Jeon Heyjin, ujawniając wpływ patriarchalnych struktur na dawne narracje, splata wątki mitologiczne z przenikliwą refleksją nad współczesnością. Opowieści zawarte w książce są uniwersalnym świadectwem ludzkiej siły, a ich echo rozbrzmiewa w nieustannej walce kobiet o swoje prawa.
Koreańska kultura ludowa pełna jest historii o żeńskich zjawach nawiedzających świat ludzi. To kobiety, które zginęły w wyniku fałszywych oskarżeń lub odebrały sobie życie z powodu nieszczęśliwej miłości. Powracają, by ujawnić doznane krzywdy, domagać się zadośćuczynienia, a niekiedy wymierzyć sprawiedliwość tym, którzy nadużyli swojej władzy. Bywa, że jako mściwe duchy porzuconych żon sprowadzają choroby na swoje następczynie. Każda z tych historii kryje w sobie prawdę o brutalnej rzeczywistości i społecznych nierównościach.
W fascynującym świecie koreańskich mitów i legend znajdziemy również opowieści o pramatkach, bóstwach opiekuńczych, górskich boginkach i szamankach łączących świat żywych ze światem zmarłych.
Demonologia i feminizm? Jeon Heyjin łączy te dwa zagadnienia w tyleż zaskakującą, co fascynującą opowieść o duchach, przemocy i patriarchacie. Jej książka to nowatorski głos w dyskursie feministycznym, oddający sprawiedliwość kobietom skrzywdzonym za życia, a po śmierci niewpasowującym się w neokonfucjański porządek. Jednocześnie Duchy i boginie są pasjonującą lekturą dla miłośników koreańskiej mitologii i demonologii.
dr Blanka K. Dżugaj, dziennikarka i orientalistka, twórczyni i redaktorka naczelna portalu „Kulturazja”
Mitologia i folklor Półwyspu Koreańskiego nie są tak dobrze znane, jak dziedzictwo jego sąsiadów, ale ostatnie lata przynoszą entuzjastom tego kręgu kulturowego coraz więcej powodów do zadowolenia. Jednym z nich jest polskie tłumaczenie książki Jeon Heyjin, która przybliża nam przebogaty świat duchów, bogiń i zjaw koreańskich. Wśród nich najbardziej rozpoznawalna – dzięki serialom – jest Arang, ale wiele z przedstawionych w Duchach i boginiach postaci również zasługuje na miejsce w szeregu ciekawych istot nadnaturalnych. Zmarłe żony pragnące jeszcze raz zobaczyć się z ukochanym, boginie panteonu szamanistycznego wyparte przez późniejsze bóstwa męskie, zawzięte duchy wracające, by szukać zemsty i ukojenia – wszystkie one mocno oddziałują na wyobraźnię i zmuszają do refleksji. Wartościowe są również zawarte w książce komentarze do każdej z historii, pogłębiające tło kulturowe owych legend i podań.
Można zaryzykować stwierdzenie, że lata mijają, ale sytuacja kobiet w dalszym ciągu nie jest godna pozazdroszczenia. Osoby czytelnicze z łatwością zatem odnajdą w niesprawiedliwości dotykającej kobiety minionych epok odbicie współczesnej sytuacji, która nadal czeka na gruntowną przemianę.
dr Renata Iwicka, Uniwersytet Jagielloński
Jeon Heyjin – południowokoreańska pisarka, autorka licznych książek non-fiction przybliżających dzieje kobiet oraz powieści poruszających tematykę mniejszości i dyskryminacji. „Duchy i boginie. Kobiety w koreańskich wierzeniach” powstały jako rezultat zbierania klasycznych opowieści z Półwyspu Koreańskiego podczas pracy nad innym tekstem. Opowiadanie z gatunku science fiction zatytułowane „Pachok, samman ri” zdobyło nagrodę specjalną w konkursie literackim „Chengdu za sto lat”, zorganizowanym w ramach piątej edycji międzynarodowego festiwalu fantastyki w chińskim mieście Chengdu.
Duchy i boginie. Kobiety w koreańskich wierzeniach
Przekład: Dominika Chybowska-Jang
Seria: Mundus
Wydawnictwo Bo.wiem
Premiera: 16 maja 2025
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
OD AUTORKI
Kiedyś straszono, że jeśli kobieta będzie po nocach samotnie chodzić ulicami, zostanie wciągnięta do furgonetki przez handlarzy ludźmi, nim ktokolwiek zdąży to zauważyć. Historie o dzieciach porywanych dla okupu, a następnie brutalnie mordowanych przez porywaczy wzbudzały w ludziach gniew. W pewnej okolicy kobiety nieustannie padały ofiarami okrutnych zabójstw, ale to wcale nie było problemem jedynie lokalnej społeczności. Winę zrzucano na policję, która nie zdołała pojmać sprawcy. Była też sprawa włamywacza odpowiedzialnego za śmierć całej rodziny, a także złodzieja, który poza zrabowaniem pieniędzy i kosztowności dopuścił się „niewłaściwych czynów” względem młodej, świeżo upieczonej pani domu.
Podobnych historii nie trzeba szukać daleko. Plotki o koleżance ze starszej klasy, niespodziewanie zmieniającej szkołę właśnie dlatego, że spotkało ją coś „niewłaściwego”, przechodziły z ust do ust niczym przemykający alejką wiatr. Kiedy włączałam telewizor, emitowano Miasto legend (Jeonseol-eui gohyang), w którym duchy zaginionych kobiet pojawiały się przed urzędnikami, by opowiedzieć o niesprawiedliwościach, jakie je spotkały. Drżące ze strachu dzieciaki dzieliły się szeptem historiami pokroju „dwunastu tajemniczych spraw z podstawówki X” czy miejskimi legendami, jak ta o duchu staruszki z Hongkongu*, wymyślonymi najpewniej po to, by nie bawiły się do późna na terenie szkoły. Kiedy dochodziło do jakiegoś poważnego zdarzenia, mroczne opowieści na jego temat rozprzestrzeniały się jedna po drugiej. Tak było chociażby w przypadku katastrofy lotniczej Korean Air* czy wybuchu epidemii AIDS.
* Popularna na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych legenda o kobiecie, która w drodze powrotnej z Hongkongu zginęła w katastrofie lotniczej wraz ze na dzieci. W tamtych czasach w Korei nierzadko dochodziło do uprowadzeń dzieci oraz morderstw, dlatego często opowiadano im tę historię, by wzbudzić lęk i nakłonić do wcześniejszego powrotu do domu. [przyp. tłum.].
* Autorka ma tu na myśli lot KAL858. 29 listopada 1987 roku w drodze z Bagdadu do Seulu samolot rozbił się na skutek wybuchu bomby podłożonej przez północnokoreańskich agentów [przyp. tłum.].
Legendy przekazywane sobie przez dzieci często miały swoje początki w prawdziwych wypadkach, odnosiły się do rzeczywistych zbrodni i okrutnych historii. Tak samo jest i dziś. Nieprzyjemne i odrażające opowieści, a także krążące po sieci wpisy na miarę horrorów przywodzą na myśl faktyczne przestępstwa lub otaczające nas byty, których w głębi serca wcale nie potrafimy zlekceważyć. Być może właśnie dlatego powieści z dreszczykiem z innych kultur wydają nam się nieco mniej straszne. Tutaj bowiem wcale nie działa uciążliwy lęk przed rzeczywistością, najbardziej pierwotny i boleśnie trzymający się ludzkiej skóry. Nic nie przeraża tak, jak wgląd w cudzą tragedię, oglądaną z ukrycia.
Tak naprawdę wiele spośród przekazywanych do dziś i zachowanych na piśmie podań o żeńskich zjawach umieszcza bohaterki w tle. Choć historie dotyczyły zbrodni, strachu i cierpienia, z jakimi mierzyły się ówczesne kobiety, mężczyźni czerpali z nich korzyść, tworząc opowieści o światłych uczonych, przynoszących ulgę strapionym duszom. Całkiem możliwe, że ślady najgłębszych lęków, których obecnie nie jesteśmy świadomi, zatarły się bezpowrotnie w dalszym procesie przekazywania i spisywania podań. Mimo ewentualnych zmian i niedomówień w swojej obecnej formie obrazują one szczegółowo to, czego bały się w przeszłości mieszkanki koreańskich ziem. A są to kwestie być może znane z doświadczenia również współczesnym kobietom.
Sprawy tych, które nawet we własnej rodzinie nie mogły liczyć na bezpieczeństwo, zdarzające się na okrągło i dziś przypadki przemocy oraz dyskryminacji. Historie kobiet, które urodziły się jako ludzie i zostały boginiami, w milczeniu wysłuchującymi żarliwych modlitw innych. Być może dzięki opowieściom wykraczającym poza ramy czasu, aktualnym zarówno wtedy, jak i teraz, zdołamy odnaleźć pocieszenie albo z gorzkim uśmiechem odkryć w sobie siłę, by ruszyć dalej.
Podania o naszych rodzimych duchach, które zgłębiałam, zbierając materiały do mojej debiutanckiej powieści, Urząd w blasku księżyca (Wolha-eui dongsamuso), powróciły do mnie po wielu zawirowaniach. Dopuściłam się grzechu, jakim było powyciąganie skrupulatnie naniesionych znaczników z egzemplarzy Eou yadam oraz Gimunchonghwa i naklejenie ich w rzędach na lodówkę, ale moje dzieci ochoczo współpracowały przy tym zadaniu, za co jestem im wdzięczna. Szczególne podziękowania należą się również pani Kim Sol-ji, redaktorce, która w krótkim eseju zamieszczonym w internetowym magazynie „Textreet” dostrzegła szansę tej książki i jako pierwsza złożyła mi propozycję.
Jeon Heyjin, kwiecień 2021
WSŁUCHAJMY SIĘ W ICH GŁOSY
Czy wierzysz w duchy?
Czy duchy istnieją naprawdę?
W odpowiedzi na to pytanie większość osób pokręci przecząco głową. Pewnie znajdą się i tacy, którzy wyśmieją fakt, że ktoś w tych czasach wciąż jeszcze w nie wierzy. Kto wie, może nawet pokuszą się o uwagę, że nikt dojrzały nie boi się duchów, że to wszystko tylko stare bajki. Czy jednak naprawdę tak właśnie jest? Ludzie zachodzący w głowę, kto w dzisiejszym świecie wierzy w jakieś zjawy, sami nieustannie zaczytują się w miejskich legendach publikowanych w internecie. To nie tak, że tylko współczesne społeczeństwo stosuje podwójne standardy. W przeszłości było tak samo.
W rozdziale dwudziestym pierwszym siódmej księgi Dialogów konfucjańskich padają słowa: „Mistrz nie mówił o rzeczach dziwnych, siłowych wyczynach, chaosie i bóstwach (jabuleo goeryeok nanshin, 子不語怪力亂神)*”. Wynika z nich, że sam Konfucjusz nie rozmawiał o sprawach nierzeczywistych, nadprzyrodzonych, niesłychanych i dotyczących zaświatów. Dawni uczeni podążyli za jego przykładem, twierdząc, że światłym ludziom nie wypada poruszać tematów związanych z duchami. Mimo to otaczali oni szacunkiem swoich przodków, odprawiając na ich cześć ceremonię jesa i przygotowując ołtarze ofiarne w najważniejsze święta.
* Konfucjusz. Analekta, przeł. i oprac. K. Pejda, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2018, s. 80 [przyp. tłum.].
W Dialogach mistrza Zhu (Zhuzi yulei, 朱子語類) pojawia się wzmianka, jakoby bóstwa należały do niebios, a duchy – do świata ludzi. Te pierwsze są dzięki silnej energii wszechobecne, energia tych drugich zaś po śmierci słabnie i się rozprasza. Rytuał jesa pozwala jednak nawiązać kontakt z duchami przodków. Ówcześni mędrcy tak właśnie tłumaczyli wiarę w byty nadprzyrodzone. Wygłaszając teorie na temat życia, śmierci i tego, co po niej, a także znaczenia, jakie niosło ze sobą odprawianie ceremonii na cześć zmarłych, bazowali na twierdzeniach neokonfucjańskich. Jednocześnie zwykli ludzie postrzegali duchy jako byty mające nieco bardziej bezpośredni wpływ na ich losy, dopatrywali się w nich przyczyn dobrej passy i nieszczęść. Przekazywano sobie opowieści o potomkach i synowych, których spotkała tragedia przez odprawienie rytuału bez należytej staranności lub przez pojedynczy włos, który znalazł się w ofiarnych potrawach przygotowanych dla przodków. To utwierdzało żywych w przekonaniu, że muszą dbać o właściwy przebieg ceremonii, by uniknąć nieszczęścia.
Nie wszyscy zmarli mogli jednak liczyć na odprawiany z myślą o nich rytuał. Taki wyraz szacunku należał się bowiem tylko tym, którzy odeszli z tego świata w normalnych warunkach. Innymi słowy, był to przywilej zarezerwowany jedynie dla osób, które dożyły momentu osiągnięcia dorosłości przez posiadanie potomstwa, zakończyły żywot we własnym domu, a następnie zostały pochowane w nasłonecznionym miejscu na tyłach góry. Często mówi się, że ceremonie odprawiane w rocznicę śmierci oraz przy okazji najważniejszych świąt mają na celu przede wszystkim przynieść ukojenie duszy zmarłego, a także wzmocnić więzi między żyjącymi. Niestety osoby opuszczające ziemię z urazą lub w smutku i żałości nie mogły stać się obiektami takich obrzędów. Tak naprawdę w koreańskich wierzeniach zostanie po śmierci przodkiem swoich najbliższych czy rządną zemsty zjawą (wongwi, 冤鬼) wcale nie zależało od tego, jak dany człowiek prowadził się za życia. W wielu przypadkach znaczenie miało to, czy bez większych problemów odbył w naszym świecie poszczególne rytuały przejścia i na ile naturalny był sposób, w jaki odszedł.
Tych, którzy umierali młodo, nazywano dziećmi wyrodnymi, zostawiającymi rodziców z gwoźdźmi wbitymi prosto w serca. Tacy nie mogli liczyć nawet na godny pochówek, a co dopiero na odprawianie w ich imieniu rytuałów. Wierzono, że osoby odchodzące przed zawarciem związku małżeńskiego żywiły szczególną urazę do świata i przemieniały się w złośliwe niewieście duchy, znane jako cheonyeo gwisin lub songaksi w przypadku panien bądź mongdal gwisin w przypadku kawalerów. Jak można się domyślić, ich ciałom nie należała się porządna mogiła. Często zakopywano ich na środku drogi, by każdego dnia taranowały ich kroki licznych przechodniów. Miało to uniemożliwić duszom beztroskie wędrówki. Podobny los czekał osoby, które wzięły ślub, ale nie doczekały się potomstwa, oraz kobiety zmarłe przy porodzie. Bezdzietni nie mogli stać się niczyimi przodkami, co z góry pozbawiało ich szans na odprawienie w ich imieniu ceremonii.
Wierzono natomiast, że czyni ich to duchami mściwymi, wongwi. Samo posiadanie dzieci nie znaczyło, że pośmiertnie zasłuży się na miano przodka. Wierzono, że osoby, które nie doczekały się syna, również zmieniały się w wongwi, a ci, którym nie udało się umrzeć we własnym domu, stawali się błąkającymi się po świecie zjawami znanymi jako gaekgwi (客鬼). Być może w dzisiejszych czasach, gdy większość ludzi odchodzi w salach szpitalnych, wokół aż roi się od tego typu duchów.
Nagła śmierć na skutek choroby zakaźnej lub zetknięcia z tygrysem także kończyła się przemianą w rządną zemsty zjawę. Obecnie zagryzienie przez dzikiego kota jest co prawda mało prawdopodobne, ale do przemiany w wongwi kwalifikowały się wszystkie ofiary najróżniejszych wypadków. Uniknięcie losu mściwego ducha i spokojne przejście na drugą stronę jako przodek mogący liczyć na odprawienie na jego cześć ceremonii może się zatem wydawać celem niesłychanie trudnym do zrealizowania. Dlatego też dla tych, którym nie można było oddać czci poprzez rytuały oparte na zasadach neokonfucjańskich, przygotowano oddzielne obrzędy. Osobom zmarłym bezdzietnie przypisywało się pośmiertnie przybranego syna, który mógł odprawiać w ich intencji ceremonię, a dla zmarłych przed ślubem szykowano z pomocą szamanek zaślubiny w zaświatach. Odprawiano również egzorcyzmy, by uspokoić dusze zmarłych z dala od domu lub w wyniku nieszczęścia. Dla zmarłych, którzy nawet w ten sposób nie mogli zaznać spokoju, przeprowadzano rytuały szamańskie oraz obrządki oparte na ideologii buddyjskiej.
Przodkowie Koreańczyków zarzekali się więc, że o bytach nadprzyrodzonych nie należy rozmawiać, równocześnie wierząc w istnienie duchów oraz dusz przodków i przekazując dalej historie o mściwych zjawach. Podobnie zresztą jak my, którzy powołujemy się na naukę i z szyderczym uśmieszkiem pytamy, kto dziś jeszcze wierzy w duchy, jednocześnie chętnie przysłuchując się miejskim legendom.
Kobiety powracające z urazą
Wierzono, że tylko ci, którzy odeszli w sposób naturalny, stawali się duchami przodków, pozostali natomiast przeradzali się w głodne zemsty wongwi. Szczególnie silną urazę żywiły duchy zamordowanych oraz osób, które zginęły niespodziewanie w wypadku lub popełniły samobójstwo w wyniku spotykających je nieszczęść. Do tej grupy zaliczają się, przychodzące na myśl jako pierwsze, zjawy młodych panien, pojawiające się w środku nocy, by złożyć skargę jednemu z urzędników. Wołają wówczas: „Panie, to takie niesprawiedliwe!”. Duchy niezamężnych kobiet, znane jako cheonyeo gwisin, które wyobraża sobie współcześnie większość Koreańczyków, różnią się jednak nieco od znanej pierwotnie formy. Zjawy w białych szatach z rozpuszczonymi włosami i krwią ściekającą z czoła to raczej wizja wykreowana przez Miasto legend*. Niektórzy mogą je sobie również wyobrażać z nożem w zębach, ale taka forma została zaczerpnięta z japońskiej legendy, według której po spojrzeniu w lustro o północy można było ujrzeć swoją przyszłą małżonkę.
* Miasto legend – serial emitowany w latach 1977–1989, a następnie 1996–1999 na antenie stacji KBS, oparty na legendach i opowieściach z całego Półwyspu Koreańskiego. Latem 2008 i 2009 roku wypuszczono nowe sezony w ramach edycji specjalnej.
Duchy dziewic w dawnych opowieściach przedstawionych w rodzimych zbiorach podań i przypowieści, znanych jako pilgi (筆記) oraz yadam (野談), zazwyczaj pojawiały się ze sztyletem wbitym w pierś, ociekając krwią, porąbane na kawałki lub roztrzaskane o skały – w stanie równie przerażającym jak w chwili śmierci. Spotykały odważnych i mądrych urzędników, którym nie straszny był nawet widok zjawy, a gdy ci rozwiązywali trzymające je na ziemi problemy i raz jeszcze organizowali im godny pochówek, wracały w schludnym odzieniu, by podziękować swoim wybawcom.
Myśląc o Mieście legend, nie sposób pozbyć się wrażenia, że w koreańskim folklorze pojawia się szczególnie wiele duchów młodych kobiet. Ale czy naprawdę tak właśnie jest? Spróbujmy przypomnieć sobie historie, w których faktycznie się one pojawiają. Większość pomyśli co najwyżej o Opowieści o Janghwie i Hongryeon (Janghwa Hongryeon Jeon). Tak naprawdę w Opowieści o Kongjwi i Patjwi (Kongjwi Patjwi Jeon) pierwsza z nich również występuje jako mściwa zjawa, ale ta część jest z reguły pomijana w wydaniach baśni, które czytają koreańskie dzieci. Kiedy myślimy o duchach, to w pierwszej kolejności stają nam przed oczami właśnie zjawy młodych kobiet, ale gdyby ktoś poprosił o przywołanie konkretnych przykładów, wiele osób nie potrafiłoby podać nawet dziesięciu tytułów. Nie ma co się dziwić. Historie o duchach dziewic stanowią zaledwie ułamek tekstów spisanych w zbiorach pilgi i yadam. Spośród stu osiemdziesięciu trzech opowieści zamieszczonych we flagowym zbiorze z czasów Joseon*, Cheonggu yadam, jedynie sześć opowiada o duchach, z czego tylko dwie dotyczą młodych kobiet. W Gimunchonghwa, zbiorze z dziewiętnastego wieku, znajduje się łącznie sześćset trzydzieści siedem historii i zaledwie jedna przedstawia ducha kobiety.
* Dawna nazwa Korei. Okres istnienia królestwa przypadał na lata 1392–1910 [przyp. tłum.].
W uwspółcześnionym wydaniu ksiąg ze zbioru Daedong yaseung spisano pięćset czterdzieści trzy podania, z czego trzydzieści dwa dotyczą duchów, a siedem z nich opowiada o duchach kobiet żywiących urazę. Co więcej, dużo z zachowanych podań powtarza się w różnych publikacjach.
Czy to oznacza, że nie ma zbyt wielu historii o duchach kobiet? Niekoniecznie. Zachowały się również opowieści inne niż te spisane przez uczonych płci męskiej. W przekazywanych sobie przez ludzi legendach i klasycznych powieściach aż roi się od żeńskich postaci, które straciły życie i powracają wraz ze skrywaną urazą. Niektóre z nich, niczym prawdziwe bohaterki znanych nam opowieści o duchach, niesłusznie poniosły śmierć lub popełniły samobójstwo z powodu fałszywych oskarżeń, by potem pojawić się przed lokalnym rządcą. Inne powracały jako potwory, by na własną rękę dokonać zemsty na wpływowych mężczyznach, którzy wykorzystali zakochane kobiety, a potem je porzucili. Macochy znęcały się nad pasierbicami, mściwe duchy byłych żon sprowadzały na swoje następczynie choroby, a prawowite małżonki zabijały nałożnice, które przemieniały się w zjawy i zabierały będących obiektem zazdrości mężczyzn w zaświaty. Niektóre dawały nauczkę tym, którzy dzierżyli władzę, inne nawet po śmierci troszczyły się o swoje dzieci, a jeszcze kolejne dzięki doświadczonemu cierpieniu stały się boginiami.
Choć przemieniły się w byty nienależące już do ziemskiego świata, nie mogły zupełnie przejść na drugą stronę. Opowiadały historie, którymi nie było im dane podzielić się za życia, bo nie potrafiły tego zrobić, gdyż ich oczy były zasłonięte, a usta zakneblowane. Nie miało dla nich znaczenia, czy urzędnik umrze na ich widok ze strachu. Składały zażalenia, póki ich skargi nie zostały wysłuchane, i nie dawały za wygraną, póki nie udało im się zemścić, nawet jeśli obiekt ich urazy był osobą wpływową. Ich status, wiek, płeć i pozycja w rodzinie sprawiały, że wyłamywały się ze sztywnych ram patriarchatu, by potępić okrutną rzeczywistość, która doprowadziła do ich śmierci.
Istotną rolę odgrywały również ówczesne kobiety, ale nie zapisało się to na kartach żadnego ze zbiorów. Podobnie jak ofiary w udokumentowanych historiach, uciśnione przez patriarchat, doświadczały w domach dyskryminacji i wykluczenia, czasem też przyczyniały się do cierpienia innych w imię narzucanych przez mężczyzn zasad. Mimo to niosły pocieszenie chowającym urazę duszom najbliższych i otwierały ramiona przed tymi, którzy nie mogli spokojnie odejść i stać się przodkami. Przekraczały granice „rodziny”, stawiającej w centrum mężczyzn. Poszerzały znaczenie tego pojęcia, nie ograniczając go wyłącznie do własnych rodziców czy teściów i pasierbów. Traktowały jako najbliższych wszystkich, z którymi łączyły je więzy krwi i względem których żywiły jakieś uczucia. Kobiety rozumiały wzajemnie swój smutek, pocieszały się i o siebie troszczyły. Czasem wystarczyło odprawić rytuał, innym zaś potrzebne było szczere okazanie wsparcia. Pokój nadchodził dopiero, gdy żywi i zmarli wyciągali do siebie ręce i nawzajem pojmowali drzemiące w nich przygnębienie.
W roku 2021, przeszło dwie dekady po wkroczeniu w drugie milenium, kobiety wciąż doświadczają dyskryminacji we własnych rodzinach, odbijają się od szklanego sufitu, którego społeczeństwu nie udało się rozbić na dobre, i padają ofiarami niezliczonych przestępstw. Nie tylko znane nam od zarania dziejów zbrodnie, ale również te nowe, powstałe na skutek rozwoju technologii, czyhają na bezpieczeństwo i życie kobiet. Wiele z nich cudem uniknęło śmierci w wyniku aborcji, nie spełniając swoją płcią oczekiwań rodziny, co z angielskiego znane jest jako gendercide. W dorosłości mierzą się natomiast z ciągłą krytyką, słysząc, że powinny wyjść za mąż i rodzić dzieci dla dobra kraju i całego społeczeństwa. Kobiety idą przed siebie, ale świat dalej próbuje zmusić je do siadania przy jednym stole z głową rodziny i dwójką dzieci. Właśnie dlatego bohaterki opowieści o duchach są wiecznie smutne i przepełnione cierpieniem.
Dawne historie tych, które opuściły nasz świat, wciąż pozostają aktualne. Kobiety żyjące w okowach patriarchatu i zakorzenionych wówczas wartości neokonfucjańskich, popełniające samobójstwa przez to, że ich czystość została podana w wątpliwość, wykorzystywane z powodu swojej niskiej pozycji i padające ofiarami zbrodni, ponoszące śmierć, pozostające bez jakiegokolwiek wsparcia czy ochrony ze strony społeczeństwa lub najbliższych – one wszystkie musiały najpierw odejść, by podzielić się z nami tym, co je spotkało. Posłuchajmy zatem, co te, które dopiero po śmierci zyskały głos, miały do powiedzenia żywym. I jak ci zareagowali na chowane przez nie urazy.
Czym są pilgi i yadam?
Pilgi i yadam zaliczają się do tak zwanych gadam hangseol (街談巷說), czyli – mówiąc prościej – gatunku literackiego obejmującego spisywane na bazie krążących wśród ludzi i przekazywanych sobie ustnie opowieści. Nie są to kompletne utwory literackie, a jedynie zbiory popularnych w danym okresie historii, dlatego w wielu księgach można natrafić na takie same lub bardzo podobne teksty. Nie można ich jednak postrzegać wyłącznie jako zbiorów podań ludowych. Autorzy wybierali spośród krążących opowieści te, które przykuły ich uwagę, a podczas spisywania tekstów wykazywali się pewną dozą kreatywności.
Zarówno autorzy, jak i czytelnicy byli mężczyznami należącymi do szlachty i wyznającymi zasady neokonfucjanizmu, dlatego manuskrypty rozmijały się z tym, jak większość ludzi rzeczywiście postrzegała duchy. Teksty były pisane z perspektywy nauk, za którymi podążali twórcy, opierając się na prawach, które ich zdaniem rządziły światem. Właśnie z tego powodu wiele opowieści o duchach nie znalazło się w zbiorach, a te zachowane na piśmie podkreślały wspaniałość urzędników, pokonujących niezbadane byty i rozwiązujących problemy trzymające na ziemi wongwi.
Według badaczy pilgi są zbiorami opowieści relacjonujących niepotwierdzone nigdzie indziej wydarzenia historyczne, paesol zawierają krótkie historyjki o charakterze satyrycznym i humorystycznym, natomiast w skład yadam wchodzą różnego rodzaju utwory, które obrazują przy okazji życie ówczesnej ludności. Zwłaszcza teksty przejawiające silne cechy powieści są często wyodrębniane i klasyfikowane osobno jako krótkie formy literackie spisywane w znakach chińskich.