„Null”, nowa powieść Szczepana Twardocha, to wstrząsająca narracja o życiu i śmierci, wolności i odwadze, braterstwie broni i przemocy wojennej – o mroku i świetle w ludziach.
Jest błoto, drony i betonowy strop piwnicy, jeśli masz dość szczęścia, i bunkier, który nazywasz blindażem, a zwykle jest marną jamą w ziemi. O co więc walczysz? Czy wierzysz jeszcze w sens tej walki?
Na pierwszej linii frontu – na „nullu” – w odciętym rzeką kawałku świata, którego nie można oddać, choć się go nie ocali, Koń i jego towarzysze wypatrują światła, wiedząc, że to, które nadejdzie, będzie raczej rozpalającą niebo eksplozją. Na nullu braterstwo i odwaga nabierają nowego znaczenia, racjonalność ustępuje intuicji, przesądom i wierze. Są ochotnicy i są mobiki, którzy nie chcą walczyć, jest miłość krótka jak życie na froncie i bywa też internet ze starlinka.
Koń to rozumie, chociaż żołnierzem jest od niedawna. Wszystko, w co dotąd wierzył i co kochał, umarło, zostawił więc za sobą zgliszcza dawnego życia w Polsce i wyjechał walczyć i szukać odkupienia – a może śmierci? Obumarły w środku poznaje Zuję, pierwszą, która nosi to imię. Zuja wyzwala w nim to, co uważał za dawno martwe. Przeszłość, o której Koń nie mówi i nie chce myśleć, ciągle powraca.
Jest też pies, którego nie uzdrowił mag z Tadżykistanu.
Szczepan Twardoch (ur. 1979) – autor kilkunastu powieści i zbiorów opowiadań, m.in.: • „Morfina” (2012), • „Drach“ (2014), • „Król” (2016), • „Królestwo” (2018), • „Pokora” (2020), • „Chołod” (2022), • „Powiedzmy, że Piontek” (2024), a także monodramu • „Byk” (2022) i innych dramatów, librett operowych i scenariuszy. Jego książki sprzedały się w ponadmilionowym nakładzie. Uhonorowany wieloma nagrodami, w tym Paszportem „Polityki”, Nagrodą im. Kościelskich, EBRD – nagrodą Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, Brücke Berlin Preis, Śląskim Wawrzynem Literackim, trzykrotnie Nagrodą Kulturalną Onetu O!Lśnienia, Nagrodą Czytelników Nike, Nagrodą im. K. Kutza, Nagrodą Planety Lema. Prawa do jego powieści zostały sprzedane do kilkunastu krajów. Na podstawie „Króla” powstał serial dla Canal+ oraz dwie inscenizacje teatralne, „Morfina”, „Drach“ i „Pokora” również trafiły na scenę.
Od końca 2022 roku pisarz jest zaangażowany w pomoc dla Zbrojnych Sił Ukrainy, zebrał dotąd w publicznych zbiórkach prawie dwa miliony złotych i osobiście dostarcza zakupione drony, samochody i osprzęt wojskowy na front. Za działalność na rzecz ukraińskiego wojska w 2024 roku wyróżniony nagrodą Stand with Ukraine.
Null
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 26 lutego 2025
ROZDZIAŁ 1
– Nam pizda – mówi Szczur.
Patrzy w niebo przez szczeliny w zamaskowanym śmieciami i darnią wejściu do waszej jamy.
Nieopodal sunie powoli ciężkimi wodami i złogami kry wasz ojciec Dniepr, odwieczny, mimo zapór, które zatopiły porohy w wodach rozlewisk. Nad wami noc jaśnieje pełną twarzą waszej matki miesiąca, w jej świetle unosi się dron, średni bomber z termowizją.
Wasz.
Wasz, bo widząc swoim czarnym okiem białe ciepło wychylającego się z jamy Szczura, zrzuca zamiast granatu dwulitrową butelkę po coli nie wiadomo po co owiniętą srebrną taśmą, po czym, bucząc śmigłami, pochyla się i odlatuje tam, skąd przybył, na drugi brzeg wielkiej rzeki. Butelka spada w błoto kilka metrów od waszej jamy. Szczur kręci głową zniesmaczony fuszerką pilota, odczekuje chwilę, nasłuchuje, czy nie słychać innych, obcych dronów.
Ciszę rozpraszają tylko szemranie wielkiej rzeki i daleki grzmot przylotów rosyjskiej artylerii i jeszcze dalszy pomruk waszej, z drugiego brzegu, jak odległa burza.
– To nasza arta pracuje – mówi Szczur, próbując dodać sobie odwagi.
– Nasza – zgadzasz się.
Pracuje, na tym polega teraz ta wojna, że arta pracuje, a wy siedzicie w jamie i czekacie, aż ich arta popracuje po was.
Szczur wysuwa się powoli z jamy, odsuwając maskowanie wejścia, po czym pełznie po ziemi w stronę butelki, pełznie jednocześnie szybko i ociężale, jak wielki płaz, od błota, brudnoszary w spłowiałym multicamie. Chwyta butelkę i pospiesznie wraca do jamy, wielka traszka w broniku i hełmie.
Wyłączasz czerwone światełko czołówki, wyjmujesz składany nóż, który przed wyjazdem dostałeś od siostry, na czterdzieste drugie urodziny, chociaż urodzin nie obchodziłeś, bo nie mogłeś już wtedy obchodzić urodzin i nie jechałeś wtedy jeszcze na wojnę, woziłeś tylko humanitarkę.
Nóż jest bardzo dobry, wiesz, że był drogi, ostrzysz go często małą ceramiczną osełką, więc z łatwością teraz rozcinasz taśmę sklejającą obie połówki butelki. W środku zawartość dwóch amerykańskich wojskowych racji MRE, ale bez ich zwykłego zbiorczego opakowania, z którego trzeba było je wyjąć, aby się zmieściły w butelce razem z paczką papierosów, zapalniczką i kawałkiem papieru, na którym wasz kombat napisał własnoręcznie: „Uważajcie na siebie, chłopcy”. Słowa te napisane są po ukraińsku. Nie potrafisz czytać odręcznej cyrylicy, bo nigdy nie chodziłeś do ukraińskiej szkoły, tylko drukowaną, ale Szczur umie, bo chodził do ukraińskiej szkoły, i odczytuje ci te wstrętnie bezczelne słowa kombata na głos.
Бережіть себе, хлопці. Uważajcie na siebie. Jak można na siebie uważać po złej stronie rzeki?
– Jebać go – mówisz.
Nie wiesz, czy kombat napisał to z głupoty, czy sarkastycznie, ale bardzo ci się to nie podoba.
– Jebać – zgadza się Szczur.
Szczur grzebie w zrzutowej paczce.
– Nie ma wody – mówi w końcu.
– Przylecą i z wodą. Albo pójdę do rzeczki.
– Znad rzeczki nie wrócisz.
– Pewnie nie.
Milczycie obaj przez dobrą chwilę i obaj wiecie, że milczycie na temat sytuacji, w jakiej przyszło się wam znaleźć, bo trudno o niej powiedzieć cokolwiek, ale trudno też ją ignorować.
– Nam pizda – powtarza po chwili Szczur, patrząc cały czas na zawartość zrzutu, jakby znajdowało się w nim coś niezwykłego, jakby między srebrną folią paczek MRE chciał wypatrzyć coś, co mogłoby dać chociaż odrobinę nadziei, w którą wczepiłby się pazurami i nie puścił.
Nadziei w butelce nie ma.
Obaj wiecie, co ten zrzut oznacza.
– Plus. Nam pizda – zgadzasz się ze Szczurem po wojskowemu.
Nie ma już dla was zaopatrzenia łodziami, zostały tylko drony. Na rzece za dużo kry, między którą łodzie brną powoli, wystawiając się na ostrzał. Za mało rebów, elektronicznych zagłuszarek chroniących wystawione na strzał łodzie przed dronami. Za mało łodzi. Za mało ludzi. Za mało wszystkiego, tylko pidarów dużo i kry na Dnieprze, i przenikliwego, wilgotnego chłodu jest dość.
– Nam pizda na chuj – powtarzasz.
Po ukraińsku słowo „pizda” ma akcent na drugą sylabę i tak je właśnie wymawiasz.
Po dziesięciu minutach dron wraca z dwulitrową butelką pełną wody i znowu nie trafia nią do waszej jamy.
– Teraz ty idziesz – mówi Szczur.
– Plus – odpowiadasz.
Nie protestujesz, bo ma rację. Twoja kolej. Wypełzasz z jamy. Na tle jasnego, nocnego nieba ruiny wsi, pojedyncza ściana z otworem po oknie, kikuty posiekanych odłamkami, spalonych drzew. W piwnicach zrównanych z ziemią domów siedzą inni podobni do ciebie i Szczura. Jest zimno, ale powyżej zera, tyle że wiatr, ziemia odmarza po wierzchu, błoto klei się do munduru. Zastanawiasz się chwilę – czołgać się czy biec?
Zaczynasz się czołgać i gdzieś na krawędzi słyszalności rozlega się równie ciche co przerażające wycie śmigieł nocnego mawika z termowizją i nie jest to wasz mawik, ponieważ wasz mawik nie ma tu nic do roboty.
Chwytasz butelkę, zrywasz się z ziemi, nie czołgasz się już, biegniesz z powrotem do jamy, rzucasz się w dół, jakbyś skakał do wody. Szczur zasuwa za tobą wejście.
– Mawik. Pidarski – mówisz, dysząc.
Szczur już wie. Poprawia hełm na głowie, przekręca tylne pokrętło fasunku, przyciąga pasek pod brodą. Nie musi poprawiać hełmu, ale musi coś zrobić. Samo czekanie jest nie do zniesienia.
Ty też nie możesz po prostu czekać. Siadasz jak najniżej w waszej jamie, na wyrost zwanej „pozycją”, będącej w istocie głęboką na metr osiemdziesiąt, szeroką i długą na dwa metry dziurą w błotnistej ziemi, kiedyś była piwniczką pod jakąś zasraną chatą, lecz chaty już nie ma. Ściany są z cienkiego betonu, stropu niestety nie ma, jak chaty, był pewnie drewniany, zostały resztki. Pozycji tu nie kopiecie, zresztą ostrą łopatę trudno dostać nawet po tamtej stronie Dniepru, a cóż dopiero tutaj, gdzie was i wszystko, co wasze, i was samych przywieziono łodziami, kiedy jeszcze kry nie było tyle.
Ale łodzie już nie pływają.
Nie mieliście nawet płyt wiórowych, żeby zaizolować ściany, jak w normalnym blindażu na drugim brzegu, zrobiliście więc, co się dało, za pomocą folii i desek. Strop stanowią belki przykryte deskami i zamaskowane wszelkim dostępnym tu śmieciem, o wiele za cienkie. W kącie stoi eco-flow i mruga niebieskim światłem. Wyświetlacz pokazuje dwanaście procent. Trzeba go naładować, myślisz. Kilka metrów od waszego blindażu ukryliście w drugiej jamie niewielki przenośny generator, który boicie się uruchamiać w nocy, bo ciepło silnika łatwo zobaczyć w termowizji, chociaż wasz jest nieźle zamaskowany. Pod ścianami jamy stoją dwie prycze, na nich wasze brudne posłania, na gwoździach wbitych w ścianę broń, stare AK-74 Szczura, twój ukraińskiej produkcji AR-15 z FVPO i jednorazowy granatnik przeciwpancerny RPG-18, zwany muchą.
AK Szczura okrył już cienki nalot rdzy od wilgoci panującej w jamie, ty o swój karabin dbałeś bardziej, chociaż nie strzeliłeś z niego w walce ani razu. Nie było kiedy, nie było do kogo. Taka to ta wojna. Myślałeś, że tutaj się to zmieni, Koniu, ale się nie zmieniło. Na razie. Już niedługo.
Z muchy odchodzi naklejka z instrukcją użycia. Stary sowiecki sprzęt.
Powerbank i generator to rzadkość na pierwszej linii, w piechocie. Nie to co u pilotów. U pilotów było lepiej. Ale już nie jesteś u pilotów.
– Po co my tu siedzim? – pyta Szczur i zaczyna się trząść, czekając na to, co nastąpi po pidarskim mawiku, najpierw żuchwa, potem ręce, i zaraz trzęsie się cały.
– Nie zadajem takich pytań – odpowiadasz. – To jest niepotrzebne pytanie.
– Przecież to nie jest wojowanie – mówi dalej, dygocąc. – Ja tut nawet jednego pidara nie widział.
– Przenieś się do piwnicy dalej, to będziesz na kontakcie ogniowym każdego dnia.
– A bo ja chcę? Ale tu nawet nie ma posadek, żeby się dało jakoś poruszać. Albo schować. Po prostu siedzim tut i czekajem. Który z nas będzie triochsotyj, który dwochsotyj.
Triochsotyj, czyli trzysetny, to ranny, dwochsotyj, dwusetny – trup.
– Na jedno wychodzi – odpowiadasz.
– Co? – nie rozumie Szczur.
– Czy dwochsotyj, czy triochsotyj. Na jedno wychodzi. Dronem triochsotego nie ewakuują. Będziesz ranny gnił, aż zdechniesz.
– Łodzi nie będzie? – pyta, chociaż zna odpowiedź.
Tutaj często zadaje się pytania, na które zna się odpowiedź.
– W tej krze? A ty myślisz, że czemu żarcie dronem przyleciało? – odpowiadasz.
– Ja widział, że tut jeździł ten taki natowski śmieszny, na gąsienicach skrzynka taka z przyczepą też na gąsienicach, na takim przegubie. Nie mogą go znowu przysłać?
– Ty dumajesz, BVS? BVS minus – mówisz z pewnym smutkiem, bo jakoś cieszyło cię, gdy BVS przeprawiał się przez Dniepr i przez nadrzeczne błota i rozlewiska.
– A co się stało?
– A co się miało stać? Rozjebany w zeszłym tygodniu na chuj. Utopił się najpierw w bagnie, a potem efpiwiszką rozjebaszyli.
– Więc po co tut siedzim? – pyta dalej, chociaż wie, że na to pytanie akurat nie znasz odpowiedzi i jednocześnie znasz ją tak samo dobrze jak on. – Jak się siedziało tam, gdzie ostatnio, to przynajmniej to miało jakiś sens, człowiek czekał, aż będzie trzysetny, wtedy go zabiorą, pójdzie do szpitala, potem do domu. A tu, skoro nawet trzysetnego nie zabiorą, to na co my czekamy, Koń, na co? – pyta, żeby nie czekać w ciszy.
Nie umiesz mu odpowiedzieć. Dla Szczura sens tej wojny jest zupełnie inny niż dla ciebie, bo ty wierzysz jakoś, że ta wojna jakiś sens ma. Nie jesteś jednak w stanie, Koniu, uwierzyć w to, by w ramach tego, jak rozumiesz sens tej wojny, sens miała również wasza obecność tutaj, na lewym brzegu ojca waszego Dniepru.
Koń to twój pseudonim, albo raczej znak wywoławczy, позивний, pozywnyj. Po ukraińsku Кінь.
Szczur to pseudonim Szczura. Po ukraińsku Пацюк, Paciuk.
Nie wiesz, ile Szczur ma lat. Wygląda na czterdzieści i trochę, w czerwonym świetle twojej czołówki nawet na więcej, ale ukraińscy mężczyźni zaczynają wyglądać na czterdzieści i trochę, często jeszcze zanim przekroczą trzydziestkę. Zwłaszcza ci z prowincji. Jest niski, szczupły i smutny, ma dużą głowę, rzadki zarost i jasne, zmęczone oczy. Pochodzi z jakiejś wsi pod Tarnopolem. Nie ma żadnego wykształcenia poza tym, jakie dały mu dwa lata wojny. Przed pełnomasztabną – czyli pełnoskalową – żył, jakby wojny nie było. Przez rok jeździł uberem w Warszawie, zna trochę polski. W 2021 zachorowała mu matka, wrócił, żeby się nią zająć, matka jednak i tak umarła. Nie miał nikogo innego na świecie. Potem wybuchła wojna, Szczur wstąpił najpierw do terobrony, sam nie wiedział dlaczego, potem przeniósł się do piechoty morskiej, za dobrym dowódcą. Więcej o nim nie wiesz, a po dwóch latach wojny Szczur sam nie wie o sobie wiele więcej niż to. Wszystko, co wcześniej, zniknęło, rozmyło się w pamięci jak dawno obejrzany film.
Po dwóch latach wojny Szczur wie inne rzeczy. Na przykład na słuch poznaje, skąd jest przylot, i odruchowo, bez zastanowienia, wie wtedy, w którą stronę głową rzucić się na ziemię, żeby trochę zwiększyć szanse przeżycia. Wie, jak się wysrać w lesie bez obsrania sobie butów. Czego nie wie i nie rozumie, to tego, jak działają Zbrojne Siły Ukrainy – nie tak, jak by się mogło wydawać, bo nie do końca tak, jak sowiecka armia, jak wojsko, które pamiętał służący jeszcze w Afganie ojciec Szczura, który wiele mu o tamtym wojsku opowiadał.
Z drugiej strony Zbrojne Siły Ukrainy dawną Armię Radziecką przypominają o wiele bardziej, niż chciałoby się wydawać tobie, Koniu, i tym wszystkim, którzy, jak ty kiedyś, na samym początku pełnomasztabnej, który dla ciebie w ogóle był początkiem wojny, uwierzyli w prosty przekaz ukraińskiej propagandy o nowoczesnej, zachodniej armii pełnej pięknych, zawadiackich chłopców walczących przeciwko siłom zła niczym tolkienowski Gondor przeciwko orkom.
ROZDZIAŁ 2
Ty również uwierzyłeś kiedyś tej pięknej propagandzie, która, chociaż nie do końca zgodna z rzeczywistością, odpowiadała przecież jakiejś prawdzie. Nie miałeś przecież wątpliwości, że i ty, i Szczur stoicie po stronie dobra i sprawiedliwości. Jeśli jakakolwiek wojna w historii może być nazwana sprawiedliwą, mówiłeś kiedyś, tak dawno, pijany, w warszawskiej knajpie ostatniemu z przyjaciół, jeśli jakakolwiek, to ta.
I dalej w to wierzysz, Koniu. Ale widzisz też już inne rzeczy.
– Szczur, pamiętasz takie miejsce w Warszawie, taką małą knajpkę z winem na placu Zbawiciela? – pytasz po polsku, tylko pozywnyj wymawiając po ukraińsku.
Pytasz go po to, by nie czekać w milczeniu na to, co przyjdzie po mawiku.
– Gdzie?
– W Warszawie.
– W jakiej Warszawie, o czym ty mówisz? – pyta Szczur, jakby żadnej Warszawy nigdy nie było.
Szczur ma rację, pomyślałeś. Żadnej Warszawy nigdy nie było. Tamten świat jest tak daleki, że być może nigdy nie istniał.
Nie było go. Jest tylko to, wojna, jama, wy kawałek od nulla, dalej null, czyli najdalsze wasze pozycje, dalej szara zona, dalej pidary, myślisz. To kojąca myśl.
Ale Jagoda by pamiętał, gdyby w niej kiedykolwiek był, myślisz. Może.
Zaczynasz się zastanawiać, dlaczego siedzicie w tej bardzo kiepskiej piwnicy, a nie po dobrych piwnicach, które zostały po domach, co już ich nie ma, i zastanawiasz się po to, by czuć bezradną złość, że to niesprawiedliwe, inni siedzą po dobrych piwnicach, sucho mają i ciepło, a nad sobą betonowe stropy, a nie deski, jak wy, a wy musicie siedzieć w tej jebanej na chuj, bo dobra, którą sobie upatrzyliście, okazała się zawalona po bezpośrednim trafieniu 152 milimetrów.
Jagoda ma dobrą piwnicę, ale to cię akurat bardzo cieszy. Rozdzielili was niedawno, w każdej musi być jeden doświadczony żołnierz, powiedział rotny, nie mogę was dwóch trzymać w jednej.
Zastanawiasz się nad tym, żeby się nie bać.
Niech to już przyleci. Lepiej już zginąć, niż się bać.
I nagle, jak zawsze nagle, niespodziewanie chociaż wyczekiwane, przylatuje. Świst i cztery eksplozje. Nie bardzo blisko, ale ziemia i tak zadrżała, posypało się ze ścian.
Szczur trzęsie się dalej.
– Wasylok – mówi, szczękając zębami.
– Tak są blisko…? – pytasz głupio, trochę zdziwiony, że rzeczywiście są tak blisko, a trochę po to, żeby znowu zabić ciszę, ale cisza zaraz umiera sama, bo znowu cztery eksplozje, cały magazynek wasyloka, tym razem bliżej. Nie mogą być dalej niż cztery kilometry, bo taki jest wasyloka zasięg. Nie ma żadnego powodu, żeby byli dalej. Zasadniczo są nawet o wiele bliżej, tak myślisz, bo przecież wasyloka nie wysunęli na null, jest gdzieś kilometr od nulla, albo dwa. Albo trzy. Więc są o wiele bliżej.
– Korygują z drona – mówi Szczur rzecz oczywistą, żeby coś powiedzieć.
Znowu świst i cztery eksplozje. Jebany wasylok na chuj, nie wiesz nawet, czy mówisz to na głos, czy tylko w myślach. Jebany wasylok, pizdiec, na chuj. Cztery pociski 82 milimetry podawane do tego minomietu w magazynie, wystrzeliwane w serii, jeden po drugim, i wszystkie w waszą stronę.
Jeśli trafi w waszą jamę, zginiecie obaj.
Obaj zginiemy prędzej czy później, przecież nikt nie dożyje końca wojny, więc co za różnica, myślisz, ale okłamujesz sam siebie, Koniu.
Jest różnica.
Kolejne cztery eksplozje, jedna po drugiej, bam, bam, bam, bam. Ziemia drży, fala uderzeniowa przeciska się przez wejście do waszej jamy, czujesz ją całym ciałem. Bam, bam, bam, bam.
Nie trafili w blindaż.
Bam, bam, bam, bam.
Nie trafili w jamę. To jedyna rzecz na całym świecie, w całej jego rozciągniętej na tysiąclecia, na miliony lat historii, która ma znaczenie. Nie trafili w waszą jamę. Może trafili w którąś piwnicę i strop nie wytrzymał, dobrze im tak, tym, co mają dobre piwnice z betonowym stropem. Nie trafili w waszą jamę. Nic więcej nie ma znaczenia.
Bam, bam, bam, bam.
Nie trafili w waszą jamę.
Cisza.
Czekacie.
Cisza.
Ile minęło?
Patrzysz na zegarek. Przeskakują cyfry sekundnika. Potem minutowe. 22.33. Cztery. Pięć. Siedem. Dziesięć.
– Może już przestali – mówi Szczur.
Kiwasz głową. Może przestali. Może przestraszyli się, że przyjdzie wasz ogień kontrbateryjny, może właśnie zwijają wasyloka, podobnego bardziej do małej haubicy niż zwykłego minomietu, może przyczepiają go do ciężarówki i jadą na nowe pozycje, zanim spadnie na nich pocisk 155 milimetrów z jakiejś waszej haubicy.
Jest to możliwe.
– Це можливо – mówisz. Ce możływo. To możliwe.
Mógłbyś powiedzieć to do Szczura po polsku, ale twoje usta same wypowiadają to po ukraińsku i nagle przychodzi do ciebie wspomnienie.