Trzy losy, jedno państwo, którego historia wciąż zatacza krwawe koło. „Historie afgańskie” Åsne Seierstad to przejmujący portret Afganistanu – kraju, w którym życie to nieustanna walka o przetrwanie, a przyszłość wciąż stoi pod znakiem zapytania.


W swoim międzynarodowym bestsellerze „Księgarz z Kabulu” wielokrotnie nagradzana dziennikarka Åsne Seierstad ukazała życie w Afganistanie przed upadkiem reżimu talibów i po nim w 2001 roku. Dwadzieścia lat później talibowie wrócili do władzy, a Seierstad powraca z „Historiami afgańskimi”, książką, która pomoże nam zrozumieć przeszłość, teraźniejszość i przyszłość Afganistanu.

Seierstad przedstawia troje bohaterów, których życie zostało ukształtowane przez upadek i powstanie talibów: Dżamilę, Baszira i Arianę, a także ich rodziny, przyjaciół, wrogów i współbojowników. Dżamila jest działaczką na rzecz praw kobiet, Baszir – talibskim dowódcą, a Ariana studentką prawa, której do skończenia studiów pozostał jeden semestr, gdy talibowie doszli do władzy. Dzięki ich historiom zaczynamy pojmować, co doprowadziło do przejęcia władzy przez talibów w 2021 roku, jak potoczył się pierwszy rok ich rządów i jak może wyglądać najbliższa przyszłość Afganistanu.

„Historie afgańskie” to intymny portret trojga ludzi, których drogi się rozchodzą, i kraju ogarniętego wojną.

Åsne Seierstad – wybitna norweska dziennikarka i pisarka. Międzynarodową sławę przyniosły jej książki, które były owocem wypraw w rejony ogarnięte wojną: do Afganistanu (Księgarz z Kabulu), Iraku (Hundre og én dag) i Czeczenii (Dzieci Groznego).
W 2013 roku wydała wstrząsający reportaż o masakrze na wyspie Utoya – • Jeden z nas. Opowieść o Norwegii, uznany przez „The New York Times Book Review” za jedną z najwybitniejszych książek roku, a w 2016 roku książkę • Dwie siostry, historię ucieczki dwóch nastoletnich Norweżek o somalijskich korzeniach do Państwa Islamskiego. Najnowsza książka Seierstad to • Historie afgańskie, w której autorka powraca do Afganistanu 20 lat po wydarzeniach z • Księgarza z Kabulu.

Åsne Seierstad
Historie afgańskie
Przekład: Iwona Zimnicka
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 26 lutego 2025
 
 

Wola

Gorączka rosła.
Czy straci tę córkę?
Dziewczynka miała rozpalone policzki. Czoło lepkie od potu, oczy błyszczące.
Hakim1 ułożył na piersi dziecka amulety i zioła. Nakreślił kilka linijek na karteczkach, które Bibi Setore miała włożyć do wody. Zabronił jej przed wypiciem wody odczytywać, co na nich napisane, bo wówczas nie podziałają. Mógł sobie darować ten zakaz. Bibi Setore nie umiała czytać.
Ciąża była trudna, Bibi Setore czuła, jak wyciekają z niej siły życiowe. Hakim również wtedy ją odwiedził. Tamtym razem chciała się dowiedzieć, czy dziecko przeżyje i czy będzie zdrowe. Nakłaniał ją do cierpliwości. Wszystko pójdzie dobrze, jeśli tylko będzie piła pobłogosławioną przez niego wodę.
Przygotowywał ją na to, że urodzi dziewczynkę, że będzie ona dumą matki i że powinni nadać jej imię Dżamila – piękna.
Miał rację. Dziecko urodziło się zdrowe i w istocie było prześliczne. Miało wielkie szarobrązowe oczy, jasną cerę i buzię w kształcie serca. Przed pojawieniem się gorączki starsze siostry bawiły się dziewczynką jak lalką. Przebierały ją, nosiły na rękach, kołysały. Owijały pasami pociętego prześcieradła i obwiązywały haftowanymi krajkami całe ciało malutkiej, tak że nie mogła się ruszać.
Teraz siostry ostrożnie do niej zaglądały.
Bibi Setore czuła, że dziecko ją opuszcza, tak jak obawiała się tego podczas ciąży.
Wezwała jeszcze jednego świętego męża, tym razem lokalnego mułłę. Usiadł przy chorej dziewczynce i aż do zapadnięcia nocy odczytywał wersety Koranu. Podobnie jak hakim – otrzymał sowitą zapłatę.
Po wizycie mułły matka dalej siedziała przy córce. Kiedy była w ciąży, hakim powiedział jeszcze jedno. Że dziewczynka będzie kimś niezwykłym. Bibi Setore odsunęła to od siebie, bo nie chciała nadzwyczajnego dziecka, przeciwnie – chciała całkiem zwyczajną córeczkę.
Po tygodniu gorączka wreszcie spadła. Matka podziękowała Bogu. Stało się tak, jak On nakazał. Alhamdulillah, Bogu niech będą dzięki.
Po pewnym czasie zapomnieli, że dziewczynka w ogóle chorowała.
Siostry wróciły do swojej zabawy. Dżamila dostawała sukienki, łańcuszki, przekłuto jej uszy. Może dlatego, że tak bacznie jej pilnowano i nigdy niczego jej nie brakowało, nikt się nie zastanawiał, dlaczego mała w ogóle nie wstaje. Leżała i pełzała po dywanie lub siedziała podparta poduszkami. Jeśli czegoś chciała, przesuwała się po podłodze za pomocą rąk albo wiła się jak wąż.
Któregoś dnia matka przy przewijaniu dziewczynki zauważyła, że jedna nóżka córeczki jest cieńsza niż druga. Pomyślała jednak, że to na pewno z czasem się wyrówna. Jeszcze trochę później wydało jej się, że ta nóżka jest również nieco krótsza.
Uniosła ją, nóżka opadła bezwładnie.
Matka ponownie wezwała hakima. Kolejne modlitwy, amulety, karteczki. Ale nie pomagały. Jedna noga nie chciała dotrzymać kroku drugiej.
Matka wciąż była przekonana, że Allah ma swój plan.
Nikt natomiast nie wiedział, że układ nerwowy dziewczynki został zaatakowany przez wirusa. Wirus rzucił się na pień mózgu i uszkodził rdzeń kręgowy. Początkowo infekcja osłabiła nogę, później ją sparaliżowała. Choroba miała nazwę: poliomyelitis.
Dżamila urodziła się w roku 1976. Polio niemal zwalczono chociażby w Europie, ale w Afganistanie wirus wciąż się panoszył. Świetnie się czuł wśród nędzy, zarażał przez brudną wodę i odchody, roznosił się drogą kropelkową.
Na polio nie ma żadnego lekarstwa, istnieje jedynie szczepionka, ale rodzicom Dżamili nigdy nic takiego nie zaproponowano. Nigdy też nie byli u lekarza, takiego, którego matka nazywała medykiem, w przeciwieństwie do malanga, który kurował wersetami i nakładaniem rąk. Znachorskich tradycji przekazywanych z pokolenia na pokolenie nie uważano za sprzeczne z nauką Koranu, przeciwnie, wierzono, że malang otrzymał zdolności leczenia od Allaha.
Po odkryciach matki przy przewijaniu dziecka siostry i kuzynki dalej bawiły się śliczną jak lalka i posłuszną zabawką. W domu było pełno dzieci. Ojciec dziewczynki i jego bracia z rodzinami zajmowali kilka budynków stojących wokół dużego podwórza. Matka reagowała na każde najmniejsze skinienie córeczki, dbała o to, żeby małej nigdy niczego nie brakowało, wręcz uprzedzała jej pragnienia. Dżamila skończyła dwa lata, trzy, cztery i pięć. Wciąż nie wstawała. Błyskawicznie pełzała za innymi dziećmi. Lecz kiedy one wybiegały na ulicę, zostawała na nagrzanym od słońca parapecie okiennym. Starała się ukrywać krzywą nogę. Szerokie spodnie pod sukienką, która zasłaniała nóżkę, kiedy dziewczynka siedziała, były przetarte i dziurawe na kolanach. Stawy kolanowe zastępowały jej stopy.
– Powinien ją zbadać jakiś lekarz – oświadczyła matce jedna z ciotek. – Może jest jakaś kuracja. Ona będzie dla was ciężarem. Z takim kalectwem nigdy nie wyjdzie za mąż.
Tym, że Dżamila słyszała te słowa, nikt się nie przejmował. Zakładano, że niewładna część ciała skutkuje również niedowładem umysłu.
– Nikt nie będzie chciał langak! – wzdychały ciotki. Kulawej. Kaleki. Bo właśnie tym była, kiedy tak siedziała na poduszce z wykrzywionymi nogami. To musi być kara za coś złego, co zrobiła rodzina, myśleli rodzice, odpokutowanie za grzechy przodków. W życiu nie ma nic przypadkowego, wszystko kiedyś powraca, nawet jeśli udręka dopada po kilku pokoleniach od popełnienia niecnego czynu. Bóg karze sprawiedliwie, chociaż karanego wybiera dowolnie.
Istniały również rzeczy, nad którymi władzy nie miał nawet sam Bóg – czarna magia. Ktoś mógł spojrzeć na Dżamilę złym okiem, ktoś, kto chciał dotknąć rodzinę. Takiemu diabelstwu zaradzić mógł jedynie hakim.
Ojciec zdecydował, że jego córki za nic w świecie nie dotknie żaden lekarz. Oprócz śpiewnie odmawianych modlitw i odrobiny wody ze świętego źródła w Mekce noga Dżamili nie doczekała się żadnego leczenia.
Kiedy Dżamila miała pięć lat, jej najstarszemu bratu urodziła się córka. Któregoś dnia Dżamila na siedząco obserwowała bratanicę. Zwróciła uwagę na to, jak roczna dziewczynka wyciąga rączki do krawędzi stołu, chwyta się go i wstaje. Później, ukradkiem, Dżamila spróbowała zrobić to samo. Złapała się stołu, napięła mięśnie ramion i mocno się trzymając, powoli się podciągnęła.
Pewnego dnia oparła się rękami o gładką powierzchnię blatu i wreszcie to nastąpiło: stanęła.
Ćwiczyła zapamiętale. Mięśnie w zdrowej nodze się wzmacniały. Poprawiało się wyczucie równowagi. W końcu mogła puścić się stołu.
Podczas następnej wizyty bratanicy obserwowała, jak roczna dziewczynka, przytrzymując się stołu, zaczęła przestawiać nogi, jednocześnie przesuwając ręce wzdłuż krawędzi blatu.
Kiedy Dżamila została sama, próbowała naśladować ruchy bratanicy. Nagle w drzwiach stanęła matka. Dżamila się potknęła i upadła na podłogę.
– Nie musisz tego robić! – krzyknęła matka, przestraszona niezdarnymi ruchami córki. – Mogę ci coś podać.
Dżamila wychowywała się w rodzinie, w której dziewczęta nie powinny niczego pragnąć, niczego pożądać. Im bardziej były bierne, tym lepiej. Matka wbijała im do głowy, że trzeba żyć z opuszczonymi rękami. Nigdy niczego nie chwytać ani niczego się nie domagać. Córki miały dostawać tylko to, czego nie trzymał nikt inny, co innym przelatywało między palcami.
Ale teraz, kiedy Dżamila zobaczyła już świat na stojąco, nie chciała więcej pełzać po podłodze. Skakała na zdrowej nodze albo poruszała się, kuśtykając. Kiedy bratanica dostała chodzik, Dżamila również błagała o coś takiego. Wreszcie matka poprosiła stolarza, żeby jej go zbił. Chodzik był drewniany, miał drążki zakończone kółeczkami i uchwyt jak malutki balkonik dla dorosłych. Do użytku domowego. Świat na zewnątrz był zamknięty dla kalek.
Każdego ranka, kiedy bracia wkładali szkolne mundurki, chwytali tornistry i wybiegali, siostry zostawały w domu. Nauka mogła je zaburzyć i zepsuć, sprowadzić niecne myśli, wywołać niepokój. Wówczas spadłaby ich wartość na rynku małżeńskim. A przecież liczyło się głównie to – ich wartość. Wartość rynkowa.
Tradycyjne zaaranżowane małżeństwo to transakcja. W puli znajdują się zalety dziewczyny: wiek, wygląd, umiejętności. Rodzina, klan, ziemskie dobra. Honor, sława, status. To wszystko łącznie składa się na cenę, którą rodzice mogą negocjować z rodziną przyszłego męża.
Ibrahim miał swoje ambicje związane z dziećmi i tym, co dzięki nim może osiągnąć. Jeśli chodziło o córki, interesowało go to, na jakie sojusze może pozwolić wartość dziewcząt na rynku matrymonialnym. Tak jak rodziny i klany przeliczały to od stuleci.
Dlatego, aż do osiągnięcia wieku pozwalającego na zawarcie małżeństwa, istotne było maksymalne podniesienie wartości córek. Na niektóre czynniki – takie jak klan czy status rodziny – nie miało się bezpośredniego wpływu. Tym ważniejsze stawało się pielęgnowanie tych zalet, nad którymi się miało kontrolę. Niewidoczność była elementem potwierdzającym czystość dziewcząt. Żaden mężczyzna nie mógł zobaczyć sióstr Dżamili. Żaden mężczyzna nie mógł ich usłyszeć. Nikt nie mógł się dowiedzieć, jak mają na imię. Jeśli imię jakiejś kobiety się rozniosło, była zbrukana. Właśnie to ojciec Dżamili wbijał do głowy swoim dzieciom. Kiedy miał gości, dziewczęta siedziały w milczeniu albo szeptały cicho w innej części domu.
Ibrahim był surowym i wiernym tradycji mężczyzną. Urodził się w rządzonym przez klany mieście Ghazni na płaskowyżu w południowo-wschodniej części kraju. Wychowany w biedzie, bez szkoły, życie zaczął od garbowania skór na klepisku w domu. Jeszcze zanim stał się nastolatkiem, przed należącym do rodziny glinianym domkiem otworzył mały sklepik i oferował w nim to, czego ludzie zawsze będą potrzebować: trumny.
Był prawdziwym self-made Afgańczykiem. Ubrania również będą zawsze potrzebne. Wkrótce składający się z sukni i szali asortyment rozszerzył jeszcze o artykuły rolnicze, a następnie rowery, motocykle, samochody i ciężarówki. Na koniec postawił na lukratywny biznes, który określał po prostu jako import–eksport. Eksportował arbuzy, owoce granatu i winogrona, importował wentylatory, suszarki do włosów, beton i cement. Kupował całe sklepy i wielkie parcele, na których już sobie wyobrażał postawione przez siebie centra handlowe. Chociaż nigdy nie nauczył się porządnie czytać ani pisać, ten ubogi chłopak zdołał wykorzystać dobre czasy po drugiej wojnie światowej, kiedy to w Afganistanie pojawił się pierwszy bank, a także pierwsza elektrownia, nowe mosty i lepsze drogi.
Rodzice Dżamili przenieśli się z Ghazni do Kabulu, bo Ibrahim był zdania, że właśnie tam jest przyszłość. Zatrudnił dwie hinduskie sekretarki, które utrzymywały porządek w pieniądzach i kontraktach. Król – Zahir Szah – rządzący od roku 1933, był mistrzem lawirowania między dwoma supermocarstwami, które budowały i zbroiły kraj. Budowę drogi rozpoczętą przez Związek Radziecki dokończyli Amerykanie. Sowieci założyli w Bagram nowoczesną bazę lotniczą, natomiast Stany Zjednoczone budowały tamy i mosty. Pod przełęczą w górach Hindukusz inżynierowie radzieccy wysadzili masy skalne, aby najwyżej na świecie położony tunel mógł połączyć północ z południem.
Król mierzył wysoko. Wynajął amerykańskich inżynierów, aby kamienistą pustynię w prowincji Helmand przemienili w oazę. Planował budowę modelowego miasta z zielonymi alejami, basenami, kinami, kortami tenisowymi i koedukacyjnymi szkołami. A wszystko to miały zasilać generatory czerpiące energię z ogromnych tam, które również miały powstać. Zaczęło się pięknie. W „Małej Ameryce”, jak nazywano to miejsce, chłopi uprawiali bawełnę i pszenicę, wykorzystując wodę zgromadzoną dzięki tamie. Ale warstwa gleby była cienka, sól wychodziła na wierzch i niszczyła zbiory. Bez odpowiedniej konserwacji gleba wietrzała, a inwestycje na nic się zdały. Z czasem wieśniacy woleli uprawiać maki na opium zamiast zboża, a oazę pochłonęła pustynia.
W Kabulu Ibrahim stał się wpływowym biznesmenem.
Dżamila podziwiała go z daleka. Wiedziała, że sama przynosi ojcu tylko rozczarowanie, nie mógł się nią pochwalić ani być z niej dumny. Tak po prostu było. Pragnęła jego uznania, ale rzadko go widywała. Do jej ulubionych zajęć należało siedzenie za kierownicą w jednym z samochodów, które ojciec trzymał na podwórzu i pozwalał dzieciom się w nich bawić pod warunkiem, że będą uważać. Mercedes, rolls-royce, niebieski ford. Często przesiadywała w którymś z nich, udając, że prowadzi auto, i oddając się marzeniom. Aż do chwili powrotu braci ze szkoły. Wtedy musiała opuszczać siedzenie kierowcy.
Od czasu do czasu zaglądała ukradkiem do tornistrów braci. Wyjmowała książki. Najpierw oglądała obrazki, a później piękne płynne wzory – alfabet perski.
Zamykała podręczniki, zanim ją odkryto. Znała przecież plan.
Dla sióstr – wyjść za mąż.
Dla braci – przejąć interesy ojca.
Dla niej – mieszkać z rodzicami, dopóki będą żyli.
Po ich śmierci odpowiedzialność za nią spadnie na braci. Była ciężarem. Nikt jej do niczego nie potrzebował. W miarę jak rosły dochody ojca, zatrudniał w domu służących, pomoce domowe i ogrodnika.
Do czego mogła się przydać ona?
Długo ćwiczyła chodzenie bez kul. Najpierw wysuwała jedną nogę, przyciągała do niej drugą, stabilizowała ciało, zanim znów mogła poruszyć pierwszą nogą. Robiła jeden krok, potem kolejny. Zmuszała się do poruszania w taki sposób, aby utykanie było jak najmniej widoczne. Jeden krok, dwa kroki, trzy kroki, dziesięć!
Wreszcie jej nogi były w stanie utrzymywać ciężar ciała.
Chodziła.
Mogła chodzić!
Teraz, gdy stała już na własnych nogach, a nawet mogła się na nich poruszać, nie miała siły dłużej czekać. Wiedziała, czego chce. Chciała chodzić do szkoły, tak jak bracia. Za tymi wzorami w książkach, za wszystkimi rysunkami skrywał się świat. Tego była pewna.
Ibrahim tylko pokręcił głową.
– To nie dla ciebie.
– Pozwól mi przynajmniej spróbować! – błagała.
– Nie ma mowy!
– Tak cię proszę!
Ojciec nie przywykł do sprzeciwów. Bracia nie mieli zwyczaju protestować, podążali ścieżką, którą im wyznaczył. A siostry nigdy o nic nie prosiły.
Langak! Langak! Kaleka!
W końcu ojciec zaskoczył wszystkich i uległ. Dżamila mogła chodzić z braćmi do szkoły.
Kaleka!
Szybko przyzwyczaiła się do wyzwisk dzieci z sąsiedztwa.
Dorośli się tym nie przejmowali. Dzieci żyły we własnym świecie. Nikt im nie mówił, że nie wolno poniżać tych, którzy są inni. Na słabość patrzyło się z pogardą, z ułomności drwiono. Lepiej było zaznaczać dystans do osoby, na którą padło złe oko, zemsta Boga czy co to mogło być. Bracia jej nie bronili, przeciwnie, wstydzili się nieporadnego utykania siostry i tego, że musieli jej towarzyszyć w drodze do szkoły. Prosili ojca, żeby uwolnił ich od tego wstydu. Czy Dżamila nie mogła zostać w domu? Siostra była jedynie kłopotem. Powodem do wstydu. No i po co ma się uczyć?
Ale ojciec złożył obietnicę. Dżamila miała chodzić do szkoły, aż nauczy się czytać.
Z głową podniesioną najwyżej, jak potrafiła, Dżamila ciągnęła za sobą bezwładną nogę. Książki, długopisy, nauczyciele. Jakże ona to kochała! Wkrótce była najlepszą uczennicą w klasie. Na koniec roku wróciła do domu z takimi ocenami na świadectwie, do jakich żaden z braci nawet się nie zbliżył.
– No i tyle. – Uśmiechnął się ojciec, gdy rok szkolny dobiegł końca. – Teraz już umiesz czytać i pisać.
Kiedy zaczął się następny rok szkolny, Dżamila miała zostać z matką w ogrodzie. Przerabiać śliwki. Łuskać fasolę. Łupać migdały. Nie była z tego zadowolona. Chciała iść do drugiej klasy.
– Nie dręcz mnie więcej – powiedział ojciec.
Dżamila podniosła jeden palec i popatrzyła na niego błagalnie.
– Jeszcze jeden rok, jeszcze tylko jeden rok, jeden jedyny…
Nikt za bardzo nie wiedział dlaczego, ale Ibrahim ustąpił. Dżamila przyniosła kolejne znakomite świadectwo.
Powtarzało się to co roku. Dżamila wyciągała jeden palec, niczym w modlitwie.
Co roku dostawała jeszcze tylko jeden rok.

Niepokoje

Jeszcze przed narodzinami Dżamili w kraju zaczęły się niepokoje.
W połowie lat sześćdziesiątych przyjęto nową postępową konstytucję. Utworzono partie polityczne, obwieszczono wolność prasy, w administracji państwowej zatrudniono kobiety, a w urzędach zakazano noszenia burek. Król Zahir Szah w swoich przemówieniach używał takich słów jak „demokracja” i „równouprawnienie”.
Reformy zaczęły się od góry. Założono szkoły średnie, których klasy zapełniała elitarna młodzież, zanim wysłano ją na studia na Zachód lub do szkół technicznych w Moskwie. Uniwersytet w Kabulu przyciągał szerokie grono intelektualistów.
Nocne życie w stolicy Afganistanu zrobiło się sławne, na weekendowe wypady przyjeżdżali tu Pakistańczycy, żeby się napić whisky, i szejkowie z Zatoki, żeby potańczyć. Młodzież z Zachodu robiła sobie postój w trakcie the hippie trail do Indii, postój na palenie opium i miejscowego haszyszu.
Kabul zwracał się ku Zachodowi. Życie uliczne, tygodniki z najświeższą modą, ba, nawet bunt młodzieży czerpały inspirację z Paryża, a jednocześnie zaledwie co dziesiąty Afgańczyk umiał czytać i pisać. Miasto przypominało bańkę. Nowoczesne fryzury, minispódniczki i bluzeczki bez rękawów były jak najbardziej rzeczywiste, lecz mimo to pozostawały iluzją.
Miasto i wieś stanowiły dwa rozłączne światy. Podczas gdy w stolicy klawisze rozpalały się do czerwoności od jazzu, w dużych częściach kraju brakowało czystej wody. Ludzie głodowali, dzieci umierały na łatwe do wyleczenia choroby. Kraj nie był jednością. Kontrasty zmieniły się w konflikt.
Pod koniec lat sześćdziesiątych niezadowolenie zaczęło narastać. W wielu gazetach żądano zmiany rządów. Afgańscy staliniści i trockiści – czerpiący duże korzyści z królewskich prób wprowadzenia demokracji, chociaż sami chcieli ją zlikwidować – w końcu wyszli na ulice. Świeżo powstała partia komunistyczna w wyniku poważnych wewnętrznych sporów podzieliła się na frakcje. Studenci rzucali kamieniami w policję.
Głębszy, choć o wiele cichszy niepokój rozprzestrzeniał się na wsi, wspierany przez młodych muzułmańskich intelektualistów w miastach. Czy to, co dzieje się w Kabulu, jest zgodne z islamem?
Mułłowie uważali, że nie.
Młodzież w Kabulu wielbiła Beatlesów, a w tym samym czasie ludzie poza miastami żyli tak, jak ich przodkowie przez ostatnie stulecia. Uprawiali to samo co pradziadowie: orzechy, morele i marchew. Ledwie wiązali koniec z końcem. Na górskich zboczach pasły się owce i kozy.
Dni kobiet mijały za wysokimi murami z gliny. W ich obrębie się rodziły, w ich obrębie miały też umrzeć. Kobieta opuszczała swój dom tylko dwa razy w życiu, i zawsze ubrana na biało: gdy jako pannę młodą przeprowadzano ją do domu męża. I gdy ją wynoszono owiniętą całunem, w trumnie.
Sam król zwracał się raczej ku Zachodowi niż ku socjalizmowi. Kiedy w kraju zapanował niepokój, szukał pomocy za Atlantykiem, ale Stany Zjednoczone miały dość własnych spraw związanych z wojną w Wietnamie. Dlatego afgański władca skierował kraj w stronę Związku Radzieckiego, zarówno pod względem militarnym, jak i gospodarczym.
Kiedy na początku lat siedemdziesiątych zaatakowała susza, Zahir Szah za bardzo się tym nie przejął – a przynajmniej nie zrobił nic, co by ulżyło niedoli ludzi. Tron zaczął się chwiać.
W pewien gorący lipcowy dzień w roku 1973, podczas gdy król odwiedzał swojego lekarza okulistę we Włoszech, jego stryjeczny brat zajął pałac królewski. Książę Daud został dziesięć lat wcześniej odwołany z funkcji premiera, kiedy Zahir Szah postanowił wziąć władzę królewską we własne ręce. Teraz Daud Chan zdołał wkręcić się z powrotem.
Bez przelania choćby jednej kropli krwi podczas zamachu stanu, kierowanego przez garstkę oficerów, odebrał władzę królowi, który sprawował rządy, odkąd był nastolatkiem.
Daud Chan zlikwidował monarchię i ustanowił republikę. Marksiści poparli przewrót i dostali wiele foteli w rządzie, ale stopniowo ich eliminowano. Jednocześnie nowy przywódca kraju ukrócił działania islamistów, którzy jak się obawiał, mogli podkopać jego rządy. Przywódcy Bractwa Muzułmańskiego zostali uwięzieni lub uciekli do Pakistanu.
Administracja królewska trzymała parasol ochronny nad Ibrahimem. Gdy jednak król po zamachu stanu nie wrócił z Włoch, lojalność ojca Dżamili zwróciła się ku nowej władzy. Daud Chan nie był zresztą złą nowiną dla prowadzących interesy. Wszystko jedno, monarchia czy republika, kraj potrzebował tego, co sprzedawał Ibrahim.
Nowa konstytucja z roku 1977 była obramowana rewolucyjną retoryką, a polityka głosiła zarówno reformy na wsi, jak i nacjonalizację, lecz w praktyce władza działała jak przedtem: scentralizowana, autokratyczna i gnębiąca. Rządzili urzędnicy i armia.
Interesy Ibrahima ciągle kwitły, ale w cieszącą się dawniej pewną niezależnością prasę uderzono mocno. Wolność słowa przestała istnieć, dysydenci ucichli.
Stany Zjednoczone, wciąż zajęte swoją wojną w południowo-wschodniej Azji, stale ograniczały wsparcie dla Afganistanu. Próbując odsunąć się od wpływów radzieckich, Daud Chan zwrócił się ku krajom pozostającym poza sojuszami, takim jak Indie, Iran i Egipt. Podczas wizyty Dauda w Moskwie sekretarz generalny Leonid Breżniew poruszył temat tej wolty. Były książę miał podobno opryskliwie odpowiedzieć, że współpracuje, z kim chce, i nie pozwoli, by ktokolwiek coś mu dyktował.
Ta śmiała odzywka przypieczętowała jego los. Kreml pociągał za sznurki, kiedy afgańscy marksiści z pisarzem Tarakim na czele w kwietniu 1978 roku zajęli pałac prezydencki. Po kilku godzinach intensywnych walk Daud Chan i cała jego rodzina – w liczbie siedemnastu osób – zostali zgładzeni, w podobny sposób jak bolszewicy pozbyli się carskiej rodziny po rewolucji 1917 roku.
Masakry trwały i rozszerzyły się na cały kraj. Na wsi komuniści działali twardą ręką. Mułłów i ich podopiecznych aresztowano, torturowano i zabijano.
Nowy rząd nie przetrwał długo. Taraki pozostawał przy władzy nieco ponad rok i już we wrześniu 1979 roku zastrzelono go w pałacu, który sam zdobył2. W funkcji prezydenta zastąpił go premier jego rządu Amin, chociaż Moskwa właściwie chciała się go pozbyć.
Dopiero wraz z rządami Amina zaczęły się kłopoty Ibrahima. Kapitałowi prywatnemu ograniczono swobodę działania i poddano go surowym regulacjom. Na wsi przeprowadzono rozpoczęte nieco wcześniej radykalne reformy, ograniczające ilość ziemi i liczbę nieruchomości, jaką mogła posiadać jedna rodzina. Wszystko, co przekraczało wyznaczone normy, podlegało konfiskacie, więc Ibrahim sporo stracił. Amin sądził, że odbierając władzę bogatym, uzyska wsparcie plebsu. Ale reformy nie zyskały popularności, okazały się też nieproduktywne. Zbiory się nie udały, a brak żywności doprowadził do zamieszek.
Leonid Breżniew, który przewodził Biuru Politycznemu KC KPZR – władzy wykonawczej w Związku Radzieckim – postanowił wstawić nowe marionetki. Mimo wyraźnych ostrzeżeń z ust własnych generałów zdecydował się na inwazję na południowego sąsiada.
W Wigilię 1979 roku oddziały sowieckie wylądowały na lotnisku w Kabulu.
Kreml przyjął strategię ustabilizowania nowego rządu, a po kilku tygodniach wycofania wojsk. Miały one najpierw zajmować miasta, w których poparcie dla komunistów było najsilniejsze, oraz zaopatrywać armię afgańską w amunicję i udzielać jej wsparcia, aby mogła zwalczać opór na wsi. Zaangażowania żołnierzy radzieckich w bezpośrednie działania wojenne nigdy nie planowano.
Sam przewrót poszedł gładko. Podobnie jak poprzednik, Amin został zastrzelony w pałacu Arg, a uprzednio jego rosyjscy kucharze usiłowali go otruć.
Mocarstwo przejęło samodzielny, niepozostający w żadnych sojuszach kraj, zabiło prezydenta i zainstalowało nowe kukiełki. Ze wszystkich błędów popełnionych przez starzejącego się szefa Biura Politycznego inwazja na Afganistan była najbardziej fatalna w skutkach. Nie przewidział gotowości Afgańczyków do obrony. Zimna wojna wkrótce miała się rozpalić.
Operacja Cyklon, tak brzmiał kryptonim programu CIA, którego celem było zbrojenie partyzantki afgańskiej. Była to najdroższa tajna operacja, jakiej kiedykolwiek podjął się amerykański wywiad. Operację rozpoczął prezydent Jimmy Carter w roku 1980. Miała ona przeżyć okres jego prezydentury i zostać przekazana w spadku Ronaldowi Reaganowi. Spadkowi towarzyszył doradca Cartera do spraw bezpieczeństwa, który obiecał prezydentowi „dać Związkowi Radzieckiemu jego własny Wietnam”.
Podczas prezydentury Reagana wydatki jeszcze wzrosły. Na zadane przez doradcę do spraw bezpieczeństwa pytanie o ramy finansowe prezydent odpowiedział: There are no budgets.
Inwazja rozpoczęła się w czasie, kiedy życie Dżamili toczyło się na dywanie w pokoju. Działania wojenne nabrały intensywności, kiedy przesiadywała w oknie wychodzącym na podwórze. Gdy zaczęła chodzić do szkoły, a później prosiła o jeszcze jeden rok i jeszcze jeden, i jeszcze, Afganistan stał się miejscem ideologicznego wyścigu dwóch światowych supermocarstw. Ale prawdziwa wojna ciągle jeszcze nie dotarła do dzieci w Kabulu. Sowieci ochraniali rządy w stolicy, na ulicach panował spokój, a na szkolnych podwórzach trwały dziecięce zabawy. Rakiety spadały w górach i na wsi. To tam raniono dzieci. Zabijano ojców. Porywano matki.
Nie znaczy to, że dzieci w Kabulu nie odczuwały zmian. Z porannych apeli zniknęło islamskie wyznanie wiary, a chłopcy i dziewczynki uczyli się w koedukacyjnych klasach. Dziewczętom nie wolno już było zakrywać głowy szalem. Ci, którzy zgłosili się do dziecięcych organizacji komunistycznych, zdobywali odznaki i czerwone pionierskie chusty. Dżamila robiła wszystko, żeby takiej chusty nie mieć. Na tym polegał jej protest.
W klasie nie wiedziano już, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Część rodziców pracowała dla sowieckich okupantów, inni chcieli, żeby cudzoziemcy się wynieśli.
Ale inwazja doprowadziła do tego, że Dżamila po raz pierwszy poczuła się cząstką czegoś większego. W pewną lutową noc pierwszej zimy po rozpełznięciu się żołnierzy radzieckich po kraju ludzie skupili się wokół tego, co miało charakteryzować dalszy opór: wokół Allaha.
Milczący mężczyźni gromadnie nie zastosowali się do godziny policyjnej i wyszli na ulice lub na płaskie dachy domów. Kobiety stanęły na podwórzach i patrzyły w niebo. W uszach Dżamili brzmiało to tak, jakby zaczęły nucić. Ale to nie była pieśń, lecz modlitwa. One recytowały. Powtarzały słowa niczym okrzyk wojenny skierowany ku samolotom nad ich głowami.
Przez całą noc słychać było głosy. Allahu akbar. Allahu akbar. Allahu akbar. Bóg jest wielki, Bóg jest większy, Bóg jest największy!
Mała bardzo wyjątkowa dziewczynka wspięła się na parapet i wsłuchała się w to wychwalanie Boga, które zmieniło się w kanon, bo jeden głos zaraz przechodził w następny.
Tam i wtedy poczuła, że Bóg słucha.

 
Wesprzyj nas