Kolejny znakomity thriller autorki „Równonocy”. Justyna wierzy, że jej siostra Milena wciąż żyje. Pamięć prowadzi ją ponad dwadzieścia lat wstecz do nocy Perseidów, gdy Milena wraz z przyjaciółmi odprawiała rytuał w neolitycznym obserwatorium.


Ta jedna noc może odmienić twoje życie. Albo brutalnie je zakończyć.

Ślady krwi znalezione na miejscu zbrodni dają Justynie nadzieję na to, że Milena, jej siostra, wciąż żyje. Ze strzępków koszmaru sprzed ponad dwudziestu lat Justyna układa coraz wyraźniejszy obraz.

Okazuje się, że w noc Perseidów, na kilka miesięcy przed swoją śmiercią, Milena wraz z grupą znajomych jedzie do odludnego neolitycznego obserwatorium, gdzie poddaje się tajemniczemu rytuałowi. Jednak nie wszyscy jego uczestnicy wyjdą z lasu żywi…

Justyna z uporem podąża za tajemnicami siostry, choć wie, że może to sprowadzić niebezpieczeństwo na jej rodzinę. Ważne tropy prowadzą do Obrzyc i owianego mroczną historią szpitala psychiatrycznego. Po otwarciu drzwi, za którymi niegdyś odbywały się masowe mordy, Justyna zdaje sobie sprawę, że pewne sekrety powinny pozostać zakopane żywcem. Na zawsze.

Ewa Przydryga po raz kolejny zapewnia lekturę pełną napięcia i dramatycznych zwrotów, pochłaniającą jak najczarniejsza noc.

***

Konstelacja emocji. Dawno nie byłem w tak kosmicznej podróży literackiej.
Maciej Siembieda

Ewa Przydryga
Perseidy
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 19 lutego 2025
 
 


Wą­wóz Śnie­ży­cowy Jar
Noc Per­se­idów, li­piec 1999

– Tak musi sma­ko­wać śmierć – po­my­ślała Mi­lena. Za­ci­snęła dłoń w pięść i po­tarła nią brzuch. Kiedy drew­niana czara wsu­nęła się w jej ręce, przy­ło­żyła jej kra­wędź do ust. Już po pierw­szym łyku cierpki płyn za­le­pił cały prze­łyk. Tak samo jak wcze­śniej, ota­czały ją twa­rze i od­de­chy pełne wy­cze­ki­wa­nia. Tylko jedno się zmie­niło. W jej dłoń wsu­nęła się ręka. Ak­sa­mitna skóra i zna­jomy do­tyk, który był jak ano­ma­lia w miej­scu, gdzie wszystko jakby pro­wa­dziło do ją­dra ciem­no­ści.

Tym­cza­sem gorzki płyn do­tarł do żo­łądka. Tam po raz pierw­szy dziew­czyna po­czuła opór. Roz­pa­lane w brzu­chu pa­le­ni­sko wy­wo­łało tak silny ból, że nie zdo­łała po­wstrzy­mać na­pły­wa­ją­cej fali mdło­ści. Wszystko, co miała w żo­łądku, kil­ku­krot­nie ude­rzyło gło­śno w misę, nad którą się na­chy­liła. Im wię­cej razy to ro­biła, tym bar­dziej słabł jej za­cisk na me­ta­lo­wym ran­cie. W końcu za­cisk zu­peł­nie pu­ścił, a ona opa­dła na chłodną zie­mię. Coś pod nią dud­niło. Albo ta gło­śno przy­zy­wa­jąca ją do sie­bie ciem­ność, albo tylko jej wła­sne serce.

Z tej per­spek­tywy, gdy le­żała z po­licz­kiem przy­ci­śnię­tym do ziemi, rze­czy­wi­stość po­strze­gała zu­peł­nie ina­czej. Nie było w niej ni­czego trwa­łego ani zna­jo­mego. We wnę­trzu ka­lej­do­skopu, w któ­rym się zna­la­zła, Mi­lena była wiel­ko­ści pyłku. Pra­wie jak ni­cość. W ko­lo­rowe fi­gury – trój­kąty, kwa­draty, koła – wpi­sane było jej ob­ra­ca­jące się ciało.

Ko­lejny skurcz brzu­cha roz­mył na­wet to – ko­lory i szkiełka. Znów miała pod sobą zie­mię. Po­tem wszystko działo się szybko. O znaj­du­jący się tuż przed nią ka­mień zgrzyt­nęła kra­wędź me­ta­lo­wej misy. Coś mu­snęło jej włosy. A po­tem z nich się zsu­nęło. Do go­rą­cej twa­rzy przy­kle­iły się mo­kre ko­smyki. Dźwięki zmie­niły swoje na­tę­że­nie i ton. Nie było po­śród nich tam­tych od­de­chów ani pulsu ziemi – tylko sy­cze­nie.

Wąż, który do niej pod­peł­zał, miał po­ły­sku­jące łu­ski. Wy­glą­dały jak wa­biące ją szma­rag­dowe szkiełka. Mi­lena nie dała mu się oma­mić. Jed­nak każda z kilku roz­pacz­li­wych prób, by pod­nieść się z ziemi i przed nim uciec, przy­no­siła od­wrotny sku­tek. Ja­kaś siła zbyt mocno przy­ci­skała ją do ziemi. Wpy­chała do środka. Dziew­czyna usły­szała wtedy dwa głosy. Szyb­kie i ostre – jak strzała tra­fia­jąca do celu.

– Łap ją.

– Szybko! Moc­niej!

Po­tem głosy do­bie­gały z in­nej strony.

– Kurwa! Za mocno jej to ro­bisz!

– Prze­stań już!

Na­resz­cie mo­gła się po­ru­szyć. Pod­parła się na łok­ciach o zie­mię i unio­sła głowę wy­żej. Nowa per­spek­tywa ni­czego nie zmie­niła, świat na­dal od­bi­jał się w krzy­wym zwier­cia­dle. Jedna ciemna plama, wko­do­wana w szarą zie­leń, zle­wała się z drugą. Je­dyne, co Mi­lena wi­działa wy­raź­nie, ro­sło i wciąż do niej peł­zło.

Wąż.

Łu­ski na jego skó­rze przy­brały po­stać me­ta­lo­wej chro­po­wa­to­ści – ta­kiej, jaka osła­nia zbroję. Szorst­kiej i ostrej, go­to­wej ciąć skórę, byle tylko wśli­zgnąć się do środka. A wła­śnie tam gad wy­da­wał się zmie­rzać. Do niej. Naj­pierw jego głowa po­ja­wiła się mię­dzy roz­chy­lo­nymi udami dziew­czyny. Po­tem w tym sa­mym miej­scu zna­la­zły się tu­łów i ogon. Kiedy na nią na­tarł, w środku za­pie­kło ją jesz­cze bar­dziej. Się­gnęła w stronę wy­my­ka­ją­cego się jej węża, ale nie zdą­żyła go wy­do­być, nim zdo­łał się w nią wśli­zgnąć. Była te­raz cięż­sza o jego masę, a za­ra­zem pu­sta. Wy­pa­lona. Łzy, które spły­nęły po po­licz­kach, bo­lały ją tak samo jak ślad, który zo­sta­wił po so­bie wąż. W końcu znik­nął.

– Boże, prze­stań! – Roz­pacz­liwy głos za­mie­nił się w krzyk.

Boże, prze­stań! – po­wtó­rzyło le­śne echo, ale za każ­dym ra­zem tro­chę ci­szej.

Pa­lec, który chwilę póź­niej po­ja­wił się na ustach Mi­leny, za­dra­pał jej spierzch­nięte wargi. W górę i w dół. Czy­jaś ręka wplo­tła jej się we włosy.

 

 
Wesprzyj nas