Najnowsza powieść autorki bestsellerowej „Szmaragdowej tablicy”. Historia o poświęceniu, zdradzie i miłości.


Winnica markizów Montauban w Burgundii. Imponujący château. Głęboko skrywana rodzinna tajemnica.

Aldara uciekła z Hiszpanii przed wojną domową i właśnie została żoną Octave’a, dziedzica tej posiadłości. Wydawałoby się, że zaczyna się sielanka, ale jest wrzesień 1939 roku.

Po upadku Francji Octave trafia do niewoli, a Aldarę czekają wielkie wyzwania. Jej determinacja i miłość do męża zostają poddane ciężkiej próbie, gdy w rezydencji zamieszkują młodszy brat Octave’a, niemiecki porucznik i ukrywany przed Gestapo angielski pilot.
Trzech mężczyzn i piękna kobieta…

Zaangażowana we francuski ruch oporu, uwięziona w sieci intryg i sekretów, nawiedzana przez duchy przeszłości Aldara próbuje przetrwać ten straszny czas.

Carla Montero, hiszpańska pisarka, jest absolwentką prawa i zarządzania w biznesie, od zawsze jednak uwielbiała pisać. Jej debiutancka powieść Wiedeńska gra otrzymała nagrodę Círculo de Lectores; Szmaragdowa Tablica została bestsellerem także w Polsce – oprócz nich REBIS opublikował również powieści Montero Złota skóra, Zimowy wiatr na twojej twarzy i Ogród Kobiet. Pisarzem jest też brat Carli – Luis Montero Manglano, autor wydanej przez REBIS trylogii „Poszukiwacze”.

Carla Montero
Księżycowa winnica
Przekład: Wojciech Charchalis
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 22 kwietnia 2025
 
 


Prolog

Październik 1943

Natychmiast zauważył, że ktoś otworzył drzwi na oścież.
Nie miał wątpliwości, że dobrze je zamknął. Pierre Brocan, dumny maître de chai, człowiek z wieloletnim doświadczeniem, nie popełniał tak poważnych błędów. Zlali już moszcz z kadzi, więc nie chciał, żeby ktokolwiek wchodził do tej sali, dopóki nie zostaną umyte. Było to jedno z najstarszych piwnicznych pomieszczeń, dawna leżakownia z bardzo wąskim wejściem i pozbawiona odpowiedniej wentylacji. Resztki fermentującego moszczu mogły jeszcze wyprodukować dość dwutlenku węgla, żeby wypchnąć stąd cały tlen i udusić zabłąkanego gościa. Niebezpieczeństwo było jak najbardziej realne. A on traktował je z powagą. Ktokolwiek otworzył te drzwi, będzie miał z nim do czynienia.
Podszedł do wejścia, dla pewności trzymając przed sobą zapaloną świecę. Z ulgą stwierdził, że płomień nie gaśnie. Drzwi były pewnie otwarte od dłuższego czasu i sala zdążyła się przewietrzyć. Zobaczył, że do jednej kadzi przystawiono drabinę. To już było naprawdę dziwne. Ewidentnie ktoś się tutaj kręcił. Kto mógł być tak lekkomyślny? Przekręcił włącznik światła i z wciąż zapaloną świecą wszedł do środka. W ustach miał gorzki posmak złego przeczucia. Nie, zdecydowanie tej drabiny nie powinno tu być. Zaczął się wspinać po szczeblach z bijącym sercem, napiętymi mięśniami i oczami wpatrzonymi w drżący płomień. Nazywali ją słodką śmiercią. W jednej chwili mógł tam zasnąć i umrzeć. Kiedy znalazł się na platformie, zajrzał do wnętrza kadzi.
Początkowo jej dno wydało mu się czarną paszczą lwa. Stopniowo jednak wyłaniał się z niej przerażający obraz. Na dnie kadzi leżał na plecach człowiek, na wpół zatopiony w lepkiej brei wytłoczyn, pestek, kryształków winianu i innych pozostałości po fermentacji. Rozpoznał jego napuchniętą, niemal fioletową twarz i mundur. Niemiecki mundur. Pierre stał w bezruchu ze wzrokiem utkwionym w ciało, zastygły w chorobliwej fascynacji. Bosz na pewno był martwy, niewielu potrafi się wywinąć słodkiej śmierci. Jeśli jednak pozostało w nim choć tchnienie życia, Pierre nie kiwnie palcem, żeby go uratować. Ten skurwiel zasłużył sobie na śmierć.
Maître de chai powoli zszedł po drabinie. W tej chwili martwił się tylko problemami, które zaraz spadną mu na głowę. I obawiał się konsekwencji dla winnicy. I dla madame.

Wrzesień 1939

Auguste de Fonneuve, markiz Montauban, zanurzył się w półmroku piwnicy. Już kilka lat temu zamontował w niej oświetlenie elektryczne, jednak wiele tuneli i zaułków zawiłego labiryntu pozostało poza jego zasięgiem. Jednym z nich był ten, który markiz nazywał kryptą. Do niego zmierzał, kierując się raczej intuicją człowieka dobrze znającego trasę niż światłem lampy naftowej. Jej błękitny drżący płomień pozostawiał za sobą smugę półcieni na starych kamiennych murach, na wielkich beczkach przypominających śpiące olbrzymy i na piasku, który lekko skrzypiał pod jego stopami.
Podszedłszy do zardzewiałej kraty, wyciągnął z kieszeni marynarki wielki klucz i włożył go do dziurki zamka, który, świeżo nasmarowany, ustąpił bezszelestnie. Tego samego nie można było powiedzieć o zawiasach przeciągłym zgrzytem profanujących ciszę. Musi zapamiętać, żeby je też nasmarować. Krypta, znajdująca się w głębi piwnicy, za beczkami, była pozostałością romańskiej kaplicy z XII wieku, którą książę Burgundii Hugon III kazał wznieść po powrocie z Ziemi Świętej – wąskim pomieszczeniem sklepionym tak nisko, że człowiek słusznego wzrostu nie dałby rady się w nim wyprostować. Auguste nie był aż tak wysoki, a jednak otarł się przerzedzonymi już włosami o szorstki tynk na suficie. Usiadł na kamieniu, który kiedyś służył za młyńskie żarna. Mimo że przysiadał na nim, odkąd pamiętał, nie miał pojęcia, skąd kamień się tam wziął. Odstawił lampę na klepisko i rozejrzał się po znajomym wnętrzu.
W krypcie, wbrew nazwie, nie było żadnego grobowca ani sarkofagu, tylko butelki wina spoczywające rzędami w niszach, pokryte grubą warstwą kurzu i pajęczyn. Trzysta siedemdziesiąt trzy butelki – dokładnie tyle – najlepszych win, także tych, które dała Francja, spały tam od lat i nikt nie zakłócał ich snu. Każda z nich mogłaby opowiedzieć jakąś historię. Niektóre dlatego, że były stare; te pochodzące sprzed 1871 roku, kiedy do kraju dotarła filoksera i żeby zwalczyć tę okropną plagę, trzeba było wykarczować francuskie winorośle i zastąpić je amerykańskimi, były tu jedynymi butelkami prawdziwie francuskiego wina. Inne dlatego, że były znakomite, bo pochodziły z najlepszych winnic Bordeaux, Burgundii, Szampanii, doliny Loary… Jeszcze inne dlatego, że miały specjalne znaczenie dla rodu markizów Montauban: te z pierwszego zbioru z 1827 roku, te z roku ślubu Auguste’a, z lat, w których urodzili się jego synowie…
Każda butelka była z jakiegoś powodu wyjątkowa. Wśród nich znajdowało się jednak osiem, które Auguste szczególnie cenił.
Przyglądając się w mroku piwnicy pokrytym kurzem denkom tych ośmiu butelek, markiz Montauban się uśmiechnął. Ich historia fascynowała go, od kiedy ojciec mu ją opowiedział, gdy miał zaledwie siedem lat i już mógł się cieszyć jednym łykiem słodkiego wina po jedzeniu. Auguste znał ich listę na pamięć. Madera z 1810 roku, jerez z 1821, burgund Chambertin z 1846, szampan Roederer i cztery butelki win bordoskich: Château Margaux, Château Latour i Château d’Yquem, wszystkie z roku 1847, i Château Lafite z 1848. Wina trzech cesarzy. Ten bezcenny skarb spoczywał nietknięty w jego domu, otulony czasem i bezruchem krypty.
– Ojcze…
Auguste, który właśnie znów odtwarzał w głowie niezwykłą historię tych win, wzdrygnął się, bo choć słowo zostało wypowiedziane łagodnie, wyrwało go z zamyślenia. Odwrócił się.
– Octave. Nie słyszałem, jak wszedłeś.
– Przepraszam, że cię wystraszyłem. Byłeś tak pogrążony w myślach, że nie wiedziałem, jak…
Auguste wstał i przytulił syna, który będąc wyższy od niego, garbił się pod sklepieniem krypty. Było to długie objęcie, czułe i gorące w tym chłodnym, wilgotnym powietrzu, od którego markiz miał zimne dłonie i czubek nosa.
– Nie przejmuj się. Bardzo się cieszę, że wróciłeś do domu.
– Wiedziałem, że cię tu zastanę. Zawsze chowasz się w tym miejscu, kiedy jesteś czymś zaniepokojony.
Auguste smutno się uśmiechnął.
– To prawda, że krypta wpływa na mnie kojąco. To samo światło, ta sama temperatura, to samo powietrze i te same butelki. Wszystko niezmienne, dalekie od szaleństwa świata na górze. Przynajmniej dotychczas.
Auguste pokręcił głową. Przez dwadzieścia lat nie był w stanie zapomnieć horroru wojny; nędzy okopów, barbarzyńskiej walki, twarzy zabitych towarzyszy broni, twarzy wrogów.
– Już walczyliśmy w wojnie, która miała zakończyć wszystkie wojny. Tak mówili. A teraz co, znowu? Niech Bóg…
– Nie potrwa długo. To wielki blef Hitlera. Przecież nie może myśleć, że rzuci wyzwanie całej Europie i wygra. Jak tylko dojdzie do linii Maginota, zmusimy go do odwrotu, zobaczysz.
„Tak samo uważaliśmy w 1914”, pomyślał Auguste, ale nie podzielił się swoim pesymizmem z synem, którego czekał wyjazd na front. Z własnego doświadczenia wiedział, że czasem dla ducha lepiej jest poddać się fałszywej nadziei.
– Przykro mi, że nie będzie mnie na winobraniu – pożalił się Octave.
– Ach, tegoroczne winobranie… Mówiłem ci to już kilka razy: natura też cierpi z naszego powodu. Czyż w sumie nie jesteśmy jednością? Dlatego zbiory będą słabe w roku, kiedy zaczyna się wojna, i dobre, kiedy się skończy. Winogrona potrzebują jeszcze dużo czasu, nawet na działkach, gdzie zwykle dojrzewają najszybciej. Nie wiem, kiedy będziemy mogli zacząć zbiór. A ponieważ mocno się ochłodziło, zaraz jesień… Nie, to nie będzie dobry rok.
Octave zmartwiony przyglądał się ojcu. Markiz był człowiekiem energicznym, o imponującym wyglądzie i walecznym temperamencie. W tamtej chwili wyglądał jednak na przytłoczonego ciężarem lat i trosk. No dobrze, ale czego innego należało się spodziewać po kimś, kto przeżył jedną wyniszczającą wojnę i miał świadomość, że zaczyna się następna, która nie wiadomo, jak się skończy? Młodzieniec, ze skręconym żołądkiem, pomyślał, że okoliczności nie są chyba odpowiednie, by przekazać ojcu wiadomość, z którą przyszedł.
Auguste zobaczył, że twarz Octave’a staje się poważna i napięta i że syn chowa ręce za plecami; zawsze tak robił, kiedy był zdenerwowany. Markiz zmarszczył czoło.
– Ojcze… – Głos Octave’a był zdławiony, jeszcze bardziej rozstrojony i dziecięcy niż zwykle. – Ja… Mam ci coś ważnego do powiedzenia.

–––––– • ––––––

Aldara była oszołomiona. Z nerwów czuła mdłości. Wytarła spocone dłonie w sukienkę i natychmiast skarciła się za niezręczność. Jeszcze tylko brakowało, żeby poplamiła delikatną jedwabną taftę. Na szczęście nie znalazła na tkaninie żadnych śladów. A jednak było oczywiste, że nie jest przyzwyczajona do noszenia czegoś tak wyszukanego. Wszyscy na pewno to zauważyli.
Przyglądała się swojemu odbiciu w wiszącym nad kominkiem wielkim lustrze ze złotą ramą. Upewniła się, że ta prześliczna sukienka, szmizjerka bez rękawów w kolorze błękitnej porcelany, pasuje do jej oczu i podkreśla opaloną skórę oraz ciemne włosy. I że znakomicie na niej leży, na jej wysokim, smukłym ciele, w którym zawsze brakowało jej odrobinę obfitszego biustu i bioder jak u aktorek z amerykańskich filmów. Ta sukienka spodobała jej się, gdy tylko zobaczyła ją na wystawie boutique w Lyonie, mieście uznanym niegdyś za światową stolicę jedwabiu. I chociaż straciło już wiele z dawnego splendoru, ciągle można w nim było znaleźć warsztaty wykonujące jedwabne cuda, jak ta tafta, lekko szeleszcząca przy każdym ruchu.
Czy zauważyli, że pierwszy raz ma na sobie tak wyszukaną sukienkę? Zauważyli, że nie jest tą, za którą się podaje? W tamtej chwili strachu była przekonana, że cała jej fałszywość aż kłuje w oczy. Nie powinna była doprowadzać tego tak daleko. To było szaleństwo. Czy to prawdziwa miłość przesłoniła jej rozum, czy jakieś inne, znacznie mniej szlachetne uczucie? Na samą myśl o tym, że jednak to drugie, dopadły ją mdłości. We własnym odbiciu dostrzegała te tak ciemne zakamarki…
Z westchnieniem odwróciła się i podeszła do wielkiego balkonu. W salonie wszystko zostało pomyślane tak, że imponowało bogactwem: wysokie sufity udekorowane sztukaterią i plafonami, na których umieszczono inicjały właściciela, lampy z rżniętego kryształu, dywany z cienkiej przędzy, meble ze szlachetnego drewna, adamaszkowe zasłony, obrazy godne muzeum…
Z balkonu rozciągał się widok na ogromną przestrzeń: najpierw dziedziniec wysypany żwirem, następnie ogród składający się ze stuletnich drzew, równo przystrzyżonych krzewów, kwietników i sadzawki otoczonej posągami. Zaraz za nim zaczynała się winnica: wielka połać winnej latorośli zasadzonej w równych rzędach, bujnej i obciążonej kiśćmi o tej porze roku; przypominała ogromną, miękką, zieloną kołdrę. W głębi rysowały się dachy małych miejscowości, wśród których wyróżniało się miasto Beaune, stolica burgundzkiego wina. Dalej, na horyzoncie, w ten jasny i czysty dzień można było dostrzec nawet najwyższe szczyty Alp. Korzystne położenie château na wzgórzu pozwalało podziwiać te zapierające dech w piersiach widoki.
Kiedy Aldara usłyszała słowo château, „zamek”, w pierwszym odruchu przyszła jej do głowy stara średniowieczna budowla z wieżami, blankami i fosą. Jednakże miejsce, w którym się znalazła, nie miało z tym nic wspólnego. Przeciwnie, była to elegancka rezydencja wzniesiona pod koniec XVIII wieku, składająca się z głównego pawilonu i dwóch skrzydeł w jasnym kolorze kontrastującym z ciemnymi dachówkami, powściągliwie ozdobiona neoklasycystycznymi detalami jak frontony nad oknami i kolumnowy portyk zwieńczony szlacheckim herbem. Oprócz pałacu, typowo francuskiego, zbudowano tu kaplicę, stajnie i winiarnię. Ten kompleks, w połączeniu z osiemdziesięcioma hektarami terenu, stanowił Domaine du Clair de Lune – jeden z najważniejszych majątków Côte-d’Or, wielkiego regionu znanych szeroko w świecie win burgundzkich.
Po drodze, kiedy samochód z podniesionym dachem mijał winnice, Aldara słuchała o climats, grand cru, pinot noir… Wszystko to wydawało jej się zbyt obce i skomplikowane. Dlatego w końcu zamknęła oczy i skupiła się na rozkoszowaniu się chłodnym wietrzykiem i słońcem na twarzy. Oczywiście teraz w sercu tego miejsca z niepokojem zadawała sobie pytanie, co ona tam właściwie robi, obawiała się, że dała się ponieść nastrojowi chwili i że zaraz wszystko zniknie jak miraż – bała się tego od chwili, gdy minęli imponującą bramę Domaine du Clair de Lune.
Zgrzyt klamki drzwi sprawił, że aż podskoczyła, tak bardzo miała napięte nerwy. Odwróciła się.
– Aldaro…
Octave, uśmiechając się równie sztucznie jak ona, podszedł i delikatnie ujął ją za rękę. Dziewczyna patrzyła jednak ponad ramieniem Octave’a na eleganckiego mężczyznę o szpakowatych, przerzedzonych, gładko zaczesanych włosach. Jego zaciśnięte usta zdawały się niknąć pod cienkimi czarnymi wąsami, a wielkie jasne oczy wpatrywały się w nią świdrująco; w sumie wyraz jego twarzy w żadnym razie nie wydał jej się miły. Miał na sobie trzyczęściowy garnitur, wykrochmaloną koszulę i krawat; dewizka zegarka lśniła na szarym materiale ubrania. Poprowadzona przez Octave’a podeszła do mężczyzny. Przełknęła ślinę. Starała się uśmiechać.
– Ojcze, przedstawiam ci Aldarę Saurí. Moją żonę.
Aldara wyciągnęła rękę, mając nadzieję, że nie będzie widać, jak się trzęsie.
– Bardzo mi miło w końcu pana poznać, panie markizie – przywitała się doskonałą francuszczyzną.
Mężczyzna szybko uścisnął jej dłoń, ale nie odezwał się ani słowem, wyraz jego twarzy pozostał niezmieniony.
– Choć teraz powinienem powiedzieć Aldara de Fonneuve, prawda? Nie mogę się przyzwyczaić. – Octave zaśmiał się krótko i nerwowo, co zabrzmiało jak zgrzyt metalu.
Jego nieudolna próba rozluźnienia atmosfery spełzła na niczym. Aldara poczuła, że markiz, ciągle milczący, wpatruje się w nią, jakby chciał ją przejrzeć na wylot, jakby chciał poznać jej przeszłość i odszyfrować jej intencje, zanim zdoła go oszukać. W końcu, jak zawsze wszyscy, zatrzymał się na jej bliźnie – szramie przebiegającej od kącika ust do ucha.
– Skąd ma pani tę bliznę? – Głos markiza zabrzmiał tubalnie i głęboko, jak głos ogra.
Octave odchrząknął, jakby próbował stłumić niepokój. Ścisnął rękę małżonki. Chciał stanąć w jej obronie, ale kiedy zbierał na to odwagę, Aldara bez wahania odpowiedziała:
– Zbombardowano nasz samochód, kiedy jechaliśmy do granicy. Siedziałam przy oknie i kawałek szkła rozciął mi twarz.
– Aldara jest Hiszpanką. Przyjechała do Francji, uciekając przed wojną domową – Octave pośpieszył z wyjaśnieniem. Mimo nalegań ojca podczas krótkiej drogi z winiarni do domu nie pisnął słówkiem na temat niespodzianki, którą dla niego przygotował. Ani o tym, że w salonie czeka kobieta będąca jego żoną, ani kim ona jest, ani w jakich okolicznościach zawarli to pospieszne małżeństwo. Octave uznał, że lepiej zaskoczyć ojca; prawda jednak była taka, że umierał ze strachu, więc doszedł do wniosku, że jeśli zrzuci bombę w obecności Aldary, markiz nie będzie robił scen i wszystko pójdzie łatwiej.
Jakże się mylił!
Auguste spojrzał na niego twardo.
– Octave, muszę z tobą porozmawiać. Na osobności.
Chłopak skinął głową i zwrócił się do małżonki:
– Wybacz. Zaraz wrócę…
Miałby ochotę ją przytulić, poprosić, żeby się nie martwiła, bo wszystko się ułoży, gdyż ojciec, choć surowy i zaskoczony wiadomością, jest dobrym człowiekiem. Chciałby ją pocałować i powiedzieć, że ją kocha. Przytłoczony postawą ojca ograniczył się jednak do pogłaskania jej dłoni, po czym puścił ją i wyszedł z salonu eskortowany przez markiza jak więzień. Zostawszy sama, Aldara poczuła, że miękną jej nogi, więc przysiadła na krześle. Ukryła twarz w dłoniach. Popełniła wielki błąd, wychodząc za Octave’a. Nie należała do tego miejsca ani do tego środowiska. Wszystko w niej było kłamstwem, które szybko zostanie odkryte. Co się wtedy wydarzy? Ta mimowolna przygoda nie mogła skończyć się dobrze ani dla niej, ani dla niego. A do tego już za chwilę miała ich rozdzielić wojna.
Uniosła zaczerwienioną twarz i spojrzała na drzwi. Czy zdąży wyjść i wycofać się po swoich śladach? Czy zdąży naprawić głupstwo, które popełniła?

–––––– • ––––––

– Czyś ty oszalał? Co ci strzeliło do głowy, żeby się żenić ot tak sobie? Co ci strzeliło do głowy, żeby sprowadzać do domu i do rodziny nieznajomą i nawet nie spytać o zdanie? Co ty sobie, do cholery, myślałeś, Octave?
Odgrodzony od syna biurkiem w swoim gabinecie Auguste de Fonneuve ledwie panował nad głosem, wściekłość zdawała się wychodzić wszystkimi porami jego purpurowej twarzy. Octave, którego zawsze przerażały wybuchy złości ojca, tym razem nie ustąpił. Przełknął strach i spokojnie odpowiedział:
– Co ja sobie myślałem? To, że jestem w niej zakochany. I to, że po raz pierwszy w życiu, bez cienia wątpliwości wiem, że Aldara jest kobietą, z którą chcę być do końca swoich dni. I to, że pojutrze wyjeżdżam na front i jeśli Bóg tak zechce, może nie wrócę, ale przynajmniej umrę szczęśliwy, wiedząc, że uczyniłem ją swoją żoną.
– A przyszło ci do głowy, że jeśli takie nieszczęście się zdarzy, to ja będę za nią odpowiedzialny?
– Tylko to cię martwi na myśl o mojej ewentualnej śmierci? Nie przejmuj się, tato, bo w tej chwili wyjedziemy z Aldarą, żeby ci nie ciążyć.
– Nie dramatyzuj, bo nie o to chodzi!
Auguste dyszał jak dzika bestia. Sięgnął po stojącą na stoliku karafkę i dwa kieliszki i do obu nalał pokaźną porcję koniaku. Markiz pociągnął łyk. Syn jednym haustem opróżnił kieliszek.
– Czy ten pośpiech nie bierze się stąd, że dziewczyna jest w ciąży? – rzucił nagle Auguste.
– Nie! Jestem w niej zakochany! Tak ciężko ci to zrozumieć?
– Boże! Jak człowiek jest młody, codziennie zakochuje się w innej dziewczynie. I dobrze, to jest naturalne! Zabierasz ją na tańce, bawisz się z nią, całujesz… Ale nie żenisz się, jeśli nie jest odpowiednia! Skąd wiesz, że to ta właściwa, co? Nie znasz jej! Jest dziewicą?
– Ojcze, na Boga! Jak chcesz… No dobrze… Nie jest… – Octave odchrząknął. – Ale była…
Chłopak poczuł, że palą go policzki, i wiedział, że się zaczerwienił. Cała sytuacja była dla niego bardzo upokarzająca. Dolał sobie koniaku.
– Synu, wiesz, że zawsze pragnąłem, żebyś przedłużył ród Montaubanów. Sam zaproponowałem ci doskonałe kandydatki, śliczne dziewczyny i to z dobrych, znanych rodzin. Wszystkie miały liczne zalety i każda z nich marzyła o tym, żebyś ją wybrał na żonę.
– Wszystkie marzyły o mojej fortunie i mojej pozycji, nie oszukuj się, ojcze. Myślisz, że nie widziałem, że okazując mi cyniczną uwagę, jednocześnie kpiły sobie ze mnie, z mojego głosu i manier?
Auguste pokręcił głową. „Znowu to samo”, pomyślał. Musiał przyznać, że syn w żadnym razie nie jest adonisem. Był chorowitym dzieckiem, a potem gamoniowatym nastolatkiem, który stał się celem drwin i prześladowania ze strony kolegów w szkole. Nawet jako student uniwersytetu musiał znosić żarty najcięższego kalibru z racji swojego wyglądu. „Szczur”, „strach na wróble”, „ciota”… to tylko niektóre z epitetów, jakimi go obrzucano przez to, że był za wysoki i za chudy, zbyt blady i zbyt jasnowłosy, z powodu wąskiej, pociągłej twarzy, w której sterczały uszy, nos i zbyt duże siekacze. Jego piskliwy głos i delikatny sposób bycia dopełniały obraz całości. Auguste musiał jednak przyznać, że Bóg z nawiązką odpłacił jego synowi za brak atrybutów fizycznych innymi, znacznie cenniejszymi. Octave był bowiem inteligentny, czuły, serdeczny, szlachetny; krótko mówiąc – był wspaniałym człowiekiem. Szkoda tylko, że brzemię wyglądu uczyniło go niepewnym siebie i zakompleksionym. I markiz bardzo się bał, że kobieta, którą właśnie mu przedstawił jako synową, okaże się dziwką, która wykorzystała te jego kompleksy, żeby usidlić chłopaka.
– Aldara jest jedyną osobą, która mnie kocha za to, kim jestem – wyznał chłopak, jakby słyszał myśli ojca.
– Poza tym, że cię kocha, co jeszcze o niej wiesz? Na miłość boską, Octave, kim jest ta kobieta, którą w kilka dni uczyniłeś swoją żoną?
Octave z nowym entuzjazmem zaczął opowiadać ojcu o cudownych zaletach Aldary.
– Jak już ci mówiłem, jest Hiszpanką. I to z dobrej rodziny, jeśli to akurat cię martwi. Sam mogłeś stwierdzić, że jest piękna, ma klasę. Jest elegancka i wykształcona, bardzo oczytana. Słyszałeś, jak doskonale posługuje się naszym językiem.
– Tak, przyznam, że mnie to zaskoczyło. Ledwie drobny ślad obcego akcentu.
Octave wyjaśnił, że ojciec Aldary był profesorem romanistyki na uniwersytecie w Salamance. Kiedy wybuchła wojna w Hiszpanii, nacjonaliści, zwolennicy generała Franco, rozstrzelali go pod pretekstem przynależności do masonerii. Aldara i jej matka się uratowały, bo w tym czasie były w Madrycie na wakacjach w domu jakiejś ciotki. Musiały zostać w obleganym mieście i znosić bombardowania. Kiedy frankiści zdobyli stolicę, udało im się uciec. Najpierw pojechały do Walencji, a potem do Barcelony, skąd zdołały zbiec do granicy z Francją.
– Czytałeś w prasie o cierpieniach uchodźców, nie muszę ci o tym opowiadać. Aldara doświadczyła tego wszystkiego na własnej skórze: głód, zimno, choroby, bombardowania… Biedaczka straciła matkę w kilka dni po przekroczeniu granicy. Zmarła na jej rękach na zapalenie płuc. Zaraz po pogrzebie matki wsadzili ją w pociąg do Clermont-Ferrand, gdzie spędziła ostatnie miesiące w dawnych koszarach Gribeauval, które teraz są ośrodkiem dla uchodźców. Tam ją poznałem.
– W koszarach?
– Nie, w pasmanterii.
– A co ty, u diabła, robiłeś w pasmanterii w Clermont-Ferrand?
– Bóg mnie tam zaprowadził, nie da się tego inaczej wyjaśnić. Bóg chciał, żebym na nią trafił. – Octave z rozmarzonym wyrazem twarzy spojrzał na mankiet koszuli. – Bóg i guzik.
Auguste niespokojnie poruszył się na krześle.
– Co to za bzdury z tym guzikiem? Mów jaśniej, synu.
– Wracając z winnicy Labastide, zatrzymałem się w Clermont-Ferrand na noc i tam zauważyłem, że odpruł mi się guzik od jedynej czystej koszuli. Poszedłem więc do sklepu, żeby poprosić o przyszycie. A gdy tam byłem, przyszła ona. Miała oddać jakieś naprawione ubrania.
– Naprawione ubrania?
– Tak, uchodźczynie z Gribeauval zarabiają na życie naprawą ubrań. Aldara właśnie odnosiła naprawione ubrania. I wtedy właścicielka, wykorzystując jej obecność, poprosiła, żeby od ręki przyszyła mi guzik. Kiedy do mnie podeszła i chwyciła za nadgarstek, nie byłem już w stanie przestać o niej myśleć. Nigdy nie przydarzyło mi się nic podobnego…
– Tak, tak… – przerwał mu zniecierpliwiony Auguste.
Octave wiedział, że ojciec nie przepada za sentymentalizmem. On sam też nie czuł się zbyt dobrze, mówiąc o tym, jak poznał kobietę swoich marzeń. Wyjątkowe emocje, jakie go opadły w tamtej chwili, wolał zachować dla siebie, ale na samo ich wspomnienie uśmiechnął się głupkowato. Taki sam uśmiech miał z pewnością na twarzy, gdy zapytał o to, kim jest ta dziewczyna i czy jeszcze tam przyjdzie. Sprzedawczyni odpowiedziała mu, że zwykle przychodzi po zlecenia, a potem je odnosi. Po dwóch albo trzech dniach… Wydało mu się to wiecznością. A poza tym wtedy nie będzie go już w mieście. Musiał wracać do domu. Nie mógł jednak wyruszyć w podróż, nie zobaczywszy jej znowu. W przypływie nietypowego dla siebie pragnienia w hotelowym pokoju odpruł guzik od drugiego mankietu koszuli i postanowił zostać w mieście. Krążył pod sklepem, licząc na to, że dziewczyna się pojawi. Nastąpiło to trzeciego dnia. Wkroczył za nią do sklepu z guzikiem w ręku. Przez chwilę był pewien, że sprzedawczyni odkryła podstęp, ale na szczęście nie wydała go. Dziewczyna znowu ujęła jego nadgarstek; a kiedy przyszywała guzik, była bardzo blisko niego, tak blisko, że Octave słyszał jej oddech i czuł jej ciepły nieokreślony aromat, przyjemny jak zapach deszczu, ognia na kominku albo świeżo ściętej trawy. Każde wbicie igły przez Aldarę w mankiet koszuli było zgodne z tykaniem zegara za jego plecami. Musiał coś zrobić, zanim ona skończy i straci ją na zawsze. Jedyne, co przyszło mu do głowy, to pytanie o dobrą restaurację. Wskazała pobliski lokal.
„Jest czysty, a jedzenie jest domowe. Do tego nie jest drogi”, odpowiedziała. Wtedy skończyła przyszywać guzik. Podziękował jej i zapłacił za pracę, jak poprzednio dodając kilka monet. Nie chciał wychodzić, ale jaki inny pretekst mógłby go zatrzymać w pasmanterii? Chwycił za klamkę, zawahał się. Odwrócił się i zbierając w sobie całą odwagę, na jaką było go stać, zapytał: „Jest pani głodna? Zje pani ze mną obiad?”. To musiało być coś w tym rodzaju, ale był tak zdenerwowany, że nie zapamiętał, co dokładnie powiedział. Ona początkowo milczała. Wydawała się zmieszana. Po chwili rzuciła okiem na ekspedientkę, jakby oczekiwała od niej aprobaty albo pozwolenia. Wreszcie, po upływie kilku sekund, które jemu wydawały się wiecznością, uśmiechnęła się i odpowiedziała: „Tak, z przyjemnością”.
Octave smakował słodkie wspomnienie tych słów. Wciąż widział nieśmiały uśmiech Aldary i zachwyt ekspedientki, która z całą pewnością była do szpiku romantyczką i nie chciała uronić ani odrobiny z tej sceny. Tydzień później nie mogli jej nie poprosić na świadka ich ślubu.
Otrząsnął się z zamyślenia.
– To przez guzik, ojcze, przez zwykły guzik. Sam powiedz, czy to nie Opatrzność.
– Do diabła z tym cholernym guzikiem. Przeklęty guzik nie wyjaśnia, jak przypadkowe spotkanie doprowadziło do tego, że pojąłeś za żonę nieznajomą. Małżeństwo to coś znacznie poważniejszego niż chwilowe zauroczenie!
Octave westchnął.
– Przyznaję, że zadziałałem dość pochopnie, że przed ślubem powinienem był z tobą porozmawiać. I przepraszam cię za to.
Chłopak zauważył, jak wielką przyjemność sprawiły ojcu te ostatnie słowa. Zgodnie ze sztywnymi staroświeckimi zasadami, którym hołdował markiz, właściwe byłyby kilkumiesięczne zaloty; następnie zaprosiłby dziewczynę do domu, żeby uzyskać aprobatę ojca, a następnie narzeczeństwo trwałoby przynajmniej przez rok. Na koniec złożyliby wizytę proboszczowi i po trzech tygodniach nauk odbyłoby się wystawne wesele w rezydencji Montaubanów.
– Życie, które znamy, ojcze, za dwa dni ulegnie zawieszeniu, Bóg jeden raczy wiedzieć, na jak długo. Nie mogłem wyjechać z Clermont-Ferrand, wiedząc, że być może więcej jej nie zobaczę. Ona jest uchodźczynią, jej sytuacja tutaj jest bardzo niepewna, nasze władze w każdej chwili mogą jej nakazać opuścić kraj. Nie miała nawet odpowiednich dokumentów, żeby wyjechać poza miasto.
– Co tylko dowodzi, że na tej całej sytuacji ona zyskuje najwięcej. No właśnie, ta blizna…
– Na Boga, ojcze! Jak mogłeś ją o to zapytać tak bezceremonialnie? To było bardzo niezręczne…
– Ta blizna! – Markiz przerwał wzburzonemu synowi. – Bardzo wątpię, żeby była skutkiem bombardowania, jak twierdzi. Sam niestety odniosłem wiele ran od bomb i odłamków i wierz mi, nie są tak czyste, jak ta jej, która wydaje się raczej zadana ostrym narzędziem.
Octave nie chciał się wdawać z ojcem w dyskusję o bliźnie Aldary. Jakie to teraz miało znaczenie? Rozmowa zaczynała go nużyć. Nie miało sensu mielić tego samego w kółko, więc postanowił ją zakończyć.
– Dobrze. Nie proszę, żebyś jej ufał, bo jej nie znasz. Ale proszę, żebyś zaufał mnie. Nigdy dotychczas cię nie zawiodłem, prawda? Daj mi czas, daj nam czas, a dowiedziemy, że mimo pośpiechu nasz ślub nie był błędem. Pokochasz ją jak własną córkę. Nie da się jej nie kochać.
Auguste zawahał się. Zastanawiał się przez chwilę, czy dalej jasno wyrażać absolutny brak zgody, czy ugryźć się w język. W zasadzie wszystko już zostało powiedziane i wszystko się dokonało. W końcu odburknął coś na znak zgody.
Octave wstał z krzesła.
– Teraz, jeśli pozwolisz, wrócę do żony. Z pewnością jest bardzo przygnębiona twoim przyjęciem… tak mało sympatycznym.
Markiz pożegnał go w milczeniu lekceważącym machnięciem ręki.

 
Wesprzyj nas