Historia Lisy Marie Presley, córki Elvisa i Priscilli, po raz pierwszy opowiedziana jej własnymi słowami. Lisa Marie przez lata nagrywała swoje wspomnienia. Po nagłej śmierci w 2023 roku taśmy trafiły do jej córki, Riley Keough, która postanowiła spełnić ostatnie życzenie matki – ujawnić jej historię.
„Stąd w nieznane” to książka skomponowana z przeplatających się głosów matki i córki – niezwykle szczera i bardzo osobista.
Lisa Marie długie lata nagrywała swoje wspomnienia. Pracę nad nimi przerwała jej nagła śmierć w 2023 roku. Pozostały jednak taśmy, które odsłuchiwała pogrążona w żałobie córka artystki, Riley Keough.
Lisa Marie opowiadała o dzieciństwie w Graceland i bezwarunkowej miłości do ojca. O tym, jak z krzykiem biegła ku jego martwemu ciału. O życiu w Los Angeles i trudnej relacji z oziębłą matką. O relegowaniu jej z kolejnych szkół. O wyjątkowej, trwającej całe życie relacji z Dannym Keoughem. O związkach z Michaelem Jacksonem i Nicholasem Cage’em. O macierzyństwie i samobójczej śmierci syna. O uzależnieniu i międzypokoleniowej traumie.
Słuchając tych nagrań, Riley nabierała pewności, że musi spełnić życzenie Lisy Marie i ujawnić jej żarliwe, pełne bólu wspomnienia. By w końcu świat mógł poznać jej matkę, skomplikowaną, pełną pasji i troski osobę.
Osobiste i do głębi poruszające „Stąd w nieznane” to książka jak żadna inna – ostatnie słowa jedynego dziecka amerykańskiej legendy – skomponowana z przeplatających się głosów matki i córki.
Stąd w nieznane. Wspomnienia
Przekład: Maria Jaszczurowska
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 12 lutego 2025
PRZEDMOWA
Moja matka, Lisa Marie Presley, zaczęła pisać pamiętnik na kilka lat przed śmiercią. Mimo że podchodziła do tego na kilka sposobów i przeprowadziła wiele rozmów o książkach, nie wiedziała, jak ma pisać o sobie. Nie uważała się za osobę interesującą – choć taka przecież właśnie była. Nie lubiła mówić o sobie. Brakowało jej pewności siebie. Nie sądziła, by ludzie widzieli w niej kogoś więcej niż tylko córkę Elvisa. Praca nad tą książką była dla niej niezwykle trudnym wyzwaniem, ponieważ nieustannie zadręczała się samokrytyką. I chyba sama nie do końca rozumiała, jak i po co miałaby opowiadać własną historię.
A jednak czuła przemożne pragnienie, by się nią podzielić.
Kiedy frustracja mamy sięgnęła zenitu, powiedziała:
– Misiaczku, nie wiem już, jak mam napisać tę swoją książkę. Mogłabyś napisać ją razem ze mną?
– Oczywiście – odpowiedziałam.
Ostatnie dziesięć lat jej życia było tak brutalnie trudne, że patrzyła przez pryzmat tych wydarzeń na wszystko, co działo się wcześniej. Wyszła więc z założenia, że ja będę potrafiła spojrzeć na jej życie trochę bardziej obiektywnie. Dlatego zgodziłam się jej pomóc. Nie wiedziałam wtedy, jakie to będzie poważne zobowiązanie, i zakładałam, że damy sobie czas i jakoś to napiszemy.
Miesiąc później zmarła.
Mijały dni, tygodnie, miesiące. Potem dostałam taśmy z nagraniem udzielonych przez nią wywiadów. Byłam w domu, siedziałam na kanapie. Moja córka już spała. Bałam się chwili, kiedy usłyszę głos matki – z głosami ukochanych osób łączy nas niezwykle silna więź. Postanowiłam położyć się do łóżka, bo wiem, jak moje ciało reaguje na potężny smutek i żal.
Zaczęłam jej słuchać.
To było niewiarygodnie bolesne doświadczenie, ale nie mogłam przerwać. Miałam wrażenie, że mama jest razem ze mną w pokoju i mówi do mnie. Poczułam się znów jak dziecko i wybuchnęłam płaczem.
Moja mamusia.
Ten jej głos.
Znów miałam osiem lat, jechaliśmy samochodem. W radiu leciała piosenka Vana Morrisona Brown Eyed Girl. Tata zatrzymał wóz i kazał nam wszystkim wysiąść i tańczyć na poboczu. Przypomniałam sobie, jak mama się wtedy pięknie uśmiechała.
Jak się śmiała.
Przypomniałam sobie też, jak tata próbował ją reanimować, kiedy znalazł ją bez życia.
A potem znów siedziałam w aucie i we wstecznym lusterku widziałam, jak mama śpiewa razem z Arethą Franklin. Okna były otwarte, a samochód mknął drogą wzdłuż wybrzeża Pacyfiku.
Chwilę później byłam w szpitalu i trzymałam w ramionach mojego nowo narodzonego braciszka.
Wspomnienia bombardowały mnie jak ckliwa retrospekcja w filmie. Ale to nie był film – to było życie.
Chciałam, żeby wróciła.
Pierwsze części tej książki to głównie jej głos – na taśmach dużo opowiada o swoim dzieciństwie w Graceland, o śmierci ojca i o jej strasznych konsekwencjach. O swojej relacji z matką i o trudnym wieku nastoletnim.
Szczerze i życzliwie mówi o moim ojcu, Dannym Keoughu.
Otwarcie wspomina związek z Michaelem Jacksonem. Jest boleśnie szczera, gdy pojawia się temat jej późniejszego uzależnienia od narkotyków i zagrożeń, jakie niesie ze sobą sława. Czasami wydaje się, że ma ochotę zetrzeć cały świat na proch, a innym razem jest pełna współczucia i empatii – wszystko to są oblicza kobiety, która była moją matką. Wszystkie te piękne, choć naznaczone zniszczeniem kawałki – mające swoje korzenie w traumatycznych doświadczeniach z dzieciństwa – ostatecznie spotkały się na końcowym etapie jej życia.
Materiał na taśmach jest surowy, z naturalnymi przerwami, charakterystycznymi dla naszych wypowiedzi. Gdy tylko się dało, spisywałam treść dokładnie tak, jak mówiła. W innych wypadkach edytowałam nieco słowa matki, by nadać im jasność lub by przekazać to, co wiem, że chciała powiedzieć. Najważniejsze, by ostateczny tekst brzmiał jak jej głos. Chciałam wiedzieć, że otwierając tę książkę, od razu rozpoznam, że to mówi ona. I tak jest.
Są jednak rzeczy, o których nie wspomina na tych nagraniach. Do pewnych fragmentów nie dotarła, szczególnie tych z późniejszych etapów życia. Mieszkałam z nią do dwudziestego piątego roku życia, a potem widywałyśmy się pięć razy w tygodniu. Dlatego dostrzegłam luki w jej opowieści i je wypełniłam. Największy atut tego elementu książki był jednocześnie jedną z największych słabości mojej matki: jej natura nie pozwalała jej ukryć przede mną absolutnie niczego.
Mam nadzieję, że opowiadając jej historię, odmaluję moją matkę tak, by stała się postacią trójwymiarową – kobietą, którą znaliśmy i tak bardzo kochaliśmy. Zrozumiałam, że jej palące pragnienie, by podzielić się tą opowieścią, narodziło się z potrzeby zrozumienia samej siebie i z chęci bycia w pełni zrozumianą przez innych, po raz pierwszy w życiu. Chcę nie tylko uhonorować moją matkę, ale też opowiedzieć ludzką historię w okolicznościach jak najbardziej niezwykłych.
Każdy, kto kiedykolwiek ją poznał, doświadczył siły – pasji, ochrony, lojalności, miłości i ogromnego zaangażowania ducha, który miał potężną moc. Jeśli mój dziadek miał duchową siłę, bez wątpienia płynęła ona także w żyłach mojej matki. Czuło się to w jej obecności.
Zdaję sobie sprawę, że nagrania, które zostawiła moja matka, są wyjątkowym darem. Często bywa tak, że po ukochanej osobie zostaje nam tylko zapisana i odtwarzana w kółko wiadomość głosowa, krótki filmik na telefonie albo kilka ulubionych zdjęć. Dlatego ten przywilej traktuję bardzo poważnie. Chciałam, by ta książka miała w sobie tyle intymności, co godziny, które spędziłam, słuchając tych nagrań, czy noce, które przeleżała obok nas w łóżku, słuchając wycia kojotów.
W swoim wierszu zatytułowanym Drzewa w Binsey Gerard Manley Hopkins pisze: „Ci, co po nas przychodzą, widzą pustkę zamiast dawnej piękności”[1].
I chcę, żeby ta książka jasno pokazała dawną piękność, jaką była moja matka.
1. Na górze w Graceland
Wydawało mi się, że mój ojciec jest w stanie zmieniać pogodę.
Był dla mnie jak bóg. Jak wybraniec spośród ludzi.
Miał w sobie coś takiego, że widać było jego duszę. Kiedy wpadał w gówniany nastrój, na zewnątrz też było do dupy. Jeśli nadciągała burza, to dlatego, że on też miał lada moment wybuchnąć. Wtedy naprawdę wierzyłam, że on umie wywołać burzę.
Uszczęśliwiać go, doprowadzać do śmiechu – to był sens mojego życia. Jeśli wiedziałam, że coś go śmieszy, robiłam to do upadłego, żeby to wykorzystać, żeby go rozbawić. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Graceland, jego fani wołali: „Alvis! Alvis!”, ze swoim południowym akcentem. Raz zaczęłam przedrzeźniać jednego z nich, a ojciec śmiał się do rozpuku. Uznał, że czegoś tak śmiesznego jeszcze nie słyszał.
Innym razem leżałam w swoim łóżku w kształcie hamburgera – to było duże łóżko, pokryte czarno-białą futrzaną narzutą, do którego wchodziło się po schodkach – a on siedział obok. Spojrzałam na niego i zapytałam:
– Ile masz pieniędzy?
Ze śmiechu aż spadł z krzesła. Nie wiedziałam, co go tak bawi.
Byłam do niego bardzo przywiązana. W przeszłości nikomu nie mówiłam, jak mocna więź nas łączyła. Bardzo mnie kochał i był mi oddany na tysiąc procent. Wspierał mnie, jak tylko mógł, wbrew wszystkim dookoła. Dawał mi z siebie tyle, ile się dało. Więcej niż komukolwiek innemu.
W pewien sposób również się go bałam. Należał do emocjonalnych osób i lepiej było go nie złościć. Gdy zdarzyło mi się go zdenerwować albo kiedy z jakiegoś powodu się na mnie gniewał, miałam wrażenie, że wszystko się kończy. Nie radziłam sobie z tym.
Kiedy się na mnie denerwował, brałam to do siebie. Byłam zdruzgotana. Pragnęłam jego aprobaty w każdej kwestii. Któregoś razu rozbiłam sobie kolano, a on powiedział:
– Cholera jasna. Dlaczego chodzisz tak, że zawsze robisz sobie krzywdę?
Ogarnęła mnie rozpacz.
Moja mama była dzieckiem lotnictwa. Poznała mojego tatę, kiedy miała czternaście lat, a jej rodzice nie mieli nic przeciwko temu. To były inne czasy.
Kobiety przyjmowano do szpitala tuż przed porodem. Dostawały narkozę i budziły się z dzieckiem. Mama poszła do szpitala cała piękna i wystrojona, a gdy się ocknęła, po prostu wręczono jej niemowlę.
Matka mówiła mi, że zamierzała sprowokować upadek z konia, by wywołać poronienie. Nie chciała przytyć w ciąży. Uważała, że nie będzie się dobrze prezentowała jako żona Elvisa. Uganiało się za nim wiele kobiet, jedna piękniejsza od drugiej. A ona chciała skupiać całą jego uwagę. Ciąża wyprowadziła ją z równowagi. Na początku jadła tylko jabłka i jajka, więc nie przybierała na wadze. Od samego początku byłam dla niej utrapieniem i zawsze czułam, że mnie nie chce.
Wierzę w energię w życiu płodowym. Może już wtedy czułam, że chce się mnie pozbyć. W końcu postanowiła mnie urodzić, ale nawet wtedy nie miała silnie rozwiniętego instynktu macierzyńskiego.
Być może dlatego coś ze mną było nie tak.
Kiedy byłam mała, często patrzyłam, jak mama się maluje. W łazience miała dwie umywalki, a między nimi dużą szafkę na kosmetyki. Jej kolekcja kosmetyków wprawiłaby w zachwyt każdą małą dziewczynkę – MAC i Kevyn Aucoin, pełne szuflady pędzli i konturówek, masę cieni do powiek i najsłynniejszy kolor szminki MAC: Spice. Obrysowywała usta konturówką – podkreślała łuk Kupidyna, który tak u siebie lubiła i który wszyscy odziedziczyliśmy po jej ojcu – patrząc w lusterko na szafce. Uważałam, że jej usta mają idealny kształt. Dla mnie była w ogóle najpiękniejszą kobietą na świecie.
Pewnego razu spojrzałam na nią i zapytałam:
– Ile masz lat?
Nigdy wcześniej nie przyszło mi to do głowy. Mama roześmiała się i odpowiedziała:
– Dwadzieścia osiem.
Była taka młoda.
Moja mama była przekonana, że jest bezwartościowa i niegodna miłości, a nie piękna. Żyła w przeświadczeniu, że nie jest nic warta, a ja nigdy nie zdołałam zrozumieć dlaczego. Przez całe życie próbowałam to pojąć. Moja matka była niesamowicie złożoną osobowością. A do tego całkowicie niezrozumianą przez otoczenie.
W mojej rodzinie kobiety od wielu pokoleń bardzo młodo zostawały matkami – moja prababcia, babcia i mama urodziły swoje pierwsze dzieci, kiedy same były jeszcze dziećmi.
Gdy byłam starsza, pamiętam, że żałowałam, że nie mogłam być matką swojej matki i babki. Zaczęłam dostrzegać, co umykało wszystkim tym młodym matkom.
Powiedziano mi, że historia moich narodzin była słodka. Mój tata podobno bardzo się denerwował. Wszyscy chodzili przejęci. Próbowali na różne sposoby wyznaczyć najkrótszą drogę do szpitala. Przejechali tę trasę kilka razy i wszystko było dobrze. A później Jerry Schilling, jeden z najstarszych przyjaciół taty, który był ich kierowcą, omal nie skręcił do niewłaściwego szpitala.
A potem się urodziłam.
Mama chciała dobrze wyglądać dla taty, więc zanim do nas przyszedł, założyła sztuczne rzęsy. Wciąż jednak była pod wpływem resztek narkozy i przykleiła je na lustro, a nie na powieki.
Później była konferencja prasowa – moi rodzice wyszli ze szpitala, pomachali do zebranych, a reporterzy robili im zdjęcia. Można powiedzieć, że prasa towarzyszyła mi od pierwszego dnia, od wyjścia ze szpitala.
A potem zabrali mnie do domu, do Graceland.