Co stało się z nazistami po wojnie? Dokąd uciekli, kto ich chronił i dlaczego tak wielu nigdy nie zostało osądzonych? Danny Orbach w swoim reportażu ujawnia szokujące fakty o funkcjonariuszach SS, gestapo, Wehrmachtu, którzy budowali wywiady światowych mocarstw, sprzedawali broń i pracowali dla CIA, KGB, a nawet Mosadu.


Co się działo z nazistami po II wojnie światowej?
Dokąd uciekali?

• Znajdowali schronienie nie tylko w Ameryce Południowej, lecz także na Bliskim Wschodzie, w Afryce i Europie.
• Budowali potęgi agencji wywiadowczych – od CIA po KGB, a nawet Mosad.
• Opracowane przez nich metody przesłuchań są stosowane do dziś.
• Przez lata pozostawali bezkarni, a niektórych nigdy nie rozliczono z popełnionych zbrodni.

Reinhard Gehlen, dawny członek sztabu generalnego Wehrmachtu, po wojnie zaoferował aliantom układ: informacje za ochronę. Okazał się tak wpływowy, że jego imieniem nazwano komórkę CIA, która zbierała informacje o słabościach ZSRR.

Alois Brunner, funkcjonariusz gestapo, wysłał na śmierć tysiące Żydów. Po wojnie ukradł znajomemu tożsamość i z jego paszportem wyjechał na Bliski Wschód. Nielegalnie sprzedawał broń – i Amerykanom, i Sowietom. Był szpiegiem syryjskich służb wywiadowczych, a izraelscy agenci próbowali go zabić. Na emeryturze mieszkał w Damaszku i hodował króliki.

Otto Skorzeny, członek sił zbrojnych SS, po wojnie dał się zwerbować agentom Mosadu. Choć – jak wielu jego byłych kolegów – wprost mówił, że wciąż wierzy w nazizm, pracował na rzecz państwa żydowskiego.

Dlaczego tak wielu nazistów nigdy nie zostało osądzonych? Komu były potrzebne umiejętności, które zdobyli pod skrzydłami Hitlera?

Dzięki niepublikowanym wcześniej źródłom, m.in. dokumentom Mosadu, Danny Orbach obnaża skalę nazistowskich wpływów. Demaskuje hipokryzję państw, które oficjalnie potępiły zbrodniczą ideologię, a równocześnie dawały schronienie najbliższym współpracownikom Hitlera i dzięki ich wpływom rozwijały swoje potęgi. Po lekturze jego książki nasuwa się wciąż aktualne pytanie: jakie są konsekwencje pobłażania zbrodniarzom.

Danny Orbach
Naziści po wojnie. Kariery ludzi Hitlera
Przekład: Monika Swadowska
Wydawnictwo Znak
Premiera: 12 lutego 2025
 
 

WSTĘP

Nie ma teraźniejszości ani przyszłości, jest tylko przeszłość, wydarzająca się wciąż na nowo.
Leon Uris, Trinity

UPADEK TRZECIEJ RZESZY sprawił, że miliony Niemców, służących wcześniej hitlerowskiej machinie podbojów i ludobójstwa, nie tylko straciły pracę, lecz także zostały pozbawione sprawy, o którą warto byłoby walczyć. Część tej grupy stanowili zawodowi żołnierze, urzędnicy państwowi i agenci wywiadu splamieni związkami z nazizmem. Inni byli „prawdziwymi wyznawcami” ideologii nazistowskiej, członkami nazistowskich służb bezpieczeństwa, takich jak SS i SD, lub też osobi­ście uczestniczyli w ludobójstwie i popełniali inne zbrodnie wojenne.
Przynajmniej tych ostatnich miała spotkać nieunikniona kara – zwycięzcy alianci obiecali ścigać ich „choćby na koniec świata”. W praktyce jednak przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze osądzona została zaledwie garstka zbrodniarzy wojennych. Plany gruntownej denazyfikacji Republiki Federalnej Niemiec spełzły na niczym, okazało się bowiem, że oczyszczenie kraju z zawodowych żołnierzy Hitlera, jego urzędników czy nawet członków partii nazistowskiej byłoby dla administracji państwowej niezwykle kosztowne.
Tak więc choć Republika Federalna Niemiec, zbudowana na gruzach Trzeciej Rzeszy, złożyła deklarację całkowitego zerwania z nazistowską przeszłością, była pełna funkcjonariuszy wstydliwie ukrywających w szafach nazistowskie szkielety. Dotyczyło to zwłaszcza służb wywiadu, które w dawnych nazistach widziały wyjątkowo sprawnych bojowników w walce z komunizmem i przydatnych agentów wpływu w krajach Trzeciego Świata.
Takich rzekomo „niezbędnych” nazistów nie brakowało, bo tysiące zbrodniarzy wojennych rozpierzchły się na cztery strony świata, a wielu innych na własną rękę układało się z zachodnimi sojusznikami. I choć byłych nazistów powszechnie uważano za zdecydowanych przeciwników komunizmu, część z nich weszła w układy, nawet te wymagające zaangażowania ideologicznego, ze Związkiem Radzieckim i jego państwami satelickimi. Inni zajęli się handlem bronią, zostawali szpiegami albo tajnymi agentami, zainte­resowanymi jedynie pieniędzmi oferowanymi za umiejętności zdobyte w Trzeciej Rzeszy. Byli wreszcie tacy, którzy snuli fantazje o odrodzeniu się narodowego socjalizmu. W rzeczywistości, jak zobaczymy, granica pomiędzy byłymi nazistami przejawiającymi sympatie prozachodnie czy prosowiec­kie a niezależnymi najemnikami i nazistowskimi rewanżystami często się zacierała. Niektórzy z tych ludzi działali na różnych frontach, zmieniali strony i byli nieraz podwójnymi albo nawet potrójnymi agentami.
Ostatecznie jednak to Związek Radziecki najbardziej skorzystał na działalności tych moralnie wątpliwych jednostek. Częściowo było to spowodowane tym, że byli naziści znali mechanizmy działania RFN, a ponadto związki z nazistowskimi przestępcami wojennymi stanowiły poważne obciążenie polityczne dla Re­publiki Federalnej, postrzeganej jako spadkobierczyni Trzeciej Rzeszy. W istocie ewentualne i nieuniknione ujawnienie rozmiaru tych kontaktów i zakresu, w jakim wykorzystywał je Związek Radziec­ki, przez całe dekady osłabiało skuteczność działań prowadzonych przez wywiad RFN w NRD i ZSRR – dokładnie tak, jak to zaplanowała Moskwa.
Pycha i skłonność do samooszukiwania się, które sprawiły, że przywódcy polityczni i kierownictwo wywiadu RFN zdecydowali się zaufać nazistowskim przestępcom, pod wieloma względami przypominały rojenia owych rzekomych agentów wpływu, którzy marzyli o odgrywaniu niezależnej roli w relacjach między blokiem zachodnim a wschodnim. Zagorzali naziści stworzyli sieć zależności i kanałów informacji: od eleganc­kich restauracji w Niemczech, poprzez jugosłowiańskie porty pełne przemytników i kryjówki w Damaszku, aż po faszystowskie przyczółki w Hiszpanii rządzonej przez generała Franco. Firma OTRACO snuła nawet fantazje o tym, że stanie się stałym partnerem arabskich rewolucjonistów i nacjonalistów, a także o tym, że w całej Europie narodzą się ruchy neonazistowskie i powstanie baza dla niemieckiego „narodowego” odrodzenia.
Z całą pewnością nazistowscy uciekinierzy i polegający na nich urzędnicy RFN nie byli jedynymi, którzy dali się zwieść tym urojeniom. Fałszywe przekonanie o wiarygodności i wpływach nazistowskich agentów sprawiło, że CIA była skłonna korzystać z ich usług przy tworzeniu antykomunistycznej partyzantki stay behind w państwach satelickich Związku Radzieckiego, która miała zostać uruchomiona w momencie wybuchu „nieuniknionej” III wojny światowej. Poza tym długie cienie rzucane przez wspomnienia II wojny światowej i Holokaustu, rozpalone wyczynami nazistowskich szaleńców na Bliskim Wschodzie, doprowadziły Francję i Izrael do mocno przesadnej reakcji na zaangażowanie niemieckich handlarzy bronią w Algierii oraz niemieckich naukowców, specjalistów od budowy rakiet w Egipcie. Ta przesadna reakcja zagroziła najważniejszym interesom narodowym, a dodatkowo naraziła na szwank wspólny front przeciwko realnemu złu, jakim był Związek Radziecki.
Celem mojej książki jest przedstawienie historii nazistowskich najemników w dekadach po II wojnie światowej, a następnie wyjaśnienie znaczenia tego zjawiska oraz sposobów, w jakie połączyło się z szerszym obrazem zimnej wojny, dramatem prowadzonej wewnątrz Niemiec walki, konfliktem izraelsko-arabskim i ukrytymi walkami tajnych służb. W pierwszej części, Upadek i odrodzenie, będziemy śledzić zachodnioniemiecką tajną służbę od jej początków, gdy była grupą najemników pracujących dla Stanów Zjednoczonych, do okresu jej świetności jako jedynej zagranicznej agencji wywiadowczej RFN. Przeanalizujemy również fantastyczne plany jej założyciela, generała Reinharda Gehlena, przekonanego, że nazistowscy eksperci od bezpieczeństwa są niezbędni w walce z komunizmem oraz że pomogą mu w karierze. Jednakże zatrudniając nazistowskich najemników i podzielając ich fantazje, Gehlen naraził się na sowiecką infiltrację i ściągnął na siebie klęskę.
W drugiej części książki, Konsekwencje, rozszerzymy zakres badań i przyjrzymy się tajnym operacjom na całym świecie. Zobaczymy, jak nazistowscy handlarze bronią i niezależni szpiedzy stworzyli ogólnoświatową organizację handlującą bronią – zys­ki z tej działalności zamierzali wykorzystać do tworzenia siły politycznej i powiększenia osobistego majątku. Snując fantazje o łatwych pieniądzach i mającym w końcu nastąpić odrodzeniu narodowego socjalizmu, wywoływali we Francji i RFN jednocześnie strach i złudzenia popychające Federalną Służbę Wywiadowczą (Bundesnachrichtendienst, BND) oraz jej francuski odpowiednik, Służbę Dokumentacji Zagranicznej i Kontrwywiadu (Service de documentation extérieure et de contre-espionnage, SDECE), do niszczenia strategii własnych rządów przez szalone tajne operacje. Słynna izraelska agencja wywiadu Mosad także pojawiła się na scenie, ścigając niektórych nazistowskich najemników, a innych wykorzystując w konflikcie izraelsko-arabskim. W trzeciej i ostatniej części, Wstrząsy wtórne i cienie, zobaczymy, jak Mosad, pod wpływem irracjonalnych lęków, rozpętał tajną kampanię terroru i zastraszania niemieckich specjalistów zajmujących się rozwojem broni rakietowej w Egipcie, co dało początek dramatycznemu kryzysowi pomiędzy państwem żydowskim a RFN. Jednocześnie, pragnąc zażegnać ten konflikt, Mosad także przeprowadzał operacje pod przykryciem, co miało nieoczekiwane skutki dla kampanii, którą Izrael podjął przeciwko zbieg­łym nazistom.

•••

Książka zgłębia trzy główne tematy. Pierwszy to strategie radzenia sobie i przystosowania się do nowej sytuacji po upadku Trzeciej Rzeszy tych, którzy kiedyś jej służyli. W realiach zimnej wojny tylko garstka żyjących złudzeniami fanatyków wciąż desperacko broniła ideologii i praktyki nazizmu in toto. Choć jednocześnie niewielu potrafiło pozbyć się hitlerowskiej spuścizny, a wraz z nią przekreślić dwanaście lub więcej lat swojego życia. Zamiast tego trzymali się kurczowo tych elementów, które były najbliższe ich poglądom, i starali się je włączyć w świat powojenny. Niektórzy postawili na antykomunizm i sprzymierzyli się z Zachodem, inni wybrali niechęć do zachodniej demokracji i sprzymierzyli się ze Wschodem, jeszcze inni skupili się na antysemityzmie i postanowili dalej prowadzić walkę przeciwko Żydom, tym razem z innych krajów. Takie wybory prawie zawsze wymagały kompromisu. Naziści, dla których najważniejszym celem była walka z komunizmem, musieli przyjąć zachodnią demokrację. Ci, którzy chcieli kontynuować „walkę z Żydami”, skłaniali się ku Związkowi Radzieckiemu, największemu wrogowi Hitlera. Wielu postanowiło zachować „neutralność”, nastawiając uczestników zimnej wojny – Amerykanów, Niemców, Rosjan, Arabów, a nawet Izraelczyków – przeciwko sobie nawzajem, by się wzbogacić, nie stając po żadnej ze stron. Ta ideologiczna giętkość wyjaśnia obecność nazistowskich najemników w każdym zakątku świata podczas walki supermocarstw w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku.
Drugi temat podjęty w tej książce to siła iluzji i samooszukiwania się. Chodzi tu o urojenia starych nazistów, neonazistów i wielbicieli Trzeciej Rzeszy, wierzących, że w istocie stanowią niezależną siłę, która podczas zimnej wojny zdolna jest do manipulowania państwami i supermocarstwami. Ale książka mówi także o demonach i przerażeniu, które wywoływała u niektórych najmniejsza wzmianka o nazistach obecnych na ich podwórku. W dekadach następujących po roku 1945 słowo „nazista” robiło duże wrażenie na publiczności zimnej wojny – dziennikarzach, przywódcach politycznych czy agentach wywiadu. Wskutek traumy, jaką były wojna i ludobójstwo, decydenci chętnie przypisywali nazistowskim najemnikom przesadne znaczenie, dając im tym samym większą siłę, niż mogliby zyskać w innej sytuacji. Tak naprawdę to nie sama obecność nazistowskich najemników, a reakcje, jakie wywoływali u rządów i tajnych służb, miały wpływ na rozwój zimnej wojny, historię Niemiec i konflikt pomiędzy Izraelem a jego arabskimi sąsiadami.
Trzeci temat opisany w książce to wewnętrzne mechanizmy działania agencji wywiadowczych oraz częste sprzeczności pomiędzy tajnymi operacjami a polityką poszczególnych państw. Podczas zimnej wojny tajne akcje nierzadko zastępowały racjonalne myślenie polityczne, a przez to prowadziły państwa do międzynarodowych spisków i kryzysów. Zobaczymy, jak tajne służby Niemiec, Francji i Izraela osłabiały politykę własnych rządów przez spiski, układy oraz walkę z nazistowskimi najemnikami, uniemożliwiając decydentom określenie celów. Tylko wtedy, gdy tajne działania były blisko powiązane z realistycznymi i osiągalnymi celami politycznymi, przynosiły zadowalające rezultaty.

•••

Zajmując się historią działań wywiadowczych, autorzy muszą się liczyć z ogromnymi trudnościami. Archiwa agencji wywiadu to głównie dokumenty objęte klauzulą tajności i nie udostępnia się ich badaczom, a większość jawnych informacji jest niewiarygodna, pochodzi z przecieków, sensacyjnych artykułów prasowych i tendencyjnych pamiętników. Do niedawna badacze mogli w najlepszym przypadku rekonstruować obraz jedynie fragmentaryczny, a w najgorszym – nieprawdziwy. Na szczęście w ostatnich latach wiele tajnych służb częściowo otworzyło swe archiwa. Pisząc tę książkę, opierałem się przede wszystkim na dokumentach amerykańskich, niemieckich i izraelskich agencji wywiadu, z których wiele ostatnio odtajniono, a także na dokumentach dyplomatycznych, sądowych, policyjnych i wojskowych. Niektóre z nich, na przykład pewne dokumenty Mosadu, zostały po raz pierwszy publikowane właśnie w tej książce. Pisanie jej byłoby zadaniem o wiele trudniejszym, gdyby nie nieoczekiwana otwartość Oddziału Historii Mosadu, który umożliwił mi dostęp do materiałów dotychczas tajnych. Byłem także miło zaskoczony chęcią współpracy niemieckich agencji wywiadu, takich jak Federalny Urząd Ochrony Konstytucji (Bundesamt für Verfassungsschutz, BfV). Archiwa arabskich i radziec­kich tajnych służb pozostają natomiast zamknięte, archiwum francuskiej SDECE również jest w większości niedostępne. W takich przypadkach musiałem polegać na informacjach, które wyciekły, na pośrednich świadectwach, prywatnych kanałach komunikacji, pamiętnikach i wcześniejszych badaniach opartych na informacjach z wewnątrz, do których podchodziłem z najwyższą ostrożnością. W przypadku Francji dostępna była niewielka liczba dokumentów. Na szczęście Archiwum Mitrochina w Cambridge umożliwiło mi ważny, choć bardzo fragmentaryczny wgląd w mroczny świat sowieckiego wywiadu. Zawsze wolałem oryginalne dokumenty od opisów, bo zależało mi na tym, by usłyszeć głosy uczestników wydarzeń i móc na tej podstawie rozróżnić prawdę, jej wypaczenie i fałsz. Kiedy musiałem wybierać między sprzecznymi raportami, wolałem te świadectwa, które pozostawały we względnej zgodzie z innymi dostępnymi dowodami, i unikałem niepotwierdzonych, sensacyjnych opisów, nawet tych od dziesięcio­leci pojawiających się w literaturze historycznej.
Bazowałem również na doskonałych pracach wcześniejszych autorów, między innymi niezależnej komisji historyków BND, która opublikowała w ostatnim czasie wiele książek o historii tej służby w latach 1945–1968, a także znawców historii Mosadu, SDECE i KGB. Mogłem też przeprowadzić wywiady z kilkoma uczestnikami tamtych wydarzeń, w tym z Rafim Eitanem, słynnym szpiegiem Mosadu, na kilka miesięcy przed jego śmiercią. I wreszcie miałem to szczęście, że mogłem wysłuchać rad licznych ekspertów, historyków i dziennikarzy śledczych – nasze rozmowy ciągnęły się nieraz do późnej nocy. Ta książka nie zostałaby napisana bez nich. Jeżeli zaś w książce pojawiły się jakieś błędy, odpowiedzialność za nie ponoszę wyłącznie ja.

CZĘŚĆ I
UPADEK I ODRODZENIE

1
ELENDALM

Nie wiem, czy jest draniem. Niewielu arcybiskupów zostaje szpiegami. Ten jest po naszej stronie i tylko to się liczy.
Allan W. Dulles, dyrektor CIA, 1953–1961

BYŁ KWIECIEŃ 1945 ROKU, światowy konflikt wywołany przez inwazję nazistowskich Niemiec na Polskę w roku 1939 zbliżał się do końca. W pewnym momencie wydawało się, że Hitler bliski jest przejęcia rządów w całej Europie i zrealizowania nazistowskiej obsesji „przestrzeni życiowej” przez przekształcenie Polski i Związku Radzieckiego w ogromną kolonię. Jego Generalny Plan Wschodni zakładał deportację albo całkowitą eksterminację osiemdziesięciu procent przedwojennej populacji Polski, mniej więcej dwóch trzecich Słowian mieszkających w Związku Radzieckim i oczywiście wszystkich Żydów. Niewielka część ludności słowiańskiej pozostawiona przy życiu miała pracować pod nadzorem niemieckich kolonizatorów, zapewniając Wielkim Niemcom bazę surowcową, siłę roboczą i przestrzeń, potrzebne do konkurowania z potęgami anglosaskimi. Europa Wschodnia miała się stać połączeniem imperium brytyjskiego i amerykańskiego Dzikiego Zachodu pod rządami Niemiec1. Zamiast tego w katastrofalny konflikt rozpętany przez Hitlera we wrześniu 1939 roku wciągnięte zostały prawie wszystkie narody świata, zginęło w nim ponad pięćdziesiąt milionów ludzi, a Europa zamieniła się w zrujnowane pustkowie. Choć wojskowe plany rzadko udaje się zrealizować w pełni, to w wypadku nazistów możemy obserwować rezultat całkowicie sprzeczny z celami.
Zamiast wygasić komunistyczne zagrożenie, II wojna światowa doprowadziła do jego potężnej ekspansji w warunkach próżni władzy, która powstała po rozkwicie i upadku Trzeciej Rzeszy. W ciągu następnych pięciu lat komuniści rządzili od Morza Południowochińskiego po Adriatyk, a przez kolejne dwadzieścia lat dotarli do dekolonizowanych krajów Afryki i Azji Południowo-Wschodniej; znaleźli się nawet na półkuli zachodniej. Walka pomiędzy rodzącą się ideologią rewolucyjną wspieraną przez Związek Radziecki a ideologią wolnego rynku i wolnego społeczeństwa promowaną przez Stany Zjednoczone miała zdefiniować kształt przyszłego świata na następne półtora pokolenia, spychając dawne wielkie mocarstwa Europy Zachodniej i Środkowej na margines.
Ludobójcza polityka nazistowskich Niemiec nie doprowadziła do zajęcia Europy aż po Ural na skutek wypychania z niej „pod­ludzi”, czyli Słowian, na Syberię. Zamiast tego sprowokowała reakcję Rosjan, Polaków, Czechów, Bałtów, Jugosłowian i Węgrów; ci wypędzili ponad dwanaście milionów etnicznych Niemców z ziem, na których mieszkali i nad którymi panowali od XIII wieku, przesuwając etniczną granicę Niemiec z powrotem na Odrę. Zamiast strzec wyimaginowanej „czystości rasowej” narodu niemieckiego, Niemki na wschód od Łaby stały się ofiarami wielokrotnych masowych gwałtów, czego konsekwencją były fala samobójstw, traumy fizyczne i psychiczne oraz mnóstwo niechcianych ciąż2. Niemcy nie zdobyły bazy geograficznej, którą Hitler uważał za niezbędną, by mogły się stać światowym mocarstwem, a samo ich przetrwanie zależało ostatecznie od hojności i zaangażowania ­potęg anglosaskich, zwłaszcza Stanów Zjednoczonych.
Związek Radziecki poczynił pierwsze kroki, by w Polsce i na Bałkanach zainstalować marionetkowe rządy, był także gotów zrobić to samo w Niemczech. Gabinet cieni stworzony przez niemieckich komunistów czekał, aby objąć władzę w imieniu swych radzieckich przywódców w dniu, w którym Armia Czerwona zdobyła Berlin.
W kwietniu 1945 roku było oczywiste, że ten dzień nadejdzie. Ponad dwa miliony żołnierzy radzieckich otoczyły Berlin. Pomiędzy nimi i Kancelarią Rzeszy znajdowało się niecałe czterdzieści pięć tysięcy regularnych żołnierzy niemieckich, pozbieranych z rozbitych i zdziesiątkowanych oddziałów, wspomaganych przez podobną liczbę niewyszkolonych, siwowłosych członków formacji Volkssturm, gładkolicych młodzieńców z Hitlerjugend oraz zastępy SS złożone, jak na ironię losu, z ochotników pochodzących z krajów bałtyc­kich, Chorwacji i Związku Radzieckiego. Czekała ich wszystkich niechybna śmierć z rąk Sowietów3. A jednak w ruinach zburzonej stolicy Hitler nadal marzył o stworzeniu Twierdzy Alpejskiej w południowych Niemczech i Austrii, gdzie przeżyją nazistowscy lojaliści, którzy odzyskają narodowosocjalistyczne Niemcy, kiedy wybuchnie nieunikniony konflikt pomiędzy Związkiem Radziec­kim a aliantami4.
Generał Reinhard Gehlen, as wywiadu, któremu powierzono przygotowanie Twierdzy Alpejskiej, miał jednak inne plany. Szczupły oficer o stalowych oczach także był zainteresowany przetrwaniem, ale nie chodziło mu o przetrwanie narodowego socjalizmu, tylko o przetrwanie jego samego, jego osobistej władzy i narodu – w tej kolejności. Urodzony w rodzinie księgarza Gehlen nie był typem pruskiego generała z monoklem. Od 1920 roku zaczął się piąć po szczeblach kariery wojskowej w armii okrojonej na mocy traktatu wersalskiego. Po dojściu Hitlera do władzy, przy okazji szybkiego rozwoju Wehrmachtu, Gehlenowi udało się zdobyć nominację na członka sztabu gene­ralnego, gdzie jego kariera nabrała gwałtownego tempa5. Nie miał zamiaru zaprzepaszczać z trudem wypracowanego sukcesu tylko z tego powodu, że reżimowi, któremu służył, i narodowi niemieckiemu groziła zagłada.
Gehlen zebrał grupę podobnie myślących oficerów w odległej kryjówce w pobliżu granicy pomiędzy Bawarią i Austrią, które były częścią Wielkiej Rzeszy Niemieckiej. Kręta droga w Alpach Bawarskich prowadziła do zielonej łąki na odludziu. Do stojącej na jej skraju drewnianej chatki o nazwie Elendalm (łąka nieszczęścia) przyjeżdżało tylko kilku myśliwych i wczasowiczów. To właśnie tutaj Gehlen wraz z towarzyszami przygotowywał się do upadku Niemiec i tego, co miało nastąpić po nim. Z sympatią wspominał skromną górską chatę. „Życie na łonie natury – pisał – miało wiele uroku”6. Elendalm naprawdę była uroczym miejscem. Przez okno dostrzegało się strumień z wodospadem o krystalicznej wodzie i zapierający dech w piersiach widok pokrytych śniegiem alpejskich szczytów za drzewami.
We wnętrzu drewnianego domku Gehlen zapewne rozmyślał o ponurym losie kraju, któremu wiernie służył przez ostatnie sześć lat, a być może również o własnej roli w nadchodzącej katastrofie. Właśnie rozpadała się potężna niegdyś Rzesza Niemiecka, której armie zostały pokonane, miasta zamienione w dymiące ruiny, a przywódcy szukali schronienia pod ziemią. Jednak sielskie otoczenie umożliwiało mu pewnego rodzaju odkupienie, dawało szansę, by zapomnieć grzechy przeszłości i zacząć marzyć o nowym życiu. A Gehlen, były szef wydziału Obce Armie Wschód, agencji zajmującej się analizą wywiadowczą na froncie wschodnim, na pewno o wielu rzeczach wolałby zapomnieć, choć jeszcze bardziej ­zależało mu, by przeoczyli je inni, zwłaszcza zachodni sojusznicy.
Agencja Gehlena odegrała główną rolę w analizowaniu etnicznych, politycznych i militarnych słabości Związku Radzieckiego przed rozpoczęciem operacji „Barbarossa”, czyli inwazji Niemiec na Związek Radziecki; to ona przygotowała scenę na śmierć dziesiątek milionów cywili w nadchodzącym ludobójczym konflikcie i realizację o wiele bardziej ekstremalnych celów Generalnego Planu Wschodniego. Niemniej Gehlen nie był nazistowskim ideologiem. Jako szef wydziału Obce Armie Wschód nie zgadzał się z nazistowskimi teoriami rasowymi i opowiadał się za rekrutowaniem agentów oraz współpracowników wywiadu spośród wielu rozczarowanych narodów i grup etnicznych Związku Radzieckiego. Był gotów wykorzystać takich ludzi, choć nie w sposób, w jaki zrobiliby to jego nazistowscy dowódcy. Gehlen przewidział upadek Trzeciej Rzeszy wiele lat wcześniej i przygotowywał się na to wydarzenie, lecz nie podjął żadnego ryzyka, by ów upadek przyspieszyć i oszczędzić swojemu narodowi konsekwencji. Co prawda w lipcu 1944 roku przymknął oko na spisek mający na celu zamordowanie Hitlera i pesymistycznymi raportami wojskowymi doprowadzał Führera do szału, ale skutecznie unikał nadstawiania szyi pod garotę sporządzoną ze struny fortepianowej, w przeciwieństwie do kilku odważnych spiskowców7. Choć Gehlen uważał się za niemiec­kiego patriotę, przede wszystkim był karierowiczem, któremu zależało nie tylko na tym, by przeżyć: chciał rozkwitać pośród upadku. Zamiast siedzieć cicho i ukrywać się przed zwycięzcami, Gehlen i jego najbliżsi współpracownicy mieli zamiar wykorzystać aliantów i z ich pomocą zbudować własne imperium wywiadu na gruzach Trzeciej Rzeszy. Ten plan wiązał się jednak ze znacznie poważniejszymi konsekwencjami, niż który­kolwiek ze spiskowców mógł przewidzieć.
Gehlen szczęśliwie wybrał odpowiednią chwilę. Hitler zastrzelił się dzień po tym, jak Gehlen przybył do Elendalm. Wraz ze śmiercią Führera upadł plan nazistów zakładający przetrwanie w Alpach Bawarskich. Gehlen, któremu Hitler wyznaczył pozycję w strukturze dowodzenia Twierdzy Alpejskiej, nie przejmował się fantazjami o odrodzeniu się narodowego socjalizmu. Patrząc w przyszłość, zamierzał sprzymierzyć się z Amerykanami i zdobyć siłę polityczną w „nowych Niemczech”, które musiały przecież powstać na gruzach Trzeciej Rzeszy. W tym celu starannie przygotował kartę przetargową. Dokumenty z jego supertajnego archiwum dotyczące Armii Czerwonej zostały utrwalone na mikrofilmach i umieszczone w wodoszczelnych pojemnikach. Te zaś ukryto wokół domku Elendalm i w kilku innych miejscach. Gehlen chciał zaproponować przyszłym amerykańskim zwycięzcom wymianę: bezcenne dane wywiadowcze na temat Związku Radzieckie­go i częściowo ocalała siatka agentów w zamian za wolność jego i jego najbliższych współpracowników oraz karierę specjalisty do spraw wywiadu w służbie Waszyngtonu8.
Śmiały plan Gehlena opierał się na założeniach nie tak znowu różnych od tych, które poczyniło kierownictwo NSDAP, wysyłając go do Twierdzy Alpejskiej. Snując marzenia w ponurym bunkrze – nawet wtedy, gdy Armia Czerwona przygotowywała się już do ataku na twierdzę Berlin – Führer, minister propagandy Joseph Goebbels i inni naziści cieszyli się z coraz większej wrogości pomiędzy Związkiem Radzieckim a zachodnimi mocarstwami. Aż do momentu samobójstwa Hitlera i jego najbliższych popleczników żywiono nadzieję, że Amerykanie w ostatniej chwili zwrócą swe działa przeciwko Sowietom i Trzecia Rzesza zostanie ocalona.
Tego typu fantazje były wzmacniane przez samego Gehlena, który zajmował się analizą wywiadowczą. „Jasne jest dla politycznego kierownictwa [w Moskwie], że tylko Rzesza Niemiecka może dać odpór militarny i polityczny sowieckim żądaniom dotyczącym Europy. Z militarnego punktu widzenia [Rzesza] może być użyteczna dla Brytyjczyków i Amerykanów, trzymając bolszewicki imperializm z dala od Europy”9. Za pomocą takich słów Gehlen karmił złudzenia swoich przełożonych, podczas gdy Sowieci, Brytyjczycy i Amerykanie pozostawali zjednoczeni w realizacji swego pierwotnego celu: zniszczenia nazistowskich Niemiec. Rzesza jako państwo skazana była na zagładę. Podobnie jak jej przywódcy.
Niemniej Gehlen rozumiał konsekwencje coraz większej różnicy zdań pomiędzy aliantami co do przyszłości poszczególnych oficerów niemieckich, zwłaszcza jego samego. Nikt nie mógł zagwarantować, że napięcia pomiędzy Sowietami a Amerykanami doprowadzą do nowej wojny – zimnej czy nie. Ale niemal pewne było – i tutaj Gehlen przewidział przyszłość z imponującą dokładnością – że Amerykanie będą potrzebowali informacji o Sowietach. A jako były szef wywiadu na froncie wschodnim gotów był świadczyć właśnie takie usługi.
W chaotycznych dniach wiosny 1945 roku taki plan był co najmniej ryzykowny. Gehlen musiał zdawać sobie sprawę, że dla nazistów jego zamiary to nic innego jak zdrada stanu, a droga do Elendalm najeżona jest niebezpieczeństwami. Zastępy SS patrolowały teren, aresztowały i przy najmniejszym podejrzeniu przeprowadzały egzekucje dezerterów. Tacy nadgorliwi fanatycy mogli łatwo skazać Gehlena i jego oficerów na śmierć10. Co więcej, nie mógł być pewien, że Amerykanie uznają jego „skarb” za wartościowy i dadzą mu cokolwiek w zamian. Tak naprawdę on i jego współpracownicy mogli skończyć w obozie dla jeńców wojennych albo co gorsza, mogli zostać przekazani Sowietom.
W pierwszych dniach po kapitulacji Niemiec Gehlen i jego towarzysze spodziewali się, że lada chwila na ich progu pojawią się amerykańscy żołnierze. Ku ich zaskoczeniu nikt się nimi nie zainteresował. Nieco zdezorientowani opuścili swą górską kryjówkę, by spędzić Zielone Świątki z rodzicami towarzysza broni nad jeziorem Schliersee. Po dwóch dniach radosnych uroczystości na wsi poddali się Amerykanom z najbliższego punktu dowodzenia w Fischhausen. Gehlen był naiwnie przekonany, że jest na tyle ważną osobą, że Amerykanie będą go traktować z nabożnym szacunkiem. Gerhard Wessel, jego zastępca, który towarzyszył mu w górach Bawarii po kapitulacji Niemiec, zapewniał go, że armia Stanów Zjednoczonych dobrze traktuje generałów wroga. Tym­czasem Gehlen został aresztowany i natychmiast umieszczony w celi dla jeńców wojennych w Miesbach, pełnej innych niemieckich oficerów. Ani on, ani jego towarzysze nie mówili po angielsku i trudno było im się porozumieć z tymi, którzy ich aresztowali i którzy nie znali ani słowa po niemiecku.
Przekonany o swej niebywałej wprost ważności i sfrustrowany Gehlen powiedział pierwszemu człowiekowi, który go przesłuchiwał, a był to młody oficer kontrwywiadu CIC (Counter Intelligence Corps): „Jestem generałem i szefem wywiadu Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu. Mam informacje najwyższej wagi dla pańskiego dowództwa i dla rządu amerykańskiego. Muszę się natychmiast widzieć z pana zwierzchnikiem”. Odpowiedź młodego oficera nieco go otrzeźwiła: „Pan był generałem. I proszę mi nie mówić, co mam robić”11. Kontrwywiad amerykański miał pełne ręce roboty. Wielu z pojmanych oficerów niemieckich kłamało na temat swojej przeszłości, by podkreślić swoje znaczenie, ukryć zbrodnie wojenne i uratować skórę. Młody oficer, który przesłuchiwał Gehlena na takich samych warunkach jak wszystkich niemieckich nazistów, nie przejawiał większego zainteresowania jego wiedzą na temat Związku Radzieckiego. Po krótkiej rozmowie wysłał go z powrotem do celi.
Potem przenoszono Gehlena z jednego obozu jenieckiego do drugiego. Nie wiedział o tym, że raporty o jego aresztowaniu dotar­ły w lipcu 1945 roku do kierownictwa amerykańskiego wywiadu, w końcu przeniesiono go jednak do willi w Wiesbaden, gdzie przesłuchiwano wpływowych jeńców niemieckich. Tutaj los Gehlena odmienił się natychmiast po spotkaniu z kapitanem Johnem Bokerem z wywiadu wojskowego USA. W odróżnieniu od osób wcześniej go przesłuchujących Boker był sympatyczny i zaprosił Gehlena na nieformalną pogawędkę na ławce w ogrodzie12.
Kapitan Boker płynnie posługiwał się niemieckim, sporo wiedział o Związku Radzieckim i z miejsca się zorientował, że trafiła mu się niezwykła zdobycz. Jego przełożony, generał Edwin L. Sibert, dowódca wywiadu wojskowego 12 Grupy Armii, różnił się od większości amerykańskich oficerów, którzy nadal uważali Związek Radziecki za sojusznika. Podobnie jak słynny George Patton, Sibert postrzegał Sowietów jako oczywiste zagrożenie. W ciągu dwóch lat po kapitulacji Niemiec konflikty pomiędzy Amerykanami a Sowietami, zwycięzcami II wojny światowej, zaostrzały się – zarówno jeśli chodzi o ich zakres, jak i naturę. Wysiłki Związku Radzieckiego, by ustanowić marionetkowe rządy komunistyczne w państwach Europy Wschodniej, które okupował podczas wojny, oraz ambicje Stalina w Iranie, Turcji i Grecji doprowadziły do gwałtownego oddalenia się od siebie obu mocarstw. Amerykanie dysponowali informacjami wywiadowczymi o Armii Czerwonej, ale potrzebowali ich więcej, więc tajne archiwum Gehlena było dla nich cennym nabytkiem13.
Pomimo swych pierwotnych zamiarów Gehlen nie mógł zmusić Amerykanów do żadnego układu. Jako jeniec wojenny był całkowicie zdany na ich łaskę i niełaskę. W pełni świadom swojej nie­pewnej sytuacji poinformował Siberta o lokalizacji tajnego archiwum, nie prosząc o nic w zamian. Sibert zaś sprowadził niektórych z wojennych towarzyszy Gehlena z różnych obozów jeniec­kich do Wiesbaden i pozwolił im pisać raporty o historii niemieckiej służby wywiadowczej14.
21 sierpnia 1945 roku Pentagon przystał na sugestię Bokera i Siber­ta, by tajne archiwum Gehlena przetransportować do Waszyngtonu do starannej oceny i analizy. Co więcej – choć wymagało to pewnych negocjacji – Boker zdołał uzyskać zgodę na to, by Gehlen i sześciu jego najbliższych doradców polecieli razem z dokumentami, on zaś miał być ich strażnikiem i towarzyszem. Niemcy mieli trzy dni na zdobycie cywilnych ubrań i zebranie rzeczy osobistych. Jeden z nich nie mógł znaleźć walizki, więc niósł swoje rzeczy w dużym futerale na instrument smyczkowy, co sprawiło, że grupa oficerów Wehrmachtu wyglądała jak zespół muzyczny. Generał Walter Bedell Smith, szef sztabu 12 Grupy Armii i przyszły dyrektor CIA, wydał zgodę na ich przelot jego prywatnym samolotem.
Gehlen i jego koledzy, wciąż absolutnie przekonani o swojej ważności, w stolicy Stanów Zjednoczonych spodziewali się co najmniej przyjaznego przyjęcia, jeśli nie czerwonego dywanu. Podczas podróży ich amerykańscy strażnicy robili wszystko, by przypominać im, że są jeńcami wojennymi. W trakcie międzylądowań nie wolno im było opuszczać samolotu, by nie zwracali na siebie uwagi. Kiedy wreszcie przybyli do Waszyngtonu, na lotnisku nie czekał na nich żaden wysoki rangą oficer. Musieli natomiast przejść kontrolę lekarską, po czym zapakowano ich do pozbawionej okien więźniarki, która oczekiwała w pobliżu. Ku swemu ogromnemu niezadowoleniu Boker nie mógł im pomóc ani nawet złagodzić warunków ich niewoli. Dla kierownictwa Pentagonu w Waszyngtonie był przecież jedynie anonimowym oficerem wywiadu z Europy15.
Na następne dwa miesiące Gehlen i jego doradcy zostali zamknięci w pojedynczych celach w Forcie Hunt w Wirginii. Panowały tam względnie komfortowe, choć jednak więzienne warunki. Według Gehlena „nieprzyjazny” komendant robił wszystko, co się dało, by nie dopuścić do ich kontaktów z Pentagonem. Na ratunek przyszedł im niespodziewany sojusznik. Kapitan Eric Waldman, amerykański Żyd pochodzący z Wiednia, był oficerem wywiadu, któremu Pentagon wyznaczył zadanie współpracy z Gehlenem i jego zespołem. Waldman uważał Związek Radziecki za przyszłego wroga i bardzo chętnie zgodził się na współpracę z oficerami Wehrmachtu, choć stracił członków rodziny podczas Holokaustu. Gehlen, który nigdy nie był antysemitą, zapamiętał Waldmana jako człowieka „rzetelnego i serdecznego” oraz instynktownie rozumiał, że musi zaskarbić sobie jego zaufanie. Podejrzewając na przykład, że w celach mogą znajdować się urządzenia podsłuchowe, Gehlen ostrzegł kolegów, by nie pozwalali sobie na jakiekolwiek antysemickie uwagi. Kiedy jeden z nich w prywatnej rozmowie nazwał Waldmana „żydowską świnią”, Gehlen usunął go z grupy. Waldman zaś zatroszczył się o rodzinę Gehlena w Niemczech, a później był jednym z największych amerykańskich zwolenników współpracy z byłym generałem Wehrmachtu i jego zespołem16.
Pomimo trudnych warunków Gehlen i jego ludzie pracowali sumiennie i w połowie listopada 1945 roku przedstawili liczący siedemset szesnaście stron raport na temat Armii Czerwonej i niemieckich operacji na froncie wschodnim. Wdzięczny za ich pracę Waldman zdołał zapewnić Niemcom lepsze warunki życia w domkach w lesie na odludziu, a nawet organizował swoim więźniom wyprawy po zakupy i wycieczki krajoznawcze do Waszyngtonu17.
Przez jakiś czas Gehlen i część jego współpracowników rozważali wystąpienie o obywatelstwo amerykańskie i walkę z komunizmem z Waszyngtonu, podobnie jak niemieccy naukowcy, na przykład Wernher von Braun. Dopiero kiedy Amerykanie zdecydowali, że ich nowi współpracownicy będą bardziej użyteczni w Europie, pojawiła się idea niezależnej niemieckiej tajnej służby pod amerykańską kuratelą. W czerwcu 1946 roku Gehlen i jego towarzysze wrócili wraz z Waldmanem do Niemiec i założyli pod różnymi przybranymi nazwiskami grupę znaną ostatecznie jako Organizacja Gehlena, najpierw w Camp King w Oberursel pod Frankfurtem, potem w zam­ku Kransberg, malowniczo położonym forcie w górach Taunus, i wreszcie w wiosce Pullach w pobliżu Monachium18. Jednak ku wielkiej irytacji Gehlena jego amerykańscy przełożeni współpracowali także z konkurencyjną grupą szpiegów, na czele której stał jeden z jego rywali, Hermann Baun.
Amerykanie uważali Bauna, byłego eksperta wywiadu polowego, za błyskotliwego zbieracza informacji i dobrego znawcę ­Armii Czerwo­nej. Miał za sobą tragiczne doświadczenia: w ostatnich dniach wojny stracił całą rodzinę w nalocie. Baun stał się praco­holikiem, odpalającym papierosa od papierosa; łatwo wpadał w złość i miał obsesję antykomunizmu19. W 1946 i 1947 roku Amerykanie podzielili pracę pomiędzy swoich dwóch protegowanych – Gehlena i Bauna. Wysoko w górach, w budynku znanym jako Błękitny Dom, Baun zajmował się organizacją siatki szpiegowskiej w radziec­kiej strefie okupacyjnej i nadzorował tworzenie obiektów SIGINT (signals intelligence, wywiadu elektromagnetycznego), przeznaczonych do podsłuchiwania Armii Czerwonej. Gehlenowi natomiast wyznaczono zadanie analizowania informacji wywiadowczych zdobytych przez Bauna20.
Jednakże stosunki Gehlena z Baunem wkrótce się pogorszyły, bo próbowali się nawzajem zdyskredytować. Oficerowie amerykańskiego wywiadu wojskowego początkowo byli niezdecydowani, ale w końcu zrozumieli, że muszą wybrać jednego ze swych protegowanych. Gehlen i jego prawa ręka Gerhard Wessel robili, co mogli, by przedstawić Bauna jako ekscentrycznego antysemitę. Wyczuwali, że takie oskarżenie będzie dla niego zgubne, być może opierając się na nazistowskich fantazjach o wpływie „żydowskiej potęgi” na ich byłych wrogów. Baun był kompetentnym profesjonalistą, ale „nie ufał Żydom” i nie miał wszechstronnego wykształcenia. Twierdzili, że uległ niezdrowemu wpływowi swojej drugiej żony i jest umysłowo niestabilny. Zresztą zachowanie Bauna coraz bardziej pasowało do takiego wizerunku21.
Jego ekscentryczne wybryki zdumiewały Amerykanów. Baun trzymał pod łóżkiem walizkę wypchaną dolarami i groził innemu oficerowi, z którym miał spór w sferze uczuciowej. Co gorsze, niepomny ograniczeń swojej władzy stworzył plan międzynarodowej siatki szpiegowskiej w całej komunistycznej Europie Wschodniej, na Bałkanach i Bliskim Wschodzie. Tymczasem wywiad wojskowy potrzebował niewielu informacji na temat Armii Czerwonej w Niemczech i nie był zainteresowany umacnianiem znaczenia swoich byłych wrogów ani utrzymywaniem ich sieci wpływów z epoki nazizmu22. Ostatecznie Amerykanie wybrali twardo stąpającego po ziemi Gehlena, a zarozumiały Baun został odsunięty na bok i dostał mniej znaczącą pozycję. Z błogosławieństwem Waldmana Gehlen przejął siatki szpiegowskie Bauna i obiekty SIGINT. Później Baun odegrał jednak istotną rolę, prowadząc infiltrację niebezpiecznych obszarów takich jak Bliski Wschód23.
Przez następne dziewięć lat Organizacja Gehlena konkurowała z innymi niemieckimi jednostkami wywiadowczymi i powoli ewoluowała w tajną służbę rodzącej się Federalnej Republiki Niemiec. Choć wielu oficerów wywiadu amerykańskiego miało w tej kwestii wątpliwości, Gehlen został głównym partnerem amerykańskiej sieci wywiadowczej w Europie Środkowej. Tak byli nazistowscy agenci wywiadu dołączyli do walki supermocarstw. By jednak zrozumieć, jak walkę tę kształtowała ta dodatkowa, niejawna warstwa zimnowojennego wywiadu, trzeba koniecznie przedstawić innych uczestników konfliktu.

2
UCIECZKA Z WYSYPISKA – NAZISTOWSCY NAJEMNICY PO UPADKU RZESZY

Bo ci w bojowym rynsztunku i my, którzy
Przez działanie czy podświadomą zgodę
Wrzucani jesteśmy, mrucząc „konieczność”,
Do świata zbrodni wojennych.

Natan Alterman, Właśnie o tym

POD KONIEC KWIETNIA 1945 ROKU, kiedy Gehlen i jego współpracownicy zakopywali swój skarb na Elendalm, po tych samych górskich drogach jeździł młody amerykański oficer z niewielkim oddziałem piechoty. W wieku dwudziestu ośmiu lat James H. Critchfield był jednym z najmłodszych pułkowników Armii Stanów Zjednoczonych, odpowiedzialnym za poprowadzenie sił wojskowych w stronę Twierdzy Alpejskiej. 29 kwietnia wraz ze swymi ludźmi w pobliżu wioski Hurlach niespodziewanie natknął się na niemiecki pociąg towarowy. Zatrzymali go za pomocą strzałów ostrzegawczych, kilku esesmanów wyskoczyło z pociągu i zniknęło w lesie. „Żołnierze jadący na ołowianych cysternach otworzyli drzwi wagonów towarowych – wspominał Critchfield – i straszliwy ładunek w postaci wychudzonych istot ludzkich, ubranych w brudne czarno-białe stroje […] wylał się prosto w ramiona zdumionych amerykańskich żołnierzy. Na pierwszy rzut oka więźniowie wydawali się bardziej martwi niż żywi. Wszyscy dosłownie przewrócili się na ziemię”1. W pamiętnikach Critchfield z autentyczną zgrozą opisywał swoje pierwsze spotkanie z systemem narodowego socjalizmu, siejącym terror i śmierć. Później, jako wysokiej rangi oficer CIA, uważał się za zagorzałego wroga totalitarnych dyktatur, walczącego w obronie demokratycznych wartości własnego kraju, i miał sporo współczucia dla Żydów i innych ofiar Trzeciej Rzeszy2. A jednak nie kto inny, jak właśnie Critchfield odegrał kluczową rolę w zacieśnianiu amerykańskiej współpracy z Organizacją Gehlena i nazistowskimi zbrodniarzami wojennymi.
Reinhard Gehlen i jego przyjaciele z pewnością nie byli jedynymi nazistowskimi oficjelami zatrudnionymi przez wywiad amerykański. Nie okazali się też najgorszymi. Podobnie jak wielu niemieckich oficerów na froncie wschodnim oni także odpowiadali za zbrodnie wojenne, bo dostarczali mordercom z SS dane wywiadowcze, które ułatwiały im zadanie, ale sami nie byli inicjatorami ani bezpośrednimi wykonawcami. Jednakże, jak wykazały późniejsze śledztwa, na amerykańskiej liście płac znajdowali się znacznie gorsi przestępcy, a ich zatrudnienie musiało wymagać sporej dawki cynizmu.
Na przykład Klaus Barbie. Byłego szefa gestapo w Lyonie uznawano za jednego z najstraszliwszych funkcjonariuszy tajnej policji w okupowanej Francji, bezpośrednio odpowiedzialnego za tortury i egzekucje tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci. W okresie tuż po wojnie tak zwany Rzeźnik z Lyonu nie tylko nie poniósł kary, lecz także został zatrudniony jako szpieg przez kontrwywiad amerykański, czyli Counter Intelligence Corps – instytucję odpowiedzialną za ściganie nazistowskich zbrodniarzy. Kiedy utrzymanie go na tej pozycji okazało się niemożliwe, wywiad Stanów Zjednoczonych przerzucił Barbiego do Ameryki Południowej, gdzie ten wrócił do starych zwyczajów, tym razem jako doradca do spraw bezpieczeństwa lokalnych dyktatorów3.
Barbie nie był jedyny. Kontrwywiad amerykański zatrudniał dwunastu funkcjonariuszy SS i gestapo, niektórzy z nich mieli na sumieniu liczne masakry4. Jednocześnie administracja Trumana sprowadzała do Stanów Zjednoczonych niemieckich naukowców, także takich, którzy korzystali z pracy niewolniczej. Fałszerze pieniędzy podrabiający waluty dla wywiadu SS byli poszukiwani przez Amerykanów i inne zimnowojenne potęgi, które chciały, by pracowali dla ich tajnych służb. Utworzona w 1947 roku CIA szybko dołączyła do stawki. Zatrudniała nazistów i innych zbrodniarzy odpowiedzialnych za Holokaust – Niemców, Rosjan i Ukraińców – jako szpiegów i tajnych agentów w strefach przygranicznych, a także na terenie ZSRR i jego państw satelickich. Innym wyznaczano zadania takie jak tworzenie sieci stay behind, które miały organizować wojnę partyzancką w przypadku sowiec­kiej ofensywy5.
Początki były skromne. 10 maja 1945 roku Kolegium Połączonych Szefów Sztabów rozkazało generałowi Eisenhowerowi – dowódcy sił alianckich w śródziemnomorskim teatrze działań wojennych – by aresztowano wszystkich nazistowskich zbrodniarzy wojennych z wyjątkiem tych, którzy mogli się okazać przydatni dla wywiadu lub innych celów wojskowych. Kluczowym słowem jest tu „wyjątek”. Wywiad miał wybierać niemieckich agentów wyznających „te same ideały, które bliskie są Stanom Zjednoczonym” i unikać tych, którzy nadal zajmowali się działalnością przestępczą albo mieli mroczną przeszłość – co w przypadku ujawnienia mogło skompromitować Waszyngton6. Amerykańscy oficerowie wywiadu odpowiedzialni za rekrutację ludzi podejrzanych o zbrodnie wojenne doskonale rozumieli, że taka praktyka jest haniebna i przyniosłaby wstyd, gdyby została odkryta (nie wspominając już o tym, że stanowiłoby to wspaniałą pożywkę dla radzieckiej propagandy). Im bardziej prominentną postacią był nazista, tym cięższe popełniał zbrodnie, a więc tym większe ryzyko wiązało się z jego ujawnieniem i tym większe było potencjalne upokorzenie w oczach opinii publicznej. Poza tym zatrudnianie weteranów nazistowskich organizacji bezpieczeństwa, takich jak SS, SD lub gestapo, było ryzykowne, bo stanowili oni zagrożenie dla amerykańskiej strefy okupacyjnej i dla nowo ustanowionej demokracji w RFN. Zatrudnianie takich ludzi zawsze było zatem problematyczne, a wyjątki dopuszczano wyłącznie w sytuacjach absolutnej konieczności7. Wskutek tak sprzecznych nacisków podejrzani o zbrodnie wojenne stanowili niewielki odsetek wśród tysięcy Niemców zatrudnionych przez amerykańskie agencje wywiadowcze (w przypadku CIC późniejsze śledztwa wymieniały tylko dwadzieścia cztery osoby), a zanim ich zatrudniono, byli poddawani skomplikowanemu systemowi weryfikacji. System ten jednak nie zawsze działał jak należy, a ­lokalnym dowódcom często pozostawiano swobodę wyboru, którego agenta SS, gestapo czy SD można zakwalifikować jako „wyjątek”8.
Niemniej liczba takich wyjątków rosła wraz ze zmieniającym się postrzeganiem zagrożenia. W rzeczy samej bezpieczeństwo strefy okupa­cyjnej było dla aliantów największym zmartwieniem. W 1945 roku i na początku 1946 amerykańska armia okupacyjna w Niemczech wciąż uważała nazistów i neo­nazistów, zwłaszcza osławionych partyzantów znanych jako Werwolf (Wilkołak), za główne zagrożenie w strefie okupacyjnej9. W ciągu siedmiu miesięcy po kapitulacji Niemiec kontrwywiad amerykański aresztował za zbrodnie wojenne oraz działalność nazistowską i neonazistowską sto dwadzieścia tysięcy Niemców. Niektórzy, na przykład wysocy rangą oficerowie armii i członkowie organizacji bezpieczeństwa Rzeszy takich jak SS, SD czy gestapo zostali zaliczeni do kategorii kwalifikującej ich do „automatycznego aresztowania”. Wielu z nich podejrzewano o zbrodnie wojenne, ale inni byli po prostu sfrustrowanymi młodymi ludźmi, którzy naprędce organizowali gangi, pomniejszymi urzędnikami w organizacjach nazistowskich albo obywatelami zatrzymanymi na podstawie pomówień, plotek i fałszywych oskarżeń. Podczas pierwszych miesięcy po wojnie kontrwywiad amerykański zatrudnił sporą liczbę niemieckich komunistów, a w jednym przypadku dzielił nawet biuro z lokalną partią komunistyczną10.
Istniały istotne ograniczenia w zatrudnianiu nazistów, głównie dlatego że byli postrzegani jako największe zagrożenie dla alianc­kiej okupacji. Oficer kontrwywiadu z Monachium narzekał pod koniec sierpnia 1945 roku, że „lista proskrypcyjna tak bardzo się wydłużyła, że nie można zatrudnić żadnego byłego członka partii nazistowskiej ani oficera armii, nie wspominając już o personelu niemieckiej służby wywiadu”. Ostrzegał, że taka polityka poprowadzi weteranów ku organizacjom neonazistowskim11.
Sytuacja zaczęła się zmieniać już jesienią 1945 roku, gdy komuniści stopniowo zastępowali nazistów jako główne zagrożenie w Niemczech i w całej Europie12. Zimą i wiosną 1946 roku relacje pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim zaczęły się psuć wskutek konfliktów dotyczących powojennego losu Niemiec, Polski i innych krajów. Przemawiając w Kongresie w marcu 1947 roku prezydent Truman obiecał wolność wszystkim narodom zagrożonym totalitaryzmem. Dowódcy wojskowi Trumana, mocno przeceniając gotowość bojową Związku Radzieckiego, obawiali się nagłego pełnowymiarowego ataku na Europę Zachodnią. Te lęki zdecydowanie rosły wraz z każdym przejawem agresji komunistów: radziecką inwazją na Czechosłowację, blokadą Berlina w 1948 roku, pierwszym eksperymentem nuklearnym Moskwy w 1949 roku i północnokoreańskim najazdem na Koreę Południową w roku 1950. By powstrzymać radziecką ofensywę, dowódcy Armii Stanów Zjednoczonych potrzebowali nie tylko siły militarnej – a wierzyli, że ich siły są zastraszająco niewystarczające – ale także informacji wywiadowczych o zamiarach, zdolności i strukturze bojowej Armii Czerwonej13.
Choć Stany Zjednoczone dysponowały informacjami wywiadowczymi o Związku Radzieckim, to jednak nie wiedziały, co się dzieje ani w głębi kraju, ani w państwach satelickich, a taka wiedza była potrzebna, by zyskać wczesne ostrzeżenie o inwazji. Przy ograniczonych możliwościach pozyskiwania informacji przez SIGINT, czyli wywiad elektromagnetyczny, umożliwiający przechwytywanie rozmów i odczytywanie zaszyfrowanych wiadomości, przynajmniej do połowy lat pięćdziesiątych, Amerykanie musieli polegać na informacjach przekazywanych przez ludzi, także szpiegów. Zamknięte społeczeństwa, jak w Związku Radzieckim, są jednak znacznie mniej podatne na działalność szpiegowską niż demokracje14. Rozsądek nakazywał zatrudnianie agentów z właściwym doświadczeniem i znajomością języka. Wielu odpowiednich kandydatów należało do takiej czy innej kategorii zbrodniarzy wojennych: byli to obywatele Związku Radzieckiego kolaborujący z Niemcami albo nazistowscy spece od wywiadu, którzy w niedawnej przeszłości walczyli z Sowietami. Innymi słowy, zatrudnienie przynajmniej niektórych zbrodniarzy wojennych postrzegane było jako reakcja obronna na zagrożenie militarne15.
Stopniowo problem sądzenia nazistowskich zbrodniarzy stał się sprawą przeszłości, nie teraźniejszości, i w marcu 1946 roku przekazano go pobłażliwym sądom niemieckim. Część funkcjonariuszy CIC jeszcze przez kilka lat ścigała ludzi podejrzewanych o nazistowskie zbrodnie wojenne, ale w 1948 roku Amerykanie zaczęli łagodniej traktować swoich więźniów, a nawet zmniejszać im surowe wyroki, jakie zapadły podczas wcześniejszych procesów16. Uznano, że spokój RFN i korpusu oficerskiego Wehr­machtu, niezbędnych sojuszników w walce z komunizmem, jest ważniejszy niż wyrównywanie dawnych rachunków i poszukiwanie sprawiedliwości dla ofiar Trzeciej Rzeszy17. Jednocześnie coraz większa liczba agentów CIC ścigała komunistów, a nie nazistów. Oficerowie jeszcze niedawno dbający o bezpieczeństwo Hitlera byli bardzo przydatni w wykonywaniu tego typu zadań. W końcu wiele wiedzieli o „czerwonych” i byli zaciętymi antykomunistami. Jednocześnie zachodziła obawa, że rozgoryczeni naziści trafią do komunistycznego podziemia18.
I choć brzmi to strasznie, takie właśnie postrzeganie rzeczy­wistości przez Amerykanów nie było pozbawione podstaw. W porównaniu z zagrożeniem sowieckiej inwazji na RFN, wspomaganej przez piątą kolumnę działającą od środka, szanse na odrodzenie się nazizmu były niewielkie lub żadne. Porażka nazistowskich Niemiec okazała się tak druzgocąca, że większość zwolenników Hitlera, a nawet ideologicznych nazistów zrozumiała, że dla przetrwania Niemiec trzeba gruntownie zmienić światopogląd, strategię i politykę. Również zagorzały nazista admirał Karl Dönitz, lojalny współpra­cownik Hitlera i jego spadko­bierca na stanowisku przywódcy Trzeciej Rzeszy, przyznawał, że ocalić można tylko niektóre aspekty narodowego socjalizmu19. Dla osób o bardziej realistycznym podejściu do życia było jasne, że należy zrezygnować z większości elementów poprzedniego reżimu. Każdy były nazista, który chciał zachować coś z wysypiska śmieci pozostawionego przez Hitlera, musiał dokonywać wyborów ostrożnie i bardzo powściągliwie.
Pragnąc spełnić oczekiwania Amerykanów, wielu byłych nazistowskich funkcjonariuszy wybierało z owego wysypiska antykomunizm, chętnie pozbywając się całej reszty. By chronić Niemcy przed znienawidzonym bolszewickim wrogiem, decydowali się odrzucić niechęć Hitlera do Zachodu oraz jego awersję do demokracji, a także antysemityzm i rasizm jako zasady organizacji państwa. Służenie antykomunistycznemu, demokratycznemu i prozachodniemu krajowi uważali za najlepszy wybór albo przynajmniej za mniejsze zło w powojennej rzeczywistości20. I właśnie ten wybór, którego dokonały miliony byłych nazistów zajmujących stanowiska niskiego i średniego szczebla, zapewnił nowo powstałemu zachodniemu państwu niemieckiemu, Republice Federalnej Niemiec, tak potrzebne witalność i stabilizację. Z tego powodu niezliczeni byli naziści, którzy zostali urzędnikami RFN, nie próbowali osłabiać państwa ani nie dążyli do wprowadzenia nazistowskiej polityki. Robili tylko jeden ważny wyjątek: chronili zbrodniarzy wojennych przed wymiarem sprawiedliwości.
Amerykanie popełnili kardynalny błąd, wierząc, że wszyscy byli nazistowscy kolaboranci wybrali z hitlerowskiego wysypiska anty­komunizm. Niektórzy dokonywali innych wyborów albo przynajmniej definiowali „antykomunizm” szerzej niż Amerykanie. Na początku lat pięćdziesiątych władze Stanów Zjednoczonych z przerażeniem odkryły, że jedna z ich grup stay behind, znana jako Liga Młodych Niemców, planowała morderstwa socjaldemokratycznych polityków w RFN21. Dla innych antykomunizm był mniej atrakcyjny niż pozostałe idee starego reżimu. Niektórzy nienawidzili zachodnich demokracji zdecydowanie bardziej niż Związku Radzieckiego i byli gotowi służyć jako rosyjscy agenci. Część weteranów SS wierzyła, że warto zachować niezależność Niemiec zarówno od wschodu, jak i od zachodu – była to popularna idea w pewnych kręgach Trzeciej Rzeszy. Dla takich osób, nazywanych wówczas neutralistami, rodzące się właśnie kraje Trzeciego Świata były pociągające. Inni najbardziej przywiązali się do anty­semityzmu i skierowali swą nienawiść na Izrael, który powstał w 1948 roku. Byli oczywiście wrogo nastawieni do świata zachodniego, przyjaźnie wobec arabskiego, a stopniowo rosła również ich sympatia dla Związku Radzieckiego.
W innych przypadkach agenci wywiadu Stanów Zjednoczonych dowiadywali się, że wielu ich niemieckich partnerów antyko­munizm w ogóle nie obchodzi i tak naprawdę byli naziści nie wybrali niczego z wysypiska śmieci pozostałego po Hitlerze. Cyniczni, wciąż niemogący się otrząsnąć z szoku po wojnie, a przy tym wyobcowani zarówno ze świata Wschodu, jak i Zachodu, stali się gorączkowymi poszukiwaczami mocnych przeżyć i zawodowymi oszustami. Miasta Niemiec i Austrii, głównie Berlin i Wiedeń, wypełniali po brzegi handlarze informacjami, którzy sprzedawali swe usługi za gotówkę oraz inne korzyści22.
Najbardziej znanym z nich był prawdopodobnie Wilhelm Höttl, były oficer SD, zatrudniony przez Amerykanów jako agent w Austrii. Ten czarujący i obyty szpieg miał krew na rękach. Jako wysoki przedstawiciel wywiadu SS na Węgrzech wraz z cieszącym się złą sławą Adolfem Eichmannem zaangażował się w eksterminację węgierskich Żydów. Tymczasem podczas procesów norymberskich zeznawał przeciwko Eichmannowi i prawdopodobnie jako pierwszy podał szacunkową liczbę sześciu milionów Żydów zamordowanych przez nazistów. Był także informatorem żydowskiego tropiciela nazistów Szymona Wiesenthala23.
Höttl zaoferował Amerykanom dwie gotowe siatki wywiadowcze o kryptonimach „Montgomery” i „Mt. Vernon”. Tak naprawdę, co zauważyła austriacka policja, był handlarzem informacjami, gotowym pracować dla tego, kto płaci. Pracował dla każdej możliwej służby wywiadowczej, w tym dla jugosłowiańskiego Urzędu Bezpieczeństwa Państwa (Uprava Državne Bezbednosti, UDBA), francuskiej SDECE, MGB (Ministierstwo gosudarstwiennoj biezopasnosti), czyli Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR (poprzednika bardziej znanego KGB), agencji arabskich i organizacji żydowskich. Agentami Höttla byli dawni funkcjonariusze bezpieczeństwa Trzeciej Rzeszy, weterani Hitlerjugend oraz węgierscy faszyści. Przekazywali informacje na temat komunistycznych organizacji w Austrii i na Węgrzech oraz tworzyli tajne siatki, by przygotować się do sowieckiej inwazji. We wrześniu 1949 roku kontrwywiad amerykański zrezygnował z usług Höttla, bo jego zaangażowanie w działania neonazistów przynosiło wstyd Stanom Zjednoczonym i prowadziło do kłopotów politycznych w Austrii24. Informacje zdobywane przez niego może nie były kompletnie bezużyteczne, jak twierdzą niektórzy badacze, ale z pewnością miały niewielkie znaczenie. Ludzie tacy jak Höttl, czy to weterani SS, czy też sympatyzujący z nazizmem słowiańscy emigranci, mieli własny interes w przedstawianiu alarmistycznych komunikatów i podkreślaniu wrogich intencji Związku Radzieckiego oraz nieuchronnego zagrożenia wojną, bo to uzasadniało ich przydatność i pozwalało na zarabianie większych pieniędzy. Przynajmniej niektóre z przekazywanych przez nich informacji, na przykład szczegółowy raport sporządzony przez rosyjskiego aktywistę, a dotyczący nieuchronnej sowieckiej inwazji na Iran, były całkowicie wyssane z palca25.
Amerykańska siatka wywiadowcza składała się z wielu autonomicznych agencji, które często zazdrośnie strzegły swych sekretów i nie chciały się nimi dzielić z konkurencyjnymi organizacjami. Prowadziło to do podziałów, w pewien sposób poprawiających bezpieczeństwo, ale jednocześnie utrudniających ocenę danych wywiadowczych. Amerykańscy agenci, pośród których było wielu amatorów bez doświadczenia i samouków, nie mieli dostatecznej wiedzy o polityce Niemiec, Europy Wschodniej i Związku Radzieckiego. Zwykle nie znali języków obcych i nie mogli porównywać swoich informacji z informacjami konkurencyjnych agencji. Ich los zależał więc od tłumaczy i osób oceniających ich mało wiarygodne dane. Nawet kiedy obnażano bezużyteczność tych organizacji i rezygnowano z ich usług, handlarze informacjami tacy jak Höttl zawsze mogli przenieść się do jednej z wielu innych amerykańskich agencji wywiadowczych. Lawirowali więc pomiędzy tajnymi służbami Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji, RFN, NRD, Związku Radzieckiego, a później państw arabskich i Izraela, sprzedając niepotwierdzone informacje za niemałą cenę26.
Nawet Organizacja Gehlena, której przywódcy stanowili dla Amerykanów idealnych „antykomunistów”, nie była wolna od tego typu problemów. Grupa szybko rozrosła się do takich rozmiarów, że nie potrafił jej kontrolować sam Gehlen, a już na pewno nie Amerykanie. Pracowników rekrutowano przez wojskowe siatki z czasów wojny, służby bezpieczeństwa i organizacje wywiadowcze, zatrudniano licznych agentów o kłopotliwej przeszłości – zbrodniarzy wojennych, radzieckich szpiegów, poszukiwaczy przygód i szarlatanów27. Ta chaotyczna polityka rekrutacyjna musiała doprowadzić do katastrofy – ale o tym przekonano się znacznie później.

 
Wesprzyj nas