Wiosną 1945 roku świat ujrzał prawdę o nazistowskich obozach zagłady. Wyzwolenie przyniosło kres niewyobrażalnemu cierpieniu, ale dla ocalałych nie oznaczało końca walki. Jak powrócić do życia po latach głodu, strachu, upokorzeń, codziennego obcowania ze śmiercią? Jak poradzić sobie z traumą, poczuciem winy i stratą bliskich?
Poruszająca, dogłębna relacja ocalałych z nazistowskich obozów zagłady i opis trudnych lat, które nastąpiły później.
Kiedy więźniowie hitlerowskich obozów koncentracyjnych i obozów zagłady zostali wyzwoleni w latach 1944–1945, niebywałe okrucieństwa ujrzały światło dzienne. Dla uwolnionych, którzy przeżyli niewyobrażalne, doświadczenie wyzwolenia było powolną, wyczerpującą podróżą powrotną do życia.
Czołowy historyk Holocaustu, ujawniając złożony proces, przed którym stanęli ocalali, opiera się zarówno na źródłach archiwalnych, jak i na zeznaniach naocznych świadków. Pokazuje strach, wyczerpanie, poczucie winy, wstyd za to, że przeżyli, i druzgocący żal po stracie bliskich. Opisuje ogromne problemy zdrowotne, z którymi się borykali.
Dan Stone, czołowy historyk Holocaustu, odsłania dramatyczne losy wyzwolonych – ich zmagania z chorobami, trudności w odnalezieniu się w nowej rzeczywistości, a także długotrwałe problemy, z którymi zmagali się alianci i które zapoczątkowały zimną wojnę.
Wyzwolenie obozów. Koniec Holocaustu i jego pokłosie
Przekład: Jan Dzierzgowski
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 29 stycznia 2025
WSTĘP
Jak opowiedzieć o wyzwoleniu
Kto wie, co naprawdę wydarzyło się w dniu wyzwolenia? Kto z nas, ważących trzydzieści pięć, czterdzieści kilogramów, miał dostatecznie dużo siły, żeby obserwować, co się dzieje?
Siggi Wilzig
Cisza. Ranek zatrzymał się z wybiciem dziesiątej:
Nad ulicą unosi się spokój – i trwoga.
Miklós Radnóti (1938)
„Och, wyzwolenie. W mojej wyobraźni było tak piękne!”, pisze we wspomnieniach Francine Christophe, młoda francuska Żydówka, która pod koniec wojny przebywała w Bergen-Belsen. I zaraz dodaje: „Wiele kobiet jest napastowanych, jedna z naszych towarzyszek zostaje nawet zgwałcona na oczach swojego syna”. „Och, wyzwolenie! Wyobrażałam sobie, że będzie tak radosne!”, ciągnie Christophe. A potem: „Matka leży na noszach na ziemi, ma tyfus plamisty, czekam, aż przyjdą i zabiorą ją do szpitala zorganizowanego przez Rosjan. Mówię do niej, ale ona już mnie nie słyszy, bo z powodu tyfusu straciła słuch. Przestępuję z nogi na nogę, nasłuchuję, moje oczy wypełniają się łzami”. Kilka zdań później Christophe zastanawia się, jak to możliwe, że piosenka „O, radosna kraino, w której będziemy mogli kochać, wiecznie kochać” była śpiewana we wszystkich obozach koncentracyjnych. Rozumiemy już ponurą ironię: wyzwolenie to szczęśliwa chwila, lecz zarazem pełna smutku.
Panuje powszechne przekonanie, że wyzwoleniu nazistowskich obozów koncentracyjnych towarzyszyła wielka radość i że więźniowie cieszyli się, że ich męczarnie wreszcie dobiegły końca. Na podstawie kronik filmowych kręconych przez kamerzystów Armii Czerwonej w Majdanku i Auschwitz, ostatnich scen takich filmów jak Życie jest piękne czy Lista Schindlera oraz wielu książek i wystaw muzealnych można odnieść wrażenie, że wszystko dokonało się błyskawicznie. Owszem, zdarzali się pojedynczy ocaleńcy w rodzaju hiszpańskiego komunisty Jorgego Semprúna, który wkrótce po wyzwoleniu znalazł się w Paryżu, gdzie chodził na tańce i romansował z kobietami, lecz ogromna większość więźniów miała zupełnie inne doświadczenia. Bardzo powoli wracali do zdrowia, potem już zawsze musieli żyć z traumą psychiczną. Niektórzy umarli wkrótce po wyzwoleniu obozów. Wielu w ogóle nie zdawało sobie sprawy z nadejścia wojsk alianckich, byli bowiem ciężko chorzy, nie wiedzieli, co się dookoła nich dzieje, i dopiero po jakimś czasie zorientowali się, że zaszła jakakolwiek zmiana. „Brytyjczycy nas wyzwolili, ale nikt nie wiwatował”, pisze Freddie Knoller we wspomnieniach z Belsen. „Panowała niepokojąca cisza. Byliśmy zbyt słabi i zbyt wiele przeżyliśmy, żeby móc odczuwać radość. Dopiero kiedy dostaliśmy po misce ryżu i kubku gorącego mleka, zrozumieliśmy, że być może pewnego dnia znów staniemy się ludźmi”2. O tym, jak niejednoznacznym doświadczeniem okazało się wyzwolenie obozów, można przekonać się na podstawie relacji dotyczących późniejszych wydarzeń, czyli tygodni i miesięcy po wkroczeniu aliantów. Dobrym podsumowaniem będą słowa Hadassah Rosensaft:
Euforia i histeria szybko przeminęły. Tak, cieszyliśmy się: byliśmy przecież wolni, otwarto bramy, ale dokąd mieliśmy pójść? Wyzwolenie nadeszło zbyt późno, nie tylko dla zmarłych, ale i dla nas, żywych. Straciliśmy rodziny, przyjaciół, domy. Nie było dla nas miejsca na ziemi, nikt na nas nie czekał. Przeżyliśmy. Zostaliśmy uwolnieni od śmierci i od strachu przed śmiercią, teraz jednak nadszedł strach przed życiem3.
Innymi słowy, wyzwolenie było procesem rozciągniętym w czasie, nawet na całe lata. Wielu ocaleńców nie czuło żadnej radości, ich rany wymagały długotrwałego leczenia. Nie mogli też po prostu wrócić do swoich domów, co dotyczyło zwłaszcza Żydów.
Każdy historyk, który zaczyna się zajmować procesami wyzwalania nazistowskich obozów, z pewnością szybko dojdzie do wniosku, że ten niezwykle ważny element dziejów Zagłady nie doczekał się dotąd należnego zainteresowania ze strony badaczy4. Warto zatem opowiedzieć tę historię na nowo, nie tylko dlatego, że wyzwolenie obozów okazuje się zagadnieniem bardziej złożonym, niż można by sądzić. Pragnę tu pokazać, że wydarzenia towarzyszące wyzwalaniu obozów należy rozpatrywać w szerokim kontekście, traktować je nie tylko jako codę Holocaustu, ale też jako proces o fundamentalnym znaczeniu dla powojennej Europy, zimnowojennej geopolityki oraz – ze względu na rolę, jaką odegrała Palestyna – dla imperium brytyjskiego, a także dla Bliskiego Wschodu. Wyzwolenie to most między latami wojny a powojniem. Europejscy Żydzi, którzy przetrwali to, co później określono mianem Zagłady, czyli masową eksterminację przeprowadzoną przez nazistów, nosili w sobie strach i gniew, ale też nadzieję. W obliczu polityki, którą prowadzili wobec nich alianci, znaczna część z nich uznała, że w Europie nie ma dla nich przyszłości i że jedyną szansę na lepsze jutro stanowi Palestyna. Nieżydowscy ocaleńcy, zwłaszcza obywatele Związku Sowieckiego lub terenów, które po wojnie znalazły się pod kontrolą Sowietów, przekonali się, że są przedmiotem targów między coraz bardziej skonfliktowanymi aliantami z Zachodu i ze Wschodu.
Właśnie wtedy ukształtowała się międzynarodowa polityka wobec uchodźców. Sposób traktowania dipisów (od angielskiego skrótowca DPs, oznaczającego displaced persons, czyli osoby zarówno żydowskiego, jak i nieżydowskiego pochodzenia – z wyjątkiem Niemców – które na skutek działań wojennych znalazły się poza swoją ojczyzną) stał się jednym z głównych tematów negocjacji. Zachodni alianci wspierali starania antykomunistycznych dipisów, sprzeciwiających się „repatriacji” do ZSRS, Sowieci natomiast wtórowali żydowskim dipisom i Jiszuwowi, czyli żydowskiej społeczności w Palestynie, przedstawiając brytyjski upór w sprawie tego regionu jako przejaw niemoralnej obojętności na cierpienie ofiar nazistowskiego reżimu. Gra prowadzona przez ZSRS, polegająca na cynicznym, krótkotrwałym poparciu dla sprawy niepodległości Izraela, przyczyniła się do pogorszenia relacji między Stanami Zjednoczonymi a Wielką Brytanią. Ameryka krytykowała politykę Londynu w sprawie Palestyny, po części dlatego, że wolała, aby Żydzi osiedlili się na Bliskim Wschodzie, zamiast masowo emigrować do Stanów Zjednoczonych. W tej akurat kwestii Amerykanie i Sowieci mówili jednym głosem. Jak widać, wyzwolenie obozów koncentracyjnych to nie tylko „koniec Holocaustu” – to również bardzo odmienne doświadczenia więźniów z różnych okupowanych krajów, to specyficzna kultura w żydowskich obozach dla dipisów, a także rola, jaką odgrywali oni w zimnowojennej dyplomacji. Zagłada Żydów i upadek Trzeciej Rzeszy bez wątpienia przyczyniły się do narodzin nowego powojennego porządku.
Co oczywiste, upadek nazistowskiego reżimu uważam za jednoznacznie pozytywne wydarzenie. Żadna alternatywa nie wchodziła w grę. Nie zamierzam też przekonywać, że wyzwolenie obozów mogło przebiec inaczej, bardziej humanitarnie, z wyjątkiem przypadków autentycznego krzywdzenia ocaleńców. Mimo to z biegiem lat emocje słabną, więc jesteśmy w stanie lepiej zrozumieć koszmar tego, co działo się po zakończeniu wojny. Potrafimy obecnie przyznać, że lądowanie aliantów w Normandii naraziło mieszkańców północnej Francji na niebezpieczeństwo i cierpienia, co nie znaczy, że nie było nieprawdopodobnie ważną i potrzebną operacją wojskową. Podobnie rzecz ma się w przypadku wyzwolenia obozów: koszmar więźniów nie zakończył się od razu. Ich los oczywiście się odmienił, gdyż nie byli już zdani na łaskę i niełaskę nazistowskich strażników i ich kolaborantów, mimo to jeszcze długo zmagali się z fizyczną, psychiczną i emocjonalną traumą. Wielu odzyskało z czasem zdrowie, lecz wspomnienia o tym, co im zrobiono, prześladowały ich do końca życia. Oto słowa jednego z ocaleńców, które przypominają, że wbrew temu, czego byśmy sobie życzyli, wyzwolenie bynajmniej nie oznaczało końca cierpień. „Dlaczego przetrwaliśmy? Uczucie beznadziei sprawiało, że oblewał mnie zimny pot. […] Nagle musiałem odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie teraz będę żył. Ciążyło mi ono, jak gdybym dźwigał ogromną górę”5. Inny następująco podsumował wyzwolenie: „Pojąłem, że moje kłopoty tak naprawdę dopiero się zaczną”6.
Nie powinno to dziwić nikogo, kto czytał tużpowojenne świadectwa ocaleńców. W krótkim, enigmatycznym dokumencie otrzymanym po zakończeniu wojny przez Centralną Żydowską Komisję Historyczną młody Polak, który przeżył Auschwitz i Mauthausen, przywołuje przypadki kanibalizmu i jedzenia ekskrementów w ostatnich tygodniach przed wyzwoleniem Gusen (podobozu Mauthausen), kiedy panował rozpaczliwy głód.
2000 naszych towarzyszy zagazowano i spalono jeszcze na tydzień przed wolnością. Jakim cudem przetrwałem to wszystko, nie wiem. Gdy teraz piszę, przypominam sobie dziecinną zabawę. Małe dziecko bierze garść piasku i mówi: „Tyle miałem dzieci”. Podrzuca piasek w górę, część pada na ziemię: „Tyle umarło”, woła dziecko, resztę łapie: „A tyle żyje”. Tak przez pięć lat byliśmy rzucani i przesiewani7.
Inny ocaleniec mówił w wywiadzie udzielonym we Włoszech w 1946 roku, że przez pewien czas był pod opieką UNRRA i Czerwonego Krzyża, potem zaś podjął próbę powrotu do Polski. Czekały go tam okropne doświadczenia. „Jeśli Żyd ma w Polsce jakiś majątek, lepiej, żeby… Lepiej, żeby wyjechał, bo gdy zostanie, grozi mu śmierć. To było dla mnie bardzo bolesne, widziałem obcych ludzi, którzy przywłaszczyli sobie mój dobytek, zajęli moje mieszkanie. Ale najstraszniejsze było to, że nie zdołałem odszukać nikogo ze swoich. Z siedmioosobowej rodziny przeżyłem tylko ja. […] Wstrząsnęło to mną tak bardzo, że nie chciałem tam już zostawać”8. Po niespełna trzech tygodniach wyjechał do Niemiec, gdzie pomógł założyć kibuc w obozie dla dipisów w Deggendorfie. W wywiadzie oznajmił, że Brytyjczycy, którzy złapali go i więzili, kiedy próbował dostać się do Palestyny, traktowali go niemal równie źle jak Niemcy. Trzynastoletnia węgierska Żydówka Magda Bloom została „wyzwolona” w Bergen-Belsen, ale „niewiele ją to obeszło, gdyż poprzedniej nocy umarła jej matka. Kiedy brytyjskie czołgi wjechały do obozu, zabrano ją z baraku”9. W 1945 roku Bloom trafiła do Wielkiej Brytanii w ramach programu Dzieci z Obozów Koncentracyjnych i zamieszkała w Birmingham.
Wielu ocaleńców wspominało, że po wyzwoleniu czuło przede wszystkim samotność. Trudno sobie wyobrazić – a zwłaszcza opisać – ból człowieka, który orientuje się, że jego świat zniknął. Pod koniec filmu Shoah Claude’a Lanzmanna Symcha Rotem, bojownik podziemia o pseudonimie „Kazik”, opowiada, jak wrócił do getta warszawskiego po jego likwidacji w kwietniu 1943 roku, żeby przekonać się, czy ktokolwiek przeżył.
Przez cały czas byłem sam. Poza głosem kobiety, o którym panu mówiłem, i mężczyzną, którego spotkałem w chwili, gdy wychodziłem z kanału, nie napotkałem żywej duszy. I przypominam sobie chwilę, kiedy odczułem rodzaj uspokojenia, pogody, kiedy pomyślałem sobie: „Jestem ostatnim Żydem, poczekam do rana, poczekam na Niemców”10.
Człowiek, który przeżył pobyt w Theresienstadt, a później został rabinem, mówił o podobnym uczuciu:
Pamiętam, że po wyzwoleniu cierpiałem z powodu samotności. Bardziej niż podczas Holocaustu. […] Mówiłem sobie: tak, przeżyłem, ale to wszystko. Nic się nie liczyło. Nie miałem żadnych ambicji. Po co? Dla kogo miałbym się starać? Nie wykazywałem inicjatywy. Każą mi stać, więc wstaję. Każą mi siadać – siadam. Tak to wyglądało przez bardzo długi czas11.
Ocaleńcy, opowiadający swoje historie czy to rok, czy to pół stulecia po fakcie, wspominają cierpienia, gdy okazało się, że oprócz nich z całej rodziny nie przeżyła ani jedna osoba. Często zdarzało się, że człowiek, który wracał do swojego miasta lub miasteczka, był tam niemile widziany: jacyś miejscowi goje zajęli jego dom albo mieszkanie, gdyż nie spodziewali się powrotu właściciela. Niejeden ocaleniec zadawał sobie wówczas pytanie: dlaczego w ogóle żyję? Dysponujemy mnóstwem opowieści ludzi, którzy po wyzwoleniu tygodniami i miesiącami padali ofiarą przemocy i wyzysku, z trudem zdobywali jedzenie i zapewniali sobie dach nad głową, musieli pracować za darmo, nielegalnie przekraczali granice, ostatecznie zaś kończyli w obozie – tym razem w obozie dla dipisów – i to na terenie Niemiec.
Traumę, która zostawała już na zawsze, przeżyli także żołnierze wyzwalający nazistowskie obozy. Leon Bass, szeregowiec Armii Stanów Zjednoczonych, nie miał pojęcia, co to takiego obóz koncentracyjny, aż pewnego kwietniowego dnia przyszły nowe rozkazy. „Czekał mnie szok, jakiego nie przeżyłem nigdy wcześniej i nigdy później. Znalazłem się w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie. […] Nie zapomnę tego do śmierci. Kiedy przeszedłem przez bramę, zobaczyłem żywe trupy”12. Amerykańscy wyzwoliciele podobozu Gunskirchen ujęli rzecz następująco: „Wkroczyliśmy do obozu i otoczyły nas żywe szkielety, te, które były jeszcze w stanie chodzić. Nie pozwalały nam jechać dalej. Tłoczyły się wokół nas, napierały. Bez żadnej przesady można stwierdzić, że prawie każdy więzień był oszalały z głodu”13. John Roger Dixey, Brytyjczyk, student medycyny, który znalazł się w Belsen, wspominał scenę, która wydarzyła się ponad trzy tygodnie po wyzwoleniu. „Pamiętam, że nadszedł Dzień Zwycięstwa, przyszliśmy do baraku, teraz nieco bardziej uporządkowanego, i powiedzieliśmy w wielu językach: «Ucieszycie się z wiadomości, że wojna się skończyła. Niemcy przegrały, jest po wszystkim». Ale właściwie nie było reakcji – żadnej radości, uśmiechów, gratulacji. Popatrzyli na nas: wojna się skończyła, ale nie dla nich. Chyba wiedzieli, że niewiele nadziei im zostało”14. Porucznik Albert A. Hutler, amerykański oficer do spraw dipisów służący w 7. Armii w Mannheim, pisał do żony: „Wojna oficjalnie dobiegła końca, ale nie uświadczysz tu szczególnie wielkiego entuzjazmu. Zabrzmi to okropnie, lecz nie czuję w sercu radości, której się spodziewałem. Boję się tego, co przyniesie pokój”. Mówiąc ściślej, obawiał się o dalsze losy dipisów. „Są wolni, ale żyją jak we mgle. Nigdy nie pozbędą się z serca wspomnień o rzeczach, które przeżyli przez ostatnie pięć lat, kiedy odrabiali lekcję zadaną im przez dobrodusznych niemieckich nauczycieli”15. Zdarzało się, że ocaleńcy martwili się o wyzwolicieli. Vera Karoly wspominała: „Patrzyliśmy na brytyjskich żołnierzy, którzy nas oswobodzili. Nie zapomnę grozy w ich oczach. Było oczywiste, że nie potrafią odróżnić trupów, których całe stosy leżały w obozie, od wyniszczonych, wychudzonych ocaleńców”16. Edith Birkin, która później w Anglii została artystką, zapamiętała, że „Brytyjscy żołnierze byli bardzo młodzi. Zdarzali się nawet chłopcy w moim wieku. Przyglądali się nam przerażeni – nic w tym dziwnego”17.
W wyzwalanych obozach spotykali się nie tylko ocaleńcy i alianccy żołnierze: bywało, że strażnikom z SS i ich podwładnym, na przykład żołnierzom Wehrmachtu lub kolaborantom różnych narodowości – Węgrom, Ukraińcom, Jugosłowianom i Bałtom – zabrakło czasu na ucieczkę. Edmund Swift, katolicki kapelan, opowiadał, że pierwszego dnia po wyzwoleniu Belsen grupie żołnierzy Wehrmachtu kazano pozbyć się trupów. „Kompletnie się załamali. Wrzucili mniej więcej dwa tuziny ciał do grobu, po czym jeden z kaprali zerwał Żelazny Krzyż, który nosił na piersi, cisnął go na ziemię i podeptał. Pozostali poszli w jego ślady: z obrzydzeniem zerwali swoje medale i ordery”18.
Na miejscu pojawiali się też liczni cywile, na przykład mieszkańcy okolicznych miasteczek. Zdarzało się, że w ostatnich dniach istnienia obozu cywilom powierzono misję przekazania go pod zarząd aliantów – tak było choćby w Ebensee. Inni cywile próbowali dostarczyć nieco jedzenia umierającym więźniom. W ramach prowadzonej przez aliantów polityki denazyfikacji obywatele niemieccy (a mówiąc ściślej, głównie obywatelki, o czym świadczą zachowane fotografie – mężczyźni nadal przebywali w obozach jenieckich) musieli „zwiedzać” wyzwolone obozy. Trudno ustalić, co wówczas czuli i myśleli, warto jednak pamiętać, że oni także są częścią historii wyzwolenia. Hauptsturmführer Franz Hössler, „osławiony członek SS-Totenkopfverbände”, podobno rozpłakał się, kiedy został aresztowany przez Brytyjczyków19. Twierdził, że wstąpił do SS w 1933 roku, bo był bezrobotny, aczkolwiek przyznał również, że zrobił prawdziwą karierę, służąc w nazistowskich obozach. Piastował wysokie stanowiska w Auschwitz i w Mittelbau-Dora. W zeznaniach złożonych podczas procesu zbrodniarzy z Belsen oznajmił:
Kiedy Anglicy zaczęli się zbliżać, Oberst Harries ostrzegał mnie, że zastrzelą każdego esesmana, który będzie stawiał opór. Mimo to zgłosiłem się na ochotnika i zostałem w obozie razem z pięcioma innymi. Byli to: Wilhelm Dorr, Paul Fritsch, Eugen Hahnert, George Kraft i Franz Stofel. Do tego jeszcze dwóch kucharzy, których nazwisk nie znam. W moim obozie [Dora] strażnikami byli Węgrzy, natomiast w Bergen-Belsen funkcja ta przypadła żołnierzom Wehrmachtu, którzy zastąpili członków SS. Około dwunastu, może piętnastu esesmanów uciekło stamtąd [przed nadejściem Brytyjczyków], wielu uciekło też z drugiego obozu.
Sędziowie nie dali wiary jego zapewnieniom, że starał się dobrze traktować więźniów i że próbował odejść z SS, a zwłaszcza że „członkostwo w partii nazistowskiej nie było ani przyjemnością, ani zaszczytem”20. Hössler został skazany na śmierć i powieszony. Inni strażnicy, na przykład rumuński folksdojcz Obersturmführer Fritz Klein, okazali więcej pokory. Klein przyznał przed sądem: „Zdaję sobie sprawę, że ponoszę odpowiedzialność – równie wielką jak ci, którzy wydawali rozkazy – za zabijanie tysięcy ludzi w obozach, zwłaszcza w Auschwitz”21. On także skończył na szubienicy. Josef Kramer, „bestia z Belsen”, dowódca tamtejszego obozu, również postanowił zaczekać na przybycie Brytyjczyków – być może, jak stwierdził Derrick Sington, jeden z pierwszych brytyjskich oficerów, którzy wkroczyli na teren obozu, nie zdawał sobie sprawy, że czeka go śmierć. „Chciał z nami kolaborować, co wydało się nam wręcz groteskowe”. Budził pogardę wyzwolicieli22. Franz Ziereis, dowódca Mauthausen, opuścił obóz, ale pozostał w okolicy. Wykazał się naiwnością? Może tak naprawdę chciał zostać zatrzymany przez Amerykanów? Większość strażników z SS uciekła krótko przed ich przybyciem. Pięć dni po wyzwoleniu obozu Ziereis został wytropiony. Otworzył ogień do żołnierzy, którzy próbowali go aresztować. Został ranny, zmarł w 131. Amerykańskim Szpitalu Ewakuacyjnym. Przed śmiercią złożył nieco bełkotliwe „zeznania” spisane przez Charlesa Hagera ze służby wywiadów. Odpowiedzialnością za zbrodnie obarczył przełożonych z SS, sam czuł się zupełnie niewinny. Mówił też, że przyglądał się przez lornetkę, jak jednostki SS poddają się Amerykanom. Kilka dni później już nie żył23.
Amerykanie przymusili ludność z okolic Mauthausen do grzebania zwłok i sprzątania baraków. Jeden z historyków obozu uważał, że miało to na celu uchronienie Niemców przed linczem, którego mogli dopuścić się byli więźniowie24. W Ebensee, osławionym podobozie Mauthausen, okoliczni mieszkańcy odegrali po wyzwoleniu istotną rolę. Miejscowy ksiądz Franz Loidl opisywał w książce z 1946 roku, co zobaczył w obozie krótko po tym, jak dotarło tam amerykańskie wojsko:
Moja głowa ciężka jest od hałaśliwych pytań i opowieści. Co chwila załamuję ręce, wołam: „Przerażające!”. Jesteśmy wstrząśnięci, lecz uważnie słuchamy ich historii, albowiem rozumiemy, że mówienie dobrze im zrobi. Czasami używam mocnych słów, gdyż muszę dać upust emocjom i szczeremu oburzeniu z powodu tych straszliwych wydarzeń25.
Choć dysponujemy niejedną tego rodzaju relacją, część lokalnych mieszkańców nadal nie chciała myśleć o tym, co działo się tak niedaleko od ich domów. Obywatele Ebensee protestowali przeciwko zachowaniu obozu i uczynieniu go pomnikiem pamięci. W 1949 roku ogłoszono plany zbudowania tam nowego osiedla. Nie zostały one zrealizowane, głównie z powodu decyzji, by na terenie obozu urządzić masowy grób dla ludzi, którzy ginęli pod koniec drugiej wojny światowej i nie zostali wcześniej odpowiednio pochowani. Jakkolwiek było, opisane tu reakcje pokazują, że – jak trafnie ujął to pewien historyk – „wielu mieszkańcom trudno było pogodzić się z faktem, że okolica, w której przeżyli tyle lat i z którą łączyły ich różne więzi osobiste i rodzinne, zmieniła się pod wpływem niedawnych wydarzeń, stała się krainą blizn, zyskała uniwersalne znaczenie moralne, wykraczające poza lokalne doświadczenia”26. To samo dotyczyło innych byłych obozów koncentracyjnych.
* * *
W ostatnich dniach przed wyzwoleniem nazistowskie obozy funkcjonowały zupełnie inaczej niż zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Niemcy nie byliby w stanie prowadzić wojny, gdyby nie ponad dziesięć milionów pracowników sprowadzonych na roboty przymusowe z innych krajów, którzy zastępowali mężczyzn wcielonych do wojska. Znaczny odsetek tych pracowników przebywał w obozach, trzeba jednak pamiętać, że ich sytuacja była odmienna od sytuacji ludzi z obozów koncentracyjnych zarządzanych przez SS. Robotników przymusowych traktowano względnie dobrze – a w każdym razie starano się trzymać ich przy życiu – podczas gdy więźniowie obozów koncentracyjnych byli bici i siłą zmuszani do posłuszeństwa. Ich śmierć nie miała żadnego znaczenia, zwłaszcza jeśli byli Żydami, komunistami lub socjaldemokratami.
Przez pierwsze dwa lata po objęciu władzy przez nazistów obozy były słabo zorganizowane (istniało nawet określenie „obozy prowizoryczne”). Na miano pierwszych obozów „z prawdziwego zdarzenia” zasługują Dachau i Oranienburg, przemianowany później na Sachsenhausen, budzące ogromne zainteresowanie prasy zagranicznej. Miały dobitnie pokazać przeciwnikom nowego reżimu, że nowe władze Niemiec nie zamierzają tolerować ich działalności. Personel tak skutecznie wywiązywał się z tego zadania – i wykorzystywał tak brutalne środki – że pod koniec 1937 roku z sześciu obozów zarządzanych pierwotnie przez SS zostały już tylko dwa, a mianowicie Dachau i Lichtenburg. Pod koniec tego samego roku założono Buchenwald. Nie był to, wbrew utartej opinii, obóz dla więźniów politycznych (owa opinia wzięła się stąd, że w późniejszych latach istotne pozycje w hierarchii więźniów przypadały komunistom), naziści bowiem rozprawili się z nimi już dawno, krótko po dojściu do władzy. W Buchenwaldzie umieszczali głównie „element aspołeczny” i „Aryjczyków”, którzy sprawiali problemy nowemu reżimowi, na przykład świadków Jehowy, „ludzi migających się od pracy”, przestępców i homoseksualistów. Nie było ich wielu: na koniec 1937 roku liczba więźniów wynosiła 7750 osób27. Logika podpowiadała, że nowy obóz powinien się nazywać Ettersberg, czyli tak samo jak najbliższa miejscowość, ale Theodor Eicke, inspektor obozów koncentracyjnych, napisał do Himmlera w lipcu 1937 roku, że „to wykluczone” ze względu na rolę, jaką Ettersberg odgrywał w życiu Goethego. Nie chodziło bynajmniej o sam obóz, lecz o jego więźniów, będących wszak wyrzutkami wspólnoty – nie wolno było kojarzyć wielkiego poety z takimi ludźmi28.
Jak widać, obozy SS służyły początkowo eliminowaniu przeciwników politycznych – prawdziwych i wyimaginowanych – oraz budowaniu nowej wspólnoty rasowej. Pod koniec czerwca 1938 roku w obozach przebywało około 24 tysięcy osadzonych, głównie „jednostek aspołecznych” i homoseksualistów, świadków Jehowy oraz austriackich więźniów politycznych. Krótko potem system obozów zaczęto rozbudowywać, gdyż Himmler, który zdobywał coraz większą władzę, pragnął rozszerzać swoje imperium. Zachodziły zmiany administracyjne: do 1942 roku obozami zarządzał Inspektorat Obozów Koncentracyjnych, potem kontrolę przejął Główny Urząd Gospodarczo-Administracyjny SS, którego nazwa stanowi wymowny dowód aspiracji Himmlera. Choć same obozy również się zmieniały – było ich coraz więcej, odgrywały istotniejszą rolę, trafiały do nich inne kategorie więźniów – nadal służyły głównie łamaniu i zastraszaniu ludzi, których naziści uważali za wrogów. Eksterminacja Żydów nadeszła później i doprowadziła do kolejnej, zasadniczej i całościowej transformacji systemu obozów. Żydzi od początku stanowili wysoki odsetek więźniów, zazwyczaj jednak trafiali do obozów jako więźniowie polityczni, aczkolwiek ze względu na pochodzenie traktowano ich tam wyjątkowo okrutnie. Po „nocy kryształowej” (9–10 listopada 1938 roku) zaczęła się nowa fala prześladowań i od tego momentu aż do końca wojny Żydzi byli masowo wysyłani do obozów z przyczyn etnicznych29.
Wspomniana już rozbudowa systemu obozów ruszyła krótko przed wybuchem drugiej wojny światowej. W 1940 roku naziści zamknęli w nich znaczną liczbę Czechów, weteranów wojny w Hiszpanii, a zwłaszcza Polaków, wskutek czego liczba więźniów wzrosła do 53 tysięcy. Powstały nowe obozy, między innymi Neuengamme i Auschwitz. Ten ostatni nie był początkowo ani obozem przeznaczonym dla Żydów, ani obozem zagłady: utworzono go z myślą o polskich więźniach politycznych. Kolejna rozbudowa dokonała się po napaści na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 roku; ważne powstałe wówczas obozy to Majdanek i Stutthof. Przez całą wojnę w obozach zarządzanych przez SS zmarło trzy miliony sowieckich jeńców. Ponadto w latach 1941–1942 zamordowano około 38 tysięcy sowieckich komisarzy30.
We wrześniu 1942 roku w obozach przebywało około 110 tysięcy osób. Rok później liczba ta wzrosła do 224 tysięcy, potem do 524 286 i wreszcie do przeszło 700 tysięcy na początku 1945 roku. SS rozpaczliwie próbowała wykorzystywać pracowników przymusowych, żeby ratować niedomagającą gospodarkę wojenną Trzeciej Rzeszy31. Pojawiły się nowe obozy, na przykład Mittelbau-Dora, w którym budowano rakiety V2. Były to ogromne, okrutne fabryki, nieproduktywne i niewydajne, ich robotnicy masowo ginęli z powodu panujących tam warunków. Obozów nie dawało się teraz ukryć przed zwykłymi ludźmi – przeciwnie, „stały się elementem codziennego życia jak nigdy wcześniej”32.
Trzeba odróżniać obozy koncentracyjne SS takie jak Buchenwald, Dachau czy Sachsenhausen, a później także Neuengamme, Ravensbrück, Mauthausen, Stutthof i Gross-Rosen, które, przynajmniej początkowo, miały służyć brutalnemu karaniu więźniów – i w których śmierć była czymś powszechnym – od obozów zagłady. Te ostatnie były fabrykami trupów i podlegały osobnemu zarządowi. Często nazywa się je obozami koncentracyjnymi, ale to ewidentny błąd: w Chełmnie, Bełżcu, Sobiborze czy Treblince, a więc obozach, w których zginęła niemal jedna trzecia ofiar Zagłady, nie było prawie żadnych więźniów. Wyjątki to Majdanek i Auschwitz, które w 1942 roku łączyły funkcje obozu koncentracyjnego i obozu zagłady, a ponadto istniały tam zakłady przemysłowe, wykorzystujące pracę niewolniczą. Auschwitz-Birkenau był głównym ośrodkiem eksterminacji Romów, w tamtejszych komorach gazowych zamordowano około miliona Żydów, w tym 437 tysięcy Żydów deportowanych z Węgier wiosną 1944 roku. Istniały także obozy przejściowe i obozy pracy, na przykład Herzogenbusch w Holandii. Podczas wojny mało kto dostrzegał różnice między wymienionymi tu kategoriami obozów, co – w połączeniu z chaosem, który panował, gdy wojna dobiegała końca – tłumaczy, dlaczego później przez tak wiele lat wokół organizacyjnych i geograficznych aspektów Zagłady istniało tyle nieporozumień. W tym miejscu należy zatem przypomnieć, że obozy koncentracyjne – z wyjątkiem Auschwitz i Majdanka – zaczęto wykorzystywać do systematycznego, masowego mordowania europejskich Żydów dopiero pod koniec wojny.
Życie w obozie koncentracyjnym było okrutne, często przedstawia się je jako brutalną walkę o przetrwanie. Zachowało się wprawdzie wiele relacji na temat przypadków wzajemnej pomocy, której udzielali sobie więźniowie, ale samo szczęście nie wystarczało, aby przeżyć. „Ze względu na warunki panujące w obozach nie da się ich oceniać za pomocą kryteriów moralnych wolnego społeczeństwa”, stwierdził w 1958 roku Joop Zwart, holenderski więzień polityczny przebywający w Belsen. „Nikt nie mógł sobie pozwolić na to, by przyjść drugiemu z pomocą”. Ta indywidualistyczna obojętność pozwoliła niektórym ludziom przetrwać, tyle że dokonywało się to kosztem innych. Wielu ocaleńców zaświadczało jednak, jak ważne było działanie w parze lub w niewielkiej grupie33. Zwart twierdził: „Jestem przekonany, że gdyby więźniowie wykazali się większą solidarnością, udałoby się uratować tysiące ludzi. Wydawało się jednak, że robili, co mogli, by jak najszybciej wyzbyć się swoich najszlachetniejszych cech. Do głosu dochodziły cechy najgorsze: królowały zazdrość i zdrada”34. Ta surowa ocena niewątpliwie mówi nam sporo na temat funkcjonowania obozów, aczkolwiek Zwart omieszkał nadmienić, że to nie więźniowie odpowiadali za panujące tam warunki. Nawet jeśli nie postępowali „przyzwoicie” – według standardów obowiązujących w normalnych okolicznościach – trzeba pamiętać, że była to zamierzona przez nazistów konsekwencja życia w obozie.
Wiele zamętu i nieporozumień w kwestii Holocaustu dotyczy roli, jaką odgrywała praca. Powszechnie uważa się, że termin „wyniszczenie przez pracę” (Vernichtung durch Arbeit) podsumowuje celową politykę prowadzoną przez nazistów, w rzeczywistości jednak decyzja o tym, aby oprócz ochotników i ludzi wywiezionych na roboty przymusowe wykorzystać również więźniów obozów koncentracyjnych, zapadła dość późno, pod koniec wojny, kiedy niemiecka gospodarka zmagała się z poważnymi niedoborami siły roboczej. Właśnie wtedy, jesienią 1944 roku, utworzono nowe podobozy. Przykładowo: pod koniec 1944 roku Gross-Rosen miał ich ponad sto. Umieszczono w nich 77 tysięcy ludzi, czyli około 11 procent populacji całego obozu koncentracyjnego35. Pracujących więźniów traktowano jak zasób tymczasowy: należało wycisnąć z nich jak najwięcej, zanim umrą. Praca – zwłaszcza w przypadku Żydów – stanowiła zaledwie krótki epizod, zło konieczne36. „Był to środek stosowany w ostateczności dla ratowania przeciążonego przemysłu zbrojeniowego, którego upadek wydawał się nieuchronny, zwłaszcza że wszelkie nadzieje na zwycięstwo kraju prysły”, podsumowywał historyk37. Zdarzało się, że kierownicy z SS próbowali „modernizować” swoje przedsiębiorstwa, mimo to zawsze zakładali, że ich robotnicy długo nie pożyją i właściwie nie próbowali stosować alternatywnych środków zwiększania produktywności, takich jak lepsze racje żywnościowe. Mimo to z relacji więźniów podobozów Gross-Rosen lub Neuengamme wynika, że panowały tam znacznie lepsze warunki niż w Auschwitz, w którym przebywali wcześniej. Po upadku Trzeciej Rzeszy wiosną 1945 roku żydowscy więźniowie wykorzystywani do pracy niewolniczej byli przeciętnie w nieco lepszej kondycji niż reszta. Gdyby wojna potrwała dłużej, czekałaby ich nieuchronna śmierć, ponieważ jednak zostali skierowani do podobozów, zdołali przeżyć nazistowski reżim. Wielu z nich (Żydów i nie-Żydów) doczekało wyzwolenia daleko od zakładów, w których pracowali, gdyż w ostatnich dniach Trzeciej Rzeszy próbowano przerzucić ich w inne miejsca i zmuszono ich do długich marszów.
Końcowe miesiące istnienia systemu obozów są najistotniejsze, jeśli chcemy zrozumieć historię wyzwolenia. Musimy brać pod uwagę, dlaczego tuż przed upadkiem nazizmu w obozach przebywało tak wielu ludzi i dlaczego Żydzi stanowili znaczący odsetek więźniów (co może się wydawać paradoksalne, bo przecież naziści mieli obsesję na punkcie mordowania osób pochodzenia żydowskiego). Kiedy pojawiło się niebezpieczeństwo, że obozy lada dzień zostaną odkryte i oswobodzone przez aliantów, ogromną grupę więźniów wysłano w głąb Niemiec. Ofiary określały to później mianem marszów śmierci. Ów akt absurdalnego bestialstwa bez wątpienia stanowi część dziejów Zagłady. W jego konsekwencji na początku 1945 roku w obozach dominowali ludzie chorzy i umierający. Trzecia Rzesza, rzecz jasna, nie zamierzała udzielić im jakiejkolwiek pomocy, co sprawiło, że obozy koncentracyjne de facto zmieniły charakter.Jak stwierdził pewien historyk, w kwietniu 1945 roku Dachau stał się właściwie obozem zagłady38. To samo dotyczyło Belsen: jeszcze w 1943 roku pełnił on funkcję obozu tymczasowego dla „uprzywilejowanych” więźniów, których naziści uważali za potencjalnie cenną kartę przetargową, gdyby doszło do negocjacji z aliantami, lecz pod sam koniec wojny z powodu braku wody i żywności zmienił się w obóz śmierci. W marcu 1945 roku zmarło tam 18 tysięcy ludzi39. Administracja obozów zaczęła się sypać, czego konsekwencją było niewyobrażalne cierpienie. Wskutek tego w późniejszym okresie narodziło się przekonanie, że obozy koncentracyjne służyły przede wszystkim mordowaniu Żydów. Niezwykle istotne było również to, że Żydzi stanowili istotną część więźniów wyzwalanych obozów koncentracyjnych takich jak Dachau, Buchenwald, Sachsenhausen czy Bergen-Belsen – tyle że większość z nich trafiła tam krótko przed końcem wojny, wcześniej zaś przebywali w obozach na wschodzie, w tym w podobozach, w których wykonywali pracę niewolniczą.
Tak zwane marsze śmierci – określone później przez historyka mianem kontynuacji ostatecznego rozwiązania, tyle że za pomocą innych środków40 – to ostatnia faza Zagłady, akt okrucieństwa, który kosztował życie ogromną liczbę ludzi. Naziści nie chcieli, żeby więźniowie wpadli w ręce wroga, zarazem zaś nie zamierzali organizować transportów, gdyż coraz mniej sprawna infrastruktura drogowa i kolejowa musiała służyć przede wszystkim żołnierzom, robotnikom przymusowym i niemieckim uchodźcom. 21 lipca 1944 roku dowódca Sicherheitspolizei i SD w Generalnym Gubernatorstwie wydał następujące zarządzenie: „Należy za wszelką cenę zapobiec wyzwoleniu więźniów lub Żydów bądź przechwyceniu ich przez Armię Czerwoną i wojska zachodnie”41. Trzy dni później wyzwolono Majdanek. SS zdwoiła wysiłki i zaczęła prowadzić ewakuacje przed nadejściem aliantów, co w praktyce oznaczało, że dziesiątki tysięcy chorych, słabych, niedożywionych więźniów musiały wyruszyć w nieznane, i to w środku zimy. Dane budzą grozę: spośród 714 tysięcy ludzi, którzy w styczniu 1945 roku przebywali w obozach, co najmniej jedna trzecia zmarła „podczas skrajnie wyczerpujących marszów, w pociągach, które tygodniami nie mogły dotrzeć do celu, a zwłaszcza w skrajnie przeludnionych obozach docelowych w tygodniach i miesiącach poprzedzających koniec wojny”. Żydzi stanowili zapewne mniej więcej połowę ofiar42, zdarzały się jednak marsze śmierci, w których nie szły żadne osoby pochodzenia żydowskiego, gdyż nie było ich w ewakuowanym obozie. Jeden z najważniejszych historyków zajmujących się tymi wydarzeniami podkreśla, że naziści nadal nienawidzili Żydów i nadal czuli przed nimi lęk, ale ofiary marszów śmierci tworzyły odrębną kategorię. „Łączyło je przede wszystkim to, że stanowiły straszliwe, piekielne zagrożenie dla morderców”43.
Więźniów zmuszono do długiej pieszej wędrówki. Często wyruszano w drogę, zanim jeszcze zapadła decyzja, dokąd się udać, przy czym było oczywiste, że znaczna część ludzi umrze, nie dotarłszy do celu. Termin „ewakuacja” (Evakuierung) używany przez nazistów to eufemizm – w istocie chodziło o eksterminację. Takich marszów nie da się przedstawić na żadnej mapie44. Nic dziwnego, że ofiary były przerażone. Niektóre zdołały uciec i dzięki temu przeżyły, lecz większość z nich sądziła zapewne, że to już koniec. Zewsząd otaczała je śmierć. André Grevenrath, wysłany do Sachsenhausen z powodu działalności komunistycznej, pisał w latach sześćdziesiątych:
Dziwny marsz tysięcy ludzi – niektórzy z nich spędzili ostatnie lata w niewyobrażalnej obozowej ciasnocie, stłoczeni z innymi – szybko spowodował wiele zgonów. Część starszych, słabych towarzyszy zmarła już pierwszego dnia. […] Początkowo nie wiedzieliśmy, jaki los spotkał towarzyszy, którzy padli wyczerpani na drodze. […] Trzeciego dnia zobaczyliśmy pierwsze oznaki tego, co działo się w poprzednich marszach, idących tą samą trasą: patrzyliśmy na porzucone trupy, ludzi zabitych strzałem w kark, leżących w grobach wykopanych tuż obok domów i przykrytych najwyżej kilkoma garściami ziemi45.
W wielu relacjach opisany został moment, w którym ludzie zaczęli się orientować, że inni uczestnicy marszów są zabijani. Moshé Garbarz, wcześniej więzień Jawischowitz, podobozu Auschwitz, wspominał:
Ilekroć słyszeliśmy strzały, wydawało nam się, że to polskie podziemie albo Armia Czerwona, której wojska były już blisko, próbuje nas wyswobodzić. Nie przyszło nam do głowy, że to egzekucje maruderów z Auschwitz. Czasami zwalnialiśmy, ale tylko po to, żeby esesmani mogli pozabijać tych, którzy nie byli w stanie iść szybciej, i zabrać trupy z drogi46.
Erika Kounio Amariglio miała podobne wspomnienia. „Co jakiś czas słyszeliśmy strzały i odruchowo przyspieszaliśmy kroku. Strzelano do tych na końcu, tych, którzy nie mieli sił i zostawali w tyle. Im dłużej szliśmy, tym częściej rozlegał się ostry trzask strzałów”47.
Marsze śmierci to niezwykle złożony temat, który stwarza historykom wiele problemów i wymyka się zrozumieniu48, warto jednak podkreślić kilka kwestii. Po pierwsze, marsze śmierci miały charakter publiczny: więźniowie szli przez miasta, miasteczka i wsie, sprawcy i ofiary znajdowali się teraz w tej samej przestrzeni co cywile. Jak to zwięźle ujął pewien historyk, „zabijanie stało się częścią krajobrazu”49. Po drugie, by przywołać słowa innego badacza, marsze śmierci stanowiły „długi proces powolnej i stopniowej eksterminacji, rozciągnięty w czasie na wiele dni i tygodni. Mordercy i ofiary przez cały czas szli przed siebie, jedni obok drugich”50. Mimo to przywódcy Trzeciej Rzeszy – na tyle, na ile w ogóle kontrolowali sytuację w tamtym okresie – najwyraźniej nie zamierzali po prostu wybić wszystkich więźniów, gdyż najwyraźniej sądzili, że część z nich może się jeszcze do czegoś przydać. Do pewnego stopnia życie lub śmierć zależały teraz od kaprysu strażników, ci zaś byli rozgoryczeni z powodu upadku Rzeszy, do tego bali się, że zostaną zabici przez aliantów, co niewątpliwie miało wpływ na ich postępowanie. Nieprzyjaciel wdarł się na teren Niemiec i posuwał się naprzód. Wielu strażników uważało to za dowód „potęgi żydostwa”, przed którą zawsze ostrzegała nazistowska propaganda. Wszystkie te okoliczności sprawiły, że nastał karnawał brutalnej, masowej przemocy.
Z powodu marszów śmierci nie wszyscy ocaleńcy zostali wyzwoleni w obozach. Część przymusowo ewakuowanych ludzi była tak słaba, że zmarła wkrótce po oswobodzeniu. Niektórzy orientowali się, że są wolni, bo strażnicy nagle gdzieś zniknęli, zanim jeszcze pojawili się alianccy żołnierze. Czasami marsz się zatrzymywał. Strażnicy uciekali, pozostawiając wycieńczonych ocaleńców samym sobie. Ernst Bornstein wspominał, że on i inni wschodnioeuropejscy Żydzi trzymani w Mühldorf, podobozie Dachau, zostali stamtąd wywiezieni pociągiem 26 kwietnia. W ciągu półtora dnia pokonali około sześćdziesięciu kilometrów. Następnie pociąg stanął na bocznicy na wschód od Monachium.
Naraz zorientowaliśmy się, że esesmani nie pilnują już naszego wagonu. Wyjrzeliśmy, zobaczyliśmy, że skupili się wokół komendanta obozu, który coś im objaśniał. Kilka minut później wrócili, otworzyli drzwi wagonu i powiedzieli nam, że jesteśmy wolni51.
Bornstein i jego towarzysze zaczęli przeszukiwać pociągi z dostawami, liczyli bowiem, że znajdą w nich trochę jedzenia. Potem jednak esesmani wrócili: Gauleiter Paul Giesler postanowił cofnąć wcześniejszą decyzję i kazał zapędzić ich do pociągu. Ruszyli w dalszą drogę. W Tutzing, niedaleko Starnberger See, pociąg został zbombardowany przez amerykańskie samoloty. Kiedy wreszcie zjawili się alianci, znaleźli w nim martwe ciała pięćdziesięciu czterech osób52.
Obozy wyzwolone przez zachodnich aliantów miały względnie niewiele wspólnego z systematyczną eksterminacją Żydów. Większość żydowskich ofiar Holocaustu została rozstrzelana na terenie wschodniej Polski i zachodniego Związku Sowieckiego (czyli na obszarze krajów bałtyckich, Białorusi, Ukrainy i zachodniej Rosji), zginęła w gettach w okupowanej Polsce i w obozach zagłady. Najważniejsze obozy zagłady – Chełmno oraz Bełżec, Sobibór i Treblinkę, utworzone w ramach akcji „Reinhardt” – zlikwidowano na długo przed końcem wojny. Dwa inne, czyli Majdanek i Auschwitz, zostały wyzwolone przez Armię Czerwoną. Były wówczas niemal zupełnie puste. Zaraz po wojnie zachodni alianci niewiele mówili na temat Holocaustu. Po pierwsze, termin ten jeszcze nie istniał. Po drugie, co ważniejsze, obozy, które wyzwalali, nie należały do najważniejszych ośrodków Zagłady, a Żydzi stanowili niecałą jedną trzecią ocaleńców – oprócz nich było jeszcze mnóstwo Polaków niemających żydowskiego pochodzenia oraz sowieckich jeńców. Wyzwolono też miliony robotników przymusowych. W chaosie, który wówczas panował, niełatwo było się połapać w różnych kategoriach ludzi wywożonych do Rzeszy lub na okupowane przez nią tereny.