Książka „Dziedzictwo przemocy. Historia imperium brytyjskiego” autorstwa Caroline Elkins to prowokująca i dogłębna analiza historii imperium brytyjskiego, która rzuca nowe światło na jego brutalne metody i ich trwałe konsekwencje. Zamiast tradycyjnego opisu postępu i cywilizacyjnej misji, Elkins przedstawia Imperium jako system zbudowany na olbrzymiej przemocy, rasizmie i wyzysku.
W panteonie historycznych narracji o imperium brytyjskim przez długi czas dominował obraz cywilizacyjnej misji, liberalnych rządów i, co najwyżej, sporadycznych aktów przemocy usprawiedliwianych koniecznością utrzymania porządku. Tę wizję dekonstruuje Caroline Elkins, amerykańska historyczka i laureatka Nagrody Pulitzera, w swojej monumentalnej pracy „Dziedzictwo przemocy. Historia imperium brytyjskiego”. Książka, będąca owocem ponad dekady badań na czterech kontynentach, rzuca wyzwanie utrwalonym mitom, argumentując, że przemoc nie była wyjątkiem, lecz fundamentalnym i wszechobecnym narzędziem brytyjskiego imperializmu, zwłaszcza w XX wieku.
Główna teza Elkins, profesor historii na Uniwersytecie Harvarda i laureatki Nagrody Pulitzera za wcześniejszą książkę „Imperial Reckoning” (o brytyjskich obozach w Kenii), jest prowokacyjna i bezkompromisowa. Autorka argumentuje, że przemoc nie była jedynie sporadycznym ekscesem czy ostatecznością w działaniach imperium bytyjskiego, lecz jego systemowym, celowym i fundamentalnym narzędziem, nieodłączną częścią jego struktury i ideologii. Od Irlandii, przez Palestynę, Indie, Cypr, Malaje, aż po Kenię – Elkins śledzi, jak państwowa przemoc, przymus i manipulacje prawne były integralną częścią zdobywania, utrzymywania i ochrony brytyjskich interesów na przestrzeni wieków. Autorka wnikliwie analizuje koncepcję „liberalnego imperializmu”, pokazując, jak rzekomo oświecone idee współistniały i często służyły usprawiedliwianiu brutalnych praktyk. Prawo, zamiast chronić poddanych, stawało się narzędziem legitymizującym przemoc i kontrolę.
Opierając się na ogromnym materiale archiwalnym, często dotychczas niedostępnym lub ignorowanym, Elkins dokumentuje systematyczne stosowanie przez Imperium różnorodnych form przymusu: od wyzysku ekonomicznego, przez masowe deportacje, kary cielesne, tortury, napaści seksualne, aż po zabójstwa i tworzenie obozów koncentracyjnych. Przykład Kenii i brutalnego stłumienia powstania Mau Mau, gdzie ponad milion członków grupy etnicznej Kikuyu zamknięto w obozach, jest jednym z wielu wstrząsających studiów przypadku przedstawionych w książce. Autorka podkreśla ciągłość metod i przepływ urzędników kolonialnych między różnymi częściami imperium, którzy doskonalili i implementowali techniki represji.
Autorka wnikliwie analizuje koncepcję „liberalnego imperializmu”, pokazując, jak rzekomo oświecone idee współistniały i często służyły usprawiedliwianiu brutalnych praktyk.
Książka „Dziedzictwo Przemocy” stanowi potężne wyzwanie dla tradycyjnego postrzegania brytyjskiego imperializmu jako projektu opartego na liberalnych zasadach, mającego na celu szerzenie postępu i dobrych rządów. Elkins dowodzi, że liberalizm był często jedynie fasadą, a jego zasady stosowano wybiórczo, gdy służyło to interesom metropolii. W praktyce, jak pokazuje autorka, imperium opierało się na rasizmie, wyzysku i bezwzględnym tłumieniu oporu przy użyciu skrajnej przemocy – od masowych przesiedleń i tortur po celowe wywoływanie głodu.
„Dziedzictwo przemocy” to praca imponująca nie tylko objętością, ale przede wszystkim zakresem badań i siłą argumentacji. Została szeroko doceniona przez krytyków i historyków, określana jest jako „przełomowa”, „demaskatorska”, „wnikliwie udokumentowana” i „pilnie potrzebna”. Podkreśla się jej znaczenie dla zrozumienia nie tylko historii samego Imperium, ale także jego trwałego wpływu na kształt współczesnego świata – od granic państwowych, przez konflikty etniczne, po globalne nierówności.
Książka Elkins zmusza do konfrontacji z mrocznym dziedzictwem kolonializmu i kwestionuje wygodne narracje o „chwalebnej przeszłości”. „Dziedzictwo przemocy” to lektura obowiązkowa dla każdego, kto chce zrozumieć złożoność imperialnej historii i jej niepokojącą spuściznę we współczesnym świecie. ■Nikodem Maraszkiewicz
Dziedzictwo przemocy. Historia imperium brytyjskiego
Przekład: Marek Fedyszak
Wydawnictwo Znak Horyzont
Premiera: 17 marca 2025
Przypis autorki
Książka zawiera słowa, zwroty i wyrażenia obraźliwe, przytoczone z wypowiedzi
uczestników wydarzeń historycznych, które odnoszą się do grup rasowych,
etnicznych i religijnych. Postanowiłam użyć ich w oryginalnej postaci, ponieważ
ten język przedstawia postawy niektórych postaci historycznych w tym
okresie i zakodowana jest w nim znaczna część ukierunkowanej przez państwo
przemocy, którą omawiam i analizuję.
Wprowadzenie
Domagać się ludzkiego losu jednocześnie odrzucając go: podobna sprzeczność
grozi wybuchem.
Jean-Paul Sartre
Posłowie do Wyklętego ludu ziemi, 1961 rok
W pochmurne popołudnie 7 czerwca 2020 roku tysiące protestujących zapełniły ulice Londynu, gdzie ich obecność uwydatniła pustkę, jaką wcześniej zionęła stolica Wielkiej Brytanii wskutek ogólnoświatowej pandemii. Brak szumu ruchu ulicznego wzmacniał głosy demonstrantów rozbrzmiewające wśród poświęconych imperium brytyjskiemu gmachów tego miasta. W istocie to właśnie imperium i jego pełna sprzeczności przeszłość podsycały żądania tłumu. Demonstranci maszerowali do Westminsteru, gdzie ogromny posąg Winstona Churchilla wzywał parlament do zatroszczenia się o liberalny ład, którego on tak mężnie bronił i nad którym sprawował pieczę w szczytowym okresie istnienia imperium brytyjskiego. Po śmierci, jak i za życia, Churchill był postacią wielkiego formatu, a jego często przytaczane wypowiedzi wytrzymały próbę czasu. „Nigdy, przenigdy się nie poddawajcie” – wyrecytował monoton-nie w 1941 roku swoją słynną zachętę dla grupy łatwowiernych młodych ludzi w swojej ekskluzywnej Alma Mater, Harrow School1. Jednak tego wiosennego dnia w roku 2020 pobudzony tłum przekazał nowe przesłanie. Masy demonstrantów, odzianych przeważnie na czarno, w maskach na twarzy, zgromadziły się wokół pomnika Churchilla z wzniesionymi pięściami i zgodnym chórem raz po raz skandowały: „Churchill był rasistą”. Demonstrant z farbą w sprayu w dłoni szybko przekreślił nazwisko dawnego premiera wyryte na piedestale.
Skandowane przez tłum potępiające słowa stały się jego nowym epitafium².
Żądania sprawiedliwości rasowej przetaczały się przez Wielką Brytanię w czasie, gdy COVID-19 dotknął jej czarną ludność z równie nieproporcjonal-ną siłą, jaką widać było wśród więźniów i ofiar policyjnej przemocy. Churchill nie był jedyną postacią historyczną, którą teraz rozliczano. Mniej więcej wtedy, gdy pomazano jego pomnik, taki los spotkał również inny materialny dowód uznania dla imperium. W Bristolu, mieście zbudowanym na zyskach z handlu i pracy zniewolonych ludzi, demonstracje Black Lives Matter zainicjowane zostały przez ogniste podmuchy zza Atlantyku. Celem furii protestujących stał się pomnik Edwarda Colstona i nietrudno jest zrozumieć dlaczego. Colston był dyrektorem Royal African Company w czasach, gdy ta przewiozła blisko osiemdziesiąt pięć tysięcy afrykańskich mężczyzn, kobiet i dzieci w warunkach tak nieludzkich, że prawie jedna czwarta z nich zginęła, zanim dotarli do obu Ameryk. Prawie sto lat jego posąg był dla niektórych pomnikiem niezwykłego dobra, jakim Colston obdarzył to miasto. Dla innych symbolizował państwo, które wciąż napawało się imperialną dumą zbudowaną nie tylko na bezwstyd-nych założeniach rasowych, ale i na grzbietach niezliczonych zniewolonych i skolonizowanych ludów w całym imperium brytyjskim – imperium, które w okresie rozkwitu zajmowało jedną czwartą powierzchni ziemi i uważało siedemset milionów ludzi za swoich poddanych. Protestujący wydali swój osąd, gdy obalili posąg Colstona i wrzucili go do rzeki Avon3.
Cisza panująca w miejscu ostatecznego spoczynku Colstona wyraźnie kontrastowała z debatami nad przeszłością, które prześladowały i dzieliły naród.
W oczach wielu Wielka Brytania była dostarczycielką wzorców łagodnego imperializmu, który stanowił przykład dla wszystkich innych imperiów. Z pewnością były skazy na jego wizerunku, takie jak handel niewolnikami, ale w historycznym rozrachunku dzięki swojej szczodrości Wielka Brytania odpokutowała aż nadto za wszelkie nieuczciwie zdobyte bogactwo. Gdy imperium otworzyło się na powyzwoleńcze idee XIX i XX wieku, ta narracja się utrzymała, a jej owocem były imperialne ikony, takie jak Cecil John Rhodes. Rhodes, twórca Kompanii Południowoafrykańskiej, twardą ręką eksploatacji gospodarczej zrealizował imponującą wizję strefy brytyjskich wpływów „od Kapsztadu po Kair”. Według informacji z oksfordzkiego Oriel College był „przedsiębiorcą i specem od zawierania umów politycznych, w dążeniu do swoich celów prowadzącym wojny”4.
Rhodes był także wielkim „patriotą rasy”, który zgromadził majątek, jak sam to ujął, „wykorzystując tanią niewolniczą siłę roboczą dostarczaną przez rodowitych mieszkańców kolonii”5. Przed śmiercią w 1902 roku zapisał sto tysięcy funtów szterlingów Oriel College, aczkolwiek większość tych pieniędzy trafiła do Rhodes Trust i na jego stypendia dla studentów z kolonii brytyjskich, Stanów Zjednoczonych i Niemiec. Od ponad stu lat posąg Rhodesa spogląda na oksfordzkich studentów – z których nieliczni otrzymują prestiżowe stypendium naukowo-badawcze diamentowego potentata – przechodzących obok północnej ściany Oriel College. I jest tak mimo gwałtownych wezwań do usunięcia pomnika.
Pytania o to, czy „Rhodes musi upaść”, zadawane są oczywiście w zastęp-stwie znacznie ważniejszych batalii toczonych o to, jak obecnie pamiętamy przeszłość. Debaty na temat znaczenia i dziedzictwa imperium brytyjskiego nie są niczym nowym. Niedawne kryzysy zwracają jednak uwagę na wieczną niesprawiedliwość i wymagają ponownej oceny tego, jak Wielka Brytania stała się tym, czym jest dzisiaj. Lecz w tych „wojnach o dzieje imperium” ścierają się potężne siły równoważące. W Oksfordzie profesor Nigel Biggar, szef katedry etyki i teologii, zainicjował w roku 2017 swój projekt „Etyka i Imperium”7. Oksfordzki teolog upomina tych, którzy „mają w zwyczaju zakładać, że dominacja jest ze swej istoty rzeczą złą”8. „Czasem narzucenie imperialnych rządów – podkreśla – może mieć zbawienny skutek w postaci narzucenia jednoczącego, pokojowego i praworządnego ładu ludom skłonnym w przeciwnym razie walczyć między sobą”9. Zamierzając „opracować zniuanso-waną i historycznie sensowną etykę chrześcijańską imperium”, Biggar wskazuje na konsekwencje w prawdziwym świecie, o które idzie gra. „Niedopuszczenie do mieszania z błotem dziejów naszego imperium jest ważne, ponieważ jeśli rzeczywiście były one tym wszystkim, czym ich zdaniem były, a mianowicie ciągiem potworności, zniszczony zostaje autorytet moralny Zachodu”¹.
W odróżnieniu od troszczącego się o moralność Biggara Niall Ferguson skupia się na ustrojach i strukturach imperializmu. W swojej cieszącej się olbrzymią popularnością książce Imperium. Jak Wielka Brytania zbudowała nowoczesny świat ów płodny historyk broni szlachetnego i święcącego triumfy charakteru Brytyjczyków, podkreślając ich konkretne dziedzictwo na całym świecie . „(…) Imperium Brytyjskie – oświadcza – działało jak urząd do narzucania wolnego rynku, rządów prawa, ochrony inwestorów i względnie nieskorumpowanych rządów niemal w jednej czwartej części świata”. Ferguson zachęca swoich czytelników, by rozważyli historię alternatywną. Utrzymuje, że „(…) wyobraźnia wzdryga się na tak niedorzeczną sytuację jak współczes-na historia bez Imperium Brytyjskiego. (…) Bez Imperium Brytyjskiego nie byłoby Kalkuty ani Bombaju, ani Madrasu. Hindusi mogą zmieniać ich nazwy tak często, jak tylko chcą – pozostaną one jednak miastami założonymi i zbudowanymi przez Brytyjczyków”. Dochodzi do wniosku, że brytyjskie ideały i instytucje napędzały bezprecedensowe społeczno-gospodarcze, prawne i polityczne przekształcenia wprowadzające znaczną część świata w erę nowoczesności. „Na pierwszy rzut oka wydaje się zatem przekonującym argumentem, że Imperium przyczyniło się do dobrobytu na świecie – innymi słowy: było dobre”11.
Biggar i Ferguson nie są w swoich poglądach osamotnieni. Prawie sześćdziesiąt procent Brytyjczyków, w sondażu przeprowadzonym w roku 2014, uważało, że „imperium brytyjskie było czymś, z czego należy być dumnym”; w bliższych nam czasach ponad jedna czwarta Brytyjczyków twierdzi, że chcą powrotu imperium12. W czerwcu 2016 roku Brytyjczycy głosowali nad tym, czy Wielka Brytania ma opuścić Unię Europejską. Opcja brexitu, połączenia słów British i exit, zwyciężyła z niewielką przewagą, a wspomnienia imperium odegrały w tym niemałą rolę. „Od pięciuset lat staramy się powstrzymać mocarstwa kontynentalnej Europy przed zjednoczeniem się przeciw nam” – przypomniał swojemu narodowi Boris Johnson w okresie przygotowań do głosowania w sprawie brexitu13. Taka opinia odzwierciedlała długotrwałe pojmowanie imperium w Wielkiej Brytanii i jej ambiwalentny stosunek do kontynentu. Po przystąpieniu do drugiej wojny światowej we wrześniu 1939 roku jej rozległe posiadłości zamorskie zapewne przechyliły szalę zwycięstwa na korzyść aliantów.
Wykorzystując imperialne atuty, powojenny rząd Partii Pracy domagał się dla Wielkiej Brytanii statusu członka wielkiej trójki u boku Stanów Zjednoczonych i Związku Sowieckiego. W roku 1952 państwa kontynentalne położyły podwaliny pod Unię Europejską, lecz Wielka Brytania wstąpiła do EWG dopiero w 1973 roku, już po utracie większości swoich kolonii.
„Nie potrafię zapomnieć – oświadczył niedawno premier Johnson – że w ostatnich dwustu latach ten kraj kierował najazdami lub podbojem stu siedemdziesięciu ośmiu krajów, to znaczy większości państw członkowskich ONZ”¹4. Kampania Partii Konserwatywnej na rzecz brexitu propagowała wizję „Globalnej Brytanii”, Imperium 2.0. Odgarniając czuprynę i jąkając się, Johnson z dumą przypomniał Brytyjczykom, że „Churchill miał rację, gdy powiedział, że imperia przyszłości będą imperiami umysłu, i wyrażając nasze wartości, wierzę, że Globalna Brytania jest supermocarstwem miękkiej siły i możemy być ogromnie dumni z naszych osiągnię㔹5. Zachęcił głosujących, by wcielili w życie swoje historycznie uzasadnione przeznaczenie.
Jak w przededniu decyzji Brytyjczyków, by pójść swoją drogą, zauważył wpływowy dziennikarz i pisarz Neal Acherson: „Za brexitem grasuje duch imperialnej wyjątkowości, poczucie, że Wielka Brytania nie może być po prostu zwykłym państwem. Wciąż panuje opatrznościowe przeświadczenie, że Szekspirowska «wyspa w koronie» jest «twierdzą, którą wzniosła sobie samej Natura»”¹6.
Imperium brytyjskie zrodziło się z konfliktu i podobnie rzecz się ma z dochodzeniem do ładu z jego historią. Studiować ją to otwierać bramy pamięci przy użyciu klucza historycznych dociekań. Kiedy jednak znajdziemy się w środku, twierdza dziejów zdumiewa. Roi się w niej od chimer spłodzonych setki lat temu, kiedy Wielka Brytania rozpoczęła swój marsz ku stworzeniu największego imperium, jakie znał świat. Lecz w odróżnieniu od ziejących ogniem mitycz-nych potworów istoty zamieszkujące annały imperialnej przeszłości Wielkiej Brytanii nie są złudzeniem. W XIX wieku dotarł do nich ożywczy powiew potężnej ideologii liberalnego imperializmu i nowych form w strukturach i praktykach imperium brytyjskiego. Te monstra zadawały niewysłowione cierpienie, aczkolwiek czyniły to ze zręcznością, która przesłaniała ich destrukcyjne skutki w obrazach, prawdziwych i wyimaginowanych, imperialnej reformy. Pytanie brzmi, jak i dlaczego te zagadkowe stworzenia pojawiły się, rozwinęły i przetrwały. To pytanie kryje się również za tą książką, opisem przemocy w imperium brytyjskim, jego korzeni, instytucji, praktyk i wpływu na setki milionów ludzi w XIX i XX stuleciu. Opowieść, która się rozwija na stronach tej książki, nie jest całą opowieścią o przemocy w imperium. Przedstawienie jej w jednym opisie byłoby niemożliwe. Interesuje mnie za to powiązanie brytyjskiego imperializmu z liberalizmem, przemocą, prawem i wysuwaniem historycznych roszczeń oraz sposobami, w jakie ukierunkowana przez państwo przemoc w imperium brytyjskim ukształtowała duże obszary współczesnego świata.
Tezy, które stawiam, ujawniają się w tej dość długiej i przykrej opowieści, jednakże przygotowanie szerszego gruntu i objaśnienie powtarzających się terminów jest niezbędne dla zrozumienia tego, co teraz nastąpi. Najdawniejsze opowieści o imperium brytyjskim brzmią niczym upamiętnienia ustalonej z góry ekspansji, która w różnych stronach miała charakter świecki i religijny w zależności od pełnionej funkcji. Rozciągając się na rozległych terytoriach i zaprowadzając ład w „dzikim” krajobrazie i wśród „dzikich” ludzi, Wielka Brytania stała się dla nowoczesnego świata tym, czym Rzym i Grecja były dla świata starożytnego. Jak bywa z wszelkim upamiętnianiem, takie opowieści nie były wytworem czystej fikcji. W XVII i XVIII wieku ze skalistej wysepki na północnym Atlantyku wypływały statki wielomasztowe. Ich odziane w plu-dry załogi oraz zbieranina pasażerów podróżowały po zdradliwych morzach w poszukiwaniu fortuny i możliwości handlu oraz po to, by zajmować nowe terytoria.
Pierwsze imperium Wielkiej Brytanii, jak często się je nazywa, było w przeważającej mierze imperium zachodnim, zamieszkanym w większości przez wolnych białych, zniewolonych czarnych pracowników fizycznych oraz rdzenną ludność pozbawioną ziemi. Gdy amerykańskie kolonie wszczęły bunt, Brytania doznała upokarzającej straty, choć znalazła odkupienie w zwróceniu się na Wschód. Tam, w jej drugim imperium, ambicje imperialne były ogromne.
W XIX wieku brytyjska globalna ekspansja oraz imperializm – czyli rozciąg-nięcie kontroli gospodarczej i politycznej na obce ziemie dzięki nieformalnym bądź formalnym środkom – stanowiły jego cechę charakterystyczną. W poszukiwaniu rynków dla swoich towarów i kapitału Wielka Brytania wolała trzymać drzwi wolnego handlu otwarte dzięki nieformalnym mechanizmom, takim jak traktaty, oraz samej sile swojej dominacji gospodarczej. W razie potrzeby anektowała jednak jakieś terytorium i sprawowała nad nim formalną kontrolę polityczną, uzyskując przewagę gospodarczą poprzez politykę protekcjonizmu, która obejmowała cła, monopole i gromadzenie rezerw w funtach dzięki dodat-niemu bilansowi handlowemu. Bez względu na nieformalność czy formalność stosowanych środków imperializm różnił się co do stopnia, nie zasady. Wielka Brytania realizowała inwestycje w odległych zakątkach globu, eksportowała tam wytwarzane towary, ludzi, język i kulturę, importując surowce dla swoich fabryk, żywność dla Brytyjczyków i zyski dla „dystyngowanych kapitalistów” lub finansistów, rentierów oraz agentów ubezpieczeniowych, którzy gromadzili dochody płynące z ich usług. Poprzez brytyjskie pożyczki, inwestycje w infrastrukturę i grabieżczą bankowość leseferystyczny imperializm uczynił różne miejsca w Ameryce Łacińskiej sferą swoich wpływów w równym stopniu jak południowoafrykański przylądek Dobrej Nadziej bądź Indie – gdzie po roku 1857 formalna aneksja i protekcjonistyczna polityka utrwaliły polityczną kontrolę, drakońskie opodatkowanie oraz mnóstwo monopoli, które obejmowały produkcję i handel opium oraz solą¹7.
W kolejnych latach XIX wieku zmniejszała się jednak zdolność Wielkiej Brytanii do zachowania swojego imperium poprzez środki nieformalne. Zagraniczna konkurencja wymusiła brytyjską okupację i formalne rządy na odległych terytoriach, takich jak Złote Wybrzeże, Hongkong, Nowa Zelandia, Koulun, Sierra Leone, Basuto, Lagos i Natal. Niektórzy brytyjscy mężowie stanu wzdragali się przed przejmowaniem kolejnych terytoriów. Aneksje, choć uważane za niezbędne do ochrony interesów handlowych i strategicznych państwa, były kosztowne. Część tych kosztów stanowiła przemoc potrzebna, by przejąć i utrzymać nad nimi kontrolę. W XIX wieku doszło w imperium brytyjskim do ponad dwustu pięćdziesięciu odrębnych konfliktów zbrojnych i w każdym roku zdarzał się co najmniej jeden. Były wśród nich bunty na Barbadosie, w Demerarze (Gujana Brytyjska), na Cejlonie, Saint Vincent i Jamajce. Wiązały się z nimi również nieustanne próby podbicia i zdominowania – lub „uspokojenia”, jak określali to Brytyjczycy – Aszantów na Złotym Wybrzeżu, mahdystów w Sudanie, Khosa, Zulusów i Afrykanerów w Afryce Południowej, Afgańczy-ków w Azji Środkowej oraz Birmańczyków w Azji Południowo-Wschodniej.
Rudyard Kipling nazwał te konflikty „okrutnymi wojnami o pokój”: niektóre trwały krótko, inne były przewlekłe i powtarzały się. Stały się częścią życia w imperium, zużywając brytyjskie rezerwy ludzkie i fundusze podatników, pozbawiając Brytyjczyków życia i równocześnie wyniszczając lokalną ludność¹8.
Panowanie na podbitych terytoriach nad setkami milionów poddanych, w większości czarno- lub ciemnoskórych i ani zniewolonych, ani wolnych, niosło nowe wyzwania. Jak Wielka Brytania mogła uzasadnić i utrzymać swoją dominację nad podbitymi ludami, w czasie gdy ideały liberalne sprawiały, że jej własne państwo narodowe stawało się coraz bardziej demokratyczne?¹9 Zanim przejdę do odpowiedzi na to pytanie, muszę poczynić trochę ogólnych uwag o państwach narodowych, jako że ich powstawanie i osobliwości mają konsekwencje dla naszej opowieści²0. Państwa narodowe to połączenie konkretnej i subiektywnej rzeczywistości. Państwo stanowi w dużej mierze byt polityczny i geograficzny, natomiast naród jest tworem kulturowym, na który składają się idee oraz odczucia. Obecnie nowoczesne państwo jest podstawą ładu międzynarodowego.
Utrzymuje ono własną suwerenność i jej broni, czyli wyłącznej i pełnej kontroli nad narodem i terytorium w swoich granicach, a suwerenność ta jest uznawana prawnie i dyplomatycznie przez inne państwa. Daje również początek złożonym urzędom z systemami prawa, opodatkowania i kształcenia włącznie. Narody są grupami ludzi posługujących się wspólnym językiem, wyznających wspólną religię i mających wspólne tradycje oraz historię – bądź tożsamość – które wiążą ich w „wyobrażoną wspólnotę”, jak nazwał ją kiedyś politolog Benedict Anderson21.
Idealne państwo narodowe jest suwerennym państwem rządzącym narodem jedynym w swoim rodzaju pod względem kulturowym, a jego rząd to zbiór ludzi, za których pośrednictwem sprawowana jest władza państwa.
O utworzeniu Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej – czyli nowoczesnego państwa narodowego zwanego Wielką Brytanią – często opowiada się jak o historii założycielskiej pełnej klęsk i wiary, trudu i rzezi. Po przetrwaniu wojen domowych, rewolucji chwalebnej dającej początek monarchii konstytucyjnej oraz po uchwaleniu aktów Unii łączących Anglię i Szkocję w Zjednoczone Królestwo w wieku XIX Wielka Brytania zaangażowała się w bezkrwawą batalię. Wybitni filozofowie polityczni, tacy jak Adam Smith, Thomas Carlyle, John Stuart Mill i James Fitzjames Stephen, uzbrojeni w gęsie pióra, kałamarze i nanoszone na pergamin myśli, debatowali o liberalizmie oraz jego znaczeniu politycznym, gospodarczym i prawnym.
A uniwersalna filozofia zawierała obietnicę bardziej inkluzywnego państwa narodowego dzięki rozszerzeniu prawa wyborczego i ochronie praw własności, wolnego handlu oraz równości wobec prawa. Była to śmiała wizja ludzkiego postępu i nieuniknionej poprawy, w której Wielka Brytania – ze swoją suwerennością, rządami prawa i spokojnym wolnym handlem oraz kapitalistycznymi giełdami – miała przezwyciężyć dawne formy despotyzmu. Monarcha nie miałby już władzy absolutnej ani sprawiedliwość nie byłaby już arbitralna i oka-zywana przy użyciu odciętych głów domniemanych przestępców, zatkniętych na palach, żeby zniechęcić innych do przeciwstawiania się lokalnym władzom.
Dziewiętnastowieczni filozofowie czerpali z wcześniejszych fundamental-nych dzieł, w tym prac Thomasa Hobbesa i Johna Locke’a, których poglądy wpływały na krajowe i imperialne wyobrażenia o państwie, suwerenności i prawie. Hobbes, często uważany za autora nowoczesnej teorii tworzenia państw i suwerenności, wydał swa kanoniczną książkę, Lewiatana, w roku 1651. Pisząc ją podczas wojny domowej, wskazywał na ludzką predyspozycję do życia według „praw natury” z jego brutalnością i opowiadał się za zastąpieniem takiej anarchii silnie scentralizowaną władzą państwa. Znane są słowa Hobbesa: „Jest więc oczywiste, że gdy ludzie żyją, nie mając nad sobą mocy, która by ich wszystkich trzymała w strachu, to znajdują się w stanie, który się zwie wojną, i to w stanie takiej wojny, jak gdyby każdy był w wojnie z każdym innym”. W naturalnym anarchistycznym stanie człowieka nie ma „obliczania czasu, ani sztuki, ani umiejętności, ani sztuki słowa, ani społeczności. A co najgorsze, jest bezustanny strach i niebezpieczeństwo gwałtownej śmierci. I życie człowieka jest samotne, biedne, bez słońca, zwierzęce i krótkie”²². Dla Hobbesa „umowa społeczna”, na mocy której wolne i racjonalne osoby rezygnowały z korzystnych dla siebie praw i podporządkowywały je absolutnemu suwerenowi, był podstawą społeczeństwa obywatelskiego*. Uważał, że żaden rozsądny człowiek nie będzie wolał „stanu natury” od mediacyjnej przemocy za pośrednictwem państwa.
Podczas gdy Lewiatan przemawiał za rządami absolutnymi, Locke odrzucał niepodzielną i nieograniczoną władzę suwerena. W Dwóch traktatach o rządzie przedstawił mniej nihilistyczny pogląd na życie „bez słońca, zwierzęce i krótkie”²³. Dla Locke’a stan natury nie wymagał rządu, chociaż nie brakowało w nim moralności. Do wojny dochodziło, gdy spory o własność wybuchały wobec braku cywilnej władzy, która mogłaby w nich pośredniczyć. „Wspólnoty małżeńskie”, czyli rodziny dwupokoleniowe, mogły tworzyć stowarzyszenia polityczne, gdy ich męscy przywódcy spotykali się i zgadzali przekazać swoją władzę organowi wykonawczemu, który utrzymywał pokój i wymierzał kary.
Tworząc i godząc się na polityczne stowarzyszenie i rząd, ludzie tworzyli nowe porozumienie, czyli umowę społeczną z jej pożytkami w postaci przepisów, sędziów do orzekania na ich podstawie i władzy wykonawczej do ich egzekwowania. Zjednoczeni we „wspólnocie” ludzie chronili w ten sposób swoją wolność, życie, majątek i ogólny dobrostan, a przepisy temperowały przemoc, przenosząc je z prawa jednostki, czyli człowieka w stanie natury, na prawo państwa. W istocie umowa społeczna stała się fundamentalna dla zachodnich społeczeństw liberalnych i dziewiętnastowiecznych koncepcji bardziej inkluzywnego państwa narodowego.
Hobbes nie poruszał wprost kwestii rasy i imperium, chociaż ważne działania interwencyjne Locke’a w kwestii praw własności uzasadniały roszczenia Brytyjczyków do osadnictwa kolonialnego w ich pierwszym imperium²4.
Gdy dziewiętnastowieczny liberalizm zderzył się z rzeczywistością odległych miejsc i „zacofanych” ludzi złączonych więzami dziwnych religii, hierarchii oraz związków uczuciowych i zależności, jego uniwersalistyczne roszczenia osłabły²5. Brytyjczycy uważali, że ich imperialne centrum, czyli metropolia, jest kulturowo odmienne od samego imperium, czyli kolonialnych peryferii.
Kolor skóry stał się wyznacznikiem różnicy. Biali znajdowali się na jednym końcu cywilizacyjnego spektrum, czarni na drugim. Wszystkie inne odcienie ludzkości wypadały gdzieś pomiędzy i zabarwienie skóry było widocznym piętnem kulturowej odmienności. Rasa wyznaczała warunki racjonalności i jej braku, ucywilizowania i barbarzyńskości26.
W koloniach białych osadników, do których należały Kanada, Nowa Zelandia i Australia, także przyjęto takie postawy wobec lokalnej rdzennej ludności.
Dziewiętnastowieczny historyk John Seeley, uważany za twórcę brytyjskiej historii imperialnej, nazwał państwo złożone z kolonii osadników, oddzielone oceanami i obejmujące różne kontynenty „Większą Brytanią”. Razem chroniły one brytyjską siłę geopolityczną, gospodarczą i kulturową w świecie rosnącej rywalizacji, zwłaszcza przed Niemcami i Stanami Zjednoczonymi27. W naszej opowieści nie skupiamy się na tych terytoriach „Większej Brytanii”, choć ich ludność poniosła potężne szkody. Skupimy się raczej na drugim imperium, z Irlandią i dwiema afrykanerskimi republikami Afryki Południowej włącznie, posiadającym kolonialne struktury administracyjne połączone bezpośrednio z Londynem. W obu tych przypadkach faktyczny kolor skóry nie był wyznacznikiem odmienności lokalnej ludności; był nim za to kolor będący konstruk-tem, wytworem umysłu. W rezultacie Brytyjczycy zaszeregowali Irlandczyków i Afrykanerów do odrębnej „rasy”, zrównując ich kultury z kulturami ciemnoskórych i czarnoskórych poddanych, używając czasami odczłowieczającego języka do opisu ich wyglądu fizycznego oraz warunków życiowych i wierząc, że Irlandczycy i Afrykanerzy, tak samo jak południowoafrykańscy Khosa lub Chińczycy na Malajach, są ludnością „zacofaną”, którą trzeba ucywilizować.
Pojawiła się kwestionowana, choć spójna, ideologia liberalnego imperializmu, która łączyła roszczenia brytyjskiego suwerena do imperium z potężnym przedsięwzięciem resocjalizacji jego poddanych i przeprowadzenia ich do nowoczesnego świata. W połowie XIX wieku liberalny imperializm znalazł dalszy wyraz w modelu ewolucyjnym rasizmu naukowego. Dewelopmentalizm wiernie trwał przy hierarchiach rasowych, przyrównujących kolonialnych poddanych do dzieci, które potrzebowały ojcowskich wskazówek, żeby osiągnąć pełną dojrzałość. Podobnie jak dzieci, „barbarzyńcy” imperium, jak nazywał ich John Stuart Mill, byli ulegli i brytyjskie panowanie w końcu miało uczynić ich racjonalnymi, nauczyć szacunku dla prawa oraz porządku i przygotować do udziału w nienaruszalnej umowie społecznej, która wiązała nowoczesnych ludzi i państwa w międzynarodowym ładzie światowym. „Misja cywilizacyjna”, jak nazywano realizację tego szlachetnego przedsięwzięcia, miała trwać dziesięciolecia, a może nawet wieki.
Tymczasem Wielka Brytania dla dobra ludzkości wzięłaby na swoje barki odpowiedzialność za tę misję. Miała moralny obowiązek podjąć się jej. Było to, by zapożyczyć słynne wyrażenie Rudyarda Kiplinga, „brzemię białego człowieka”28.
To część naszej opowieści. Pomimo swoich reformistycznych roszczeń cywilizacyjna misja Wielkiej Brytanii była realizowana w brutalny sposób. Przemoc nie była tylko akuszerką imperium brytyjskiego, występowała powszechnie w strukturach i systemach brytyjskich rządów. Nie stanowiła jedynie okazjo-nalnego środka do celu liberalnego imperializmu; była środkiem i celem tak długo, jak długo imperium brytyjskie utrzymywało się przy życiu. Bez przemocy Wielka Brytania nie zachowałaby suwerennych roszczeń do swoich kolonii.
Jakże bowiem mogłoby być inaczej? Zgodnie z sugestią Hobbesa socjolog Max Weber wyjaśnił w tekście Polityka jako zawód i powołanie, że monopol na środki legalnej przemocy – monopol przyznany policji, która egzekwuje prawo, i wojsku, które toczy wojny – stanowi warunek konieczny istnienia państwa²9.
Było to równie prawdziwe w przypadku tworzenia nowoczesnego brytyjskiego państwa, jak w przypadku jego kolonii. Państwa w trakcie tworzenia zawsze naginają swoje represyjne uprawnienia, roszcząc sobie prawo do suwerenności.
Jeśli chodzi o Wielką Brytanię, despotyzm ustąpił miejsca nowo odkrytym procesom, z których żaden nie był bardziej nienaruszalny niż rządy prawa.
W XIX stuleciu kodeksy prawne zastąpiły arbitralną sprawiedliwość i publiczne zadawanie bólu, zdefiniowały usankcjonowaną przemoc i stały się kluczowym instrumentem uprawomocnienia państwa. Z tego powstała biurokratyczna sieć urzędników i instytucji, które, choć z wahaniem, administrowały bardziej inkluzywnym społeczeństwem.
Myśląc o imperium, filozofowie polityczni, tacy jak Mill i James Fitzjames Stephen, twierdzili, że „dobry rząd” zresocjalizuje zacofaną ludność³0. Dla nich wprowadzenie rządów prawa było najsilniejszym lekarstwem Pax Britannica.
Stephen głęboko podziwiał Hobbesa i wierzył w rodzaj imperialnego Lewiatana, gdzie liberalna zgodność z prawem i monopol kolonialnego państwa na przemoc miały szerzyć pokój i cywilizować społeczeństwo. Stephen wyrażał się w tej kwestii jednoznacznie: „stworzenie systemu prawa, które reguluje najważniejszą część codziennego życia narodu, samo w sobie stanowi zdobycz moralną bardziej znamienną, trwalszą i zdecydowanie bardziej solidną niż te, które umożliwia podbój terytorialny. Wywiera ono wpływ na umysły członków tego narodu porównywalny pod wieloma względami z wpływem nowej religii.
(…) Nasze prawo jest tak naprawdę sumą i istotą tego, czego musimy ich nauczyć. Jest, że tak powiem, ewangelią Anglików i jest to ewangelia obowiąz-kowa, która nie dopuszcza żadnego odstępstwa i żadnego nieposłuszeństwa”³¹.
Brytyjscy urzędnicy kolonialni mieli obsesję na punkcie tej „obowiązkowej ewangelii”, szczególnie na punkcie legitymizacji przemocy przez prawo. Lecz dobry rząd w imperium był gorączkowym marzeniem liberalizmu. Imperialne rządy prawa kodyfikowały odmienność, ograniczały swobody, wywłaszczały z ziemi oraz majątku i zapewniały ciągły strumień siły roboczej dla kopalń i plantacji, które zasilały krajową gospodarkę Wielkiej Brytanii. Roszczenie państwa do legalności zawsze można zakwestionować, ale przypadki takiego kwestionowania szerzyły się w imperium, gdzie Wielka Brytania narzuciła suwerenność ludności, która rzekomo nigdy nie była suwerenna. Dewelopmentalistyczne podejście do jej resocjalizacji rodziło konflikt nie tylko dlatego, że liberalny imperializm zawierał ziarna samozniszczenia kolonialnego państwa.
Wielka Brytania musiałaby w końcu oddać swoje suwerenne prawa do imperium, aczkolwiek miało się to stać dopiero wtedy, gdy jej wytrawne oko uzna tych kiedyś niecywilizowanych za w pełni rozwiniętych. Jednak to wtedy było trudne do zdefiniowania. Jeśli ludność podbitego terytorium domagała się podstawowych praw do decydowania o własnych ciałach i swobodach, kolonialne państwo często uznawało, że poddani łamią prawo, traktowało ich działania – w tym wandalizm, strajki i zamieszki – jako groźby polityczne i nadawało policji uprawnienia do represji32. Był to dewelopmentalistyczny panoptykon, w którym Wielka Brytania wykorzystywała przestępstwa, czyli bezprawną przemoc swoich poddanych, jako dalsze usprawiedliwienie dla nieograniczonego horyzontu czasowego tej misji cywilizacyjnej.
Rdzenna ludność nie akceptowała biernie swojego losu. Przemoc nie do-tykała bezwolnych ciał; opór i protest przejawiały się w wielu formach, od dywersyjnych działań siły roboczej, takich jak celowe opóźnianie pracy, niszczenie plonów i strajki, po posługiwanie się logiką cywilizacyjnej misji, by żądać wolności i równych praw. W całym imperium dwudziestowieczni narodowcy potępiali niespełnione liberalne obietnice Wielkiej Brytanii, tak jak czynili to ich zwolennicy w tym kraju oraz w Stanach Zjednoczonych. Te żądania nasiliły się najbardziej po drugiej wojnie światowej, kiedy stało się jasne, że zawarte w Karcie Atlantyckiej gwarancje samostanowienia nie odnoszą się do brytyjskich poddanych w koloniach. W zamian za ich niezwykły wkład i cierpienia podczas wojny setki milionów poddanych pozostały zniewolone i podlegały intensywniejszym i bardziej usystematyzowanym formom kolonialnej kontroli.
Największe napięcia towarzyszyły brytyjskim rządom, gdy te żądania zisz-czenia uniwersalistycznych ideałów liberalizmu zapowiadały powstania lub przeradzały się w bunty na pełną skalę, podważające ich legalność33. Wielka Brytania obawiała się, że wtrącą one imperium w Hobbesowski świat anarchicznej przemocy i barbarzyństwa. W sytuacji, gdy trzeba było wieków, zanim poddani imperium dojrzeją do stanu racjonalnych istot, sprowadzenie ich z powrotem na dobrą drogę wymagało stosowania represji. Do pomocy kolonialnej policji usiłującej przywrócić porządek często wzywano wojsko. Policję i wojsko nazywano siłami bezpieczeństwa. Nie egzekwowały one jedynie kolonialnych przepisów, by zdławić te zagrożenia dla istnienia państwa, ale również je tworzyły.
Zwykłe kodeksy i przepisy okazały się niewystarczające w tłumieniu rebelii w imperium i uśmierzaniu upiornych lęków Brytyjczyków, więc kolonialni urzędnicy sięgali po wyjątkowe instrumenty prawne w postaci stanu wojennego i stanów wyjątkowych, czyli ustawowego stanu wojennego³4. Owe stany wyjątkowe, dopóki były zgodne z prawem, dawały nadzwyczajną władzę wojsku i organom wykonawczym rządu. Podejmowanie decyzji pozostawiano ludziom na miejscu, a ich władza uznaniowa była olbrzymia. Oceniali, kiedy przemoc jest konieczna i na ile ma być intensywna, żeby chronić państwo i zachować jego prawa. Gdy siły bezpieczeństwa potrzebowały szerszego prawa decydowania lub gdy ich działania stanowiły nieusankcjonowaną przemoc, państwo często czyniło ich bezprawne działanie zgodnym z prawem, modyfikując stare przepisy i tworząc nowe. Ten tautologiczny proces tworzenia prawa – stopniowego legalizowania, biurokratyzowania i legitymizowania nadzwyczajnej przemocy ze strony państwa, gdy zwyczajne przepisy okazywały się niewystarczające do utrzymania porządku i kontroli – jest czymś, co określam mianem „zalegalizowane bezprawie”³5.
W kolejnych latach XX wieku zalegalizowane bezprawie stawało się powracającym zjawiskiem, a wyjątek stał się normą, gdy brytyjskie siły bezpieczeństwa używały coraz mocniejszych form systematycznej przemocy, które sprawiały, że imperium przypominało państwo działające poprzez powtarzające się podboje.
W represjach chodziło o znacznie więcej niż o przywracanie brytyjskiej władzy. Przemoc używana wobec ciał, umysłów, dusz, kultur, krajobrazów, wspólnot i historii silnie wiązała się z dewelopmentalistycznym dogmatem misji cywilizacyjnej³6. Innymi słowy, nie tylko struktury kolonialnych rządów kształtowały systemy i praktyki przymusu, ale również ideologia liberalnego imperializmu. Częstokroć obsadzała ona narodowców i bojowników o wolność – bez względu na złożoność ich żądań – nie tylko w roli przestępców, ale i terrorystów ledwie zasługujących na miejsce na najniższym szczeblu człowieczeństwa. Czasami tracili je i osuwali się w piekielną otchłań dehumanizacji.
Przymus miał ich poskromić i oswoić. Tak jak rodzice epoki wiktoriańskiej dyscyplinowali swoje potomstwo, tak trzeba było karać krnąbrnych dziecinnych tubylców w imperium. Wypaczając zapis z Księgi Przysłów 13,24: „Nie kocha syna, kto rózgi żałuje, kto kocha go – w porę go karci”*, siły bezpieczeństwa oraz kolonialni urzędnicy pragnęli, by ich infantylizowani poddani zobaczyli i odczuli własne cierpienie37. Chcieli, by zdali sobie sprawę, że zadawane jest ono rozmyślnie i celowo. Wielka Brytania miała na to określenie: „moralny wpływ” przemocy38.
Piszący o kolonialnym kapitalizmie odczytywali przemoc w brytyjskim imperium nie jako następstwo moralności reform, lecz jako rezultat brutalnego pozyskiwania zasobów w gospodarce. Dla autorów takich jak Włodzimierz Lenin i Walter Rodney historii imperium brytyjskiego nie dało się oddzielić od gospodarki Wielkiej Brytanii39. Z początkiem rewolucji przemysłowej zapotrzebowanie na surowce i tanią siłę roboczą potrzebną do ich wydobycia było nienasycone. Powstanie nowego globalnego ładu przemysłowego wymusiło w kolonialnych kopalniach i plantacjach katorżniczą pracę. To nieprzerwane pozyskiwanie wartości ekonomicznej i społecznej od czarno-i ciemnoskórych pracowników jest czymś, co politolog Cedric J. Robinson nazwał „kapitalizmem rasowym”. „Rozwój, organizacja i ekspansja kapitalistycznego społeczeństwa zmierzały w istocie w kierunku podziałów rasowych, tak też było z ideologią społeczną – pisał Robinson. – Można było zatem się spodziewać, że rasizm jako istotna siła nieuchronnie przeniknie struktury społeczne wynikłe z kapitalizmu”40. Opowieści o kapitalizmie rasowym oraz innych teorii imperializmu gospodarczego jest wiele i chociaż zgadzam się, że pozyskiwanie zasobów gospodarczych stanowi kamień węgielny każdej opowieści o brytyjskim imperium, nie jest ono głównym przedmiotem mojego zainteresowania. Za to w tle zawsze pozostają kolonialne gospodarki oraz dyscyplinarna przemoc wobec siły roboczej, a gdy zwykłymi kolonialnymi przepisami i nadzorowaniem ich przestrzegania nie dało się zapanować nad protestami pracowników fizycznych w imperium, znajdą się one w centrum uwagi w naszej opowieści.
Przemoc, prawo i państwo krzepły podczas powtarzających się kryzysów imperialnej legitymizacji, a owe kryzysy często miały wymiar nie tylko gospodarczy. Odchodząc od tez dotyczących jedynie nieustającej brutalności kapitalizmu, widzimy, że przemoc tkwiła w istocie liberalizmu. Zawierała się w jego reformizmie, jego roszczeniach do nowoczesności, obietnicach wolności i pojęciu prawa – dokładnie tam, gdzie normalnie nie spodziewamy się przemocy.
Jeśli myślimy o przemocy w imperium brytyjskim jako wyłącznie brutalnym pozyskiwaniu zasobów gospodarczych, to nasza opowieść nie mówi nam wiele o tym, dlaczego paradoksalne właściwości liberalizmu w postaci przymusu i resocjalizacji wzmogły się z czasem w całym imperium. W istocie wieczny problem liberalizmu i przemocy leży u podstaw wielu obecnych brytyjskich wojen o dzieje imperium i tkwi we współczesnych kwestiach rasowych w Wielkiej Brytanii oraz innych liberalnych demokracjach Zachodu.
Na następnych stronach tej książki mniej zajmuję się prozaicznymi formami przymusu, choć były podstępne, a bardziej „wyjątkowymi” i dramatycz-nymi momentami fizycznej i epistemologicznej przemocy, która towarzyszyła kryzysom legitymizacji i wymagała zastąpienia zwykłych przepisów i nadzorowania ich przestrzegania stanem wojennym lub ustawowym stanem wojennym oraz użycia sił bezpieczeństwa. Taka przemoc obejmowała kary cielesne, deportacje, pozbawianie wolności bez procesu, wymuszone migracje, zabójstwa, napaści seksualne, tortury i towarzyszący im terror psychiczny, upokorzenie i poczucie straty. Staram się wyjaśnić, dlaczego i jak Wielka Brytania nadawała moc prawną tym zakrojonym na wielką skalę środkom, oraz wytłumaczyć, w jaki sposób Brytyjczycy rozumieli je, uzasadniali i na nowo usprawiedliwiali.