Oficyna Literacka Noir sur Blanc prezentuje pierwszy tom „Opowiadań zebranych” Sławomira Mrożka. To wyjątkowe wydanie, opatrzone ilustracją z Kroniki Feliksa Topolskiego, gdzie Mrożek pojawiał się wśród wielu słynnych postaci kształtujących życie kulturalne XX wieku. Zbiór wzbogacony jest również rysunkami samego autora.
Mrożek w sposób niepowtarzalny wydobywa paradoksy i zagadki rzeczywistości, przedstawia całą plejadę postaci i zachowań, które dały początek powiedzeniu „jak z Mrożka”: sprawy urzędowe, żyrafy, złote myśli i sentencje, historie miłosne, ojcowie, którzy krztuszą się ością, profesorowie, biesiadnicy i hrabiowie – to tylko początek wyjątkowego zbioru wszystkich opowiadań Mistrza.
Absurdalny humor jest właściwie kwintesencją jego twórczości, co jest najbardziej widoczne właśnie w krótkich formach. Czytelnicy na własne oczy przekonają się, że czas właściwie nie płynie – to tylko złudzenie: te opowieści są tak samo aktualne teraz, jak wtedy, kiedy powstały.
Pierwszy tom zawiera utwory z wczesnych publikacji Autora:
„Opowiadań z Trzmielowej Góry” (debiut książkowy Mrożka),
„Półpancerzy praktycznych” (1953),
„Słonia” (1957), któremu kilka lat później przyznano we Francji Prix de l’Humour Noir,
„Wesela w Atomicach” (1959)
oraz z „Podwieczorku przy mikrofonie”, audycji humorystyczno-satyrycznej Polskiego Radia – wygłaszane przez niezapomnianego Edwarda Dziewońskiego cieszyły się ogromną popularnością.
Sławomir Mrożek ur. 29 czerwca 1930, zm. 15 sierpnia 2013 roku. Prozaik, dramaturg, rysownik, publicysta, krytyk teatralny, autor scenariuszy i reżyser filmowy – to wszystko Mrożek. Jeden z najpopularniejszych polskich twórców i jeden z niewielu naprawdę znanych w świecie; jego sztuki grywane są od Kostaryki po Syberię. Od kilkudziesięciu lat zadomowiony w polskiej wyobraźni zbiorowej. Jego nazwisko stało się hasłem zrozumiałym wszędzie tam, gdzie trzeba podkreślić jakiś szczególny nonsens: mawia się wtedy, że „to jak z Mrożka”.
Opowiadania zebrane tom 1
Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Premiera: 26 marca 2025
Spis treści
OPOWIADANIA Z TRZMIELOWEJ GÓRY
O tym, co się Kmoterkowi przydarzyło po drodze
O tym, jak Jęczek się przechytrzył
PÓŁPANCERZE PRAKTYCZNE
Półpancerze praktyczne
Trio
Raport
Klasztor pod niezwykłym wezwaniem
Odwrót strategów
Śmiertelna walka
Scena w piekle
Defilada
Bajokowie
Z pamiętnika Piotrusia
Nowy rok na przestrzeni wieków
O jednym ślimaku, który miał pecha
Biurokratylia
Rzecz o złych rzemieślnikach
Mity
Bajeczka
Anonim
Opowiadania ludzi poważnych
Teatr wszech czasów
Opowiadania dziecinne
Uwagi historyczne
SŁOŃ
Słoń
Z ciemności
Imieniny
Chcę być koniem
Cichy współpracownik
Dzieci
Proces
Łabędź
Mały
Lew
Przypowieść o cudownym ocaleniu
Monolog
Żyrafa
O księdzu proboszczu i orkiestrze strażackiej
Żal
* * *
Pomnik żołnierza
Tło epoki
W szufladzie
Fakt
Wyznania o Zygmusiu
Przygoda dobosza
Spółdzielnia „jeden”
Peer Gynt
List z domu starców
Ostatni husarz
Koniki
Poezja
Droga obywatela
Z gawęd wuja
Pastor
Życie współczesne
Zdarzenie
W podróży
Sztuka
Zakochany gajowy
Wiosna w Polsce
Sjesta
Weteran piątego pułku
Sceptyk
Kronika oblężonego miasta
Złote myśli i sentencje
WESELE W ATOMICACH
Muchy do ludzi
O nagości
Spotkanie
Na stacji
Odjazd
Niżej
Rękopis znaleziony w lesie
Profesor Robert
Podanie
Przygoda w czasie ferii
Wina i kara
Losy hrabiego
Oda do kotlecika
Przejażdżka
Kto jest kto?
Wesele w Atomicach
Wspomnienia z młodości
OPOWIADANIA Z PODWIECZORKU PRZY MIKROFONIE
Alfabeta
Zboczeniec
Szwagier zadżumionych
W południe
Oszczędność
Nowicjusz
Perła
List do szwecji
Maharadża
Walka z upałami
Tytani myśli
Archeologia
Wielbłąd
Prośba
Kulturysta
Punktualność
Groch
Potomek
Autorytet
Jaś niewypał
Peace
Synek
Pies
Serce ojca
Rydze
Podniebnym szlakiem
Winda
Niech żywi nie tracą nadziei…
Zupa
Udój
Świnia przyzakładowa
Twardy sen
Spór o starożytność
Zimowa dolegliwość
Kamikaze
Brutal
Zaklinacz
Identyfikacja
Organizatorzy
Moralność
Wystawa
Uchwała
Obcy
Antoni
Tajemnice zaświatów
Ofiara sztuki
Hawaje
Dąb
Tajna misja
Czekoladki dla prezesa
Śledztwo
Bohater
Rajd
Pyton Podhala
Bal maskowy
Tatuaż
Przed sezonem
Obrót bezgotówkowy
Złodziej
Pomnik wieszcza
Łyżwy
Kapelusz
Reprezentacja
Gość
Karp
Beczka śmiechu
Kultura na co dzień
Języki obce
Wilki
Poeta
Przypisy
O TYM, CO SIĘ KMOTERKOWI PRZYDARZYŁO PO DRODZE
Kmoterek był niegdyś kierownikiem sklepu Samopomocy Chłopskiej w Trzmielowej Górze. Był, ale już nie jest. A dlaczego już nie jest – o tym posłuchajcie.
Chodziły słuchy, że Kmoterek, jako sklepowy, chowa co rzadsze i tańsze towary dla swoich krewniaków albo przyjaciół. Musiał się z tym dobrze uwijać, bo o jaki tylko towar zapytaliście w sklepie Samopomocy w Trzmielowej Górze, zawsze Kmoterek odpowiadał: „Już nie ma” albo „Już brakło”. Rozgniewało to w końcu trzmielowian i postanowili przyłapać Kmoterka na gorącym uczynku.
Szczególnie byli na niego zawzięci: dziadek Łubień, drugi brat Skrzypaczek, młody Stasio Wyrwa i Andrzej, zwany Gwizdkiem. Pewnego razu przechodzili w czterech koło sklepu i zauważyli, że przed drzwiami stoją konie i wóz Jęczka, który jest szwagrem Kmoterka.
– Oho! – powiedział dziadek Łubień. – Zobaczymy, co też szwagrowie kombinują. Chłopcy, schowajmy się.
Schowali się za płotem i patrzą, co będzie dalej. Po chwili ze sklepu wyszedł sam Kmoterek, niosąc wielką butlę oleju, i ostrożnie rozejrzał się dokoła. Nie zauważywszy nikogo, zamknął sklep na kłódkę, wsadził butelkę na wóz, przykrył słomą, wsiadł i już zbierał lejce, kiedy dziadek Łubień wyprowadził swoich na drogę.
– A dokąd to? – zapytał uprzejmie.
– A tak sobie – odparł na to Kmoterek.
– Podwieźcie nas trochę – powiada dziadek Łubień.
– Ano, siadajcie.
„Cholera – myśli sobie Kmoterek – wiedzą, że jadę do Jęczka, swego szwagra, bo to jego konie i wóz. No, ale to jeszcze nic nie znaczy. Zawsze mi wolno jechać do szwagra”.
Dziadek Łubień tymczasem mrugnął do chłopaków, że on poprowadzi całą sprawę. A do Kmoterka zwrócił się głośno:
– Chciałbym kupić trochę oleju. Jak tam, znajdzie się w sklepie choć pół litra?
Kmoterek rozłożył bezradnie ręce.
– Iiii, skąd zaś! Ja sam staram się o towar, jak tylko mogę, ale cóż, nie przysyłają. Nie ma oleju.
Dziadek Łubień chrząknął i wyciągnął ze słomy pękatą butelkę z olejem.
„Cholera – myśli sobie Kmoterek – wszystko widzieli. Alem wpadł”.
– Ładny olej – powiada dziadek Łubień. – Będzie chyba z pięć kilo.
„Ciasny gwint! – myśli Kmoterek – jeżeli teraz szybko nie wynajdę jakiego sposobu, to wpadłem razem ze szwagrem. No, spróbujemy”.
– Widzicie, dziadku – powiada – ten olej ja zawsze wożę przy sobie. To jest moje lekarstwo, doktor mi przepisał. Wiecie, mam jakieś zadry w żołądku i kazał mi zażywać olej.
– No, no – dziadek Łubień pokręcił głową – sześćdziesiąt pięć roków żyję i jeszcze nie słyszałem, żeby komuś kazali zażywać olej.
„A niech to pioruny – myśli Kmoterek. – Widzę, że trzeba się będzie rzeczywiście napić tego świństwa. Nie ma innej rady”.
– Ano widzicie, dziadku – powiada – jeszczeście i tego doczekali.
Mówiąc to, podniósł butelkę i pociągnął z niej tęgi łyk. Skrzywił się nieco, ale spokojnie odstawił olej z powrotem.
– No i jak? Lepiej wam? – zapytał Skrzypaczek.
„Nigdy w życiu nie piłem czegoś tak szkaradnego” – pomyślał Kmoterek. Ale głośno powiedział:
– Oczywiście, od razu czuję, jak mi się polepszyło.
– Hm – zaczął znowu dziadek Łubień. – A dużo wy dziennie wypijacie tego lekarstwa?
„Aha, chytryś, bracie – pomyślał Kmoterek. – Jak ci teraz powiem, że niewiele, to będziecie mieli dowód, że wiozę ten olej do szwagra. Alem się wpakował”.
– Tak koło pięciu kilo – rzekł i znowu pociągnął z butelki. – Wyśmienite – odsapnął. – A może i wy spróbujecie?
Odmówili. Konie szły powoli, ale Kmoterek zaczął je jeszcze umyślnie powstrzymywać. Chciał jak najdłużej jechać do Jęczka, bo zdawało mu się, że znajdzie jakiś sposób, żeby się pozbyć albo pasażerów, albo oleju.
Ale już po chwili dziadek Łubień odezwał się do niego przymilnie:
– Coś źle wyglądacie, pewno wam znowu zadry w żołądku dokuczają. A może byście tak znowu łyknęli tego oleju? To wam dobrze zrobi.
– To nic, samo przejdzie.
– Ale napijcie się – wtrącił Gwizdek. Był to chłopak znany z krewkości i skłonności do bójek. Kmoterek spojrzał na jego szerokie bary i zgodził się.
– Ano, napiję się.
Napił się. Czuł, jak mu coś ciężko bulgocze w brzuchu.
– Lepiej? – zapytał dziadek Łubień z tym samym przymilnym uśmiechem.
– Lepiej – odrzekł Kmoterek, któremu się teraz odbiło, a w duszy pomyślał: „Niech was wszyscy diabli!”.
Gwizdek przesiadł się na przód, koło Kmoterka, i jeszcze ze trzy razy zagadywali go chórem, żeby się napił dla poratowania zdrowia. Za czwartym razem Kmoterek zeskoczył z wozu i pomknął do przydrożnych krzaków. Czekali długą chwilę, aż wyszedł stamtąd bladozielonawy. Dziadek Łubień wychylił się ku niemu z wozu i rzekł z troską:
– Ale was męczą te zadry w żołądku, tacyście bladzi, napijcie się jeszcze.
– Już niedużo – wtórował mu Gwizdek, potrząsając butelką. – Jeszcze tylko ze cztery kilo.
Odtąd co kilkadziesiąt metrów Kmoterek zeskakiwał z wozu i chował się w przydrożnych krzakach, skąd wychodził coraz to bledszy. A dziadek Łubień z chłopakami wołali:
– Hej, Kmoterek, co wy tam robicie?
– Hej, Kmoterek, do szwagra jeszcze daleko, starczy na całą drogę!
– Hej, Kmoterek, rany, jak wy wyglądacie, napijcie się szybko.
I Kmoterek pił tłusty, ciężki olej z obawy przed wykryciem jego kumoterskich kombinacji, z obawy przed szerokimi barami Gwizdka. Ale żołądek spekulanta też ma swoje granice wytrzymałości. Toteż z którejś kolejnej wycieczki w krzaki Kmoterek już nie powrócił. Odszukali go w samym środku leszczynowego zagajnika, jak jęczał i klął na przemian. Ale do wozu, na którym znajdowała się butla z olejem, za nic w świecie nie chciał wrócić.
Zostawili go więc i spokojnie zajechali do Jęczka. Oddali mu wóz i konia, a dziadek Łubień rzekł:
– Coś mi się widzi, Jęczku, że twój szwagier cię oszukał. Całą drogę pił ten twój olej, strasznie widać jest łakomy. Ledwieśmy trochę uratowali. Jak się jutro zgłosisz do spółdzielni, to może trochę dostaniesz.
Kmoterka wyrzucono ze sklepu i wytoczono mu proces w sądzie. Od tego czasu podobno nigdy nie jada placków na oleju.
A w sklepie spółdzielczym w Trzmielowej Górze nie brakuje już żadnych towarów.