Genialny strateg i niedościgniony polityk. Przekroczył Rubikon, stworzył potężne imperium, zasiadł na jego tronie jako wieczysty dyktator.


„Rzym to ja” Santiago Posteguillo, autora bestsellerowych powieści historycznych, przedstawia początek drogi Juliusza Cezara ku największym zaszczytom w antycznym świecie.

Po Juliuszu Cezarze świat już nigdy nie był taki sam.

Starożytny Rzym. Namiestnik Macedonii Dolabella zostaje oskarżony o korupcję. Mając po swojej stronie skład sędziowski i najlepszych obrońców, jest pewny wygranej. Nikt nie chce oskarżać w tym procesie… Wreszcie na scenę wkracza młody śmiałek: Gajusz Juliusz Cezar.

„Rzym to ja” to pierwszy tom fascynującej serii o niezwykłym człowieku, który zmienił bieg historii.

Santiago Posteguillo jest filologiem, językoznawcą i autorem powieści historycznych. Obecnie pracuje na Universitat Jaume I w Castellón jako wykładowca języka angielskiego oraz lingwistyki. Zasłynął powieściami o starożytnym Rzymie, zwłaszcza trylogią „Africanus”. Za książkę „Yo, Julia” otrzymał nagrodę Planeta Prize, a za dotychczasową pracę pisarską został uhonorowany nagrodą Premio Internacional de Novela Histórica Barcino.

Santiago Posteguillo
Rzym to ja
Przekład: Katarzyna Sosnowska
Seria Juliusz Cezar, tom 1
Wydawnictwo Otwarte / HI:STORY
Premiera: 11 października 2023
 
 


Principium

Kobieta kołysała dziecko i tak do niego przemawiała:
– Zapamiętaj na zawsze historię twojego pochodzenia, twoich początków, to, skąd bierze się gens Julia, ród Juliuszów, rodzina twego ojca. Ja, twoja matka, pochodzę ze starego rodu Aureliuszów, którego imię powiązane jest ze słoneczną aureolą, ale moja krew łączy się z krwią twego ojca, która płynie w żyłach najbardziej szlachetnych i wyjątkowych osób w Rzymie, pełnym rodzin wzbogaconych na drodze korupcji i przemocy. Oto bogini Wenus zległa z pasterzem Anchizesem i z tego związku narodził się Eneasz. Musiał on potem uciec z płonącej Troi, miasta podpalonego przez Greków. Wymknął się stamtąd ze swym ojcem, żoną Kreuzą i synem Askaniuszem, którego w Rzymie nazywamy Julusem. Ojciec Eneasza Anchizes i jego żona Kreuza zmarli podczas długiej wędrówki z dalekiej Azji do Italii, gdzie Julus, syn Eneasza, założył miasto Alba Longa. Po latach bóg Mars zległ z piękną księżniczką Reą Sylwią z Alba Longi, potomkinią Julusa, i z tego związku narodzili się Remus i Romulus. Romulus założył Rzym, miasto trwające do dnia dzisiejszego. Twoja rodzina wywodzi się prosto od Julusa, stąd nosi imię gens Julia. Na tym świecie, który oczekuje na twe pierwsze kroki, mamy patrycjuszy, w większości są to senatorowie, wśród nich niektórzy bardzo bogaci – w ostatnich latach, gdy potęga Rzymu rosła, zgromadzili ogromne fortuny i z tego względu uważają się za wybrańców, za wyjątkowych, jakby naznaczyli ich sami bogowie. Twierdzą, że należą im się wszelkie prawa, ponad głowami obywateli, ludu rzymskiego, a także ponad głowami naszych sprzymierzeńców z Italii. Ci podli senatorowie zwą samych siebie optimates, najlepszymi, ale synu mój, tylko twoja rodzina wywodzi się bezpośrednio od Julusa, potomka Eneasza, tylko w twoich żyłach płynie krew Wenus i Marsa. Tylko ty jesteś wyjątkowy. Tylko ty, mój synku. Tylko ty. Błagam Wenus i Marsa, aby cię chronili i prowadzili w czasach zarówno pokoju, jak i wojny. Ponieważ będziesz toczył wojny, synu mój. Takie jest twoje przeznaczenie. Obyś zatem był silny jak Mars i zwycięski jak Wenus. Zapamiętaj na zawsze, synu mój: Rzym to ty.
Aurelia powtarzała te słowa zaledwie kilkumiesięcznemu synowi niczym modlitwę i bezwiednie sprawiła, że wniknęły one do umysłu chłopca i towarzyszyły mu przez lata. Wbiły się w jego wnętrze i zapisały w pamięci mocno, jakby zostały wyryte w kamieniu, na zawsze formując przeznaczenie Juliusza Cezara.

Prooemium

Zachodnia część Morza Śródziemnego
II i I wiek p.n.e.
M/center>

Rzym rósł bez ograniczeń.
Od upadku imperium kartagińskiego Republika rzymska stała się dominującą potęgą kontrolującą całe zachodnie Śródziemnomorze. I nie tylko, gdyż miała także w swych rękach losy Hispanii, Sycylii, Sardynii i wielu regionów w Afryce Północnej i w całej Italii, jak również zaczynała niecierpliwie spoglądać w kierunku północnym, w stronę Galii Cisalpejskiej, oraz na wschód – ku Grecji i Macedonii.
Ten gigantyczny rozrost terytorialny zapewniał wpływy do państwowej kasy, ale dystrybucja tak wielkich bogactw i tylu nowych ziem nie była równa: niewielka grupa bliskich Senatowi rodzin arystokratycznych każdego roku obejmowała nowe ziemie i mnożyła pieniądze, podczas gdy przeważająca większość mieszkańców Rzymu oraz prości rolnicy z sąsiednich miejscowości praktycznie nie brali udziału w tej niezwykłej celebracji bogactwa i władzy. Ziemia pozostawała w rękach kilku senatorów – właścicieli latyfundiów. Złoto i srebro również trafiało głównie do ich rodzin, podobnie jak niewolnicy.
Tak wyraźne nierówności doprowadziły do konfliktu: Zgromadzenie Ludowe kierowane przez swoich najwyższych przedstawicieli: trybunów ludowych, przeciwstawiło się Senatowi, wzywając do równiejszego rozdzielania władzy i pieniędzy. Pojawili się odważni mężowie, którzy nawoływali do zaprowadzenia sprawiedliwości i należytego podziału ziem. Jednym z nich był Tyberiusz Semproniusz Grakchus. Był synem Kornelii, wnukiem Scypiona Afrykańskiego i został obrany trybunem ludowym. W roku 133 p.n.e. dążył do wprowadzenia nowego prawa regulującego rozdawnictwo ziemi. Senat wysłał na niego dziesiątki najemników, którzy u stóp Kapitolu w środku dnia zakatowali Grakchusa na śmierć. Ciało trybuna wrzucono do Tybru, odmawiając mu w ten sposób pochówku. Jego brat Gajusz Semproniusz Grakchus, również trybun ludowy, próbował kontynuować dzieło Tyberiusza. Wtedy to po raz pierwszy Senat proklamował senatus consultum ultimum, dekret o zagrożeniu Republiki. Na jego mocy senatorowie nakazali konsulom, swoim najwyższym przedstawicielom, aresztowanie i stracenie Gajusza Grakchusa oraz każdego innego trybuna ludowego, który chciałby wprowadzić podobne reformy. W roku 121 p.n.e. Gajusz Grakchus, otoczony przez senackich najemników, poprosił niewolnika, żeby zadał mu śmierć, gdyż tylko dzięki temu nie musiał ginąć z ręki wroga.
Zwolennicy reform zjednoczyli się, tworząc stronnictwo określane mianem popularów, które broniło propozycji przedwcześnie zmarłych Grakchów. Z kolei najbardziej konserwatywni senatorowie nazwali się optymatami, czyli „najlepszymi”, ponieważ uważali się za lepszych od pozostałych obywateli. Rzym oficjalnie podzielił się na dwie frakcje. Do tego sporu włączyła się także trzecia grupa: socii, a więc mieszkańcy italskich miast będących sprzymierzeńcami Rzymu, którzy uważali, że podczas podejmowania wiążących ich decyzji senatorowie i obywatele Rzymu się z nimi nie liczą. Socii zaczęli więc domagać się obywatelstwa rzymskiego, by uzyskać prawo głosu i brać udział w decydowaniu o sprawach, które ich dotyczyły.
Zgromadzenie Rzymu wybierało kolejnych trybunów ludowych, próbując wprowadzić w życie reformy Grakchów. Ale wszyscy oni ginęli z rąk zbrojnych najemników wysyłanych przez senatorów. Rzym podzielił się na trzy grupy: popularów, optymatów i sprzymierzeńców, czyli socii. Wówczas na scenę wkroczył młody obywatel, pochodzący wprawdzie z rodziny patrycjuszy, lecz gotowy wysłuchać popularów i sprzymierzeńców, który w dodatku zdał sobie sprawę, że do walki o kształt Republiki stanęła czwarta grupa, na którą nikt dotąd nie zwrócił uwagi: mieszkańcy nowych prowincji, które podbijał Rzym – od Hispanii po Grecję i Macedonię, od Alp po Afrykę.
Młodzieniec ów sądził, że należy raz na zawsze zmienić status quo, ale miał ledwie dwadzieścia trzy lata i nikt go nie popierał. Niewielu obywateli go dostrzegało, aż do pewnego procesu, który odbył się w roku 77 p.n.e. Mimo młodego wieku zgodził się przyjąć w nim rolę oskarżyciela.
W tym procesie oskarżonym o korupcję popełnioną na stanowisku namiestnika Macedonii był wszechpotężny optimas senator Gnejusz Korneliusz Dolabella, prawa ręka przywódcy optymatów w Senacie, Lucjusza Korneliusza Sulli.
Zgodnie z wprowadzonymi przez Sullę prawami znoszącymi rozdział między wymiarem sprawiedliwości a Senatem trybunał sędziowski składał się z senatorów gotowych uniewinnić Dolabellę, który poza tym zatrudnił dwóch najlepszych obrońców tamtych czasów: Hortensjusza i Aureliusza Kottę. Nikt nie chciał zostać oskarżycielem w sprawie od początku skazanej na porażkę. Tylko szaleniec lub fantasta mógł podjąć się tego zadania w zaistniałych okolicznościach.
Dolabella zaśmiał się, gdy wreszcie powiedziano mu, kto będzie go oskarżał. Oczekując na proces, nie porzucił świętowania i ucztowania, zawsze rozluźniony i pewny swego. Wiedział, że wygra.
Młodym, pozbawionym doświadczenia oskarżycielem był Gajusz Juliusz Cezar.

ROZPRAWA PIERWSZA

PETITIO
Podczas petitio wolna osoba zwraca się do adwokata, aby został jej obrońcą lub oskarżycielem we wniesionej sprawie. Osoba skarżąca niebędąca obywatelem rzymskim musi pozyskać adwokata z obywatelstwem, zwłaszcza gdy chce wytoczyć sprawę innemu obywatelowi Rzymu.

ROZDZIAŁ I

Decyzja Cezara
Domus rodziny Juliuszów w dzielnicy Subura
Rzym, 77 r. p.n.e.

– Wszyscy, którzy tego próbowali, nie żyją. Zmierzasz ku katastrofie. Nie powinieneś, nie możesz zaakceptować tej oferty. To byłoby samobójstwo. – Słowa Tytusa Labienusa brzmiały ostro, wypowiadał je z zaangażowaniem kogoś, kto próbuje przekonać przyjaciela, by nie popełniał największego błędu swojego życia. – Świata nie da się zmienić, Gajuszu, a ten proces właśnie to ma na celu. Czy mam przypomnieć ci imiona tych wszystkich, którzy zginęli, próbując wprowadzić zmiany i przeciwstawiając się senatorom? To tamci od zawsze nami rządzili i nadal będą rządzić. Nie ma możliwości jakiejkolwiek zmiany. Musimy albo połączyć się z tymi, co rządzą, albo się od nich odsunąć, ale nigdy, słyszysz, Gajuszu, nigdy nie możemy przeciwstawiać się optymatom. To oznacza śmierć. Dobrze o tym wiesz.
Cezar uważnie słuchał swego przyjaciela z dzieciństwa. Wiedział, że ten przemawia do niego z lojalności. Sam na razie się nie odzywał.
Kornelia, dziewiętnastoletnia żona Cezara, stała pośrodku domowego atrium. Małżonek krążył wokół niej, rozważając rady Labienusa i zastanawiając się, jaką odpowiedź dać Macedończykom, którzy właśnie zwrócili się do niego o pomoc.
Milczenie Cezara niepokoiło Labienusa. Obawiał się, że jego słowa nie wystarczą, by przekonać przyjaciela. Widząc, jak krąży wokół Kornelii – co symbolizowało centralną pozycję, jaką w życiu Cezara zajmowała jego żona – odwołał się do łączącej ich miłości, o której wszyscy wiedzieli.
– Kornelio, na Herkulesa, kochasz swego małżonka. Powiedz mu, by odrzucił tę szaleńczą propozycję ze względu na ciebie, na swą matkę, na rodzinę. Dolabelli nikt nie dosięgnie. Gajusz prawie zginął, przeciwstawiając się Sulli, ale jeśli zrobi to bezpośrednio podczas procesu prawej ręki dyktatora, niechybnie umrze. Na bogów, powiedz mu coś!
Kornelia słuchała go, mrugając oczami.
W tej chwili doszedł ich płacz. To mała Julia, niespełna pięcioletnia córka Cezara i Kornelii, pojawiła się w atrium. Wbiegła za nią niewolnica.
– Wybacz, o pani, wybacz – powiedziała. – Jest taka szybka.
– Mamo, mamo – krzyknęła dziewczynka i przycisnęła się do kolan Kornelii.
Nagłe wejście córki uratowało matkę przed koniecznością udzielenia odpowiedzi na apele Labienusa.
– Zaraz wracam – powiedziała, złapała córkę za rękę i pociągnęła ją za sobą.
Cezar spojrzał na żonę i skinął głową. Na jego twarzy malowała się powaga.
– Tato – powiedziała dziewczynka, przechodząc obok niego.
Gajusz Juliusz Cezar uśmiechnął się do córki.
Kornelia szarpnęła ją za rękę i wraz z niewolnicą zniknęły w jednym z rogów atrium.
Labienus pozostał sam z zadaniem przekonania przyjaciela, żeby nie zgodził się na to zatrute zlecenie, ale nie zamierzał się poddawać. Nadal przemawiał, mimo że przedstawiciele z prowincji Macedonia, którzy chcieli zatrudnić młodego Juliusza Cezara jako oskarżyciela, również znajdowali się w pomieszczeniu. Byli to Perdikas, Archelaos i Aeropos. Czuli się niezręcznie, słuchając Tytusa Labienusa, ale nie śmieli przerywać dyskusji między dwoma obywatelami rzymskimi.
– Posłuchaj mnie uważnie, Gajuszu – kontynuował Labienus, nie zważając na wrogie spojrzenia Macedończyków. – Jeśli przyjmiesz tę propozycję, najpierw zmasakrują cię przed trybunałem, a potem to samo zrobią w jakimś ciemnym zaułku albo na forum w świetle dnia. Nie byłbyś pierwszy. Od czasu śmierci twego wuja Mariusza i absolutnego zwycięstwa Sulli optymaci poczynają sobie coraz śmielej. Czują się silniejsi niż kiedykolwiek. Są silniejsi niż kiedykolwiek. Ale posłuchaj uważnie tego, co ci powiem: nawet jeśli doszłoby do niemożliwego i trybunał rozstrzygnąłby sprawę na twoją korzyść, stanąłbyś przeciwko Kotcie, własnemu wujowi, bratu twej matki, którego Dolabella zatrudnił jako obrońcę. Chcesz zmusić matkę, by wybierała między bratem a synem?
Przy tych słowach Juliusz Cezar uniósł nieco dłonie, jakby prosił przyjaciela, by zamilkł. Spuścił wzrok i zaczął przyglądać się popękanej mozaice na podłodze rodzinnego domostwa. Należeli do patrycjuszy, lecz w ostatnim czasie, od chwili upadku innego wuja, wielkiego Gajusza Mariusza, nie mieli tyle pieniędzy, ile powinni. Sulla skonfiskował ich liczne dobra za to, że rodzina Juliuszów stanęła po stronie popularów. Nie mieli środków nawet na to, żeby naprawić tę przeklętą mozaikę. Ale nie to martwiło młodego Cezara.
– W tym tkwi sedno – powiedział wreszcie.
W tej samej chwili do atrium powróciła Kornelia i w milczeniu, bezszelestnie stanęła obok męża na środku pomieszczenia. Córka znów pozostawała pod pieczą niewolnic. Julia była płaczliwa, niedawno chorowała, ale wyglądało na to, że jej zdrowie już się poprawiło. Kornelia wiedziała, że dziewczynka wyczuwa napięcie panujące w domu i tak właśnie na nie reaguje. Mówią, że dzieci przeczuwają nadchodzącą katastrofę. Czy to prawda? Jej myśli przerwał spokojny, pewny siebie głos małżonka.
– Czy z Julią wszystko w porządku?
– Wszystko dobrze. Nie ma już gorączki. Nie martw się o nią – odparła szybko i precyzyjnie Kornelia. Nie należało go teraz niepotrzebnie niepokoić. Rozgrywały się sprawy ważniejsze niż dziecięce humory.
– W czym tkwi sedno? – wrócił do przerwanej rozmowy Labienus. Wypowiedział tyle słów, żeby przekonać przyjaciela do niewłączania się w proces Dolabelli, że nie wiedział już, do czego odniósł się Cezar.
– Moja matka – wyjaśnił Juliusz i głośno, powoli, jakby w każdej sylabie podkreślał jej ogromny autorytet, wypowiedział imię rodzicielki: – Aurelia. Co uznałaby za właściwsze: żebym przyjął rolę oskarżyciela w sprawie, w której mój wuj Kotta jest obrońcą, i w konsekwencji, jak słusznie mówisz, doprowadził do rozłamu w rodzinie, czy też przeciwnie: żebym jej nie przyjął, nie mieszał się w tę sprawę, chociaż krew aż się we mnie gotuje? Dolabella był jednym z podłych sojuszników Sulli. I jeśli tylko połowa z tego, co opowiadają ci ludzie – wskazał na Macedończyków – jest prawdą, popełnił okropne zbrodnie, przestępstwa jeszcze wstrętniejsze dlatego, że ich sprawcą jest senator, który powinien świecić przykładem; przestępstwa, za które koniec końców powinien drogo zapłacić. Dolabella jest z całą pewnością jednym z naszych wrogów. Mam pozwolić mu się wymknąć, teraz, kiedy mogę postawić go przed trybunałem po tym, jak wyrządził nam tyle krzywd, wspierając proskrypcje Sulli i czerpiąc z nich zyski?
– Nie masz szans przeciwko wujowi Kotcie i Hortensjuszowi: to niezwykle doświadczeni obrońcy, i nie masz szans przeciwko sędziom, z całą pewnością przekupionym, skorumpowanym – stwierdził rozsądnie Labienus.
Przekupywanie sędziów orzekających w procesach potężnych i bogatych senatorów było w Rzymie powszechne. Tym bardziej po reformach Sulli, który zarządził, by trybunały składały się wyłącznie z senatorów. Dolabella był wcześniej konsulem, dostał prawo do triumfu po pokonaniu Traków, w cieniu proskrypcji przeprowadzonych przez dyktatora Sullę zgromadził ogromną fortunę i wedle tego, co mówili przedstawiciele Macedończyków, powiększył ją dzięki kradzieży funduszy publicznych i pobieraniu od zamożnych mieszkańców prowincji podatków na wymyś­lone cele. A to pieniądze zawsze wygrywały procesy w Rzymie. Dolabella był zbyt bogatym senatorem, żeby inni patres conscripti odważyli się go skazać. Rozmiary zbrodni nie miały tutaj znaczenia, podobnie jak to, czy oprócz kradzieży popełnił również inne przestępstwa.
– Kornelio, na bogów, na wszystko, co najbardziej kochasz, pomóż mi zapobiec szaleństwu, które chce popełnić twój małżonek – wznowił prośby Labienus.
Zapadła cisza.
Tym razem nie pojawiło się żadne dziecko, nic, co uratowałoby Kornelię przed wypowiedzeniem się w tej sprawie. Labienus wiedział, że Cezar liczy się z jej zdaniem, chociaż była taka młoda.
Kornelia spuściła wzrok i skupiła go na bliźnie na lewej łydce Labienusa, ranie, która połączyła go z jej małżonkiem na zawsze i z powodu której winien był Cezarowi dozgonną wdzięczność. Nie chciała w niczym przeciwstawiać się przyjacielowi domu, ale zdanie męża było najważniejsze.
– Cokolwiek postanowi mój małżonek… – zaczęła – cokolwiek postanowi mój małżonek, będzie właściwe. A ja będę go w tym wspierać. Jak zawsze – spojrzała Cezarowi w oczy – tak jak on zawsze wspiera mnie.
Obaj mężczyźni wiedzieli, że mówi o niedawnej przeszłości, kiedy to miłość Cezara do żony w sposób okrutny i bezlitosny została wystawiona na próbę, a on dowiódł, z jakiej ulepiony jest gliny.
– Cokolwiek postanowisz – powtórzyła i zwróciła wzrok ku podłodze. Powiedziała już wszystko.
Cezar docenił, że Kornelia nie utrudnia mu sprawy. Tak bardzo ją kochał, że mogła wpłynąć na jego decyzję. Jej neutralność pozostawiała mu swobodę działania. Był pewien, że po tym, co wydarzyło się z Sullą, nie potrzebował od niej więcej dowodów miłości.
Słowa przyjaciela były jak najbardziej logiczne: przyjęcie oferty Macedończyków oznaczało samobójstwo, a ponadto spór w łonie rodziny. Cezar westchnął.
– Wezwijmy twoją matkę – powiedział nagle Labienus, dostrzegając, że przyjaciel zaczyna mieć wątpliwości.
– Nie! – odparł gwałtownie Cezar.
Labienus zamarł.
– Matka na pewno chciałaby, bym podjął tę decyzję samodzielnie – wyjaśnił Cezar. – Tak jak powiedziała przed chwilą Kornelia. Moja matka… zawsze powtarzała, żebym był niezależny. Mimo szacunku, jakim ją darzę, i mimo tego, że jej rady są tak cenne, już od jakiegoś czasu chce, żebym sam podejmował ważne decyzje, i tak będzie tym razem.
Labienus pokręcił głową. Chociaż dobrze znał zwyczaje i charakter wszystkich członków rodziny przyjaciela, przeczuwał, że szacowna Aurelia rzeczywiście tak by się wyraziła, gdyby ją teraz zawezwano. Tak jak powiedziała Kornelia, Cezar musi zdecydować sam. Tamta matrona ukształtowała swego syna na urodzonego przywódcę, męża, którego nic i nikt nie jest w stanie powstrzymać. Młoda małżonka zaakceptowała to jako coś oczywistego i nieodłącznego od postaci Cezara. Tyle że zdaniem Labienusa mogło to doprowadzić jedynie do katastrofy…
Juliusz Cezar zwrócił się do Macedończyków:
– Dlaczego ja?
Przedstawiciele wschodniej prowincji spojrzeli po sobie, a Aeropos, najstarszy z nich, zdecydował się przemówić.
– Wiemy, że gdy wielu podporządkowało się wybrykom okrutnego dyktatora Sulli, młody Juliusz Cezar się mu przeciwstawił. Sulli oraz Dolabelli, którego oskarżamy o kradzież pieniędzy naszych rodaków oraz o inne, bardziej odstręczające czyny… – Przełknął w tym momencie ślinę, żeby nie wracać do spraw, które bezpośrednio dotyczyły jego córki Myrtale. – Czyny… o których już mówiliśmy. Jak wspomniałem, Dolabella był przyjacielem groźnego Sulli. Powiedziano nam, że czasami działał jako jego prawa ręka, czy to na wojnie, czy to podczas represjonowania przeciwników w Rzymie. Jedynie ktoś, kto nie bał się Sulli w przeszłości, jest w stanie przeciwstawić się Dolabelli i jego pieniądzom, manipulacjom i okrucieństwu. Dlatego przyszliśmy tu błagać młodego Juliusza Cezara, by przyjął ofertę i został w naszym imieniu oskarżycielem. Wedle praw Rzymu tylko obywatel miasta może przeprowadzić sprawę przeciwko innemu obywatelowi. Nie sądzę, byśmy spotkali wielu gotowych podjąć ryzyko przeciwstawienia się komuś takiemu, jak były namiestnik i konsul Gnejusz Korneliusz Dolabella, i…
W tym momencie przerwał mu Labienus.
– Przyznaję, Gajuszu, że ten człowiek ma rację co do pewnych spraw, tyle że są one przerażające. Dolabella rzeczywiście jest okrutnikiem, jest niebezpieczny, ma mnóstwo pieniędzy i nie zawaha się ich użyć, by kupić sobie przychylność trybunału lub opłacić najemników, którzy skończą z tobą, jeśli sprawy przybiorą dla niego zły obrót. Prawdą jest również, że sprzeciwiłeś się Sulli i prawie kosztowało cię to życie. Bogini Fortuna była wówczas przy tobie, ale nie sądzę, by ponowne wystawienie na próbę bogów i sprawdzanie, czy przeznaczyli ci ocalenie czy zatracenie, było posunięciem inteligentnym. Wiem, że wierzysz, iż Wenus i Mars cię chronią, ale błagam, nie poddawaj ich znów próbie.
Gajusz Juliusz Cezar zaczerpnął powietrza, przytakując raz za razem i przyglądając się na zmianę Labienusowi i wysłannikom z Macedonii.
Wstrzymał oddech.
Spuścił wzrok.
Wyciągnął ręce do góry.
Ponownie skinął głową, patrząc w podłogę.
Podniósł wzrok i wbił go w Macedończyków.
– Przyjmuję waszą ofertę. Będę oskarżał w tej sprawie.
Labienus pokręcił głową.
Kornelia zamknęła oczy i bezgłośnie poprosiła bogów, by chronili jej męża.
Macedończycy pochylili się, wyrażając uznanie, grzecznie się pożegnali, na stole w atrium rezydencji położyli ciężki wór monet jako pierwszą ratę zapłaty za usługi oskarżyciela i wyszli, pozostawiając dwóch przyjaciół i młodą żonę samych. Nie śpieszyło im się, raczej bali się, że Juliusz Cezar jeszcze raz przemyśli sobie to, co im powiedział, i się wycofa. Woleli jak najszybciej opuścić ten dom, z obietnicą rzymskiego obywatela, że będzie oskarżał w ich sprawie przeciwko wszechpotężnemu Dolabelli. Nadal byli przekonani, jak wszyscy w wielkim mieście nad Tybrem, że przegrają, ale przynajmniej spróbują zemsty. Jeśli to nie zadziała, mieli już inny plan: Dolabella za wszystko, co zrobił, poniesie śmierć. Nie wiedzieli tylko, kto umrze wraz z byłym konsulem – być może oni wszyscy, włącznie z młodym adwokatem, który właśnie przyjął ich ofertę. Było im to obojętne. Macedończycy szli na śmierć i życie. W swojej naiwności nie doceniali niespotykanej potęgi wroga.
W atrium rezydencji rodziny Juliuszów w centrum dzielnicy Subura Labienus westchnął w absolutnym zniechęceniu.
Juliusz Cezar znów patrzył na podłogę. Decyzja została podjęta, ale nadal zastanawiał się, jak zareaguje jego matka. Tylko to go teraz martwiło. Myślał o wszystkim, co matka opowiedziała mu o wydarzeniach z czasów, gdy sam miał zaledwie kilka miesięcy. Czy historia powtórzy się i teraz to on stanie się ofiarą odwiecznej walki między optymatami a popularami? Czy skończy jak pozostali?
Poczuł delikatne ramiona żony obejmujące jego plecy.
Cezar zamknął oczy i pozwolił się przytulić.
Potrzebował tego.

Memoria prima

AURELIA
Matka Cezara

ROZDZIAŁ II

Senatus consultum ultimum
Domus rodziny Juliuszów, Rzym
99 r. p.n.e., dwadzieścia dwa lata przed procesem Dolabelli

Nadeszła pora wyborów, a więc również czas pełen przemocy.
Zdawało się, że gdy tylko zbliżała się epoka wyboru mężów, którzy mieli sprawować najważniejsze funkcje w Republice: stanowiska konsulów, trybunów ludowych i pretorów, brutalność, śmierć i szaleństwo swobodnie rozprzestrzeniały się po mieście.
Aurelia trzymała na rękach Gajusza Juliusza Cezara, ledwie kilkumiesięcznego syna. Dziecko przez całe popołudnie było spokojne, ale teraz zaczęło płakać obudzone krzykami dochodzącymi z atrium. Aurelia była zła. Tak trudno uśpić synka. Młoda matrona była przekonana, że to pobudliwe dziecko potrzebuje spokoju i harmonii, żeby zasnąć. Dlatego gdy tylko udawało jej się uśpić Gajusza, wszelkie odgłosy, które go budziły, wywoływały jej gniew. Wiedziała, że w Rzymie trwają wybory i dochodzi do wymykających się spod kontroli potyczek między politycznymi przeciwnikami, ale w tej chwili jej jedynym celem był odpoczynek potomka.
– Weź go! – Przekazała synka w ręce mamki-niewolnicy. – Spróbuj go uspokoić, a ja wymuszę na tych dzikusach ciszę albo przynajmniej zaprzestanie tych szalonych wrzasków.
Ruszyła zdecydowanym krokiem przez korytarze rezydencji rodziny Juliuszów, która teraz, od czasu jej zamążpójścia przed kilku laty, była również jej rodziną. Niosła ją złość. Zamierzała wejść do atrium, wzywając bogów i nakazując mężowi i jego przyjaciołom, żeby przestali krzyczeć. Nim jednak to uczyniła, dobiegł ją klarowny głos szwagra, Gajusza Mariusza.
Natychmiast się zatrzymała.
Mariusz był sześciokrotnie wybierany na konsula, pięć razy z rzędu, mimo że prawo nie faworyzowało tego rodzaju rozwiązania. Uwagę Aurelii zwrócił fakt, że po raz pierwszy, odkąd go znała, usłyszała w jego głosie… strach. Sześciokrotny konsul, zwycięzca dziesiątek potyczek i bitew z barbarzyńcami, którzy nękali Rzym, przemawiał z obawą… To znaczy, że musiało wydarzyć się coś poważnego.
Zastygła na końcu korytarza, tuż przy wejściu do atrium, i wytężyła słuch.
– Saturninus i Glaucja oszaleli – mówił konsul.
Aurelia zacisnęła usta. Saturninus i Glaucja sprawowali obecnie urząd trybunów ludowych. Pokiwała głową. Trybuni poza kontrolą… To zawsze oznaczało śmiertelną walkę z Senatem, bunt, zamieszki i krew na ulicach Rzymu.
Odetchnęła głęboko i weszła do atrium.
Nie pozdrowiła gościa, choć tak należało. W ten sposób chciała jednak okazać gniew, mimo że ostatecznie nie zaczęła wzywać bogów ani nie podniosła głosu. Zależało jej przecież tylko na tym, żeby wszyscy mówili spokojniejszym tonem.
– Dlaczego twierdzisz, że Saturninus i Glaucja stracili rozum? – spytała od razu Mariusza, stając u boku małżonka i na chwilę chwytając go za rękę w formie pozdrowienia. – Wasze krzyki obudziły dziecko. Mam nadzieję, że skoro przerywacie sen mojego syna, chodzi o coś poważnego, a nie o jeden z waszych zwykłych politycznych sporów.
– To nie jest jeden z naszych politycznych sporów, Aurelio – odparł jej mąż, spoglądając na nią z lekką dezaprobatą, ponieważ nie pozdrowiła gościa z należnym mu szacunkiem.
– Gajusz Mariusz wie, że zawsze jest u nas mile widziany – rzuciła w odpowiedzi na spojrzenie męża – i jako świetny żołnierz, którym jest, z całą pewnością docenia, że bez zbędnych wstępów przeszłam do rzeczy, prawda, najjaśniejszy mężu, rzymski konsulu? – zwróciła się do szwagra z lekkim uśmiechem.
Rzeczywiście Mariusz wolał, gdy w rozmowach unikano owijania w bawełnę. Był zwycięzcą w wojnach przeciwko królowi Jugurcie w Afryce oraz Cymbrom i Teutonom na północy. Lubił kobietę, którą poślubił jego szwagier. Aurelia była ładna, inteligentna i na pewno okazałaby się świetnym legatem legionów, jeśli tylko nie urodziłaby się kobietą.
– Nie ma potrzeby złościć się z powodu zachowania twej małżonki, Gajuszu. Jesteśmy z całą pewnością wśród przyjaciół – powiedział uprzejmie konsul i zaraz wbił wzrok w Aurelię. – Potwierdzam, nie chodzi o zwykły spór: Saturninus i Glaucja opłacili najemników, żeby zabili Memiusza, drugiego z kandydatów na konsula z ramienia optymatów.
– Przemocą odpowiedzieli na przemoc – stwierdziła Aurelia, sadowiąc się na kline. Gestem zaprosiła małżonka i Mariusza, by poszli w jej ślady.
Widząc, że to uczynili, spojrzała w stronę niewolnika atriense, wskazując mu, iż pragnie podjąć gościa jedzeniem i winem. Aurelię zaciekawiła rozmowa. Liczyła też, że jeśli mężczyźni położą się, by jeść i pić, złagodnieją i będą debatować spokojniej, a jej syn Cezar wreszcie uśnie.
– Przemoc przeciwko przemocy, to nie ulega wątpliwości, ale Senat w tego rodzaju starciach zawsze ma przewagę – wyjaśnił Gajusz Mariusz.
– Więc to Saturninus i Glaucja mają zmartwienie, bo nastawali na życie Memiusza, czyż nie? – powiedziała Aurelia i zachęciła Mariusza, by sięgnął po jeden z pucharów z winem, które pośpiesznie wnosili niewolnicy.
Jeśli dobrze jej usługiwano, Aurelia była wielkoduszną dominą, ale gdy jakiś niewolnik nie wykonywał sprawnie swoich zadań, potrafiła wyrazić gniew za pomocą rózg, których atriense używał z dużą brutalnością.
Mariusz pociągnął szczodry łyk wina i zaczerpnął głęboko powietrza. Miał wiele do opowiedzenia w krótkim czasie: tu, na miejscu, powinien podjąć decyzję na wagę życia i śmierci. Lubił pogawędki z Gajuszem Juliuszem Cezarem. Jego szwagier był mężem dyskretnym, niespecjalnie ambitnym, co w Rzymie było raczej niecodzienne, za to uważnie słuchał i zawsze udzielał interesujących rad. Mariusz czuł się też swobodnie przy Aurelii. W czasach, w których nieustannie dochodziło do zdrad politycznych, dom, gdzie można spokojnie porozmawiać, zostać wysłuchanym i poczuć wsparcie, był niczym balsam dla jego duszy. Mariusz niezwykle to doceniał. Odstawił puchar. Dostrzegł pytającą minę Aurelii. Postanowił pokrótce opowiedzieć o tym, co się dzieje, żeby mogła włączyć się do rozmowy.
– Po powrocie z północy, gdzie pokonałem Cymbrów i Teutonów, w Senacie poczułem się przyparty do muru. Moje wiktorie, jak również poprzednie zwycięstwo w Afryce sprawiły, że zaczęto się mnie bać, a dominujący w Senacie optymaci chcieli mnie odizolować. Jak wiecie, sprzymierzyłem się wówczas z Saturninusem i Glaucją ze stronnictwa popularów, których również prześladował Senat. Zawarliśmy pakt, ustalając, że pomożemy sobie nawzajem zdobyć kluczowe stanowiska w Republice: wówczas Glaucja został pretorem, Saturninus – trybunem ludowym, a ja po raz szósty objąłem urząd konsula. Saturninus i Glaucja poparli mnie również we wprowadzeniu w życie prawa, które pozwalało weteranom z moich legionów otrzymać ziemię uprawną na północ od Padu oraz w Afryce. To wywołało niechęć w Senacie, ale również wśród sprzymierzeńców z innych miast Italii. Uważali oni, że ziemie na północ od Padu należą do nich, bo zajmowali je przed inwazją Cymbrów i Teutonów. Saturninusowi, Glaucji i mnie udało się uspokoić Italików, dając im dostęp do nowych kolonii w Sycylii i Macedonii, ale to z kolei wywołało niepokój obywateli rzymskich, którzy postrzegali to jako swój przywilej. Żeby uśmierzyć niepokój ludu rzymskiego, uzgodniliśmy między sobą – Glaucja, Saturninus i ja – sprzedaż obywatelom Rzymu zboża po obniżonych cenach, co z kolei, podobnie jak rozdanie ziem i dostęp do kolonii, wprawiło w nerwowość senatorów. Moi weterani, którzy z tak wielką odwagą i wysiłkiem bronili Rzymu przed atakami barbarzyńców, zostali nagrodzeni i usatysfakcjonowani, lud jest spokojny, a Italikowie, nasi sprzymierzeńcy, już się nie burzą. Udało się osiągnąć stan niełatwej równowagi, w którym wszyscy coś zyskują.
– Wszyscy poza senatorami ze stronnictwa optymatów – zauważyła słusznie Aurelia.
Mariusz przytaknął i uśmiechnął się, widząc, jak sprawnie jego szwagierka odczytuje rzymską politykę.
– Wszyscy poza optymatami, zgadza się – potwierdził. – Oni widzą w tym jedynie masowe rozdawnictwo bogactw, czy to ziem, czy zboża, czy praw. Jako że mieliśmy za sobą lud i sprzymierzeńców, senatorowie nie byli pewni, czy nas zaatakować, jak to robili w przeszłości, na przykład wtedy, gdy Senat doprowadził do śmierci Grakchów zaraz po epoce Scypiona Afrykańskiego. Saturninus i Glaucja błędnie odczytali to wahanie Senatu, pomylili je ze słabością i podczas wyboru konsulów spiskowali, doprowadzając do zabójstwa Memiusza…
– Kandydata optymatów – przypomniała Aurelia.
– Kandydata optymatów – potwierdził Gajusz Mariusz i kontynuował opowieść: – Wobec takiej przemocy Senat postanowił działać. Nie tylko rozstawił po całym mieście bandy najemników, ale również wydał dekret senatus consultum ultimum.
Zapadła cisza. Gajusz Juliusz Cezar był bardzo poważny, nawet nie spróbował jedzenia. Z kolei Gajusz Mariusz wykorzystał chwilę milczenia, żeby skubnąć nieco sera. Nie był pewien, ile czasu minie, nim znów przyjdzie mu coś zjeść, a z doświadczenia wiedział, że z pustym żołądkiem lepiej nie stawiać czoła przeciwnikom.
– Czy również na mocy senatus consultum ultimum Senat wydał rozkaz egzekucji Gajusza Grakcha, jednego z pierwszych trybunów ludowych, którzy mu się przeciwstawili? – spytała Aurelia.
– Zgadza się – powiedział Gajusz Juliusz Cezar ojciec.
Mariusz nadal jadł, a Cezar ojciec, który wiedział więcej od żony, świetnie rozumiał, dlaczego nic nie mówi.
– Wobec tego – kontynuowała Aurelia – nowy dekret ma na celu… skończyć z Glaucją i Saturninusem?
– Zgadza się – powtórzył Cezar ojciec.
Mariusz wciąż jadł.
– Kiedy Senat wydaje senatus consultum ultimum, zwykle wyznacza kogoś, by wypełnił zawarte w nim rozkazy, prawda? – spytała ponownie Aurelia.
– Zgadza się – potwierdził jej małżonek.
– I kogo wyznaczył Senat tym razem?
Cezar ojciec nie odezwał się, tylko spojrzał na szwagra.
Gajusz Mariusz przestał przeżuwać. Połknął cały chleb i ser, które miał w ustach.
– Mnie, jako rzymskiego konsula – stwierdził.
– Chcą was podzielić – powiedziała Aurelia cichym, lecz wyraźnie słyszalnym w panującej w atrium ciszy głosem. – To byli twoi sojusznicy.
– Byli nimi – przyznał Mariusz. – Ale zabójstwa Memiusza podjęli się bez pytania mnie o zdanie.
– To prawda – powiedziała. Była przekonana, że tak poważną decyzję powinni byli podjąć wszyscy razem. – Nie pytali cię o zdanie w kwestii Memiusza, bo z wielkim prawdopodobieństwem nie zgodziłbyś się na to zabójstwo.
– Z całą pewnością – odparł Mariusz. – Nie tylko potępiam je z powodów moralnych, lecz również uważam je za poważny błąd: Saturninus i Glaucja uznali Senat za pokonany, tymczasem ja sądzę, że po prostu wyczekuje on odpowiedniej chwili, waży, w jaki sposób i kiedy uderzyć, żeby ponownie przejąć pełnię władzy. Chce wybrać na funkcje trybuna ludowego i pretora swoich zaufanych ludzi, którzy nie poprą rozdawnictwa ziem, bogactw i praw. W ten sposób wreszcie uda im się całkowicie mnie odizolować, zanim wymierzą ostateczny cios. W sensie metaforycznym albo rzeczywistym. Najemnicy Senatu wypełniają ulice Rzymu. Ja nadal mogę się swobodnie poruszać, bo eskortują mnie moi weterani, a także dlatego, że Senat nakazał, by mnie nie tykano, zanim nie opowiem się po jednej ze stron. Wyczekuje mojej decyzji: czy nadal będę chronić Saturninusa i Glaucję, czy też przejdę na stronę optymatów, wypełniając rozkaz zawarty w senatus consultum ultimum. Przybyłem tutaj, gdyż moja decyzja będzie miała wpływ na losy całej mojej rodziny i na was także, ponieważ jestem mężem Julii. Jeśli zignoruję rozkaz Senatu, jego najemnicy zaatakują mnie i być może również moich krewnych i przyjaciół… a nie mam tylu ludzi, żeby ochronić was wszystkich.
Zapadła napięta cisza.
– To Sulla – odezwał się po chwili Mariusz, wpatrując się w podłogę, jakby mówił do siebie samego. – To on sprawnie manipuluje tym wszystkim. Nie sądziłem, że się na to odważy, ale teraz widzę to jasno: chce zostać przywódcą optymatów i w tym celu musi zasłużyć się w oczach Metellusa i jego popleczników, którzy ciągle poszukują senatorów z odpowiednią energią, gotowych ze mną walczyć.
– Ale przecież Sulla brał udział w wojnie u twego boku – wtrąciła Aurelia. – W Afryce jako kwestor, jeśli dobrze pamiętam, a potem także jako twój podkomendny przeciwko barbarzyńcom na północy, nie tak było?
Mariusz spojrzał na nią.
– Tak było. Dobrze pamiętasz. Był też dobrym żołnierzem, umiał radzić sobie z wrogami, ale potem chciał przypisać sobie wszystkie zasługi. Wzbudziło to obrzydzenie wielu moich zaufanych ludzi i mnie samego. Dlatego odmówiłem mu wsparcia, gdy chciał ubiegać się o stanowisko pretora, i zachęcałem do udziału w wyborach Glaucję. Od tamtej pory Sulla kopie pode mną dołki w Senacie jak tylko może. Mimo to nie sądziłem, że jest zdolny do nawoływania do uchwalenia senatus consultum ultimum. Jest bardzo ostrożny.
– Przemoc ze strony Saturninusa i Glaucji mogła obudzić jego najbrutalniejszą stronę – skwitowała Aurelia. – Tym dekretem odpowiada na zabójstwo optymata Memiusza.
– Bez wątpienia. – Mariusz ponownie spuścił wzrok i się zamyślił. – Ale jest coś jeszcze… – Milczał przez chwilę; jego gospodarze również się nie odzywali, podczas gdy porządkował swoje myśli. – Na Jowisza! – zakrzyknął wreszcie. – To młody Dolabella. Teraz widzę wyraźnie.
– Dolabella? – spytali jednocześnie Aurelia i jej małżonek. Nie znali tego imienia.
– Oczywiście, że nie wiecie, kto zacz – stwierdził Mariusz. – Gnejusz Korneliusz Dolabella nie może przypisać sobie żadnych zasług. Jego ojciec owszem, ale on sam jeszcze nie. Jego cursus honorum, przebieg służby Republice nie błyszczy: niczym się nie wyróżnił i nie zajmował żadnego ważnego stanowiska, ale w Senacie czuje się jak ryba w wodzie i często widać go u boku Sulli, szepcze z nim i zachęca go do ostrych przemów. Dolabella łechce ego Sulli, popycha go do czynów, których tamten nie podjąłby się sam, ale które zapewnią mu przywództwo w stronnictwie optymatów. W ostatnich latach grupę konserwatystów zdominowali Metellusowie, ale wydają się zmęczeni i wielu widzi, że nie są w stanie stawić mi czoła. Sulla doprowadził do wydania senatus consultum ultimum przeciwko Saturninusowi i Glaucji, żeby postawić mnie w tej niewygodnej sytuacji, w której jestem obecnie. W ten sposób mści się na mnie. Wiedziałem, że prędzej czy później będę musiał stanąć do tej walki, ale nie sądziłem, że ta chwila nadejdzie tak szybko.
Ponownie zamilkł.
Gajusz Juliusz Cezar ojciec również nic nie mówił. Nie wiedział, co mu doradzić.
– A więc… podjąłeś już decyzję? – spytała Aurelia, ale natychmiast się poprawiła i zmieniła pytanie w stwierdzenie. – Podjąłeś już decyzję, dlatego tutaj przybyłeś. Żeby nas ostrzec.
– Zgadza się – potwierdził Mariusz, kiwając kilkakrotnie głową. – Aresztuję Saturninusa i Glaucję, nie ma wyjścia, zmusza mnie do tego senatus consultum ultimum i powaga ich zbrodni, doprowadzili do zabójstwa kandydata na konsula. Ale ich nie stracę. Umieszczę obu pod strażą moich weteranów i będę negocjował, żeby postawiono ich przed sądem. Nie wiem jeszcze, co z tego wyniknie. Nadchodzą burzliwe czasy, powinniście się mieć na baczności. Dopóki będę mógł, zostawię ludzi przed waszym domem.
Wstał.
– Dziękuję, Mariuszu – powiedział Gajusz Juliusz Cezar ojciec – za to, że o nas pomyślałeś.
– Bądźcie ostrożni – odparł konsul, zmierzając w stronę drzwi wyjściowych, odprowadzany przez oboje gospodarzy. – Stawię czoło Sulli. Częściowo dlatego, że to pod moim dowództwem zyskał sobie taką sławę. Teraz muszę powstrzymać jego wygórowane ambicje, ale ten Dolabella, który go podżega, zachęca… jest młody, z innego pokolenia. Zastanawiam się, kto przeciwstawi się jemu, gdy Sulli i mnie nie będzie już wśród żywych.
W tej chwili rozległ się płacz.
– Twój bratanek – powiedziała Aurelia. – Gajusz Juliusz Cezar. Zajmę się nim.
Mariusz tylko się uśmiechnął. W tamtej chwili nikt nie zdawał sobie sprawy z tego zbiegu okoliczności.

 
Wesprzyj nas