W świecie, w którym kobiety miały odgrywać tylko role opiekunek domowego ogniska, Tan Yunxian odważyła się pójść inną drogą. Fascynująca historia, inspirowana prawdziwymi losami lekarki, żyjącej w Chinach za czasów panowania dynastii Ming.
Tan Yunxian – urodzona w elitarnej rodzinie, doświadczona przez śmierć, rozłąkę i samotność – jest wychowywana przez dziadków tak, by być użyteczną. Babcia, jedna z niewielu lekarek w Chinach, uczy ją podstaw chińskiej medycyny – Czterech Badań: patrzenia, pytania i słuchania, wąchania i mierzenia pulsu.
Od najmłodszych lat Yunxian zgłębia tajniki leczenia dolegliwości kobiecych. Towarzyszy jej przygotowująca się do roli położnej Meiling. Dziewczyny szybko się zaprzyjaźniają i przysięgają, że będą się wspierać już zawsze, dzieląc radości i trudy życia.
Na drodze ich przyjaźni staje teściowa, która zabrania im dalej pomagać kobietom. Wyznacza Tan rolę klasycznej żony – ma haftować pantofle na skrępowane stopy, recytować poezję, rodzić synów i na zawsze pozostać w murach rodzinnej posiadłości, Ogrodu Pachnących Rozkoszy.
W jaki sposób Yunxian zdołała uwolnić się od tradycji, by wieść życie tak wpływowe, że wiele jej lekarstw stosuje się do tej pory, pięć wieków później?
Krąg kobiet pani Tan
Przekład: Ewa Ratajczyk
Wydawnictwo Filia
Premiera: 29 stycznia 2025
OD AUTORKI
Opowieść rozpoczyna się w 1469 roku, w piątym roku panowania cesarza Chenghua, kiedy Tan Yunxian miała osiem lat. Tytuł jej książki był tłumaczony na różne sposoby: Porady kobiety lekarza, Rozmaite zapiski lekarki i Komentarze lekarki.
Trzymałam się anglojęzycznej tradycji zapisu wielkimi literami niektórych słów związanych z medycyną chińską, mających inne znaczenie semantyczne niż ich odpowiedniki pisane małymi literami, takie jak krew i Krew. Pierwszy system transkrypcji zapisu chińskiego na alfabet rzymski stworzyli Matteo Ricci i Michele Ruggieri pomiędzy 1583 a 1588 rokiem, czyli długo po opisywanych w tej książce wydarzeniach. W związku z tym użyłam systemu transliteracji hanyu pinyin dla chińskich słów, przyjętego przez Chińską Republikę Ludową w 1979, a na arenie międzynarodowej zaadoptowanego w 1982 roku.
Być może tradycje medycyny chińskiej są czytelnikowi obce – moją rolą nie jest opowiadanie się za nimi lub przeciwko nim – ale mam nadzieję, że podczas lektury czytelnik będzie miał przed oczami szerszy obraz świata, w którym rozgrywa się ta historia. Kolumb dotarł do Ameryki dopiero trzydzieści jeden lat po narodzinach Tan Yunxian, a angielską osadę Jamestown założono dopiero pięćdziesiąt jeden lat po jej śmierci. Zachodnia tradycja medycyny w czasach praktyki Tan Yunxian chorobę postrzegała jako wynik braku równowagi w organizmie lub zepsucie czterech humorów – krwi, flegmy, żółtej żółci i czarnej żółci, które uważano za główne płyny ustrojowe – lub zemstę za grzechy popełnione przez pacjenta. Większość zachodnich leków tworzono na bazie alkoholu i ziół, a upuszczanie krwi za pomocą pijawek było rzeczą powszechną.
WSTĘP DO ROZMAITYCH ZAPISKÓW LEKARKI
Nasza starożytna kraina wydała na świat wielu sławnych lekarzy, wśród których były kobiety. To zaszczyt dla naszego rodu, że moja kuzynka, pani Tan Yunxian, napisała książkę o przypadkach ratowania serca i umysłu. Wielki lekarz Sun Simiao stwierdził: „Kobiety leczy się dziesięć razy trudniej niż mężczyzn”. Nie jest to tylko kwestia jin i jang ani tego, że mężczyźni mają kontakt ze światem zewnętrznym, a kobiety są go pozbawione. Dzieje się tak dlatego, że kobiety zachodzą w ciążę, rodzą dzieci i cierpią z powodu comiesięcznej utraty krwi. Źródłem cierpienia są również emocje i temperament inne niż u mężczyzn. Moja kuzynka doskonale radzi sobie z leczeniem kobiet, ponieważ sama przeżyła straty i radości, jakie niesie bycie kobietą na tej ziemi.
Ru Luan
Absolwent Uniwersytetu Cesarskiego,
wyróżniony z rozkazu Cesarza
Wielki Mistrz Ministerstwa Ceremonii
Dowódca Cesarskich Lansjerów
CZĘŚĆ I
DNI MLEKA
Piąty rok panowania cesarza Chenghua
(1469)
Żyć to…
– Tak jak tysiąc lat temu i jak za tysiąc lat, życie kobiety dzieli się na cztery etapy, bez względu na to, gdzie mieszka, czy jest bogata, czy biedna – mówi Szanowana Pani. – Jesteś małą dziewczynką, wciąż przeżywasz dni mleka. Kiedy skończysz piętnaście lat, rozpoczną się dla ciebie dni upinania włosów. Twoje uczesanie ogłosi światu, że jesteś gotowa do zamążpójścia. – Uśmiecha się do mnie. – Powiedz mi, córko, co będzie dalej?
– Dni ryżu i soli – odpowiadam posłusznie, błądząc myślami.
Siedzimy z matką na porcelanowych stołkach pod zadaszoną kolumnadą na dziedzińcu naszego domu. Jest pora monsunowa, więc widoczny skrawek nieba zasnuwają ciężkie chmury, a powietrze wydaje się wilgotne i duszne. Dwa miniaturowe drzewka pomarańczowe rosną obok siebie w podobnych donicach. W innych pojemnikach kwitną orchidee, których łodygi uginają się pod ciężarem kwiatów. Zbiera się na deszcz, ale na razie ptaki świergoczą na miłorzębie, który zapewnia odrobinę chłodu w letni dzień, a ja czuję zapach morza, choć widziałam je tylko na obrazach. Zapach nie tłumi jednak nieprzyjemnego odoru dolatującego od skrępowanych stóp Szanowanej Pani.
– Myślami jesteś gdzie indziej. – Jej głos jest wątły jak ciało. – Musisz się skupić. – Wyciąga rękę i chwyta moją dłoń. – Boli cię dzisiaj? – Kiwam głową, a ona wyjaśnia: – Wspomnienie cierpienia, które czułaś podczas wiązania stóp, nigdy nie zniknie całkowicie. Zdarzą się dni, od teraz aż do śmierci, kiedy boleści będą cię nawiedzać, jeśli będziesz stała zbyt długo lub pójdziesz zbyt daleko, gdy będzie się zanosiło na zmianę pogody albo nie zadbasz odpowiednio o swoje stopy. – Ze współczuciem ściska moją dłoń. – Jeśli pulsują lub mrowią, przypomnij sobie, że pewnego dnia to cierpienie będzie dla twojego męża dowodem miłości. Skup się na czymś innym, to odwróci uwagę od bólu. – Moja matka jest mądra, dlatego wszyscy w domu, także mój brat, Yifeng i ja, nazywamy ją Szanowaną Panią, ten honorowy tytuł nosi jako żona mężczyzny o wysokiej randze, jakim jest mój ojciec. Dostrzega, że jestem rozkojarzona, a ja widzę, że jej myśli również są rozproszone. Dobiega nas kobiecy śpiew. Panna Zhao, konkubina mojego ojca, musi zabawiać jego i gości. – Potrafisz się skoncentrować… kiedy tego chcesz – przypomina mi w końcu matka. – Ta umiejętność pełnego zaabsorbowania nas ratuje. – Milknie na chwilę, gdy spowijają nas niczym mgła odgłosy męskiego śmiechu, głos mojego ojca wyróżnia się w pochwalnym chórze. Następnie pyta: – Kontynuujemy?
Oddycham głęboko.
– Dni ryżu i soli to najważniejsze lata w życiu kobiety. Wtedy będę zajęta obowiązkami żony i matki.
– Tak jak ja teraz. – Szanowana Pani z gracją przechyla głowę, a złote i jadeitowe ozdoby zwisające z jej koków cicho dźwięczą. Jaka ona blada, jaka elegancka. – Każdy dzień powinien zaczynać się wcześnie. Wstaję przed świtem, myję twarz, płuczę usta aromatyczną herbatą, owijam stopy, układam włosy i nakładam makijaż. Potem idę do kuchni dopilnować, czy służba rozpaliła ogień i rozpoczęła przygotowywanie porannego posiłku. – Wypuszcza moją dłoń i wzdycha, jakby wyczerpana wysiłkiem, jakim było wypowiedzenie tylu słów. – Zapamiętanie tych czynności jest dla ciebie kluczowe, ale możesz uczyć się także, obserwując, jak nadzoruję wykonywanie codziennych obowiązków, takich jak przynoszenie polan i wody i wysłanie wielkostopej służącej na targ, pilnuję, żeby stroje, także panny Zhao, zostały wyprane, i zajmuję się wieloma innymi sprawami, które są nieodzowne w prowadzeniu domu. Co jeszcze?
Uczy mnie w ten sposób już od czterech lat i wiem, jakiej odpowiedzi oczekuje.
– Muszę się uczyć haftowania, gry na cytrze i zapamiętywać powiedzenia z Analektów dla kobiet…
– Oraz innych tekstów, abyś do czasu zamieszkania w domu męża wiedziała, co musisz robić, a czego masz unikać. – Przesuwa się na stołku. – W końcu osiągniesz czas siedzenia w ciszy. Wiesz, co to oznacza?
Może z powodu fizycznego bólu, który odczuwam, myśl o smutku i samotności siedzenia w ciszy sprawia, że do oczu napływają mi łzy.
– Ten czas nadejdzie, kiedy nie będę już mogła wydawać na świat dzieci…
– I obejmuje wdowieństwo. Będziesz tą, która nie umarła, i będziesz czekać, aż śmierć połączy cię z mężem. To jest…
Służąca przynosi tacę z przekąskami, więc nauka może trwać bez przerwy obiadowej. Dwie godziny później Szanowana Pani prosi mnie, bym powtórzyła zasady, które omówiłyśmy.
– Podczas chodu nie odwracam głowy – recytuję bez słowa protestu. – Mówiąc, nie otwieram szeroko ust. Kiedy stoję, nie szeleszczę spódnicami. Kiedy jestem szczęśliwa, nie okazuję tego głośnym śmiechem. Kiedy się złoszczę, nie podnoszę głosu. Pogrzebię wszelkie pragnienia wyjścia poza wewnętrzne komnaty. Te pokoje są przeznaczone tylko dla kobiet.
– Bardzo dobrze – chwali mnie Szanowana Pani. – Zawsze pamiętaj o swoim miejscu w świecie. Jeśli będziesz przestrzegać tych zasad, staniesz się prawdziwą, odpowiednio ukształtowaną istotą ludzką. – Zamyka oczy. Ona też cierpi. Tylko jest zbyt wielką Panią, by o tym mówić.
Naszą rozmowę przerywa pisk mojego młodszego brata. Yifeng biegnie przez dziedziniec. Jego matka, panna Zhao, wolna od swoich obowiązków, biegnie za nim. Ona również ma skrępowane stopy, a jej kroki są tak drobne, że wygląda, jakby unosiła się w powietrzu.
– Jak duch – szepcze moja matka, jak gdyby czytała w moich myślach.
Yifeng dopada do mojej matki, wtula twarz w jej nogi i chichocze. Panna Zhao jest jego rodzoną matką, ale Szanowana Pani nie tylko jest jego matką rytualną, ale formalnie przysposobiła go jako syna. A więc Yifeng będzie składał ofiary i odprawiał stosowne rytuały i ceremonie, kiedy moja matka i nasz ojciec przejdą do świata przodków.
Moja matka sadza sobie Yifenga na kolanach i otrzepuje podeszwy jego butów, aby nie pozostawiły brudu ani piachu na jej jedwabnej sukni.
– To wszystko, panno Zhao.
– Szanowana Pani. – Konkubina wykonuje grzeczne skinienie głową i po cichu wymyka się z dziedzińca.
Matka rozpoczyna udzielanie popołudniowego kursu, w którym uczestniczę z bratem. Będziemy się uczyć razem codziennie, do czasu gdy Yifeng skończy siedem lat, bo od tego wieku Księga Obrzędów zakazuje chłopcom i dziewczętom siadania na tej samej macie i jadania przy jednym stole. Yifeng wtedy nas opuści i przeniesie się do biblioteki, w której będzie spędzał długie godziny z prywatnymi nauczycielami, przygotowując się do egzaminów cesarskich.
– W domu powinna panować harmonia, ale wiadomo, że to trudne – zaczyna Szanowana Pani. – Nie bez powodu znak symbolizujący kłopoty składa się ze znaku oznaczającego dach i znaków oznaczających dwie kobiety pod nim, a dla odmiany litera oznaczająca jedną kobietę pod dachem to…
– Pokój – dopowiadam.
– Dobrze. Świnia pod dachem oznacza…
– Więzienie.
– Nie ma znaku, który przedstawiałby mężczyznę pod dachem. Zwierzęta i kobiety są własnością mężczyzny. My, kobiety, istniejemy po to, żeby dawać mężczyznom potomstwo, karmić ich, ubierać i zabawiać. Nigdy o tym nie zapominaj.
Mój brat recytuje proste wiersze, a ja zajmuję się haftowaniem. Mam nadzieję, że umiejętnie ukrywam rozczarowanie. Wiem, że nie tylko panna Zhao zabawiała mojego ojca i jego przyjaciół. Yifeng również się popisywał. Teraz, gdy zapomina wersetu, Szanowana Pani spogląda na mnie, żebym to ja go powiedziała. W ten sposób uczę się tego, co mój brat. Jestem starsza, więc znacznie lepiej radzę sobie z zapamiętywaniem. Umiem nawet operować słowami i obrazami z wierszy w myślach i kiedy się wypowiadam. Dziś jednak potykam się na wersie. Szanowana Pani zaciska usta.
– Nie przystąpisz do cesarskich egzaminów i nie zdobędziesz wykształcenia takiego, jakie będzie miał twój brat – zauważa – ale pewnego dnia zostaniesz matką synów. Aby im pomóc w nauce, musisz uczyć się już teraz. – Jest mi przykro, że ją rozczarowuję, bo kiedy mam dobry dzień, potrafię recytować wiersze z Księgi Pieśni i czytać na głos Xiaojing. Ale obecny dzień do takich nie należy.
Późnym popołudniem mama oznajmia, że czas przenieść się do pracowni. Yifeng i ja podążamy za Szanowaną Panią w stosownej odległości. Fałdy jej sukni powiewają, a rękawy łopoczą na wietrze – zupełnie jak na obrazie. Bryza sprawia, że dociera do nas woń jej skrępowanych stóp. Moje też w końcu zaczną wydzielać szczególny zapach, o czym lubi mi przypominać matka, kiedy płaczę podczas bandażowania, i mój przyszły mąż będzie nim zafascynowany. Woni stóp mojej matki daleko dziś do przyjemnej. Przełykam ślinę, bo ogarnia mnie fala mdłości.
Nie pamiętam, żebym opuściła mury naszego domostwa, i być może poza bramę wyjdę dopiero, gdy osiągnę wiek obcięcia włosów, zostanę wydana za mąż i zabrana do domu męża, ale nie smuci mnie to. Uwielbiam nasz dom, zwłaszcza pracownię z bielonymi ścianami, prostymi meblami i półkami wypełnionymi książkami i zwojami manuskryptów. Matka siedzi po jednej stronie stołu; ja z bratem zajmujemy miejsca naprzeciwko niej. Rodzicielka obserwuje, jak rozprowadzam atrament na kamieniu i mieszam go z wodą, aby uzyskać idealną gęstość i czerń. W jednej ręce trzymam pędzel, a drugą przytrzymuję rękaw, żeby go nie poplamić. Szanowana Pani poinstruowała, że każde pociągnięcie musi być płynne, ale energiczne. Siedzący obok mnie Yifeng stara się, jak może, ale znaki wychodzą mu koślawe. Zerkam na jego pracę i popełniam drugi błąd tego dnia. Moja kreska, która na końcu powinna stawać się coraz cieńsza, kończy się plamą. Odrywam pędzel od papieru, ale nie podnoszę głowy – wpatruję się w niezdarny znak, czekając, aż mama coś powie. Cisza trwa i w końcu odrywam też wzrok od kartki. Matka spogląda w okno, nie zwracając uwagi na mnie, na moją pomyłkę czy wiercenie się Yifenga. Kiedy się tak zachowuje, wiemy, że myśli o moich dwóch starszych braciach, którzy zmarli tego samego dnia pięć lat temu na chorobę niebiańskich kwiatów – ospę. Gdyby przeżyli, mieliby teraz dziesięć i dwanaście lat. I gdyby żyli, być może ojciec nie sprowadziłby panny Zhao, nie miałabym młodszego brata Yifenga, a matka nie doczekałaby się rytualnego syna.
Wchodzi moja służąca, Makówka, a Szanowana Pani lekko kiwa głową. Nie sprawdzając mojej pracy, mówi:
– Wystarczy na dziś. Makówko, dopilnuj, żeby dzieci się przebrały, a potem zabierz je do biblioteki na spotkanie z ojcem.
Makówka odprowadza mojego brata do panny Zhao, a później idziemy do mojego pokoju. Ojciec kupił dla mnie Makówkę, kiedy się urodziłam. Ma piętnaście lat i duże stopy, szeroko rozstawione oczy i pokorne usposobienie. Śpi na podłodze u stóp mojego łóżka i wiele razy mnie pocieszała, kiedy budził mnie koszmar. Pomaga mi się ubierać, myć i jeść. Nie wiem, skąd pochodzi, ale wejdzie w skład mojego posagu, a to oznacza, że będziemy razem, dopóki któraś z nas nie umrze.
Po niemal całym dniu siedzenia jestem rozdrażniona, ale Makówka nie pozwala mi na humory.
– Yunxian, jesteś gorsza od swojego brata – karci mnie. – Stój spokojnie, żebym mogła cię uczesać.
– Ale…
Podnosi palec.
– Nie! – Rzuca mi surowe spojrzenie, ale sroga mina szybko zamienia się w uśmiech. Rozpieszcza mnie. To prawda. – Powiedz, czego się dziś nauczyłaś.
Wysilam się i recytuję to, co zwykle.
– Po ślubie będę z szacunkiem służyć mojemu teściowi. Nie będę na niego spoglądać, kiedy będzie się do mnie zwracał. Nigdy się do niego nie odezwę. Będę słuchać i okazywać posłuszeństwo.
Makówka cmoka głośno z uznaniem, ale mój umysł jest skupiony na czymś, co powiedziała dziś Szanowana Pani. „Zawsze pamiętaj o swoim miejscu na świecie”. Urodziłam się w rodzinie Tan. Moje imię Yunxian oznacza Cnotę Lojalności. Moja rodzina od pokoleń zajmowała się medycyną, ale ojciec wybrał inną drogę. Zdał egzaminy prowincjonalne i jest cesarskim uczonym juren – „rekomendowanym”. Pracuje jako prefekt w Laizhou, niedaleko oceanu, ale setki li[1] od domu przodków w Wuxi. Uczy się dłużej niż całe moje życie, żeby przystąpić do kolejnego, najwyższego poziomu cesarskich egzaminów, które przeprowadza się co trzy lata. Geomanta wybrał już ojcu datę podróży do stolicy, gdzie będzie pobierał ostatnie nauki. Jeśli mu się powiedzie, esej mojego ojca przeczyta sam cesarz i ogłosi, że osiągnął najwyższy stopień – jinshi – i przyzna mu tytuł. Nie wiem, czy coś się zmieni, jeśli tak się stanie, ale nasza rodzina z pewnością zrobi kolejny krok na drabinie życia.
Co jeszcze wiem o moim miejscu na świecie? Mam osiem lat i jestem na tyle mała, że czarne włosy noszę jeszcze w przewiązanych wstążkami kitkach. Szanowana Pani powiedziała mi, że moja cera jest delikatna jak miąższ białej brzoskwini, ale to nie może być prawda, ponieważ kazała Makówce nakładać maść na trzy znamiona – jedno wysoko na czole i dwa obok siebie na prawym policzku – które w widoczny sposób przypominają, że przeszłam ospę, której moi bracia nie przeżyli. Te skazy nadrabiam stopami. Są idealne. Dziś mam na nogach jedwabne pantofle wyhaftowane przez moją matkę we wzór kwiatów i nietoperzy na szczęście.
Makówka mnie szturcha.
– A kontakty z przyszłą teściową?
– No tak – wracam do mojej służącej. – Kiedy ona usiądzie, ja będę nadal stała. Będę wcześnie zaczynać dzień, ale nie będę hałasować, żeby jej nie zbudzić. Przygotuję herbatę i jej podam…
Służąca klepie mnie po pupie, zadowolona, że jestem gotowa, by pójść do ojca.
– Wystarczy. Pospieszmy się. Nie chcemy zdenerwować mistrza.
Wracamy tam, skąd przyszłyśmy, zabierając po drodze Yifenga z pokoju, który dzieli z panną Zhao. Idziemy we troje ramię w ramię. W końcu zaczął padać deszcz, ale chroni nas przed nim kolumnada. Odgłos kropli uderzających o pokryty dachówką dach brzmi kojąco, a powietrze, z którego wypłukiwana jest wilgoć, wydaje się czystsze i lżejsze.
W bibliotece rodzice siedzą obok siebie na skromnie rzeźbionych krzesłach. Przy białej ścianie za nimi stoi stół ołtarzowy. W doniczce z brązu kwitnie letnia orchidea. Szanowana Pani trzyma dłonie złożone na kolanach. Stopy opiera na obitym altembasem podnóżku, a spod sukni wystają pantofle, tak małe jak moje. Szanowana Pani jest zawsze blada, dziś jednak jej skóra wydaje się niemal przezroczysta. Na jej czole i górnej wardze lśni lekka warstewka potu.
Ojciec wydaje się niewzruszony wonią stóp mojej matki. Siedzi z rozpostartymi nogami i dłońmi na udach, z palcami skierowanymi do wewnątrz, a kciukami na zewnątrz. Ma na sobie długie wielowarstwowe szaty, stosowne do swojej rangi. Mankiety rękawów tuniki są bogato haftowane. Emblemat mandaryński na piersi, również haftowany, informuje wszystkich, którzy go widzą, o randze ojca w hierarchii cesarskich urzędników państwowych. Ojciec gestem przywołuje do siebie Yifenga. Makówka wypuszcza jego rękę i Yifeng pędzi przez podłogę i wskakuje ojcu na kolana. Ja nie byłabym w stanie tego zrobić. Nie mogę biegać, odkąd zaczęto krępować mi stopy, ale nawet gdybym mogła, tak beztroskie zachowanie byłoby niewłaściwe. Ojciec się śmieje. Matka się uśmiecha. Makówka uspokajająco ściska mnie za rękę.
Po pięciu minutach wizyta dobiega końca. Ojciec nie odezwał się do mnie słowem. Nie jest mi przykro. Zachowaliśmy się, jak należy. Mogę być dumna. Makówka chwyta Yifenga za rękę. Kiedy mamy wychodzić, matka nagle wstaje. Kołysze się jak łodyga młodego bambusa na wiosennym wietrze. Ojciec spogląda na nią ze zdziwieniem. Zanim zdąży się odezwać, matka upada na podłogę. Gdyby nie wiotkie dłonie, które leżą bezwładnie, i biała jak księżyc w pełni twarz, można by pomyśleć, że to sterta ubrań.
Makówka krzyczy. Ojciec zrywa się z krzesła, bierze matkę na ręce i wynosi na zewnątrz. Biegnie pod kolumnadą, krzykiem przywołując służących. Zbiegają się ze wszystkich stron, jest wśród nich mężczyzna i chłopiec w wieku około dwunastu lat. To dopiero piąty i szósty mężczyzna, jakiego w życiu widziałam. Widocznie tu mieszkają, ale ja jestem odizolowana w wewnętrznych komnatach, chroniona przed wzrokiem chłopców i mężczyzn, nie licząc ojca, Yifenga i dwóch braci, których ledwie pamiętam.
– Weźcie mojego konia i sprowadźcie lekarza! – rozkazuje ojciec. – Przynieście gorącą wodę! Nie! Zimną! Kompresy! I znajdźcie pannę Zhao!
Starszy mężczyzna i chłopiec ruszają biegiem, a za nimi kucharka i służąca. Kiedy ojciec dociera do pokoju matki, pozostała służba i ja wchodzimy za nim do środka. Małżeńskie łoże Szanowanej Pani jest okazałe i przestronne, przypomina domek z trzema małymi pokojami, które mają zapewnić jak największą prywatność. Łuk w kształcie księżyca prowadzi do platformy sypialnej. Ojciec kładzie Szanowaną Panią na narzucie, układa ręce wzdłuż ciała i poprawia suknię tak, aby jedwab zakrywał stopy. Następnie wygładza kosmyki włosów matki, które wysunęły się z koka i wsuwa je za uszy.
– Obudź się, żono – błaga. Nigdy nie słyszałam, żeby przemawiał tak czule, nawet do Yifenga. Spogląda na nas, stłoczonych w pierwszym przedsionku małżeńskiego łoża. – Gdzie jest panna Zhao? Sprowadźcie ją!
Kilku służących wybiega, a inni wchodzą z wiadrami gorącej i zimnej wody.
W końcu zjawia się panna Zhao. Dotyka ramienia ojca.
– Lepiej, żebyś wyszedł. – Odwraca się do służby. – Wy też wyjdźcie, z wyjątkiem Yunxian.
Ojciec spogląda na mnie. Na jego twarzy dostrzegam coś nowego, ale nie potrafię odgadnąć co.
– Może powinienem zabrać małą – mówi do konkubiny.
– Niech zostanie. Musi się uczyć. – Panna Zhao kładzie dłoń na jego plecach. – Powiadom nas, kiedy przyjedzie lekarz.
Po wyjściu wszystkich obecnych panna Zhao spogląda mi prosto w oczy. To kolejna rzecz, która nigdy wcześniej się nie zdarzyła.
– Podejrzewałam, że coś takiego się wydarzy – mówi. – Możemy mieć nadzieję, że Szanowana Pani, mdlejąc, dała nam czas, by jej pomóc.
– Ale co się stało? – pytam nieśmiało.
– Powiedziano mi, że twoja matka z wielką dbałością podchodziła do wiązania twoich stóp i chciała się tym zajmować własnoręcznie. Matka często ulega emocjom, gdy słyszy płacz córki, ale nie Szanowana Pani. Wszystko robiła, jak należy, i ani razu nie doszło do zakażenia. Teraz już wiesz, jak dbać o swoje stopy.
– Makówka mi pomaga…
– Ale masz świadomość, że trzeba je pielęgnować?
– Odwiązuj stopy co cztery dni… – zaczynam recytować. Wiem, że te zasady są nie mniej ważne niż reguły dotyczące kolejnych etapów mojego życia lub tego, jak powinnam się zachowywać wobec mojej przyszłej teściowej. – Umyj je. Przytnij paznokcie i zeszlifuj wszystkie miejsca, w których kość przebije się przez skórę…
– Jeśli skóra pęknie, niezależnie, czy z powodu paznokcia, czy odłamka kości, należy dopilnować, żeby rana pozostała czysta. W przeciwnym razie dojdzie do infekcji. Jeśli to zignorujesz, związana stopa, do której nie dociera świeże powietrze, zacznie ropieć. Niektóre matki narażają córki na takie ryzyko, krępując im stopy. – Duma, jaką napawają mnie moje stopy, nieco blaknie, gdy Zhao dodaje: – Do takiego stanu dopuściła osoba, która wiązała moje stopy i odłamała mi martwe palce. To dlatego moje stopy są takie małe i twój ojciec to docenia.
To nie jest odpowiedni moment na przechwałki, ale nie mogę tego powiedzieć pannie Zhao.
– Chodzi mi o to – mówi dalej – że może dojść do zakażenia i jeśli matka nie będzie czujna, córka prawdopodobnie umrze. Ale nie tylko małe dziewczynki mogą źle skończyć. Dorosłe kobiety, które nie dbają o swoje stopy należycie, również może dotknąć zakażenie.
Panna Zhao podciąga suknię Szanowanej Pani, aby ponownie odsłonić haftowane bandaże osłaniające nieestetyczne wybrzuszenie zagiętej pięty i zmiażdżonego łuku. Ta bryła bezużytecznego i nieatrakcyjnego ciała powinna pozostawać ukryta, a jej widok przypomina mi o czymś, co Szanowana Pani powiedziała mi podczas krępowania stóp: „Nasze stopy nie kurczą się ani nie znikają. Kości pod wpływem zabiegów po prostu przesuwają się tak, żeby stworzyć iluzję złocistych lilii”.
Panna Zhao wyswobadza z bandaży jedną nogę i odsłania ogniste rzeki czerwieni, które płyną w górę kończyny mojej matki. Jeszcze bardziej zaskakuje mnie wygląd łydki. Jest cienka jak lina, o wiele bardziej smukła i bezkształtna niż moja. Wyciągam rękę, żeby dotknąć miejsca, które wygląda źle, ale panna Zhao chwyta mnie za nadgarstek i odciąga moją dłoń. Podnosi jedną ze stóp matki. W jej dłoni wygląda na malutką.
– Nasze nogi stają się wychudzone, ponieważ stopy nie są w stanie dźwigać tego, co znajduje się pod skórą – stwierdza panna Zhao. – To nic wielkiego. Problem w tym, że twoja matka ma infekcję.
Trudno mi to zrozumieć. Szanowana Pani traktuje poważnie wszystko, także dbanie o swoje ciało. Nigdy nie zlekceważyłaby stóp.
– Rozwiążę jej stopę – wyjaśnia panna Zhao. – Gotowa?
Kiedy kiwam głową, panna Zhao zsuwa but i mi go podaje. Woń przybiera na sile. Konkubina przełyka ślinę i zaczyna odwijać trzymetrowy bandaż. Z każdą usuniętą warstwą odór rozkładu staje się coraz silniejszy. W miarę jak panna Zhao zbliża się do skóry, tkanina przybiera żółto-zielone odcienie. W końcu stopa jest naga. Z lewej strony śródstopia wystaje postrzępiony kawałek kości. Uwolniona z wiązań stopa puchnie na naszych oczach. Nie mogę sobie wyobrazić bólu, jakiego musiała doświadczać matka.
– Przynieś wiadro.
Wykonuję polecenie. Panna Zhao delikatnie przesuwa nogę mojej matki tak, żeby wystawała poza krawędź łóżka, i wkłada stopę do wody. Matka porusza się, ale nie przytomnieje.
– Idź do toaletki Szanowanej Pani i przynieś jej maści i pudry.
Wykonuję polecenie. Konkubina mojego ojca wrzuca do wody ten sam środek ściągający, którego Makówka używa do pielęgnacji moich stóp. Jest sporządzony ze zmielonego korzenia morwy, garbników i kadzidła. Do czasu przybycia lekarza panna Zhao i ja osuszyłyśmy stopę matki, posypałyśmy ją ałunem pomiędzy palcami i w miejscu rany, a następnie położyłyśmy na poduszce. Matka poruszała się za każdym razem, gdy jej dotykałyśmy, ale nie otworzyła oczu.
– Zostań tutaj – mówi mi panna Zhao. – Porozmawiam z twoim ojcem, żeby się dowiedzieć, jak chce postąpić. Lekarz płci męskiej nie może oglądać ani dotykać pacjentki. Potrzebny jest pośrednik. W tej roli często występuje mąż, ale mogę wziąć to zadanie na siebie.
Gdy tylko znika, powieki mojej matki drgają i jej oczy się otwierają.
– Nie chcę tej kobiety w moim pokoju – odzywa się cicho. – Idź tam. Powiedz ojcu, że ona nie może być pośredniczką.
Wychodzę na zewnętrzny korytarz. Wciąż pada, a ja łapczywie wdycham świeże powietrze. Mimo to czuję w gardle woń gnijącego ciała matki. Ojciec i panna Zhao rozmawiają z gościem, prawdopodobnie lekarzem. To siódmy mężczyzna, jakiego widzę w życiu. Ma na sobie długą szatę z granatowej tkaniny. Siwe włosy opadają na przygarbione ramiona. Boję się zbliżyć, ale nie mam wyjścia. Podchodzę do ojca i ciągnę go za rękaw.
– Szanowana Pani się obudziła i prosi, żebym pośredniczyła w rozmowie.
Mężczyzna, którego biorę za lekarza, mówi:
– Panie Tan, byłoby właściwe, żeby to pan wykonał ten obowiązek. – Ale kiedy oczy mojego ojca zalewają się łzami, lekarz zwraca się do panny Zhao: – Przypuszczam, że ma pani doświadczenie z kobiecymi dolegliwościami.
Jestem jeszcze mała, ale muszę uszanować wolę matki.
– Szanowana Pani chce…
Ojciec uderza grzbietem dłoni o drugą dłoń, aby zmusić mnie do milczenia. W ciszy rozważa możliwości. W końcu się odzywa.
– Doktorze Ho, skorzysta pan z pomocy mojej córki. – Ojciec patrzy na mnie z góry. – Będziesz powtarzać matce dokładnie to, co mówi lekarz, a jemu przekazywać odpowiedzi matki. Rozumiesz?
Kiwam głową z przejęciem. Jego decyzja jest wyrazem miłości do mojej matki. Jestem tego pewna.
Dorośli zamieniają jeszcze kilka słów, po czym mój ojciec zostaje wyprowadzony przez pannę Zhao.
Lekarz zadaje mi serię pytań, które kieruję do Szanowanej Pani.
– Nie, nie jadłam pikantnych potraw – odpowiada. – Możesz mu powiedzieć, że nie mam problemów ze snem. Nie cierpię z powodu nadmiernych emocji.
Krążę pomiędzy doktorem Ho w kolumnadzie a matką w łóżku. Mam wrażenie, że pytania i odpowiedzi mają niewiele wspólnego z infekcją. Nie rozumiem, dlaczego sama z siebie nie poda mu szczegółów.
Gdy lekarz jest usatysfakcjonowany, zapisuje leki. Służąca zostaje wysłana do apteki po zioła do receptury. Kucharka parzy wywar i kilka godzin później, gdy jest gotowy, przynoszą go do pokoju matki. Przysuwam filiżankę do jej ust, a ona wypija kilka łyków i opada na poduszkę.
– Jest późno – mówi łagodnym tonem. – Powinnaś iść spać.
– Pozwól mi zostać. Mogę ci podawać filiżankę.
Odwraca głowę i spogląda na drewniane panele zagłówka małżeńskiego łoża. Przyciska palce do jednego z nich i delikatnie porusza nim w ramie.
– Wypiję napar, nim umyjesz twarz.
Wracam do swojego pokoju, przebieram się w koszulę nocną i pantofle do spania, kładę się i moszczę pod bawełnianą kołdrą na materacu wypełnionym gęsim puchem. Jestem wyczerpana po tym wszystkim, co widziałam, i zasypiam. Nie wiem, ile czasu minęło, gdy budzi mnie odgłos biegnących ludzi. W mroku widzę, jak Makówka wstaje i ziewa. Zapala lampę naftową. Cienie trzaskających płomieni tańczą na ścianach. Szybko się ubieramy i wychodzimy na korytarz. Deszcz ustał, ale jest ciemno. Śpiewające na drzewach ptaki oznajmiają, że zbliża się świt.
Gdy docieramy do pokoju Szanowanej Pani, wybiega z niego kucharka i skręca tak szybko, że mało na nas nie wpadnie. Chwieję się na skrępowanych stopach, tracąc równowagę. Kładę dłoń na ścianie, żeby ją odzyskać. Na mój widok kucharka grzbietem dłoni ociera łzy z policzków.
– Tak mi przykro. Tak mi przykro.
Poruszenie w domostwie wzmaga się, kiedy panna Zhao idzie przez dziedziniec, a za nią doktor Ho. Nie zatrzymując się, wchodzą do pokoju Szanowanej Pani. Ruszam za nimi.
– Nie wchodź tam – mówi kucharka, ale przemykam obok niej i przekraczam próg. Tamtego zapachu nigdy nie zapomnę.
Przed trzecią izbą małżeńskiego łoża mojej matki powieszono kotarę. Ojciec siedzi przed nią na stołku. Naga ręka matki spoczywa na jego kolanach, dłonią skierowaną w stronę sufitu. Doktor Ho każe ojcu owinąć nadgarstek Szanowanej Pani lnianą chusteczką. Gdy ojciec wykonuje zadanie, lekarz podchodzi i kładzie na chusteczce trzy palce. Zamyka oczy, żeby się skoncentrować, ale czy zdoła poczuć cokolwiek przez chusteczkę?
Odwracam wzrok i spoglądam na filiżankę, którą wczoraj wieczorem podawałam matce. Serce łomocze mi w piersi, kiedy sobie uświadamiam, że nie wypiła kolejnego łyka.
Przez dwa następne dni wszyscy w domostwie się krzątają. Służący przychodzą i wychodzą. Parzone są zioła na „ożywcze” herbaty. Po raz kolejny zostaję przyzwana, żeby przekazywać pytania doktora Ho i wracać do niego z odpowiedziami Szanowanej Pani. Nic nie pomaga. Matka ciągle słabnie. Kiedy dotykam jej dłoni albo policzka, czuję palące ciepło. Jej stopa, nadal spoczywająca na poduszce, urosła do rozmiaru melona. Popękanego, z którego sączy się cuchnący płyn. Cenioną cechą idealnie skrępowanej stopy jest szczelina powstająca w miejscu, gdzie zgięte palce spotykają się z piętą. Idealna powinna być na tyle głęboka, żeby można było w nią wsunąć dużą srebrną monetę. Teraz z tej szczeliny wycieka krwawa maź, a na nodze nadal widać czerwone smugi. Godziny płyną, a Szanowana Pani coraz mniej interesuje się słowami, którymi jest zasypywana, i odwraca twarz w kierunku tylnej ścianki zabudowanego łóżka. Dostałam pozwolenie, by stać przy niej, pocieszać ją, żeby wiedziała, że nie jest sama.
Mamrocze różne imiona.
– Mama. Baba.
Kiedy krzykiem przywołuje moich zmarłych braci, palcem wskazującym szukam na swojej twarzy blizn niebiańskich kwiatów.
Czwartej nocy przychodzą ojciec, panna Zhao i Yifeng. Na przypudrowanych policzkach panny Zhao widać ślady łez. Jest piękna mimo smutku na twarzy. Ojciec przygryza policzki, żeby zapanować nad emocjami. Mały Yifeng nie rozumie, co się dzieje, i pędzi w stronę łóżka. Ojciec go chwyta, zanim zdąży zakłócić spokój matki. Szanowana Pani wyciąga rękę i dotyka pantofla mojego brata.
– Pamiętaj o mnie, synu. Złóż za mnie ofiarę.
Po wyjściu całej trójki w sypialni Szanowanej Pani oprócz mnie zostają tylko dwie służące. Knot lamp jest krótki. Pokój wypełnia cichy odgłos kropel deszczu spadających na dach. Matka oddycha coraz wolniej. Oddech, a po nim długa pauza. Oddech i znów długa pauza. Jej usta na nowo wypowiadają imiona tych, którzy odeszli. Nie wiem, czy ich szuka, czy odpowiada na ich wołanie z domu w zaświatach.
Nagle odwraca się do mnie. Jej oczy otwierają się szeroko. Po raz pierwszy od wielu godzin jest w pełni obecna.
– Podejdź bliżej. – Wyciąga do mnie ręce. Chwytam jej dłoń i się pochylam. – Ubolewam, że życie jest jak promień słońca przemykający przez szczelinę w ścianie i że nie dożyję czasu, kiedy zostaniesz żoną i matką. Nie doświadczymy smutku rozstań ani radości ponownych spotkań. Nie będę mogła ci pomóc, gdy doznasz rozczarowań ani cieszyć się z tobą w chwilach szczęścia.
Ponownie zamyka oczy i pozwala głowie opaść na łóżko. Nie wypuszcza mojej dłoni. Ściska ją, wypowiadając szeptem imiona zmarłych, a ja odwzajemniam uścisk.
– Żyć znaczy cierpieć – mówi cicho. To jej ostatnia spójna wypowiedź. – Mamo, mamo, mamo! – woła, a później przywołuje mojego brata. – Yifeng. Yifeng. Chodź! – Mnie nie przyzywa.
Jestem wyczerpana, ale nadal przy niej czuwam, choć bolą mnie stopy. Jestem zmęczona, ale chcę być przy niej w bólu. Matka i córka. Życie i śmierć.
W najgłębszej ciemności nocy Szanowana Pani w wieku dwudziestu ośmiu lat wydaje ostatnie tchnienie. Jestem przytłoczona poczuciem bezradności i winy. Powinnam była być kimś więcej – rodzonym synem Szanowanej Pani, dla którego warto byłoby żyć. Powinnam była móc zrobić więcej, by jej pomóc.
[1] Li – chińska jednostka odległości, li = 500 metrów (przyp. tłum.).