„Jackie: publicznie, prywatnie, sekretnie” to biografia, która zawiera niepublikowane wcześniej fakty z życia jednej z najwybitniejszych kobiet XX wieku. Kim prywatnie była Jackie, jak wyglądały jej więzi rodzinne oraz początki relacji z Johnem F. Kennedym? Ta książka to zupełnie nowe spojrzenie na pierwszą damę Jackie Kennedy.


Według Jackie Kennedy biografie są tyle warte, ile osobistych sekretów zawierają. Sama całe życie pilnie strzegła swoich tajemnic. Jak wyznała kiedyś swojemu kochankowi: „Mam trzy życia: publiczne, prywatne i sekretne”. J. Randy Taraborrelli odsłania przed czytelnikiem każde z nich.

Autor, bazując na oraz setkach wywiadów z przyjaciółmi, rodziną oraz współpracownikami, maluje nowy, fascynujący portret byłej pierwszej damy. Wnikliwie opisuje trudną relację Jackie z matką, silne więzi z ojczymem, a także początki znajomości z Johnem F. Kennedym. Przedstawia także burzliwy związek z Aristotelesem Onassisem oraz ich wspólne życie.

Taraborrelli nie unika trudnych tematów. Opisuje stosunki Jackie z jej siostrą Lee, ich rywalizację o uczucia, bogactwo i wpływy. Przygląda się temu, jak Jackie radziła sobie z traumą po zamachu na JFK i oraz jak kawałek po kawałku odbudowywała swoje życie. Podkreśla jej wkład w renowację Parku Lafayette, Białego Domu oraz dworca Grand Central jako metafory jej własnego samodoskonalenia.

„Jackie: publicznie, prywatnie, sekretnie” to nie tylko biografia, to przede wszystkim intymne studium psychologiczne, które pozwala lepiej zrozumieć skomplikowaną osobowość Jackie Kennedy Onassis. Dzięki setkom wywiadów i niepublikowanym wcześniej materiałom, ta wyjątkowa książka oferuje zupełnie nowe spojrzenie na życie jednej z najbardziej wpływowych kobiet XX wieku.

J.Randy Taraborrelli
Jackie: publicznie, prywatnie, sekretnie
Przekład: Katarzyna Bażyńska-Chojnacka
Wydawnictwo Kobiece
Premiera: 25 września 2024
 
 


Od autora

– Cóż to za biografia, jeśli nie odsłania sekretów?
To pytanie zadała mi w styczniu 1983 roku Jacqueline Kennedy Onasis, ówczesna wydawczyni w Doubleday & Company w Nowym Jorku. Byłem wtedy młodym dziennikarzem i właśnie podpisałem kontrakt na biografię Diany Ross, książkę, której wydanie wspierała Jackie. Siedziałem u niej w gabinecie, małym, zagraconym, z jednym oknem. Przesunąłem spojrzeniem po biurku. Stał na nim sześcienny kryształowy zasobnik na kolorowe ołówki, wszystkie idealnie naostrzone. Przepełniona niedopałkami popielniczka. Stos książek o sztuce, kilka o tańcu. Dwie puste filiżanki po kawie z resztką pianki, dwa niedojedzone kawałki ciasta. W srebrnej ramce zdjęcie dzieci, Caroline i Johna, z jej matką, Janet Auchincloss. Na ścianie plakat ze słynnym tancerzem Rudolfem Nuriejewem. Poszukałem wzrokiem mężów, prezydenta Johna F. Kennedy’ego i Aristotelisa Onasisa, ale nie znalazłem zdjęcia żadnego z nich.
– Wprost uwielbiam Dianę Ross – powiedziała. – Jest taka… no, jakie słowo będzie tu właściwe? – Wpatrywała się we mnie dłuższą chwilę, w końcu wymyśliła. – Enigmatyczna. A właśnie – dodała – znasz Michaela Jacksona?
Powiedziałem, że się przyjaźnimy.
– Zatem o nim też sobie któregoś dnia porozmawiamy.
Wydawała wszystkie książki sławnych osób lub o sławnych osobach, których prywatne życie czytelnicy uznaliby za niezwykłe albo zaskakujące.
– Czy ci się to podoba, czy nie, biografie są tyle warte, ile osobistych sekretów zawierają – podsumowała. – W przeciwnym razie cóż by to były za biografie?
Słowa te zabrzmiały ironicznie w ustach kobiety znanej z pilnego strzeżenia swoich sekretów, zwłaszcza że Jackie miała wiele problemów z własnymi biografiami. Pierwsza, z 1960 roku, autorstwa Mary Van Rensselaer Thayer, doprowadziła do rozdźwięku między Jackie a matką (sprawę tę zbadałem w tej książce po raz pierwszy). Potem była ta napisana przez Williama Manchestera w 1967 roku, skończyła się procesem. I jeszcze Kitty Kelley z 1978 roku, która doprowadziła do sporu Jackie z przyrodnim bratem, Jamiem Auchinclossem. Ukazało się kilkadziesiąt innych, bez jej zgody. Może właśnie dlatego Jackie miała problem z zachowaniem równowagi między wydawniczym imperatywem, żeby demaskować sławne osobistości, a naturalnym instynktem, by je chronić. Tak właśnie stało się w przypadku Diany Ross i mojej pierwszej książki o niej, Diana Ross: A Celebration of Her Life and Career (Diana Ross. Piękno jej życia i kariery), wydanej przez Doubleday w 1985 roku. Cztery lata później, w 1989 roku, napisałem o niej kolejną książkę, Call Her Miss Ross (Nazywajcie ją panną Ross). O ile książka wydana przez Doubleday nie odniosła sukcesu na rynku, o tyle druga została bestsellerem „New York Timesa”.
Jakiś miesiąc po publikacji Call Her Miss Ross jadłem lunch z jej wydawcą, Hillelem Blackiem, w Lotos Club w Nowym Jorku, jednym z najstarszych prywatnych klubów literackich w kraju. Przypadkiem Jackie też tam była i dosiadła się do nas. Podczas rozmowy porównała obie książki o Dianie Ross.
– Oczywiście, druga sprzedała się tak dobrze – zauważyła – ponieważ w przeciwieństwie do tej pierwszej, którą wydaliśmy, ta ujawnia o wiele więcej.
Popatrzyliśmy z Hillelem po sobie. Chciałem powiedzieć: „Tamta też ujawniała, zanim została przeredagowana”. Jednak nie musiałem nic mówić, ponieważ sama na to wpadła.
– W Doubleday zrobiliśmy pierwszej ambitną redakcję, prawda? – spytała.
Przytaknąłem.
– No i to wszystko tłumaczy – podsumowała. – To był nasz wielki błąd.
Potem Jackie potwierdziła historię, którą już znałem skądinąd. W lutym 1983 roku spotkała się dyrektorem Doubleday, Samem Vaughanem, i Dianą Ross oraz jej agentem literackim, Irvingiem „Swifty” Lazarem. Zażarcie broniąc swojej prywatności, Diana Ross chciała wstrzymać publikację mojej pierwszej książki. W zamian zaproponowała Jackie autobiografię, z jednym zastrzeżeniem: „nie będzie w niej żadnych szczegółów osobistych, żadnych”. Jackie z uprzejmości powiedziała, że rozważy tę niecodzienną propozycję. Przed wyjściem Diana spytała, co Doubleday zamierza zrobić z moją książką. Jackie odparła, że nie musi się o to martwić.
Miesiąc później Jackie zatwierdziła książkę o Dianie. Zaproponowała jednak, że wyśle egzemplarz okazowy mojej książki Dianie i Swifty’emu do wglądu. Dostali zgodę na wycięcie wszystkiego, co im się nie spodoba. O tej umowie dowiedziałem się dopiero później. Kiedy tekst wreszcie wrócił do mnie do autoryzacji, okazało się, że dokonali wielu zmian. Do dziś nie wiem, czy była to robota Diany Ross, czy Swifty’ego Lazara. Oczywiście, wcale mi się to nie podobało, ale byłem młody, to była moja pierwsza książka, więc… co ja tam mogłem wiedzieć?
Wiele lat później Jackie z błyskiem w oku wróciła do tematu.
– Tak więc ostatecznie to twoja książka poszła do druku bez żadnych osobistych szczegółów i sam widzisz, do czego to nas doprowadziło. Gratulacje, że w końcu zrobiłeś to właściwie – dodała z uśmiechem. – Nie mogę się doczekać lektury.
Zaskakujący układ z Dianą Ross nabiera sensu, kiedy weźmie się pod uwagę, jak skrupulatnie Jackie chroniła własną prywatność. Z wyjątkiem kilku wywiadów udzielonych po zabójstwie męża, prezydenta Johna F. Kennedy’ego w 1963 roku, zawsze się pilnowała, żeby nie zdradzić za dużo o sobie. Nigdy nie udzieliła introspektywnego wywiadu Barbarze Walters. Nie spisała wspomnień.
Jak większość ludzi, miałem wiele pytań, kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy. Gdy mówiła, nie mogłem się oprzeć i rozważałem, kim naprawdę jest i jak postrzega sama siebie. Życie przyniosło jej wiele traum, ale też nagród, a wszystko rozgrywało się na oczach całego świata. Po tym, co przeszła, skąd czerpała tyle siły, skąd brała pewność siebie, mądrość? Siedziała przede mną jedna z najsławniejszych kobiet wszech czasów, otwarta, naturalna i przystępna. Jednak to nie jej wdzięk, urok i inteligencja mnie zaskoczyły – tego z pewnością można było się spodziewać po Jackie – ale jej ufność. Sprawiała, że czułem się tak, jakbym mógł zapytać ją o wszystko. Tyle że był jeden problem: w życiu bym się nie odważył. Wydawało mi się to nie do przyjęcia. Jakże mógłbym wykorzystać sytuację i kazać jej cofnąć się do smutnych chwil? Patrząc wstecz na te wszystkie lata, pomyślałem, że jej wielką tajną bronią była wiara w człowieka. Wierzyła, że ludzie są w gruncie rzeczy dobrzy, i ufała, że nikt nigdy nie wykaże się nieuprzejmością i nie będzie ją wypytywał o bolesną przeszłość. Tak udało jej się przetrwać cały ten czas w Nowym Jorku, poruszać się swobodnie po mieście, udawać, że jest kimś „zwyczajnym”, i chociaż fotografowie śledzili każdy jej krok, przechodnie zaczepiali ją rzadko. Być może także dzięki temu udawało jej się utrzymać aurę tajemniczości. Może właśnie dlatego unikała rozmów o swoim życiu, ponieważ nikt nie śmiał jej pytać.
Chociaż wcześniej pisałem już książki powiązane z Jackie i jej rodziną, Bouvierami, Auchinclossami i Kennedymi, jest to moja pierwsza jej pełna biografia. Gdy zaczynałem pracę trzy lata temu, zastanawiałem się, czy będzie jeszcze o czym pisać, jeśli wziąć pod uwagę istniejące już książki. Ostatecznie odkryłem, że najbardziej zaskakujące rezultaty przynosi umieszczanie dobrze znanych opowieści we właściwym kontekście. Na przykład wielokrotnie wspominałem o małżeństwie Jackie z Aristotelisem Onasisem, ale dopiero przy tej książce zrozumiałem czysto handlowy charakter tego związku oraz powody przyzwolenia Jackie na kontynuowanie romansu Onasisa z Marią Callas. Wiedziałem również, że rzuciła pracę w Viking Press z powodu sporu o książkę. Ale dopiero zbierając materiały teraz, uświadomiłem sobie, że to odejście oznaczało postawienie rodziny ponad karierą, głównie chodziło o opiekę nad matką. Wcześniej nie rozumiałem też jej niezwykłej relacji z Maurice’em Tempelsmanem. Teraz dotarło do mnie, że dokonała w jego przypadku takiego samego wyboru, jak jej matka w przypadku drugiego męża, Hugh Auchinclossa. A skoro mowa o „wujku Hughdiem”, to moja książka jako pierwsza głębiej porusza temat bliskiej relacji Jackie z ojczymem, tak ważnej, że prowadził ją na obu ślubach.
Przyrodni brat Jackie, Jamie – syn Hugh – powiedział mi: „Nasza matka mawiała: »Czasem mam wrażenie, że Jacqueline jest dla mnie kompletną niewiadomą«. Jednocześnie paradoksem było to, że chwilami odsłaniała się za bardzo, na przykład po zamachu, kiedy nie potrafiła przestać o tym mówić i wielokrotnie powtarzała te same historie. Ale wszyscy wiedzieliśmy, że było to zagadywanie traumy”. Rzeczywiście, dopiero przygotowując materiały do tej książki, w pełni uprzytomniłem sobie, jak bardzo przeżyła to, co przytrafiło się jej mężowi, prezydentowi. Oczywiście, żyła dalej, ale nigdy nie pogodziła się z morderstwem, co wyznała dawnemu kochankowi, Johnowi Warnecke, na kilka tygodni przed śmiercią.
Pisaniu o Kennedych poświęciłem znaczą część ostatnich dwudziestu pięciu lat. W tym czasie przeprowadziłem setki wywiadów z członkami rodziny, przyjaciółmi i współpracownikami, którzy już odeszli, niektórzy wiele lat temu. W tej książce znajduje się wiele ich wspomnień o Jackie. Czułem ciążącą na mnie odpowiedzialność, kiedy sięgałem do zapisów na taśmach sprzed kilkudziesięciu lat, żeby możliwie jak najdokładniej spisać ich opowieści. Przejrzałem też wiele listów z zasobów rodzinnych, bezcennych dla mnie po latach, kiedy chciałem doprecyzować szczegóły i zweryfikować informacje, do tego dzienniki, kalendarze i inne pamiątki. Miałem też możliwość porozmawiać z wieloma bliskimi osobami, które teraz czuły się o wiele swobodniej, rozmawiając o Jackie, prawie trzydzieści lat po jej śmierci w 1994 roku.
Miałem zaszczyt poznać Jacqueline Bouvier Kennedy Onasis, nie blisko, z pewnością nie zaliczałem się do przyjaciół, ale nasze drogi się przecięły. Mam nadzieję, że ta książka przybliży czytelnikom postać tej niezwykłej kobiety, szczególnie w tych rzadkich chwilach, kiedy nie była najlepszą wersją siebie, kiedy padała ofiarą gniewu, braku poczucia bezpieczeństwa czy zazdrości. W tych chwilach, gdy przestawała się pilnować, można się przekonać, że była zwyczajnym człowiekiem, jak my wszyscy, chociaż wcale nie udawała, że jest kimś innym. To my czujemy się winni, że próbowaliśmy uczynić z niej kogoś, kim nie była i nigdy nie chciała być – nie zwykłą śmiertelniczkę, ale jakąś postać rodem z baśni.
John Warnecke powiedział mi, że w 1989 roku, na tydzień przed sześćdziesiątymi urodzinami, Jackie zauważyła: „Mam trzy życia. Publiczne, prywatne i sekretne”, stąd tytuł tej książki. Nie musiała rozwijać tej myśli, oczywiście „życie publiczne” to to, które ludzie, jak im się zdawało, znali; „prywatne” to to z plotek, a o „sekretnym” nie mieli kompletnie pojęcia. W pewnym stopniu jednak prawda ta dotyczy nas wszystkich. Nikt z nas nie jest otwartą księgą. Każdy z nas na swój sposób jest tajemniczy i wiedzie trzy życia – publiczne, prywatne i sekretne. W przypadku Jackie starałem się, żeby ta książka skupiła się głównie na tym ostatnim, „sekretnym”. Skoro zadaniem biografa jest naruszanie prywatności opisywanych osób – i mam pewność, na podstawie naszych rozmów, że Jackie całkowicie by się zgodziła z tym stwierdzeniem – mam zatem nadzieję, że czytelnik znajdzie na kartach tej książki fakty, o których nie wiedział, a może nawet jeden czy dwa sekrety. W końcu sama bohaterka ujęła to najlepiej: „Cóż to za biografia, jeśli nie odsłania sekretów?”.
J. Randy Taraborrelli
Styczeń 2023

Słowo wstępne

Nie do wiary, jakie to prawdziwe
22 lutego 1994

Zapadł już zmrok, kiedy John Warnecke wszedł do obłożonego piaskowcem wieżowca przy Piątej Alei 1040 w Nowym Jorku, żeby odwiedzić bliską przyjaciółkę i dawną kochankę, Jacqueline Kennedy Onasis.
W holu ochrona sprawdziła go i eskortowała windą na czternaste – licząc bez parteru – piętro. Drzwi rozsunęły się i wszedł do foyer Jackie. Za szklanymi drzwiami ciągnął się korytarz wyłożony czarno-białym marmurem. Dalej wielki przedsionek, z którego przechodziło się do pozostałych pokoi rozległego apartamentu. Był rzeczywiście reprezentacyjny, stylowo umeblowany francuskimi antykami, ozdobiony olejnymi obrazami i innymi dziełami sztuki. Widok z wysokich francuskich okien był równie spektakularny – Central Park, w oddali rzeka Hudson, Metropolitan Museum of Art przy Piątej Alei; oaza zieleni ciągnąca się od Piątej do Dziewięćdziesiątej Siódmej ze wschodu na zachód, z alejkami do jazdy konnej i spacerów z psami.
Zwykle gości witała kucharka i towarzyszka Jackie, Marta Sgubin, ale dziś się nie pokazała. Apartament spowiły mrok i cisza. John Warnecke – „Jack”, dla bliskich osób, takich jak Jackie – zwrócił uwagę na teleskop w rogu. Jackie powiedziała mu kiedyś, że często podgląda, jak żyje reszta ludzi spacerujących po parku. Czy to turyści, czy nowojorczycy od urodzenia, ile mają szczęścia, że mogą chodzić sobie swobodnie, gdzie chcą, i nikt ich nie zaczepia. Uważała to za luksus, którego nie doświadczyła, przynajmniej przez ostatnie czterdzieści lat.
John Warnecke, wysoki, łysiejący siedemdziesięciopięciolatek z doskonałą prezencją, był dla Jackie bliską osobą od prawie trzydziestu lat. W 1964 roku, kiedy projektował grobowiec Johna F. Kennedy’ego, z płonącym wiecznym ogniem, w nekropolii Arlington, zostali kochankami. Teraz mieszkał w San Francisco. Akurat przebywał w Nowym Jorku, a że były walentynki, postanowił wysłać Jackie kartkę, w której wyraził nieustające uczucie. Myśli o niej bardzo często, napisał, jest jedną z najbardziej wyjątkowych kobiet, jakie dane mu było poznać. Oczywiście wyznawał jej miłość nie po raz pierwszy, ale tym razem poczuła się tak poruszona, że zaprosiła go do siebie.
Jack szedł przez tę otwartą przestrzeń, minął antyczne złocone lustro i chińskie porcelanowe wazy wypełnione gałązkami i kwiatami. Po drugiej stronie dostrzegł światło w jednym z pokojów. Była to biblioteka. Podszedł do drzwi i zajrzał do wnętrza, oświetlonego tylko łagodną pomarańczową poświatą, odbijającą się od wytapetowanych na czerwono ścian.
Jackie siedziała plecami do niego w tapicerowanym fotelu przy kominku. Miała na sobie różowy sweter z szenili narzucony na białą jedwabną piżamę i pasujący do niej turban. W palenisku tlił się mały ogień. Podniosła głowę, zauważyła Jacka i posłała mu uśmiech, zniewalający jak zwykle. Wskazała mu fotel obok siebie. Na małym szklanym stoliku czekała gorąca herbata.
Schudła, a jej promienna cera była matowa. To nie upływające lata zebrały to żniwo, tylko rak.
Trochę ponad miesiąc temu u Jackie zdiagnozowano chłoniaka nieziarniczego. Leczenie, jak to zwykle bywa, wydawało się gorsze niż sama choroba. Ale chociaż chemioterapia pozbawiła ją urody i odarła z energii, nie ujęła jej charyzmy. Pozostała we władczym sposobie, w jaki Jackie trzymała głowę, ciemnobrązowe oczy nadal emanowały wielką siłą, gdy spojrzała na Jacka i gestem zaprosiła go na sąsiedni fotel.
Kiedy usiadł, Jackie poprosiła go, aby nie zdradził nikomu, co ma się wydarzyć, przynajmniej dopóki oboje żyją. Jack zrelacjonuje tę wizytę w wywiadach w 1998 i 2007 roku, ale z zastrzeżeniem, że historia może zostać opublikowana dziesięć lat po jego śmierci. Zmarł w 2010 roku w wieku dziewięćdziesięciu jeden lat.
W wywiadzie z 1998 roku Jack powiedział: „Kiedy usiadłem, Jackie podała mi stos kopert starannie przewiązanych wstążką. Wyjaśniła, że to korespondencja z przyjaciółmi, krewnymi i, w niektórych przypadkach, z dygnitarzami, całość bardzo cenna. Moja obecność tamtego wieczora stanowiła element rytuału związanego z tymi pamiątkami. W tamtym tygodniu codziennie wieczorem zapraszała zaufanego przyjaciela albo krewnego, żeby wziął w nim udział. Poprzedniego wieczora była to jej wieloletnia osobista sekretarka, Nancy Tuckerman. Myślała, że jutro może zaprosi pasierba, Yushę Auchinclossa. Poprosiła Lady Bird Johnson, żeby przyleciała z Teksasu, ale tamta odmówiła, bała się, że podróż będzie dla niej zbyt męcząca”.
Jackie rozwiązała wstążkę i wzięła list ze stosu. Przeczytała go, a potem wrzuciła do ognia. Później wzięła następny, przebiegła szybko wzrokiem i podała Jackowi. Wrzucił go do ognia. „To były listy od dzieci Jackie, Johna i Caroline – wspominał. – Od matki, Janet Auchincloss, ojczyma, Hugh Auchinclossa. Urodzinowe kartki od siostry, Lee Radziwiłł, przyrodniego brata, Jamiego, przyrodniej siostry, Janet, i od Yushy. Były też listy od Jacka Kennedy’ego, Aristotelisa Onasisa, od jej ojca, Jacka Bouviera, a nawet kilka ode mnie”.
Jack wiedział, że ma nie czytać listów. Był tam, żeby uczestniczyć w ceremoniale, a nie żeby naruszać prywatność Jackie. Zastanawiał się jednak, jak godziła swoją miłość do historii z niszczeniem jej. Wyjaśniła, że listy te czymś się wyróżniają: nie zostały napisane przez nią, lecz do niej. Nie byłoby fair, powiedziała, gdyby słowa przyjaciół i ukochanych zostały upublicznione po jej śmierci. A jej słowa do nich? Tak. Do tego przywykła, ale nie ich do niej. Wiedziała, że nie będzie sposobu na ochronę ich prywatności, kiedy ona już odejdzie. Dlatego postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce, póki jeszcze jest w stanie.
Zatopieni w długich chwilach ciszy Jack i Jackie wypełniali swoje zadanie. Ona sprawdzała jeden list po drugim, każdą kartkę, a potem delikatnie wkładała je do ognia, niektóre podawała Jackowi, żeby zrobił to samo. I tak wszystkie te pamiątki nikły w płomieniach, aż zostawała z nich garstka pomarańczowego żaru i szarego popiołu.
Po godzinie Jackie bardzo się zmęczyła. Jack czuł, że powinien już pójść, ale zostało jeszcze tyle paczek listów. Kiedy zaproponował, że wróci, powiedziała: nie. Jutro wieczorem będzie jej towarzyszył ktoś inny.
Jack wstał i uchwycił ich odbicie w olbrzymim lustrze w stylu Ludwika XV w złoconej ramie, które wisiało nad kominkiem. Dostała je od ojczyma, Hugh, trzydzieści lat wcześniej, kiedy przeprowadziła się z domu w Georgetown do tego mieszkania. Powiesiła je tutaj dopiero niedawno, powiedziała. Kiedyś było w pokoju gościnnym, obok ogromnego portretu prezydenta Kennedy’ego, jedynego, jaki się tu znajdował. Jackie przeniosła lustro w to bardziej reprezentacyjne miejsce, nad kominek, zostało lekko pochylone, tak żeby, jak wyjaśniła, mogła widzieć w nim, oraz w pewien sposób uczcić, każde zmieniające się odbicie. Jack wstał i przez chwilę na nie patrzył, kiwnął do siebie głową w uznaniu dla elegancji lustra, jego piękna. Tymczasem Jackie wyjęła ze stosu szarą kopertę. Nie było na niej nic napisane. Zajrzała do środka, wyjęła kartkę i przeczytała. Potem odwróciła się do Jacka i wskazała na lustro.
– Wujek Hughdie napisał to, kiedy mi je dał – powiedziała.
Jack przeczytał: „Żyć w więzieniu to żyć bez luster. Uściski, wujek Hughdie. Lipiec ’64”.
Jakże trafne. Hugh zawsze miał idealny cytat na każdą okazję, a ten, z Margaret Atwood – z czasów, gdy wykładała anglistykę na University of British Columbia w Vancouver – wydawał się pasować doskonale. Jackie zdecydowała się wyprowadzić z domu w Georgetown, ponieważ czuła się w nim uwieziona przez tłumy, które po zamachu na jej męża gromadziły się dzień w dzień, żeby choć przelotnie na nią spojrzeć.
Jack uśmiechnął się i oddal kartkę Jackie. Przechyliła szarą kopertę i wypadło jej na kolana kilka fotografii. Na jednej była niemowlęciem, inna przedstawiała jej matkę na koniu, zdjęcie ze świadectwa ukończenia szkoły Miss Porter, siostra na tle wieży Eiffla. Podniosła inne zdjęcie i wpatrzyła się w nie. To była ona i Jack Kennedy w pamiętny dzień inauguracji w Waszyngtonie. Jackie uśmiechnęła się do siebie, wrzuciła zdjęcie razem z innymi i z liścikiem od Hugh do koperty. Pochyliła się, żeby ją położyć na płonącym polanie, ale wtedy się zawahała.
– Przechowasz je dla mnie? – Podała kopertę Jackowi.
– Oczywiście – odparł.
Wpatrzona w płomienie Jackie powiedziała, że nigdy nie należała do osób, które patrzą w przeszłość. Przecież nie ma to sensu. Dlatego nie pomyślała nawet o napisaniu autobiografii. Wspomniała ze śmiechem, że ojciec powiedział jej kiedyś: „Nigdy nie oglądaj się za siebie, bo spadniesz ze schodów”. Był to cytat z Rudyarda Kiplinga. Wpatrzona w ogień zaczęła recytować jego najsłynniejszy wiersz – Jeżeli – łagodnym, hipnotycznym niemal głosem:

Jeżeli nie utracisz spokoju w potrzebie,
Wśród zagubionych, którzy w tobie widzą winę;
Jeżeli umiesz jeszcze mocno wierzyć w siebie,
Gdy wątpią w ciebie wszyscy – dopuść tę przyczynę:
Jeżeli umiesz czekać, czekaj bez zawodu,
Nie bierz udziału w kłamstwie, kiedy ono padnie,
Dawaj się obmawiać, bez dania powodu,
Wyglądaj mniej ładnie i nie mów tak składnie*.

Odwróciła się do Jacka i zauważyła, że wiersz kończy się stwierdzeniem Kiplinga, że zrobisz wszystko, co zalecił, to „posiądziesz, drogi synu, wszystkie Ziemi włości, i co jeszcze ważniejsze – to miano Człowieka!”. Dodała jednak, że kiedy ojciec jej go recytował, zawsze zmieniał finał: „Posiądziesz, droga córka, wszystkie Ziemi włości, i co jeszcze ważniejsze – to miano Człowieka”.
– Nie do wiary, jakie to prawdziwe, nie sądzisz? – spytała Jackie w zamyśleniu, jakby do siebie. – Nie do wiary.

* Przekład Stanisława Ulickiego (jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

Księga pierwsza
Narodziny Jackie

„Nikt nie zna prawdziwej Jackie”

22 listopada 1963

Za każdym razem, kiedy tamtego dnia wychodziliśmy z samolotu, trzy razy dawali mi żółte róże z Teksasu. Ale w Dallas dostałam róże czerwone. Pomyślałam: dziwne, czerwone róże. Na siedzeniu było mnóstwo krwi i czerwone róże.
Niektórzy twierdzą, że słychać było trzask. Inni, że huk. Jakby petardę. Jackie Kennedy pomyślała, że strzelił gaźnik w motocyklu. Bezradna zobaczyła, że Jack łapie się za gardło i osuwa w lewo. Potem huknęło jeszcze raz, i jeszcze.
Strzały z karabinu, wszystkie. Trzy z rzędu w ciągu niecałych pięciu sekund.
Jack odwrócił się i ja też się odwróciłam, taki schludny, w ostatniej chwili wyglądał tak schludnie. Wyciągnął rękę. Zobaczyłam, jak odpryskuje kawałek jego czaszki. Był cielisty, nie biały. Wyciągał rękę, a ja widziałam ten idealnie czysty odłamek wypadający mu z głowy. Potem spadł mi na kolana. Miałam na kolanach jego krew i mózg.

20 stycznia 1961 roku

Była taka dumna, czuła się, jakby serce pęczniało jej z dumy.
W długiej historii świata tylko kilku pokoleniom dane było odegrać rolę obrońców wolności w godzinie najwyższego zagrożenia. Nie cofałam się przed tą odpowiedzialnością, przyjmuję ją z zadowoleniem. Nie uważam, że ktokolwiek z nas zamieni się miejscami z innymi ludźmi lub innym pokoleniem. Nasza siła, wiara, poświęcenie, które wnosimy w to przedsięwzięcie, obleją światłością nasz kraj i wszystkich, którzy mu służą – a blask tego ognia może oświetlić cały świat.
Nowa pierwsza dama Ameryki, Jacqueline Bouvier Kennedy, siedziała pogodna i piękna między Mamie Eisenhower i Lady Bird Johnson i obserwowała Johna Fitzgeralda Kennedy’ego, który właśnie wygłaszał przemówienie inauguracyjne do narodu jako trzydziesty piąty prezydent.
I dlatego, drodzy Amerykanie: nie pytajcie, co kraj może zrobić dla was, pytajcie, co wy możecie zrobić dla kraju. Drodzy obywatele świata, nie pytajcie, co Ameryka zrobi dla was, ale co razem możemy zrobić dla wolności człowieka.
Jackie uważała, że przemówienie było wspaniałe. „Słyszałam je w mniejszych i większych fragmentach wiele razy, kiedy pracował nad nim na Florydzie – mówiła później. – Cała podłoga sypialni usiana była żółtymi kartkami z jego notatkami. Tamtego dnia, kiedy po raz pierwszy usłyszałam je w całości, było takie kompletne, piękne i wzniosłe, wiedziałam, że słucham czegoś wielkiego. A teraz wiem, że przejdzie do historii jako jedno z najbardziej poruszających przemówień – obok mowy pogrzebowej Peryklesa i przemowy gettysburskiej”.
Czterdziestotrzyletni Jack Kennedy był najmłodszym prezydentem w amerykańskiej historii i pierwszym rzymskim katolikiem. Jego wygrana zdawała się nowym początkiem, świeżym i ekscytującym, po statecznych latach Eisenhowera. Przystojny, z kwadratową szczęką i tryskający energią, prezentował się nienagannie w żakiecie z kamizelką i sztuczkowych spodniach. Do przysięgi nie założył cylindra, uzupełniającego tradycyjny strój podczas inauguracji amerykańskich prezydentów, takich jak Franklin D. Roosevelt i Harry Truman. Z Jackie u boku złożył przysięgę na katolicką Biblię Douai, egzemplarz dziadka ze strony matki, Johna Francisa „Honey Fitza” Fitzgeralda.
Na ten ważny dzień projektant Oleg Cassini przygotował Jackie długi wełniany płaszcz w płowym kolorze, z sobolowym kołnierzem i dopasowaną mufką. Strój uzupełniał podbity futrem toczek zaprojektowany przez Halstona – ten styl stał się dzięki niej popularny w Stanach Zjednoczonych i na świecie. Do dziś, kiedy ludzie myślą: toczek, widzą Jackie.
Gdy patrzy się wstecz, trudno uwierzyć, jaka była wtedy młoda. Miała tylko trzydzieści jeden lat, a utkwione w niej były oczy całego świata. Może nie była piękna w zwyczajowym pojęciu – na przykład nie miała idealnie równych zębów – ale jej energia i zaangażowanie dodawały jej urody. Twarz miała wyrazistą i promienną, chociaż nieco zbyt pełną w związku z tym, że niecałe dwa miesiące wcześniej urodziła dziecko. Ludzie byli zadziwieni, jak dziewczęco wygląda bez makijażu. „Ale zawsze zrobiona na tip-top – mawiał Jack Bouvier, który ubóstwiał córkę. – Nikt nie mógł jej pobić w kwestii wyglądu”. Najbardziej wyraziste miała jednak oczy, duże i inteligentne, głębokie i ciemnobrązowe. Wysoka i smukła, zawsze poruszała się z niewymuszonym wdziękiem. „To był jej styl – powiedział Hugh Auchincloss, jej ojczym. – Styl Jackie”.
Mimo młodego wieku Jackie wiodła wyrafinowane życie, szczególnie przez ostatnie siedem lat, jako żona senatora, a teraz prezydenta. Nigdy nie wyobrażała sobie, że będzie osobą publiczną. „Prawdę mówiąc, nie przepadam za życiem na świeczniku”, mawiała, ale kiedy wspierała Jacka podczas kampanii wyborczej, wiele się o sobie samej nauczyła. Była silniejsza, niż jej się wydawało, miała też więcej charyzmy. Ludzie lgnęli do niej, a Jackie, ku jej wielkiemu zaskoczeniu, zaczęło się to podobać. Chociaż z ostrożnością podchodziła do tego, co przyszłość mogła przynieść jej i rodzinie, była gotowa zmierzyć się z wyzwaniami, jakie czekały pierwszą damę. „Owszem, byłam przerażona, ale też podekscytowana – wyznała wiele lat później przyjaciółce, Joan Braden. – Wiesz, jak to jest na kolejce górskiej. Boisz się, ale jednocześnie się tym cieszysz, masz obawy, ale czujesz, że to, co się za chwilę wydarzy, będzie bardzo radosne i niezapomniane. Tak się właśnie czułam na inauguracji Jacka. Martwiłam się, niepokoiłam, myślałam o tym, co będzie z naszą rodziną, z dziećmi, ale równocześnie odczuwałam radość. Byłam też szczęśliwa z powodu Jacka, bo, mój Boże, on na to zasługiwał. Zasłużył sobie na to wszystko”.
Była gotowa realizować nowe zadanie – oczywiście, jeśli tylko będzie mogła czuć się jak dawniej.
Jackie nie wróciła jeszcze do sił po urodzeniu ich drugiego dziecka, Johna juniora. Obolała, nękana migrenami, lekko odurzona dużymi dawkami dekstroamfetaminy, stymulującej układ nerwowy. Ktoś przypadkiem zasłyszał, że Rose Fitzgerald Kennedy, jej teściowa, oaza spokoju i głowa rodziny Kennedych, powiedziała, że Jackie zbyt długo nie może dojść do siebie. Sama urodziła dziewięcioro dzieci, przyznała z dumą, i po każdym błyskawicznie wracała do formy.
– A miałaś chociaż raz cesarskie cięcie? – zapytała matka Jackie, Janet Auchincloss.
Tak osobiste pytanie zbiło Rose z tropu. Odpowiedź brzmiała: nie.
– Więc nie masz pojęcia, jak to jest, prawda? – dopytywała Janet. – Może lepiej będzie powstrzymać się od własnych opinii na ten temat.
Między teściowymi panowało napięcie, chociaż Rose bardzo starała się zachowywać pokój. Syn zawarł, mimo wszystko, polityczne małżeństwo, a Rose wiedziała, że dobre stosunki z Auchinclossami wyjdą Kennedym na dobre. Tyle że Kennedy mieli ambicje polityczne, a Auchinclossowie nie, więc Janet nie miała aż takiej motywacji.
„Napięcia w rodzinie nie były niczym niezwykłym w emocjonalnych chwilach”, napisał później przyrodni brat Jackie, Yusha Auchincloss. Dodał, że jeśli sytuacja była doniosła, tak jak tamtego dnia, wszystkim nieuchronnie puszczały nerwy.
Nie pomogło zamieszanie z wyznaczonymi miejscami siedzącymi dla matki i ojczyma Jackie na inauguracji.
Przyrodni brat Jackie, Jamie Auchincloss – wówczas prawie czternastoletni – obserwował przebieg uroczystości z miejsca naprzeciwko szwagra, nowego prezydenta. Obok siedziała jego siostra, Janet, przyrodni brat Yusha, a potem pozostali Auchinclossowie i Bouvierowie. Wszyscy z rodziny dostali miejsca obok Eleanor Roosevelt i Adlaia Stevensona. Wszyscy, z wyjątkiem rodziców Jamiego, matki i ojczyma Jackie. Jamie zaczął szukać ich wzrokiem w tłumie i znalazł, daleko przed sobą, czyli za plecami prezydenta. Była to oczywista pomyłka. „Ścisnęło mnie w dołku – wspominał – na widok matki siedzącej tam, daleko, jak na szpilkach. Nawet z tej odległości widziałem, że gotuje się z wściekłości. Było to szczególnie krępujące, że właśnie wydała lunch dla Kennedych, Bouvierów i Auchinclossów. Wiele osób, które wcześniej jej nie znały, teraz wiedziały, że jest matką nowej pierwszej damy. Niektórzy zaskoczeni pokazywali ją palcami”.
Adora Rule, asystentka Janet, która uczestniczyła w inauguracji i siedziała z Auchinclossami za plecami prezydenta, wspominała: „Po uroczystości, kiedy ruszyliśmy do Kapitolu, pan A. przywołał mnie gestem. »Gdzie jest Tish?«, spytał. »Musimy natychmiast porozmawiać z Tish«. Chodziło mu o nową sekretarkę Jackie do spraw towarzyskich, Letitię Baldrige. Powiedziałem mu, że pojechała już do pracy. W południe w Białym Domu następowała zmiana personelu i Tish miała dopilnować, żeby nie doszło do żadnej wpadki. Pan A. spojrzał na mnie zmartwiony i powiedział: »Pani Auchincloss bardzo zasmuciła sprawa naszych miejsc. Prawie się popłakała. Jak mogło do tego dojść?«. Nie miałam pojęcia. Potem, w autobusie jadącym do hotelu Mayflower na poczęstunek wydawany przez Kennedych, pochylił się i szepnął mi do ucha: »Jackie zrobiła to specjalnie«. Byłam zaskoczona. »To nie może być prawda«, powiedziałam mu”.
Adora znała Jackie od 1953 roku, kiedy zaczęła dla niej pracować przy organizacji przyjęcia ślubnego w rodzinnej posiadłości, Hammersmith Farm. Ponieważ przez te wszystkie lata miała do czynienia z różnymi napiętymi sytuacjami i kłótniami, to, o co teraz została oskarżona Jackie, nie mieściło jej się w głowie.
Kiedy pomyśli się o tragedii, jaka dotknie administrację Kennedy’ego za nieco ponad tysiąc dni, może się wydać ironią losu, że zaczęło się od urażonych uczuć, co w obliczu późniejszego dramatu mogło się wydać zupełnie nieistotne. Ale w tamtym momencie sytuacja była bardzo przykra, szczególnie dla matki i ojczyma Jackie. Tak, z pewnością dochodziło między nimi do wielu sporów, ale od dnia narodzin córki Janet stanowiła dla Jackie największy wzór. „Była moim całym sercem – powiedziała potem Janet – mimo naszych wszystkich kłótni, a kłóciłyśmy się, że hej”. To, że pozbawiono ją przywileju oglądania promiennej twarzy Jackie, kiedy została jedną z najmłodszych w historii pierwszą damą, wydawało się bardzo niesprawiedliwe. Może Jackie uznała, że miała powody, żeby ją urazić, ale niczemu niewinny Hugh? Odkąd wprowadził się do nich po ślubie z matką, kiedy Jackie miała dwanaście lat, troskliwie się nią zajmował. Dzięki niemu mogła się teraz cieszyć uprzywilejowanym życiem w dostatku. Uważał ją za własną córkę i był z niej tak samo dumny jak matka. Coś tu poszło bardzo nie tak. Jakim cudem sprawy do tego stopnia wymknęły się spod kontroli?
– Znam Jackie – zaczęła Adora z przekonaniem. – Nigdy by czegoś takiego nie zrobiła.
Hugh skwitował jej naiwność chichotem. Bardzo kochał Jackie i uważał, że ma z nią dobre relacje, ale nadal często kompletnie zaskakiwała go swoim zachowaniem. Była kobietą pełną sprzeczności. Jej życie polegało na wielu wzlotach i upadkach, na które reagowała w sposób nieprzewidywalny. Bardzo przypominała Janet – kompletną zagadkę.
– Może ci się wydawać, że znasz Jackie, drogie dziecko – powiedział Adorze Hugh – ale uwierz mi na słowo. Nikt nie zna prawdziwej Jackie.

„Ta książka”
Miesiąc wcześniej

Nie chcę, żeby ta cholerna książka się ukazała – mówiła Jackie. – I właśnie to mam na myśli.
Było już trochę za późno. Trzymała próbny wydruk pierwszych rozdziałów książki, która za sześć tygodni miała zacząć wychodzić w odcinkach w „Ladies’ Home Journal”.
Książka była pomysłem Janet. Kiedy zięć ogłosił, że będzie kandydował, od razu uznała, że zaraz zaczną wychodzić książki o jej córce, i to spod piór autorów, nad którymi rodzina nie będzie miała żadnej kontroli. Pomyślała o zaufanej przyjaciółce, Mary Van Rensselaer Thayer, zwanej Molly, która była dziennikarką. Molly często bywała u Auchinclossów w Boże Narodzenie czy Święto Dziękczynienia i przywoziła na świąteczne przyjęcie indyka z własnej farmy w Wirginii. Janet wymyśliła, że Molly napisze książkę, która przedstawi jej córkę w dobrym świetle, a może nawet przy okazji uda się dorzucić trochę podkoloryzowanych historyjek, jakie przez lata zmyślili sobie z ojcem Jackie, Jackiem Bouvierem. We wszystkich ich rodziny prezentowały się jako szlachetniejsze i bardziej arystokratyczne niż w rzeczywistości.
Jackie w ogóle się to nie podobało. Chroniła swoją prywatność, a jako była dziennikarka wiedziała, że książka tylko wtedy ma jakąś wartość, kiedy ujawnia sekrety. Mimo zastrzeżeń niechętnie się zgodziła. Spędziła kilka tygodni z Molly na starannym dobieraniu historii, które mogła bez oporu dopuścić do druku. Proces uznała za trudny. Większość wspomnień miała charakter bardzo prywatny, szczególnie te związane z ojcem, Jackiem Bouvierem. Im więcej Molly o niego wypytywała, tym bardziej Jackie się zamykała. Przy pytaniach o rywalizującą z nią siostrę, Lee, wcale nie czuła się lepiej, a najtrudniejszym zadaniem były próby załagodzenia sprzecznych uczuć do matki. Drążenie szczegółów tego, co działo się po przeprowadzce do ogromnych posiadłości Hugh Auchinclossa, Merrywood i Hammersmith Farm, odbierała jako wścibstwo. Chciała być przy boku męża, który rywalizował o najwyższy urząd w państwie, i teraz to stanowiło dla niej priorytet.
Prowadzenie kampanii z Jackiem było wyczerpującą pracą, a Jackie naprawdę stanęła na wysokości zadania. „Przez calusieńki rok była w kampanijnej trasie – wspominał Ted Kennedy, brat Jacka, podczas sympozjum w John Fitzgerald Kennedy Library – podróżowała z nim specjalnym samolotem, „Caroline” [zakupionym za trzysta pięćdziesiąt tysięcy dolarów przez ojca, Josepha Kennedy’ego], do różnych miast, w razie potrzeby występowała po hiszpańsku, a także po francusku, włosku i polsku, na potrzeby nagrań radiowych. Udzieliła też wielu wywiadów dla telewizji. Była wspaniała, prawdziwy skarb dla Jacka. Nigdy się nie skarżyła, a wierzcie mi, to bardzo ciężka praca”.
„Najbardziej utkwiło mi w pamięci to – ciągnął Ted – jak niskie były oczekiwania wobec Jackie i jak bardzo je przewyższyła. Trzeba pamiętać, że w tamtych czasach kobiety dopiero zaczynały współpracować przy kampaniach mężów. Żona jego rywala Nixona, Pat, była zupełnie inna niż Jackie. Bardziej praktyczna, można by powiedzieć, ale raczej nieciekawa. Chociaż Jackie mówiła cicho, było w niej coś autentycznego, na co ludzie żywo reagowali, coś zabawnego i pozytywnego, wręcz porywającego, a do tego ta jej elegancja, to było bardzo ważne. Zawsze twierdziłem, że większość sukcesu Jackie zawdzięczała aparycji”.
Po Eleanor Roosevelt, Bess Truman i Mamie Eisenhower zdecydowanie przyszedł czas na młodszą, żywiołową pierwszą damę, elegancką, współczesną amerykańską kobietę, która reprezentowałaby kraj w odmienny sposób. Gdziekolwiek Jackie się pojawiała, budziła zachwyt. Ale drogo ją to kosztowało, nie miała już cierpliwości do innych zadań – na przykład książki o sobie.
„Sfrustrowana nieosiągalnością Jackie Molly Thayer poszła do mamy i poskarżyła się, że nie może skończyć książki – wspominał Jamie Auchincloss. – Mama rozmawiała o tym z Jackiem, a on jej zasugerował, żeby sama popracowała z autorką. Parę następnych miesięcy mama pomagała Molly zebrać rękopis w całość. Dała jej prywatną korespondencję Jackie z krewnymi, jej wiersze, unikatowe rodzinne zdjęcia, a nawet listy do niej od dziadków. Kiedy Jackie się o tym w końcu dowiedziała, nie była zadowolona i poprosiła sekretarkę, Mary Barelli Gallagher, żeby zadzwoniła do mamy i kazała jej przestać”.
Za późno. Książka została już skończona.
Molly zaproponowała, że da jej do wglądu rękopis, ale Jackie odmówiła, ponieważ była bardzo zajęta. Chciała w ogóle zrezygnować z publikacji. Ale Molly zawarła kontrakt z Harper & Row i zamierzała go zrealizować. Produkcja książki ruszyła, pierwsza seria odcinków została sprzedana „Ladies’ Home Journal” za sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów, półtora miliona według dzisiejszych wartości, czyli sumę ogromną jak za fragmenty książki. Teraz, rok po tym, jak padł pomysł jej napisania, a Jack był prezydentem elektem, była gotowa do wydania. Janet nie wątpiła, że Jackie ją zaaprobuje, kiedy przeczyta kilka wyimków. Jackie wbiła w nią wzrok, a Janet przeczytała:
Chociaż Jacqueline ceni swoją prywatność, chce także, by ludzie czegoś się o niej dowiedzieli, dlatego ona i jej rodzina dla tych wyjątkowych tekstów uchylili nieco rąbka tajemnicy.
Jackie się sprzeciwiła. Po pierwsze, nie chciała tak otwarcie przyznawać się, że lubi swoją prywatność. Nawet jeśli to prawda, brzmi snobistycznie. „To zdanie z rąbkiem tajemnicy też mi się nie podoba”, dodała. Według niej brzmiało, jakby „była głupia i miała pusto w głowie”. Wzięła od matki kartki i przerzuciła je do fragmentu o pierwszym spotkaniu z Jackiem Kennedy:
Tego wieczoru, kiedy zostali sobie przedstawieni, Jacqueline spojrzała na roześmianą, pełną dociekliwej inteligencji twarz Jacka i od razu wiedziała, że ten człowiek wywrze wielki, może nawet gwałtowny wpływ na jej życie. W nagłym przebłysku zrozumienia uświadomiła sobie, że ma przed sobą mężczyznę, który nie chce się żenić. Była przerażona. Jacqueline, w tej chwili objawienia, przeczuła złamane serce, ale równie szybko zrozumiała, że złamane serce będzie warte tego bólu.
Na twarzy Jackie pojawiło się zdumienie.
– Serio, mamo? Nie masz z tym problemu? Moje złamane serce miało być warte bólu? Ja nawet nie wiem, co to ma znaczyć.
Janet musiała przyznać, że odrobinę przesadziła, sama też do końca nie była pewna, o co chodzi. Ale powiedziała, że teksty w odcinkach są już gotowe do publikacji, a potem ukaże się książka. Procesu nie da się już zatrzymać.
Zestresowana i tak z powodu planowania przeprowadzki do Białego Domu Jackie była bardziej rozstrojona emocjonalnie niż zwykle.
– Najbardziej ze wszystkiego cenię sobie dyskrecję – powiedziała. Było to z pewnością prawdziwe i wiedzieli o tym wszyscy, którzy ją znali. Jakim cudem to wszystko do tego stopnia wymknęło się spod kontroli? Kiedy Jackie oskarżyła matkę o zdradę, Janet odparła, że chciała tylko ją chronić. Na przykład ani słowem nie wspomniała o pierwszym narzeczonym Jackie, o którym nikt nie słyszał, Johnie Hustedzie. W tej wersji jej życia został wymazany z historii. Jackie to nie obeszło.
– Nie mogę uwierzyć, wszystko zepsułaś! – wykrzyknęła.
Jamie, który słyszał całą awanturę, wiedział, że do matki nie należy się zwracać tym tonem.
– Jak śmiesz tak do mnie mówić, Jacqueline? – Oczy Janet zwęziły się z gniewu. – Próbowałam pomóc.
– Nie – odparła Jackie. – Próbowałaś się rządzić.
Odcinek książki pojawił się w lutowym wydaniu „Ladies’ Home Journal” w 1961 roku, do kupienia za trzydzieści pięć centów na kilka dni przed inauguracją. Na okładce była pięcioletnia Jackie pozująca z psem. Nagłówek głosił: „Pierwsze lata pierwszej damy – Jacqueline Kennedy – tylko u nas rzut oka do prywatnych albumów. Zebrała Mary Van Rensselaer Thayer”.
„Książka stała się symbolem stopniowej utraty kontroli przez Jackie nad własnym życiem – wspominał Jamie. – Ceniąca sobie prywatność kobieta została wciśnięta w życie publiczne. Nie było odwrotu. Odcinki biografii poszły w świat, książka miała się ukazać lada moment. Pomyślałem, że Jackie niewiele może z tym zrobić”.

* * *

Po inauguracji Jackie twierdziła, że czuła się zdruzgotana niefortunną sprawą z wyznaczeniem miejsc, i zarzekała się, że ustali, jak do tego doszło. Janet jej nie uwierzyła i uważała, że nie mogła to być niewinna pomyłka. Fakt, że Jackie nie chciała po prostu przyznać się do swojego uczynku, czynił to wszystko jeszcze bardziej bolesnym. Próbując jednak trzymać córkę za słowo, zauważyła, że skoro do wpadki doszło w tak ważnym dniu, na ceremonii inauguracji, świadczy to o tym, że Jackie nie sprawdziła się w krytycznej sytuacji. Musi pracować jeszcze ciężej, żeby w przyszłości już nigdy nie dopuścić do takiego uchybienia podczas pełnienia obowiązków pierwszej damy. Przytyk był zjadliwy, jak zwykle, a Jackie nie lubiła krytyki. Jednak nie miała podstaw do moralnego oburzenia.
„Mama znała prawdę – powiedział Jamie. – Wszyscy znaliśmy. Jackie zrobiła to celowo. Była zła za książkę i dała upust gniewowi. Zepsuła ten dzień matce, chociaż ojcu już niekoniecznie”. Rzeczywiście, Hugh wyraźnie nie zamierzał pozwolić, żeby niefortunne zdarzenie zniszczyło mu wspomnienia z inauguracji. W dzienniku pod datą 20 stycznia 1961 roku zanotował tylko: „Rany!”.
Trzy lata później, w 1964 roku, Jackie nie chciała mówić o wpadce z miejscami, kiedy sprawa wypłynęła, gdy oglądali z Jamiem fotografie z pamiętnego dnia. Było, minęło, powiedziała, to już nie ma najmniejszego znaczenia. Co więcej, uważała teraz, że to „głupota” i „obyśmy mieli dzisiaj tylko takie zmartwienia”. Wielka niesprawiedliwość, prawdziwa tragedia nie tylko całego narodu, ale też rodziny, nadawała teraz wszystkim sprawom zupełnie innego wymiaru. „Dlaczego nie mieliśmy świadomości, jak bardzo byliśmy szczęśliwi?”, spytała.
Nie ma wątpliwości, że życie Jackie Kennedy nie potoczyło się tak, jak miała nadzieję, kiedy siedziała i patrzyła na męża przemawiającego tamtego poranka w 1961 roku, gdy wszystko wyglądało obiecująco. Teraz nie mogła nawet oglądać zdjęć z tamtego dnia, ból był nieznośny. „Nauczyło mnie to – powiedziała do przyrodniego brata – że nasze niewiarygodne szczęście traktujemy jako coś zupełnie oczywistego, aż przychodzi koszmarny dzień i pokazuje nam, jak niewiarygodnie jesteśmy nieszczęśliwi. Ten dzień nadszedł – ciągnęła – kiedy straciłam Jacka”.

 
Wesprzyj nas