Niezwykła opowieść non-fiction o Saharyjkach – ich miłościach, walce, marzeniach i codziennych zmaganiach w świecie naznaczonym okupacją, uchodźstwem i twardą walką o przetrwanie.


Saharyjczycy mawiają, że tylko kobieta może wyhodować kwiaty na pustyni.

Saharyjki zajmują wyjątkowe miejsce zarówno na arenie politycznej, jak i w swojej społeczności. Ich rola daleka jest od powszechnych wyobrażeń o muzułmańskim i arabskim świecie, a ich pragnienia i marzenia są tak bardzo bliskie naszym.

Kim są? Jak żyją, kochają i walczą?
Poznajcie kobiety z Sahary Zachodniej. Salka miała pięciu mężów. Omeima oddała życie walce. Fatimatou opowiadała o seksie.

Ta książka jest spotkaniem z Saharyjkami, które wspominają koczownicze dzieciństwo wśród piasków pustyni i dzielą się historiami z czasów młodości oraz dorosłego życia pod okupacją i w obozach dla uchodźców. To opowieść o ich kulturze i relacjach damsko-męskich, o miłościach zakazanych przez sztuczne granice oraz wolności i równouprawnieniu. To wreszcie też zapis historii ich zmagań – tych codziennych, pozornie zwyczajnych, ale też politycznych, o wyzwolenie ich narodu.

***

✓ Reportaż Leny Khalid, Córki chmur”, traktujący o kobietach z Sahary Zachodniej jest bardzo potrzebny na polskim rynku czytelniczym. Prostym, ale pełnym bolesnych emocji językiem przedstawia – również poprzez własne doświadczenia Autorki – historię, kulturę, zwyczaje oraz obyczaje narodu widziane właśnie oczyma kobiet. Zarówno tych żyjących pod marokańską okupacją, jak i w obozach uchodźców na algierskiej ziemi. Takiej książki w Polsce jeszcze nie było!
– prof. dr hab. Adam Kosidło

✓ Wstrząsająca, pełna emocji, oparta na faktach i rozmowach z kobietami żyjącymi w Saharze Zachodniej opowieść o życiu i walce, w warunkach, o których my – mieszkający daleko, w Europie – nie mamy pojęcia. Zanim ogłosisz się „ekspertem” w kwestii tych rejonów, przeczytaj tę książkę. I doceń świat, w jakim żyjesz.
– Karolina Korwin Piotrowska, dziennikarka

✓ Lena Khalid nie jest poboczną obserwatorką, która przyjechała do Sahary Zachodniej jedynie po to, żeby napisać o niej książkę. W tym reportażu na próżno szukać orientalizującej fantazji na temat arabskich kobiet czy europocentrycznej analizy sytuacji w regionie. Jest za to ogrom empatii i wiedzy popartej źródłami, co czyni «Córki chmur» wyjątkową książką.
– Karolina Bednarz

Lena Khalid – absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego, laureatka nagrody Pióro Nadziei 2023 Amnesty International. Od 2017 roku związana z Saharą Zachodnią. Działa na rzecz budowania dialogu międzykulturowego i upowszechniania wiedzy o islamie, ze szczególnym naciskiem na rolę i prawa kobiet.

Lena Khalid
Córki chmur. O kobietach z Sahary Zachodniej
Seria „Seria Reporterska”
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 29 stycznia 2025
 
 

WSTĘP

Imiona zmie­nione ze wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa
 
– Po­li­cja zgar­nęła ich w Mar­ra­ke­szu. By­łam wtedy na stu­diach i na­wet nie wie­dzia­łam, że roz­gro­mili pro­test w Gdeim Izik. Za­brali nas na ko­mendę i ka­zali się ro­ze­brać. A póź­niej zmu­szali ich, żeby sia­dali na szkla­nych bu­tel­kach coca-coli. Dziew­czyny i chło­pa­ków.
Je­ste­śmy w ka­wiarni. Hana nie­wi­dzą­cym wzro­kiem pa­trzy na ba­wiące się na po­bli­skim placu za­baw dzieci. Po­zna­ły­śmy się za­le­d­wie kilka ty­go­dni wcze­śniej, pod­czas im­prezy uro­dzi­no­wej wspól­nej zna­jo­mej w El Aaiúnie[1*]. Hana zwra­cała uwagę swoją ener­gią i barwną oso­bo­wo­ścią. Nie spo­sób było po­wstrzy­mać uśmie­chu, gdy opo­wia­dała hi­sto­rie swo­ich pod­bo­jów mi­ło­snych. To sta­no­wiło wręcz bo­le­sny kon­trast ze zre­zy­gno­waną, po­zba­wioną na­dziei dziew­czyną, którą te­raz mia­łam przed sobą.
Opo­wia­da­jąc, Hana mie­szała gra­ma­tykę. Wy­rzu­cała z sie­bie zda­nia cza­sami w pierw­szej, cza­sami w trze­ciej oso­bie, a ja nie po­tra­fi­łam od­gad­nąć, czy opi­suje wła­sne prze­ży­cia, czy cu­dze. I nie mia­łam od­wagi jej o to za­py­tać. Za bar­dzo ba­łam się od­po­wie­dzi.

Hana to Sah­rawi[2*], córka jed­nego z rdzen­nych ple­mion Sa­hary Za­chod­niej. To wła­śnie do niej zwró­ci­łam się z py­ta­niami, gdy nie mo­głam po­go­dzić ob­razu co­dzien­no­ści El Aaiúnu z bru­tal­nymi opi­sami tor­tur i tłu­mio­nych de­mon­stra­cji, o któ­rych czy­ta­łam w książ­kach i ra­por­tach. Miesz­ka­łam tam już wtedy pół roku, ale do­tych­czas nic ta­kiego nie wi­dzia­łam. Na ide­al­nym ob­ra­zie mia­sta, wi­zy­tówki pro­win­cji po­łu­dnio­wych, jak na­zy­wają ten ob­szar Ma­ro­kań­czycy, po­ja­wiały się jed­nak rysy. Nad­zwy­czaj duża obec­ność po­li­cji. Za­bez­pie­czone siat­kami więź­niarki z dziw­nie po­kie­re­szo­waną ka­ro­se­rią. Mun­du­rowi na­gle, jakby w po­pło­chu, prze­kie­ro­wu­jący ruch na inną ulicę.
Tę roz­mowę z Haną, która wkrótce stała się moją przy­ja­ciółką – a na­wet sio­strą – od­by­łam w 2017 roku. Póź­niej czę­sto, nie­mal z roz­ba­wie­niem wspo­mi­nała, że w za­sa­dzie nie wie, dla­czego się przede mną otwo­rzyła. Prze­szło jej przez myśl, że mogę być taj­niaczką ma­ro­kań­skich służb i gdyby jej po­dej­rze­nia się po­twier­dziły, za swoje słowa tra­fi­łaby na tor­tury. Za­ry­zy­ko­wała, choć wtedy wi­dzia­łam w jej oczach za­wa­ha­nie.
Z per­spek­tywy czasu le­piej ro­zu­miem i Hanę, i Sah­rawi w ogóle. So­li­dar­ność, jaką im oka­zuję, sta­nowi pod­stawę tej re­la­cji, ale to wspólna re­li­gia otwo­rzyła mi wiele drzwi. Nie by­łam obcą Eu­ro­pejką, tylko swoją, która ro­zu­mie ich prze­ko­na­nia i sama kie­ruje się po­dob­nymi. Wkrótce ro­dzina Hany stała się moją wła­sną.
– Pa­mię­taj, że je­steś moją córką, a tu jest twój dom. Będę cię chro­nił i za­wsze po­mogę – po­wie­dział oj­ciec Hany – mój oj­ciec – gdy pew­nego dnia usły­szał, jak pła­ka­łam w po­koju obok.
Ten sie­dem­dzie­się­cio­letni męż­czy­zna drżą­cym gło­sem naj­pierw za­py­tał, czy może wejść, oka­zu­jąc w ten spo­sób sza­cu­nek dla hi­dżabu, który no­si­łam. Sta­nął w drzwiach i trzy­ma­jąc dłoń na sercu, ła­god­nie mnie uspo­ka­jał. Go­dzinę póź­niej wró­cił z kok­taj­lami z awo­kado – tym ra­zem z jed­nym wię­cej, niż ku­po­wał za­zwy­czaj – i całą ro­dziną wy­bra­li­śmy się na pu­sty­nię.
W po­wie­trzu uno­sił się za­pach ka­dzi­dła, a wę­gielki, na któ­rych pa­rzyła się her­bata, ci­cho skwier­czały. U sie­bie, na ba­diji – na pu­styni – wszy­scy zda­wali się od­prę­żeni, roz­parci na kocu wśród po­roz­rzu­ca­nych po­du­szek.
Oj­ciec, pre­wen­cyj­nie aresz­to­wany przez ma­ro­kań­skie służby w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych, by przy­pad­kiem nie do­łą­czył do ru­chu oporu. Dwóch braci, także by­łych więź­niów po­li­tycz­nych. Hana i jej sio­stra, opo­wia­da­jące, jak wie­lo­krot­nie ukry­wały się w do­mach ob­cych lu­dzi, gdy po­wrót do wła­snego po de­mon­stra­cji był zbyt nie­bez­pieczny. I matka, która w tam­tej chwili za­pewne my­ślała o naj­star­szym synu. Ten już nie­mal osiem lat sie­dział w wię­zie­niu. Jego wy­rok do­biegł końca, ale go nie wy­pu­ścili.
Od tam­tego dnia co­dzien­nie spra­wiali, że czu­łam się czę­ścią ich świata i ro­dziny.

Oczy Hany roz­bły­sły, gdy ja­kiś czas póź­niej wpa­dła na po­mysł, że mo­gła­bym ra­zem z nią po­je­chać na lot­ni­sko, by ode­brać wra­ca­jącą z hadż­dżu ciotkę. To ra­do­sne wy­da­rze­nie, ważne dla ca­łego ple­mie­nia, bo wszy­scy się skła­dają, by naj­star­sza osoba od­była tę obo­wiąz­kową dla mu­zuł­ma­nów piel­grzymkę do Mekki.
Zdzi­wiły mnie na­le­ga­nia przy­ja­ciółki, że­bym za­ło­żyła malhfę, tra­dy­cyjny strój sa­ha­ryj­skich ko­biet. Wspo­mniała coś o za­wsze obec­nej na lot­ni­sku po­li­cji, ale prze­cież dzie­siątki razy mi­ja­łam ich ubrana po swo­jemu i ni­gdy nie sta­no­wiło to pro­blemu. Wkrótce jed­nak moje ciało spo­wiły po­nad cztery me­try lek­kiej ba­wełny, którą Sa­ha­ryjki za­rzu­cają na sie­bie w za­le­d­wie kilka se­kund. W zwiewne okry­cie prze­kształ­cają ją dwa su­pły na ra­mio­nach. Sama, nie­wpra­wiona, pró­bo­wa­łam się ra­to­wać agraf­kami i szpil­kami, prze­kli­na­jąc nie­ustan­nie opa­da­jący z wło­sów i ra­mion ma­te­riał.
Mi­nęła pół­noc, gdy do­tar­ły­śmy na par­king, i uświa­do­mi­łam so­bie, po co była mi malhfa. Od bu­dynku od­gra­dzały nas me­ta­lowe ba­rierki i kor­don po­li­cji. Nie­opo­dal stały za­par­ko­wane więź­niarki – na­li­czy­łam ich po­nad dwa­dzie­ścia i się pod­da­łam. Czy fak­tycz­nie cze­kamy na przy­lot ro­dziny? Czy Hana cze­goś mi nie mówi? Dla­czego, do cho­lery, jest tu tylu mun­du­ro­wych?
– Uwa­żaj, za nami jest taj­niak – uci­szyła mnie, gdy za­czę­łam za­da­wać py­ta­nia. – Nie mów po an­giel­sku, żeby się nie zo­rien­to­wał, że nie je­steś jedną z nas.
Roz­glą­da­łam się i wy­chwy­ty­wa­łam za­cie­ka­wione spoj­rze­nia. Sah­rawi bez trudu za­uwa­żali, że je­stem obca, wy­star­czyło zo­ba­czyć, jak nie­po­rad­nie wal­czy­łam z cią­gle zsu­wa­jącą się malhfą. Po­li­cjanci za to zu­peł­nie nie zwra­cali na mnie uwagi.
W pierw­szym rzę­dzie pod ba­rier­kami po tu­recku sie­działy ko­biety. Za­uwa­ży­łam wśród nich Me­tou, sio­strę Hany – a za nią dzie­siątki in­nych. Roz­ma­wiały i śmiały się, jakby ocze­ki­wa­nie na bli­skich wśród uzbro­jo­nych służb było czymś na­tu­ral­nym. Na dzie­ciach też nie ro­biło to wra­że­nia. Do­ka­zy­wały i bie­gały do­okoła, cza­sami od­da­la­jąc się nieco w po­szu­ki­wa­niu oj­ców. Ci stali gdzieś w od­dali, le­d­wie wi­doczni.
Mi­jały go­dziny i nic się nie działo. Gdy opóź­niony sa­mo­lot w końcu wy­lą­do­wał, ode­tchnę­łam z ulgą. Lot­ni­sko w El Aaiúnie jest małe, kon­trola i od­biór ba­gażu idą spraw­nie. Za­ło­ży­łam, że za pół go­dziny bę­dziemy w dro­dze do domu – w końcu, bo pa­da­łam ze zmę­cze­nia. Ale mi­nęło pół go­dziny, go­dzina, pół­to­rej, a na­dal nikt nie wy­szedł z bu­dynku. Przez tłum prze­ta­czały się szepty, z cza­sem co­raz gło­śniej­sze.
– Na po­kła­dzie była matka jed­nego z więź­niów z Gdeim Izik – wy­szep­tała mi do ucha Hana, ner­wowo roz­glą­da­jąc się do­okoła. – Wie­dzą, że lu­dzie będą wi­wa­to­wać, więc prze­wieźli ją boczną drogą, żeby nikt jej nie zo­ba­czył.
W tym sa­mym mo­men­cie otwo­rzyły się drzwi i wy­szedł z nich star­szy męż­czy­zna w ob­szer­nym sa­ha­ryj­skim stroju, nie­bie­skiej sza­cie zwa­nej dara’a. Ką­tem oka zo­ba­czy­łam dziew­czynę prze­ska­ku­jącą przez me­ta­lowe ba­rierki. Prze­ci­snęła się mię­dzy po­li­cjan­tami, za­nim zdą­żyli za­re­ago­wać, i rzu­ciła się ojcu na szyję.
Z póź­niej­szych wy­da­rzeń pa­mię­tam już tylko krzyki. Ko­biety w pierw­szych rzę­dach wy­zy­wa­jące po­li­cjan­tów i wy­ma­chu­jące pię­ściami. Mło­dego mun­du­ro­wego, ner­wowo ocie­ra­ją­cego pot z czoła, wy­raź­nie prze­stra­szo­nego, gdy Me­tou za­częła się z nim kłó­cić. Głu­che ude­rze­nia pa­łek spa­da­ją­cych na ciało wy­ry­wa­ją­cego się chło­paka. Oto­czyło go kilku funk­cjo­na­riu­szy i nie prze­sta­jąc bić, za­cią­gnęli do więź­niarki. I te dwie na­sto­latki, które wspięły się na ogro­dze­nie i wrzesz­czały, ile sił w płu­cach. Za­raz pod­bie­gła matka jed­nej z nich i bła­gała, by cho­ciaż za­sło­niły twa­rze.
– Chcesz, że­bym sie­działa ci­cho, gdy mal­tre­tują na­szych braci i sio­stry?! Ni­gdy! – od­krzyk­nęła dziew­czyna. Mo­gła mieć naj­wy­żej pięt­na­ście lat.
Gdy w drzwiach uka­zała się zna­joma syl­wetka ciotki, ru­szy­ły­śmy w jej kie­runku, prze­ci­ska­jąc się przez bu­zu­jący nie­po­ko­jem tłum. Kilku chło­pa­ków we­szło na ba­rierki. Po­li­cjanci wa­lili ich pał­kami po ko­la­nach, aż stra­cili rów­no­wagę i spa­dli.
Wy­je­cha­ły­śmy z par­kingu po szó­stej rano. Pra­wie zde­rzy­ły­śmy się z in­nym sa­mo­cho­dem. Ktoś rzu­cił do Hany, żeby się nie de­ner­wo­wała, bo wiozą do szpi­tala po­bitą do nie­przy­tom­no­ści dziew­czynę. Po­li­cjanci do­rwali ją, kiedy pod­bie­gła do dziadka, le­d­wie bę­dą­cego w sta­nie cią­gnąć wa­lizkę.
Nie chcia­łam do­łą­czyć do ro­dzin­nego świę­to­wa­nia u ciotki. Roz­trzę­siona po­pro­si­łam Hanę, by od­wio­zła mnie do domu. Mil­cza­ły­śmy przez całą drogę, a gdy wy­sia­da­łam, z gorz­kim uśmie­chem rzu­ciła:
– To na­sza co­dzien­ność. Na mnie to nie robi wra­że­nia. I tak nie było źle, bo wszy­scy Sah­rawi wi­dzieli, że jest wśród nas cu­dzo­ziemka, i nie chcieli cię na­ra­żać. Jedna ko­bieta miała na­szą flagę, ale scho­wała. W prze­ciw­nym ra­zie skoń­czy­łoby się go­rzej.
Tej nocy zde­rzy­łam się z re­aliami, które do­tych­czas zna­łam je­dy­nie z opo­wie­ści. Na­gle na­brały kształ­tów i stały się bru­talną rze­czy­wi­sto­ścią. Wró­ci­łam do swo­jego miesz­ka­nia, bez­piecz­nego, bo nie by­łam Sa­ha­ryjką. Za drzwiami osu­nę­łam się na pod­łogę, przy­tło­czona do­świad­cze­niem za­le­d­wie kilku go­dzin ży­cia pod oku­pa­cją. Przez parę na­stęp­nych lat le­czy­łam się z po­wodu ze­społu stresu po­ura­zo­wego, wy­wo­ła­nego samą ob­ser­wa­cją prze­mocy do­świad­cza­nej przez Sah­rawi. Zmo­ty­wo­wało mnie to do dzia­ła­nia i umoc­niło więź nie tylko z ro­dziną Hany, ale także z in­nymi Sah­rawi.
Od­tąd Sa­hara Za­chod­nia miała mi to­wa­rzy­szyć już za­wsze. Wra­ca­łam do niej, od­kry­wa­łam kul­turę Sa­ha­ryj­czy­ków i po­zna­wa­łam re­alia ży­cia za­równo pod oku­pa­cją, jak i w obo­zach dla uchodź­ców.

Z El Aaiúnu wy­pro­wa­dzi­łam się w 2018 roku, ale szybko wró­ci­łam. Po za­le­d­wie kilku mie­sią­cach Hana wspo­mniała, że jej tata pła­kał z tę­sk­noty za mną. Ty­dzień póź­niej sie­dzia­łam na po­kła­dzie sa­mo­lotu do Ca­sa­blanki, a na­stęp­nie do sto­licy Sa­hary Za­chod­niej. Gdy spraw­dza­jący mój pasz­port funk­cjo­na­riusz wi­tał mnie w „Ma­roku”, przy­wo­ła­łam na twarz sztuczny uśmiech i zgrzy­ta­jąc zę­bami, po­ta­ki­wa­łam.
Czu­łam się, jak­bym wra­cała do domu, jed­nak tym ra­zem śmie­lej na­zy­wa­łam ten dom oku­po­wa­nym.
Pod­czas jed­nej z wi­zyt od­wa­ży­łam się za­py­tać bli­skich, czy mo­żemy po­je­chać do Gdeim Izik. Za­wiózł nas Khadda, brat Hany, bo ona bała się udać tam sama. Żeby nie zwra­cać na sie­bie uwagi, za­ło­ży­łam malhfę – po­woli sta­wała się moim co­dzien­nym stro­jem – i wy­ru­szy­li­śmy za mia­sto. Po oby­dwu stro­nach drogi mie­li­śmy tylko bez­kres pu­styni. Kil­ka­na­ście ki­lo­me­trów da­lej Khadda na­gle skrę­cił, choć nie dało się doj­rzeć żad­nych ozna­czeń czy punk­tów orien­ta­cyj­nych. Za­par­ko­wał auto po­środku ni­czego i wy­sie­dli­śmy.
Do­okoła nas roz­cią­gała się ha­mada – z jed­nej strony wzno­sił się usy­pany przez ma­ro­kań­skie służby wał z pia­sku i ka­mieni, nieco da­lej stały ru­iny trzech do­mów z ce­gieł su­szo­nych na słońcu.
Hana coś po­wie­działa, ja się ro­ze­śmia­łam, ale szybko spo­waż­nia­łam pod cię­ża­rem peł­nego wy­rzutu spoj­rze­nia Khaddy. Do­piero wtedy do mnie do­tarło, że stą­pam po pia­sku na­siąk­nię­tym krwią Sa­ha­ryj­czy­ków.
Ro­dzina Hany była jedną z tych, które w paź­dzier­niku 2010 roku opu­ściły oku­po­wane mia­sta i wy­ru­szyły z na­mio­tami na pu­sty­nię. Ak­cję za­po­cząt­ko­wali sa­ha­ryj­scy ak­ty­wi­ści[1], żą­da­jący lep­szych wa­run­ków ży­cia. Ogromny na­pływ ma­ro­kań­skich osad­ni­ków spra­wił, że Sah­rawi żyło się co­raz go­rzej. Trud­niej było o pracę i dom, bo z tych Sah­rawi byli – i są na­dal – wy­sie­dlani[2].
W miej­scu zwa­nym Gdeim Izik je­den po dru­gim wy­ra­stały na­mioty i wkrótce sta­nęło ich tam po­nad sześć ty­sięcy[3] (roz­ło­żono by za­pewne wię­cej, ale ma­ro­kań­skie służby szybko za­bro­niły ich wwo­że­nia). Po­mimo obec­no­ści po­li­cji dało się od­czuć at­mos­ferę roz­luź­nie­nia. W końcu byli na ba­diji, na uko­cha­nej pu­styni, wśród swo­ich, a nie w za­tło­czo­nym mie­ście, gdzie mu­sieli uwa­żać na każdy gest i słowo.
Obo­zo­wi­sko miało być po­ko­jową formą pro­te­stu, ale dla wielu sta­no­wiło też po­wrót do ko­rzeni, do daw­nego spo­sobu ży­cia. Wi­dać to było po tym, jak się or­ga­ni­zo­wali – z ja­snym po­dzia­łem obo­wiąz­ków, za­pew­nia­ją­cym moż­li­wość dłu­go­trwa­łego funk­cjo­no­wa­nia. Po­szcze­gólne grupy od­po­wia­dały za dys­try­bu­cję żyw­no­ści, opiekę me­dyczną lub bez­pie­czeń­stwo. Khadda do­wo­ził je­dze­nie, prze­ka­zy­wane przez tych, któ­rzy zo­stali w mie­ście. W pew­nym mo­men­cie mu­siał je prze­my­cać, bo służby prze­stały wpusz­czać sa­mo­chody i kon­fi­sko­wały wszystko, co po­zwo­li­łoby Sa­ha­ryj­czy­kom wy­trwać tam dłu­żej.
Ży­cie to­czyło się zwy­czaj­nie – mimo kor­donu po­li­cji. Dzieci ba­wiły się i śmiały, a ze­wsząd do­bie­gał stu­kot szkla­nek z her­batą ude­rza­ją­cych o me­ta­lowe sto­liczki. W Gdeim Izik mo­gło się ze­brać na­wet dwa­dzie­ścia ty­sięcy osób[4]. Wszy­scy mieli na­dzieję, że ta po­ko­jowa ma­ni­fe­sta­cja nie­za­do­wo­le­nia przy­nie­sie zmiany. Nie przy­nio­sła. Wcze­snym ran­kiem 8 li­sto­pada 2010 roku ma­ro­kań­skie służby bru­tal­nie roz­gro­miły obóz. Wła­dze oku­pa­cyjne po­dały, że zgi­nęło je­de­na­stu ofi­ce­rów, a po stro­nie sa­ha­ryj­skiej ży­cie stra­ciły tylko trzy osoby. Sah­rawi twier­dzą, że ofiar było wię­cej.
Nie­mal ośle­pił mnie błysk cze­goś w od­dali. Khadda uśmiech­nął się z po­gardą i na­ka­zał, że­bym się do­brze przyj­rzała – to był sa­mo­chód po­li­cyjny. Po­wie­dział, że za­wsze tam stoją. Pil­nują, kto tu przy­jeż­dża i co robi, czy przy­pad­kiem nie pod­cho­dzi do roz­pa­da­ją­cych się bu­dyn­ków.
– W środku na­dal są ciała. Dzie­siątki ciał osób, o któ­rych po Gdeim Izik słuch za­gi­nął – rzu­cił Khadda.

Kie­dyś byli no­ma­dami, sy­nami – i cór­kami – chmur, jak o so­bie mó­wili, bo prze­mie­rzali pu­sty­nię w po­szu­ki­wa­niu desz­czu i wody. „Ktoś z pu­styni” – to ozna­cza arab­skie słowo sah­rawi. Od­wie­dzali mia­sta, gdzie na tar­gach sprze­da­wali wiel­błądy, ale no­wo­cze­sne ży­cie ich nie nę­ciło. Wśród mu­rów nie mo­gli od­dy­chać. Tłok i ha­łas tylko bu­dziły tę­sk­notę za ci­szą i spo­ko­jem ba­diji.
Jesz­cze do końca XIX wieku żyli nie­mal tak samo, jak ich przod­ko­wie setki lat wcze­śniej. Wszystko, czego po­trze­bo­wali, da­wała im pu­sty­nia. Skromne po­ży­wie­nie, lecz­ni­cze zioła i bo­gac­two w po­staci zwie­rząt. Czego jesz­cze mo­gliby chcieć?
Nie zda­wali so­bie sprawy, że w da­le­kiej Eu­ro­pie za­pa­dały de­cy­zje o ich przy­szło­ści. Nie sły­szeli o za­koń­czo­nej w 1885 roku kon­fe­ren­cji ber­liń­skiej, na któ­rej im­pe­rialne mo­car­stwa po­dzie­liły mię­dzy sie­bie Afrykę. Nie przej­rzeli in­ten­cji Hisz­pa­nów, wła­śnie roz­po­czy­na­ją­cych ko­lo­nialne pa­no­wa­nie w ich czę­ści Sa­hary. Po­wi­tali przy­by­łych tak, jak ka­zał zwy­czaj – gosz­cząc tym, co naj­lep­sze. Sa­ha­ryj­czycy wie­rzą, że wła­śnie to za­wa­żyło na prze­biegu hisz­pań­skiej oku­pa­cji, nie aż tak bru­tal­nej i krwa­wej jak w in­nych re­gio­nach Afryki.
Za­częło się nie­win­nie, od przy­brzeż­nego ob­szaru na po­łu­dniu, który zna­lazł się pod hisz­pań­skim pro­tek­to­ra­tem[5]. Sah­rawi na­zy­wają ten okres in­wa­zją mąki i oleju, bo wła­śnie tymi do­brami Hisz­pa­nie od­wdzię­czali się za trak­taty pod­pi­sy­wane ze star­szy­znami ple­mion. Trudno stwier­dzić, czy Sah­rawi byli świa­domi, co one ozna­czały. Li­czyli jed­nak na ochronę hisz­pań­skiego króla, nie­oce­nioną, bo ota­czały ich sta­cjo­nu­jące na te­re­nach dzi­siej­szej Mau­re­ta­nii, Al­gie­rii i Ma­roka woj­ska fran­cu­skie.
Kon­trola nad Sa­harą Za­chod­nią[3*] pier­wot­nie miała dla Hisz­pa­nów wy­łącz­nie wy­miar stra­te­giczny, ze względu na bli­skie po­ło­że­nie Wysp Ka­na­ryj­skich – dla­tego też w po­cząt­ko­wych de­ka­dach ko­lo­ni­za­cji trzy­mali się je­dy­nie wy­brzeża[6]. Z cza­sem przy­by­sze za­częli wcho­dzić co­raz głę­biej w ląd, za­bu­rzać co­dzienne ży­cie no­ma­dów i blo­ko­wać szlaki. Ba­dija się zmniej­szała, przez co już na wcze­snych eta­pach ko­lo­ni­za­cji część ple­mion ini­cjo­wała po­wsta­nia prze­ciwko oku­pa­cji, które Hisz­pa­nie za każ­dym ra­zem tłu­mili[7].
Prze­łom na­stą­pił w la­tach czter­dzie­stych XX wieku. Wtedy w oko­licy Bu­kry od­kryto po­tężne złoża fos­fo­ry­tów, su­rowca wy­ko­rzy­sty­wa­nego przede wszyst­kim do pro­duk­cji na­wo­zów. To uczy­niło ko­lo­ni­za­cję opła­calną, a hisz­pań­ska do­mi­na­cja roz­sze­rzyła się na kwe­stie spo­łeczne, po­li­tyczne i eko­no­miczne[8].
Ko­lo­ni­za­to­rzy po­woli, ale sku­tecz­nie przy­mu­szali miej­sco­wych do przy­ję­cia wła­snych zwy­cza­jów. W mnie­ma­niu Hisz­pa­nów Sa­ha­ryj­czycy wy­ma­gali ucy­wi­li­zo­wa­nia[9]. Po­zor­nie da­wali im wiele – domy w mie­ście i pracę, do­stęp do współ­cze­snej me­dy­cyny i no­wych ro­dza­jów żyw­no­ści. W rze­czy­wi­sto­ści Hisz­pa­nie szcze­pili tu­byl­ców prze­ciwko cho­ro­bom, które sami ze sobą przy­wieźli, i nie zwa­żali na to, że dla Sah­rawi prze­by­wa­nie w jed­nym miej­scu i za­mknię­cie w czte­rech ścia­nach było naj­więk­szą tor­turą.
Su­sze na­wie­dza­jące re­gion w la­tach sześć­dzie­sią­tych XX wieku tylko przy­spie­szyły pro­ces przy­mu­so­wego osie­dla­nia się w mia­stach[10]. Bez wody Sa­ha­ryj­czycy nie mo­gli utrzy­mać zwie­rząt – swo­jego naj­więk­szego ma­jątku, a za­ra­zem wa­luty. Ko­czow­ni­czy tryb ży­cia prze­stał być bez­pieczny i do­cho­dowy, a Hisz­pa­nie do­dat­kowo ku­sili zde­spe­ro­wa­nych no­ma­dów je­dze­niem. Sah­rawi ule­gali, bo nie mieli wyj­ścia.
Oku­pan­tom za­le­żało na utrzy­ma­niu do­brych na­stro­jów wśród lud­no­ści, zwłasz­cza w ob­li­czu za­cho­dzą­cego w ca­łej Afryce pro­cesu de­ko­lo­ni­za­cji. Zda­wali so­bie sprawę, że ich wła­dza się koń­czy, i przy­jęli stra­te­gię, któ­rej ce­lem była jak naj­dłuż­sza eks­plo­ata­cja od­kry­tych su­row­ców. Po­mimo sze­regu we­zwań do de­ko­lo­ni­za­cji ze strony ONZ Hisz­pa­nia wciąż grała na zwłokę i w 1958 roku prze­kształ­ciła Sa­harę Za­chod­nią z ko­lo­nii w za­mor­ską pro­win­cję, przy­łą­cza­jąc ją tym sa­mym do swo­jego te­ry­to­rium[11].
Względ­nie spo­kojne współ­eg­zy­sto­wa­nie Sa­ha­ryj­czy­ków i Hisz­pa­nów do­bie­gało jed­nak końca. Miej­scowi co­raz bar­dziej za­bie­gali o wol­ność. Chcieli tego sa­mego, co uzy­skały w 1956 roku Ma­roko, w 1960 roku są­sied­nia Mau­re­ta­nia i w 1962 roku Al­gie­ria – wy­zwo­le­nia spod oku­pa­cji. Wkrótce Sah­rawi po­wo­łali Front Po­li­sa­rio[4*], ruch na­ro­do­wo­wy­zwo­leń­czy, do dziś uzna­wany przez ONZ za or­ga­ni­za­cję re­pre­zen­tu­jącą wolę lud­no­ści Sa­hary Za­chod­niej[12].
Gdy w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych ostat­nie kraje Afryki wy­bi­jały się na nie­pod­le­głość, Hisz­pa­nia do­piero koń­czyła po­tężne in­we­sty­cje w ko­pal­nię fos­fo­ry­tów. Po­wsta­wał też naj­dłuż­szy na świe­cie ta­śmo­ciąg, który na­dal trans­por­tuje su­ro­wiec do od­da­lo­nego o nie­mal sto ki­lo­me­trów portu[13]. Mię­dzy­na­ro­dowa pre­sja na de­ko­lo­ni­za­cję na­ra­stała, a sku­piona na we­wnętrz­nych zmia­nach po­li­tycz­nych Hisz­pa­nia[5*] nie była w sta­nie dłu­żej jej od­pie­rać.
14 li­sto­pada 1975 roku Hisz­pa­nia pod­pi­sała z Ma­ro­kiem i Mau­re­ta­nią tak zwane po­ro­zu­mie­nia ma­dryc­kie i prze­ka­zała im tym­cza­sową wła­dzę ad­mi­ni­stra­cyjną nad Sa­harą Za­chod­nią[14]. Po­ro­zu­mie­nia te są jed­nak nie­le­galne w świe­tle prawa mię­dzy­na­ro­do­wego, przede wszyst­kim dla­tego, że wła­dza ad­mi­ni­stra­cyjna nie jest czymś, co je­den kraj może jed­no­stron­nie prze­ka­zać in­nemu[15]. Re­zo­lu­cje ONZ po­zo­stają w tej kwe­stii nie­ubła­gane – Sa­ha­ryj­czycy po­winni zde­cy­do­wać o swo­jej przy­szło­ści w spo­sób de­mo­kra­tyczny[16].
Na nic się zdały prawo mię­dzy­na­ro­dowe i orze­cze­nie Mię­dzy­na­ro­do­wego Try­bu­nału Spra­wie­dli­wo­ści (ang. In­ter­na­tio­nal Co­urt of Ju­stice), stwier­dza­jące, że Sa­ha­ryj­czycy mają prawo do sa­mo­sta­no­wie­nia[17]. Ma­ro­kań­czycy oznaj­mili, że te zie­mie na­leżą do nich i za­mie­rzają je od­zy­skać. 6 li­sto­pada 1975 roku po­nad trzy­sta ty­sięcy ma­ro­kań­skich cy­wili wkro­czyło do Sa­hary Za­chod­niej[18]. Ich po­chód na­zwano Zie­lo­nym Mar­szem.
W tle prze­mar­szu trwały star­cia mię­dzy par­ty­zan­tami Sah­rawi a ma­ro­kań­skim woj­skiem. Sa­ha­ryj­czycy wy­gry­wali tę wojnę – aż do mo­mentu, gdy Ma­ro­kań­czycy za­częli od­gra­dzać ko­lejne ob­szary po­lami mi­no­wymi. Tak Sa­harę prze­ciął berm – usy­pany z pia­sku i ka­mieni wał o dłu­go­ści około dwóch ty­sięcy sied­miu­set ki­lo­me­trów[19].
Naj­dłuż­sze pole mi­nowe na świe­cie[20] i strze­żony przez ma­ro­kań­skich żoł­nie­rzy dżi­dar al-ar, czyli „mur wstydu”, jak ma­wiają Sa­ha­ryj­czycy, po­dzie­liły Sa­harę Za­chod­nią na dwie czę­ści: tę pod ma­ro­kań­ską oku­pa­cją i tę kon­tro­lo­waną przez Po­li­sa­rio. Zie­mie wy­zwo­lone przez Sah­rawi na ma­pach na­dal czę­sto są przed­sta­wiane jako część Ma­roka.
Ucie­ka­jący przed wojną Sa­ha­ryj­czycy osie­dlili się w oko­licy Tin­dufu, mia­sta w po­łu­dniowo-za­chod­niej Al­gie­rii. Są­sie­dzi udo­stęp­nili uchodź­com swoje te­ry­to­rium, gdzie ci stwo­rzyli na­miastkę wła­snego pań­stwa. Dzi­siaj pięć obo­zów – no­szą­cych na­zwy miast z ich oj­czy­zny: El Aaiún, Asmara, Au­sard, Budż­dur, Ad-Da­chla – za­miesz­kuje po­nad sto sie­dem­dzie­siąt trzy ty­siące osób[21].
Sa­ha­ryj­skie obozy w Al­gie­rii są uni­kalne na skalę świa­tową. Ich miesz­kańcy two­rzą silne spo­łe­czeń­stwo oby­wa­tel­skie, sa­mo­rządne i au­to­no­miczne. Spra­wu­jący wła­dzę Front Po­li­sa­rio działa w ra­mach sfor­ma­li­zo­wa­nych struk­tur pań­stwo­wych, z wła­snymi in­sty­tu­cjami ad­mi­ni­stra­cyj­nymi i po­li­tycz­nymi[22]. Szcze­gólny na­cisk kła­dzie na roz­wój sys­temu edu­ka­cji i opieki zdro­wot­nej. Mimo skraj­nie trud­nych wa­run­ków wy­jąt­kowa za­rad­ność i zdol­no­ści or­ga­ni­za­cyjne po­zwo­liły Sa­ha­ryj­czy­kom za­cho­wać po­czu­cie nor­mal­no­ści i wspól­noty.
Pod ma­ro­kań­ską oku­pa­cją, która przy­brała formę ko­lo­nia­li­zmu osad­ni­czego, Sah­rawi sta­no­wią mniej­szość we wła­snym kraju[6*]. Co­raz trud­niej ich do­strzec wśród se­tek ty­sięcy Ma­ro­kań­czy­ków sku­szo­nych sub­sy­dio­wa­nymi przez rząd ce­nami elek­trycz­no­ści, gazu i pod­sta­wo­wych pro­duk­tów spo­żyw­czych[23]. Re­pre­sje, szy­ka­no­wa­nie i po­stę­pu­jąca ma­ro­ka­ni­za­cja spra­wiają, że sa­ha­ryj­skie zwy­czaje zni­kają lub mie­szają się z ma­ro­kań­skimi. Na sa­ha­ryj­skich we­se­lach co­raz czę­ściej można usły­szeć ma­ro­kań­ską mu­zykę, po­sma­ko­wać ma­ro­kań­skich sło­dy­czy i na­pić się przy­rzą­dzo­nej po ma­ro­kań­sku her­baty z miętą. Co­raz wię­cej słów z da­ri­dży, ma­ro­kań­skiego dia­lektu ję­zyka arab­skiego, prze­nika do mowy Sah­rawi. Rza­dziej można za to zo­ba­czyć chajmy, tra­dy­cyjne na­mioty, czy no­ma­dów wy­pa­sa­ją­cych stada wiel­błą­dów w od­le­głych za­kąt­kach pu­styni.
Po­zor­nie mają le­piej niż ich ro­dziny w obo­zach, jed­nak bę­dący pod oku­pa­cją Sa­ha­ryj­czycy żyją we­dług prawa dyk­to­wa­nego przez ma­ro­kań­skie wła­dze. Zmu­sza się ich do ob­cho­dze­nia rocz­nicy in­wa­zji na swój kraj jako święta[24]. Są prze­śla­do­wani, je­śli wy­ra­żają sprze­ciw, i tor­tu­ro­wani, gdy pro­te­stują[7*]. Mu­szą ra­dzić so­bie bez ja­kie­go­kol­wiek wspar­cia z ze­wnątrz, bo po­wo­łana w 1991 roku Mi­sja Na­ro­dów Zjed­no­czo­nych na Rzecz Re­fe­ren­dum w Sa­ha­rze Za­chod­niej (fr. Mis­sion des Na­tions Unies pour l’Or­ga­ni­sa­tion d’un Référen­dum au Sa­hara Oc­ci­den­tal, MI­NURSO) nie ma na­wet man­datu do mo­ni­to­ro­wa­nia prze­strze­ga­nia praw czło­wieka.
Za­sad­ność utrzy­my­wa­nia obec­no­ści ONZ w Sa­ha­rze Za­chod­niej jest zresztą co­raz czę­ściej kwe­stio­no­wana. Przez po­nad trzy­dzie­ści lat nie zre­ali­zo­wano jej pod­sta­wo­wego celu, czyli re­fe­ren­dum nie­pod­le­gło­ścio­wego, w któ­rym Sa­ha­ryj­czycy mo­gliby zde­cy­do­wać o lo­sie swo­jego na­rodu. Z cza­sem dzia­łal­ność mi­sji zo­stała zre­du­ko­wana je­dy­nie do mo­ni­to­ro­wa­nia za­wie­sze­nia broni i ogra­ni­cza­nia za­gro­żeń zwią­za­nych z mi­nami i nie­wy­bu­chami[25]. Obec­nie nie spra­wuje już na­wet tych funk­cji – w 2020 roku Ma­roko prze­pro­wa­dziło atak na sa­ha­ryj­skich cy­wili, co Po­li­sa­rio uznało za zła­ma­nie wa­run­ków za­wie­sze­nia broni, i wzno­wiono walki[26]. Dzia­ła­nie MI­NURSO po­chło­nęło do­tych­czas po­nad pół­tora mi­liarda do­la­rów[27].

Mi­nęło wię­cej niż sześć­dzie­siąt lat, od­kąd Sa­hara Za­chod­nia zo­stała wpi­sana na li­stę te­ry­to­riów nie­sa­mo­dziel­nych. Sah­rawi na­dal cze­kają na wy­zwo­le­nie swo­jej oj­czy­zny, ostat­niej ko­lo­nii w Afryce. Ogar­nia ich co­raz więk­sza fru­stra­cja i zwąt­pie­nie w sys­tem prawa mię­dzy­na­ro­do­wego.
Mó­wią, że ich ży­cie jest warte mniej niż po­li­tyczne układy. Że dy­plo­ma­tyczna droga walki o nie­pod­le­głość zdaje się pro­wa­dzić do­ni­kąd. Za­wio­dła i zdra­dziła ich też Hisz­pa­nia – naj­pierw zmu­sza­jąc do zmiany stylu ży­cia, a na­stęp­nie po­rzu­ca­jąc i umy­wa­jąc ręce. Osta­teczny cios za­dała, gdy w 2022 roku opo­wie­działa się po stro­nie Ma­roka[28].
Sa­ha­ryj­skie ko­biety od­gry­wają zna­czącą rolę za­równo na are­nie po­li­tycz­nej, jak i w ra­mach swo­jej spo­łecz­no­ści. Zaj­mują w niej uni­kalną po­zy­cję, dzięki któ­rej rzu­cają wy­zwa­nie sze­re­gowi ste­reo­ty­pów na te­mat ko­biet w mu­zuł­mań­skim i arab­skim świe­cie.
Ta książka jest wła­śnie spo­tka­niem z Sa­ha­ryj­kami, które we wspo­mnie­niach prze­no­szą się do ko­czow­ni­czego dzie­ciń­stwa wśród pia­sków pu­styni i do­ro­sło­ści pod oku­pa­cją oraz w obo­zach dla uchodź­ców. To opo­wieść o ich kul­tu­rze i zło­żo­no­ści za­sad spo­łecz­nych. To wresz­cie za­pis hi­sto­rii ich walki – tej co­dzien­nej, po­zor­nie zwy­czaj­nej, ale też po­li­tycz­nej, o wy­zwo­le­nie ich na­rodu.

Przy­pisy

[1] S. Zu­nes, J. Mundy, We­stern Sa­hara: War, Na­tio­na­lism, and Con­flict Ir­re­so­lu­tion, Sy­ra­cuse Uni­ver­sity Press, Sy­ra­cuse 2022, s. 258.
[2] Ha­bi­tat Ri­ghts to Ha­bi­tat in Mo­roc­can-oc­cu­pied We­stern Sa­hara, Ho­using and Land Ri­ghts Ne­twork, 5 wrze­śnia 2023, https://hlrn.org/spa­nish/ac­ti­vi­ty­de­ta­ils.php?ti­tle=Ha­bi­tat-Ri­ghts-in-Mo­roc­can-oc­cu­pied-We­stern&id=p3BqZA== (do­stęp: 04.07.2024).
[3] We­stern Sa­hara: Long-Term Pri­so­ners Await Ju­stice, Hu­man Rig­ths Watch, 8 li­sto­pada 2022, https://www.hrw.org/news/2022/11/08/we­stern-sa­hara-long-term-pri­so­ners-await-ju­stice (do­stęp: 04.07.2024).
[4] We­stern Sa­hara/Mo­rocco: Mo­rocco must im­me­dia­tely re­le­ase Gdeim Izik hu­man ri­ghts de­fen­ders, Fron­tline De­fen­ders, 20 grud­nia 2023, https://www.fron­tli­ne­de­fen­ders.org/en/sta­te­ment-re­port/mo­rocco-must-im­me­dia­tely-re­le­ase-gdeim-izik-hu­man-ri­ghts-de­fen­ders (do­stęp: 04.07.2024).
[5] T. Hod­ges, We­stern Sa­hara: The Ro­ots of a De­sert War, Law­rence Hill Bo­oks, Law­rence 1983, s. 42.
[6] P. San Mar­tin, We­stern Sa­hara: The Re­fu­gee Na­tion, Uni­ver­sity of Wa­les Press, Car­diff 2010, s. 18–19.
[7] J. Be­se­nyő, We­stern Sa­hara, Pu­bli­kon Pu­bli­shers, Pecz 2009, s. 57.
[8] H. Ha­mo­uchene, K. San­dwell, Di­sman­tling Green Co­lo­nia­lism: Energy and Cli­mate Ju­stice in the Arab Re­gion, Pluto Press, Lon­dyn 2023, s. 50.
[9] P. San Mar­tin, dz. cyt., s. 34.
[10] Tamże, s. 49.
[11] S. Zu­nes, J. Mundy, dz. cyt., s. xxx.
[12] Tamże, s. xxiii.
[13] E. Jen­sen, We­stern Sa­hara: Ana­tomy of a Sta­le­mate?, Lynne Rien­ner Pu­bli­shers, Bo­ul­der 2012, s. 13–15.
[14] P. San Mar­tin, dz. cyt., s. 105–106.
[15] Sze­ro­kiej ana­lizy te­matu do­ko­nał Hans Co­rell, były Pod­se­kre­tarz Ge­ne­ralny ds. Praw­nych ONZ. Zo­bacz: Let­ter da­ted 29 Ja­nu­ary 2002 from the Un­der-Se­cre­tary-Ge­ne­ral for Le­gal Af­fa­irs, the Le­gal Co­un­sel, ad­dres­sed to the Pre­si­dent of the Se­cu­rity Co­un­cil, Uni­ted Na­tions Di­gi­tal Li­brary, 29 stycz­nia 2002, https://di­gi­tal­li­brary.un.org/re­cord/458183?v=pdf (do­stęp: 28.07.2024).
[16] H.M. Hau­gen, The Un and We­stern Sa­hara – Re­vi­ving the Un Char­ter, „Anu­ario Espa­ñol de De­re­cho In­ter­na­cio­nal”, vol. 25, 2011, s. 361.
[17] We­stern Sa­hara – Ad­vi­sory Opi­nion of 16 Octo­ber 1975, In­ter­na­tio­nal Co­urt of Ju­stice, Re­ports 1975, p. 12, par. 162, https://www.icj-cij.org/case/61 (do­stęp: 04.07.2024).
[18] S. Zu­nes, J. Mundy, dz. cyt., s. 5.
[19] P. San Mar­tin, dz. cyt., s. 4.
[20] G. Jen­sen, War and In­sur­gency in the We­stern Sa­hara, Stra­te­gic Stu­dies In­sti­tute and U.S. Army War Col­lege Press, Car­li­sle 2013, s. 49.
[21] Sah­rawi Re­fu­gee Re­sponse Plan 2024–2025, UNHCR, s. 10, https://re­por­ting.unhcr.org/al­ge­ria-sah­rawi-re­fu­gee-re­sponse-plan (do­stęp: 04.07.2024).
[22] C. Mar­tín, Re­thin­king the Con­cept of a ‘Du­ra­ble So­lu­tion’: Sah­rawi Re­fu­gee Camps Four De­ca­des On, „Ethics & In­ter­na­tio­nal Af­fa­irs”, vol. 31, 2017, s. 35.
[23] A. Ko­si­dło, Sa­hara Za­chod­nia: Fia­sko de­ko­lo­ni­za­cji czy suk­ces pod­boju? 1975–2011, Wy­daw­nic­two Uni­wer­sy­tetu Gdań­skiego, Gdańsk 2012, s. 213, 237.
[24] Ber­nabé Ló­pez Gar­cía, 40 años de la Mar­cha Verde, Po­lítica Exte­rior, 5 li­sto­pada 2015, https://www.po­li­ti­ca­exte­rior.com/40-anos-de-la-mar­cha-verde (do­stęp: 04.07.2024).
[25] MI­NURSO man­date, Uni­ted Na­tions Mis­sion for the Re­fe­ren­dum in We­stern Sa­hara, https://mi­nurso.unmis­sions.org/man­date (do­stęp: 04.07.2024).
[26] H. Ha­mo­uchene, K. San­dwell, dz.cyt., s. 51–52.
[27] Bud­get per­for­mance for the pe­riod from 1 July 2022 to 30 June 2023 and pro­po­sed bud­get for the pe­riod from 1 July 2024 to 30 June 2025 for the Uni­ted Na­tions Mis­sion for the Re­fe­ren­dum in We­stern Sa­hara, UN Do­cu­ment: A/78/744/Add.12, 5 kwiet­nia 2024, https://do­cu­ments.un.org/doc/un­doc/gen/n24/094/28/pdf/n2409428.pdf (do­stęp: 04.07.2024).
[28] J.M. Ca­lvet, España apoya el plan mar­ro­quí para el Sáhara para re­sta­ble­cer re­la­cio­nes con Ra­bat, „La Van­gu­ar­dia”, 18 marca 2022, https://www.la­van­gu­ar­dia.com/po­li­tica/20220318/8135945/mar­ru­ecos-ase­gura-espana-apoya-pro­pu­esta-au­to­no­mia-sa­hara-oc­ci­den­tal.html (do­stęp: 02.10.2024).

[1*] Na­zew­nic­two miej­sco­wo­ści we­dług pol­skiej trans­kryp­cji. Wy­ją­tek sta­nowi na­zwa sto­licy oku­po­wa­nej Sa­hary Za­chod­niej – El Aaiún, za­pi­sy­wana w ten spo­sób na prośbę sa­ha­ryj­skich dy­plo­ma­tów i dy­plo­ma­tek. Sto­so­wa­nie tej na­zwy to część ich wy­sił­ków na rzecz od­cię­cia się od ma­ro­kań­skich wpły­wów (wszyst­kie przy­pisy po­cho­dzą od au­torki).
[2*] Sah­rawi, czyt. sah­rałi. W ję­zyku pol­skim rdzen­nych miesz­kań­ców Sa­hary Za­chod­niej przy­jęło się rów­nież na­zy­wać Sa­ha­ryj­czy­kami. Sami Sah­rawi sto­sują także za­pis Sa­ha­raui, wy­wo­dzący się z ję­zyka hisz­pań­skiego. Zna­cze­nie wszyst­kich arab­skich słów, które po­ja­wiają się w tek­ście, wy­ja­śnione jest w słow­niku na końcu książki.
[3*] W cza­sie hisz­pań­skiej ko­lo­ni­za­cji, do 1976 roku, Sa­hara Za­chod­nia na­zy­wana była Sa­harą Hisz­pań­ską. Dla uła­twie­nia, bez względu na okres, o któ­rym mowa, w książce sto­so­wana jest na­zwa Sa­hara Za­chod­nia.
[4*] Skrót po­cho­dzi od hisz­pań­skiej na­zwy Frente Po­pu­lar de Li­be­ra­ción de Sa­guía el Hamra y Río de Oro, czyli Lu­dowy Front Wy­zwo­le­nia Sa­kiji al-Hamry i Río de Oro. Utwo­rzone w 1973 roku Po­li­sa­rio działa na wielu fron­tach – po­cząw­szy od za­rzą­dza­nia obo­zami dla uchodź­ców, po­przez walkę z ma­ro­kań­ską ar­mią, aż po utrzy­my­wa­nie re­la­cji dy­plo­ma­tycz­nych z part­ne­rami mię­dzy­na­ro­do­wymi.
[5*] Rzą­dzący w tam­tych cza­sach Hisz­pa­nią ge­ne­rał Fran­ci­sco Franco w ostat­nich la­tach swo­jego ży­cia co­raz bar­dziej pod­upa­dał na zdro­wiu, przez co część jego obo­wiąz­ków przej­mo­wali jego za­stępcy. W paź­dzier­niku 1975 roku za­padł w śpiączkę, a funk­cję głowy pań­stwa prze­jął książę Juan Car­los I. Franco zmarł 20 li­sto­pada 1975 roku, co za­po­cząt­ko­wało pro­ces trans­for­ma­cji Hisz­pa­nii z dyk­ta­tury do de­mo­kra­cji par­la­men­tar­nej.
[6*] We­dług UN­data po­pu­la­cja Sa­hary Za­chod­niej wy­nosi około 612 ty­sięcy osób. Ma­roko unie­moż­li­wia zbie­ra­nie da­nych na te­mat liczby Sah­rawi i osad­ni­ków za­miesz­ku­ją­cych oku­po­wane te­reny. We­dług we­wnętrz­nych sza­cun­ków, uzy­ska­nych od pra­cow­ni­ków MI­NURSO, ob­szar ten może za­miesz­ki­wać mię­dzy 180 a 240 ty­sięcy Sa­ha­ryj­czy­ków.
[7*] Liczne przy­padki ła­ma­nia praw czło­wieka przez ma­ro­kań­skie wła­dze w Sa­ha­rze Za­chod­niej do­ku­men­tują ta­kie or­ga­ni­za­cje, jak Amne­sty In­ter­na­tio­nal, Hu­man Ri­ghts Watch czy Front Line De­fen­ders.

 
Wesprzyj nas