„Kobieta z automobilu” to powieść inspirowana życiem Berthy Benz – żony Carla Benza, twórcy prototypu samochodu, który dał początek marce Mercedes-Benz – nietuzinkowej damy, która jako pierwsza w historii pokonała samochodem dystans powyżej 100 kilometrów, a przede wszystkim wniosła ogromy wkład w sukces swojego męża.
Niestety, znów tylko dziewczynka.
Od najmłodszych lat Cäcilie Bertha Ringer jest zafascynowana pracą swojego ojca – mistrza budowlanego w Pforzheim w Niemczech. Ale te cztery słowa, które napisał obok jej imienia w rodzinnej Biblii, prześladują dziewczynę od momentu, kiedy je przeczytała.
Wiele lat później Bertha poznaje Carla Benza i zakochuje się w nim oraz w jego niezwykłym marzeniu o zbudowaniu powozu bez koni. Bertha wierzy w projekt tak bardzo, że inwestuje w niego swój posag, co jest ryzykownym posunięciem, ponieważ oprócz niej w powodzenie wiarę pokłada tylko Carl.
Kiedy partnerzy Benza grożą wycofaniem się z biznesu, ten jest gotów rozwiązać spółkę. Bertha wie, że ta decyzja wszystko zaprzepaści i doprowadzi ich na skraj bankructwa. Ignorując lekceważące nastawienie otoczenia, bierze sprawy w swoje ręce, potajemnie opracowując plan, który albo przyczyni się do całkowitej kompromitacji ich rodziny, albo udowodni ich geniusz.
Tymczasem Benz jest o krok od zawarcia umowy z nowym, tajemniczym inwestorem. Bertha nie tylko ryzykuje swoje małżeństwo i pracę ich życia, ale także walczy z patriarchatem, zwątpieniem Carla i ściga się z czasem.
Podobnie jak wiele innych ówczesnych kobiet, Bertha przez lata żyła w cieniu Carla Benza. W tej inspirującej historii o wytrwałości, miłości i stawianiu czoła przeciwnościom Penny Haw oddaje zasłużony hołd jej niezłomnemu duchowi.
Autorka The Invincible Miss Cust przychodzi z nową ważną powieścią o kobiecie inicjującej zmianę, tym razem w świecie silników spalinowych. Kobieta z automobilu Penny Haw to historia Berthy Benz, żony pioniera motoryzacji Carla Benza. W roku 1872 Bertha i Carl się pobierają; tylko ona wierzy w możliwość realizacji marzeń męża o bezkonnym powozie. Wspiera go miłością, zachętą, wizjonerskimi pomysłami, a nawet własnym panieńskim wianem, stając się w ten sposób ukrytym spiritus movens powstania pierwszego dwusuwu, a następnie samochodu. Po raz kolejny Penny Haw przedstawia nam imponującą opowieść o kobiecie podążającej za porywami serca, której udaje się zrealizować marzenia. Czytelnicy z radością poznają tę inspirującą postać.
– Julia Bryan Thomas, autorka For Those Who Are Lost oraz The Radcliffe Ladies’ Reading Club
Penny Haw sprawia, że od pierwszej strony zaczynamy się interesować Berthą: to bystra, waleczna i zdeterminowana bohaterka, której miłość do męża wynalazcy przenika całą tę wspaniałą powieść. Zawiłości relacji małżeńskiej są tu ukazane w sposób realistyczny i świeży. Z przyjemnością czytałem o technicznych szczegółach i wyzwaniach związanych z konstruowaniem pierwszego w dziejach samochodu i zależało mi na jego sukcesie. To świetne pisarstwo historyczne, przenoszące nas do innej epoki, a jednocześnie ukazujące frapujący portret osób, które mamy wrażenie, że znamy. Triumf!
– Gill Paul, „USA Today”, bestsellerowy autor The Secret Wife oraz The Manhattan Girls
Kobieta z automobilu
Przekład: Przemysław Hejmej
Wydawnictwo Kobiece
Premiera: 12 czerwca 2024
ROZDZIAŁ 1
Rok 1859
Pforzheim, Niemcy
Miałam dziesięć lat, kiedy natrafiłam na cztery słowa, które zmieniły moje postrzeganie świata.
W owym okresie nasi rodzice, Karl i Auguste Ringerowie, mieli już siedmioro dzieci. Liczba ta wzrosła wkrótce do dziewięciorga; w 1862 roku urodziła się Thekla, a po niej, w 1864 roku, Julius. Zważywszy, jak mocno nasz ojciec był zajęty jako największy inwestor budowlany w Pforzheim, może się wydawać dziwne, iż dysponował jeszcze wystarczającą ilością energii, aby spłodzić nas aż tylu. Bo przecież Vater miewał bardzo niewiele wolnego czasu.
Pforzheim cieszyło się już wtedy mianem głównego niemieckiego ośrodka produkcji biżuterii oraz zegarków, do tego stopnia, że nazywano je Złotym Miastem. Miejscowość, położona na północnym krańcu Szwarcwaldu, wrzała przygotowaniami do włączenia w przebieg linii kolejowej Karlsruhe–Mühlacker. Nawykli do unikania biznesmenów sprawdzających swe kieszonkowe zegarki na ulicy, powoli przyzwyczajaliśmy się również do coraz większego hałasu czynionego przez wozy, furmanki oraz inne pojazdy wiozące materiały do budowy nowego systemu transportu.
Pewnego dnia, wychodząc z biura, Vater oraz jego współpracownicy rozmawiali o przyszłości, jaką może przynieść kolej nie tylko dla Pforzheim, lecz także dla całych Niemiec. Znajdowałam się w połowie schodów, kiedy usłyszałam, że zgadzają się w jednej kwestii: pociąg to coś znacznie więcej niż środek transportu.
– Przed wieloma osobami otworzy on nowe światy – mówił najwyższy i najchudszy z mężczyzn. Zbliżywszy się do drzwi frontowych, dodał, że o ile na podróżowanie konnym powozem stać tylko zamożnych i wpływowych, o tyle lokomotywa umożliwi także zwykłym ludziom łatwe poruszanie się po całym kraju.
Zerknęłam przez drewnianą balustradę i zobaczyłam ojca kiwającego głową.
– I nieważne, że tylko nieliczni rozumieją zasadę działania parowozu – kontynuował ów człowiek. – Gdy ludzie przestaną się bać pociągów i poznają ich zalety, wszystko się zmieni. Już się zmienia.
Znów pokiwano głowami, rozległ się pochwalny pomruk, po czym grupka się rozeszła, pozostawiając mnie z myślami o hordach mężczyzn, kobiet i dzieci gramolących się do wagonów w poszukiwaniu nowych światów. To naprawdę było ekscytujące!
I rzeczywiście, interesy w Pforzheim rozkwitały, a najlepsze robił mój Vater. W większość dni wychodził przed brzaskiem, nim ten wczesnym światłem dnia oprószył rzekę Enz. Wracał, kiedy zapalano latarnie. Gdy jednak zdarzało się ojcu przebywać z naszą matką, ze swoim rodzeństwem oraz z nami w wielkim, modnym domu, który dla nas zbudował, zachowywał się czule i wielkodusznie. Vater był wtedy otwarty, dostępny, choć czasem też pochłonięty sobą, skłonny do rozmawiania głównie o swojej pracy.
Jego przydługie dyskursy na temat klientów (głównie zamożnych), projektów (z reguły wymyślnych), materiałów budowlanych (zawsze drogich) oraz nowych technologii (niezmiennie genialnych) matka i siostry przyjmowały niewyraźnymi pomrukami tudzież kiwaniem głową. Bracia byli jeszcze zbyt młodzi, aby udawać zainteresowanie. Ja natomiast czułam prawdziwą fascynację pracą ojca oraz jego opowieściami; słuchałam ich w całej rozciągłości, przerywając prośbami o więcej szczegółów oraz zadając pytania, przed którymi ani się nie uchylał, ani nie odpowiadał na nie z niecierpliwością.
Często byliśmy z ojcem tak pochłonięci rozmową, że fakt wyjścia pozostałych członków rodziny zauważaliśmy dopiero, gdy ogień w kominku przygasał, a nam robiło się zimno. Nie rozumiałam tej obojętności domowników. Jak to możliwe, że nie urzekały ich tworzone przez ojca budynki, spotykani przezeń ludzie albo rola, jaką odgrywał w rozwoju Pforzheim? Znał biznesmenów zakładających fabryki, tych, co wymyślali nowe narzędzia, projektowali maszyny. Z bliska obserwował rodzącą się przyszłość świata. Uważałam to za niezmiernie ekscytujące, a brak zainteresowania ze strony matki i rodzeństwa postrzegałam jako niedorzeczność. Z drugiej strony moja ciekawość pracy ojca oraz jego żywiołowa chęć jej zaspokojenia tworzyły między nami, jak sądzę, szczególną więź.
– Budowanie domów, fabryk, sklepów czy kościołów to tylko część tego, czym się zajmuję – mówił Vater, gdy któregoś południa szliśmy Karl-Friedrich Strasse, mniej więcej tydzień po tym, jak podsłuchałam jego rozmowę z kolegami o parowozach. – Jestem też inspektorem. Co oznacza, że oceniam pracę innych budowlańców.
– Do czego to jest potrzebne? – spytałam, podskakując nieco wolniej, aby dostosować się do jego kroków.
– Jeśli budynki nie są wznoszone z całą starannością, mogą się zawalić. Inspektor sprawdza jakość wykonanej roboty – odparł ojciec.
– A co dokładnie musisz sprawdzać? – męczyłam go dalej. Nagle, odrobinę za późno, zauważyłam na bruku stos świeżego końskiego nawozu. Rzadko towarzyszyłam ojcu w wędrówkach na spotkania służbowe; w tym podnieceniu zapomniałam nakazu matki, by chodzić tylko po chodniku. Będę musiała wyczyścić buty, uznałam, żeby usunąć dowód swojej lekkomyślności.
Vater zdjął kapelusz i powachlował nim zaróżowione policzki. Dobiegał sześćdziesiątki, nosił wielki brzuch, który zdawał się codziennie rozrastać, nie był już więc tak sprawny i zwinny jak kiedyś.
– Wytłumaczę ci, kiedy dojdziemy – rzucił.
Szliśmy dalej w milczeniu przez niewielki most prowadzący na rynek, gdzie tłoczyli się popołudniowi zakupowicze, a po bruku turkotały powozy i dorożki. Przy jednej z cichszych bocznych uliczek skręciliśmy wreszcie za róg, ku miejscu przeznaczenia. Vater zatrzymał się w jakichś otwartych drzwiach; napełniał płuca powietrzem, a jego brzuch to wznosił się, to opadał. W budynku ulokował się remontowany właśnie zakład jubilerski, zajmujący dwie wielkie sale. Wszędzie wokół unosił się silny zapach pyłu ceglanego i drewna, lecz oprócz kilku opartych o ścianę narzędzi oraz niewielkiego stosu desek na podłodze pomieszczenia były wręcz nagie.
– Niech szlag trafi wysiłek fizyczny – wymamrotał Vater. – Następnym razem wezwę dorożkę.
Gdy oddech wreszcie mu się wyrównał, uniósł laskę i wskazał na podłogę. – Najpierw zawsze badam fundamenty. Bez solidnych robót ziemnych budynek skazany jest na zagładę.
I zaczął mi opisywać swoje obowiązki inspektora budowlanego. Objaśniał, jak oblicza się ciężar dźwigany przez ściany i jak się je potem wzmacnia. Mówił o dopasowywaniu futryn okiennych, o równych kątach, o uszczelnianiu posadzek. Wskazując na belki stropowe, tłumaczył, w jaki sposób się wybiera, a potem obrabia żerdzie i deski.
Poszłam za nim do drugiego pomieszczenia, trzymając się blisko, aby nie uronić ani słowa. Przemawiał dalej, dopóki nie przerwało mu dwóch mężczyzn w lakierkach, kapeluszach oraz ciemnych, szytych na miarę garniturach, tak eleganckich, że zdawały się namalowane na ich ciałach. Wkroczyli do sali.
– Zostań tutaj – polecił mi Vater.
Panowie uścisnęli sobie dłonie i zamienili parę zdań, po czym ojciec wyprowadził ich do pierwszego pomieszczenia. Snułam się za nimi, tym razem jednak w pewnej odległości. Młodszy z przybyłej dwójki trzymał notes i ołówkiem zapisywał słowa ojca. Z przyjemnością obserwowałam, jak obaj – choć bardziej wytworni niż mój Vater w tych swoich drogich strojach, zdobnych w złote łańcuszki zegarkach, chwiejących się u bioder – z uwagą i szacunkiem wsłuchują się w jego perorę. Słowa mojego taty miały odpowiednią wagę.
Wrażenie szczególnie zaangażowanego sprawiał młodszy z gości; nachylał się ku memu ojcu, gdy ten mówił, a potem pilnie notował coś w kajecie. Cóż takiego on pisze? – zastanawiałam się. Nie wiedziałam, kim jest, wyglądał jednak na kogoś ważnego. Wyobraziłam sobie, jak chodzę z tatą po placach budowy, notuję jego spostrzeżenia i zadaję mu pytania, gdy czegoś nie rozumiem. Też chciałam być ważna. Też chciałam robić coś pożytecznego. Jedyny raz, kiedy widziałam ojca coś notującego, to było niedługo po narodzinach Erwina, cztery lata wcześniej. Mijając otwarte drzwi gabinetu, ujrzałam tatę schylonego nad biurkiem, z gęsim piórem w ręku. Jaką rolę pisanie odgrywało w jego działalności? Ogarnęła mnie ciekawość; postanowiłam, że przy pierwszej okazji zakradnę się do gabinetu – nie wolno nam było tam wchodzić samemu – i poszukam notatek. Skoro miałam pomagać Vaterowi w jego dziele, musiałam wiedzieć, jakich zapisków wymagało.
Po mniej więcej godzinie, gdy starszy z dwójki mężczyzn zaoferował nam podwózkę do domu, ojciec z wdzięcznością wydał z siebie westchnienie ulgi. Wsiadając do powozu, przyglądałam mu się z nowym zainteresowaniem. Jak został zrobiony? – myślałam. Czy jego budowa wymagała takich samych obliczeń jak w przypadku zakładu, który przed chwilą oglądaliśmy? Chyba tak, ponieważ powóz musiał być mocny i wytrzymały, aby przewozić pasażerów po kamiennych drogach, najczęściej wyboistych i pełnych kolein. Zerknęłam na zatrzask pozwalający utrzymywać drzwi w pozycji zamkniętej, zachwycona, że ktoś wpadł na taki pomysł, a w dodatku wykonał owo urządzenie i zamontował je w pojeździe. Jakiś metalowiec? A może cieśla? Kiedy wracaliśmy po Karl-Friedrich Strasse, gapiłam się przez okienko na budynki, widząc je jakby na nowo. Aby stworzyć każdy z nich, trzeba było tylu obliczeń, starań, wiedzy oraz umiejętności, że nie przestawało mnie to intrygować. Życie jawiło się jako niezwykle interesujące. Pozwalało się wiele nauczyć i wiele dokonać.
– Zabrałeś do pracy swoją ulubienicę? – spytała Mutter, podnosząc wzrok znad robótki ręcznej, gdy chwilę potem weszliśmy z ojcem do salonu.
Usiadł ciężko w jednym ze swoich ukochanych pluszowych foteli nieopodal drzwi, a następnie położył laskę na kolanie.
– To tylko szybka inspekcja niedaleko stąd. – Popatrzył na mnie. – I tylko ona chciała ze mną pójść.
Moje starsze siostry, Emilie i Elise, zajmowały miejsca po bokach matki, z głowami pochylonymi nad wielkim białym płótnem, w które z cichym skupieniem wbijały igłę z nitką. Miały odpowiednio piętnaście i trzynaście lat i zdaniem matki nastała najwyższa pora, by skończyły przygotowywać swoje panieńskie wyprawki.
– Powinna zacząć się sposobić do własnej przyszłości, jak jej siostry – rzekła Mutter, nie odrywając oczu od igły.
Karl, młodszy ode mnie niewiele ponad rok, siedział u stóp Emilie, rozplątując motek bawełny. Troje maluchów – Herbert, Erwin oraz Amelia – przebywało na piętrze, z nianią.
Mutter spojrzała na Karla.
– A ty nie chciałeś towarzyszyć swojemu ojcu, synu?
– Byłem zajęty – odparł, unosząc kłębek bawełny. – Pójdę z tobą następnym razem, Vater.
– Powinieneś – stwierdziłam. Przyciągnęłam sobie stołek i usiadłam obok rodzeństwa. – To bardzo ciekawe. Vater pokaże ci, jak się kopie, a potem zalewa fundamenty, jak cieśle obrabiają drewno, żeby belki wchodziły jedna w drugą i mocno się trzymały.
– Co masz na bucie, Bertho? – spytała matka.
Skrzyżowałam nogi, umieszczając czysty but na zabrudzonym, po czym schowałam je pod stołek.
– Już na to za późno! – Rzuciła mi nieco gniewne wejrzenie. – Idź się wyczyść.
Emilie złapała mnie wzrokiem i pokręciła głową.
Idąc w kierunku pomywalni, zauważyłam, że drzwi gabinetu ojca są uchylone. Znów pomyślałam o człowieku z notatnikiem. Ponieważ wszyscy pozostali domownicy znajdowali się w bawialni, nadarzała się dobra okazja do przeszukania ojcowskich akt i stwierdzenia, co będę musiała spisywać, kiedy już zaczniemy razem pracować.
Gabinet – z dużym ciemnym biurkiem i dopasowanym doń fotelem na burgundowym dywanie – miał skromne zdobienia. Jedyny elegantszy „mebel” stanowił złoty zegar w obudowie z czarnego drewna, wiszący nad biurkiem. Zamiast rzędów ksiąg i rejestrów, które spodziewałam się znaleźć, na małej etażerce pod ścianą spostrzegłam niewielki plik schludnie ułożonych listów. A na blacie ojcowskiego biurka tkwiły jedynie gęsie pióro, kałamarz oraz duża, oprawna w skórę Biblia, którą czytywał czasami po kolacji.
Podeszłam do mebla i bez konkretnego powodu uniosłam ciężką oprawę księgi. Myślami błądziłam gdzieś indziej. Wskazówki, które miałam nadzieję znaleźć w tym gabinecie, po prostu nie istniały. Będę musiała zapytać ojca, jaką rolę odgrywa sekretarz. Rozkojarzona, przewróciłam stronę Biblii. Tam, na jednej z pustych kart przed właściwym tekstem, niebieskim atramentem Vater zapisał swoje imiona i nazwisko – Karl Friedrich Ringer. Dalej notował daty narodzin każdego z dzieci, w porządku ich pojawiania się na świecie. Czytałam, sunąc palcem wzdłuż jego pełnej zawijasów kursywy.
„Emilie Auguste Louise Ringer, urodzona 11 grudnia 1845 roku”.
„Elise Mathilde Miethe Ringer, urodzona 3 czerwca 1847 roku”.
Kiedy dotarłam do trzeciego wpisu, wstrzymałam oddech i przestałam czytać.
Przy adnotacji o moich narodzinach widniał komentarz.
„Cäcilie Bertha Ringer, urodzona 3 maja 1849 roku. Niestety, znów tylko dziewczynka”.
Gapiłam się na te słowa. Moje serce zdawało się bić równocześnie z zegarem, ale głośniej. Na chwilę zamknęłam oczy w nadziei, że kiedy je otworzę, stwierdzę, iż wszystko to sobie wyobraziłam. Nie pomogło; te wyrazy wciąż tam były.
„Niestety, znów tylko dziewczynka”.
Oparłam się o biurko, o jego twarde i zimne drewno. Radosna ciekawość, która przyprowadziła mnie do tego pokoju, zniknęła wraz z mocą moich nóg. Myśli rozbiegły się w kilku różnych kierunkach, zawsze jednak zmierzając do tego samego wniosku: urodziłam się ku rozczarowaniu własnego ojca. Więź między nami to pozory. Nie istniała żadna szczególna relacja.
„Niestety, znów tylko dziewczynka”.
Nawet atrament, którym zapisano owe cztery słowa, zdawał się gęstszy, jak gdyby z ojca wypłynęło całe nieszczęście i ciężkim, szybkim strumieniem wylało się piórem na stronicę Biblii. „Tylko dziewczynka”.
Co ojciec przez to rozumiał? Przecież nie byłam żadnym „tylko” – byłam Berthą. Dziewczyną, która słuchała, kiedy nam przypominał – a czynił to często – że on sam dorastał jako syn ubogiego, niewykształconego pastora, że zbudował swoje przedsiębiorstwo z niczego. Opowiadał, iż nigdy nie pozwalał sobie na zejście z drogi do wytyczonego celu, aż wreszcie zgromadził bogactwo, zdobył dobre imię oraz dość projektów na przyszłość, aby „znaleźć sobie młodą żonę i założyć rodzinę”, co już dawno dodał do listy swych zadań. Ciężka praca, cierpliwość, prawił Vater, opłaciły się – i jeśli nawet dopiero w okolicach czterdziestki miał wreszcie czas pochylić się nad sprawami rodzinnymi, to proszę, spójrzcie, jak dobrze się nam powodzi. Gdyby nie osobista determinacja, ojciec nie zbudowałby dla nas domu, nie otoczyłby nas służącymi, nie posłałby do szkół. Bardzo go za to wszystko podziwiałam. Bardzo chciałam stać się taka jak on. Przedtem nigdy nie przyszło mi na myśl, że to raczej niemożliwe. Teraz, po przeczytaniu, iż jestem „tylko dziewczynką”, pojęłam własną głupotę.
Zamiast udać się do pomywalni w celu wyczyszczenia bucika, wyszłam do ogrodu poszukać Affie. Vater kupił ją rok temu, aby wyganiała szczury ze stajni i spichlerza. Affie była psem rasy pinczer małpi – lub, jak nazywają je niektórzy, małpim terierem. Krótkowłosa, puszysta, o wąsatym pysku i jasnych oczach, odznaczała się radosnym, ciekawskim charakterem, co mogło kojarzyć się z małpką.
Vater przyniósł do domu mały kłębek czarnego futra i surowo oznajmił, że szczenię ma do wykonania konkretne, praktyczne zadanie. Zakazał nam je rozpieszczać i zmieniać w domowego pupila.
Jednakże z czasem Affie podbiła jego serce, a matkę i nas oczarowała tak bardzo, że po prostu nie mogła nie zostać naszą domową maskotką. Gdy Vater udawał się do pracy, pies przejmował panowanie nad domem. W chwili kiedy jej ruchliwe uszy słyszały stukot laski pana na chodniku, Affie podskakiwała, puszczała się korytarzem i znikała w pomywalni albo na podwórzu. Słuch nie zawodził jej nigdy, nawet gdy spoczywała rozciągnięta przed kominkiem w leniwej drzemce. Vater pobłażał jej we wszystkim.
Wyszłam na dwór i zawołałam. Affie natychmiast do mnie podbiegła. Podniosłam ją, po czym zakradłam się na piętro, do sypialni, którą dzieliłam z Elise. Umieściłam psa na swoim łóżku, a ten znacząco zapatrzył się w drzwi.
– Wiem, że on tutaj jest, ale wrócił zmęczony i nie zamierza wchodzić na górę – powiedziałam, zamykając skrzydło.
Affie wbiła płaski nos w pościel, przez chwilę niuchała, obróciła się trzykrotnie i wreszcie ułożyła. Ja rozciągnęłam się obok, a następnie zaczęłam głaskać jej wygięty grzbiet.
– Wcale nie jesteś „tylko” psem, Affie – szepnęłam, bo słowa ojca wciąż wirowały mi w głowie. – Nigdy bym tak nie pomyślała ani tak nie powiedziała, ani tak nie napisała. A jednak sama jestem „tylko dziewczyną”. Chodzę do szkoły, wiem więcej od Karla, chcę pomagać ojcu w pracy, ale jestem „tylko dziewczyną” i nic na to nie mogę poradzić. – Pies westchnął. – Może faktycznie powinnam sposobić sobie wyprawkę ślubną. Przynajmniej Mutter byłaby ze mnie zadowolona.
Affie uniosła łeb i postawiła uszy. Rozległo się delikatne pukanie do drzwi.
– Bertho, czas na kolację. Mutter mówi, żebyś się obmyła i zeszła – zakomunikowała Elise.
– Nie czuję się zbyt dobrze. Leżę już w łóżku – zawołałam, naciągając kocyk na siebie i Affie.
Elise otworzyła drzwi.
– Poprosić mamę, żeby tu przyszła?
– Nie. To tylko lekki ból głowy. Muszę się przespać. Rano minie.
Chociaż ojciec przy imionach Emilie oraz Elise nie napisał „tylko dziewczynka”, określenie to stosowało się przecież także do nich. Czy miały świadomość naszego gorszego statusu? A gdyby miały, to czyby się tym przejęły? Może Vater tak się cieszył z ich narodzin, nowej dla siebie roli rodzica, że nie odczuwał rozczarowania, które pojawiło się wraz z moim przybyciem na świat?
– Widzę Affie, Bertho – oznajmiła moja siostra beztroskim tonem.
– Ogrzewa mnie. Nie mów ojcu, proszę.
Elise podeszła bliżej, położyła mi palce na czole, a potem kucnęła obok łóżka. Uśmiechnęłam się blado. Mutter twierdziła, że Elise i ja przyjaźnimy się od chwili, gdy siostra pomogła mi przejść od kołyski do okna, kiedy miałam roczek. Poklepała psa przez koc. Merdający wolno ogon Affie uderzał mnie w nogę.
– Czemu miałabym mu mówić? – spytała Elise. Po czym wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ 2
Rok 1861
Pforzheim, Niemcy
Elise nigdy nie wspomniała, że Affie była w naszym pokoju, a ja nie ujawniłam, co znalazłam w ojcowskiej Biblii. Przez pewien czas trudno mi było się z tym pogodzić; niekiedy, jak człowiek, który po prostu musi się podrapać w swędzącym miejscu, miałam wielką ochotę ujawnić swój ból. Tylko cóż w ten sposób bym uzyskała? Czy podzielenie się z kimś cierpieniem je zmniejsza? Milczałam więc, przyglądając się ojcu uważniej, szukając w nim oznak niezadowolenia z mojej osoby. Żadnych jednak nie znalazłam. Zastanawiałam się czasem, czy wszystkiego sobie po prostu nie zmyśliłam. Wtedy wchodziłam do gabinetu, oglądałam księgę na biurku w jej solidnym, niewątpliwym realizmie i znów doświadczałam bicza prawdy.
Trzymałam swój wstyd we wnętrzu, ale nie oddzielał mnie on od uczuć wobec ojca. Cały życie żywiłam do niego afekt, a kiedy wstrząs wywołany tamtymi słowami minął – bo minął – moja miłość pozostała. Podobnie jak zainteresowanie jego biznesem. Vater był nieświadom, że coś się mogło we mnie zmienić, a ponieważ cały czas uważnie słuchałam, wciąż raczył mnie szczegółami, których pragnęłam. Jego projekty mnie intrygowały, byłam nimi tym tak pochłonięta, że pytania wypływały ze mnie niczym wodospad. Nawet gdybym chciała się obrazić, dociekliwość i ciekawość by mi na to nie pozwoliły. Zachowywałam się jak dawna Bertha; nieważne, że „tylko dziewczyna”.
W ten sposób przez prawie dwa lata nie dawałam po sobie niczego poznać, żadnej zmiany, choć przecież wiedziałam – gdy się teraz nad tym zastanawiam – że zmieniło się wszystko. A potem Vater zaczął ze sobą zabierać Karla. Regularnie.
– Wiem, że to dla ciebie trudne – powiedziała matka, gdy któregoś ranka natknęła się na mnie w korytarzu.
Ojciec i Karl naradzali się na osobności w gabinecie, analizując – jak się domyślałam – plany budowy piwnicy, którą Vater opisywał mi kilka tygodni wcześniej. Trwały szkolne wakacje i chociaż zaczęłam już pracę nad swoim wianem, nie miałam ochoty siedzieć w domu. Szłam właśnie do bawialni, żeby namówić Elise na spacer nad rzeką. Komentarz matki mnie zdumiał.
– To znaczy? – spytałam.
Ujęła moje ręce. Nic jeszcze o tym nie świadczyło, ale matka była w kolejnej ciąży, nosiła pod sercem Theklę. Przekazała nam tę wiadomość poprzedniego dnia, gdy siedziałam sama z Emilie i Elise. Vater, jak stwierdziła, nie posiadał się z radości. „Ósme dziecko! Jakąż to kobietę poślubiłem!” – wykrzykiwał podobno. Wygląda na bardzo zmęczoną, pomyślałam wtedy. Matka było o dwadzieścia dwa lata młodsza od naszego ojca, ale z każdym wydanym na świat dzieckiem starzała się coraz bardziej.
– Zmartwiłam się, kiedy wasz Vater postanowił wysłać ciebie oraz twoje siostry do szkoły średniej. Ostrzegałam go, że możesz stać się nerwowa – oznajmiła, patrząc mi badawczo w oczy. – Tamte dwie wyszły najwyraźniej bez szwanku, co do ciebie miałam jednak rację.
Już wcześniej Mutter wyrażała podobne obawy. O ile się zgadzała, że nauka francuskiego i angielskiego jest przydatna dla dziewcząt – a nawet żałowała, że sama nie miała sposobności studiować tych dwóch języków – o tyle stała na stanowisku, że wszystkie inne szkolne przedmioty są bezużyteczne. Po co kobietom arytmetyka, geometria, nauki przyrodnicze, nauki ścisłe, kaligrafia czy buchalteria, skoro do ich obowiązków należy rodzenie dzieci i zajmowanie się domem?
Spróbowałam stawić opór.
– Wcale nie jestem nerwowa.
– I nie pragniesz z całych sił się dowiedzieć, co dzieje się za tymi drzwiami? – spytała Mutter, kiwając głową w stronę gabinetu.
Spuściłam wzrok. Dobrze mnie znała.
– Szłam po Elise. Chciałam ją zabrać na spacer, zanim zrobi się za ciepło – odparłam.
Odpowiedź matki mnie zaskoczyła:
– No to chodźmy. Tylko ty i ja.
Spacer z matką miał być krótszy i wolniejszy niż ten z siostrą, jednak przebywanie z nią sam na sam, w dodatku poza domem, stanowiło nowość, która wszystko wynagradzała.
– Pójdę po Affie – rzuciłam.
Spontaniczna propozycja mojej matki, by towarzyszyć mi podczas spaceru, była zaskakująca, lecz to, że zaraz po wyjściu na ulicę skręciła na południe – już nie. Trasa musiała w sposób nieunikniony przebiegać obok areny hippicznej położonej jedną przecznicę od domu.
Mutter nieczęsto opowiadała o swoim dzieciństwie, wiedzieliśmy jednak, że urodziła się i wychowywała na gospodarstwie wiejskim, gdzie do jej ulubionych obowiązków należała opieka nad zwierzętami. Rozumiała je, kochała i tęskniła za nimi, co bez wątpienia stanowiło przyczynę jej wielkiej pobłażliwości względem Affie. Właśnie dlatego matka chadzała przede wszystkim tam, gdzie miała szansę zobaczyć jakieś zwierzęta.
Pod końskim targiem ujrzałyśmy szereg pojazdów różnych kształtów i rozmiarów, zgromadzonych wzdłuż krawędzi głównego padoku. W środku, w porannym słońcu, widać było kilka zastępów koni stąpających po piasku i wymachujących ogonami. Jedne prowadzono tam i z powrotem, dwa albo trzy kursowały dookoła areny. Licznie przybyli hodowcy, stangreci, jeźdźcy i kupcy podchodzili od czasu do czasu, by przeciągnąć ręką po bokach i nogach zwierząt, a potem zajrzeć im w zęby. W powietrzu unosił się niski szum, typowy dla miejsc targowych, gdzie sprzeczano się o jakość i cenę.
Gdy podeszłyśmy bliżej, zapach spoconych koni, skóry i kurzu stał się intensywniejszy. Mutter wyprostowała ramiona, przyspieszyła kroku. Prawdopodobnie, uświadomiłam sobie nagle, nasz spacer zakończy się w tym miejscu, nigdzie dalej nie pójdziemy. Istotnie, matka zaprowadziła Affie i mnie do ławki z dobrym widokiem na arenę, po czym usiadła. Zrobiłam to samo.
– To koń hanowerski – powiedziała, wskazując bułanka o szerokiej piersi i muskularnych bokach, wiedzionego przez mężczyznę w zdumiewająco białych bryczesach. – Wyhodowany w Holsztynie z koni pełnej krwi angielskiej. Potrafi długo galopować, bez zmęczenia.
Wiedza mojej matki o zwierzętach była rozległa. Przyszło mi na myśl to, co powiedziała wcześniej o wykształceniu, które moje siostry i ja winnyśmy odebrać.
– Dlaczego, skoro sama wiesz tak dużo, uważasz, że w szkole uczymy się zbyt wiele? Czy nauka, bez względu na to, gdzie się ją pobiera, nie jest jednak wiedzą? – spytałam.
Odpowiedź nie padła. Naciskałam dalej:
– Czym różni się nasza edukacja w szkolnej klasie od tego, czego ty nauczyłaś się na gospodarstwie?
Mutter nie odrywała oczu od koni.
– To, czego ja się uczyłam, miało sens praktyczny. Mogłabym wyjść za rolnika, gdybym nie poślubiła budowlańca. Musiałam sporo wiedzieć o zwierzętach. To było ważne. A większość przedmiotów, które wykładają wam w szkole, nie przyda się do niczego żonie i matce.
– Czyli musimy umieć tylko szyć, zarządzać służbą i prowadzić dom?
– Ja, zgadza się – odparła. – Wszystko inne jest dla dziewcząt bezużyteczne, a w przypadku niektórych sprowadza na manowce.
Spojrzałam na matkę.
– Na manowce?
– Sprawia, że marzą o życiu, które jest nieosiągalne.
– Ale nie sądzisz, że wykształcenie może też wskazać danej dziewczynie, co jest osiągalne? – nie ustępowałam.
Mutter zaśmiała się cicho.
– Och, Bertho, jesteś taka młoda. Jeszcze nic nie rozumiesz. Ale tak się stanie, pewnego dnia.
Miała rację: niczego nie rozumiałam. Pomyślałam o tamtej Biblii, zastanawiając się, czy rozczarowanie ojca moją osobą może mieć jakiś związek z obawami matki dotyczącymi kształcenia. „Tylko dziewczyna” musiała wiedzieć wyłącznie to, co niezbędne do prowadzenia domu oraz wychowywania dzieci – chyba że jest żoną rolnika i powinna się też znać na inwentarzu. Ale jeśli Vater miał takie same poglądy, to dlaczego posłał nas do szkoły średniej?
– Co tata mówi, kiedy się spieracie o edukację, podobno niepotrzebną mnie i moim siostrom? – spytałam.
– Nie spieramy się.
– Ale dlaczego…
– Cieszy go to, że jesteście córkami człowieka zamożnego. Cieszy się, że stać go na wysłanie was do prestiżowej szkoły, bo jego zdaniem to zwiększy wasze szanse na dobre małżeństwo. Na przykład z braćmi koleżanek z klasy.
Gapiłam się na Mutter. Ona wciąż nie odrywała wzroku od koni. Vater wysłał nas do drogiej szkoły średniej niekonieczne dla zdobycia wykształcenia, lecz dlatego, że zwiększy to nasze szanse na poznanie odpowiednich absztyfikantów? Tego rodzaju motywacja nigdy nie przyszłaby mi do głowy.
– Czy to dlatego ojciec zachęca nas do przyjmowania aż tylu zaproszeń?
Matka uniosła rękę.
– Patrz! Bułany ogier się uwolnił!
Obserwowałyśmy, jak muskularny hanowerczyk, wyrwawszy lejce człowiekowi w białych spodniach, rzuca się w kierunku trzech uwiązanych do palika koni. Trio szarpnęło się, przerażone, odsuwając tak daleko, jak tylko pozwalała uprząż. Do bułanka popędziło dwóch stajennych. Koń obrócił się wokół osi i stanął dęba, miotając łbem w ich kierunku, jakby rzucał im wyzwanie, nim znów ruszy naprzód.
Z uzdą na pysku i karku wierzchowiec pogalopował przez arenę w naszą stronę. Kopyta waliły o podłoże, nozdrza się wzdymały. Ludzie się rozpierzchli; ogier trzymał ogon uniesiony wysoko niczym włochatą flagę, w jego pasmach lśniło płonące słońce. Poczułam na nodze futrzasty ciężar; Affie schowała się pod ławkę. I słusznie: koń pędził prosto na nas. siła i energia zwierzęcia wskazywały, że zaraz przeskoczy przez oddzielające go drewniane ogrodzenie, a my znajdziemy się bezpośrednio na jego drodze.
Niewiele myśląc, złapałam matkę za rękę. Westchnęła; wtedy odwróciłam się, by na nią spojrzeć. Wpatrywała się w konia jak urzeczona, z szerokim uśmiechem na ustach i zaróżowionymi policzkami. Affie zaskomliła.
– Mutter! – wrzasnęłam.
– Nic się nie dzieje – powiedziała, ściskając moją dłoń.
Wcale tak nie uważałam. Koń galopował i wyraźnie nie zamierzał zwalniać. Affie znów zaskowytała. Wstrzymałam oddech. Ziemia się trzęsła, ale ogier nagle się zatrzymał, tuż przed dotknięciem bariery. Stał tak przed nami, drżący, zamiatając kopytem grunt, parskając. Wypuściłam powietrze z płuc i schyliłam się, żeby pogłaskać Affie.
– Cóż to za zwierzę… – szepnęła Mutter. – Właśnie taki powinien zawsze być. Wszystkie powinny takie być. Wolne. Wolne od powozów, pługów, bron, jeźdźców. Wolne od kawalerzystów. Wolne jak konie.
Nigdy nie widziałam jej oczu tak jasnych. Po raz pierwszy wyobraziłam sobie matkę jako dziewczynę na gospodarstwie rolnym.
– Wolne? – powtórzyłam niczym echo.
Głośno odetchnęła. Jakbym przełamała urok.
– Jeśli kiedyś zobaczysz konie na wsi, bawiące się swobodnie albo wypoczywające, zrozumiesz – oznajmiła.
Wyglądało na to, że owego dnia nie pojmowałam naprawdę mnóstwa rzeczy.
– Jaka szkoda, że uczyniliśmy z nich niewolników. Zaprzęgamy je, batożymy, zmuszamy do uległości – ciągnęła Mutter.
– Przecież potrzebujemy środków lokomocji. Potrzebujemy ich siły – zareplikowałam.
Człowiek w białych bryczesach podszedł do konia z gniewnym grymasem twarzy, chwycił lejce i odprowadził zwierzę.
Matka wstała.
– Tak. My potrzebujemy ich siły – rzuciła, znowu wzdychając.
A potem skierowała się ku domowi.
ROZDZIAŁ 3
Rok 1863
Pforzheim, Niemcy
Ojcowskie instynkty, aby zapisać córki do najlepszej w Pforzheim szkoły średniej dla dziewcząt i podnieść naszą wartość jako kandydatek na żonę, wkrótce zebrały pożądane owoce. Dwa dni po swych osiemnastych urodzinach Emilie wyszła za Gustava, brata koleżanki z klasy. Był on drugim synem prominentnego złotnika; nasz Vater tak cieszył się z tego mariażu, że w dniu wesela porzucił swoją laskę.
Jednakowoż pewnego wieczoru Elise powiedziała mi coś, co sprawiło, że zaczęłam się mocno obawiać o ojca; doszłam do wniosku, iż w najbliższych dniach będzie musiał do laski wrócić i polegać na niej jeszcze bardziej.
– Nie wspominaj o tym jeszcze nikomu, ale Emilie mówi, że Gustav bardzo chce się przeprowadzić do Ameryki – oznajmiła Elise, kiedy kładłyśmy się do łóżka.
– Do Ameryki? Och! Ale po co? – zapytałam, w imieniu naszej starszej siostry czując ukłucie ekscytacji.
– A po co wszyscy tam jeżdżą? Dla możliwości – odrzekła Elise. Zaplatała swoje długie ciemne włosy w warkocz. – Gustavowi zależy na całkowitej swobodzie w zakładaniu własnego przedsiębiorstwa, z dala od ojca i starszego brata.
– Kiedy się wybierają? Niedługo? – dopytywałam, spoglądając ponad barkiem siostry na jej odbicie w lustrze.
Wzruszyła ramionami.
– Emilie nie wie. To mąż zdecyduje i jej powie.
– Naprawdę? Ona nie będzie uczestniczyć w podejmowaniu tej decyzji? – Przypomniałam sobie, że przecież Emilie zawsze miała ostatnie słowo. Decydowała za swoje rodzeństwo, często też pomagała Mutter w dochodzeniu do konkretnych wniosków.
I wtedy nagle do mnie dotarło.
– Czy nasza siostra w ogóle chce popłynąć do Ameryki?
Elise wstała, a potem wskoczyła do łóżka.
– Nic nie mówiła. Zresztą to nieistotne, Bertho. Jest zamężna, a skoro Gustav chce jechać, ona też musi. A co, nie zamierzasz jej puścić?
– Nie, nie o to chodzi. Sądzę, że czeka ją cudowna przygoda, ale może Emilie ma inne odczucia. Zdawała się zadowolona, że zamieszkają tak blisko nas. Podobnie jak Mutter i Vater – dodałam.
Siostra zgasiła lampkę na stoliku między łóżkami.
– Teraz już nie liczy się to, czego Mutter i Vater chcieliby dla niej, tylko to, czego chce Gustav. – Ugniotła poduszkę. – Dobranoc.
Ja też się położyłam, ale mój umysł pozostawał niespokojny. Dziwne, że moja najstarsza i najbardziej odpowiedzialna siostra będzie teraz wieść życie pod dyktando kaprysów i pragnień mężczyzny, którego – zdałam sobie sprawę – prawie nie znaliśmy. Gustav był cichy i życzliwy, nie zachowywał się nieuprzejmie i według ojca „pochodził z dobrej rodziny”. Lecz co tak naprawdę o nim wiedzieliśmy? Co wiedziała Emilie? Co można wiedzieć o innym człowieku, z którym nie przebywa się sam na sam?
– Lubisz Gustava? – spytałam w ciemnościach.
Usłyszałam, jak Elise obraca się ku mnie.
– Tak, chyba tak. Niewiele mówi, ale nie zauważam w nim wad. A ty?
– Tak samo. Czy Emilie zna go lepiej? To znaczy lepiej niż my?
– Mam nadzieję – mruknęła siostra. – Dlaczego pytasz?
– Spędzi z nim resztę swojego życia.
– A zatem będą mieć wiele lat, żeby się wzajemnie poznać. Śpij, Bertho. Niepotrzebnie się zamartwiasz – powiedziała Elise tonem sugerującym koniec rozmowy.
Ale ja nie mogłam zasnąć. Nie chodziło tylko o to, że Gustav to obcy człowiek, który budzi moje obawy. Jako najstarsza z dzieci Ringerów, Emilie już dawno wzięła na siebie rolę najbardziej sumiennej i godnej zaufania.
To ona nas napominała, kiedy się spóźnialiśmy. Kazała nam zapinać guziki płaszczów i uważać na kałuże po drodze. Mnie zachęcała do nauki czytania, nim jeszcze poszłam do szkoły, dokąd uczęszczała z Elise, i domagała się, żebym to samo zrobiła dla Karla, gdy odpowiednio podrośnie. To ona chwaliła nas za dobre zachowanie i udzielała reprymend, kiedy takie nie było. Prowadziła kalendarz z zaznaczonymi urodzinami wszystkich członków rodziny, planowała uroczystości. Nawet rodzice starali się nie wtrącać, kiedy Emilie dyscyplinowała rodzeństwo. To właśnie ona w końcu przekonała ojca, że korzystanie z laski nie tylko pomoże mu się przemieszczać, lecz także doda powagi jego wizerunkowi. Tak, Emilie była jednym z filarów podtrzymujących całą naszą rodzinę.
Przewróciłam się na bok i zamknęłam oczy, lecz sen nie nadchodził. Elise musi być w błędzie. Nie mogłam wyobrazić sobie Emilie przyjmującej polecenia od kogokolwiek. Dlaczegóż miałaby to robić? Moja siostra była inteligentna, praktyczna, sprawna. Myśli miała zdrowe, decyzje podejmowała słuszne. Gustav to szczęśliwiec, że stanęła u jego boku. Jeśli jest mądry, będzie ją prosił o wyrażanie opinii i ich słuchał.
Zasnęłam z myślą, że wyjdę tylko za takiego mężczyznę, który zgodzi się respektować to, co mam do powiedzenia na temat decyzji wpływających na nasze wspólne życie.
Kilka tygodni później Gustav i Emilie wpadli do nas na niedzielny obiad. Przybyli prosto z deszczu, zdjęli okrycia i przywitali się krótko w korytarzu.
– Muszę z panem o czymś porozmawiać – oznajmił Gustav mojemu ojcu, zerkając na gabinet.
Weszli do środka i zamknęli drzwi. Mutter, Elise i ja popatrzyłyśmy na Emilie. Ta się odwróciła, po czym ruszyła do bawialni. My za nią.
– Czy ty… – odezwała się matka.
– Nie – odrzekła Emilie.
Podniosła obrus, nad którym pracowała Elise, i zaczęła się mu przyglądać.
– Piękny – rzuciła, uśmiechając się blado do siostry. – W haftowaniu jesteś o wiele lepsza ode mnie. Jakże wspaniale dobrane kolory. Zrobisz też komplet serwetek?
Rozmawiały o wyszywaniu, o tym, czy Elise powinna wyhaftować dwanaście, a może szesnaście serwetek, czy barwy kwiatów na obrusie będą pasować do zasłon w jadalni, które Elise zamierzała też kiedyś ozdobić. Bawialnia, z solidnymi meblami, ciężkimi draperiami, kominkiem oraz tapetami i obrazami na ścianach była moim ulubionym pomieszczeniem. Przestronnym i wygodnym, w którym odbyło się wiele najważniejszych w mym życiu rozmów. To tu toczyły się rodzinne debaty, tu rozbrzmiewał śmiech, tu razem siedzieliśmy w ciszy. Dziś jednak w salonie panowała napięta, duszna atmosfera izby, której mieszkańcy bardzo pragną znaleźć się gdzie indziej.
Podeszłam do okna i wyjrzałam. Ulica była pełna kałuż, a deszcz, choć bardziej mżawka niż ulewa, spowijał wszystko szarym cieniem, sprawiając, że godzina zdawała się znacznie późniejsza niż w rzeczywistości. Przejechał jakiś powóz, zatętniły kopyta, zadzwoniła uprząż, koła rozprysnęły wodę w kałużach. Trwał chłodny dzień, ale mnie było ciepło. Pociągnęłam kołnierzyk sukienki, a następnie przystawiłam ucho do szyby w nadziei, że odgłos deszczu stłumi głosy w pokoju. Nie chciałam dyskutować o haftowaniu, o zasłonach ani o dekorowaniu jadalni. To była udawana konwersacja, słowa miały odwrócić uwagę od prawdziwego problemu, jaki omawiano w gabinecie. Ale deszcz padał zbyt cicho, by zamaskować dialogi. Nie mogłam tego znieść, więc odwróciłam się w stronę matki oraz sióstr.
– O czym Gustav rozmawia z ojcem? – spytałam.
Elise zmarszczyła brwi. Mutter zerknęła na Emilie, która zakryła twarz, unosząc wyżej obrus i udając, że przygląda się haftowi. Milczały.
– No?
Elise zmrużyła oczy.
– Bertho, nie teraz – mruknęła.
– Dlaczego? Dlaczego nie możemy mówić o tym, co się dzieje? Dlaczego Emilie nie może nam powiedzieć o swoim życiu? Czemu musimy czekać z tym na Gustava?
Mutter obrzuciła wzrokiem mnie, a potem Elise. Zmarszczyła czoło.
– O co tu chodzi?
Wszystkie razem wbiłyśmy spojrzenie w Emilie. Odwróciła się od nas plecami, ale zdradziło ją drżenie ramion. Nie pamiętałam, bym kiedykolwiek widziała, jak moja najstarsza siostra płacze.
– Zobacz, co narobiłaś. – Elise zmierzyła mnie wściekle.
Usłyszałyśmy szuranie butów po podłodze. W drzwiach stanął Vater wraz z mężem Emilie.
– Gustav ma dla nas nowiny – oświadczył ojciec tonem nieprzekonująco wesołym.
Zapadła cisza. Emilie zwróciła się twarzą ku nam i opuszkami palców starła z policzków łzy.
– W przyszłym miesiącu wyjeżdżamy do Ameryki – rzekł Gustav.
– Do Ameryki? – powtórzyła Mutter.
– Tak. Mój wuj osiedlił się w Milwaukee. Uważa, że miałbym tam dobre perspektywy biznesowe.
Matka zwróciła się do Emilie:
– Mil… Mil… Co?
– Milwaukee – dokończył Gustav, jakby nie ufając w zdolności mojej siostry. Może nie sądził, że ona zdoła wymówić tę nazwę poprawnie. – Miasto położone na brzegu wielkiego jeziora, ciągle się rozrasta, ma wiele potrzeb, stwarza wiele szans.
Niedługo potem jedliśmy razem obiad niemalże w ciszy. Sprawa została przesądzona: Gustav i Emilie przeprowadzają się do Milwaukee w ciągu miesiąca. Nie patrzyłam na Emilie z lęku przed tym, co mogłoby się stać, gdybym napotkała jej wzrok. Czy znów by zapłakała?
Kiedy Elise na mnie zerknęła, wiedziałam, że wszystko rozumie. Gdybyśmy były teraz same, powiedziałabym, co mi leży na sercu. Powiedziałabym jej, że to niesprawiedliwe, iż Emilie nie może już decydować o własnej przyszłości. Argumentowałabym, że Vater powinien bronić prawa swej córki do wyboru. Elise by mnie wysłuchała, uspokoiła, ukazując inne możliwe punkty widzenia. O ile Emilie była moim sumieniem, o tyle Elise – moim balsamem. Teraz jednak musiała się denerwować tak samo jak ja na samą myśl, że być może nigdy już nie ujrzymy naszej siostry. Mutter wbijała wzrok w talerz. Nawet Vater, który w każdym innym wypadku przyklasnąłby inicjatywie rozpoczynania biznesu w nowym kraju, siedział zgaszony. Z jednej strony jego córka dobrze wyszła za mąż, z drugiej jednak konsekwencją tego kroku miała być jej emigracja do innej części świata.
W tygodniach poprzedzających wyjazd Emilie w domu Ringerów zalegało milczenie. Nawet najmłodsi, zbyt mali, by rozumieć, co się dzieje, zachowywali się cicho. Mutter chodziła niczym głuchoniema.
– Straciłyśmy dwa głosy – powiedziała Elise.
– Ale matce chyba wróci, co? – spytałam.
Siostra wzruszyła ramionami.
Spróbowałam innego podejścia.
– Skoro Mutter tak przeżywa odejście Emilie, to czemu się nie sprzeciwia? Dlaczego nikt w rodzinie nie śmie podjąć tematu, iż nasza siostra ani słowem się nie zająknęła, czy w ogóle chce do tej Ameryki jechać? Co się stało z jej prawem do decydowania po wyjściu za mąż?
– Wszyscy obawiają się zmian. I tyle – odparła Elise. Ale mówiła to z namysłem, bez pewności. Nie przekonała mnie.
– Zmian? Jakie zmiany masz na myśli? Zmianę kraju czy raczej to, że to ona musiała się zmienić, bo jest teraz mężatką?
Elise wytrzymała moje spojrzenie.
– Emilie się nie zmieniła, tylko dostosowała. Tak właśnie należy postępować w nowych okolicznościach, bo życie idzie naprzód. Sama zobaczysz, Bertho. Już tak jest.
– Gustav też się dostosowuje? – spytałam.
– Nie wiem. Zapewne – odrzekła, odmawiając dalszych wyjaśnień.
Choć nikt tego głośno nie przyznał, widok syczącej lokomotywy, uwożącej Emilie i Gustava w dal, jej toczących się kół oraz smugi pary ginącej gdzieś nad torami, stanowił niemal ulgę. Machaliśmy im z nowego peronu na stacji Pforzheim, gładkiego i czystego pod naszymi stopami jak marmur, aż dym zupełnie się rozwiał.
Mutter odwróciła się do ojca. Oczy miała suche, odzyskała głos.
– Kim był ten młody człowiek, z którym rozmawiałeś? – spytała.
– To Werner Miethe. Przyjaciel Gustava. Chce ze mną podyskutować o narzędziu stolarskim, które zaprojektował. Jego ojciec pracuje dla miasta. Jako prawnik. Powinniśmy go zaprosić do naszego domu.
– Ojca? – zdziwiła się Mutter.
– Nie, oczywiście, że nie. Syna, Wernera – mruknął Vater. Patrzył na Elise, która ruszyła naprzód, zapędzając Herberta i Erwina do powozu.
Początkowo listy od Emilie otrzymywaliśmy raz na dwa-trzy miesiące. Prowadzenie domu w Milwaukee okazało się niełatwe, zwłaszcza bez służącej i kucharki. A kiedy urodziło się pierwsze dziecko, listy zaczęły przychodzić jeszcze rzadziej.
W Niemczech następował dalszy rozwój sieci kolejowej. Przemysł stalowy oraz inne firmy kwitły. Vater tłumaczył, że choć mówi się o nacjonalizacji niektórych wielkich przedsiębiorstw, aby wspomóc uprzemysłowienie kraju, pozostawało niejasne, jak należy to zrobić.
Nagle gruchnęła wieść, którą przekazał sam Karl, że bardziej interesuje go produkowanie mebli niż budowanie gmachów. Dwaj pozostali chłopcy byli jeszcze za mali, by mogli się na coś przydać, a ojciec miał przecież mnóstwo zajęć. Obojętność Karla względem ojcowskiego biznesu kazała Vaterowi szukać innego, życzliwego ucha – ucieszył się, znajdując moje, zawsze gotowe. Wprawdzie nie zapraszał mnie już do oględzin swoich projektów – „To nie miejsce dla młodej kobiety” – jednak chętnie rozmawiał ze mną o swej pracy tudzież o innych sprawach.
Elise ukończyła szkołę, po czym przejęła rolę Emilie jako pomocnica Mutter. Przeniosła się też do dawnego pokoju Emilie, a nasza młodsza siostra Amelia zajęła jej miejsce w mojej sypialni.
– Strasznie hałasuje – skarżyłam się któregoś popołudnia, gdy szłyśmy z Elise wyprowadzić Affie nad rzekę Enz. – Nie chciałabyś do mnie wrócić?
– Pewnie jest podekscytowana, że mieszka ze starszą siostrą. Też taka byłaś, kiedy do mnie przyszłaś – odparła Elise.
Rzeka płynęła mroczna, powolna. Wędrowałyśmy ścieżką pod romańskimi łukami wieży zegarowej kościoła Świętego Michała. Dzwony milczały, szybko nadciągał wieczór, wokół nas nie było nikogo. Trwał spokój, dopóki Affie nie wyczuła dwóch kaczek, które zaskrzeczały ze strachu, a potem przeleciały nad wodą i wylądowały u brzegu po drugiej stronie. Pies wydał z siebie kilka ostrych szczeknięć, a następnie rzucił się w wysoką nadrzeczną trawę w poszukiwaniu innych, niczego niepodejrzewających stworzeń.
Elise wzięła mnie pod rękę.
– Wszyscy przenosimy się dalej, gdzie indziej – powiedziała.
– Wiem. Tak naprawdę mi to nie przeszkadza. Po prostu…
– Nie miałam na myśli tylko Amelii.
Spojrzałam na siostrę.
– To znaczy?
– Werner zamierza rozmawiać z ojcem.
– Werner? Rozmawiać z ojcem? Czyli ty i Werner…
Uśmiechnęła się i skinęła głową.
Przez kilka miesięcy po wyjeździe Emilie i Gustava Werner składał w naszym domu regularne wizyty. Kiedyś sama podejrzewałam, na podstawie podsłuchanych słów ojca na dworcu, że człowiek ten będzie potencjalnym absztyfikantem Elise. Dlaczego straciłam z oczu wszystko, co nastąpiło później? Dlaczego siostra nie okazała mi zaufania?
– Ale kiedy to się stało? Czemu nic nie mówiłaś?
Ścisnęła moje ramię.
– Mutter twierdziła, że lepiej nikomu nie mówić, dopóki…
– Dopóki?
– To nie stanie się pewne.
– Dlaczego nie mówić?
– Nie chciałyśmy cię denerwować.
Wyrwałam się spod jej ramienia i odwróciłam twarzą do siostry.
– Niby co miałoby mnie zdenerwować? Czy ty… Czy ty go lubisz?
– Tak – odrzekła z radością, ale nie potrafiła spojrzeć mi w oczy.
– Dlaczego więc? Ja powiedziałabym ci od razu. Byłabyś pierwszą osobą, której bym się zwierzyła – oznajmiłam i nagle uświadomiłam sobie, jak dziecinnie to zabrzmiało.
– Wiem – mruknęła Elise.
– W takim razie dlaczego?
– Ponieważ zamierzamy z Wernerem przeprowadzić się do Milwaukee.