Cztery portrety kobiece, cztery opowieści, jedna wspólna strata. Po latach rozłąki rodzinna tragedia ponownie łączy niegdyś zaprzyjaźnione ze sobą kuzynki. Marisol, Erica, Selena i Gracie będą musiały zmierzyć się z wieloma wyzwaniami. „Duże dziewczyny nie płaczą” to czuła, pełna emocji opowieść o kobietach, które szukają szczęścia na własnych zasadach.


Marisol, Erica, Selena i Gracie są nie tylko rodziną, ale także najlepszymi przyjaciółkami – łączą je wspólne sekrety, tradycje oraz żarliwa miłość do ich abuelity.
Kiedy w wyniku rozwodu rodziców Marisol przeprowadza się do innego miasta, relacja kuzynek zaczyna słabnąć i w końcu zanika.

Piętnaście lat później każda z nich wiedzie własne, z pozoru ułożone życie. Marisol ma duży dom i przystojnego męża, ale sama jest w rozsypce. Partner Eriki właśnie ją rzucił, a nowy szef jej nienawidzi. Selena nie może znaleźć swojego miejsca w świecie, czuje, że nigdzie nie przynależy – jest niewystarczająco meksykańska dla swojej rodziny, a dla swoich kolegów niewystarczająco biała. Gracie pracuje jako nauczycielka w katolickiej szkole i dalej nie wie, czy jest gotowa na swój pierwszy związek.

Chociaż przez lata każdą z nich los doświadczył na wiele różnych sposobów, nic nie mogło przygotować kuzynek na to, co właśnie nadeszło – śmierć ukochanej osoby. Czy kiedy tragedia ponownie je połączy, przypomną sobie lekcje abuelity na temat rodziny i przebaczenia? Czy może piętnaście lat rozłąki to zbyt wiele i dzielącej je przepaści nie da się już pokonać?

Annette Chavez Macias
Duże dziewczyny nie płaczą
Przekład: Magnus Wielgus
Wydawnictwo Kobiece
Premiera: 17 kwietnia 2024
 
 


ROZDZIAŁ 1
Erica

Piętnaście lat wcześniej
———————————

– Uciekam.
Przestałam przeglądać okładki płyt CD i zerknęłam na swoją kuzynkę Mari.
– Aha, jasne. Nie zapomnij do nas napisać. – Odwróciłam się do pozostałych kuzynek, Gracie i Seleny, po czym wszystkie trzy przewróciłyśmy oczami i zachichotałyśmy.
Siedziałyśmy w kręgu pod dużym drzewem cytrynowym rosnącym na podwórku naszych dziadków, podając sobie solniczkę i zajadając cytryny, które pozbierałyśmy z ziemi. Ciężkie od owoców gałęzie zwieszały się nisko, ich cień dawał nam schronienie przed gorącym lipcowym słońcem, podczas gdy szukałyśmy płyty, której dałoby się posłuchać na starym odtwarzaczu naszego abuela1.
Mari westchnęła głośno i wstała.
– Mówię wam, powaga – upierała się, otrzepując sobie z trawy dżinsowe spodenki. – Wyjeżdżam jutro albo nawet dziś wieczór.
Puściłyśmy to mimo uszu, bo znałyśmy ją na wylot. Mari słynęła jako mentirosa2 i pokazowa histeryczka. Tak często groziła ucieczką z domu, jak ja za plecami rodziców nazywałam młodszego brata pinche cabrón3.
Czyli bardzo często.
– Skoro tak mówisz, Marisol – odparłam, przesadnie podkreś­lając głoskę „r” w jej imieniu, bo wiedziałam, jak ją to drażni.
– Może Kelly Clarkson? – zagadnęła Gracie, nie przejmując się piorunującym spojrzeniem Mari.
– O nie. Erica, gdzie twoja płyta Green Dayów? – zapytała Selena. Przestała jeść cytrynę i teraz pocierała sobie nią prawe kolano.
W zeszłym tygodniu w którymś ze swoich magazynów modowych przeczytała, że kwas cytrynowy rozjaśnia ciemną skórę. Zaczęła już wyciskać sok z cytryny na swoje falowane brązowe włosy, a potem wystawiać je na słońce, ponieważ moja tía4 nie zgodziła się zabrać jej do salonu mojej mamy, żeby sobie zrobiła pasemka.
Gracie wykrzywiła pucołowatą twarz.
– Seleno – zwróciła się do siostry – wiesz, że ich nie lubię. Może Mariah Carey?
– Moi rodzice się rozwodzą! – wrzasnęła Mari, a nas wszystkie zatkało.
Tym razem popatrzyłyśmy na nią. Zielonkawe oczy kuzynki wezbrały łzami, drżała jej dolna warga.
– Moja mama wynosi się do Whittier, a ja nie chcę z nią jechać. Dlatego uciekam – wyjaśniła, po czym wydała straszliwy okrzyk i padła na ziemię.
Mari plasnęła się dłonią w usta, jakby chciała powstrzymać szloch i głośne łkanie. Ale i tak usłyszałyśmy jej ból. Wręcz go poczułyśmy. Smutek w czystej postaci sprawił, że serce zabiło mi mocno z niepokoju, zaschło mi w ustach.
Gracie przysunęła się do Mari i wzięła ją w ramiona, starając się miękkimi słowami ukoić jej żal. Selena też do niej podeszła. Delikatnie odgarnęła kuzynce z twarzy złocistobrązową grzywkę i pochyliła się, by pocałować ją w czoło. Pasemka, które Selena usiłowała sobie zrobić we włosach za pomocą cytryny, u Mari powstawały naturalnie. Los pobłogosławił ją też idealnie płaskim brzuchem – takim, jaki mogłaby mieć Gracie, gdyby nie jadła tyle pan dulce5. A duże chiches6, o które się wciąż modliłam, pewnego dnia ni stąd, ni zowąd pojawiły się u Mari.
Każda z nas miała swoje powody, żeby jej zazdrościć. Wiedziałam jednak, że żadna nie chciałaby być w tej chwili na jej miejscu.
– Co się stało? – Tylko na to pytanie umiałam się zdobyć.
Gracie wypuściła kuzynkę, żeby ta mogła usiąść i otrzeć sobie twarz. Łkając i zmagając się z czkawką, Mari opowiedziała nam o wszystkim.
Jej tata kilka miesięcy temu stracił pracę i to zapoczątkowało problemy między jej rodzicami. Kłótnie zawsze wyglądały tak samo: tata krzyczał na mamę, że za dużo wydaje, a mama wydzierała się na tatę, że za dużo pije.
– Wczoraj wieczorem posadzili mnie koło siebie i powiedzieli mi, że tata będzie mieszkał tutaj z dziadkami, a ja mam się wynieść z mamą do Whittier. Gdziekolwiek to jest, u cholery!
Wszystkie od urodzenia mieszkałyśmy w tym samym mieście. Mogłam zachodzić do Mari, gdybym miała ochotę (nigdy tego nie robiłam, ale na swoją obronę powiem, że w ogóle nie ruszałam się z domu). A teraz coś mi mówiło, że Whittier leży o wiele za daleko.
– Co z resztą naszych wakacji? – jęknęła Selena. – Pamiętasz, miałyśmy poćwiczyć układy taneczne i iść na ten nowy film drogi. Nie możesz pomieszkać tu z tatą? Wtedy mogłybyśmy się widywać codziennie, tak jak zawsze.
Mari potrząsnęła głową i znów zaczęła zawodzić.
– Nie wiem. Zapytałam tatę, czy mogłabym z nim zostać, a on powiedział, że mam jechać z mamą. Może mnie nie chce?
– No coś ty! – szepnęła Gracie i poklepała ją po ramieniu. W wieku czternastu lat lubiła sobie wyobrażać, że ma więcej rozumu niż reszta z nas.
Co nie było prawdą.
– Tata na pewno chce, żebyś z nim mieszkała – zamruczała kojąco. – Ale jesteś dziewczyną. Potrzebujesz mamy. Pamiętasz, jak świrował, kiedy pierwszy raz miałaś okres?
Choć wszystkie byłyśmy bardzo smutne, wiedziałam, że nie tylko ja uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Tamtego ranka tío7 Ricardo wszedł do pokoju córki, by ją obudzić do szkoły. Ale natychmiast wybiegł, wrzeszcząc, żeby tía Vangie zadzwoniła po pogotowie, bo pomyślał, że ktoś napadł Mari w nocy i zostawił ją, żeby się wykrwawiła na śmierć w łóżku.
Selenie wyrwał się lekki chichot. Gracie posłała siostrze lodowate spojrzenie, po którym ta szybko umilkła, a następnie powiedziała kuzynce, że wszystko wróci do normy, kiedy jej tata znów zacznie pracować. Ale Mari nie była przekonana.
Wtem przyszedł mi do głowy niesamowity pomysł i wstałam, żeby go ogłosić.
– Mari, jeżeli chcesz uciec, to wszystkie uciekniemy z tobą – oznajmiłam.
Gracie odwróciła się gwałtownie w moją stronę, unosząc krzaczaste brwi aż do nieba.
– Serio?
– Tak. Jest poniedziałek. A to oznacza, że abuelo zabiera abuelę8 na targ i trochę im zejdzie. Poprosimy, żeby nam pozwolili zostać z welitą, i wymkniemy się, gdy będzie oglądała swoją telenowelę.
Welita to była mama naszej abueli. Miała siedemdziesiąt sześć lat i odkąd pamiętałam, mieszkała z naszymi dziadkami. Mówiłyśmy na nią welita, skracając słowo abuelita9. Nie miałam pojęcia, jak ma naprawdę na imię.
Co oznaczało, że to ona będzie musiała powiedzieć naszym rodzicom o ucieczce córek. Może się nawet popłacze. Zalały mnie wstyd i żal.
Welita zawsze nam powtarzała, że rodzina jest najważniejsza na świecie. A my robiłyśmy to właśnie dlatego, że chciałyśmy zostać razem.
Pomyślałam, że kto jak kto, ale ona powinna to zrozumieć.
Siedząc pod drzewem cytrynowym, uknułyśmy plan ucieczki na plażę. Ja miałam wybrać nasze ulubione płyty, a Mari napełnić plecak cytrynami i wszystkim, co wpadnie jej w ręce w babcinej spiżarni. Gracie wzięła z komody welity rozkład jazdy autobusów i zadeklarowała, że znajdzie najlepszą trasę na plażę. Selena ściągnęła ze sznurka pościel i ręczniki, które się suszyły na podwórku, i upchnęła je w worku na śmieci. Nasze wspólne fundusze wynosiły prawie dwadzieścia pięć dolarów.
Byłyśmy już trzy przecznice od domu, kiedy Gracie zatrzymała się jak wryta.
– Seleno, kto nakarmi Gidget?
Selena nawet nie zerknęła na siostrę.
– Chyba mama, nie? – rzuciła, nie zatrzymując się. – Przecież nie dadzą kotce umrzeć z głodu tylko dlatego, że ciebie nie ma w pobliżu.
– A co z sobotnią imprezą przy basenie u Joanny? – pytała dalej Gracie. – To twoja najlepsza przyjaciółka. Nie uważasz, że powinnaś ją zawiadomić, że nie przyjdziesz?
To zatrzymało Selenę. Stwierdziła, że musimy zawrócić, aby dać znać Joannie.
Stałyśmy, kłócąc się o to dobre dziesięć minut, aż Mari w końcu gwałtownie uniosła ręce.
– Zapomnijcie! Po prostu dajcie sobie spokój! Wracajcie, a ja zrywam się sama. – Odwróciła się na pięcie i odmaszerowała.
Musiałam ją zatrzymać, zanim będzie za późno.
– Czekaj, Mari! Idę z tobą! – zawołałam.
Zawróciła, podbiegła do mnie i o mało nie udusiła w mocnym uścisku.
– Mari, jeżeli chcesz jechać na plażę, to wszystkie pojedziemy z tobą – wtrąciła Selena. – Ale myślę, że powinnaś zaczekać kilka dni albo nawet tygodni, żeby zobaczyć, jak to się potoczy. Jak powiedziała Gracie, nigdy nic nie wiadomo… może twoi rodzice się pogodzą.
Wymagało to trochę więcej przekonywania, ale Mari w końcu uległa i została. Zawróciłyśmy i ręka w rękę ruszyłyśmy do domu dziadków. Jednak kiedy skręciłyśmy za róg i znalazłyśmy się na ich ulicy, zamarłyśmy.
Na chodniku stała welita. Miała na sobie szarą bluzę dresową narzuconą na kwiecistą podomkę, a na nogach brązowe chanclas10. No i – ay caray11 – wyglądała na pinche12 wkurzoną.
Gdy nas zgarnęła i zapędziła do kuchni, odniosłam wrażenie, że jej złość przeszła w ulgę. Ale mamrotała po hiszpańsku i nie bardzo mogłam zrozumieć, czy zamierza nas sprać, czy nakarmić. Okazało się, że ani jedno, ani drugie. Zapytała nas za to po hiszpańsku, dokąd się wybierałyśmy i dlaczego – ¡Madre de Dios!13 – zabrałyśmy jej całą pościel i wszystkie ręczniki.
Jako że z naszej czwórki tylko ja znałam co nieco hiszpański, wyjaśniłam jej sprawę. Potem tłumaczyłam dziewczynom odpowiedź welity. Wiedziała o rozwodzie, ale stwierdziła, że ucieczka to nie jest wyjście.
– Pero14 nigdy jej już nie zobaczymy! – zawołałam, jak to ja, po hiszpangielsku.
– No llores15. Duże dziewczyny nie płaczą – powiedziała welita. Kiedy musiała, używała paru angielskich słów, których się nauczyła dzięki amerykańskim piosenkom z lat sześćdziesiątych i sitcomom z osiemdziesiątych. Potem wyjaśniała dalej.
– Mówi, że pora, byśmy się dowiedziały, że rodzina jest na zawsze i to się nigdy nie zmieni – tłumaczyłam dla kuzynek. – Ale tylko od nas zależy, czy będziemy sobie wciąż bliskie.
Potem, gdy przyjechali rodzice, żeby nas zabrać do domów, nie pisnęła im ani słowa o naszej nieudanej wyprawie na plażę. Za to kiedy zmierzałyśmy do drzwi, pocałowała każdą z nas w czoło, mówiąc:
– Que Dios te bendiga16.
Zawsze żegnała nas tym błogosławieństwem. Kiedyś powiedziała mi, że jest lepsze od „do widzenia”, ponieważ wie, że i tak niedługo się z nami zobaczy.
Dlatego kilka tygodni później, kiedy ponownie zebrałyśmy się pod drzewem cytrynowym, powiedziałyśmy Mari: „Que Dios te bendiga”. Przysięgłyśmy sobie nawzajem, że zawsze będziemy sobie bliskie i choćby nie wiedzieć co się działo, pozostaniemy częścią swojego życia. Po kolei wyryłyśmy w pniu drzewa swoje inicjały, a pod nimi wyrzeźbiłam litery BCF.
– Co to znaczy? – zapytała Gracie.
– Best Cousins Forever – wyjaśniłam. – Najlepsze kuzynki na zawsze.
– Ale to głupie – stwierdziła Selena. – Oczywiście, że zawsze będziemy kuzynkami. Przecież jesteśmy spokrewnione.
Powiodłam kciukiem po nierównych liniach.
– Wiem, że zawsze będziemy kuzynkami. Ale dzięki temu zapamiętamy, co sobie obiecałyśmy, okej?
Dziewczyny przytaknęły i padłyśmy sobie w objęcia.
Skąd miałam wtedy wiedzieć, że drzewo cytrynowe i nasza obietnica przetrwają zaledwie kilka lat?

1 Abuelo (hiszp.) – dziadek. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza. Obcojęzyczne słowa i zdania, jeśli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z języka hiszpańskiego).
2 Mentirosa – kłamczucha.
3 Pinche cabrón – cholerny dupek.
4 Tía – ciocia.
5 Pan dulce – meksykańskie słodkie wypieki.
6 Chiches (meks.) – piersi, cyce.
7 Tío – wujek.
8 Abuela – babcia.
9 Abuelita – babunia.
10 Chanclas – kapcie.
11 Ay caray – oj, kurczę.
12 Pinche (meks.) – cholernie.
13 ¡Madre de Dios! – Matko Boska!
14 Pero – ale.
15 No llores – Nie płacz.
16 Que Dios te bendiga – Niech cię Bóg błogosławi.

ROZDZIAŁ 2
Erica

Obecnie
———————————

– Kto, u cholery, zrywa ze swoją dziewczyną na dwa dni przed Bożym Narodzeniem?
Oczywiście, to było pytanie retoryczne. Znałam odpowiedź. I one też ją znały. Zadałam je, ponieważ wciąż nie do końca mogłam uwierzyć w to, co się stało.
Odpowiedź brzmiała: Mój chłopak… Wróć! Mój były chłopak. Oto kto.
– Ble! Nienawidzę tego pinche dupka – wrzasnęłam i walnęłam ręką w kierownicę. Zapiekła mnie od tego dłoń i znowu zaklęłam.
– Może powinnaś się zatrzymać. Nie jest bezpiecznie prowadzić w takim… eee… rozdrażnieniu – powiedziała Gracie.
Rozmawiałam z nią przez komórkę, którą miałam przyczepioną do deski rozdzielczej.
– Niech się powścieka, dobrze jej zrobi. Powinna to z siebie wyrzucić – usłyszałam głos Seleny. – Poza tym lepiej prowadzić w gniewie niż we łzach. Od płaczu zrobią się jej przedwczesne zmarszczki, a tego nikt nie chce. Nie?
Mimo że byłam zła, moje usta rozciągnęły się w uśmiechu. Podczas gdy jedna kuzynka martwiła się o moje bezpieczeństwo, jej siostra przejmowała się moim wyglądem. Klasyka w wykonaniu Gracie i Seleny. Pocieszyły mnie, jak zawsze.
To dlatego, gdy zwlokłam się z łóżka pół godziny temu, wysłałam do nich wiadomość „pogotowie”. Musiałam się wywrzeszczeć i wykrzyczeć całą złość, obrzucić Grega błotem – i po angielsku, i po hiszpańsku. Musiałam się jakoś uporać ze świadomością, że facet, który zapewniał mnie o swojej miłości, tak po prostu prawie bez wyjaśnienia odszedł po dwóch latach wspólnego życia.
Zeszłej nocy mój świat rozpadł się na kawałki i potrzebowałam swoich primas1, żeby mi pomogły poskładać go z powrotem.
Zakłuło mnie w piersi znajome uczucie smutku. Z komórki powinny płynąć trzy głosy. Ale tym razem nawet nie zawracałam sobie głowy pisaniem do Mari. Po co? Miałam dość wyczekiwania na odpowiedzi, które przychodziły z kilkudniowym opóźnieniem, o ile w ogóle się zjawiały.
Nie, jedyne kuzynki, przed którymi chciałam się w tej chwili wygadać, miałam właśnie na linii.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że najpierw próbował z tobą zerwać przez telefon – powiedziała Selena. Jej zniesmaczenie było wręcz namacalne, nawet przez głośnik.
Kiwnęłam głową, zerknąwszy przez okno na mijane witryny sklepowe.
– No nie? Pojawił się dopiero wtedy, gdy zagroziłam, że sprzedam gry i ciuchy, które u mnie trzymał. I prawie na mnie nie patrzył, pinche cabrón.
– Tak mi przykro.
Łamiący się głos Gracie sprawił, że urosła mi gula w gardle. Chryste Panie, jeżeli ona zacznie płakać, to ja też się posypię. Zamrugałam, żeby osuszyć powieki.
– Daj spokój, chillona2. Tobie też nie wolno się teraz rozklejać.
– Po prostu nie mogę znieść, że ktoś cię zranił… znowu.
– Ja też – przyznałam z długim westchnieniem.
– Dobra, już dość. Koniec z roztkliwianiem się – zakomenderowała Selena. – Witamy w klubie singielek, Erico. Spodoba ci się tu. Mnóstwo tequili, seksu i wszelkich bajeczności.
– Nie ma takiego słowa, Seleno.
Młodsza z sióstr Lopez zajęczała.
– Boże, Gracie. Czy ty nigdy nie wychodzisz z roli nauczycielki? Tak się składa, że ciągle używam tego słowa. Rozdrażniło cię, że znów mówię o seksie.
– Nie. Nie wiem, dlaczego wciąż uważasz mnie za taką cnotkę.
– Eee… Może dlatego, że masz trzydziestkę na karku i wciąż jesteś dziewicą?
– Nie mam trzydziestki na karku, Seleno.
– Twoje urodziny będą za pięć miesięcy, Gracie.
No nie, zaczyna się. Wstrzymałam oddech w oczekiwaniu na rozwój rozmowy.
– To, że nie mówię cały czas o seksie tak jak ty, wcale nie oznacza, że nigdy go nie uprawiałam – fuknęła Gracie. – Poza tym nie wszystkie dziewice są cnotkami.
– A ty wiesz o tym, bo…?
Siostry przemawiały się dalej i zrobiło mi się trochę lżej na sercu. Po raz pierwszy tego ranka uwierzyłam, że uda mi się przetrwać ten dzień.
– Ya cállate3 – powiedziałam, żeby się zamknęły. – Jestem na miejscu.
– Właśnie zaparkowałyśmy za tobą – odpowiedziała Selena.
Zerknęłam w lusterko wsteczne i zobaczyłam, jak moje kuzynki gramolą się z należącego do Gracie poobijanego nissana maximy. W tym momencie dostrzegłam też własne zapuchnięte, nabiegłe krwią oczy.
Cholera. Jak ja się z tego wytłumaczę?
Wysiadłam z ciężkim westchnieniem i stanęłam obok Seleny na chodniku przed domem dziadków. Na widok jej dopracowanego makijażu, idealnie podkręconych włosów, stylowego ubrania i brązowych skórzanych butów do kolan wybuchnęłam śmiechem.
– Selena, do cholery, jest wpół do szóstej rano, a my będziemy robiły tamales4, nie sączyły koktajle – zadrwiłam, zanim coś mi przyszło do głowy. – Zaraz, to nie jest chyba twój wczorajszy strój wieczorowy? Kładłaś się dziś w ogóle?
Wreszcie dołączyła do nas Gracie.
– Wróciła do domu koło pierwszej nad ranem, a o czwartej już była na nogach – poinformowała mnie, po czym potężnie ziewnęła.
– O czwartej? – Potrząsnęłam głową. Nie mogłam sobie nawet wyobrazić, że można tak wcześnie wstać tylko po to, żeby sobie zrobić makijaż. Moja rodzina miała szczęście, że pamiętałam o umyciu zębów przed wyjściem z domu.
Selena wzięła się pod boki.
– Uroda wymaga poświęceń – oświadczyła. – Ciągle wam to powtarzam. Lubię wyglądać dobrze bez względu na to, kto będzie na mnie patrzył.
Przewróciłam oczami i już miałam powiedzieć coś sarkastycznego, gdy nieoczekiwanie wciągnęła mnie w objęcia, uściskała i szepnęła:
– Wyjdziesz z tego, daję słowo.
Wokół mnie zamknęły się kolejne ramiona – Gracie też pokrzepiła mnie mocnym uściskiem.
Zebrało mi się na płacz, więc żeby jeszcze bardziej nie zapuchły mi oczy, delikatnie uwolniłam się z objęć kuzynek i pokręciłam głową.
– Dzięki, dziewczyny. Może już wejdźmy do środka?
Wszystkie trzy odwróciłyśmy się, żeby spojrzeć na beżowo-brązowy parterowy dom stojący za białym ogrodzeniem z kutego żelaza. Trawniki były wypielęgnowane. Krzewy i inne rośliny starannie przystrzyżone. Nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu, bo wiedziałam, jak to zadbane otoczenie kontrastuje z chaosem czekającym nas w środku.
– Za późno, żeby spędzić Boże Narodzenie we Włoszech? – jęknęła Selena, gdy Gracie złapała ją za rękę i pociągnęła w stronę podjazdu.
Poszłam za nimi, jak najgłębiej naciągnąwszy na twarz kaptur bluzy. Szkoda, że słońce jeszcze nie wstało. Przydałyby mi się teraz okulary przeciwsłoneczne.
Gracie otworzyła furtkę ogrodzonego zewnętrznego patio i powitała nas znajoma kolęda, zbyt radosna jak na piątą trzydzieści rano. W pokoju rozbrzmiewały rozmowy. Panowały zgiełk i rozgardiasz, aż zabolały mnie uszy. I choć miałam wrażenie, że czaszkę z obu stron ściska mi imadło, zdobyłam się na uśmiech.
Wigilijny poranek można było uznać za oficjalnie rozpoczęty.
Kuzynki zostawiły mnie, żeby się przywitać z babską częścią rodziny, wobec czego przemknęłam w głąb domu. Nie byłam gotowa na całusy albo – co gorsza – na zaniepokojone spojrzenia wywołane moim wyglądem.
Na blacie kuchennym mały odtwarzacz CD nucił I Saw Mommy Kissing Santa Claus – to Frankie Valli śpiewał z zespołem The Four Seasons. Przy kuchence stała welita i mieszała coś w srebrnym garze.
– Siéntate, mija5 – powiedziała, kiedy pocałowałam ją w policzek.
W moim nosie zatańczyły nuty zapachowe cynamonu, chili i kremu do twarzy Ponds’a. Ból głowy niemal natychmiast zelżał.
Usiadłam więc i patrzyłam, jak prababcia wyciąga z szafki miski, po czym znów miesza w wielkim garnku. Długie białe włosy jak zwykle miała splecione w gruby warkocz, a na biało-żółtą kwiecistą podomkę włożyła fartuch z naszytą choinką. Wiedziałam, że welita już od kilku godzin jest na nogach i przygotowuje wszystko, co potrzebne do zawijania tamales. Choć miała już prawie dziewięćdziesiąt dwa lata, była tak samo żwawa i dziarska jak zawsze.
Kilka minut później dosiadły się do mnie Gracie i Selena.
– Rozpaczliwie potrzebuję kawy – odezwałam się, sięgając po jeden z pustych świątecznych kubków rozstawionych na środku długiego stołu wokół dzbanka z czarnym napojem.
– A tak w ogóle… ile wczoraj wypiłaś? – zapytała Gracie. Próbowała rzucić to od niechcenia, ale osądzający ton i tak wybrzmiał głośno i wyraźnie.
Wsypałam sobie do kawy trochę cukru i zaczęłam mieszać.
– Zastanówmy się. Zaczęłam od kilku piw po tym zabawnym telefonie od Grega. Potem wychyliłam kilka kieliszków tequili, kiedy ten du… – Zerknęłam na welitę wyciągającą z szuflady łyżki. – …kiedy ten drań wyszedł. I może jeszcze kilka lampek wina przed snem.
– Jezu, Erica. – Selena parsknęła śmiechem, ale w tym też wyczułam nutę osądu.
To ona uniosła brwi, choć sama potrafiła przesadzić z drinkami, i to najlepszymi. Nie zliczę, ile razy trzymałam jej włosy, kiedy wymyślne martini wyskakiwały z niej mściwie.
– Tak czy inaczej, skończyłam z alkoholem… i z mężczyznami – oznajmiłam twardo. – Dokładnie. No más6.
Gracie przewróciła oczami, a Selena zachichotała. Już miałam posłać im niepiękną wiązankę, kiedy welita postawiła przede mną miskę z menudo7, pochyliła się i szepnęła mi do ucha:
– No más.
Na moich ustach zagościł uśmiech. Prababcia rozumiała mnie pod wieloma względami.
Gracie też dostała od niej miskę menudo, Selena zaś jak zwyk­le wzięła sobie płatki śniadaniowe. Nigdy nie tknęła tradycyjnej meksykańskiej zupy przyrządzanej z flaków i rozgniecionej kukurydzy. Nie mogła nawet patrzeć na to danie, dlatego teraz intensywnie wbijała wzrok w swoje płatki.
– Posłuchaj, Erica – powiedziała, przełknąwszy pierwszą łyżkę. – Wiem, jak ci teraz smutno. Ale naprawdę musisz o tym pomyśleć jako o okazji do skupienia się na sobie. Kończysz dwadzieścia osiem lat. W tym wieku powinnaś już mieć jakieś pojęcie o tym, kim jesteś i kim chcesz być. A to ci się nie uda, jeśli zawsze będziesz uczepiona czegoś… lub kogoś, kto ci zapewnia bezpieczeństwo i wygodę. Spróbuj rzeczy, których nigdy dotąd nie robiłaś. Poeksperymentuj. Weź życie w swoje ręce. Bądź… eee… Jak to słowo szło? Chicharona8?
O mało nie spadłam z krzesła.
– Może chciałaś powiedzieć chingona9? – wykrztusiłam, kiedy już przestałam się śmiać.
– Ćśśś – syknęła Gracie. – Nie wyrażaj się tak przy welicie.
– Ale to nie jest już brzydkie słowo – zaoponowałam. – To jakby powiedzieć o sobie „pieprzona twardzielka”. Dodaje mocy.
– No właśnie! – zgodziła się ze mną Selena. – Sięgnij po moc. Bądź we własnym życiu chingona.
Jeśli chodzi o mowę motywacyjną, na Selenę zawsze mogłam liczyć. Miała rację. Tym razem powinnam się skupić na sobie i na tym, co chcę zrobić ze swoim życiem.
Ale nie zamierzałam dumać nad tym dzisiaj. Przynajmniej nie przed dziesiątą rano.
– Możemy teraz zmienić temat? – zaproponowałam, nabierając na łyżkę menudo. Gorąca pikantna potrawa natychmiast rozgrzała moją zziębniętą skórę i pokrzepiła złamane serce.
– No, właśnie miałam powiedzieć, że obie zachwycicie się tym, co dla was zrobiłam w tym roku – zakomunikowała Gracie z szerokim uśmiechem.
Moja kuzynka była królową robótek ręcznych, co oznaczało, że gwiazdkowe prezenty zwykle odzwierciedlały to, jakim hobby Gracie zajmowała się w mijającym roku. W zeszłym dostałyśmy piękne kolczyki z kolorowych koralików. Dwa lata temu były to ręcznie malowane ceramiczne kubki. Wiedziałam, że Gracie ostatnio robi postępy na szydełku, miałam zatem przeczucie, że w najbliższej przyszłości czeka mnie nowy szalik lub czapka.
– Nie wiem, skąd ty co roku bierzesz czas na własnoręczne przygotowywanie prezentów. Chciałam tylko ostrzec, że sama idę na łatwiznę i każdemu dam karty podarunkowe – przyznałam się.
Selena klasnęła w dłonie. Zakupy to było jej ulubione – i jedyne – hobby. Od zawsze. Już jako nastolatka nadążała za najnowszymi stylami. Teraz, gdy miała dwadzieścia siedem lat, jedyna różnica polegała tym, że Selena mogła sobie w końcu pozwolić na folgowanie temu nałogowi.
– Ja też nie mogę się doczekać, kiedy wam wręczę prezenty – powiedziała. – Choć teraz, kiedy o tym pomyślę, to wibrator, który kupiłam dla Gracie, bardziej by się przydał tobie, Erico, skoro znów zostałaś singielką.
Gracie zakrztusiła się zupą i zaczęła kaszleć jak szalona. Welita zawołała z kuchni, pytając, czy wszystko w porządku.
Walnęłam Gracie w plecy i odpowiedziałam prababci po hiszpańsku, że ziarno kukurydzy wpadło nie tam, gdzie trzeba. To ją uspokoiło. Welita wyszła z kuchni na patio, niosąc paczki z rodzynkami na słodkie tamales.
Gdy tylko drzwi się zamknęły, Gracie wychyliła się i pociągnęła siostrę za ucho.
– Jesteś niemożliwa. Proszę, powiedz, że to był tylko żart i naprawdę tego nie kupiłaś – szepnęła błagalnie.
Selena wyrzuciła ręce w górę.
– Oczywiście, że kupiłam. O mój Boże, wyobrażacie sobie minę taty, gdy któraś z was wyjmie takie coś z opakowania?
Ryknęła śmiechem, a ja nie mogłam się powstrzymać i zawtórowałam jej głośno. Gracie przez dłuższą chwilę walczyła ze sobą, po czym uśmiechnęła się lekko. Kiedy chichoty ucichły, spojrzałam na puste krzesło po drugiej stronie stołu i westchnęłam.
– Komuś wiadomo, czy pojawi się dzisiaj rano? – zapytałam i natychmiast tego pożałowałam. Nie wypiłam jeszcze tak dużo kawy, żeby wywlekać bolesny temat, jakim stała się Mari.
Gracie pokręciła głową.
– Nie wydaje mi się.
Selena wzruszyła ramionami.
– Może przyjedzie wieczorem na kolację wigilijną? – zapytała z nadzieją.
– Tiaa, pewnie – mruknęłam z gorzkim śmiechem. – Na pewno znajdzie doskonałą wymówkę, z którą do nas napisze… wreszcie. Robimy zakłady o to, dlaczego jej tym razem nie będzie?
– Erico! – ostrzegła mnie Gracie, ale ją zignorowałam.
Mari złamała już tyle obietnic – poczynając od tamtej złożonej pod drzewem cytrynowym – że zaczęłam sporządzać listę.
– Zastanówmy się. Może poleci na Hawaje? Och, nie, to było w zeszłą Wielkanoc. Założę się, że w ostatniej chwili umówi się ze stylistką z Beverly Hills. Nie, zaraz, to było w urodziny babci. Hm, może naciągnie sobie mięsień podczas zajęć z jogi i będzie musiała się oszczędzać. Nie, znów pomyłka. To było w moje pieprzone dwudzieste pierwsze urodziny.
Mój żołądek zaczął się dziko burzyć na tamto wspomnienie. Nigdy w życiu nie byłam taka wkurzona i zraniona. Wszystkie czułyśmy się tak samo, choć Gracie próbowała udawać, że nic się wielkiego nie stało. Poczułam w ustach kwaśny smak, i to nie tylko z powodu kaca. Odepchnęłam od siebie miskę flaków i kawę.
– Okej, Erico, nie musisz nam przypominać – odezwała się Gracie tonem z gatunku „nie rób sceny”. – Nie ty jedna denerwujesz się jej ostatnim zachowaniem.
– Ostatnim? Ostatnim?! Gracie, ona nas olewa… olewa tę rodzinę od szesnastego roku życia. Nie rozumiem, dlaczego wszyscy tak się boją głośno jej to wytknąć. Nie jest już małą dziewczynką. Jezu Chryste, nie rozpadnie się, jeżeli ktoś się na nią autentycznie wścieknie!
Końcówkę wywrzeszczałam, czym zaskoczyłam nas wszystkie. Nawet Gracie, która normalnie skarciłaby mnie za wzywanie imienia bożego nadaremnie, była w takim szoku, że się nie odezwała.
Nasze oczy powędrowały w stronę kuchennych drzwi w oczekiwaniu, że ktoś – abuela albo któraś z tías – przybiegnie, by sprawdzić, co się tutaj dzieje. Nikt się nie pojawił, więc po kilku sekundach westchnęłam z ulgą.
– Nie powinnam była krzyczeć. Jestem na skraju załamania. A przecież nie na was się złoszczę. Przepraszam was, mis amores10.
Obie siostry bąknęły, że też mnie kochają, po czym wróciły do jedzenia, a ja masowałam sobie brzuch. Wciąż nie czułam się dobrze. Może miało to coś wspólnego z tą dziwną ciężkością powietrza. Nie mogłam tego znieść. Zbliżało się Boże Narodzenie. Wszyscy powinniśmy się radować, na litość boską.
Dosłownie.
– Zgadnijcie: kto w styczniu przylatuje do Los Angeles? – zagadnęła Selena z oczywistym zamiarem rozluźnienia atmosfery.
– Adele? – rzuciła Gracie.
Moja kuzynka wykazywała obsesję na punkcie Adele. Za każdym razem, gdy ktoś wspomniał, że ma jakieś nowiny, natychmiast zakładała, że wiąże się to z jej ulubioną piosenkarką. To znaczy ja też uwielbiałam Adele, zresztą jak wszyscy. Ale w życiu są jeszcze inne rzeczy, którymi można się ekscytować.
Na przykład…
– Nathan! – pisnęłam.
Selena uśmiechnęła się, a ja przysięgłabym, że róż na jej policzkach przybrał nienaturalny odcień. Nathan Tennant był zawodowym rekruterem z Nowego Jorku. Poznali się w zeszłym roku na konferencji w Denver i spotykali za każdym razem, gdy przylatywał w interesach do naszego miasta. W przeciwieństwie do mnie Selena uważała, że jedyne związki damsko-męskie, jakich jej potrzeba, to te bez zobowiązań. Powiedziała mi kiedyś, że ich układ opiera się tylko na seksie i sprawdza się bardzo dobrze, bo facet mieszka po drugiej stronie kontynentu.
– Tak – potwierdziła. – Będzie tutaj tylko trzy dni, więc przez te trzy noce nie liczcie na mnie.
– Nigdy nie chcesz czegoś więcej niż trzy dni tu albo weekend tam? – zapytała Gracie po raz milionowy. Wciąż nie ogarniała idei kumpla do łóżka.
Selena przewróciła oczami.
– Nie – odparła.
– Nie wierzę ci.
– Nie musisz mi wierzyć – wyjaśniła. – Ja w to wierzę i tylko tyle się liczy.
– Ale o to mi właśnie chodzi, Seleno. Nie wierzę, że ty w to wierzysz.
– W takim razie to twój problem.
– Nie. Uważam, że twój.
Wbiły w siebie wzrok nad kubkami z kawą w ostatecznym pojedynku na siłę woli i ostatnie słowo. Robiły tak od małego. Zależnie od tego, jak bardzo były w danej chwili uparte, potrafiły tak wytrwać kilka minut. Przynajmniej teraz nie szarpały się przy tym za włosy.
– Dziewczyny! – zawołała z kuchni moja mama i wszystkie trzy podskoczyłyśmy. – Co wy tam robicie? Pora brać się do roboty. Posprzątajcie po swoim śniadaniu i umyjcie ręce. ¡Dale!11 ¡Dale! Już mamy tyły.
To wystarczyło, żeby Selena i Gracie zawarły rozejm. Zastosowałyśmy się do poleceń. Kilka minut później wyszłyśmy na patio. Najwyższy czas robić tamales.
– Sołych świont! – pisnął za nami cienki głosik i poczułam, że ktoś mnie ciągnie za dresy.
Spojrzałam w dół i zobaczyłam moją sześcioletnią kuzynkę Araceli. Miała jeszcze na sobie piżamę z różowego polaru, taką ze stópkami. Jej słodką, pełną buzię okalały zmierzwione jasnobrązowe włosy.
– Wesołych świąt, maleńka – odpowiedziałam, zdobywając się na półuśmiech.
– Nie jestem maleńka – nadąsała się Araceli i mocno tupiąc, oddaliła się ode mnie.
– Zachowuj się, Celi! – zawołała tía Espy za swoją pociechą, po czym podeszła do mnie i pocałowała mnie w policzek. – Wesołych św… ay, mija, nie wyglądasz za dobrze. – Przysunęła się bliżej i przyjrzała się mojej twarzy. – Nie jesteś chyba w ciąży, co?
Akurat w tym momencie przechodziła koło mnie tía Olivia, mama Gracie i Seleny, niosąc metalową michę z szarpanym kurczakiem. Słysząc określenie „w ciąży”, szybko się odwróciła i spiorunowała szwagierkę wzrokiem.
– Espy, ile razy mamy ci powtarzać? Niemożliwe, żebyś zaszła w ciążę. Po prostu przytyłaś parę kilo i już.
W zeszłym roku tía Espy była przekonana, że znów spodziewa się dziecka, mimo że właśnie skończyła czterdzieści osiem lat. Araceli była jej cudem poczętą córką i mimo ciężkiego przebiegu ciąży Espy pragnęła kolejnego maleństwa. Nie chciała przyjąć do wiadomości, że napady płaczu i słodkie zachcianki wynikają z menopauzy i nie zwiastują dzidziusia. Espy nie wierzyła nawet swojemu lekarzowi, póki nie zrobił jej ultrasonografii i nie pokazał pustej macicy. Pozwoliłyśmy jej przez kilka dni pławić się w żalu, a potem Selena i ja pojawiłyśmy się u niej z butelką tequili i kubełkiem miętowych lodów z czekoladowymi wiórkami i kazałyśmy jej skończyć te lamenty.
Z kuchni wyszła abuela, niosła kukurydziane liście, w które zawija się tamales. Powiedziała do cioci Espy po hiszpańsku, że jeżeli nabiera tłuszczu na policzkach i tyłku, to powinna ograniczyć fasolę i guacamole.
– Ay, mama Garcia, nie nabieram tłuszczu! I nie mówiłam, że staram się o dziecko! – odkrzyknęła Espy. – Pytałam Ericę, czy jest w ciąży!

1 Primas – kuzynki.
2 Chillona – beksa.
3 Ya cállate – Uciszcie się już.
4 Tamales – meksykańskie danie, szczególnie popularne w Boże Narodzenie.
5 Siéntate, mija – Usiądź, córuś.
6 No más – Nigdy więcej.
7 Menudo – (tu:) danie meksykańskie; flaki wołowe w pikantnym sosie podawane z kukurydzianą tortillą i sokiem pomarańczowym lub zimnym piwem; jada się je zwykle na uroczystych rodzinnych śniadaniach, ale jest też uważane za lekarstwo na kaca.
8 Chicharona – skwarka (nieistniejący w języku hiszpańskim rodzaj żeński od słowa „skwarek”).
9 Chingona (meks.) – zajebista.
10 Mis amores – moje kochane.
11 ¡Dale! – Ruszajcie się! Jazda!

ROZDZIAŁ 3
Selena

———————————

Gdy tylko to powiedziała, pożałowała swoich słów. Wielkie brązowe oczy cioci Espy zrobiły się jeszcze większe. Zasłoniła sobie usta ręką. Erica pobielała na twarzy. A to było coś, ponieważ normalnie jest bardziej smagła od Gracie.
Nagle wszyscy zebrani na patio umilkli. Usta abueli rozchyliły się, paczki z liśćmi kukurydzy osunęły na podłogę. Mama Eriki wstała od stolika i zaraz potem opadła z powrotem na krzesło. Araceli i moje pozostałe młodsze kuzynki nadal śpiewały piosenkę o Rudolfie Czerwononosym razem z Burlem Ivesem, nieświadome, że w powietrzu zawisł potencjalny skandal. Usłyszałam, jak ktoś odchrząknął, a ktoś inny szepnął:
– Ay, Dios mío1.
Wiedziałam, że trzeba powstrzymać to szaleństwo, zanim nasze nastoletnie kuzynki ogłoszą rzecz na Facebooku. Czy raczej na El Chisme Book2, jak go nazywała moja mama.
– Erica nie jest w ciąży! – wrzasnęłam w końcu. – Po prostu ma ciężkiego kaca.
Na twarz abueli powrócił kolor, kiedy zbierała upuszczone paczki i mamrotała po hiszpańsku, że „kac jest karą bożą dla pijaków”. Na patio znowu zabrzmiały rozmowy i wszyscy wrócili do tego, co robili, zanim rozległy się słowa „Erica” i „w ciąży” wypowiedziane na jednym oddechu. Tía Espy nieśmiało uśmiechnęła się do mojej kuzynki i wyszeptała bezgłośnie:
– Przepraszam.
– Nie przejmuj się, Espy. Nie uważam, że jesteś gordita3 – odezwała się moja mama z kąta. – To nie twoja wina, że Bóg dał ci za dużo tłuszczyku w składziku.
Wszyscy się na to roześmiali i skandal dnia rozpłynął się w powietrzu, zapomniany jak moja torebka od Louisa Vuittona z zeszłego sezonu.
– Dobra, abuela, jestem gotowa na liczenie – ogłosiłam, zakładając przez głowę fartuszek.
– Seleno, jeszcze nawet nie zaczęłyśmy ich nadziewać – upomniała mnie mama, przechodząc obok ze stosem talerzy.
Rozejrzałam się po patio i wzięłam się pod boki.
– W takim razie, drogie panie, lepiej się bierzcie do roboty.
Rzucona przez kogoś ściereczka kuchenna trafiła mnie prosto w twarz, a za nią poleciały w moją stronę śmiechy i chichoty.
– Poważnie, Erica? – Ja też się roześmiałam, zwłaszcza że kiedy odrzuciłam ściereczkę, zamiast w kuzynkę trafiłam w głowę cioci Espy.
– Przepraszam, tía! – zawołała Erica. – Ale to za to, że przez ciebie wszyscy pomyśleli, że jestem w ciąży.
Gwar rozmów wciąż rozbrzmiewał, gdy wszyscy zasiedli przy linii montażowej wytwórni tamales. Odkąd pamiętam, każde z nas miało swoje miejsce. W miarę jak przybywało członków rodziny, dodawano kolejne stoliki i rozkładane krzesła, ale sam proces pozostał bez zmian.
Abuela i welita na jednym końcu składanego stołu mieszały mąkę kukurydzianą ze smalcem na masę do tamales. Robiły to gołymi rękami i najwyraźniej tylko one wiedziały, jaka konsystencja będzie w sam raz. Ciocie, mama i Gracie były odpowiedzialne za smarowanie tą masą liści kukurydzy, miękkich po całonocnym namaczaniu.
Posmarowane masą liście wędrowały do Eriki, która nakładała na nie mieszaninę szarpanej wieprzowiny i czerwonego chili. Później przerzucała się na szarpanego kurczaka, zielone chili i półtwardy ser z Monterey. Następnie robiliśmy kilkanaście sztuk z samym serem dla mnie, bo nie lubię chili, salsy ani nic pikantnego. Jeżeli zostawało trochę masy, welita przyrządzała słodkie tamales z rodzynkami, orzechami i ananasem.
Razem z moją czternastoletnią siostrą Rachel i dwiema młodszymi kuzynkami zajmowałam miejsce przy innym stole. One owijały każdą porcję w kwadratowy arkusik papieru do pieczenia, a ja układałam te pakieciki w dużych srebrnych garnkach. Liczyłam też wszystkie tamales i każdy tuzin zaznaczałam w notatniku. Następnie abuelo – jedyny mężczyzna w domu zaangażowany w ten proces – brał wypełnione gary i zanosił do kuchni, gdzie tamales były gotowane na parze.
Później, w wigilijny wieczór, cała rodzina – wujkowie i ciocie, ich mężowie, dzieci, nastolatki – przyjdą do dziadków, żeby się raczyć gotowymi tamales i otwierać prezenty.
To była nasza tradycja. Choć narzekałam na wstawanie przed świtem, tak naprawdę nie chciałabym się znaleźć gdzieś indziej.
– Seleno, jak tam twoja praca? – zapytała mama Eriki, podczas gdy dokoła toczyły się inne rozmowy.
Tía Marta, żona mojego tío Luisa, najstarszego z pięciorga dzieci babci, lubiła wiedzieć, co się dzieje u krewnych. Jako rodzinna dyżurna fryzjerka była przyzwyczajona do tego, że ludzie zasypują ją informacjami podczas strzyżenia czy farbowania. Nic dziwnego, że Erica ostatecznie została reporterką.
Wzruszyłam ramionami.
– W porządku. Chyba nie mogę narzekać.
Prawda była taka, że miałam mnóstwo powodów do narzekania w zajmującej się PR-em firmą Umbridge & Umbridge, w której przepracowałam ostatnie pięć lat. Ale nie zamierzałam o tym rozmawiać, gdy miałam wolny dzień.
– Nie trawi swojej szefowej – podsunęła usłużnie Erica, choć nikt jej o to nie prosił.
Kiedy posłałam jej karcące spojrzenie, zmarszczyła brwi i czoło.
– To takie mocne słowo – do rozmowy dołączyła moja mama, drugie dziecko abueli. – Moje dziewczynki nie mają takich odczuć. Prawda, dziewczęta?
Pomyślałam o ostatnim mejlu, którego dostałam wczoraj od Kat, i przyznałam mamie rację. „Nietrawienie” nie było właściwym słowem. Znacznie bliższe prawdy wydawały się „odraza” i „nienawiść”.
– Jest bardzo wymagająca – wyjaśniłam, ponieważ wszyscy patrzyli teraz na mnie. – Czasami trudno ją zadowolić.
Teraz to moja mama wzruszyła ramionami.
– Może powinnaś bardziej się postarać? Chyba nie chcesz do końca życia być jej asystentką, co?
Dopadło mnie znajome rozdrażnienie, napięłam ramiona.
– Nie jestem jej asystentką, mamo. Jestem asystentką menedżera do spraw obsługi klienta. A to różnica. Może gdybyś słuchała, kiedy ci opowiadam o swojej pracy, zamiast martwić się o to, z nim się umawiam, wiedziałabyś lepiej.
Nie chciałam, żeby zabrzmiało to aż tak złośliwie. Nie zamierzałam zamieniać przyjemnego wigilijnego poranka w scenę naszej zwyczajowej kłótni. Na widok ust mamy zaciskających się w kreskę w sercu zaciążyło mi poczucie winy. Wiedziałam, co uruchomiłam.
– Greg zerwał ze mną wczoraj wieczorem – obwieściła nagle Erica.
W pomieszczeniu rozległa się gorączkowa paplanina i napięcie opadło.
Złowiłam wzrok kuzynki, a ona bezgłośnie wyszeptała, że przeprasza. Co prawda to ona podsunęła wątek z moją szefową, ale nie było jej winą, że rozmowa potoczyła się tym torem. Tak czy inaczej, byłam jej wdzięczna, że właściwie sama nadziała się na miecz.
Bo, jak można się było spodziewać, mamuśki się rozochociły.
„I tak nigdy go nie lubiłam”.
„Zasługujesz na kogoś znacznie lepszego, mija”.
„Znam bardzo miłego doktora, któremu mogę cię przedstawić”.
Nawet moja mama dołączyła do tego chórku. Tymczasem biedna Erica przy każdej kolejnej dobrej radzie osuwała się na siedzeniu coraz niżej. Zanotowałam sobie w pamięci, żeby później wziąć ją na bok i sprawdzić, jak sobie daje radę.
– A co u ciebie, Gracie? Jacyś potencjalni novios4? – zapytała tía Marta, gdy nagonka na Grega definitywnie dobiegła końca.
– Marto, Gracie jest bardzo zajęta pracą. Nie ma teraz zbyt wiele czasu na randki – przyszła jej z odsieczą nasza mama.
– Pues5, nigdy nic nie wiadomo. Mogłaby poznać jakiegoś miłego mężczyznę w pracy.
Erica wzdrygnęła się.
– Tak, jasne. Poznałam wszystkich nauczycieli w Świętym Krzysztofie. Albo byli księżmi, albo mieli co najmniej sześćdziesiąt pięć lat, albo byli żonaci. Muy6 obrzydliwi.
– No, nie musi się umawiać z innym nauczycielem. Na pewno któraś z jej pierwszoklasistek ma uroczego samotnego tatusia, z którym…
– Marto!
Upomnienie abueli skutecznie uciszyło tíę i wszystkie siłą tłumiłyśmy chichot. Ale kiedy zauważyłam zaczerwienioną twarz siostry, moje rozbawienie szybko zniknęło. Na pewno nie mogła znieść, kiedy jej bezrandkowe życie stawało się tematem gadaniny podczas rodzinnych spotkań. Dawniej próbowałam jej pomóc, wyciągałam ją na podwójne randki albo imprezy, o których wiedziałam, że będzie tam mnóstwo samotnych facetów. Kiedyś nawet założyłam jej profil na portalu randkowym. Wściekła się wtedy na mnie i powiedziała, że doskonale umie zorganizować sobie randki sama, tyle że do tej pory nie znalazła nikogo, kto byłby tego wart.
Mama nieraz mi mówiła, żebym przestała naciskać w tej sprawie, nawet dodała, że może powinnam pójść za przykładem Gracie i stać się bardziej „wybiórcza”, jeśli chodzi o randki.
I właśnie tamtego dnia przestałam rozmawiać z mamą – a także z ciotkami – o swoim życiu miłosnym.
Moje myśli podryfowały do Nathana i do tej jednej rzeczy, o której nie mówiłam kuzynkom. Gdy tego ranka zobaczyłam jego wiadomość, mój żołądek wykonał kilka skomplikowanych ćwiczeń gimnastycznych. Zeszłego miesiąca spędziłam z tym facetem dwie cudowne noce i zazwyczaj mogły minąć co najmniej dwa miesiące, zanim poczułam potrzebę kolejnego doładowania. Nigdy dotąd wiadomości od Nathana nie przyprawiały mnie o taki… zawrót głowy. O co tu, u licha, chodzi?
Wróciły do mnie słowa Gracie sprzed godziny.
„Nigdy nie chcesz czegoś więcej niż trzy dni tu albo weekend tam?”
Nie skłamałam. Naprawdę nigdy nie chciałam więcej. Bo „więcej” oznaczało nadzieję. I ryzyko. A ja nie mogłam dopuścić, żeby któraś z tych rzeczy znowu pojawiła się w moim życiu.
Szybko uznałam, że moja reakcja na jego wiadomość to efekt zwykłej żądzy. Był fantastyczny w łóżku, a moje ciało miało dobrą pamięć. I nic ponadto. Musiałam zapomnieć o Nathanie. Broń Boże, żeby niechcący coś mi się wypsnęło przy mamie lub ciotkach. Nie zamierzałam stać się celem kolejnego inkwizytorskiego przesłuchania prowadzonego przez kobiety z rodziny Garcia.
Kochałam swoją rodzinę, ale jeszcze bardziej kochałam ją w małych dawkach. Przynajmniej mieszkałam na tyle daleko, że czasami, jeśli naprawdę potrzebowałam przerwy, mogłam się wymówić pracą albo ruchem na drodze, żeby nie zjawiać się tu w każdy weekend.
I nagle to do mnie dotarło.
Czy przez to staję się taka jak Mari?
Zaniepokojona tą myślą, wstałam, żeby się rozciągnąć. Produkcja zwalniała tempa, co oznaczało, że mogę sobie pozwolić na krótką przerwę. Przysunęłam swoje krzesło do siedzących przy drugim końcu stołu Eriki i Gracie, po czym sprawdziłam telefon.
– Wiecie, co jest najgorsze w związku z tym, że Mari nie przyjeżdża na świąteczną kolację? – zapytała Erica po kilku minutach.
Przeraziło mnie, że czasami dokładnie wiedziała, o czym akurat myślałam.
– Co? – zapytałam i odłożyłam komórkę, przygotowana na jej kolejne wyrzekanie.
– Nie ma buñuelos – odrzekła tonem rezygnacji.
Uśmiechnęłam się. Smażone przez Mari pączki posypane cukrem i cynamonem należały do potraw, których Erica nie tykała – nie mogła zjeść ani jednego. Zmarszczyłam nos.
– Ech, nigdy ich nie lubiłam. Za dużo cukru. No i te małe ziarenka… jak im tam? Mają taki gorzkawy smak, coś jak czarna lukrecja.
– Myślę, że chodzi o anyż – wyjaśniła siedząca naprzeciwko nas Gracie.
– No, pal licho nazwę, są obrzydliwe. Wiecie, co powinnyśmy mieć dziś na deser zamiast buñuelos? Crème brûlée!
Erica roześmiała się i sięgnęła po kolejny posmarowany masą liść.
– A gdzie dokładnie zamierzasz dostać crème brûlée w Wigilię? Bo wiem na pewno, że nie będziesz nic przesiewała ani mieszała. Boże, czy ty w ogóle wiesz, jak się włącza piekarnik?
Teraz Gracie też się zaśmiała, a ja posłałam im obu wredne spojrzenie, bo z mamą i abuelą w zasięgu wzroku nie mogłam pokazać im środkowego palca. To była prawda, że nie gotowałam ani nie piekłam, ani nawet zbyt często nie używałam kuchenki. Ale braki zdolności kulinarnych nadrabiałam innymi pożytecznymi umiejętnościami. Gdyby moja siostra dowiedziała się, o jakie talenty chodzi, pobiegłaby prosto do kościoła, żeby wznosić modły za moją zboczoną duszę.
Właśnie miałam im powiedzieć, że przypadkowo jestem w bliskiej przyjaźni z pewnym seksownym piekarzem, który jest mi winien wyjątkową przysługę, kiedy Erica podniosła wysoko liść i wrzasnęła:
– Kto znowu smaruje po złej stronie?
– Espy! – odkrzyknięto chórem.
Rozległy się śmiechy, a ja wróciłam do liczenia. Na szczęście do końca poranka nikt już nie poruszał drażliwych tematów. Rozmowy krążyły wokół menopauzy i sposobów na związane z nią dolegliwości. Wysłuchałyśmy pełnych grozy historii położniczych i opowieści o tym, kto ma jeszcze do zrobienia świąteczne zakupy. Normalne tematy, które wypływają, gdy dorosłe kobiety zejdą się razem na posiadówce.
I chociaż nikt nie wymówił jej imienia, wiedziałam, że nie jestem jedyną, która stara się zapomnieć, że pewnej osoby brakuje przy tym stole.

1 Ay, Dios mío – O mój Boże.
2 El Chisme Book (hiszp./ang.) – Księga Plotek.
3 Gordita – grubaska.
4 Novios – narzeczeni.
5 Pues – no, cóż.
6 Muy – bardzo.

 
Wesprzyj nas