Historia współczesnej Rosji to historia ambicji jednego człowieka. Mocarstwowe dążenia Putina nie od zawsze były tak oczywiste jak obecnie. W pierwszych latach rządów skutecznie wmówił swoim rodakom, że świat zagraża ich bezpieczeństwu. Jak więc doszło do tego, że to Rosja zaczęła zagrażać światu?


Wszystko zaczęło się w 1999 roku. Dziesięć lat po upokarzającym wycofaniu się Związku Radzieckiego z Afganistanu premierem Rosji został Władimir Władimirowicz Putin. Niecałe dwa miesiące później wojska rosyjskie wkroczyły na terytorium Czeczenii.

Czeczenia okazała się jednak tylko pierwszym z licznych teatrów wojen Putina. Jak wielu carów potraktował on armię jako narzędzie do przywrócenia podupadłemu imperium statusu pełnoprawnej superpotęgi.

Mocarstwowe dążenia Putina nie od zawsze były tak oczywiste jak obecnie. W pierwszych latach rządów skutecznie wmówił swoim rodakom, że świat zagraża ich bezpieczeństwu. Jak więc doszło do tego, że to Rosja zaczęła zagrażać światu? A człowiek, który mówił kiedyś o przystąpieniu Rosji do NATO, teraz grozi wojną temu samemu Sojuszowi?

Na to i wiele innych pytań odpowiedzi szuka Mark Galeotti, specjalista ds. Rosji oraz zagadnień z zakresu bezpieczeństwa. Brytyjski historyk wraca m.in. do Czeczenii, Gruzji czy Syrii, analizując taktyczne i strategiczne posunięcia rosyjskich sił. Wszystko po to, by spojrzeć na ostatnie ćwierćwiecze z perspektywy wojen rozpętanych przez Władimira Putina.

Mark Galeotti – brytyjski historyk, politolog i analityk specjalizujący się w zagadnieniach dotyczących Rosji, jej polityki zagranicznej, bezpieczeństwa i wojska. Ukończył studia na Uniwersytecie Cambridge, a następnie doktoryzował się na London School of Economics. Galeotti jest autorem wielu książek, artykułów i analiz poświęconych rosyjskim elitom władzy, wojskowości oraz wpływom międzynarodowym. Jego publikacje, w tym „The Vory: Russia’s Super Mafia” oraz „We Need to Talk About Putin”, zdobyły uznanie za wnikliwość i przystępny styl. Galeotti regularnie komentuje sytuację geopolityczną na łamach wiodących mediów międzynarodowych, takich jak The Guardian czy BBC. Obecnie prowadzi konsultacje dla instytucji rządowych i prywatnych w zakresie bezpieczeństwa i stosunków międzynarodowych, kontynuując badania nad współczesną Rosją.

Mark Galeotti
Wojny Putina. Czeczenia, Gruzja, Syria, Ukraina
Przekład: Paweł Cichawa
Wydawnictwo Znak Horyzont
Premiera: 29 stycznia 2025
 
 


ROZDZIAŁ 1
Wprowadzenie

Doroczna Parada Zwycięstwa na placu Czerwonym wiele mówi nam o tym, jak Kreml oraz naród rosyjski postrzegają wojnę i wojsko. Chociaż nie brak miejsca na powagę i refleksję upamiętniającą około dwudziestu siedmiu milionów obywateli ZSRR (w tym czternastu milionów Rosjan) poległych podczas II wojny światowej, którą w Rosji nazywa się wielką wojną ojczyźnianą, jest ona radosną celebracją zwycięstwa i siły militarnej. Tradycyjne Ura! wykrzyczane przez tysiące żołnierzy ustawionych w równe szeregi, najnowszy sprzęt wojskowy turkocący na bruku, Sztandar Zwycięstwa (a przynajmniej wierna kopia czerwonego sztandaru zawieszonego w Berlinie przez żołnierzy 150 Dywizji Strzeleckiej) niesiony na placu Czerwonym przez poczet sztandarowy kompanii honorowej Prezydenckiego Pułku Służby Komendanta Kremla Moskiewskiego, maszerujący krokiem defiladowym przy dźwiękach Świętej wojny:
Wstawaj, strana ogromnaja,
Wstawaj na smiertnyj boj
S faszystskoj siłoj tiomnoju,
S proklatoju ordoj.
Tłumy uczestników obserwują z trybun zagraniczni dygnitarze i ambasadorowie – od sojuszników z czasów wojny po współczesnych poputczików. Jednakże nie otrzymują oni zaproszenia po to, żeby uczestniczyć w defiladzie, lecz po to, żeby być jej świadkami, ponieważ przez większą część ostatnich dwóch dekad jest to show Władimira Putina. On sam ukończył tylko studium wojskowe na uniwersytecie, a po studiach został zwolniony ze służby jako funkcjonariusz radzieckich służb specjalnych i wywiadu (KGB), mimo to jednak zrobił wszystko, żeby się kojarzyć z wojenną chwałą swojego kraju. Zdjęcia Putina w kokpicie myśliwca albo z nowym pistoletem w ręku, albo za sterami czołgu zdążyły już spowszednieć (i zostać wykorzystane w wielu żenująco pochlebczych kalendarzach). Także przewodniczenie obchodom Dnia Pobiedy daje wyjątkową okazję, żeby się skojarzyć nie tylko ze zwycięstwem, ale przede wszystkim z sukcesami Rosji.
Wielka wojna ojczyźniana toczyła się w latach 1941–1945, począwszy od hitlerowskiej inwazji na Związek Radziecki, nie od napaści na Polskę w 1939 roku (w końcu Stalin w tym czasie uszczknął dla siebie kawałek terytorium tego odwiecznego wroga) ani nawet nie od zajęcia Francji. Jej zakończenie obchodzi się 9, nie zaś jak w większości krajów 8 maja. Nie jest to, jak niektórzy uważają, perfidna demonstracja niezależności, lecz skutek różnicy czasu: zanim ustalono brzmienie traktatu pokojowego, w Moskwie zaczął się nowy dzień.
Ale w Dniu Zwycięstwa jest też coś szczególnego, to mianowicie, że dla ludzi wciąż pozostaje on autentycznie narodowym świętem. Niemal zawsze dopisuje pogoda (dzięki lotnictwu, które eliminuje chmury, odpowiednio wcześnie rozpylając suchy lód, żeby wywołać deszcz przed paradą), a z rozkręconych na pełny regulator głośników w całym mieście słychać pieśni patriotyczne. Pary spacerują po ulicach w takich samych furażerkach, charakterystycznym nakryciu głowy żołnierzy Armii Czerwonej, a dzieci wręczają kwiaty weteranom, których piersi połyskują brzęczącymi medalami. Oczywiście Kreml bardzo się stara, żeby zachęcać ludzi do tych nostalgicznych przejawów patriotyzmu, choćby wywieszając olbrzymie banery sławiące dawnych generałów czy też poprzez przejęcie i umacnianie ruchu społecznego „Nieśmiertelny pułk”, organizującego marsze, których uczestnicy niosą czarno-białe zdjęcia poległych członków rodziny. Nie jest to jednak tylko pusty, nakazany przez państwo czarno-pomarańczowe wstążki, symbol militarnego sukcesu Rosji, nie na polecenie Putina, lecz dlatego, że sami chcą.
To samo odnosi się do militarystycznych i patriotycznych T-shirtów dostępnych w kioskach na terenie całego miasta. Jeśli ktoś chce sięgnąć po towar z górnej półki, to może je kupić w koszmarnie drogich sklepach wojskowych, takich jak ten otwarty naprzeciwko dawnej ambasady amerykańskiej przy bulwarze Nowińskim, co moim zdaniem stanowi wyrafinowany trolling detaliczny. (Moja ulubiona koszulka na piersi ma ministra spraw zagranicznych, a na plecach ministra obrony, których podpisano, odpowiednio: „Jeśli nie chcesz rozmawiać z Ławrowem… To będziesz mieć do czynienia z Szojgu”). Właśnie ten sposób, w jaki cyniczna propaganda władzy i autentyczny entuzjazm obywateli zbiegają się w wypadku armii oraz toczonych przez nią wojen, jest znamienny dla Rosji i najbardziej rzuca się w oczy, a czasem wręcz zatrważa.

Igrzyska wojskowe

Jak wielu mężczyzn wciąż mam w sobie coś z dziewięciolatka, który cieszy się na widok uzbrojonych żołnierzy maszerujących krokiem defiladowym albo pożera wzrokiem sunące z dudnieniem i szczękiem olbrzymie bryły kanciastego metalu, bo tak mniej więcej wyglądają współczesne machiny wojenne. Reagujemy w ten sposób zapewne dlatego, że ani na jedno, ani na drugie nie musieliśmy nigdy patrzeć w czasie wojny. Chyba najlepszym sposobem, żeby wszystkiemu się przyjrzeć jeszcze przed paradą, jest zdobyć miejsce gdzieś przy Twerskiej, jednej z głównych, promieniście rozchodzących się ulic Moskwy, podczas riepieticyi, czyli którejś z prób przeprowadzanych w tygodniu poprzedzającym Dzień Zwycięstwa. Nowiutki czołg T-14 Armata z bezzałogową wieżą; najeżony wyrzutniami pocisków i lufami działek automatycznych BMPT Terminator, ciężki bojowy wóz wsparcia czołgów; masywna, przeznaczona do transportu żołnierzy ciężarówka pancerna Tajfun w bladoszarych barwach Gwardii Narodowej. Sprzęt jest naprawdę różnorodny – podobnie jak tłum gapiów, który go obserwuje. Młode kobiety w eleganckich strojach pstrykają selfie przy samobieżnych działach, po czym udają się do nocnych lokali na zabawę. Emeryci oparci o metalowe barierki, które wzdłuż ulicy rozstawiła policja, cierpliwie obserwują, jak BMP-2 ustawiają się w szyku. Dziesięcioletnie dziewczynki w różowych kurtkach zbiegają się tak samo chętnie jak chłopcy w ich wieku, żeby obejrzeć sprzęt wojskowy. Rozrywka dla całych rodzin? Jak bliskie sercu Rosjanek i Rosjan są wojna oraz wojskowi, mogłem też się przekonać, gdy dzięki transmisji kanału HBO Sports, a jakże, obserwowałem finały biathlonu czołgów podczas Międzynarodowych Igrzysk Wojskowych w 2018 roku. Ta swoista olimpiada wojskowa, zapoczątkowana przez Rosję w 2015 roku, rozrosła się, aż objęła ponad trzydzieści krajów uczestniczących w ponad trzydziestu dyscyplinach lądowych i morskich, od pilotażu dronów po tresurę psów. Napisałem wtedy, że „udane połączenie sportowych emocji, sztuki wojennej, soft power i widowiska pozwoliło Rosji stworzyć wysokooktanową formę rozrywki dla mas” 1. Na przykład do finałów biathlonu zakwalifikowały się załogi z Rosji, Chin, Białorusi i Kazachstanu, które w czołgach T-72B3 (z wyjątkiem Chińczyków, bo ci przywieźli własne maszyny Typ 96 o porównywalnych parametrach) ścigały się na placu, forsując po drodze przeszkody wodne i strzelając do celu ze 125-milimetrowych dział. Podekscytowany komentator na żywo relacjonował ich wyczyny, a publiczność mogła je śledzić w zbliżeniu na wielkich telebimach ustawionych przed trybunami. Rosyjski czołg był nawet oklejony logo fabryki Urałwagonzawod, w której powstał – zupełnie jak podczas sponsorowanych wyścigów samochodowych.
Z punktu widzenia państwa to okazja do zademonstrowania miękkiej siły militarnej poprzez zgromadzenie byłych i przyszłych sojuszników, od Indii po Izrael, ale też coś w rodzaju salonu wystawowego przed negocjowaniem poważnych kontraktów zbrojeniowych. No i wielka promocja armii w bezpośrednim kontakcie z publiką. Z dala od ogłuszającego ryku silników czołgowych poligon w Ałabinie na czas igrzysk zamienia się w wojskowy park tematyczny. Nie chodzi tylko o to, że można się wspiąć na czołg i obejrzeć wystawy. Dzieci stoją w kolejce, żeby postrzelać z karabinka AK-74, co ich dumni rodzice uwiecznią na zdjęciach, które wyślą do dziadka. Na stoiskach firmy Wojentorg można kupić pamiątki, a później całe rodziny udają się do stołówek urządzonych w wielkich szarozielonych namiotach. Z całą pewnością to jedna z nielicznych okazji, gdy ktoś płaci duże pieniądze za przywilej pałaszowania wojskowej kaszy gryczanej z mięsem.

Rosja i wojna

Każdy kraj został w mniejszym lub większym stopniu ukształtowany przez wojny – nie tylko gdy je toczył, lecz także dzięki tworzeniu systemu zbierania podatków, którymi je finansował – ale Rosji dotyczy to w szczególności jako kraju bez naturalnych granic, położonego na styku Europy i Azji. Już początki tego, co miało później stać się Rosją, wiązały się z najazdem Waregów, skandynawskich wikingów, którzy napłynęli w IX wieku. Później tamtejsze ludy były celem każdego, kto budował potęgę militarną w kolejnych stuleciach: Mongołów w XIII wieku, a po nich Krzyżaków, Polaków i Szwedów w – odpowiednio – XIII, XVII i XVIII wieku, Napoleona w XIX wieku oraz Hitlera w XX. Ale Rosjanie nie tylko się bronili. Granice ich państwa w jego różnych wcieleniach – Wielkie Księstwo Moskiewskie, Imperium Rosyjskie, Związek Radziecki i obecna Federacja Rosyjska – były w znacznym stopniu poszerzane poprzez wojny, efekty chwiejnej równowagi między potencjałem Rosji i jej dążeniem do ekspansji a siłą i wolą jej sąsiadów, żeby stawiać opór.
Wojny ukształtowały też mity Rosji, jej opowieści o samej sobie. Gdy wielki książę moskiewski Dymitr pokonał tatarsko-mongolską Złotą Ordę w bitwie na Kulikowym Polu w 1380 roku, wsławił się jako dowódca, ale z całą pewnością nie dokonał tak wielkiego przełomu, jaki później mu przypisywano, bo przecież dwa lata później armia Złotej Ordy zdobyła Moskwę, splądrowała miasto i zmusiła Dymitra do odnowienia hołdu lennego wobec chanów. Musiał upłynąć kolejny wiek, zanim Rosjanie uwolnili się od tak zwanego mongolskiego jarzma, a mimo to Dymitrowi udało się przedstawić bitwę jako swój wielki triumf. Został on potem zmitologizowany na dowód fundamentalnej prawdy, którą wieleset lat później miał zrozumieć Władimir Putin: gdy Rosjanie są podzieleni, padają ofiarą obcych, gdy jednak się zjednoczą, stają się niepokonani 2.
Sukces pospolitego ruszenia*, które wyparło oddziały zbrojne Rzeczypospolitej Obojga Narodów w 1612 roku, przywłaszczyła sobie nowa dynastia Romanowów do poprawienia swojego wizerunku patriotycznego (wcześniej wszak nie stronili od kolaboracji z najeźdźcami). Porażka Francuzów w wojnie 1812 roku – którą Rosjanie znają jako „ojczyźnianą”, nie „napoleońską” – nie tylko była studium przypadku znaczenia głębokiej defensywy, ale też stała się wymówką, żeby unikać reform wewnętrznych przez kolejne pięćdziesiąt lat 3. Porażka na Krymie wymusiła na rządzących zapoczątkowanie reform 4, później jednak kolejna klęska w wojnie rosyjsko-japońskiej 1904–1905 zachwiała posadami caratu 5, urosła bowiem do rangi symbolu niemocy państwa wynikającej z zacofania i niekompetencji. Katastrofa, która stała się udziałem Rosji po I wojnie światowej, zmiotła w końcu dynastię utrzymującą się u władzy przez trzy stulecia. Z kolei heroiczna wytrzymałość i późniejsze zwycięstwo podczas wielkiej wojny ojczyźnianej umocniły status Związku Radzieckiego jako supermocarstwa, a także przydały brutalnemu, policyjnemu państwu stalinowskiemu legalności, której wcześniej nie potrafiło zdobyć.
Po osiągnięciu takiego pułapu można było tylko spadać i dziś z perspektywy czasu widzimy, że taką właśnie trajektorię przyjął Związek Radziecki. Oczywiście miał on dość siły, żeby stłamsić pokojowe protesty na obszarze swojego nowego imperium: w Niemieckiej Republice Demokratycznej w 1953 roku, na Węgrzech w 1956 roku i w Czechosłowacji w 1968 roku. Chociaż jednak Armia Czerwona siała postrach w bezpośredniej konfrontacji na terenie zimnowojennej Europy, do 1979 roku nie toczyła żadnych wojen, jeśli nie liczyć konfliktu granicznego z Chinami w 1969 roku, który trwał niespełna siedem miesięcy i angażował właściwie tylko wojska ochrony pogranicza. Ale w 1979 roku Związek Radziecki, choć znajdował się już wówczas w stanie rozkładu, który miał się okazać terminalny, Brytyjskiego (przyznajmy jednak, że dla imperialnych potęg, jak miały później udowodnić Stany Zjednoczone, to pokusa tyleż nieodparta, co nieroztropna). Podręcznikowa operacja komandosów mająca na celu zajęcie Kabulu i obalenie nieobliczalnego dyktatora Hafizullaha Amina 6 okazała się początkiem bolesnej i trudnej wojny. Związek Radziecki nigdy nie przegrał w niej na polu bitwy, lecz też nie potrafił pokonać rebeliantów 7. Dziesięć lat później nowy radziecki przywódca Michaił Gorbaczow przyznał się do porażki i pozwolił żołnierzom wrócić do domu.
Porażka w wojnie afgańskiej – wojnie o raczej ograniczonym zasięgu, choć niewątpliwie brutalnej, która przez dziesięć lat kosztowała Związek Radziecki około 15 tysięcy ofiar, czyli mniej, niż zginęło w wypadkach drogowych na terenie całego kraju* – nie była przyczyną rozpadu państwa, ale mogłaby posłużyć za metaforyczną ilustrację powodów, które do tego rozpadu doprowadziły. Kraj z gospodarką pozostającą coraz dalej w tyle za Zachodem; rządzony przez starców coraz mniej zorientowanych w tym, co się działo na terenie ich kraju, a co dopiero za jego granicami; nękany korupcją, cynizmem, alkoholizmem i apatią. Pamiętam rozmowę z ukraińskim afgańcem, czyli weteranem tej wojny, który wrócił do kraju niespełna rok wcześniej. Opowiadał mi o oficerach, którzy kazali najeżdżać na afgańskie wioski tylko dlatego, żeby zdobyć łupy, o żołnierzach sprzedających swoją broń za haszysz, oficerach politycznych, którzy za dnia pouczali o konieczności wspierania prawowitej władzy w walce z najemnikami finansowanymi przez Stany Zjednoczone, a nocami pili i przeklinali przywódców państwa tak samo gorzko jak reszta wojska. Później, gdy afgańców odesłano do domów, mój rozmówca wrócił do kolejek po żywność, pustych obietnic nowego mieszkania i triumfalistycznej propagandy telewizyjnej o fetowaniu radzieckich zwycięstw przez obywateli Afganistanu. Nic dziwnego, że od rozczarowania przeszedł do nacjonalizmu i zaangażował się w działalność antyradziecką, która niebawem przyczyniła się do powstania niepodległej Ukrainy.
Pod koniec 1991 roku, po strajkach górników i niepokojach na tle etnicznym, nieudanym puczu twardogłowych oraz deklaracjach niepodległości wielu republik radzieckich, prezydent Gorbaczow podpisał swój ostatni dekret rozwiązujący ZSRR. Rosja została panem we własnym domu, choć mocno zrujnowanym i położonym w niebezpiecznej okolicy. Lata dziewięćdziesiąte, jak się przekonamy poniżej w Części pierwszej, były okresem chaosu i kryzysów. Postradziecka Eurazja musiała radzić sobie z konfliktami granicznymi, przemocą społeczną i zapaścią gospodarczą. Armia rosyjska, nękana przez brak dyscypliny, przestępczość i demoralizację, nie potrafiła nawet stłumić rebelii w północnokaukaskim regionie Czeczenii z populacją około stukrotnie mniejszą od liczby ludności Federacji Rosyjskiej 8. Na arenie międzynarodowej dawne mocarstwo było postrzegane jako wielki problem, choć nikt by się z nim nie liczył, gdyby nie słabo zabezpieczony arsenał nuklearny i nieprzewidywalna polityka zagraniczna pierwszego prezydenta Borisa Jelcyna.

Putin

Nic dziwnego, że Putin z wielką determinacją rozpoczął wprowadzanie zmian, gdy zastąpił Jelcyna. Jak zobaczymy w Części drugiej, szybko rozpoczął odbudowę armii i posłał ją do walki w drugiej wojnie czeczeńskiej, by w końcu pokonała buntowników przy użyciu znacznej siły ognia i dzięki pomocy lojalnych Czeczenów. Ale nadzieje na pragmatycznie pozytywne relacje z Zachodem – Putin głośno mówił nawet o przystąpieniu Rosji do NATO – szybko prysły (zob. Część trzecia). Rosyjski prezydent coraz bardziej postrzegał siłę militarną swojego państwa nie tylko jako gwarancję jego bezpieczeństwa, ale też jako narzędzie, które pozwoli przywrócić mu status światowego mocarstwa. Kampanię ożywienia militarnych możliwości Rosji udało się przyśpieszyć dzięki olbrzymim zyskom ze sprzedaży ropy naftowej i gazu (zob. Część czwarta). Kreml zdawał sobie jednak sprawę, że nawet zreformowana armia Rosji nie dorówna wojskom NATO, jakikolwiek otwarty konflikt prowadziłby więc do katastrofy i samozniszczenia. Dlatego, jak opisuję w Części piątej, Putin postawił na nowe formy działań wojennych, nierzadko prowadzonych potajemnie i pośrednio: w formie cyberataków, dezinformacji i zamachów, a także poprzez najemników. Sięgał po nie w mniejszym lub większym stopniu podczas wielu konfliktów, w które angażowała się Rosja, od pięciodniowej wojny gruzińskiej w 2008 roku, przez aneksję Krymu w 2014 roku, po interwencję w Syrii i poza nią. Kulminacja tych działań nastąpiła podczas napaści na Ukrainę w 2022 roku.
Mimo to Rosja pod rządami Putina – a także jego następcy, ktokolwiek i kiedykolwiek nim zostanie – musi stawić czoło poważnym wyzwaniom. Jak wskazuję w rozdziale dwudziestym ósmym, zagrożenia wahają się od niemal pewnego odnowienia konfliktu na Kaukazie Północnym po rosnącą rywalizację wśród krajów, które Rosja uznaje za „bliską zagranicę”, czyli swoją strefę wpływów. Przede wszystkim jednak powstaje pytanie, czy wzrost potęgi Chin, tak ostentacyjnie uznawanych przez Kreml za wielkiego sojusznika, okaże się zagrożeniem dla Rosji. Albo może raczej należałoby zapytać, kiedy do tego dojdzie. W każdym razie Putin – najwyraźniej przejęty swoim miejscem na kartach historii – jak wielu książąt i carów przed nim sięgnął po siłę militarną i działania wojenne jako główne narzędzie w wysiłkach zmierzających nie tylko do przywrócenia pozycji kraju na arenie międzynarodowej, lecz również do odbudowania narodowych mitów osnutych wokół dumy, chwały i zwycięstwa.
Odtwarza narrację o ewolucji Rosji na przestrzeni wieków, która podkreśla wnioski współgrające z jego interesami: że świat jest niebezpieczny, że Rosjanie muszą pozostać zjednoczeni i zdyscyplinowani, że demonstrowanie słabości jest proszeniem się o napaść i że – jak głosi słynne powiedzenie cara Aleksandra III – „Rosja ma tylko dwoje przyjaciół: swoją armię i swoją marynarkę wojenną”. Sondaże pokazują jednak, że Rosjanie nie są o tym przekonani. Owszem, świętowali powrót Krymu do Rosji, ale też sceptycznie potraktowali niewypowiedzianą wojnę w ukraińskiej części Donbasu, która poprzedziła inwazję w 2022 roku i do niej doprowadziła 9. Z równie chłodnym przyjęciem spotkała się interwencja w Syrii, choć media państwowe wychwalały ją jako sukces nowoczesnej „technowojny”. Ludzie po prostu nie wierzą, że Rosja jest zagrożona militarnie, nawet gdy machina propagandowa Kremla zalewa ich toksycznymi twierdzeniami o zachodnich spiskach i niebezpieczeństwach wiszących na włosku. Niemniej siły zbrojne są powszechnym symbolem narodowej dumy oraz potęgi państwa i chociaż nie wszystkie wojny Putina można uznać za zwycięskie, pod jego przywództwem raczej nie należy się spodziewać pacyfistycznego zwrotu opinii publicznej. Rządy jego następcy, kimkolwiek będzie, też takiej zmiany nie przyniosą.
Stało się to całkiem oczywiste w lutym 2022 roku, gdy Putin rozpoczął regularną inwazję na Ukrainę. Gdy to nastąpiło, tekst tej książki był już gotowy, nie mogłem jednak zignorować tak niezwykłej eskalacji agresywności i zuchwałości rosyjskiego prezydenta. Przeredagowałem więc tekst i dopisałem rozdział opisujący stan na czerwiec 2022 roku.

 
Wesprzyj nas