Zbiór opowiadań „Mrok jest miejscem” przenosi nas do rzeczywistości zawieszonych między dobrem a złem. W tym pękniętym lustrze możemy dostrzec złowrogie oblicza ludzkiej natury. To podróż w głąb świata mrocznych fantazji.


Dziewczynka z przemocowej rodziny spotyka w lesie dzikiego chłopca, który zwiastuje nadchodzącą tragedię. Fascynująca deformacja ciała Nila czyni z niego lokalną atrakcję i wzbudza zawiść młodszego brata. Popadający w szaleństwo ojciec przynosi do domu szkielet i traktuje go jak swoją córkę.

Bohaterami ośmiu historii Ariadny Castellarnau są rodzice i ich dzieci uwikłani w destrukcyjne relacje, poruszający się po niepewnym gruncie zniekształconych światów. Autorka konfrontuje ich z tym, co niezwykłe, by odkryli niepokojące i wstydliwe pragnienia, dręczące lęki oraz kierujące nimi fantazje.

***

Ariadna Castellarnau zaprasza do świata ciemności, pełnego szram i pęknięć, przez które mimo wszystko wydobywa się blask. To dobry omen czy zły znak? Odpowiedzi można szukać w doskonałych opowiadaniach, gdzie granica między rzeczywistością a królestwem cieni staje się coraz cieńsza.
Aleksandra Zielińska, pisarka

Opowiadania Ariadny Castellarnau, eleganckie i okrutne, pełne nieubłaganej melancholii, tworzą swój własny tajemniczy i niezwykle piękny świat.
Mariana Enríquez, autorka Niebezpieczeństw palenia w łóżku oraz Naszej części nocy

Ariadna Castellarnau ukończyła filologię hiszpańską oraz teorię literatury i komparatystykę na Uniwersytecie Barcelońskim. W latach 2009–2016 mieszkała w Buenos Aires, gdzie pracowała jako dziennikarka. Jej opowiadania znalazły się w antologiach Panorama Interzona i Extrema Ficción, a debiutancka powieść Quema została wyróżniona Premio Internacional Las Américas dla najlepszej powieści latynoamerykańskiej 2015 roku. Mrok jest miejscem został uhonorowany nagrodą Grand Prix de l’Imaginaire.

Ariadna Castellarnau
Mrok jest miejscem
Przekład: Justyna Sterna
Seria: Seria z Żurawiem
Wydawnictwo Bo.wiem
Premiera: 12 listopada 2024
 
 


MROK JEST MIEJSCEM

Goblinów przekupniów się strzeżmy,
Owoców też od nich nie bierzmy,
Któż bowiem nam powie, gdzie piły,
łakome – i jaką się ziemią żywiły?

Christina Rossetti, przeł. Mikołaj Denderski

Lucia wyskakuje z samochodu i pędzi przez plantację yerba mate, lecz nie ucieka daleko. Za jej plecami auto gwałtownie hamuje, a dwie osoby, ojciec i brat, rzucają się za nią w pościg i łapią, nim zdoła się nacieszyć swoją śmiałością.
– Życie ci niemiłe? – pyta ją matka, nie odwracając się, gdy mężczyźni rzucają dyszącą Lucię z powrotem na tylne siedzenie. Kobieta wbija rozkojarzone spojrzenie w jakiś odległy punkt krajobrazu skąpanego w słońcu. Prawą rękę zwiesza przez opuszczoną szybę samochodu, między palcami trzyma zapomnianego papierosa i nerwowo obgryza skórki drugiej dłoni. Ma na sobie śmierdzącą smażeniną podomkę bez rękawów, a jej skóra błyszczy się, jakby była natarta starym olejem.
– Zablokuj drzwi – mówi ojciec do syna – bo ta idiotka znowu ucieknie.
Silnik zaczyna pracować i samochód rusza w drogę, wzbijając przy tym tumany czerwonego pyłu. Dziewczynkę niepokoi kolor tutejszej ziemi. Dlaczego jest czerwona? Gdzieś na świecie znajduje się Morze Czerwone. Wie o tym, bo matka czyta jej wersety ze Starego Testamentu, tylko po to, by pokazać, na ile przemyślnych sposobów Jahwe ratował Izraelitów, a jak niewiele uwagi poświęca ich nędznej rodzinie. Lecz Lucia wątpi, by Morze Czerwone miało jakikolwiek związek z tym miejscem. Ziemia jest tutaj czerwona po prostu: by doprowadzać do rozpaczy, by potęgować poczucie duchoty i żaru. Gdy pada deszcz, co zdarza się często i zawsze nie w porę, tworzą się strumienie przypominające krew.
Ojciec gwałtownie skręca i jadą opłotkami. To nie pierwszy raz. Szosa, którą wcześniej jechali, też była boczną drogą. Dawno temu porzucili główne szlaki i teraz żyją na uboczu. Czasami Lucia ma wrażenie, że umarli, tylko jeszcze nie zdają sobie z tego sprawy. Dowiedzą się o tym dopiero, gdy pewnego dnia znajdą wyjście z labiryntu dróg ciągnących się wzdłuż plantacji yerba mate i odkryją, że główna droga już nie istnieje. Została starta z mapy, a wraz z nią możliwość powrotu. Zaraz będą w domu, choć Lucia opiera się przed nazywaniem tak tego miejsca.
Ta nora to dwie klitki z kiblem na zewnątrz. Ukrywają się tam, dopóki sytuacja nie przycichnie i nie będą mogli przekroczyć granicy. Rudera należy do kuzyna ojca, który też jest w to wszystko zamieszany. Lucia nie wie do końca, o co chodzi, ale domyśla się, że to coś poważnego, skoro muszą uciekać z kraju całą rodziną.
– Wysiadaj – rozkazuje ojciec, wyjmując kluczyk ze stacyjki.
Lucia się ociąga, udaje, że szuka czegoś na podłodze, tylko po to, by opóźnić trochę karę, która bez wątpienia ją spotka.
– Szybciej – popędza brat i wyciąga ją siłą z samochodu.
Wszystkiemu winien jest ojciec, jego obsesja, by wszędzie chodzili razem. Boi się zostawić ich samych. Szczególnie nie ufa żonie, bo mogłaby wpaść na pomysł, żeby z kimś porozmawiać albo zadzwonić do swojej siostry idiotki w stolicy. Więc gdy wszyscy razem wracali ze sklepu, a w samochodzie panował upał i śmierdziało potem, matka nieznośnie gderała, zastanawiając się, czy sklepikarz podejrzliwie na nich patrzył, a ojciec zaprzeczał, mówiąc, że to jej głupia wyobraźnia, Lucia nie miała innego wyjścia jak tylko otworzyć drzwi i uciec.
Matka wyciąga z bagażnika torby z prowiantem i niesie je do domu. W siatkach są kawa, ryż, trochę owoców, mąka z manioku i inne rzeczy, z których ugotuje potem obrzydliwe dania. Lucia biegnie, by jej pomóc. Myśli, że dopóki będzie nosić torby, to ojciec nic jej nie zrobi. Nie karze się wydajnych osób. Lecz ojciec okrąża samochód i staje im na drodze. Jest wysokim, potężnym mężczyzną, przystojnym pod każdym względem. Nosi włosy zebrane w kucyk; długie blond włosy, tak jasne, jakby pochodził z innego kraju. Mówią na niego Szwed.
– Wiesz, co się stanie, jeśli ktoś się dowie, że tu jesteśmy? – pyta córkę.
Lucia kiwa głową.
– Nie, nie wiesz. Ja ci to wytłumaczę. Zostaw torbę i chodź.
– Nie chcę – mamrocze dziewczynka.
Szwed patrzy na nią zaskoczony i wściekły.
– Co takiego?
– Nie chcę z tobą nigdzie iść.
– Za kogo ty się, do cholery, uważasz, by decydować, co chcesz, a czego nie? Zostaw tę pieprzoną torbę i chodź.
Wtedy słyszą chrzęst dochodzący ze żwirowej drogi, co oznacza, że do domu podjeżdża jakiś samochód. Mina Szweda natychmiast się zmienia, mięśnie twarzy delikatnie wiotczeją, a przez oblicze przechodzi zaledwie cień paniki, który szybko znika, gdy tylko zza zakrętu wyłania się należący do kuzyna land rover.
– Porozmawiamy później – rzuca Szwed i odchodzi.
Lucia czuje, jak jej ciało też wiotczeje, i wypuszcza z rąk torbę. Pół tuzina mango toczy się po czerwonej ziemi.

Z wnętrza domu dobiegają odgłosy kłótni dwóch mężczyzn.
Szwed domaga się od kuzyna papierów, które pozwolą im opuścić tę parszywą ruderę i przekroczyć granicę. Z kolei kuzyn żąda od niego pieniędzy. Kłócą się tak ponad dwadzieścia minut. Potem pada imię: Szalony Vilette.
Szalony Vilette to były szef Szweda, gruby mężczyzna w ciemnych okularach, z pierścionkiem na każdym palcu dłoni i podkutymi butami stukającymi o podłogę. Lucia zrozumiała, dlaczego nazywają go szalonym, w dniu, w którym go poznała. Mężczyzna zdjął wtedy ciemne okulary i na nią spojrzał. Miała wrażenie, że upłynęła wieczność, a on wciąż nie odrywał od niej wygłodniałego wzroku. To spojrzenie nie należało do kogoś, kto nie ma co jeść, tylko do zwierzęcia domagającego się krwi.
– Śliczniutka, śliczniutka – powiedział w końcu Szalony Vilette, gładząc ją po głowie. – Tylko nie pozwól, by te skurwysyny tknęły cię choćby palcem.
Zanim Szwed zaczął pracować dla Szalonego Vilette, rodzina Lucii mieszkała w dwunastopiętrowym budynku w parszywej dzielnicy na przedmieściach stolicy. W windzie mieściły się tylko dwie osoby. Gdy jechała w górę, skrzypiała tak przeraźliwie, jakby ktoś wyszarpywał kable z jej wnętrzności, żeby ją strącić do otchłani ścieków i gówna. Gorzej być nie mogło: w ciągu dnia Szwed pracował w fabryce; nocami pił. Oba zajęcia były wyniszczające, z rodzaju tych, co zostawiają ślad w postaci podkrążonych oczu. Na domiar złego fabryka miała zostać zamknięta, więc matka narzekała, że po raz kolejny szala boskiej sprawiedliwości przechylała się na ich niekorzyść.
– O jakiej znowu boskiej szali pieprzysz!? – grzmiał Szwed, pijany w sztok.
– O szali, na której Bóg rozdziela radości i smutki, bogactwa i upokorzenia, zawsze na korzyść tych samych – pogardliwie odpowiadała matka.
Pewnej nocy, gdy dzieci jadły na kolację makaron z omastą, Szwed wrócił do domu, bez słowa przeszedł przez jadalnię i skierował się prosto do sypialni. Reszta rodziny podążyła za nim, lecz zatrzymała się w progu pokoju. Mężczyzna klęczał przed otwartą szafą ze strzelbą dziadka Ezequiela w ręku.
– Po co ci ta strzelba? – zapytała matka.
Szwed, milcząc, opróżniał górną półkę szafy. Na podłogę spadły zjedzone przez mole zimowe swetry i plotkarskie magazyny, które matka ukradła z salonu fryzjerskiego, gdzie sprzątała na godziny. W innej sytuacji Szwed zacząłby krzyczeć i domagać się wyjaśnień, skąd wytrzasnęła ten pornograficzny szajs, lecz teraz był zbyt zajęty, by zwrócić uwagę na czasopisma.
– Czego szukasz?
– Nabojów.
– Nie mamy żadnych nabojów.
– Mamy, położyłem je tutaj.
– Tutaj nic nie ma.
– Ty suko! Dawaj te pieprzone naboje.
Matka złapała się wtedy za głowę i zaczęła krzyczeć, że co on sobie wyobraża, czy niby będzie napadał na bank, by wychodzić ze strzelbą. Szwed uciszył ją uderzeniem w twarz, a dzieci czmychnęły na kanapę i stamtąd, skulone, słuchały reszty kłótni. Mężczyzna był wzburzony. Robotnicy szli przejąć fabrykę i zamierzali walczyć tym, co mieli pod ręką, gotowi w razie potrzeby użyć także broni. A potrzeba istniała.
– I co zrobicie z tą bronią, łajdacy? – wrzeszczała matka.
– Będziemy bronić pracy.
– Ty rodziny masz bronić!
Szwed zamknął drzwi do sypialni i przez chwilę rodzeństwo słyszało tylko więcej krzyków i odgłosów szamotaniny. Lucia była przekonana, że w każdym momencie może rozlec się wystrzał i wszystko zakończy się rozlewem krwi, tak jak u rodziny na czwartym piętrze. Chciała chwycić brata za rękę i powiedzieć mu: ucieknijmy do lasu! Ale wtedy przypomniała sobie, że w okolicy nie ma żadnego lasu; wszędzie tylko beton i nieużytki, gdzie walają się części po złomowaniu kradzionych aut.
Gdy po dwóch dniach napięcia nie do wytrzymania sprawa się uspokoiła, ojciec zadzwonił do kuzyna z plantacji yerba mate, który zawsze znajdował na wszystko rozwiązanie, a ten skontaktował się z Szalonym Vilette. Ten człowiek zawsze miał pracę dla zdesperowanych. Niedługo później rodzina przeprowadziła się do lepszego domu – gdzie każde dziecko miało swój własny pokój – choć w równie brzydkiej dzielnicy.
Lucia nigdy się nie dowiedziała, co ojciec robił dla Szalonego Vilette. Tylko raz, gdy jeszcze wszystko się dobrze układało, słyszała, jak matka z dumą opowiada siostrze przez telefon:
– …I Vilette zapytał, czy jest sługą bożym, a mój mąż odpowiedział: oczywiście, wierniejszym niż sam Hiob. A wtedy Szalony Vilette skomentował, że świetnie się składa, bo słudzy boży wiedzą, że ponad ludzką sprawiedliwością jest sprawiedliwość boska. I jeśli nie dosięgnie ich jedna, to spotka ich druga, ale któraś na pewno.
Lucia rozumie, że ukrywają się teraz pośród plantacji yerba mate przed którąś z tych sprawiedliwości, a może nawet obiema naraz. Wkrótce ich dosięgną, każda z nich dosiada konia i każe dąć w trąby, są gotowe na Apokalipsę.

 
Wesprzyj nas