«Drabina Jakowa» w spektakularny sposób przedstawia rosyjską koncepcję sudba, czyli pojmowania losu jako swoistego więzienia, z którego nigdy nie można uciec


Moskwa, 1975 rok. Scenografka teatralna Nora Osiecka staje się właścicielką skrzynki z korespondencją swoich dziadków, Marusi i Jakowa. Po latach pozna historię ich miłości i skrywane rodzinne tajemnice. Śledząc losy zakochanych, cofniemy się do początku wieku, do Kijowa, gdzie dorastali autorzy listów – wolnomyśliciele marzący o lepszym świecie, który miał nigdy nie nadejść. Dotrzemy także, już na początku XXI wieku, do tajnych akt KGB. Czego zdołamy się dowiedzieć o przeszłości Nory – jej rodziny i narodu?

Tę misternie skonstruowaną, napisaną z Tołstojowskim rozmachem i dramaturgią „Doktora Żywago”, kronikę tworzą ludzie, dla których narodziny, ślub, zdrada, choroba, rozmowa z sąsiadką czy pierwsze kroki dziecka są równie ważne, co śmierć Stalina ogłoszona w porannym programie telewizyjnym.

Porywająca saga na tle burzliwej historii XX stulecia, oparta na dokumentach z archiwum rodzinnego autorki.

***

«Drabina Jakowa» w spektakularny sposób przedstawia rosyjską koncepcję sudba, czyli pojmowania losu jako swoistego więzienia, z którego nigdy nie można uciec. Chodzi tu o istotę samego życia jako niezbywalnie naznaczonego wyborami naszych przodków. Ta istota jest niezmienna, tak jak wieczni są aniołowie wspinający się po drabinie Jakuba.
– „The New York Times”

Przez ponad siedemset stron będziemy mocno, czasami wręcz odczuwając ból, przeżywać losy bohaterów i szukać paraleli między ich życiorysami a przeszłością naszych bliskich.
– Galina Józefowicz, krytyczka literacka

Ludmiła Ulicka
Drabina Jakowa
Przekład: Agnieszka Sowińska
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 30 października 2024
 
 


ROZ­DZIAŁ 1
Wi­kli­nowy ku­fe­rek

(1975)

Dziecko było piękne od chwili po­ja­wie­nia się na świe­cie – z do­strze­gal­nym do­łecz­kiem w bródce i kształtną główką, jakby wy­szło wprost spod ręki do­brego fry­zjera: krótka fry­zurka, do­kład­nie jak u mamy, tylko wło­ski ja­śniej­sze. I Nora od razu je po­ko­chała, choć wcze­śniej nie była zbyt pewna sie­bie. Miała trzy­dzie­ści dwa lata i są­dziła, że na­uczyła się już ko­chać lu­dzi za ich za­sługi, a nie tak po pro­stu, z po­wodu po­kre­wień­stwa. Dziecko oka­zało się cał­ko­wi­cie godne nie­umo­ty­wo­wa­nej mi­ło­ści – spało do­brze, nie pła­kało, ssało pra­wi­dłowo, z dużą cie­ka­wo­ścią przy­glą­dało się swoim za­ci­śnię­tym piąst­kom. Dys­cy­pliny nie prze­strze­gało: raz spało dwie go­dziny, in­nym ra­zem sześć bez prze­rwy, bu­dziło się, cmo­kało w pu­ste po­wie­trze – i Nora od razu przy­sta­wiała je do piersi. Sama też nie lu­biła dys­cy­pliny i za­uwa­żyła ten wspólny im rys.
Jej piersi ule­gły nie­sa­mo­wi­tej prze­mia­nie. Już pod­czas ciąży ład­nie na­brały ob­ję­to­ści i choć wcze­śniej na pła­skiej po­wierzchni ster­czały same sutki, te­raz, gdy na­brzmiały mle­kiem, zy­skały na zna­cze­niu. Nora pa­trzyła na nie z sza­cun­kiem, od­czu­wa­jąc dziwną przy­jem­ność z tej zmiany. Choć fi­zycz­nie było to ra­czej nie­przy­jemne – nie­ustanne na­pię­cie i nie­wy­goda. W sa­mym kar­mie­niu była obca, nie­zwią­zana z nim, po­dej­rzana sło­dycz…
Mi­nęły trzy mie­siące od chwili przyj­ścia na świat, gdy prze­stało być „dziec­kiem”, a stało się „Ju­ri­kiem”. Zaj­mo­wało po­kój, który wcze­śniej na­le­żał do mamy Nory i który stał się ni­czyj po osta­tecz­nej prze­pro­wadzce Ama­lii Alek­san­drowny do Re­zer­watu Priok­sko-Ter­ra­snego, do męża, An­drieja Iwa­no­wi­cza. Dwa ty­go­dnie przed po­ro­dem Nora na szybko po­bie­liła po­kój, a Ju­rik za­miesz­kał w nim w bia­łym łó­żeczku – re­kwi­zy­cie z dru­giego aktu Trzech sióstr. Te­raz to nie miało już żad­nego zna­cze­nia, ale w mi­nio­nym se­zo­nie cały te­atr był wstrzą­śnięty skan­da­lem zwią­za­nym ze zdję­ciem tego spek­ta­klu. Nora była sce­no­grafką, re­ży­se­rem – Ten­giz Ku­ziani.
Ten­giz, gdy le­ciał do Tbi­lisi, po­wie­dział, że nie wróci wię­cej do Mo­skwy. Rok póź­niej za­dzwo­nił do Nory, po­in­for­mo­wał, że za­pro­szono go do Bar­naułu, by wy­sta­wił Pannę bez po­sagu Ostrow­skiego i że się nad tym za­sta­na­wia. Pod ko­niec roz­mowy za­pro­po­no­wał, by Nora po­je­chała ra­zem z nim, jako sce­no­grafka… Jakby nie wie­dział, że Nora uro­dziła dziecko. Albo uda­wał. Dziwne było jesz­cze i to: czyżby tym ra­zem za­ku­li­sowa poczta pan­to­flowa nie za­dzia­łała? Świat te­atru to ohydny śmiet­nik, w któ­rym pry­watne ży­cie za­wsze ma wy­wró­coną pod­szewkę, do wia­do­mo­ści pu­blicz­nej po­da­wało się w nim każdy nie­zna­czący de­tal, a już to, kto kogo ko­chał czy nie ko­chał, kto z kim przy­pad­kiem spo­ty­kał się w łóż­kach pro­win­cjo­nal­nych ho­steli pod­czas go­ścin­nych wy­stę­pów i czyje dziecko wy­skro­bała która ak­torka, roz­no­siło się na­tych­miast.
W przy­padku Nory tak się nie stało – nie była gwiazdą. Je­dyne, co się wy­da­rzyło, to spek­ta­ku­larne fia­sko. No a poza tym uro­dziła dziecko. Mil­czące py­ta­nie śro­do­wi­ska te­atral­nego: kto jest oj­cem? O jej ro­man­sie z re­ży­se­rem wie­dzieli wszy­scy. Ale jej mąż nie był czło­wie­kiem te­atru, na­le­żał do „pu­blicz­no­ści”, a i ona sama, jako młoda sce­no­grafka, do­piero za­czy­nała ka­rierę. Zdaje się, że rów­nież skoń­czyła… Z tych wła­śnie po­wo­dów te­atralna ho­łota nie po­świę­ciła jej więk­szej uwagi – ani szep­tów za ple­cami, ani wy­miany zna­czą­cych spoj­rzeń. Wszystko to te­raz nie miało żad­nego zna­cze­nia – Nora zwol­niła się z te­atru…
Ju­rik nie spał od ósmej. W oko­li­cach dzie­wią­tej Nora spo­dzie­wała się pie­lę­gniarki Ta­isii – miała za­szcze­pić dziecko, ale była już je­de­na­sta, a ta wciąż nie przy­cho­dziła. Nora po­szła do ła­zienki zro­bić pra­nie. Nie usły­szała dzwonka od razu, wy­sko­czyła, otwo­rzyła drzwi. Ta­isija za­częła ga­dać już w progu… Nie była zwy­czajną pie­lę­gniarką z po­radni dzie­cię­cej, ale czło­wie­kiem z mi­sją: edu­ko­wała nie­ro­zumne ma­muśki, wta­jem­ni­czała je w wielki se­kret wy­cho­wy­wa­nia dzieci, a przy oka­zji dzie­liła się z nimi od­wieczną ko­biecą mą­dro­ścią, wpa­jała umi­ło­wa­nie do ży­cia ro­dzin­nego, do­ra­dzała w re­la­cjach z te­ścio­wymi i po­zo­stałą ro­dziną męża, łącz­nie z ich by­łymi żo­nami. We­so­łej plot­karce i pa­pli to­wa­rzy­szyło prze­ko­na­nie, że wszyst­kie te dzieci bez od­po­wied­niego śro­do­wi­ska – a taką wła­śnie funk­cję peł­niła: „po­łoż­nej śro­do­wi­sko­wej” – nie ro­słyby na­le­ży­cie. Żad­nych wzor­ców wy­cho­wy­wa­nia, poza wła­snymi, nie uzna­wała. Na­zwi­sko dok­tora Ben­ja­mina Spo­cka wy­pro­wa­dzało Ta­isiję z rów­no­wagi.
Ze wszyst­kich „ma­mu­siek” naj­bar­dziej lu­biła ta­kie jak Nora – sa­motne, pier­wo­ródki, po­zba­wione mat­czy­nej po­mocy. Była ona po pro­stu ide­ałem: z po­wodu osła­bie­nia po po­ro­dzie oszczę­dzała siły na prze­trwa­nie i nie sprze­ci­wiała się na­ukom Ta­isii. A poza tym miała do­świad­cze­nie pracy w te­atrze, gdzie ak­to­rzy, jak małe dzieci, wiecz­nie się kłó­cili, byli za­zdro­śni i za­wistni, i na­uczyła się wy­słu­chi­wać wszel­kich bredni z uda­waną uwagą, prze­mil­czeć to, co trzeba, współ­czu­jąco przy­tak­nąć.
Nora stała obok Ta­isii, słu­chała jej traj­ko­ta­nia, ob­ser­wo­wała, jak śnie­żynki na jej fu­trze zmie­niają się w drobne kro­ple i spły­wają…
– Wy­bacz, że się spóź­ni­łam, ale wy­obraź so­bie, za­cho­dzę do Siw­ko­wych – znasz Na­ta­szę Siw­kową spod pięt­nastki? Dziew­czynka Oleńka, osiem mie­sięcy, cudo, na­rze­czona dla two­jego bę­dzie – a u nich tam kłót­nia. Te­ściowa z Ka­ra­gandy przy­je­chała, z pre­ten­sjami, że Na­taszka się o męża nie trosz­czy, dziecko za­nie­dbuje, że dia­teza z po­wodu nie­wła­ści­wej diety. Ale znasz mnie, za­pro­wa­dzi­łam po­rzą­dek.
Ta­isija ru­szyła do ła­zienki, żeby umyć ręce, ko­men­tu­jąc po dro­dze:
– Ile razy ci mó­wi­łam, że­byś do pra­nia brała my­dło dzie­cięce, pro­szek się ni­jak nie na­daje. Słu­chaj, co ci mó­wię, nic złego ci nie po­wiem…
Było tuż po dwu­na­stej. Ju­rik już za­snął, Nora nie chciała go bu­dzić. Za­pro­po­no­wała Ta­isii her­batę. Ta za­jęła w kuchni miej­sce go­spo­dyni. Sie­dze­nie przy szczy­cie stołu do niej pa­so­wało – duża głowa, loki ze­brane spinką w kok – prze­strzeń z sza­cun­kiem or­ga­ni­zo­wała się wo­kół niej, a ona od razu znaj­do­wała się w cen­trum fi­li­ża­nek i spodków, które cią­gnęły ku niej jak owce do pa­stu­cha.
Ładna kom­po­zy­cja, au­to­ma­tycz­nie od­no­to­wała Nora i po­sta­wiła na stole czer­wone pu­dełko z je­le­niem w skoku na­ma­lo­wa­nym na wieczku. Go­ście cza­sami coś przy­no­sili, a Nora nie lu­biła sło­dy­czy, przy­nie­sione w pre­zen­cie cze­ko­ladki cze­kały na oka­zję, po­kry­wa­jąc się bia­łym na­lo­tem.
Ta­isija, z któ­rej wło­sów kro­ple ska­py­wały na stół, wy­su­nęła rękę po cze­ko­ladkę z dro­giej bom­bo­nierki. Za­trzy­mała jed­nak dłoń w po­wie­trzu i nie­ocze­ki­wa­nie za­py­tała:
– Nora, a ty w ogóle masz męża?
Zdra­dza mi ta­jem­nice do­ty­czące opieki nad nie­mow­la­kiem i chce po­znać moje, w za­mian za dzie­cięce my­dło… Ten­giz na­uczył ją tak ro­zu­mieć dia­logi, ich we­wnętrzną kanwę.
– Mam.
Nie ma po­trzeby wy­po­wia­dać zbęd­nych słów, można wszystko ze­psuć, dia­log musi się roz­wi­jać swoim to­rem, sama w końcu za­pyta…
– Od dawna?
– Od czter­na­stu lat, od szkoły.
Pauza. Piękna kon­struk­cja.
– A czemu jak się zja­wiam to sama w domu je­steś?… On ci nie po­maga, w przy­chodni też ci nie to­wa­rzy­szy…
Nora za­my­śliła się na chwilę: po­wie­dzieć, że jest ka­pi­ta­nem stat­ków mor­skich? Albo że sie­dzi?
– To taki do­cho­dzący mąż. Z matką mieszka. To dość szcze­gólny czło­wiek, bar­dzo uta­len­to­wany, ma­te­ma­tyk, ale w spra­wach ży­cio­wych jest mniej wię­cej jak Ju­rik. – Nora zde­cy­do­wała się na prawdę. Jedną dzie­siątą prawdy.
– Och! – oży­wiła się Ta­isija. – Znam ana­lo­giczny przy­pa­dek!
Ale w tym mo­men­cie Nora wy­ło­wiła czuj­nym uchem ja­kiś ruch i po­szła do synka. Obu­dził się i pa­trzył na matkę jakby ze zdzi­wie­niem. Za ple­cami Nory stała Ta­isija, to wła­śnie w nią się wpa­try­wał.
– Obu­dzi­li­śmy się, Ju­roczka? – za­świer­go­tała Ta­isija.
Nora wy­jęła chłop­czyka z łó­żeczka. Od­wró­cił głowę w stronę po­łoż­nej, pa­trzył wy­cze­ku­jąco.
Nora nie miała prze­wi­jaka, je­dy­nie se­kre­ta­rzyk z otwie­raną klapką i Ju­rik z tru­dem już się na nim mie­ścił (ale prze­cież też synka nie prze­wi­jała). W szwalni uszyto jej dwie pary śpiosz­ków, dziew­czyny z pra­cowni kra­wiec­kiej sko­pio­wały z ja­kie­goś za­gra­nicz­nego wy­kroju.
Ta­isija odro­binę po­ma­ru­dziła na te­mat ka­pi­ta­li­stycz­nych maj­te­czek z gu­mową wkładką, w któ­rej mo­kra pie­luszka po­wo­do­wała od­pa­rze­nia, po­ca­ło­wała dziecko w pupkę, po­le­ciła roz­ło­żyć czy­ste prze­ście­ra­dło na tap­cza­nie i przy­go­to­wała szcze­pionkę. Wy­mie­szała coś z jed­nej i dru­giej fiolki, na­brała ciecz do strzy­kawki i le­ciutko ukłuła chłop­czyka igłą. Dziecko się skrzy­wiło, jakby chciało się roz­pła­kać, ale się roz­my­śliło. Spoj­rzało na matkę i się uśmiech­nęło.
Mą­dry chło­pak, wszystko ro­zu­mie, za­chwy­ciła się Nora.
Ta­isija po­szła do kuchni wy­rzu­cić watę i krzyk­nęła od progu:
– Woda! Nora! Woda leci! Po­top!
Woda, która prze­lała się z wanny, wy­pły­nęła na ko­ry­tarz i do­tarła już do kuchni. Wło­żyły Ju­rika do łó­żeczka, ale chyba zbyt ner­wowo, po­spiesz­nie, i się roz­pła­kał. Nora za­krę­ciła kran, rzu­ciła na pod­łogę ręcz­niki, za­częła wy­cie­rać wodę. Ta­isija zręcz­nie jej po­ma­gała. Na­gle, w takt szlo­chów zo­sta­wio­nego w łó­żeczku dziecka, za­dzwo­nił te­le­fon.
Za­la­łam są­sia­dów, prze­stra­szyła się Nora i po­bie­gła do te­le­fonu po­wie­dzieć, że już wy­ciera.
Ale to nie byli są­sie­dzi, tylko oj­ciec Nory, Gien­rich Ja­kow­le­wicz.
Jak za­wsze, wy­brał so­bie kiep­ski mo­ment…, zdą­żyła po­my­śleć Nora. Ju­rik krzy­czał pierw­szy raz w ży­ciu tak gło­śno, a do tego ten po­top.
– Tato, mam tu po­top, od­dzwo­nię.
– Nora, moja matka zmarła – po­woli i uro­czy­ście po­wie­dział oj­ciec. – Dziś w nocy… w domu… – I do­dał ci­cho: – Przyjdź tu prę­dziutko, nie wiem, co ro­bić…
Nora rzu­ciła wy­żętą szmatę na pod­łogę: jak za­wsze, ta­kie tra­ge­die dzieją się w bar­dzo kiep­skim mo­men­cie. Dla­czego jej bli­scy na­wet na śmierć wy­bie­rają so­bie naj­bar­dziej nie­wła­ściwy mo­ment?
Ta­isija od razu wszystko zro­zu­miała:
– Kto?
– Bab­cia.
– Ile lat?
– Pew­nie z osiem­dzie­siąt. Ukry­wała to całe ży­cie, od­mła­dzała się, zmie­niała pasz­port… Pu­ścisz mnie na kilka go­dzin?
– Idź, idź. Zo­stanę.
Nora ko­lejny raz umyła ręce, co było dość głu­pie, po­nie­waż były czy­ste, rzu­ciła się do Ju­rika i po­dała mu pierś. Po­cząt­kowo ode­pchnął ją z urazą, ale gdy po­wio­dła sut­kiem po jego war­gach, wziął go do ust i się uspo­koił.
Ta­isija w tym cza­sie, zdjąw­szy spód­nicę i bluzkę, zręcz­nie zbie­rała wodę do wia­dra, szybko wy­le­wała ją do ubi­ka­cji; jej ró­żowe pan­ta­lony, biała krótka halka, grube pu­kle wło­sów z roz­su­pła­nego koka po­ja­wiały się i zni­kały w ko­ry­ta­rzu i Nora nie mo­gła się nie uśmiech­nąć na wi­dok jej zręcz­no­ści, piękna i pre­cy­zji ru­chów.
– Nie wiem, jak długo to po­trwa… Za­dzwo­nię. Tu nie­da­leko mieszka, na Po­war­skiej.
– Idź, idź, od­wo­łam dwie wi­zyty. Tylko ścią­gnij po­karm na wszelki wy­pa­dek. Może się prze­dłu­żyć. Ta­kie rze­czy…
Tak, po­my­ślała Nora. Zda­wa­łoby się, że przy­pad­kowy czło­wiek, a za­re­ago­wała na­tych­miast. Nie­sa­mo­wita baba.

 

 
Wesprzyj nas