Orlando Figes, autor głośnych „Szeptów” i „Tańca Nataszy”, odkrywa przed nami niezwykłą historię miłości, która przetrwała najokrutniejsze próby stalinowskiego reżimu.


Lew Glebowicz Miszczenko i Swietłana Iwanowna poznali się w latach trzydziestych na Uniwersytecie Moskiewskim. Wzajemną fascynację i rodzące się uczucie przerwała wojna. Lew po wyjeździe na front, trafił do niemieckiego obozu jenieckiego, gdzie pracował jako tłumacz. Po powrocie do ojczyzny został oskarżony o zdradę kraju i skazany na dziesięć lat łagru w Peczorze.

II wojna światowa i Gułag rozdzieliły Lwa i Swietłanę na czternaście lat, próbując złamać i osłabić. Pozostali sobie wierni i wymieniali tysiące tajnych listów, opisując każdy drobny szczegół ze swojego życia.

Orlando Figes uzyskał wyłączny dostęp do ich nieocenzurowanej, a zarazem nielegalnej korespondencji z lat 1946-1954. Na podstawie analizy zapisków, notatek i listów, wnikliwych badań historycznych oraz rozmów z Lwem i Swietłaną, którzy po latach rozłąki pobrali się i doczekali potomstwa,stworzył historię pełną niedowierzania i wzruszenia. To zapis miłości dwojga młodych ludzi, których los na wiele lat przypieczętowany został przez jeden z bardziej wyrafinowanych systemów zagłady. To także doskonałe uzupełnienie historii, bieżący zapis codziennego życia w łagrze i w powojennej Moskwie. Lektura obowiązkowa dla wszystkich.

***

• Równie fascynująca i inspirująca, co rozdzierająca serce… Nie da się czytać bez łez.
– Financial Times

• Orlando Figes stworzył coś pięknego z mrocznych czasów.
– Observer

Orlando Figes
Poślij chociaż słowo
Opowieść o miłości i przetrwaniu w Gułagu
Przekład: Władysław Jeżewski
Wydawnictwo Wielka Litera
Premiera: 23 października 2024
 
 

Przedmowa

Trzy stare walizki właśnie przywieziono. Stały w drzwiach, tarasując wejście do pokoju, w którym pracownicy moskiewskiej siedziby Stowarzyszenia Memoriał przyjmowali interesantów.
Jesienią 2007 roku przyszedłem do Memoriału, aby w dziale badań naukowych spotkać się z kilkoma historykami. Widząc, że zainteresowałem się walizkami, koledzy po fachu wyjaśnili mi, że jest w nich największe prywatne archiwum, jakie przekazano Memoriałowi w jego dwudziestoletniej historii. Należało do Lwa i Swietłany Miszczenków, którzy poznali się na studiach w latach trzydziestych, ale potem rozdzieliła ich wojna 1941–1945 i późniejsze uwięzienie Lwa w łagrze. Podobno dzieje miłości Miszczenków były zupełnie niezwykłe. Otworzyliśmy największą walizkę. Nigdy czegoś takiego nie widziałem: kilka tysięcy listów w paczkach związanych ciasno sznurkami i gumkami, notatniki, dzienniki, dokumenty i fotografie. Najcenniejszy skarb kryła w sobie trzecia walizka, brązowe pudło z dykty, ze skórzanymi rogami i trzema metalowymi zamkami, które otworzyły się bez trudu. Nikt nie umiał powiedzieć, ile listów jest w środku – przypuszczaliśmy, że jakieś dwa tysiące – wiadomo było tylko, ile waży walizka (37 kilogramów).
Znajdowały się w niej same listy miłosne, które napisali do siebie Lew i Swietłana, gdy Lew odsiadywał wyrok w Peczorze, jednym z najbardziej osławionych stalinowskich obozów pracy na dalekiej północy Związku Sowieckiego. Pierwszy napisała Swietłana w lipcu 1946 roku, a ostatni – Lew w listopadzie 1954. Pisywali przynajmniej dwa razy w tygodniu. Ich korespondencja to największy zbiór listów łagrowych, jaki dotąd odkryto. Ale listy te są niezwykłe nie tylko dlatego, że uzbierało się ich tak wiele, ale także przez to, że nie były cenzurowane. Przemycali je do obozu i z obozu wolnonajemni pracownicy i funkcjonariusze, którzy lubili Lwa i współczuli mu.Opowieści o przemycaniu listów zawsze wzbogacały łagrowy folklor, ale nikt nie przypuszczał, że istnieje tak bogata nielegalna korespondencja między więźniem Gułagu a osobą pozostającą na wolności.
Listy były tak ciasno upakowane, że z trudem wetknąłem palce między nie i wyjąłem pierwszy. Jego autorką była Swietłana.
Na kopercie przeczytałem:
Komi ASSR
Rejon kożwański
Kombinat drzewny
O[bóz] p[oprawczy] 274–11b
Dla Lwa Glebowicza Miszczenki
Urzędowy numer „274–11b” miał dla wtajemniczonych straszne znaczenie.
Zacząłem odczytywać drobne, ledwie czytelne pismo Swietłany, pokrywające pożółkły papier, który rozsypywał się w palcach. „No i nie wiem nawet, co mam Ci napisać w moim liście. Że tęsknię za Tobą? Ale wiesz o tym. Że czas się dla mnie zatrzymał, że żyję jakby w antrakcie? Cokolwiek robię, wydaje mi się, że tylko zabijam czas”. Wyjąłem inny list z tej samej paczuszki, napisany przez Lwa. „Pytałaś kiedyś, czy łatwiej żyć z nadzieją, czy bez niej… Nie mogę robić sobie żadnych nadziei, ale czuję się bez nich spokojniejszy”. Przysłuchiwałem się rozmowie między kochankami.
W miarę przeglądania listów moje zaciekawienie rosło. Listy Lwa były bogate w obozowe realia. Stanowiły chyba jedyny tak obszerny, sporządzany na bieżąco zapis codziennego życia w łagrze, jaki trafił do rąk historyków. Opublikowano wiele wspomnień z obozów pracy, ale żadne nie mogły się równać z tymi nieocenzurowanymi listami, napisanymi w zonie, za drutem kolczastym. Listy Lwa, opowiadające ich jedynej adresatce, co przeżywa, z biegiem czasu coraz dokładniej informowały o warunkach panujących w obozie. Listy Swietłany miały podtrzymać Lwa na duchu, dać mu nadzieję, ale, jak szybko zrozumiałem, są też zapisem jej walki o przetrwanie ich miłości.
Przez stalinowskie obozy pracy przeszło około dwudziestu milionów ludzi, w większości mężczyzn. Więźniowie na ogół mogli pisać i otrzymywać listy średnio raz w miesiącu, ale cała ich korespondencja podlegała cenzurze. Trudno było o intymną wymianę myśli, kiedy wszystkie listy czytała najpierw tajna policja. Ośmio-, dziesięcioletni wyrok oznaczał prawie zawsze koniec związku; więźniowie tracili narzeczone, żony albo mężów, całe rodziny. Lew i Swietłana byli zupełnym
wyjątkiem. Nie tylko pisali do siebie, a nawet nielegalnie się spotykali – za co groziła bardzo surowa kara, bo było to rażące złamanie przepisów Gułagu – ale przechowywali każdy list (czym narażali się jeszcze bardziej), bo każdy był fragmentem historii ich miłości.
Okazało się, że w najmniejszej walizce jest półtora tysiąca listów. Ich przepisanie trwało ponad dwa lata. Były trudne do odczytania, pełne szyfrów, zagadkowych szczegółów, które należało wyjaśnić, i inicjałów wymagających rozwiązania. Listy te są podstawowym źródłem, z którego korzystałem podczas pracy nad książką, ale opierałem się też na dodatkowych materiałach: bogatej dokumentacji z pozostałych walizek, obszernych wywiadach, których udzielili mi Lew i Swietłana, ich krewni i przyjaciele, wspomnieniach innych więźniów łagru w Peczorze, własnych obserwacjach poczynionych podczas pobytów w tym mieście i wywiadach z jego mieszkańcami, a także na archiwach peczorskiego obozu pracy.

Rozdział 1

Lew pierwszy zobaczył Swietę. Zauważył ją od razu w tłumie kandydatów na studia, czekających na dziedzińcu Uniwersytetu Moskiewskiego na rozpoczęcie egzaminu wstępnego. Stała pod drzwiami Wydziału Fizyki z przyjacielem Lwa, Gieorgijem Lachowem. Lachow zamachał do Lwa i przedstawił mu Swietę, swoją koleżankę z liceum. Zdążyli zamienić tylko kilka słów, gdy otwarto drzwi i razem z innymi studentami weszli po schodach do auli, w której miał się odbyć egzamin.
Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Lew był zbyt ostrożny, aby od razu się zakochać. Ale Swietłana już wtedy zwróciła jego uwagę. Była średniego wzrostu, szczupła, miała gęste brązowe włosy, szerokie kości policzkowe, ostry podbródek i niebieskie oczy, smutne i myślące. Była jedną z zaledwie kilku dziewcząt, które we wrześniu 1935 roku, razem z Lwem i trzydziestoma innymi mężczyznami, przyjęto na Wydział Fizyki, najlepszy taki wydział w Związku Sowieckim. W ciemnej wełnianej bluzce, krótkiej szarej spódnicy i czarnych zamszowych butach Swietłana rzucała się w oczy. Miała ładny głos (śpiewała potem w uczelnianym chórze), który dodawał jej jeszcze powabu. Była lubiana, żywa, czasami zalotna i znana z ciętego języka. Nie narzekała na brak wielbicieli. Ale Lewnie należał do przeciętnych mężczyzn. Nie był atletycznie zbudowany ani wysoki – nieco niższy od Swietłany; nie miał też przekonania, że jest przystojny, jak to się zdarza młodzieńcom w jego wieku. Na wszystkich zdjęciach z tych czasów ma na sobie tę samą starą koszulę zapiętą pod szyją – bez krawata, na rosyjską modłę. Wciąż wyglądał bardziej na chłopca niż na mężczyznę. Miał jednak miłą i delikatną twarz, łagodne niebieskie oczy i pełne, nieomal dziewczęce usta.
W pierwszym semestrze Lew i Swieta, jak ją nazywał*, widywali się często. Chodzili na wykłady, pozdrawiali się w bibliotece i obracali się w tym samym kręgu przyszłych fizyków i inżynierów, jadających razem w stołówce albo spotykających się w „klubie studenckim” przy wejściu do czytelni; jedni wychodzili tam na papierosa, inni po prostu rozprostować nogi i pogadać.
Z czasem Lew i Swieta zaczęli chodzić z kolegami do teatru i kina. Po spektaklu lub seansie Lew odprowadzał Swietę do domu cienistymi bulwarami, biegnącymi od placu Puszkina do koszar Pokrowskich w pobliżu jej domu. Tą romantyczną drogą spacerowali wieczorami zakochani moskwianie. Mimo rozluźnienia seksualnych obyczajów, do którego doszło w niektórych sferach po 1917 roku, studenci w latach trzydziestych pozostali wierni ideałowi romantycznej miłości. Na Uniwersytecie Moskiewskim romanse miały poważny i niewinny charakter. Początek zwykle wyglądał tak, że zakochani odłączali się od większej grupy kolegów i on zaczynał odprowadzać ją wieczorami do domu. Prowadzili wówczas intymniejsze rozmowy, recytując sobie strofy ulubionych poetów (był to przyjęty sposób mówienia o miłości), a przed rozstaniem on mógł jej skraść całusa.
Lew wiedział, że Swieta podoba się nie tylko jemu. Często widywał, jak spaceruje z Gieorgijem Lachowem po Ogrodach Aleksandrowskich przy Murze Kremlowskim. Był zbyt powściągliwy, aby zapytać przyjaciela, co go łączy ze Swietą, lecz pewnego dnia Gieorgij sam mu się zwierzył: „Swieta to przemiła dziewczyna, ale taka mądra, tak strasznie mądra”. Powiedział to takim tonem, że Lew nie miał wątpliwości: Gieorgij boi się, że ustępuje Swiecie inteligencją. Lew szybko się przekonał, że Swieta miewa zmienne nastroje, jest krytyczna wobec ludzi i brak jej cierpliwości do osób mniej inteligentnych od niej.
Powolutku Lew i Swieta zbliżyli się do siebie. Lew wspomina, że połączyła ich „głęboka sympatia”. Mówiąc to, uśmiecha się na wspomnienie czasów, od których minęło już ponad siedemdziesiąt lat. Namyśla się długo, nim wypowie następne słowa: „Nie zakochaliśmy się w sobie do szaleństwa, ale była między nami głęboka i trwała sympatia”.
W końcu zaczęli się uważać za parę. „Było wiadomo, że Swieta jest moją dziewczyną, ponieważ nie spotykałem się z innymi” – wspomina Lew. Pewnego dnia oboje uświadomili to sobie z całą jasnością. Spacerowali po południu cichymi uliczkami niedaleko domu Swiety przy Kazarmiennom Pierieułkie (zaułku Koszarowym), gdy nagle Swieta wzięła Lwa za rękę i rzekła: „Chodźmy, poznam cię z moimi przyjaciółkami”. Były to jej najbliższe koleżanki ze szkoły: Irina Krauze, studiująca romanistykę w Instytucie Języków Obcych, i Aleksandra („Szura” lub „Szurka”) Czernomordik, studentka medycyny. To, że Swieta poznała go ze swymi przyjaciółkami z dzieciństwa, Lew uznał za świadectwo zaufania z jej strony, za dowód jej uczuć.
Wkrótce potem Swieta zaprosiła Lwa do domu. Rodzina Iwanowów zajmowała własne mieszkanie, dwa obszerne pokoje z kuchnią. Był to rzadki luksus w stalinowskiej Moskwie, gdzie normę stanowiły komunałki z jednym pokojem na rodzinę, wspólną kuchnią i toaletą. Swieta i jej młodsza siostra Tania mieszkały w jednym pokoju z rodzicami (dziewczęta spały na wersalce), a ich brat Jarosław („Jara”) w drugim pokoju z żoną Jeleną. Stała tamduża szafa, oszklona biblioteczka i fortepian, na którym grywali wszyscy domownicy. Mieszkanie Iwanowów, z jego wysokimi sufitami i zabytkowymi meblami, było wysepką przedrewolucyjnej inteligencji rosyjskiej w stolicy sowieckiego proletariatu.
Ojciec Swiety, Aleksandr Aleksiejewicz, wysoki pięćdziesięciokilkuletni mężczyzna z niedużą bródką, smutnymi, uważnie patrzącymi oczami i szpakowatą czupryną, był starym bolszewikiem. Do ruchu rewolucyjnego wstąpił w 1902 roku, podczas studiów na Uniwersytecie Kazańskim. Relegowany z tej uczelni i aresztowany, zapisał się potem na Wydział Fizyki Uniwersytetu Petersburskiego. Przed pierwszą wojną światową pracował u wybitnego chemika rosyjskiego Siergieja Lebiediewa nad metodą otrzymywania kauczuku syntetycznego. Po rewolucji październikowej w 1917 roku odegrał czołową rolę w organizacji sowieckiego przemysłu gumowego, ale w 1921 roku wystąpił z partii – oficjalnie ze względu na zły stan zdrowia, lecz w rzeczywistości dlatego, że rozczarował się do dyktatury bolszewików. W następnej dekadzie wiele podróżował służbowo do krajów zachodnich. W 1930 roku przeprowadził się z rodziną do Moskwy. Był to czas planu pięcioletniego, który miał uprzemysłowić Związek Sowiecki, i pierwszej fali stalinowskiego terroru, wymierzonego w „burżuazyjnych” specjalistów. Wielu starych przyjaciół i kolegów po fachu Iwanowa uwięziono pod zarzutem „szpiegostwa” albo „sabotażu” i rozstrzelano lub osadzono w obozach pracy. Z powodu częstych wyjazdów zagranicznych Aleksandr znalazł się w kręgu podejrzeń, ale czystka jakoś go ominęła; pracował nadal przy rozbudowie przemysłu sowieckiego, awansując na zastępcę dyrektora Instytutu Żywicy. W domu Iwanowów panował etos sowieckiej inteligencji technicznej, a wszystkie dzieci studiowały na kierunkach ścisłych. Jara uczył się w Moskiewskim Instytucie Budowy Maszyn, Tania wybrała meteorologię, a Swieta była słuchaczką Wydziału Fizyki.
Aleksandr przyjął Lwa bardzo serdecznie, cieszył się, że do jego domu zawitał jeszcze jeden przyszły uczony. Matka Swiety była bardziej powściągliwa. Anastazja Jerofiejewna, korpulentna, powolna w ruchach pięćdziesięciokilkuletnia kobieta stale nosząca rękawiczki, aby ukryć chorobę skórną, uczyła języka rosyjskiego w Moskiewskim Instytucie Ekonomicznym. Cechowała ją właściwa pedagogowi surowość. Miała zwyczaj mrużyć oczy i bacznie przypatrywać się Lwu przez okulary w grubych oprawkach. Przez długi czas Lew bał się jej. Ale pod koniec pierwszego roku studiów zaszło wydarzenie, które zmieniło wszystko. Swieta pożyczyła od Lwa notatki z wykładu, na którym nie była. Kiedy Lew przyszedł je odebrać przed pierwszym egzaminem, Anastazja oznajmiła mu, że jego notatki są bardzo dobre. Była to tylko zdawkowa, niespodziewana pochwała, ale miękki ton głosu oznaczał dla Lwa, że został zaakceptowany przez Anastazję, anioła stróża rodziny Iwanowów. „Jej słowa były dla mnie przepustką do ich domu – wspomina Lew. – Zacząłem częściej u nich bywać i nie czułem się już tak skrępowany”.
Po egzaminach, podczas długiego gorącego lata 1936 roku, Lew codziennie pod wieczór przychodził po Swietę. Szli do pobliskiego parku Sokolniki, gdzie uczył ją jeździć na rowerze. Akceptacja przez rodzinę Swiety zawsze była dla Lwa ważnym elementem ich związku. Nie miał najbliższej rodziny. Urodził się w Moskwie 21 stycznia 1917 roku – tuż przed rewolucją lutową, która zmiotła dotychczasowy porządek. Jego matka Walentina Aleksiejewna była córką prowincjonalnego urzędnika i po przedwczesnej śmierci obojga rodziców została wychowana przez dwie ciotki w Moskwie. Pracowała jako nauczycielka w jednej ze stołecznych szkół, gdy poznała ojca Lwa, Gleba Fiodorowicza Miszczenkę, absolwenta Wydziału Fizyki Uniwersytetu Moskiewskiego, który kończył właśnie studia inżynierskie w Instytucie Kolejnictwa. Miszczenko było ukraińskim nazwiskiem. Ojciec Gleba, Fiodor, wybitny przedstawiciel ukraińskiej inteligencji, był profesorem filologii na Uniwersytecie Kijowskim i tłumaczem pism starożytnych Greków. Po rewolucji październikowej rodzice Lwa przenieśli się do małego syberyjskiego miasteczka w guberni tobolskiej o nazwie Bieriozowo, które Gleb poznał podczas swoich wypraw geodezyjnych.
Bieriozowo, w którym od XVIII wieku osiedlano zesłańców, leżało daleko od ośrodków władzy bolszewickiej, wdość zamożnej rolniczej okolicy.Wydawało się dobrym miejscem do przeczekania wojny domowej (1917–1921), która przyniosła Moskwie terror i ruinę ekonomiczną. Mieszkali z ciotką Walentiny w pokoju wynajmowanym od licznej rodziny chłopskiej. Gleb znalazł pracę jako nauczyciel i meteorolog, Walentina pracowała jako nauczycielka, a Lwa wychowywała jej ciotka, Lidia Konstantinowna, którą nazywał „babcią”. Opowiadała mu bajki i nauczyła go Ojcze nasz. Modlitwę tę pamiętał przez całe życie.
Bolszewicy przybyli do Bieriozowa jesienią 1919 roku i rozpoczęli aresztowania „burżujów”. Podejrzewali ich o współpracę z białymi, kontrrewolucjonistami, którzy wcześniej zajmowali te tereny. Pewnej nocy przyszli po Walentinę i Gleba. Lew, który skończył właśnie cztery latka, poszedł z babcią odwiedzić rodziców w miejscowym więzieniu. Gleb siedział w dużej celi razem z dziewięcioma więźniami. Lwa wpuszczono do środka i pozwolono usiąść razem z ojcem; uzbrojony strażnik stał przy drzwiach. „Czy ten wujek jest myśliwym?” – zapytał Lew, a ojciec odpowiedział: „Ten wujek nas strzeże”. Walentinę osadzono w pojedynce. Lew był u niej dwa razy. Podczas ostatnich odwiedzin matka dała mu śmietanki z cukrem, którą kupiła w kantynie, aby Lew zapamiętał tę wizytę.
Niedługo później zaprowadzono go do szpitala, w którym umierała jego matka. Została postrzelona w pierś, prawdopodobnie przez więziennego strażnika. Kiedy Lew stał w drzwiach szpitalnego oddziału, przeszła obok niego pielęgniarka niosąca w rękach coś czerwonego i drgającego. Nie wiedział, co to jest. Przerażony, nie chciał wejść do środka, gdy babcia powiedziała, że powinien pożegnać się z matką. Z daleka patrzył, jak babka podchodzi do łóżka i całuje jego mamę w głowę.
Pogrzeb odbył się w głównej cerkwi miasteczka. Lwa przyprowadziła babcia. Siedział przed otwartą trumną na stołku, który był zbyt niski, aby Lew mógł zajrzeć do środka i zobaczyć twarz matki. Ale za trumną widział twarze na kolorowym ikonostasie, a w świetle świec poznał ikonę Matki Boskiej nad wezgłowiem trumny. Pamięta, jak pomyślał sobie, że Matka Boska jest bardzo podobna do jego matki. Nagle obok Lwa stanął ojciec, któremu władze więzienne pozwoliły przyjść na pogrzeb. Eskortował go strażnik. „Przyszedł się pożegnać” – powiedziała jakaś kobieta. Gleb stał przez chwilę nad trumną, a potem strażnik odprowadził go do więzienia. Lew przyszedł później na grób matki na przycerkiewnym cmentarzu. Kopczyk świeżo wykopanej czarnej ziemi, w który ktoś wbił drewniany krzyż, ostro odcinał się od śniegu.
Kilka dni potem babcia zaprowadziła Lwa na drugi pogrzeb w tej samej cerkwi. Tym razem przed ikonostasem stało rzędem dziesięć trumien. Leżący w nich ludzie, wśród nich ojciec Lwa, zostali zamordowani przez bolszewików. Więźniów z celi Gleba rozstrzelano zapewne w tym samym czasie. Miejsce ich pochówku do dziś pozostaje nieznane.
W czasie upalnego lata 1921 roku, kiedy rolnicze Powołże nawiedziła klęska głodu, Lew wrócił z babcią do Moskwy. Bolszewicy przerwali na pewien czas swoją wojnę klasową z „burżuazją” i niedobitki moskiewskiej klasy średniej mogły odetchnąć swobodniej. Babka Lwa przez dwadzieścia lat pracowała jako akuszerka w Lefortowie, dzielnicy drobnych kupców i rzemieślników. Teraz zamieszkała tam z Lwem u dalekiej krewnej. Przez rok zajmowali kąt pokoju, gdzie za zasłoną stało duże łóżko i dziecięce łóżeczko, a babcia Lwa najmowała się do opieki nad chorymi.W1922 roku przenieśli się do Kati, siostry Walentiny, czyli ciotki Lwa, która mieszkała z mężem w komunałce przy ulicy Granowskiego niedaleko Kremla. W 1924 roku Lew z babcią przeprowadzili się do mieszkania ciotki Walentiny, Jelizawiety Konstantinownej, byłej kierowniczki gimnazjum dla dziewcząt, przy ulicy Małaja Nikitskaja. „Ciocia Katia odwiedzała nas prawie codziennie, dorastałem więc w atmosferze nieustannej kobiecej uwagi i troski” – wspomina Lew.
Miłość tych trzech kobiet – z których żadna nie miała własnych dzieci – nie mogła mu powetować braku matki, wpoiła jednak głęboki szacunek, a nawet cześć dla kobiet. Duchowo i materialnie pomagało mu również troje najbliższych przyjaciół rodziców, regularnie przesyłających pieniądze jego babce: matka chrzestna Lwa, lekarka z Erewania, stolicy Armenii; Siergiej Rżewkin („wujek Sierioża”), profesor akustyki na Uniwersytecie Moskiewskim; i Nikita Mielnikow („wujek Nikita”), stary mienszewik*, językoznawca, inżynier i nauczyciel szkolny, którego Lew uważał za „drugiego ojca”.
Lew chodził do szkoły koedukacyjnej (szkoły męskie i żeńskie zniesiono w sowieckiej Rosji w 1918 roku). Mieściła się ona w dawnym budynku żeńskiego gimnazjum przy ulicy Bolszaja Nikitskaja, dziewiętnastowiecznym pałacyku o dwóch skrzydłach. Kiedy Lew zaczynał naukę, w szkole panował jeszcze duch starej inteligencji rosyjskiej. Duża część kadry pracowała tu przed 1917 rokiem: germanistka kierowała dawniej gimnazjum, nauczycielka niższych klas była kuzynką słynnego ukraińskiego kompozytora, a rusycystkę łączyło pokrewieństwo z pisarzem Michaiłem Bułhakowem. Jednakże na początku lat trzydziestych, kiedy Lew miał kilkanaście lat, szkołę przekształcono w technikum współpracujące z moskiewskimi fabrykami. Technicy pracujący w przemyśle prowadzili zajęcia praktyczne, przygotowując uczniów do pracy w fabrykach. Szkoła Swiety w zaułku Wuzowskim znajdowała się zaledwie kilka ulic od szkoły Lwa. Co pomyśleliby o sobie, gdyby się wtedy spotkali? Pochodzili z różnych sfer – Lew ze starego świata moskiewskiej klasy średniej i prawosławnych wartości jego babki, Swieta z bardziej postępowego świata sowieckiej inteligencji technicznej – ale łączyło ich wiele wspólnych wartości i zainteresowań. Oboje byli nad wiek dojrzali, poważni, inteligentni, samodzielni w myśleniu, mieli otwarty i dociekliwy umysł, uformowany bardziej przez własne doświadczenia niż propagandę lub społeczne konwenanse. Ta samodzielność okazała się później bezcenna. W liście z 1949 roku Swieta wspominała, jaka była w wieku jedenastu lat – w czasie gdy w szkołach sowieckich trwała zaciekła walka z religią: Wydaje mi się, że byłam w tym wieku dojrzalsza niż inne dzieci z mojej szkoły. Bardzo się wówczas przejmowałam na przykład kwestią Boga i religii. Nasi sąsiedzi byli ludźmi wierzącymi i Jara często drażnił się z ich dziećmi. Ale ja stawałam w obronie wolności wyznania. I sama rozwiązałam dla siebie zagadnienie istnienia Boga – wszystko jedno, czy z nim czy bez niego, i tak nie potrafię zrozumieć ani wieczności, ani stworzenia, a skoro jest nieprzydatny, to znaczy, że nie jest potrzebny (mnie, ale może być potrzebny tym, którzy w niego wierzą).
Zarówno Lew, jak Swieta zostali nauczeni ciężkiej pracy i odpowiedzialności za swoje życie. Swietę wychowali tak rodzice, którzy powierzali jej opiekę nad młodszą siostrą Tanią i wiele domowych obowiązków. Lwa zahartowała trudna sytuacja materialna. Już w szkole zarabiał, aby pomóc babce pobierającej bardzo skromną emeryturę. W 1932 roku, mając zaledwie piętnaście lat, Lew pracował nocami na budowie pierwszej linii moskiewskiego metra między Parkiem Gorkiego a Sokolnikami. Mierzył trasę na powierzchni ziemi i stykał się z robotnikami drążącymi tunel, w większości chłopami, którzy w tych latach napływali do Moskwy. Uciekali ze wsi, bo nie chcieli wstępować do kołchozów. O strasznych skutkach kolektywizacji Lew dowiedział się latem następnego roku. Pracował wtedy jako sprzątacz w kołchozie specjalizującym się w hodowli królików. Poznał tam robotnika, który uciekł z głodującej wsi ukraińskiej. Pisał smutne wiersze o „pustych wiejskich chatach, umierających ludziach, górach zwłok piętrzących się za opłotkami”. Siła wyrazu tych wierszy zrobiła na Lwie duże wrażenie, ale ich treść wydała mu się nieprawdopodobna. „Po co wymyślasz takie przerażające rzeczy?” – zapytał robotnika, na co usłyszał: „Niczego nie wymyśliłem. To moja wieś. Jest tam głód i nikt nie ma siły grzebać zmarłych”.
Lew był wstrząśnięty. Nigdy nie kwestionował władzy sowieckiej i prowadzonej przez nią polityki. Wstąpił do Komsomołu, Komunistycznego Związku Młodzieży, i wierzył w Partię. Ale opowieści Ukraińca zasiały w nim ziarno wątpliwości. Kilka miesięcy później pojechał na wycieczkę klasową do kołchozu pod Moskwą. Zorganizowała ją nauczycielka biologii, bolszewicka entuzjastka, która w jednym z opuszczonych domów wystawiła sztukę o „walce z pasożytami”. Dom należał wcześniej do wiejskiego popa i jego rodziny, wysiedlonych podczas kolektywizacji. W środku walały się spalone książki, między innymi Biblia w języku greckim. Z tego języka przekładał dziadek Lwa, ale za władzy sowieckiej nie był on już nikomu potrzebny.

 
Wesprzyj nas