„Dzieci lwa” to podróż w głąb przeszłości, pełna napięcia, emocji i zaskakujących zwrotów akcji. Marcin Meller po mistrzowsku łączy opowieść o przyjaźni, miłości i ludzkich relacjach, ze świetną znajomością polskiej i gruzińskiej duszy.


To chyba koniec Wiktora Tilszera. Czy znany dziennikarz jest odpowiedzialny za śmierć przyjaciela? Kontrowersyjne nagrania sprzed lat mogą pogrążyć jego karierę i życie osobiste.

Aby dowiedzieć się, kto stoi za ich publikacją, a także dowieść swojej niewinności, Wiktor będzie musiał cofnąć się najpierw do czasów studenckich, a potem do ogarniętej wojną Gruzji z początku lat dziewięćdziesiątych.

Wzruszająca i pełna napięcia opowieść o młodości, przyjaźni, pierwszych miłościach i międzyludzkich relacjach, które – nawet jeśli zakończone – zostają z nami na całe życie.

Marcin Meller łączy swój talent do opowiadania wciągających historii i poczucie humoru ze znajomością polskiej i gruzińskiej duszy.

Marcin Meller
Dzieci lwa
Seria „Wiktor Tilszer”, tom 2
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 23 października 2024
 
 


17 września 2023

Bomba wybuchła w niedzielę wieczorem.

Właśnie zaczynały się Fakty w TVN-ie. Marszałek Sejmu Elżbieta Witek walczyła na orędzia z marszałkiem Senatu Tomaszem Grodzkim. Powodem była afera wizowa, którą opozycja wykorzystywała do atakowania rządu w brutalnej, skrajnie emocjonalnej kampanii wyborczej. Polscy siatkarze po raz drugi w historii sięgnęli po złoty medal mistrzostw Europy. W piwnicy wiejskiego domu na Pomorzu policja odkryła ciała trzech noworodków i postawiła zarzuty zabójstwa i czynów kazirodczych. Ukraińcy wyzwolili miejscowość Kliszczijiwka pod Bachmutem, a irlandzki turysta uszkodził kamiennego lwa strzegącego Giełdy Papierów Wartościowych w Brukseli.

Wiktor Tilszer siedział w ulubionym przetartym fotelu, jednocześnie oglądał telewizję, przeglądał w komórce serwisy informacyjne i odkopywał piłkę, którą podawał mu trzyletni Mundek. Z kuchni słychać było śmiechy Agaty i Lilki. Mała uczyła się gotować. Śmiech był tak zaraźliwy, że Wiktor podniósł się z kanapy i rzucił do syna:

– Chodź, młody, zobaczymy, co dziewczyny znów odwaliły.

Mundek kopnął piłkę prosto w stojący na ziemi wysoki wazon, który się zachwiał, ale nie wywrócił. Chłopiec zachichotał, złapał tatę za rękę i poczłapali do kuchni. Agata siedziała na podłodze pod lodówką i wyglądała jak mim z horroru. Po kredowobiałej twarzy spływały łzy śmiechu, cała była w mące, którą dosypywała jej na głowę mała Lilka. Agata próbowała się zasłaniać, a jej śmiech przechodził w coś między piskiem i sapaniem. Mundek rzucił się w stronę mamy i siostry, by dołączyć do zabawy. Agata dostrzegła stojącego w drzwiach Wiktora i zanim zdążył się zorientować, podniosła coś z ziemi i rzuciła w jego stronę. Dostał surowym jajkiem w sam środek klatki piersiowej. Przez moment stał osłupiały, po czym zebrał gluty z koszuli, przyskoczył do reszty rodziny, zastanawiając się, co idiotycznego może wnieść do zabawy, kiedy zadzwonił jego telefon. Spojrzał na ekran. Darek Zawadzki, jego zastępca w tygodniku „Reflektor”. Jutrzejszy numer już poszedł do drukarni, wszystko było pod kontrolą, a Darek nie miał w zwyczaju dzwonić bez powodu. Zwłaszcza w niedzielę. Co mogło się stać? Wiktor zmarszczył brwi, podniósł się niezdarnie, pośliznął na jajku, zaklął, złapał się kamiennego blatu wyspy i kliknął zieloną ikonkę.

– Widziałeś, naczelniku?

– Co?

– „Głos Narodowy”. Wrzucili przed chwilą.

– Darek, na litość boską, co wrzucili? – Jego zastępca był zastępcą doskonałym. Nieskończenie wiele razy ostrzegał szefa przed nadciągającymi burzami i górami lodowymi, krył go w trudnych momentach, ale miał nie najprostszy sposób komunikowania myśli. Czasem zbyt barokowy, długo dochodził do sedna, zaczynając od sprzeczki w raju, kiedy indziej rzucał dwa słowa święcie przekonany, że Wiktor resztę doczyta z jego myśli. Wiktor czasem doczytywał, czasem nie. Tym razem domyślał się, o co chodzi. Ale tym bardziej nie wiedział, skąd popłoch w głosie Darka.

Wczoraj, w sobotnie popołudnie, akurat gdy byli u rodziców Agaty, dostał mejla od dziennikarza „Głosu Narodowego” z prośbą o odpowiedzi na pytania do przygotowywanego przez nich tekstu. Wszystkie dotyczyły śmierci Maxa, jego najbliższego przyjaciela z czasów młodości. Jego jedynego prawdziwego przyjaciela. Nie widział w tych pytaniach nic podejrzanego, choć poruszyły bolesną strunę.

Max, a właściwie Maciej Jelski, zginął pod koniec września 1993 roku w Abchazji. 27 września padło Suchumi, skąd Abchazowie wyparli Gruzinów. Wiktor i Max próbowali uciec z miasta. Udało się to tylko Wiktorowi. Zdjęcia z wojny abchasko-gruzińskiej, które zrobił jego przyjaciel, weszły do kanonu polskiej fotografii prasowej. Nie tylko polskiej zresztą, Wiktor widywał je niepodpisane na portalach z całego świata. Były wybitne. Waliły po oczach jak plakaty. Symbole. Max miał nieprawdopodobne wyczucie obrazu. Francuscy krytycy sztuki porównywali go do Roberta Capy.

Kiedy Wiktor zyskał pewną dziennikarską renomę, wraz z bliskimi i przyjaciółmi Maxa stworzył fundację jego imienia, która corocznie, 27 września, w rocznicę upadku Suchumi (ponieważ nie byli w stanie stwierdzić, kiedy dokładnie zginął) przyznawała nagrody dla młodych dziennikarzy. Z początku dla jednego fotografa i jednego piszącego, a potem – wraz z napływem środków od sponsorów – w kolejnych kategoriach. Zaczynali w 1997 roku od pięciu tysięcy złotych na głowę, co było wówczas bardzo godną kwotą, a potem co dwie, trzy edycje zwiększali tę sumę. Zwycięzcy najbliższej dostaną po dwadzieścia pięć tysięcy. Co najważniejsze, nagroda dość szybko stała się najbardziej prestiżową dla dziennikarzy przed trzydziestym rokiem życia. Dostać „Jelskiego” to było coś.

O dziennikarzu, który wysłał parę pytań o okoliczności śmierci Maxa, Wiktor miał jak najgorsze zdanie. Właściwie nie wiedział, czy bardziej bawią go jego nieporadne walki z polszczyzną, ckliwość, z jaką mówił o politykach, którym służył, czy budowanie coraz bardziej irytujących teorii spiskowych. No i zdawał sobie sprawę, że typek jest na krótkiej smyczy władzy, gotowy zaatakować każdego, na kogo akurat dostanie zlecenie. W durny i prymitywny sposób, ale przy rzucaniu gnoju uczciwość i dystynkcja w rozumowaniu nie są najbardziej niezbędnymi z cech charakteru. Wiktor najchętniej też spuściłby go po linie jakimś obraźliwym tekstem, ale był naczelnym poważnego tygodnika opinii, a w pytaniach nie było charakterystycznej dla dziennikarzyny agresji, więc grzecznie odpisał, opowiadając po raz setny o swojej przyjaźni z Maxem, o ich wyjeździe na wojnę wiosną 1992 roku, wreszcie o abchaskiej apokalipsie jesienią 1993 roku i rozpaczy, która nigdy nie znajdzie ukojenia.

Nie wiedział więc, co mogłoby tak zdenerwować Darka Zawadzkiego. Otworzył w komórce stronę „Głosu Narodowego” i zamarł.

Po oczach walił wielki tytuł: „WIKTOR TILSZER WINNY ŚMIERCI PRZYJACIELA?” Dalej leciał lead – „Tylko w »Głosie« wstrząsające kulisy śmierci fotoreportera Macieja Jelskiego! Wiktor Tilszer znany jest przede wszystkim z bezpardonowego atakowania rządu Rzeczpospolitej wybranego przez Polaków w demokratycznych wyborach. Od lat ociepla swój wizerunek, kierując fundacją imienia Macieja »Maxa« Jelskiego, wręczającą nagrody młodym dziennikarzom. Kolejna gala ma się odbyć już za kilka dni. Na każde zawołanie dzieli się łzawymi historiami o tym, jak cierpiał i cierpi po śmierci przyjaciela. Przyjaciela? »Głos« wszedł w posiadanie absolutnie wstrząsających materiałów, z których jasno wynika, że to Wiktor Tilszer jest odpowiedzialny za śmierć utalentowanego młodego fotografa, mającego nieszczęście znaleźć się w pobliżu przyszłej gwiazdy destrukcyjnej opozycji. Oto nasze śledztwo i odnaleziony w gruzińskich archiwach film, który nie pozostawi nikogo obojętnym”.

 
Wesprzyj nas