Inspirująca podróż w czasie obejmująca tysiące lat ludzkiej kreatywności i setki dzieł sztuki.


Dlaczego nasi przodkowie tworzyli sztukę? Co dla nich znaczyła i co znaczy dla nas dzisiaj? Dlaczego w ogóle sztuka jest ważna? Ta krótka historia zabiera nas w fascynującą podróż przez sto tysięcy lat ludzkiej kreatywności.

Charlotte Mullins zaczyna od znaków zostawionych przez ludzi prehistorycznych i pokazuje nam pierwsze arcydzieła, między innymi malowane amfory Eksekiasa i Terakotową Armię. Pasjonująco opowiada dzieje renesansu, zapoznając nas z Giottem i Donatellem, van Eyckiem i Michałem Aniołem. Przemierzając burzliwy wiek XX, tropi grupy artystyczne, ich powstanie i rozpad oraz przygląda się pionierom, między innymi Fridzie Kahlo, Jacobowi Lawrence’owi i Georgii O’Keeffe. Wreszcie przybliża współczesnych artystów, takich jak Ai Weiwei i Shirin Neshat, rzucając światło na sztukę tworzoną w odpowiedzi na problemy, przed którymi stoi społeczeństwo.

Ta nowa, pulsująca życiem historia wędruje od Japonii i Indii po Amerykę Południową i Bliski Wschód, prezentuje mnóstwo marginalizowanych artystów i artystek wskazując na niepodważalną rolę sztuki w rozumieniu naszej wspólnej kultury.

***

Żywo napisana, pouczająca, wspaniała książka.
Edmund de Waal, artysta, historyk sztuki, autor m.in. „Zająca o bursztynowych oczach” i „Białego szlaku”

Mullins opowiada dzieje sztuki z cudownym zacięciem, zabierając czytelnika w zapierającą dech podróż w czasie, obejmującą tysiące lat i setki dzieł sztuki.
Will Gompertz, dziennikarz, autor książek „What Are You Looking At?” oraz „Think Like an Artist”

Wybitnie odkrywcza. Świeże podejście do znanej historii sztuki.
Katy Hessel, gospodyni podkastu „The Great Women Artist”

Cudownie odświeżająca wiedzę, inkluzywna i przyjemna w czytaniu rozrywka prowadząca przez historię sztuki świata. Jednocześnie erudycyjna i przystępna […], szkoda, że jej nie było, gdy studiowałam sztukę!
Jennifer Higgie, autorka książek „The Mirror and the Palette” oraz „The Other Side”

Ambitna pod względem zakresu i czarująco napisana – ta «mała» historia jest wielka duchem.
Jacqueline Riding, historyczka sztuki, autorka książki „Hoghart: Life in Progress”

Mullins prowadzi nas zręcznie przez zmieniający się artystyczny krajobraz i zapoznaje z artystami przy pracy. To inspirujące wprowadzenie do dziejów sztuki dla młodych czytelników i frapująca lektura dla wszystkich zainteresowanych kulturą.
Susan Owens, historyczka sztuki, autorka książki „Spirit of Place”

Charlotte Mullins – krytyczka sztuki, pisarka i dziennikarka. Była redaktorką Art Review, V & A Magazine i Art Quarterly, a obecnie pisze dla Country Life. Jest autorką kilkunastu książek o sztuce.

Charlotte Mullins
Krótka historia sztuki
Przekład: Ewa Hornowska
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 24 września 2024
 
 


Pierwsze znaki

Czas: 17 tysięcy lat temu, dzi­siej­sza połu­dniowa Fran­cja. Dwóch ludzi wcho­dzi przez wąski otwór i zaczyna wspi­nać się dłu­gim, krę­tym kory­ta­rzem ukry­tym głę­boko w kom­plek­sie jaskiń. Pod nimi wiruje rzeka, toru­jąc sobie drogę przez skały. W kory­ta­rzu jest ciemno choć oko wykol i nie docie­rają tutaj żadne dźwięki ze świata zewnętrz­nego. Doro­sły trzyma pło­nącą pochod­nię, a jej dymiący pło­mień wyciąga w ciem­ność palce świa­tła. Nasto­la­tek podąża za nim, spo­glą­da­jąc na ryty na ścia­nach przed­sta­wia­jące żubry i reni­fery. Cza­sami, gdy przej­ście się obniża, muszą iść na czwo­ra­kach lub prze­dzie­rać się wśród szkie­le­tów dawno wymar­łych niedź­wie­dzi jaski­nio­wych, któ­rych kły zabrali poprzedni goście, by zro­bić wisiorki i naszyj­niki.
Zmie­rzają do naj­od­le­glej­szego miej­sca w kom­plek­sie komór, ponad pół kilo­me­tra od wej­ścia. Tam, balan­su­jąc na pię­tach, aby stopy nie ugrzę­zły w bło­cie, kucają i przy­nie­sio­nym ze sobą ostrym kamie­niem wyci­nają z wil­got­nego dna jaskini ciężki kawał gliny. Gdy pod­no­szą bryłę i prze­no­szą ją na ska­li­sty występ, ich stopy zagłę­biają się w pod­łoże, lecz oni zabie­rają się do pracy. Powoli miękka glina prze­kształca się w dwa żubry o dłu­go­ści ramie­nia doro­słego czło­wieka. Zwie­rzęta wpi­sują się w zała­ma­nia skały jak w kra­jo­braz, ale wystają maje­sta­tycz­nie ponad jej powierzch­nię, a samiec podą­ża­jący za samicą zdaje się sta­wać dęba.
Ich twórcy stoją, trzy­ma­jąc wysoko pochod­nię. W świe­tle migo­tli­wego pło­mie­nia żubry jakby oży­wały – ich grzywy ster­czą, a cha­rak­te­ry­styczne gar­bate grzbiety i ogony drgają.

* * *

Czy te rzeźby wyko­nano w ramach rytu­ału płod­no­ści, aby uczcić magiczne stwo­rze­nie życia? A może nasto­la­tek został zabrany w głąb jaskiń, by dopeł­nić obrzędu osią­gnię­cia peł­no­let­no­ści, rytu­ału przej­ścia w podróży do doro­sło­ści? Możemy się tylko domy­ślać. Dwa żubry w jaskini Tuc d’Audo­ubert we Fran­cji pocho­dzą z epoki pale­olitu. Są pre­hi­sto­ryczne, powstały przed jaki­mi­kol­wiek źró­dłami pisa­nymi, na długo przed wyna­le­zie­niem samego pisma. Są to naj­wcze­śniej­sze znane na świe­cie rzeźby relie­fowe (ina­czej pła­sko­rzeźby, tzn. rzeźby „wyra­sta­jące” z tła). Korzy­sta­jąc ze wska­zó­wek pozo­sta­wio­nych w jaskini: śla­dów pięt w bło­cie oraz pal­ców odci­śnię­tych na rzeź­bach, arche­olo­dzy i pale­on­to­lo­dzy potra­fią powie­dzieć, jak i przez kogo żubry zostały wyko­nane. To nie­sa­mo­wite, tak patrzeć na te ślady – spra­wiają wra­że­nie, jakby zwie­rzęta wyrzeź­biono zale­d­wie chwilę temu, a arty­ści, któ­rzy zosta­wili swoje odci­ski w gli­nie, wła­śnie ode­szli. Nie możemy jed­nak być pewni, dla­czego rzeźby zostały wyko­nane. Co taka sztuka zna­czyła dla naszych przod­ków i jakie zna­cze­nie ma ich sztuka dla nas dzi­siaj? Czy w ogóle uwa­żali, że to, co robią, jest „sztuką”?
W tej książce przyj­rzymy się ogrom­nej gamie róż­no­rod­nych przy­kła­dów dzieł z całego świata, z któ­rych wszyst­kie są dziś uwa­żane za sztukę. Tylko co wła­ści­wie przez to rozu­miemy? Sztuka to podej­rzane okre­śle­nie. Jego zna­cze­nie i war­tość zmie­niały się z bie­giem czasu, ale doce­lowo stwo­rzono je po to, by słu­żyło do wyra­że­nia cze­goś, co wykra­cza poza słowa. Współ­cze­sny malarz Ali Bani­sadr twier­dzi, że cała sztuka, począw­szy od jaski­nio­wej, doty­czy magii. Mówi, że arty­ści jaski­niowi „pró­bo­wali wyko­rzy­stać magię, wyra­zić w wizu­al­nym języku coś, czego tak naprawdę nie rozu­miemy. Zawsze cho­dziło o magię”. Co to ozna­cza? Bani­sadr nie mówi o żad­nym hokus-pokus, o wycią­ga­niu kró­lika z kape­lu­sza, ale o tajem­ni­czej sile, nie­wy­tłu­ma­czal­nej mocy. Tego rodzaju magia potrafi prze­kształ­cić obiekt lub zestaw zna­ków na ścia­nie i dać mu moż­li­wość prze­ka­zy­wa­nia potęż­nych idei wykra­czającą daleko poza zasięg języka mówio­nego. Cza­sami idee te są wyra­żane szybko lub z zapie­ra­jącą dech w pier­siach zło­żo­no­ścią. Arty­ści wyko­rzy­stują tę magię, aby zmie­nić naj­prost­sze znaki czy też znaj­du­jące się pod ręką mate­riały – węgiel drzewny, kamień, papier, farbę – w dzieła sztuki.
Kiedy arty­sta rzeźbi zwie­rzę bądź maluje postać, nie­ko­niecz­nie pró­buje oddać podo­bień­stwo, raczej stara się wyra­zić coś waż­nego na temat tego zwie­rzęcia lub tej postaci. Dla­tego dzieła sztuki – nie­za­leż­nie od tego, jak róż­no­rodne wydają się ze względu na formę – osta­tecz­nie łączy wspólny wątek. Arty­ści na prze­strzeni dzie­jów zawsze poszu­ki­wali naj­lep­szych środ­ków do wyra­że­nia swo­ich pomy­słów. To wła­śnie „magia” sztuki, ele­ment, który pozwala jej nawią­zać z nami kon­takt, poru­szyć nas emo­cjo­nal­nie, nawet jeśli cza­sami nie potra­fimy wyja­śnić dla­czego. Sztuka może pomóc nam ina­czej spoj­rzeć na świat lub nieco lepiej zro­zu­mieć nasze w nim miej­sce. To potężna rzecz.
W tej książce wyru­szymy w podróż zaczy­na­jącą się w miej­scach, w któ­rych sztuka poja­wiła się naj­wcze­śniej, a koń­czącą na współ­cze­sno­ści. Będziemy badać, jak sztuka i arty­ści kształ­to­wali nasz świat i jaki wywarli na niego wpływ. Nie ma jed­nej pro­stej drogi pro­wa­dzą­cej przez dzieje, którą mogli­by­śmy podą­żać, pomimo wcze­śniej podej­mo­wa­nych prób dają­cych do zro­zu­mie­nia, że to moż­liwe. Będziemy razem spa­ce­ro­wać po wielu róż­nych ścież­kach, przy­glą­da­jąc się, jak się spla­tają. Spo­tkamy na nich arty­stów, dziś już ano­ni­mo­wych, jak ci dwaj, któ­rzy tysiące lat temu wyrzeź­bili dwa żubry, jak i sław­nych za życia, ale ich doko­nań już się nie zauważa. Poja­wią się tacy, któ­rych nazwi­ska znają wszy­scy, i tacy, któ­rzy mimo swo­ich talen­tów są w dużej mie­rze nie­znani. Będziemy prze­mie­rzać świat, przy­po­mi­na­jąc zapo­mnia­nych arty­stów i posze­rza­jąc tra­dy­cyjne spoj­rze­nie na histo­rię sztuki.
Nasza podróż zaczyna się, choć brzmi to nie­wia­ry­god­nie, 100 tysięcy lat temu, kiedy ludzie współ­cze­śni po raz pierw­szy stwo­rzyli farbę, ucie­ra­jąc czer­woną ochrę i łącząc ten pył (pig­ment) z tłusz­czem ze spa­lo­nych kości. W jaskini Blom­bos w Repu­blice Połu­dnio­wej Afryki odkryto muszle z farbą sprzed 100 tysięcy lat. Nie odna­le­ziono żad­nych dzieł sztuki dato­wa­nych na ten okres, a farba przy­go­to­wana w musz­lach mogła być uży­wana do ozda­bia­nia ciała lub pochów­ków, ale opa­no­wano umie­jęt­ność wytwa­rza­nia farby, a tym samym celo­wego i twór­czego zmie­nia­nia świata.
Zanim ludzie współ­cze­śni zaczęli migro­wać z Afryki do Europy i Azji około 60 tysięcy lat temu, uży­wali farby do wyko­ny­wa­nia deko­ra­cyj­nych zna­ków na róż­nych przed­mio­tach i ścia­nach. Deko­ra­cja może uatrak­cyj­nić powierzch­nię, ale nie ma w niej głęb­szego prze­sła­nia. Kropki czy krzy­żyki na doniczce nie mają nam nic do powie­dze­nia na temat tego, co to zna­czy żyć, być czło­wie­kiem. Potrze­bu­jemy do tego sztuki. Jak dotąd w Afryce nie odna­le­ziono żad­nych pre­hi­sto­rycz­nych malo­wi­deł ścien­nych, jed­nak podo­bień­stwa mię­dzy póź­niej­szymi przy­kła­dami z Indo­ne­zji i Europy pod­po­wia­dają, że nim zaczęła się nasza masowa migra­cja, ist­niał wspólny spo­sób myśle­nia i miał on swoje korze­nie w Afryce. Kuszące byłoby wycią­gnąć taki wnio­sek, lecz na razie pozo­staje on teo­rią.
Do naj­wcze­śniej­szych zna­nych śla­dów należą sku­pi­ska czer­wo­nych kro­pek i odci­ski dłoni zna­le­zione na ścia­nach jaskiń obok przed­sta­wień zwie­rząt. Farbę w kolo­rze czer­wo­nej ochry prze­dmu­chano na dłoń za pomocą wydrą­żo­nej kości ptaka, po czym przy­kła­dano dłoń do ściany niczym sza­blon. W jaskini Chau­veta we Fran­cji w całym kom­plek­sie powta­rza się cha­rak­te­ry­styczny odcisk dłoni z krzy­wym małym pal­cem. Na Bor­neo wcze­sne odci­ski dłoni odkryto w odle­głych jaski­niach w Kali­man­ta­nie Wschod­nim, a na Cele­be­sie – na wapien­nych ścia­nach Leang Tim­pu­seng. Te serie odci­sków dłoni – wszyst­kie wyko­nane około 35 tysięcy lat temu – są odda­lone od sie­bie o tysiące kilo­me­trów, ale mają ten sam prze­kaz: byłem tutaj, to jest mój znak. Nie są dzie­łem sztuki – przy­po­mi­nają raczej pod­pisy, być może wyko­nane przez osoby, któ­rym powie­rzono malo­wa­nie zwie­rząt. Pierw­szymi dzie­łami sztuki są naj­star­sze przed­sta­wie­nia zwie­rząt. Teraz nasza podróż naprawdę może się roz­po­cząć.
Malo­wi­dła przed­sta­wia­jące zwie­rzęta poja­wiły się mniej wię­cej w tym samym cza­sie lub nawet wcze­śniej niż odci­ski dłoni. Obok dłoni w cele­be­skiej jaskini znaj­duje się babi­russa, czyli świ­nio-jeleń, nama­lo­wana dłu­gimi, zama­szy­stymi pocią­gnię­ciami. Ma co naj­mniej 35 700 lat. Wiek trzech dzi­kich świń nama­lo­wa­nych w głębi jaskini Leang Tedon­gnge datuje się na nie­wia­ry­godne 45 500 lat, jest to więc naj­star­szy znany przy­kład sztuki figu­ra­tyw­nej (sztuki przed­sta­wia­jącej roz­po­zna­walne formy). Zarówno w Indo­ne­zji, jak i w Euro­pie zwie­rzęta uka­zy­wano z pro­filu, sto­su­jąc pogru­bione kon­tury. Sku­piano się na ich syl­wetce i cha­rak­te­ry­stycz­nych cechach: rogach, kłach i grzy­wach. Oświe­tlone pochod­niami w głębi jaskiń musiały budzić respekt.
W osa­dach jaskiń, w któ­rych żyli ludzie współ­cze­śni, zna­le­ziono także małe rzeźby. Z kości, kłów mamu­tów i kamieni rzeź­biono zwie­rzęta lub hybrydy ludzko-zwie­rzęce, jak na przy­kład liczący 40 tysięcy lat czło­wiek-lew wyko­nany z kła mamuta. Nie­które rzeźby przed­sta­wiają posta­cie kobiece z dużymi pier­siami i poślad­kami, z wypu­kłymi brzu­chami ozna­cza­ją­cymi ciążę, jak wapienna Wenus z Wil­len­dorfu sprzed 25 tysięcy lat. Figurki te mogły być tali­zma­nami – małymi rzeź­bami prze­zna­czo­nymi do nosze­nia z sobą, któ­rym przy­pi­sy­wano moc ochronną i któ­rych zada­niem było zapew­nie­nie wła­ści­cie­lowi bez­pie­czeń­stwa bądź licz­nego potom­stwa.
Dziś arche­olo­dzy potra­fią dato­wać rzeźby i malo­wi­dła, korzy­sta­jąc z zaawan­so­wa­nej tech­niki. Mogą okre­ślić wiek uży­tych mate­ria­łów lub wiek osa­dów mine­ral­nych, w któ­rych je odkryto. Jed­nak jesz­cze w XIX wieku ludzie śmia­liby się, gdyby im powie­dzieć, że sztuka ta została stwo­rzona tysiące lat przed Rzy­mia­nami. W epoce wik­to­riań­skiej wie­rzono, że świat ma zale­d­wie kilka tysięcy lat, a za naj­wcze­śniej­szy okres, w któ­rym mogła powstać sztuka, przyj­mo­wano okres „prze­drzym­ski”. Prze­ło­mowe bada­nia Char­lesa Lyella doty­czące czasu geo­lo­gicz­nego i Char­lesa Dar­wina na temat ewo­lu­cji gatun­ków dopro­wa­dziły do zmiany poglą­dów i uzna­nia, że świat i jego miesz­kańcy są znacz­nie starsi – o miliony lat starsi – niż wcze­śniej sądzono. Dopiero po opu­bli­ko­wa­niu teo­rii Lyella i Dar­wina na popar­cie tej tezy arche­olo­dzy zaczęli kata­lo­go­wać arte­fakty i pochówki – topory krze­mienne i pre­hi­sto­ryczne szkie­lety ludz­kie.
Pre­hi­sto­ryczne szkie­lety to jedno, ale gdy w 1879 roku dzie­wię­cio­let­nia Maria Sanz de Sau­tu­ola i jej ojciec Mar­ce­lino opo­wie­dzieli, że widzieli takie żubry i konie nama­lo­wane na skle­pie­niu pra­sta­rych jaskiń, świat aka­de­micki par­sk­nął śmie­chem i stwier­dził, że te malo­wi­dła to pod­róbki. Szy­dzono, że pre­hi­sto­ryczni ludzie nie umieli malo­wać, nie byli wystar­cza­jąco wyra­fi­no­wani! Malo­wi­dła, o któ­rych mowa, znaj­do­wały się w posia­dło­ści Mar­ce­lina w Alta­mi­rze w Hisz­pa­nii, w kom­plek­sie jaskiń skła­da­ją­cym się z kilku dużych komór i kory­ta­rzy. Na ścia­nach wszyst­kich wid­nieją zwie­rzęta ryto­wane i nama­lo­wane czer­woną ochrą, któ­rych kon­tury wyko­nano węglem drzew­nym. Mar­ce­lino, wyśmie­wany za twier­dze­nie o odkry­ciu sztuki pre­hi­sto­rycz­nej, zmarł w 1888 roku. Dopiero w 1902 roku przy­znano, że przed­sta­wie­nia zwie­rząt są taką sztuką. Obec­nie wia­domo, że nie­które z nich mają 36 tysięcy lat.
Odkry­cie sztuki jaski­nio­wej to moment zmie­nia­jący życie. Dzi­kie świ­nie w jaskini Leang Tedon­gnge na Cele­be­sie odkryto dopiero w 2021 roku, a inne nie­dawne zna­le­zi­ska wciąż są doku­men­to­wane. Wiele przy­kła­dów z Europy jest zna­nych od dzie­się­cio­leci, dla­tego są lepiej prze­ba­dane. Jed­nym z nich jest jaski­nia Chau­veta we Fran­cji. Znaj­du­jące się w niej malo­wi­dła pocho­dzą sprzed 33 tysięcy lat. Odkryli je w roku 1994 trzej doświad­czeni gro­to­łazi, któ­rzy poczuli powiew idący od sterty kamieni i posta­no­wili zba­dać jego źró­dło. Dotarli do jed­nego z naj­le­piej zacho­wa­nych oka­zów sztuki jaski­nio­wej na świe­cie. Na jed­nej ze ścian czai się stado lwów o czuj­nych oczach i nakra­pia­nych pyskach, węszą­cych w poszu­ki­wa­niu ofiary. Na innej wal­czą noso­rożce, a poni­żej wid­nieje tabun koni z naje­żo­nymi czar­nymi grzy­wami i ster­czą­cymi uszami. Jedno zwie­rzę ustę­puje miej­sca innemu, wszyst­kie nary­so­wane są węglem drzew­nym wyra­zi­stą kre­ską i spo­ra­dycz­nie cie­nio­wane dla doda­nia cię­żaru. Nogi nie­któ­rych uka­zane zostały wie­lo­krot­nie, jakby były uchwy­cone w ruchu.
W osta­tecz­nym roz­ra­chunku nie mamy moż­li­wo­ści dowie­dzieć się, jak począt­kowo odbie­rano malo­wi­dła i ryty w jaski­niach takich jak Chau­veta. Wydaje się, że wiele jaskiń było wyko­rzy­sty­wa­nych, a następ­nie opusz­czo­nych, po czym znów wyko­rzy­sty­wa­nych tysiące lat póź­niej, i w ten spo­sób obok sta­rych przed­sta­wień poja­wiła się nowa sztuka. Uży­wa­jąc róż­nych tech­nik dato­wa­nia, stwier­dzono, że nie­które obrazy zwie­rząt w jaskini Chau­veta zostały nama­lo­wane kilka tysiąc­leci po naj­star­szym. To tak, jak­by­śmy dzi­siaj wsta­wili jeden lub dwa posągi do gro­bowca Tutan­cha­mona!
W jaskini Chau­veta zna­le­ziono szkie­lety niedź­wie­dzi, ale nie ma żad­nych szcząt­ków ludz­kich, co może świad­czyć o tym, że nie było to miej­sce, w któ­rym ludzie żyli, ale raczej takie, w któ­rym odby­wały się obrzędy. Wygląda jak kate­dra, meczet, a nawet gale­ria sztuki. Jest to natu­ral­nie ukształ­to­wana duża, impo­nu­jąca prze­strzeń mogąca słu­żyć spo­tka­niom grupy, na przy­kład gdy dzieci osią­gnęły doro­słość lub aby uczcić pewne aspekty cyklów rocz­nych czy migra­cji zwie­rząt. Może zwie­rzęta na ścia­nach przy­wo­ły­wane były w opo­wie­ściach przy­wód­ców grupy. Oświe­tla­jąc obrazy, by wydo­być dra­ma­tyzm, nasi przod­ko­wie mogli opo­wia­dać dzieje trud­nych polo­wań albo sza­mani mogli posłu­gi­wać się nimi w celu przy­wo­ły­wa­nia duchów zwie­rząt – na nie­które z nich nie polo­wano, ludzie się ich bali i czuli przed nimi respekt.
Ważne jest, żeby oglą­da­jąc te pierw­sze malo­wi­dła i rzeźby, zdać sobie sprawę, że patrzymy w prze­szłość oczami XXI wieku. Kiedy widzimy repro­duk­cję lwów z jaskini Chau­veta w tej książce, naszą pierw­szą myślą nie jest to, że ożyją i nas zje­dzą. Malo­wi­dła te możemy dziś podzi­wiać, ale jest mało praw­do­po­dobne, że wywo­łają one w nas takie same wra­że­nia, jak oglą­dane w świe­tle pochodni 33 tysiące lat temu. Z tego powodu na początku każ­dego roz­działu tej książki cof­niemy się w cza­sie, zoba­czymy, jak dzieło sztuki powstaje, i spró­bu­jemy wyobra­zić sobie jego oddzia­ły­wa­nie w tam­tym momen­cie. Będę więc was potrze­bo­wać, aby­ście wraz ze mną stali się podróż­ni­kami w cza­sie. Następny przy­sta­nek – Mezo­po­ta­mia.

Historia się toczy

Czas: rok 3300 p.n.e. W świą­tyni poświę­co­nej bogini Ina­nie w Uruku w Mezo­po­ta­mii władca zato­pił spoj­rze­nie w wyso­kiej zdo­bio­nej wazie. Waza ma ponad metr wyso­ko­ści, jest wyko­nana z ala­ba­stru i pokryta rzeź­bio­nymi figu­rami. Opo­wiada histo­rię uwiel­bie­nia i wdzięcz­no­ści. Jej powierzch­nię podzie­lono na cztery osobne fryzy, poziome pasma pła­sko­rzeźb, które obie­gają naczy­nie. Władca zaczyna je śle­dzić wzro­kiem, „czy­tać” od dołu do góry.
U pod­stawy fali­sta linia ozna­cza pły­nącą wodę. Na jej brze­gach rośnie len i palmy dak­ty­lowe. Powy­żej dokoła wazy drep­czą owce i kozy: to żyzna zie­mia i czas obfi­to­ści. Na następ­nym pozio­mie idący rzę­dem nadzy męż­czyźni niosą poży­wie­nie i napoje. Trzy­mają wypeł­nione po brzegi kosze i amfory (gli­niane dzbany). Górny fryz wyja­śnia, co robią – idą w stronę świą­tyni Inany, nio­sąc ofiary na jej cześć. Bogini jest patronką mia­sta, a miesz­kańcy oka­zują jej wdzięcz­ność za jej dobroć, dzięki któ­rej rosną uprawy i zwie­rzęta się roz­mna­żają. Duże naczy­nia prze­peł­nione są żyw­no­ścią, darami od jej żar­li­wych wyznaw­ców. Sama Inana stoi przed świą­tynią i wszystko nad­zo­ruje. Obok niej widać ubra­nego męż­czy­znę. Ich bli­skość suge­ruje, że on rów­nież ma boskie moce, mimo że jest śmier­telny. Aby to potwier­dzić, nad jego głową wyryto słowo ozna­czające „króla-kapłana”. Patrząc na to, władca się uśmie­cha. Jest zado­wo­lony, widząc sie­bie unie­śmier­tel­nio­nego, jak stoi obok tak potęż­nej bogini.

* * *

Waza z Uruku jest jed­nym z naj­star­szych zna­nych przy­kła­dów sztuki nar­ra­cyj­nej na świe­cie. Opo­wiada histo­rię, którą możemy zro­zu­mieć, patrząc na kolejne poziomy obra­zów odsła­nia­ją­cych się przed naszymi oczami tro­chę jak w dzi­siej­szym komik­sie. W cza­sach pre­hi­sto­rycz­nych sza­man lub ktoś ze star­szy­zny, aby oży­wić malo­wi­dła jaski­niowe, praw­do­po­dob­nie snuł opo­wie­ści o nich. Około 3300 roku p.n.e. arty­ści zaczęli opo­wia­dać histo­rie, posłu­gu­jąc się boga­tymi w szcze­góły pła­sko­rzeź­bami, takimi jak te na wazie z Uruku. Wtedy każdy, kto widział pła­sko­rzeźby, mógł sam „prze­czy­tać” opo­wieść.
Naczy­nie pokryte jest pła­sko­rzeź­bami. W prze­ci­wień­stwie do rzeźb żubrów z roz­działu 1, które zostały wymo­de­lo­wane w gli­nie i umiesz­czone na powierzchni skały, posta­cie na wazie zostały w kamien­nej powierzchni wycięte. Naj­pierw arty­sta węglem drzew­nym lub ochrą ryso­wał wzór na ala­ba­stro­wym naczy­niu. Następ­nie kamie­nia­rze przy uży­ciu młot­ków i dłut wyci­nali trój­wy­mia­rowe kształty w kamie­niu. Ich celem nie było wyrzeź­bie­nie zwie­rząt, tak jak w przy­padku tam­tych żubrów – „jak żywych”. Skon­cen­tro­wali się raczej na aspek­tach, które wyróż­niały każde zwie­rzę lub czło­wieka, wyko­rzy­stu­jąc pro­fil do uka­za­nia ruchu.
Wyko­na­nie cze­goś tak mister­nego jak Waza z Uruku zaj­mo­wało mnó­stwo czasu. Tylko dobrze zor­ga­ni­zo­wane i zamożne spo­łe­czeń­stwo mogło finan­so­wać cza­so­chłonną sztukę. W Mezo­po­ta­mii (obec­nie Irak) około 4000 roku p.n.e. małe wio­ski prze­kształ­cały się w mia­sta. Naj­więk­szym był Uruk (obec­nie Warka), z upo­rząd­ko­wa­nymi uli­cami i murami zewnętrz­nymi o dłu­go­ści 10 kilo­me­trów. Wła­dze cen­tralne (takie jak rząd) zbie­rały pie­nią­dze od lud­no­ści i wyna­le­ziono pismo pozwa­la­jące to odno­to­wać. Waza z Uruku jest naj­star­szym zna­nym dzie­łem sztuki, na któ­rym znaj­duje się napis.
Uruk to jedno z naj­star­szych miast na świe­cie, a sztuka w nim powsta­jąca słu­żyła sła­wie­niu bogów, mię­dzy innymi Inany. To odpo­wia­dało władcy Uruku, ano­ni­mo­wemu „kró­lowi-kapła­nowi”, któ­rego pozna­li­śmy we wstę­pie do tego roz­działu, ponie­waż został on przed­sta­wiony na wazie jako równy Ina­nie. Arty­ści z żyznych krain roz­cią­ga­ją­cych się od dzi­siej­szych Gre­cji i Tur­cji po Iran, Irak i Indie two­rzyli podobne dzieła prze­zna­czone do kró­lew­skich gro­bow­ców, świą­tyń i pała­ców. Byli zatrud­niani do rzeź­bie­nia wspa­nia­łych opo­wie­ści o bogach i wład­cach. Władcy im pła­cili i w ten spo­sób kon­tro­lo­wali nar­ra­cję.
Po dru­giej stro­nie świata, w Mezo­ame­ryce (obec­nie Mek­syk), Olme­ko­wie woleli czcić swo­ich przy­wód­ców w inny spo­sób. Od 1800 roku p.n.e. na gigan­tycz­nych plat­for­mach ziem­nych usta­wiali kolo­salne głowy wyrzeź­bione z bazaltu (skały wul­ka­nicz­nej). Nad­wyżki żyw­no­ści umoż­li­wiły im utrzy­ma­nie peł­no­eta­to­wych arty­stów, któ­rzy kamien­nymi narzę­dziami rzeź­bili głowy o wyso­ko­ści do 3 metrów i wadze co naj­mniej 8 ton. Kamienne bloki przy­wo­żono z miejsc odle­głych o 100 kilo­me­trów, co było trans­por­to­wym wyczy­nem, gdyż uży­wano tylko tra­tew i drew­nia­nych kłód w for­mie walca. 10 takich głów zna­le­ziono w waż­nym cen­trum Olme­ków w dzi­siej­szym San Lorenzo, gdzie wielka plat­forma wzno­siła się 50 metrów nad zie­mią.
W prze­ci­wień­stwie do sty­li­zo­wa­nych postaci na Wazie z Uruku głowy olmec­kie ujaw­niają dobrą zna­jo­mość ana­to­mii u ich twór­ców. Każda głowa ma mię­si­ste policzki i sta­ran­nie oddane rysy i praw­do­po­dob­nie repre­zen­tuje kon­kret­nego przy­wódcę. Nie­któ­rzy z nich noszą przy­le­ga­jące hełmy, jakby byli gotowi do bitwy, mają surowy wyraz twa­rzy, a gry­mas marsz­czy im brwi i nos. Teraz źre­nice są puste, ale głowy te pier­wot­nie były poma­lo­wane i pew­nie wyglą­dały zaska­ku­jąco i onie­śmie­la­jąco, spo­glą­da­jąc z naroż­ni­ków plat­formy ziem­nej. Każdy czło­wiek, gdyby był nowym lide­rem, czułby potrzebę dorów­na­nia osią­gnię­ciom poprzed­ni­ków. Czułby się także potężny, mając ich po swo­jej stro­nie. Sama trud­ność w wyrzeź­bie­niu tych głów i wydźwi­gnię­ciu ich na wła­ściwe miej­sce poka­zuje, jak wysoko je ceniono.
W Egip­cie rów­nie kolo­salne rzeźby fara­onów (kró­lów-bogów) zama­wiano za ich życia, aby wyra­zić i pod­kre­ślić dzier­żoną przez nich wła­dzę. Nie ocze­ki­wano, że będą reali­styczne bądź że będą odda­wały podo­bień­stwo. Sta­ro­żytne kró­le­stwo Egiptu pra­wie dorów­ny­wało wie­kiem Mezo­po­ta­mii, a ist­niało 3 tysiące lat. Od czasu naj­star­szych dyna­stii styl egip­skiego malar­stwa i rzeźby pozo­sta­wał roz­po­zna­walny i uspo­ka­ja­jąco spójny. Tak jak w przy­padku miesz­kań­ców Mezo­po­ta­mii, celem egip­skich arty­stów nie było uchwy­ce­nie praw­dzi­wego podo­bień­stwa, lecz odda­nie pod­sta­wo­wych cech postaci, czy to fara­ona, boga, czy kobiety pra­cu­ją­cej w polu.
Egipt był boga­tym kra­jem, dla­tego deko­ro­wano nie tylko pałace, świą­ty­nie i gro­bowce kró­lów. Neba­mun polu­jący na mokra­dłach to malo­wi­dło ścienne z około 1350 roku p.n.e. z gro­bowca Neba­muna w Tebach (obec­nie Luk­sor). Neba­mun był księ­go­wym w świą­tyni Amona i całymi dniami zaj­mo­wał się licz­bami okre­śla­ją­cymi wiel­kość pro­duk­cji zboża. Na tym malo­wi­dle widzimy go, jak poluje na ptaki z żoną Hat­szep­sut i ich córką. Stoi wypro­sto­wany, jego nogi i stopy widoczne są z pro­filu, nato­miast kor­pus i ramiona zwró­cone w naszą stronę, jak­by­śmy patrzyli na niego en face. Głowa jest połą­cze­niem róż­nych punk­tów widze­nia: twarz widzimy z pro­filu, ale jego lewe oko spo­gląda na nas, jakby głowa była usta­wiona na wprost. Egip­scy arty­ści brali naj­bar­dziej roz­po­zna­walne ele­menty i łączyli je z sobą, two­rząc sym­bo­licz­nych i nie­śmier­tel­nych zastęp­ców czło­wieka, kiedy ten udaje się w podróż poza gra­nicę śmierci w bogato zdo­bio­nym gro­bowcu. Liczne dzieła sztuki powsta­wały z myślą o umiesz­cze­niu ich przy zmar­łym, któ­remu miały towa­rzy­szyć w zaświa­tach. Sztukę gro­bową Egip­cja­nie cenili szcze­gól­nie, ponie­waż odgry­wała główną rolę w uka­zy­wa­niu życia, jakie będą pro­wa­dzić po śmierci. Neba­mun polu­jący na mokra­dłach ozna­cza, że księ­gowy wolałby spę­dzać dni na polo­wa­niu z rodziną niż na pracy.
Tysiąc lat po wznie­sie­niu pira­mid fara­ono­wie posta­no­wili budo­wać nowe komory gro­bowe w miej­scu nazy­wa­nym obec­nie Doliną Kró­lów i Doliną Kró­lo­wych. Każdy nowy władca zle­cał wyku­cie gro­bowca w skale. Wyobraź­cie sobie, jak trudno było to osią­gnąć! Po ukoń­cze­niu grobu był on deko­ro­wany. Grób Setiego I, panu­ją­cego około 1290–1279 p.n.e., był pierw­szym, w któ­rym ozdo­biono każde pomiesz­cze­nie pro­wa­dzące do głów­nej komory. Stwo­rze­nie takich gro­bow­ców wyma­gało cią­głej pracy dużego zespołu rzeź­bia­rzy, mala­rzy, skry­bów (pisa­rzy) i geo­de­tów. Podob­nie jak w wypadku Olme­ków i Mezo­po­ta­mii, w Egip­cie było wystar­cza­jąco dużo żyw­no­ści, aby arty­ści mogli sku­pić się na two­rze­niu dzieł sztuki, a nie na upra­wie pól. Fara­ono­wie doce­nili ich umie­jęt­no­ści i osie­dlili ich w wio­sce budow­ni­czych i arty­stów zwa­nej Set Maat, „miej­scem prawdy” (obec­nie Deir el-Medina), gdzie oni i ich rodziny otrzy­my­wali żyw­ność, odzież i drewno, dzięki czemu mogli skon­cen­tro­wać się wyłącz­nie na pracy. Jed­nym z nich był Sen­ne­dżem.
Wiemy o Sen­ne­dże­mie, ponie­waż kiedy nie zaj­mo­wał się kolej­nymi gro­bow­cami fara­onów, pra­co­wał nad swoim. Zmarł za pano­wa­nia Setiego I i został pocho­wany wraz z żoną Iyne­ferti na miej­sco­wym cmen­ta­rzu arty­stów nie­da­leko Set Maat. Na ścia­nach jego gro­bowca wid­nieją obrazy przed­sta­wia­jące dwoje ludzi orzą­cych pole i zbie­ra­ją­cych zboże na tle życio­daj­nych wód Nilu. Żadne z nich nie było rol­ni­kiem, a kró­le­stwo dawało im żyw­ność, te obrazy więc nie są dosłowne. Uka­zują raczej epi­zody z egip­skiej Księgi umar­łych zapew­nia­jące każ­demu ciału wszystko, czego potrze­buje w zaświa­tach. Była to forma napi­sa­nia wła­snego losu – jeśli na ścia­nach gro­bowca nama­lu­jesz sie­bie, jak dobrze się bawisz w kra­inie obfi­to­ści, tak się sta­nie. Dla­tego Sen­ne­dżem spę­dzał cały wolny czas z pędz­lem w dłoni.
Zaska­ku­jące jest to, że w cywi­li­za­cji, dla któ­rej sztuka była prio­ry­te­tem, nie przy­jął się brąz – stop mie­dzi i cyny – od około 2800 roku p.n.e. sto­so­wany do wyko­ny­wa­nia rzeźb w Mezo­po­ta­mii i Indiach. Umie­jęt­ność odle­wa­niu brązu opa­no­wali za to Chiń­czycy, a roz­prze­strze­niała się ona wzdłuż szla­ków han­dlo­wych. Kul­tura chiń­ska ceniła przed­mioty, któ­rych wyko­na­nie wyma­gało czasu i wysiłku. Odle­wa­nie brą­zów było cza­so­chłonne, ale umoż­li­wiało two­rze­nie kunsz­tow­nych rzeźb i przed­mio­tów, tak więc za cza­sów dyna­stii Shang brąz szybko stał się mate­ria­łem popu­lar­nym. Chiń­scy arty­ści wyko­ny­wali formę, okle­ja­jąc model przed­miotu gliną. Po jej wyschnię­ciu frag­ment usu­wano, a do środka wle­wano sto­piony brąz i pozo­sta­wiano do zasty­gnię­cia, po czym usu­wano formę i odsła­niano rzeźbę lub przed­miot. Przy­kła­dem dzieła wyko­na­nego w ten spo­sób jest brą­zowe naczy­nie na wino w kształ­cie tygry­sicy pocho­dzące ze schył­ko­wego okresu pano­wa­nia dyna­stii Shang, czyli około 1100 roku p.n.e. Było uży­wane przez króla-kapłana pod­czas obrzę­dów ku czci przod­ków i zostało zło­żone wraz z nim do grobu, aby mógł skła­dać im hołd nawet po śmierci. Jest bar­dzo ozdobne, a przed­sta­wia tygry­sicę sie­dzącą na tyl­nych łapach i pod­pie­ra­jącą się ogo­nem. Jej przed­nie łapy ota­czają małą ludzką postać, która przy­lega do brzu­cha zwie­rzę­cia pod wysta­ją­cymi kłami. Umiesz­cze­nie tak cen­nego przed­miotu w gro­bowcu pod­kre­ślało zna­cze­nie zmar­łego kapłana-króla.
Asy­ria leżąca w pół­noc­nej Mezo­po­ta­mii zaczęła się roz­wi­jać mniej wię­cej w cza­sie, gdy dyna­stia Shang rzą­dziła pół­nocno-wschod­nimi Chi­nami, a osta­tecz­nie impe­rium nowo­asy­ryj­skie objęło zie­mie dzi­siej­szej Syrii, Izra­ela i Iranu. Asy­ryj­czycy ufor­ty­fi­ko­wali mia­sta, zbu­do­wali sys­temy iry­ga­cyjne oraz wznie­śli świą­ty­nie i pałace. Ogromne rzeźby byków i lwów z ludz­kimi gło­wami i orlimi skrzy­dłami strze­gły bram miej­skich i wejść do pała­ców, a ich skala miała zastra­szać każ­dego, kto obok nich prze­cho­dził. Kom­naty pała­cowe zdo­biły jaskrawo poma­lo­wane ala­ba­strowe pła­sko­rzeźby z tłum­nymi sce­nami przed­sta­wia­ją­cymi króla odzna­cza­ją­cego się boha­ter­stwem w bitwie i obcu­ją­cego z bogami. Była to sztuka pro­pa­gan­dowa, podob­nie jak głowy Olme­ków i kolo­salne posągi egip­skie.
Asur­ba­ni­pal, który pano­wał w latach 668–627 p.n.e., odbu­do­wał Pałac Pół­nocny w asy­ryj­skiej Nini­wie. Reliefy na ścia­nach pała­co­wych kory­ta­rzy przed­sta­wiały kró­lew­skie polo­wa­nie na lwy. Zwie­rzęta wypusz­czane z kla­tek, aby król mógł na nie zapo­lo­wać, poja­wiają się na nich z potar­ga­nymi grzy­wami i wyszcze­rzo­nymi kłami. Pła­sko­rzeźby dowo­dzą zna­jo­mo­ści szcze­gó­łów ana­to­mii zwie­rząt i talentu do dra­ma­tycz­nego opo­wia­da­nia histo­rii. We wszyst­kich sce­nach król trium­fuje, polu­jąc konno, pie­szo i na rydwa­nie, a na ziemi ponie­wie­rają się zwłoki lwów. Każda figura jest sty­li­zo­wana, tak jak pła­sko­rzeźby egip­skie, ale uka­zana znacz­nie bar­dziej szcze­gó­łowo. Król i jego świta noszą gęste, krę­cone brody, zdo­bione tuniki, spi­ralne nara­mien­niki, bran­so­letki i kol­czyki. Reliefy te robią i dzi­siaj ogromne wra­że­nie – to szczyt sztuki nar­ra­cyj­nej sta­ro­żyt­nego świata, ale wyobraź­cie sobie, co musiał czuć gość w pałacu Asur­ba­ni­pala. Każdy czło­wiek i zwie­rzę jaskrawo poma­lo­wane, oświe­tlone pochod­niami, wokół eks­plo­duje polo­wa­nie… Kogo miał się bar­dziej bać, lwów czy władcy?
W 612 roku p.n.e. w wyniku ataku sprzy­mie­rzo­nych ze sobą państw i ludów impe­rium nowo­asy­ryj­skie nagle się roz­pa­dło. Wiele miast zostało znisz­czo­nych, a w połu­dnio­wej Mezo­po­ta­mii wyro­sło nowe impe­rium babi­loń­skie, które w następ­nym stu­le­ciu zastą­piło roz­le­głe impe­rium per­skie. Daleko na zacho­dzie zaś, w Gre­cji, zaczęło wyła­niać się zupeł­nie nowe podej­ście do rzeź­bie­nia postaci ludz­kiej.

 
Wesprzyj nas