Książka „Plus Ultra. Sięgaj dalej” Normana Daviesa składa się z pozornie niepowiązanych ze sobą tekstów, które w ostatecznym odbiorze pozostawiają czytelnika z wrażeniem przepływania przez różne horyzonty czasowe, ostatecznie łączące się w jedną całość. To intelektualna przygoda, podróż przez czas i przestrzeń.
Norman Davies znany jest z interdyscyplinarnego podejścia do historii. W jego najnowszej książce stanowiącej zbiór esejów, rozmyślań i przemówień wygłoszonych przy konkretnych okazjach, udowadnia, że niezmiennie najważniejsze jest dla niego dążenie do poznania, a olbrzymia ciekawość świata nigdy go nie opuszcza. Początkowo „Plus Ultra. Sięgaj dalej” może wydać się publikacją chaotyczną. Jej początek stanowi esej na temat odtworzeń muzyki Fryderyka Chopina w najdalszych zakątkach globu, a zaraz po tym przeskakujemy do rozważań teoretycznych, czym jest historia globalna, by za chwilę znaleźć się nad Bałtykiem, a później nad Morzem Śródziemnym i jeszcze…
Tak, każdy rozdział to niespodzianka. Autor płynnie przechodzi od ogółu do szczegółu, przeplata wątki z odległej historii z własnymi wspomnieniami z rozlicznych podróży, a w tym wszystkim wciąga nas, już naprawdę kompletnie niespodziewanie, w jedną z największych, dotychczasowych, tajemnic XXI wieku – zaginięcie ogromnego samolotu Boeing 777 należącego do malezyjskich linii lotniczych, który zniknął z radarów 8 marca 2014 podczas lotu z Kuala Lumpur do Pekinu mając na pokładzie 239 osób i do tej pory nie wiadomo co się z nim stało.
Jak wyjaśnia autor we wstępnie Plus Ultra oznacza wychodzenie poza przyjęte granice, a bardziej metaforycznie niekonwencjonalność wiedzy, szukanie poza utartymi ścieżkami. I rzeczywiście ta książka taka właśnie jest: zaskakuje, nie daje się zaszufladkować, wiele nam mówi o zainteresowaniach Normana Davisa wykraczających poza najbardziej znane czytelnikom obszary jego badań naukowych, pozwala poznać sposób myślenia i stawiania pytań tam, gdzie niewiadomych jest wiele, a do ostatecznych konkluzji droga daleka.
Ostatecznie książka pozostawia czytelnika z wrażeniem przepływania przez różne horyzonty czasowe, ostatecznie łączące się w jedną całość. Spoiwem tej różnorodnej książki okazuje się bowiem poczucie, że historia pisze się teraz i nigdy nie było inaczej. Odległe przymierze czy wypowiedziana wojna nie znaczą w nurcie czasu ani mniej ani więcej niż Brexit czy zaginiony samolot. Wszystkie one są po prostu elementami dynamicznego procesu tworzenia się dziejów ludzkiej cywilizacji, o którym Norman Davies pisze w tak porywający sposób, że zarówno te odległe, jak i te bliskie zdarzenia, jawią się jako równie zajmujące. Historia w jego wydaniu to zawsze fascynująca opowieść o ludziach, kulturach i ich wzajemnych relacjach, a nie suche fakty. Ten sposób rozumowania pozwala poczuć, że każdy z nas, biorąc udział w bieżących zdarzeniach, tę historię pisze.
Norman Davies w 'Plus Ultra’ udowadnia więc, że historia to nie statyczny obraz przeszłości, lecz dynamiczny proces, który wciąż trwa. Autor z niezwykłą łatwością przenosi nas przez różne epoki i kontynenty, pokazując, że wydarzenia odległe w czasie są nierozłącznie związane z naszą teraźniejszością. Dzięki jego erudycji i umiejętności przystępnego przekazu, nawet najbardziej skomplikowane zagadnienia stają się fascynującą opowieścią. „Plus Ultra” to książka, która inspiruje do dalszych poszukiwań i przypomina nam, że historia jest nie tylko nauką, ale przede wszystkim pasjonującą przygodą. Natomiast jej autor po raz kolejny udowodnił, że jest jednym z najciekawszych i najbardziej oryginalnych historyków naszych czasów. „Plus Ultra” to książka, która zaskakuje swoją formą i treścią, a jednocześnie pozostaje wierna jego charakterystycznemu stylowi. ■Nikodem Maraszkiewicz
Plus ultra. Sięgaj dalej. Wyprawa na horyzonty historii
Przekład: Bartłomiej Pietrzyk
Wydawnictwo Znak Horyzont
Premiera: 18 listopada 2024
Wstęp
Plus ultra jest przeciwieństwem non plus ultra – łacińskiej frazy oznaczającej „nic ponadto” lub też „dalej nie ma już nic”, którą według przekazów wyryto na klifach Słupów Heraklesa jako ostrzeżenie dla przepływających żeglarzy. W starożytności nikt nie przepłynął zachodniego oceanu, Grecy i Rzymianie nie wiedzieli o istnieniu Ameryk, a za koniec świata uważano dwie wielkie skalne formacje strzegące ujścia Morza Śródziemnego – Skałę Gibraltarską oraz Dżabal Musa w Maroku. Tak więc sensem przestrogi było: „Dalej żeglujesz na własne ryzyko”.
Oczywiście byli śmiałkowie, którzy pożeglowali dalej – choćby wzdłuż zachodnich wybrzeży Afryki czy Półwyspu Iberyjskiego. Fenicjanie dotarli na Wyspy Kanaryjskie, które Rzymianie nazwali canariae insulae, czyli „wyspami psów”. Grecki poszukiwacz przygód Pyteasz z Massalii, którego dzieło O oceanie zaginęło, odbył około 325 roku p.n.e. podróż na Wyspy Brytyjskie i na ultima Thule, czyli „najdalszą Thule”. Wyspom tym nadał nazwę Bretanniké od starowalijskiej Prydein – Brytanii. Plus ultra zaczęło więc oznaczać terra incognita, „ziemię nieznaną”. Nabrało jednak również metaforycznego znaczenia odnoszącego się do „niekonwencjonalnej wiedzy” oraz „ducha przygody i przedsiębiorczości”, który pobudzał śmiałych myślicieli do badania nowych idei i mierzenia się z nierozwiązanymi dotąd problemami.
Niekonwencjonalne myślenie nie było obce idolowi intelektualnemu mojej młodości, średniowiecznemu poecie Dantemu Alighieri. Nikt przed nim nie miał wyobraźni tak odważnej, by przedstawić nie tylko szczegółową geografię „życia po śmierci” – piekła, czyśćca i raju – lecz także kompletny gmach moralny grzechów i zaniechań oraz cnót. Czyściec Dante sportretował na przykład jako kolonię karną dla niezbawionych dusz położoną na odległej wyspie południowego oceanu, daleko za Słupami Heraklesa.
Mój szacunek do niego wzrósł jeszcze bardziej, gdy dowiedziałem się, że jego niewiarygodne, przesycone katolicyzmem dzieło trafiło na całe wieki na papieski indeks; przewinieniem autora było najwyraźniej ujęcie oryginalnej myśli pięknym językiem. Niemniej jednak w słynnym i szeroko omawianym fragmencie Piekła Dante napotyka odzianego płomieniem jak suknią mitycznego bohatera Ulissesa (Odyseusza). Gdzie indziej przewiduje dla postaci z kultury klasycznej łagodniejszą karę czyśćca, przyznając, że ludzie żyjący przed Chrystusem nie mieli szansy poznać zbawczej łaski chrześcijaństwa. Tutaj jednak, bezlitośnie i zgodnie ze sprzyjającą Troi rzymską tradycją, skazuje wielkiego greckiego wędrowca na wieczność na ósmy krąg piekła i towarzystwo fałszywych doradców. Rzymianie wierzyli, że wygnani mieszkańcy Troi założyli Rzym, i wiedzieli też, że właśnie Ulisses był tym, który wymyślił podstęp z koniem trojańskim.
Następnie Dante słucha, jak Ulisses opowiada historię swej fatalnej „ostatniej podróży” za kraniec świata:
Quando venimmo a quella foce stretta
dov’Ercule segnò li suoi riguardi
accìo che l’uom più oltre non si metta.
W starość my wszyscy zaszli żmudną drogą,
Nimeśmy w owe cieśnie się dostali,
Które Herkules piętnował przestrogą,
Aby nie ważył się człowiek pójść dalej1.
Più oltre to oczywiście włoska wersja plus ultra.
W czasach nowożytnych plus ultra przyjęło za swoje hasło wiele znanych osób. Najsłynniejszy był przyszły cesarz Karol V (1500–1558), który jeszcze jako młody Karol z Gandawy usłyszał o odkryciach Kolumba, co zainspirowało go do wymyślenia motta brzmiącego w archaicznym francuskim plus oultre. Dzięki niemu plus ultra stało się narodową dewizą Hiszpanii. W Anglii filozof i polityk, wynalazca metody naukowej Francis Bacon (1561–1626) uznał plus ultra za chwytliwy slogan propagujący jego nowy sposób myślenia „wychodzącego poza granice” przez skrupulatną obserwację, weryfikację faktów i testowanie hipotez. Jego dzieła miały się również znaleźć na Index librorum prohibitorum. Kościół zdecydowanie wolał, żeby ludzie wierzyli w to, co im się mówi, nie zaś używali rozumu i myśleli.
Ja sam jako historyk zawsze miałem skłonność do wytyczania nowych dróg i badania szerszego kontekstu wydarzeń. Na przykład w pierwszej książce, Orzeł biały, czerwona gwiazda z 1972 roku, postanowiłem opisać toczącą się w latach 1919–1920 wojnę polsko-bolszewicką, lecz szybko zdałem sobie sprawę, że tego epizodu nie da się zrozumieć, studiując historię Polski w oderwaniu od innych kwestii; konieczne było również odniesienie do niedawnego zwycięstwa aliantów w I wojnie światowej, upadku trzech imperiów i powstania zupełnie nowych republik, bolesnych narodzin weimarskich Niemiec, marksistowsko-leninowskiej ideologii bolszewików, tak zwanego cudu nad Wisłą, podziałów istniejących między sąsiadami i wielowiekowej historii rosyjskiego ekspansjonizmu. Wciąż myślę o tej książce z sentymentem – jak ojciec o swoim pierwszym dziecku.
Jakieś dwadzieścia lat później postawiłem sobie za zadanie napisanie kompleksowej historii całej Europy – wschodu, zachodu, północy, południa i centrum – a fakt, że tak mocno skoncentrowałem się na jednym kontynencie, uświadomił mi wtedy dotkliwie moją niewiedzę na temat innych części świata. Podobnie jak Ulisses poczułem się zmuszony wyruszyć w ostatnią podróż, aby odwiedzić liczne kraje, o których niewiele wiedziałem – od Azerbejdżanu i Zjednoczonych Emiratów Arabskich po Malezję, Mauritius oraz Polinezję. Wynikiem tej podróży była książka zatytułowana po angielsku Beneath Another Sky, a po polsku Na krańce świata (2017). Traktuje ona nie tylko o podróży dookoła globu, lecz także o tym, jak uczymy się dzięki bliskim zetknięciom z obcymi krainami.
Przez dziesięciolecia wygłosiłem tysiące wykładów i napisałem setki esejów na różne tematy. Niektóre z nich doczekały się już publikacji w języku polskim w zbiorach takich jak Europa – między Wschodem a Zachodem (2007) czy Mała Europa (2022); są wśród nich takie teksty jak Sicut lilium: historia w Magdalen College czy Wątek islamski w historii Europy (jestem w pełni świadomy faktu, że na boisku w Oksfordzie, na którym błyszczałem niegdyś jako kapitan uczelnianej drużyny piłkarskiej, stoi teraz meczet). Mimo to wciąż czuję potrzebę badania nowych ziem i odkrywania nieznanych wymiarów starych tematów.
W to pragnienie wpisuje się zamieszczony w programie londyńskiego Festiwalu Chopinowskiego esej Chopin i fortepiany we wszystkich stronach świata. Polacy mogą uznawać Chopina za swój skarb narodowy, podobnie jak Francuzi, lecz aby pojąć prawdziwy rozmiar jego geniuszu, trzeba wyobrazić sobie jego nokturny rozbrzmiewające wśród himalajskich szczytów lub stojący na polanie w amazońskiej dżungli fortepian, przed którym siedzą ze skrzyżowanymi nogami rdzenne dzieci, czekając, aż po raz pierwszy w ich własnym życiu oraz życiu ich przodków rozlegnie się dźwięk muzyki. Po tym wstępie czytelnik powinien dostrzec sens tekstu Amerykańscy romantycy z Bolton czy eseju o pierwszym wielkim kompozytorze Anglii.
Nawiasem mówiąc, wszystko jest gotowe do kolejnej literackiej podróży. Bosman nakazuje odegrać na trąbce sygnał. Pada komenda „Wszystkie ręce na pokład!”, a zaraz potem „Oddać salut!”. Kapitan przejmuje ster. Skrzypek gra rytmiczną marynarską melodię. Marynarze z wysiłkiem kręcą kabestanem, podczas gdy takielarze wspinają się po wantach na maszty. Następnie pada komenda „Kotwice w górę!”, a zaraz po niej „Odwiązać cumy!”, „Podnieść żagle!” i wreszcie „Rozdać po porcji grogu!”. Nasz solidny żaglowiec bezszelestnie odcumowuje i zaczyna się powoli oddalać od nabrzeża. Halsując delikatnie pod wiatr, majestatycznie sunie w stronę otwartego morza.
Norman Davies, lipiec 2024 roku
GDZIE SĄ GRANICE
HISTORIOGRAFII?
we wszystkich stronach świata
Proszę wyobrazić sobie następującą scenę: zamknięty od siedemdziesięciu lat Most bez Powrotu w strefie zdemilitaryzowanej między Koreą Północną i Południową. Na jednym końcu stoją północnokoreańscy strażnicy, którzy co jakiś czas porywają niebacznych gości. Z drugiej strony nieufnie spoglądają żołnierze amerykańscy i południowokoreańscy. Pośrodku stoi fortepian i donośnie rozbrzmiewa etiuda Rewolucyjna Chopina. Pianista z Korei Południowej wybrał tę właśnie lokalizację do celów filmu Chopin. Nie boję się ciemności (2022), który wyświetlano później podczas Festiwalu Echternach w Luksemburgu. Urodzony w 1988 roku Jae-Yeon Won, zdobywca nagrody za najlepsze wykonanie mazurków na Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim, jest kolejnym Azjatą, który szturmem zdobywa świat muzyki Fryderyka Chopina.
W filmie znalazła się też scena w byłym nazistowskim obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau z udziałem urodzonego w 1971 roku polskiego pianisty jazzowego i kompozytora Leszka Możdżera. Jazz i Chopina łączy wyjątkowe pokrewieństwo. Teraz rozdarty wojną Bejrut. Pochodzący z Syrii pianista gra na fortepianie w ruinach zniszczonego miasta, kojąc jego ból Chopinem. Urodzony w 1986 roku, mający w połowie polskie pochodzenie Fares Marek Basmadji mógł też z łatwością wybrać swoje rodzinne Aleppo, które przypomina obecnie ukraiński Bachmut lub Warszawę w 1944 roku. Jego występ kojarzy się z opartym na faktach filmem Romana Polańskiego (ur. 1933) Pianista, w którym ukrywający się wśród ruin Warszawy Władysław Szpilman (1911–2000) gra balladę g-moll op. 23 Chopina dla dzielnego niemieckiego oficera, a ten pomaga mu się ukryć i ratuje jego życie.
Najbardziej egzotyczną lokalizacją jest przebiegająca na wysokości 5091 metrów nad poziomem morza przełęcz Shingo La w indyjskich Himalajach, gdzie sfilmowana scena rozgrywa się we wrześniu 2018 roku. Wracająca do zdrowia po chorobie ukraińska pianistka z Londynu trafia do Księgi Rekordów Guinnessa, grając „Chopina w niebie”. Wywiezienie instrumentu Eveliny De Lain (ur. 1977) pnącą się pod niebiosa strategiczną drogą do granicy zwanego „krainą bogów” stanu Himachal Pradesh musiało być jeszcze trudniejsze od wniesienia fortepianu Chopina po krętych schodach na najwyższe piętro kamienicy, gdzie mieściło się jego paryskie mieszkanie. W programie jej występu znalazły się nokturny Es-dur op. 9 nr 2 i cis-moll oraz preludium Des-dur op. 28 nr 15 (Deszczowe).
Być może najbardziej poruszającą sceną jest ta, w której fortepian stoi na polanie nad mglistym, tajemniczym brzegiem rzeki w amazońskiej dżungli; grupa ubranych w przepaski biodrowe rdzennych dzieci siedzi ze skrzyżowanymi nogami, czekając, aby usłyszeć muzykę fortepianową po raz pierwszy w życiu swoim i swoich przodków. Całe wydarzenie było pomysłem pochodzącego z Krety, urodzonego w 1982 roku kosmopolitycznego pianisty Panosa Karana – inicjatora bliźniaczych projektów „Keys of Change” („Klucze zmiany”) i „Chopin Round the World” („Chopin dookoła świata”) skierowanych do społeczności, które żyją w najtrudniejszych warunkach: w slumsach Kolkaty, w zachodnioafrykańskich więzieniach, na andyjskich odludziach lub w dotkniętym tsunami mieście Fukushima.
Chopina do uwalniania uzdrawiającej mocy muzyki. Nie jest przypadkiem, że grecki bóg Apollo sprawował pieczę zarazem nad muzyką i medycyną. Jak dawno temu zauważył William Congreve (1670–1729): „Muzyka ma urok, który koi dzikość serca”. Koi ona też serca mniej dzikie.
I. Fortepian wynaleziono ponad sto lat przed Fryderykiem Chopinem. Jego historia rozpoczęła się około 1700 roku we Florencji, gdy Toskanią rządzili Medyceusze. Budowniczy klawesynów Bartolomeo Cristofori (1655–1731) zastąpił wówczas szarpiący strunami mechanizm instrumentu obciągniętymi filcem młoteczkami. W tym czasie francuscy przodkowie Chopina ze strony ojca mieszkali w Wogezach w księstwie Lotaryngii, ze strony matki kompozytor wywodził się zaś z polskiej, kujawskiej szlachty. Ludwik XIV był u szczytu swego panowania. Poza Europą Chinami rządziła mandżurska dynastia Qing, a Indiami muzułmańscy Wielcy Mogołowie. Japonia pozostawała w izolacji. Do Brytyjczyków należał zaledwie ułamek Ameryki Północnej. Ameryka Południowa i Środkowa oraz zachodnia część Ameryki Północnej były posiadłościami hiszpańskimi lub portugalskimi. Afryka Północna, a także większość Bliskiego Wschodu znajdowały się w orbicie osmańskiej. Przylądkiem Dobrej Nadziei władali Holendrzy. Atlantycki handel niewolnikami kwitł. Antarktyda, środkowa Afryka i Australazja pozostawały terra incognita.
Na wszystkich kontynentach od niepamiętnych czasów grano na instrumentach muzycznych. W niektóre, jak trąby i rogi, dmuchano. Inne, takie jak bębny i talerze, uderzano pałką lub dłonią. Wiele wydawało dźwięk z napiętych strun, które wibrowały wskutek trącania, szarpania, przeciągania po nich smyczkiem lub uderzania w nie. Instrumentów strunowych były niezliczone odmiany: lutnie, mandoliny i gitary w Europie; sihu i tihu w Chinach, sarod oraz sitar w Indiach. W Europie z czasem znacznie poszerzyła się gama strunowych instrumentów klawiszowych. Za prekursora fortepianu są obecnie uważane dawne cymbały – rodzaj trzymanej w ręku cytry z pałeczkami (palcatkami) i ułożonymi w pary strunami.
W pochodzącym z XV wieku klawikordzie do uderzania w metalowe struny wykorzystywano niewielkie metalowe listewki zwane tangentami; instrument ten nie grał jednak wystarczająco głośno do celów dużych występów publicznych. W całej rodzinie klawesynów, w tym w szpinecie i wirginale – naciągnięte struny szarpano haczykowatymi piórkami; ta grupa instrumentów utrzymywała swoją dominację do końca XVIII wieku, kiedy to zaczęły przeważać doskonalsze od klawesynów fortepiany. W 1766 roku w Londynie Johann Zumpe (1726–1790) zbudował wolnostojący fortepian z nogami. W 1771 roku John Broadwood (1732–1812) dodał do klawiatury trzy oktawy. Wśród następnej generacji budowniczych fortepianów wyróżniał się Sebastien Érard (1752–1831). Ten alzacki rzemieślnik ze Strasburga, który przeniósł się do Paryża, by handlować tam harfami, miał ponoć skonstruować dla królowej Marii Antoniny (1755–1793) łączącą fortepian z organami hybrydę o dwóch manuałach. Jego pierwszy, kwadratowy w kształcie instrument był kopią jednej z konstrukcji Zumpego. W latach dziewięćdziesiątych XVIII wieku, zbiegłszy przed rewolucją francuską do Londynu, uzyskał liczne patenty, w tym na utrzymujące struny na miejscu agrafy. W 1797 roku, mając już punkty sprzedaży we Francji i Wielkiej Brytanii, wprowadził na rynek fortepian, który przyniósł mu fortunę. W 1803 roku „Érard Nr 133” został dostarczony Beethovenowi.
Kompozytor był z początku zachwycony dźwięcznością instrumentu, która pomogła mu uczynić sonatę Księżycową najpopularniejszym utworem w historii, lecz później zaczęła go irytować ciężkość klawiszy. W 1810 roku – tym samym, w którym urodził się Fryderyk Chopin – Érard wprowadził na rynek harfę koncertową z podwójnym przestrajaniem strun, wyznaczając w ten sposób nowy standard. Konstruktor wciąż żył i mieszkał w Paryżu, kiedy przyjechał tam Chopin, lecz nigdy się nie spotkali. Chopin, podobnie jak Beethoven, podziwiał „dźwięk Érarda”, lecz wolał nowiutkiego Pleyela, którego uważał za instrument szybszy i delikatniejszy w działaniu.
Dzieła Chopina były wytworem europejskiej kultury, która w czasie, gdy on grał i komponował, rozprzestrzeniała się na cały świat na wzbierającej fali emigracji. Każda europejska rodzina, która mogła sobie na to pozwolić, stawiała w salonie pianino. Chłopcy oraz dziewczęta pobierali lekcje podstaw techniki gry. Rodziny zbierały się wieczorami przy instrumencie, by wspólnie grać i śpiewać. Mnożyły się szkoły muzyczne oraz konserwatoria, szybko powiększało się też grono profesjonalnych pianistów biorących przykład z Liszta, Brahmsa czy Chopina. Europejscy emigranci zabierali ze sobą miłość do muzyki fortepianowej wraz z ukochanymi instrumentami zapakowanymi do wagonów kolejowych i ładowni parowców. Lądowali w rosnących miastach Ameryki Północnej od Nowego Jorku po San Francisco, w ich południowoamerykańskich odpowiednikach, takich jak Buenos Aires czy Santiago de Chile, we francuskiej Afryce Północnej bądź brytyjskiej Afryce Południowej, a w epoce imperialnej we wszystkich koloniach oraz dominiach europejskich mocarstw. Wszędzie wyrastali lokalni producenci, którzy wytwarzali własne instrumenty, powstawały lokalne akademie i pojawiały się nowe cudowne dzieci fortepianu jak Mozart czy Chopin.
Dziedzictwo Chopina we Francji utrwaliła długa linia zaangażowanych pedagogów. Emil Descombes (1829–1912) twierdził, że był jego ostatnim uczniem. Alfred Cortot (1877–1962) studiował u Descombes’a w Konserwatorium Paryskim, sam zaś miał wielu własnych uczniów jak Vlado Perlemuter (1845–1941), Rodica Sutzu (1913–1979) czy İdil Biret (ur. 1941). Fenomen Chopina rozprzestrzeniał się nie tylko geograficznie, lecz też w różnych grupach społecznych. Podczas I wojny światowej z Francji wydalono romską rodzinę za włóczęgostwo oraz pochodzenie z wrogiego kraju. Ojciec zarabiał na chleb, grając na cymbałach. Wszyscy udali się jako uchodźcy do Budapesztu, gdzie urodził się kolejny syn, György. György lub Georges Cziffra (1921–1994) wyrósł na wirtuoza fortepianu szeroko znanego zarówno na Węgrzech, jak i we Francji. Jego autobiografia nosiła nawiązujący do uwagi Schumanna na temat dzieł Chopina tytuł Działa i kwiaty.
Północnoamerykański światek pianistyczny rozwijał się, aż przerósł europejski oryginał. Pierwszy wyprodukowany przez Johna Berenta z Filadelfii w 1775 roku amerykański instrument powstał jeszcze przed narodzinami Chopina; mniej więcej w tym samym czasie londyńska firma John Broadwood and Sons podjęła decyzję o porzuceniu klawesynów. Amerykański rynek fortepianów i pianin okazał się nie mniej nienasycony niż amerykański apetyt na terytorium. W 1849 roku, gdy zmarł Chopin, w kawalkadzie wozów mknących szlakiem gorączki złota do Kalifornii znaleźli się pianiści i melomani. Wkrótce potem zaczęli oni też przybywać świeżo zbudowaną transkontynentalną koleją, zapełniając zadymione saloony Dzikiego Zachodu. W 1832 roku, kiedy rosyjska okupacja Warszawy uniemożliwiła mu powrót do Polski, wyjazd do Ameryki rozważał sam kompozytor, ale od tego planu odwiódł go książę Radziwiłł, jak też rodzice w swoich listach. Ta decyzja opóźniła pierwsze amerykańskie wykonanie jego dzieł, prawdopodobnie aż do 1861 roku, kiedy to w Nowym Jorku wystąpiła jako cudowne dziecko Teresa Carreño (1853–1912) z Wenezueli – podróżująca po świecie nad wiek rozwinięta i szczególnie zainteresowana Chopinem pianistka. Data jej narodzin zbiegła się z założeniem dwóch słynnych firm produkujących fortepiany – berlińskiej Carl Bechstein oraz manufaktury Steinway & Sons stworzonej na Manhattanie przez niemieckiego imigranta Heinricha Steinwega (1797–1871), który ustanowił nowe standardy jakości wytwarzanych instrumentów.
Pod koniec XIX wieku świat od Nowego Jorku po Sydney i Kapsztad przecinały już popularne trasy koncertowe, na których recitale dawali ambitni pianiści. Jednym z najwybitniejszych wirtuozów tamtych czasów był Ignacy Paderewski (1860–1941), który nieustannie przemierzał glob. Zdobywszy sławę w całej Europie od Moskwy po Londyn i Paryż, nieustannie otoczony uwielbiającymi słuchaczami i omdlewającymi damami, zyskał on przydomek „zmartwychwstałego Chopina”. W 1891 roku, podróżując na rosyjskim paszporcie, wyruszył w wyczerpującą, złożoną ze stu siedemnastu koncertów trasę po USA. Z jednego miasta do kolejnego docierał koleją, a w wagonie towarzyszyło mu specjalnie zaprojektowane „przenośne” pianino. W Nowym Jorku dał pierwszy solowy recital w nowo zbudowanej Carnegie Hall, a wiwatujący melomani znieśli go ze sceny na rękach. W Nowym Orleanie miejscowa gazeta nie miała żadnego krytyka muzycznego, więc występ recenzował sprawozdawca walk bokserskich. „Moim zdaniem – zaczynał się jego tekst – [Paderewski] jest najlepszym oburęcznym pięściarzem pianina, który ma na głowie włosy”. Była to pierwsza z trzydziestu takich tras, które łącznie objęły około 3 tysięcy występów; pod jej koniec wyczerpany pianista usłyszał od kogoś, że „Paderewski gra dobrze, ale Paderewski to on nie jest”. W 1904 roku odbył tournée po południowej półkuli, gdzie Rada Miejska Melbourne sprowadziła specjalnie dla niego fortepian Pleyela; wyjechał z australijską papugą, która przez lata siadywała na jego stopach podczas ćwiczeń. W 1913 roku, będąc już bogatym człowiekiem, kupił winnicę na wybrzeżu Kalifornii, żeby się tam osiedlić.
Tymczasem wybuchła jednak I wojna światowa, a gra na fortepianie ustąpiła miejsca staraniom o niepodległość Polski. Paderewskiemu przypisuje się zainspirowanie czternastego ze słynnych punktów Woodrowa Wilsona. Po wojnie, już jako polski premier, spotkał się ze swoim francuskim odpowiednikiem Georges’em Clemenceau. „Jak to się stało – zapytał Francuz – że utalentowany artysta upadł tak nisko, by zostać politykiem?”.
Norman Davies to nie tylko wybitny historyk, ale także znakomity pisarz, który potrafi przekazać swoją pasję do historii innym i to jest powód dla którego od dawna czytam wszystko co napisze. Ze swojej strony polecam, naprawdę duża przyjemność czytać historie, które nam opowiada.