Wszystko, co wiesz o kapitalizmie, to kłamstwa. „Drapieżny kapitalizm” pokazuje, dlaczego współczesne kryzysy są zamierzone i prowokowane przez system kapitalistyczny, jak demokratyzować gospodarkę, a nie tylko politykę, aby zapewnić wszystkim prawdziwą wolność.


Wolne rynki nie mają nic wspólnego z wolnością.

Rekordowe zyski korporacji nie przekładają się na zyski zwykłych ludzi.

A my wcale nie mamy prawa wyboru – to ktoś inny codziennie dokonuje wyborów za nas.

Grace Blakeley zabiera czytelnika na szczegółowo rozpisaną wycieczkę przez ponad wiek neoliberalnego planowania i subwencji przyznawanych spod stołu. Pokazuje, dlaczego współczesne kryzysy są zamierzone i prowokowane przez system kapitalistyczny. Wiedzie przez zbrodnie korporacji, polityczne uniki oraz ekonomiczne manipulacje, dzięki którym elity wyniosły na ołtarze globalny system „drapieżnego kapitalizmu” – planowe gospodarki kapitalistyczne przynoszące zyski korporacjom i skrajnym bogaczom kosztem pozostałych.

Blakeley pokazuje jak demokratyzować gospodarkę, a nie tylko politykę, aby zapewnić wszystkim prawdziwą wolność.

Wnikliwa, powalająca i niezwykle aktualna. „Drapieżny kapitalizm” to książka, której potrzebujesz, aby zrozumieć, co dzieje się na świecie i dookoła ciebie, a także co możesz zrobić, aby to zmienić.

***

Elektryzująca, obala zakorzenione na równi w dziejach, co w bieżących wydarzeniach przekonanie, że neoliberalizm oznacza „wolny rynek”. Klarowny, druzgocący wywód Blakeley opiera się na wnikliwych badaniach. Lecz co najważniejsze, autorka wytycza ścieżkę, którą można ruszyć naprzód, ścieżkę w duchu nadziei, demokracji i wyzwolenia.
Naomi Klein, autorka książek Doktryna szoku i Doppelganger

Uznana w świecie dziennikarka Grace Blakeley w książce Drapieżny kapitalizm rozprawia się z najpotężniejszymi korporacjami. Pokazuje, dlaczego współczesne kryzysy są zamierzonym rezultatem prowokowanym przez system kapitalistyczny. To nie błąd systemu, on działa zgodnie z planem. Od JPMorgan do Boeinga, od Henry’ego Forda do Richarda Nixona, Blakeley precyzyjnie określa, gdzie właśnie kapitalizm odpowiada za kłopoty.
Kapituła nagrody Women’s Prize for Non-Fiction

Aneurin Bevan zażartował kiedyś, że największym osiągnięciem bogaczy było przekonanie biednych, by wykorzystywali swe swobody polityczne do utrzymywania bogaczy u władzy. Znakomita książka Grace Blakeley uaktualnia spostrzeżenia Bevana. Pokazuje, że kapitalizm jest śmiertelnym wrogiem wolności i demokracji. Lektura obowiązkowa dla każdego, kto pragnie przywrócić demos demokracji.
Janis Warufakis, autor bestsellera Talking to My Daughter

Niezbędny głos w naglących kwestiach. Drapieżny kapitalizm błyskotliwie obnaża kłamstwo leżące w sercu kapitalizmu – że nie ma wobec niego alternatywy – i systematycznie burzy mity, które je wzmacniają. Przypominająca śledztwo książka ostatecznie daje nam nadzieję i narzędzia do przeprojektowania własnego przeznaczenia. Inny świat jest możliwy, a Grace Blakeley fachowo wytycza szlak pozwalający do niego dotrzeć.
Caroline Lucas, brytyjska polityczka

Blakeley Grace
Drapieżny kapitalizm
Przekład: Urszula Ruzik-Kulińska
Wydawnictwo Sonia Draga
Premiera: 18 września 2024
 
 

Wstęp

Zapewne prawdą jest, iż ogromna większość ludzi rzadko wykazuje zdolność do niezależnego myślenia i w większości kwestii akceptuje poglądy gotowe, będzie też równie zadowolona bez względu na to, czy będzie wzrastać w tym czy innym systemie przekonań, czy zostanie do nich przekonana. W każdym społeczeństwie wolność myśli będzie prawdopodobnie miała bezpośrednie znaczenie tylko dla niewielkiej mniejszości.
Friedrich A. von Hayek, Droga do zniewolenia

Pająk dokonuje czynności podobnych do czynności tkacza, a pszczoła budową swych komórek woskowych mogłaby zawstydzić niejednego budowniczego-człowieka. Ale nawet najlichszy budowniczy tym z góry już różni się od najzręczniejszej pszczoły, że zanim zbuduje komórkę w wosku, musi ją przedtem zbudować w swojej głowie.
Karol Marks, Kapitał. Tom I

Kiedy budzisz się rano, zapewne najpierw sięgasz po telefon. Telefon wykonany z metali ziem rzadkich, prawdopodobnie pozyskanych w takim kraju jak Demokratyczna Republika Konga, gdzie grupy rebeliantów zakupują broń dzięki dochodom z wydobycia tych minerałów1. Lecz ten fakt umknie twojej uwadze, gdy będziesz zerkać w media społecznościowe, kradnąc z rana nieco „czasu dla siebie”, nim dzień nabierze tempa. Postępując w ten sposób, kapitulujesz i przekazujesz informacje o najbardziej intymnych aspektach swojego życia takim firmom jak Facebook oskarżony o promowanie skrajnie prawicowego ekstremizmu, ułatwianie wykorzystywania seksualnego dzieci oraz ingerowanie w wyniki demokratycznych wyborów, czy Twitter, zakupiony przez niszczącego związki zawodowe miliardera o rozbuchanym ego, który wyrzuca pracowników platformy, gdy jego tweety nie osiągają wystarczającej liczby polubień2.
Zwlekasz się z łóżka i zakładasz ubrania wyprodukowane przez międzynarodową korporację, która zleca ich szycie firmom z Bangladeszu. Po tym, jak setki zatrudnionych zginęły pod gruzami, gdy zawaliła się fabryka odzieży w Dhace, tamtejsi pracownicy przemysłu odzieżowego zrzeszyli się w związku zawodowym, nadal jednak otrzymują głodowe pensje3. Patrzysz na ciśnięte na podłogę stare ciuchy, które już ci się nie podobają, i przypominasz sobie, że miałeś je wrzucić do kontenera wystawionego przez firmę zajmującą się działalnością charytatywną. Odzież ta wyruszy w dalszą podróż, być może na gigantyczne wysypisko śmieci w Kenii, gdzie biedne dzieci przeszukują odpadki, aby znaleźć choć kilka przedmiotów nadających się jeszcze do odsprzedania4.
Wybiegasz prosto w zimne, rześkie powietrze, na szczęście jest nieco cieplej niż w twoim mieszkaniu. Rząd ani nie radzi sobie z kryzysem mieszkaniowym, który zmusza cię do oddawania dwóch trzecich zarobków za czynsz, ani nie chroni ludności przed rosnącymi kosztami energii5. Z poczuciem winy wskakujesz do samochodu, wiedząc, że decyzja, by samemu pojechać autem do pracy, przyczynia się do wzrostu globalnych temperatur, i tak rosnących w niespotykanym dotąd tempie. Lecz pocieszasz się myślą, że przynajmniej jeździsz autem na benzynę, podczas gdy Volkswagen łże w żywe oczy w kwestii wpływu silników diesla na środowisko i twoje płuca6.
Nim skończy się dzień, jesteś wyczerpany – fizycznie i emocjonalnie. Otwierasz aplikację, zamawiasz przez nią posiłek, a gdy przyjeżdża dostawca, wręczasz mu mały napiwek. Jest za ten dodatkowy przychód bardzo wdzięczny, ponieważ jego motocykl ledwo tutaj dotarł i właśnie stoi przed wyborem, czy zaciągnąć wysoko oprocentowaną pożyczkę, aby go naprawić, czy przesiąść się na rower, co oznacza więcej wysiłku i znacznie mniej zamówień7. Gdy odpływasz w sen, podłączasz telefon komórkowy wyprodukowany w chińskich montowniach, w których zainstalowano sieci dla ratowania pracowników próbujących rzucić się z okna8.
Może tak właśnie wygląda twoje życie, a może inaczej. Może czytasz tę książkę w domu, który w całości należy do ciebie, a dni trudu i znoju masz już za sobą. Lecz pewnie towarzyszy ci mroczna świadomość, że twoje dzieci wydają się patologicznie niezdolne do zaoszczędzenia kwoty potrzebnej na zakup własnego mieszkania, o zapewnieniu sobie równie komfortowej co twoja emerytury nie wspominając. A może należysz do tych szczęśliwców, którzy naprawdę szczerze lubią swoją pracę, uwielbiają współpracowników i wierzą, że wnoszą realny wkład w społeczeństwo. Lecz czy nietrudno jest ci zagłuszyć wrażenie, że w świecie dokoła coś jest nie do końca tak, jak być powinno, nawet jeśli czujesz, że nie masz na to wpływu – co najwyżej możesz kupować produkty oznaczone jako „ekologiczne” bądź „etyczne”.
Każdy znajdzie w tym tekście fragmenty, które do niego przemówią, ponieważ opisuje on interakcje z systemami rządzącymi społeczeństwem, w którym wszyscy żyjemy, a nad którym większość z nas ma niewielką kontrolę. Najwięksi szczęśliwcy potrafią się odgrodzić od wybranych systemów, lecz nikt nie zdoła całkowicie uwolnić się od sieci powiązań z pracą, produkcją i konsumpcjonizmem, ponieważ stanowią one fundamenty współczesnego kapitalizmu. Dlatego większość z nas w pewnym momencie życia poczuje się dość bezsilna. Niemało spędzi niemal każdą świadomą chwilę pod kontrolą tych systemów. A niektórych poczucie wyalienowania doprowadzi do głębokiej desperacji.
Przeważnie staramy się robić to, co uznajemy za najlepsze, lecz wiele podejmowanych decyzji w ogóle nie przekłada się na poczucie, że cokolwiek od nas zależy. Pomiędzy przekonaniem, że mamy wolną wolę, a rzeczywistością życia w kapitalizmie – systemie powszechnego braku wolności – istnieje głęboka sprzeczność.
Poczucie, że w kapitalistycznych społeczeństwach brak nam wolności, wynika z głębokich dysproporcji w dostępie do władzy – choć wiele z nich naprawdę trudno dostrzec. Ludziom przeważnie odmawia się autonomii w decydowaniu o własnym życiu, ale zarazem nieustannie się nam wmawia, że jesteśmy wolni i że to my decydujemy o własnej egzystencji. Tymczasem kapitalistyczna codzienność to życie w systemie, w którym decyzje, jak pracujemy, gdzie mieszkamy i co kupujemy, zostały wcześniej podjęte przez kogoś innego. Kapitalizm narzuca nam funkcjonowanie w gospodarce planowej, choć wmawia nam, że jesteśmy wolni.
Długo uważano, że planowanie jest sprzeczne z kapitalizmem. Albo żyje się w wolnorynkowym społeczeństwie kapitalistycznym, w którym żaden pojedynczy podmiot nie kontroluje produkcji ani alokacji zasobów, albo też w gospodarce centralnie planowanej, w której jedna instytucja – zazwyczaj państwo – decyduje o wszystkim. Wiele osób czytających tę książkę dorastało w czasach zimnej wojny, kiedy cud wolnorynkowego kapitalizmu rozwijającego się w USA przeciwstawiano sklerotycznemu, opresyjnemu scentralizowanemu planowaniu, praktykowanemu w ZSRR. Lecz choć te dwa systemy różniły się na wiele sposobów, pewną cechę miały wspólną: oba zawierały elementy centralnego planowania.
Nieporozumienie wynika ze sposobu myślenia większości ludzi, zakładających, że „wolne rynki” i „kapitalizm” to wyrażenia synonimiczne9. Lecz tak naprawdę współczesne gospodarki kapitalistyczne to systemy hybrydowe, oparte na delikatnej równowadze pomiędzy siłami rynków a planowaniem. I nie jest to chwilowa usterka, rezultat niedokładnego wprowadzenia zasad kapitalizmu bądź zepsucia go przez złe, wszechmocne elity. Kapitalizm tak po prostu działa.
Rynki mogą stanowić integralną część każdego kapitalistycznego społeczeństwa, niemniej wolny rynek nie definiuje kapitalizmu. Definiuje go podział klasowy na właścicieli i pracowników; na tych, którzy posiadają wszystko, czego potrzebujemy, aby produkować towary, oraz tych, którzy produkują te towary zmuszani do pracy10. Przy czym właściciele całości zasobów w mniejszym lub większym zakresie podejmują decyzje, które mają ogromny wpływ na pozostałych członków społeczeństwa. Mogą też planować.
We wszystkich kapitalistycznych społeczeństwach pojawiają się instytucje zdolne do planowania – od wielkich korporacji przez instytucje finansowe po struktury państwa. Także na poziomie globalnym większość silnych państw i kontrolowanych przez nie instytucji posiada pewną zdolność do planowania. Lecz nigdy nie jest to władza całkowita. Społeczeństwa kapitalistyczne i światowa gospodarka, których część stanowią, są niezwykle złożonymi systemami, więc nigdy nie zdoła ich kontrolować jeden podmiot ani nawet grupa podmiotów. Jednak niektóre jednostki oraz instytucje decydują o tym, co kto otrzyma, w większym stopniu niż inne. Obserwacja ta, choć w skromniejszym zakresie, dotyczy nawet najbardziej konkurencyjnych gospodarek kapitalistycznych.
W takim razie powinniśmy zadać sobie pytanie nie o to, czy w kapitalistycznej gospodarce jest możliwe planowanie, lecz gdzie się pojawia, jak jest realizowane i czyim interesom służy.
Niektórzy w odpowiedzi sugerują, że tylko państwa są zdolne do planowania – i że czynią to raczej z korzyścią dla polityków i krajowych władz, a nie w powszechnym interesie. Przekonują, że choć rynkom daleko do doskonałości, to w dłuższej perspektywie gwarantują, że żaden prywatny podmiot nie dominuje na nich zbyt długo. Z kolei państwo z jego monopolem na stosowanie siły w majestacie prawa może nakłaniać innych do działania zgodnie ze swoją wolą. Tyle że, jak wskazują niektórzy, ta władza bywa bardzo niebezpieczna, jeśli pozostawiamy ją bez kontroli.
Austriacki ekonomista Friedrich August von Hayek, jeden z ojców koncepcji dziś nazywanej „neoliberalizmem”, bardzo podejrzliwie odnosił się do jawnego wykonywania władzy państwowej w społeczeństwach kapitalistycznych. Podobni mu myśliciele przewidywali, że bez interwencji ograniczających władzę państwa „polityka socjalistyczna”, w tym publiczna opieka zdrowotna, budownictwo socjalne i nacjonalizacja, przemieniłaby każdą, nawet najbardziej liberalną gospodarkę w totalitarny koszmar11.
Hayek sformułował swoje poglądy w opozycji do przekonań innego ekonomisty, którego prace zdominowały globalną ekonomię po II wojnie światowej. Opus magnum Johna Maynarda Keynesa z 1936 roku – zatytułowane nieco mniej zwięźle: Ogólna teoria zatrudnienia, procentu i pieniądza – za życia tych naukowców wywierało zdecydowanie większy wpływ niż praca Hayeka12.
Keynes uważał, że planowanie państwowe do pewnego stopnia było konieczne we wszystkich gospodarkach wolnorynkowych, ponieważ typowe funkcjonowanie systemu rynkowego czasem opierało się na irracjonalnych mechanizmach. Na przykład, gdy wielu inwestorów pesymistycznie patrzyło w przyszłość, przestawali oni inwestować, a tym samym tworzyli warunki, których najbardziej się obawiali. Wówczas mogłoby wkraczać państwo, działając jak siatka asekuracyjna, odciążając prywatne podmioty, inwestując i zatrudniając pracowników tam, gdzie inni by tego nie zrobili.
Po II wojnie światowej rządy na całym świecie realizowały idee Keynesa, sądząc, że pozwoli to okiełznać irracjonalne zachowania wolnego rynku – zachowania, które w 1929 roku w obliczu krachu na Wall Street widać było jak na dłoni. Związkowcy i socjaliści również chętnie przyswoili jego teorie, gdyż kładły one intelektualne podwaliny pod masowe świadczenie usług mogących poprawić życie ludzi pracy na świecie.
Jak to ujęli neoliberalni ekonomiści podczas niesławnych spotkań, które odbywały się w szwajcarskim mieście Mont-Pèlerin w połowie XX wieku, ich celem było zatamowanie fali „marksistowskiego i keynesowskiego planowania, która szła na cały świat”13. Podobni do Hayeka liberałowie spędzali wczesne powojenne lata na rozwijaniu ciętej krytyki takiego rodzaju planowania, jakie można było obserwować na świecie w następstwie II wojny światowej. Utrzymywali, że toksyczne połączenie władzy państwowej i siły pracownika stanowi zagrożenie dla ludzkiej wolności i zawiedzie nas – jak ujął to Hayek – drogą do zniewolenia14.
W historii tej, zapewne dobrze już znanej, neoliberałowie wygrali. Wspierali w wyborach polityków, którzy zdławili niegdyś potężny ruch robotniczy, sprywatyzowali przedsiębiorstwa państwowe i urynkowili państwo opiekuńcze15. A wszystko to uczynili w imię „wolności”.
Lecz nie wszystko poszło zgodnie z obietnicami neoliberałów. Żyjemy w społeczeństwach równie ściśle regulowanych, nadzorowanych i kontrolowanych, co kilkadziesiąt lat temu16. Wydatki publiczne nie zmniejszyły się, są tylko inaczej dystrybuowane. Zamiast przeznaczać pieniądze na opiekę społeczną i usługi publiczne – co neoliberałowie uważają za nieefektywne wykorzystywanie środków – państwa wspierają miliardami wielkie biznesy i bogaczy poprzez dotacje, ulgi podatkowe i subwencje17. Niekontrolowane korporacje poszerzają strefy wpływów, zdobywając bezprecedensową władzę nad wieloma obszarami naszego życia18. Co się stało z marzeniem Hayeka o wolności?
Austriak miał nieco racji, gdy twierdził, że społeczeństwa są zbyt złożone, by nie wywoływać niezamierzonych konsekwencji, gdy poddają się scentralizowanej władzy. Problem nie w tym, że teza ta była błędna, ale w tym, że ekonomista nie wysnuł z niej logicznych końcowych wniosków. Skoro scentralizowane planowanie wiedzie ku tyranii, to dlaczego nie mielibyśmy się niepokoić planowaniem korporacyjnym tak samo jak państwowym? Każda instytucja bez kontroli sprawująca władzę w rzekomo demokratycznym społeczeństwie powinna przynajmniej zostać poddana krytycznemu osądowi.
Wówczas centralną osią tej książki moglibyśmy uczynić tak sformułowane pytanie: „A gdyby tak potraktować twierdzenia Hayeka poważnie?”. Wówczas trzeba poddać analizie współczesny kapitalizm i wrócić do już zadanych pytań: Gdzie się pojawia planowanie? W jaki sposób jest realizowane? Czyim interesom służy?
W nominalnie wolnorynkowych społeczeństwach państwo kapitalistyczne jest jednym ze źródeł – z pewnością nie jedynym – częściowo kontrolowanej władzy i scentralizowanego planowania. Korporacje, na przykład, kreują plany inwestycji i zatrudnienia – a więc podejmują decyzje, które znacząco wpływają nie tylko na życie większości ludzi, ale także na strukturę społeczeństwa19. A jednak nie odpowiadają one za swoje działania przed ludźmi, na których te decyzje mają największy wpływ.
Neoliberałowie twierdzą, że władzę firmy z natury ograniczają mechanizmy szerzej pojmowanego rynku. Menedżer – owszem – może planować, lecz tylko w obrębie pewnych parametrów, narzucanych mu przez zmuszające do rywalizacji środowisko. A jeśli się pomyli, firma upadnie. Lecz te siły rynkowe nie ograniczają w podobnym stopniu państwa. Rządy, w odróżnieniu od większości firm, często zajmują dominującą pozycję względem rynków. Dlatego przedstawiciele państwa mogą swobodnie podejmować decyzje – tworzyć i wdrażać plany – niedostępne dla korporacyjnych menedżerów.
Lecz taka wizja jest prawdziwa tylko wtedy, kiedy rynek funkcjonuje zgodnie z założeniami przedstawionymi w podręcznikach do ekonomii. Gdy opuszczamy świat niewielkich firm walczących między sobą o udziały w rynku i wkraczamy w prawdziwą kapitalistyczną rzeczywistość – taką, w której kilka ogromnych, rozrośniętych przedsiębiorstw współpracuje ze sobą wzajemnie i z państwem w takim samym stopniu, w jakim ze sobą konkurują – to wkraczamy do świata wszechobecnych prywatnych planów.
Wielkie firmy mogą w znacznym stopniu ignorować presję wywieraną na nie przez rynek i samodzielnie kształtować warunki, w jakich funkcjonują. Jak ujęła to pewna autorka: „wolny rynek to zasłona dymna, która skrywa brutalną, despotyczną władzę korporacji”20. Ogromny pracodawca może ustalać płace i warunki zatrudnienia, abstrahując od działań konkurencji. Względnie duży producent może narzucać ceny, jakie płaci poddostawcom, oraz te, które zapłaci konsument, a rynek nie wywiera na niego zbyt wielkiej presji. Wystarczająco duża instytucja finansowa ma możliwość przekierowania inwestycji w obszar takich, a nie innych technologii, a zatem decyduje, jakie kontrakty terminowe są dostępne, a jakie nie. Wszystkie zaś te podmioty mogą konsolidować swoją władzę, podkupując konkurencję, tworząc bariery utrudniające jej wejście na rynek i uniemożliwiając pracownikom zrzeszanie się. Dzięki temu stają się jeszcze mniej podatne na presję konkurencji, umacniając swoją władzę zarówno w obszarze własnej działalności, jak i nad całym społeczeństwem.
Lecz czy między planowaniem w skali państwa a planowaniem w skali przedsiębiorstwa nie ma fundamentalnej różnicy? Wracając do pierwotnego pytania, czy prywatne planowanie nie jest czymś całkiem innym niż plany centralnie wdrażane przez państwo?
Można by pomyśleć, że państwa planują tylko w interesie nierozliczalnych urzędników i chciwych polityków, korporacje tymczasem muszą planować w interesie akcjonariuszy. Próbuje się nas przekonać, że to, co przynosi korzyści akcjonariuszom, przynosi korzyści nam wszystkim. Że celem korporacji jest maksymalizacja zysków – a kiedy korporacje maksymalizują zyski, tworzą miejsca pracy i produkty, to przynoszą korzyści wszystkim. Państwa natomiast mają ponoć skłonności do przeszkadzania korporacjom w ustalaniu planów poprzez podatki, regulacje i inne nieuzasadnione ingerencje w działania wolnego rynku.
Argumentacja ta jest problematyczna przede wszystkim dlatego, że na rynkach wszystkich współczesnych społeczeństw kapitalistycznych, które przeważnie nie są wolne, maksymalizacja zysków nie wiedzie do rozwiązań korzystnych dla wszystkich. Gdy znika presja ze strony konkurencji, aby inwestować bądź oferować godne płace, zyski po prostu są dystrybuowane wśród bogaczy, podczas gdy pracownicy muszą się mierzyć z niższymi wynagrodzeniami i wyższymi cenami. Świat wszechobecnej władzy korporacyjnej cechują niski poziom inwestycji, niska produktywność, niskie płace i duże nierówności21.
Nawet bardzo ograniczony pogląd neoliberałów na to, czym jest wolność, nie broni się w obliczu kapitalistycznego potwora, którego stworzyli. Neoliberalizm miał zagwarantować konsumentom wolność wyboru, lecz jak wytknął pewien bystry obserwator: „Zamiast nieskończonych możliwości wyboru, na które liczyliśmy, stanęliśmy przed ścianą zgodnych ze standardami puszek i torebek, różniących się między sobą tylko słowami i barwami na etykietach. Sekretny składnik amerykańskiego kapitalizmu (…) równie dobrze mógłby powstać w Związku Radzieckim”.
Lecz, co może nawet ważniejsze, pomysł, że planowanie korporacyjne i państwowe służą fundamentalnie różnym interesom, opiera się na prostym podziale na władzę polityczną i gospodarczą, którego w praktyce nie da się przeprowadzić. Korporacje to instytucje nie tylko ekonomiczne, lecz i polityczne22. Wiele z nich nad krótkoterminowe zyski przedkłada umacnianie swoich wpływów politycznych – a więc korporacyjnej niezależności (konceptem suwerenności korporacyjnej zajmiemy się w rozdziale 4)23.
Podobnie, państwo nie jest neutralnym bytem unoszącym się nad społeczeństwem, istniejącym wyłącznie w celu wzmacniania pozycji tych, którzy mają szczęście nim rządzić. Politycy i urzędnicy ulegają presji i wdrażają regulacje w interesie tych, którzy najskuteczniej na nich wpływają – a potężne korporacje i zarządzający nimi bogacze poświęcają mnóstwo czasu i wysiłku na wywieranie tego wpływu, co może potwierdzić każdy, kto choć trochę poznał wydarzenia prowadzące do kryzysu finansowego 2008 roku. Oznacza to, że prawo często bywa tworzone w interesie potężnych prywatnych podmiotów24. Innymi słowy, politykę państwa kształtuje układ sił w społeczeństwie.
W rezultacie interesy polityków i dyrektorów korporacji nie są tak różne, jak można by się spodziewać. Co pokazuje, że wbrew powszechnym przekonaniom, firmy i państwa nie są w „wolnorynkowej” grze wrogami – znacznie częściej bywają potężnymi sojusznikami.
A jak to się ma do demokracji? Czy nie powinna ona kontrolować władzy sprawowanej swobodnie przez prywatne podmioty – zarówno w strukturach państwa, jak i poza nimi?
Kapitalistyczne demokracje zapewniają elektoratowi ograniczoną swobodę w zakresie kształtowania władzy państwowej i zerowy wpływ na instytucje ekonomiczne. To nie przypadek. Bez demokracji w dziedzinie produkcji gospodarczej silne korporacje oraz instytucje finansowe mogą swobodnie sprawować władzę w zakresie, jakiego pozazdrościłoby im nawet najbardziej autorytarne państwo. Powstaje zatem środowisko „braku wolności”, aczkolwiek nominalnie są to demokratyczne społeczeństwa. Choć zakłada się, że ich obywatele są zdolni do głosowania w demokratycznych wyborach, to po przyjęciu do pracy stają się „poddanymi despotycznego rządu korporacji”25 – a jedyną alternatywą dla posłuszeństwa jest skrajne ubóstwo.
Chociaż niektórzy mogą twierdzić, że demokratyczne procesy pozwalają ograniczyć współczesne megakorporacje, to w rzeczywistości cieszą się one silną pozycją, dzięki której radzą sobie z presją i wpływają na politykę państw, kształtując ją w zgodzie z własnymi interesami. Jak zauważył kilkadziesiąt lat temu Thorstein Veblen, związane z konkurencją procesy w naturalny sposób motywują do prób zmiany reguł na własną korzyść26. Dlatego z czasem zasady gry rynkowej zaczynają faworyzować interesy najsilniejszych. Konkurencja nieuchronnie wiedzie do wzmocnienia władzy korporacji27.
Następnym pytaniem, które może ci się cisnąć na usta, jest „No i co z tego?”. Dlaczego w ogóle ktokolwiek powinien zawracać sobie głowę abstrakcyjnymi sporami o planowanie i rynki, politykę i gospodarkę? Jaki właściwie realny wpływ mają te debaty na prawdziwy świat?
Nasza niezdolność do zrozumienia, w jaki sposób funkcjonuje kapitalistyczne planowanie, stanowi problem, ponieważ zamykamy się na możliwe alternatywy wobec obecnego systemu. Gdy politycy narobią bałaganu, mówi się nam, że aparat państwowy rozrósł się za bardzo, więc powinniśmy ciąć publiczne wydatki i przekazać więcej władzy pozostającym poza naszą kontrolą korporacjom. A kiedy to korporacje nadużywają władzy, mówi się nam, że rozwiązaniem jest przekazanie większej władzy politykom, których te właśnie korporacje finansują. Tak czy inaczej, władza pozostaje na szczytach tych samych instytucji, nawet jeśli politycy przegrają wybory albo zmieni się zarząd korporacji.
Ta karuzela elit sprawia, że wielu ludzi ogarnia głębokie zwątpienie. Wydaje się, że nic nie ma znaczenia – ani to, na kogo głosujesz, ani jakie produkty kupujesz, ani gdzie pracujesz. A przecież teoretycznie powinniśmy cieszyć się z wolnorynkowej demokracji. Powinniśmy być wolni.
Tymczasem żyjemy w epoce naznaczonej toksyczną fuzją władzy korporacji i politycznej demobilizacji; w erze „odwróconego totalitaryzmu”. Władzę sprawowaną przez państwo wspierają inne formy władzy prywatnych podmiotów – przede wszystkim „system »prywatnego« zarządzania, reprezentowany przez współczesne biznesowe korporacje” – a powstały system jest tak wszechobecny, że trudno go nawet rozpoznać i krytykować, a co dopiero mówić o występowaniu przeciwko niemu.
Neoliberałowie w rodzaju Hayeka obiecywali, że polityka deregulacji i prywatyzacji wzmocni wolność jednostki. Usunięcie barier dla przedsiębiorczości i porzucenie toksycznej obsesji na punkcie równości miałoby pozwolić na rozwój najbardziej obrotnym osobom, które wytworzą wówczas bogactwo i dobrobyt dla wszystkich. Lecz jak pokazuje motto tego wstępu, Hayek nie wierzył, aby zdecydowana większość ludzi skorzystała na tej wolności. Wierzył, że „możliwości umysłowe mas były (…) trywialne w porównaniu do wpływu intelektualnego elit”28. Masy miały spędzić resztę swojego życia, wykonując czyjeś rozkazy.
Jedyna alternatywa, jaką nam przedstawiono – regulowany rynek Keynesa – również ma ogromne wady. W dziełach Keynesa widać ambiwalencję autora w kwestii wolności i autonomii mas. Wierzył, że ograniczanie rynku jest niezbędne, a rolę tę powinna odgrywać oświecona klasa polityków i urzędników, która mogłaby ratować ludzi przed konsekwencjami ich własnych działań. W ten sposób ratowaliby również kapitalizm przed nim samym – aby ocalić zachodnią cywilizację i wolności, które rzekomo gwarantował29.
Bitwa, która od tak dawna toczy się w naszej polityce, to starcie między Hayekiem a Keynesem – między bardzo ograniczonym poglądem na wolność jako osobistą suwerenność a konserwatywną wizją wolności jako poddania się rządom oświeconych urzędników. Obaj podzielali natomiast przekonanie, że większości ludzi nie można ufać w kwestii podejmowania rzeczywistych decyzji dotyczących natury społeczeństwa.
Z braku jakiejkolwiek realnej alternatywy wobec status quo wiele osób pada ofiarą teorii spiskowych, które sugerują, że cała światowa gospodarka jest zarządzana za zamkniętymi drzwiami przez tajną, wszechmocną – często rasistowską – elitę. Taka perspektywa nie uwzględnia natury kapitalistycznego planowania, które balansuje na ostrzu noża pomiędzy konkurencją a kontrolą. Kapitalistyczne planowanie nigdy nie jest totalne; żadna instytucja nie może stać się na tyle potężna, by całkowicie zdominować konkurentów. Niezależnie od tego, czy jesteś prezesem, czy dyrektorem generalnym, zawsze będziesz musiał odnosić się do interesów konkurentów i mierzyć się z niespodziewanymi wyzwaniami. Dzięki posiadanej władzy możesz zaplanować, jak odpowiadać na wyzwania, ale nie masz kontroli nad tym, jakie wyzwania się pojawią.
Jak zauważył Hayek, gospodarki są złożonymi systemami, które nigdy nie poddają się całkowicie scentralizowanej kontroli30. Społeczeństwa kapitalistyczne opierają się na dialektyce – twórczym napięciu – między planowaniem a konkurencją, między kontrolą a anarchią. To właśnie napięcie sprawia, że jednocześnie potrafią się dostosować do warunków i pozostają niezmienne – instytucje bywają reorganizowane, elity przetasowywane, a ideologie zmieniane, lecz nie następuje fundamentalna zmiana struktury społecznej. Centralizacja władzy w naszym świecie nie wynika z realizacji planów kilku jednostek – wynika ze struktury klas w kapitalizmie.
Na długo przed Keynesem i Hayekiem Karol Marks zauważył, że społeczeństwa kapitalistyczne z czasem się coraz bardziej centralizują. Korzyści skali w połączeniu ze współpracą, jaka zachodzi pomiędzy kapitalistami, finansistami i państwami, sprawiają, że dochodzi do większej koncentracji kapitalistycznego przemysłu i coraz mniejsza liczba osób decyduje, co produkujemy i jak to wpływa na społeczeństwa. Innymi słowy, centralizacja idzie w parze z rozwojem kapitalizmu.
Niektórzy twierdzili, że proces ten zapewni na świecie pokój i gospodarczą stabilność, ponieważ prywatne korporacje i urzędy państwowe połączyły się w jedną nadrzędną instytucję, zdolną do planowania na skalę globalną. Marks od samego początku dostrzegał jednak, że wraz z centralizacją w kapitalistycznym społeczeństwie „wzrasta masa nędzy, ucisku, niewoli, zwyrodnienia, wyzysku”, a konsekwencje te dotykają ludzi pracy31.
Więcej planowania nie oznacza więc mniej kapitalizmu. Jedynym sposobem na zmniejszenie roli kapitalizmu jest ograniczenie władzy kapitału – czyli właścicieli wszystkich potrzebnych zasobów. Nie osiągniemy tego, przekazując więcej władzy politykom, ponieważ jeśli nie ma prawdziwej gospodarczej demokracji, bogacze po prostu wykorzystają swoje wpływy, aby kupić ich przychylność. Nie możemy też zakładać, że gigantyczne prywatne korporacje są życzliwie do nas nastawione i dlatego będą działały w powszechnym interesie. Wyjściem z sytuacji jest demokratyzacja naszego społeczeństwa – redystrybucja politycznej i ekonomicznej władzy, a nie przekazywanie jej różnym grupom i oczekiwanie, że będą podejmować dobre decyzje w imieniu wszystkich. Nie musimy sprowadzać polityki do zagadnienia „więcej państwa czy mniej”, bo wówczas choć wszystko się zmienia, jednocześnie nie zmienia się nic. Nie musimy akceptować rozkwitu skrajnych, ekstremistycznych grup, które żerują na ludziach słusznie odczuwających beznadzieję swojego położenia i zwątpienie. Nie musimy żyć w społeczeństwie, w którym tylko niektórzy mogą być wolni. Jest inne rozwiązanie.
Dla Hayeka robotnik był pszczołą: jego rolą było wytwarzanie miodu, a nie projektowanie ula. Lecz dla Marksa robotnik był w istocie architektem. W swoich głowach robotnicy tęsknili za tworzeniem nowych światów i chcieli powoływać je do życia własnymi rękami. Taka forma wolności – jej socjalistyczna wizja – zakłada, że każdy z nas zasługuje na prawdziwą autonomię i władzę nie tylko nad własnym życiem, ale także nad rozwojem społeczeństw, w których żyjemy. Jest to koncepcja wolności, która uznaje naszą wzajemną niezależność i zarazem szanuje wybory jednostki. To idea wolności, która zakłada naszą zdolność do budowania i utrzymywania demokratycznych struktur, rządzących światem.
W obecnym systemie pracownicy nie wykorzystują swojej twórczej mocy, funkcjonując w społeczeństwie, w którym wyobraźnia jest prerogatywą kapitału. Szefowie decydują o planach biznesowych, a menedżerowie je wdrażają – biorąc pod uwagę jedynie własne prerogatywy i zyski korporacji. Politycy ustanawiają zasady, a urzędnicy je wdrażają – biorąc pod uwagę jedynie władzę swoją i państwa. Pracownicy zaś muszą wzajemnie ze sobą konkurować w grze, którą zaprojektowano tak, że na pewno ostatecznie przegrają.
Teoretyczka marksizmu Ellen Meiksins Wood twierdziła, że jedną z charakterystycznych cech ideologii kapitalistycznej jest „oddzielenie gospodarki od polityki”32. O ile w sferze politycznej – w formalnych instytucjach państwowych – pozwala się na demokrację, to w gospodarce – w korporacjach i w rynkowej rzeczywistości – jest ona mocno ograniczana. Jednak nazywanie korporacji instytucją „gospodarczą” wprowadza w błąd, bo nie wspomina o tym, że decyzyjność firmy to de facto „prywatna władza”33. Z kolei uznawanie państwowych urzędów za odizolowane od „gospodarki” instytucje polityczne pomija wpływy ruchów społecznych w środowisku zdominowanym przez kapitał na decyzje urzędników34. Fuzja władzy politycznej i gospodarczej w społeczeństwach kapitalistycznych oznacza, jak twierdzi Meiksins Wood, że demokracja „stała się synonimem socjalizmu”35.
W tym kontekście, aby zrozumieć socjalizm, musimy przyjąć, że różnica między kapitalizmem a socjalizmem nie sprowadza się do kwestii technicznych, takich jak działanie mechanizmu ustanawiania cen, zakres planowania czy rynki, ani nawet nie chodzi tu o równowagę pomiędzy sektorem publicznym a prywatnym. Wszystkie te czynniki są ważne, ponieważ kształtują sposób funkcjonowania społeczeństw socjalistycznych i kapitalistycznych, lecz różnica między tymi dwoma systemami jest znacznie prostsza. Społeczeństwo kapitalistyczne to społeczeństwo podzielone na klasy, w którym władza została zmonopolizowana przez kapitalistów oraz ich sojuszników. Społeczeństwo socjalistyczne to społeczeństwo pozbawione klas, w którym władza jest współdzielona, a decyzje podejmuje się kolektywnie. A w takim razie to społeczeństwo socjalistyczne jest prawdziwą demokracją.
Większość ludzi reaguje na ten pomysł podobnie: „W teorii brzmi nieźle, ale co z praktyką?”. Jednak, jak pokażę, historia już dostarczyła nam wielu przykładów, co się dzieje, gdy ludzie pracy rzeczywiście przejmują w społeczeństwie kontrolę nad politycznymi i gospodarczymi instytucjami. Eksperymenty z demokratycznym planowaniem i kontrolą robotniczą pokazują ponad wszelką wątpliwość ludzką zdolność do współpracy, zbiorowego podejmowania decyzji, a przede wszystkim wyobraźnię. Od planu Lucas Aerospace, zawierającego propozycje robotników w kwestii przekształcenia międzynarodowego producenta uzbrojenia w przedsiębiorstwo społeczne, stanowiące własność pracowników, po ruch promujący budżety partycypacyjne, dzięki którym obywatele przejmują kontrolę nad wydatkami urzędów, co przynosi zdumiewające rezultaty, dowody nie pozostawiają wątpliwości: kiedy dajesz ludziom władzę, wykorzystują ją do budowania socjalizmu.
Hayek słusznie rozpoczął swoją analizę od kwestii wolności. Wolność dowolnego kształtowania własnego życia jest przecież istotną częścią tego, co czyni nas ludźmi. Lecz, co przyznał Hayek, w kapitalizmie z wolności tej korzysta jedynie „niewielka mniejszość”.
Wolność oferowana wszystkim w socjalizmie to wolność architekta – moc tworzenia światów. Oczywiście nie jest to moc, którą można przekazać jakiejś jednej osobie. To wolność, którą znajdujemy na styku jednostki z kolektywem – czyli, innymi słowy, wolność społeczna; wolność, która uznaje współzależność ludzi i natury.
W tej książce postaram się pokazać, jak działa kapitalistyczne planowanie i jak możemy zacząć się mu przeciwstawiać. Omówię, czym właściwie jest kapitalizm, jak zmieniał się w czasie i dlaczego scentralizowane planowanie jest jedną z cech, które pozostały niezmienne. Następnie przyjrzę się najważniejszym podmiotom zdolnym do planowania w społeczeństwach kapitalistycznych – firmom, instytucjom finansowym, urzędom i organizacjom międzynarodowym. Na koniec nakreślę, w jaki sposób możemy zacząć zastępować obecny system oligarchicznego planowania kapitalistycznego demokratycznym planowaniem socjalistycznym.
Większość omawianych w tej książce idei to nic nowego. Moja argumentacja opiera się na analizie prac znanych ekonomistów politycznych, z którymi czytelnicy akademiccy będą już zaznajomieni. Niemniej jednak uznałam, że trzeba połączyć te idee w przekonujący i prosty wywód, który miejmy nadzieję, zainteresuje większość ludzi – ponieważ choć naukowcy spędzili mnóstwo czasu, debatując nad tymi ideami, to dyskusja nie przeniknęła do masowej polityki. W rezultacie większość dostępnego dyskursu politycznego na świecie wciąż opiera się na hermetycznym keynesowsko-hayekowskim podziale, dominującym od II wojny światowej.
Uważam, że to niezwykle frustrujące, ponieważ moja praca polega na angażowaniu się w te debaty. Kiedy w obliczu rosnącej liczby ofiar śmiertelnych pandemia COVID-19 skłoniła rządy na całym świecie do zwiększenia wydatków w celu ochrony kapitału i wzmocnienia legitymizacji władzy, komentatorzy z całego politycznego spektrum szybko zaczęli twierdzić, że lawina przekazywanych publicznych środków pieniężnych to „socjalizm”. Miałam wtedy wrażenie, że wszystko, co robi kapitalistyczne państwo, można opisać jako „socjalistyczne” – nawet jeśli rozdaje miliardy korporacjom i właścicielom ziemskim. Na początku 2020 roku zauważyłam, że większość energii poświęcam na wyjaśnianie ludziom, czym jest socjalizm, a czym nie jest36.
Wkrótce zdałam sobie sprawę, że te pytania o naturę socjalizmu wiązały się ze znacznie głębszym niezrozumieniem natury kapitalizmu. Być może ze względu na dziedzictwo zimnej wojny wielu ludzi wierzyło, że scentralizowane planowanie jest przeciwieństwem kapitalizmu. Wolne rynki wydawały się tak anarchiczne i chaotyczne, że absurdem byłoby sugerowanie, iż ktokolwiek planuje to, co się na nich dzieje. Uważano, że to politycy planują, a korporacje na to odpowiadają.
Jak jednak pokażę w kolejnych rozdziałach, korporacje i instytucje finansowe też są w stanie planować we własnym zakresie. Co więcej, podmioty publiczne i prywatne często współpracują ze sobą przy uzgadnianiu polityki państwa. Kapitalistyczne planowanie żyje i ma się dobrze, mimo rzekomego triumfu „wolnego rynku”.
Mam nadzieję, że zanim skończycie czytać tę książkę, zdołam was przekonać, że rynki i państwa nie są oddzielnymi domenami władzy; że kapitalizmu nie definiuje obecność wolnych rynków, ale rządy kapitału; socjalizmu zaś nie definiuje zwierzchność państwa nad wszystkimi obszarami życia, lecz prawdziwa demokracja. A najbardziej liczę na to, że lektura tej książki przekona was, że macie moc – możecie zmieniać sposób funkcjonowania świata. Mimo że gdzieś na tym świecie jest mnóstwo bardzo wpływowych osób, które chcą, abyście wierzyli, że jej nie macie.

 
Wesprzyj nas