Śmiertelne niebezpieczeństwo to chleb powszedni dla tajnych agentów. Nawet tych nastoletnich, którzy dopiero uczą się fachu. Ósmy tom „Szkoły szpiegów” jak zawsze pełen przygód!
Próba obalenia rządu i zamach w stolicy? Do wychodzenia z takich opresji adepci Akademii Szpiegostwa CIA już się przyzwyczaili. Kiedy jednak zagrożone jest życie najbliższej rodziny Bena Ripleya, robi się poważnie…
Kto stoi za zamachem na centralę CIA? Czy Croatoan, enigmatyczna organizacja fanatyków z czasów kolonialnych, naprawdę istnieje? Komu można zaufać, a kto okaże się zdrajcą
Tajemnice państwowe (i sekrety rodzinne), wybuchy (dużo wybuchów!), tajne szyfry i kogut trojański – nowa część bestsellerowej Szkoły szpiegów to jak zawsze pełna przygód ostra jazda bez trzymanki!
Stuart Gibbs – amerykański autor książek dla dzieci, a także scenarzysta filmów animowanych i programów dla najmłodszych.
Jego seria „Szkoła szpiegów” znalazła się na liście New York Timesa jako jedna z najlepiej sprzedających się cyklów książek dla dzieci w USA.
Szkoła szpiegów. Rewolucja
Przekład: Jarek Westermark
Seria „Szkoła Szpiegów” tom 8
Wydawnictwo Agora dla Dzieci
Premiera: 11 września 2024
15 kwietnia
Do:
Koordynatorka ds. federalnego programu ochrony świadków
Siedziba Centralnej Agencji Wywiadowczej
Langley, Wirginia
Od:
Agent emerytowany CIA
Temat: Ochrona dla
Jak Pani wie, podczas niedawnej wizyty naszego młodego agenta w Europie w trakcie operacji okazało się, że zdołał odkryć tożsamość jego rodziców. Złoczyńcy zagrozili, że ich zabiją, aby zmusić do współpracy, co groziło niepowodzeniem całej operacji. Gdyby nie działania innych młodych agentów: , zachodnia cywilizacja, jaką znamy, przestałaby istnieć.
Choć CIA uważa, że został zniszczony raz na zawsze, nie uzyskaliśmy ostatecznego potwierdzenia na ten temat. Co więcej, miał wielu kretów wewnątrz Agencji (dlatego właśnie operacja musiała być prowadzona nieoficjalnie). Niewykluczone więc, że informacje na temat rodziców wyciekły do innych złowrogich organizacji.
Z tego względu rozsądne wydaje się zapewnienie im ochrony. Udzielam zgody, by Pani biuro NATYCHMIAST rozpoczęło procedurę przeniesienia ich do nowego miejsca zamieszkania. Jeśli działania nie zostaną podjęte, może czekać wielkie niebezpieczeństwo. Albo śmierć. Już teraz wiem, że przynajmniej jedna przestępcza organizacja wydaje się rosnąć w siłę po upadku .
Z poważaniem
Agent
PS Poprzednim razem, kiedy agenci federalnego
programu ochrony świadków przyjechali
do siedziby CIA, jeden z nich zaparkował –
bez pozwolenia – na moim miejscu. Proszę
poinformować odpowiednie osoby, że to
niedopuszczalne. Jeśli ktoś jeszcze raz wywinie mi taki
numer, wysadzę jego samochód w powietrze.
Rozdział 1
ODTAJNIENIE
Siedziba CIA
Langley w stanie Wirginia
16 kwietnia
Godzina 10.00
– Obawiam się, że państwa okłamaliśmy – powiedział Alexander Hale. – I to wielokrotnie.
Moi rodzice spojrzeli na niego ze zdziwieniem chyba po raz dwudziesty tego dnia… a było jeszcze rano! Zaskoczyło ich, że razem z Alexandrem przyjechaliśmy, zanim zdążyli wyjść do pracy. Jeszcze bardziej zdumieli się, że dostali wolne, abyśmy mogli przeprowadzić nasze nagłe spotkanie. A najgłębszy szok przeżyli, gdy Alexander zawiózł nas do siedziby CIA. Strażnicy rzucili okiem na jego dokumenty i natychmiast pozwolili nam przejechać przez okazałą bramę. Moi rodzice długo zbierali szczęki z podłogi samochodu.
– W jakiej sprawie nas okłamaliście? – spytała matka.
– No… właściwie to w każdej – przyznał Alexander.
Siedzieliśmy we czwórkę w sali konferencyjnej na najwyższym piętrze głównego budynku zajmowanego przez CIA. Z uwagi na bezpieczeństwo nie było tu okien. Przy drzwiach znajdował się elektroniczny zamek na kod. Na ścianach brakowało zdjęć, a wszystkie meble utrzymane były w mdłym odcieniu beżu. Było to najbardziej nijakie pomieszczenie na świecie.
Budynek, w którym się mieściło, nie miał oficjalnej nazwy. Wszyscy nazywali go po prostu budynkiem głównym. Znajdował się w samym centrum kampusu CIA – rozległej nieruchomości położonej na przedmieściach Wirginii, jakieś pół godziny drogi od Waszyngtonu. Wokół rozrzuconych było kilka mniejszych zabudowań, a całość otaczał szeroki pierścień lasu.
Na środku stołu konferencyjnego leżało pudełko pączków. Niektóre były z lukrem, inne – z czekoladą, kremem kokosowym albo galaretką, a na pozostałych widziałem różową posypkę. Moi rodzice wzięli po pączku, ale prawie ich nie ruszyli. Ja zjadłem już dwa. Palce lizać!
Rodzice byli ubrani jak do pracy – ojciec miał na sobie fartuch, bo zamierzał spędzić dzień w sklepie spożywczym, a matka przygotowała się na długie godziny w dziale księgowości. Ja nosiłem szkolny mundurek, czyli krótkie spodenki i koszulkę polo, a Alexander – trzyczęściowy, szyty na miarę garnitur. Buty miał wypolerowane na błysk.
– Pamiętacie, jak w lutym dostałem medal za uratowanie życia prezydentowi? – spytałem.
– Jak moglibyśmy zapomnieć? – odparł ojciec. – To była jedna z najwspanialszych chwil naszego życia.
– Kiedy uratowałem prezydenta, wcale nie pojechałem do Białego Domu, żeby odwiedzić jego syna. Byłem tam w ramach misji.
– Misji? – powtórzył niepewnie ojciec. – Co to znaczy?
– Może zacznijmy od początku? – zasugerował nieśmiało Alexander. – Jak na pewno państwo kojarzą, piętnaście miesięcy temu zjawiłem się u państwa, aby powiedzieć, że Ben otrzymał stypendium, które w pełni pokryje koszty nauki w Akademii dla Uzdolnionej Młodzieży imienia Świętego Smithena.
– Coś z tego było kłamstwem? – chciała wiedzieć matka.
– Wszystko – przyznał Alexander. – Akademia dla Uzdolnionej Młodzieży imienia Świętego Smithena w ogóle nie istnieje, a ja wcale nie uczę fizyki. Jestem pracownikiem Centralnej Agencji Wywiadowczej. Ben został zwerbowany do naszej ściśle tajnej Akademii Szpiegostwa, w której uczy się, by zostać agentem terenowym.
Oczy moich rodziców zrobiły się jeszcze większe, a szczęki opadły im jeszcze niżej. Ojcu udało się po dłuższej chwili sformułować odpowiedź, choć był w takim szoku, że cedził słowo po słowie:
– To… naprawdę… fantastycznie.
Matka spiorunowała go wzrokiem.
– Ten człowiek nas okłamał, nasz syn uczy się na szpiega, a ty uważasz, że to fantastycznie?!
– Tak! – zawołał ojciec. – Chyba w życiu nie słyszałem nic fantastyczniejszego! – Spojrzał na mnie z dumą. – Myśleliśmy, że uczysz się w jakiejś nudziarskiej akademii! A ty chcesz zostać szpiegiem? Szpiegiem! Mój własny syn!
Alexander westchnął z ulgą, uszczęśliwiony tym, że przynajmniej jedno z moich rodziców jest zadowolone.
Z matką nie poszło tak łatwo. Posłała mu surowe spojrzenie.
– Benjamin ma dopiero trzynaście lat. Kto dał panu prawo zwerbować go bez naszej zgody?
– Rząd Stanów Zjednoczonych Ameryki – odparł Alexander. – Rozumiem pani niepokój. Pytanie o zgodę zwyczajnie nie wchodziło jednak w grę. Tajna agencja musi pozostać… no, tajna. Nikt z CIA nie mówi członkom swojej rodziny, gdzie pracuje.
– Nawet pan? – spytał ojciec.
– To akurat wyjątkowa sytuacja. Mój ojciec jest agentem. Tak samo jak jego ojciec. I tak dalej, i tak dalej, zaczynając od Nathana Hale’a.
– Niewiarygodne – powiedział ojciec. – To wasza rodzinna tradycja?
– Zgadza się. Moja córka też ma zostać szpieżką. Uczy się razem z Benjaminem. A moja była żona, Brytyjka, pracuje dla MI6. Choć, jeśli mam być zupełnie szczery, Catherine nie zdradziła się z tym nawet przede mną. Prawdę odkryłem dopiero kilka tygodni temu.
– Wow! – rzucił ojciec. – Pana żona wydaje się znacznie bardziej interesująca niż moja! – Już wypowiadając te słowa, zrozumiał, że popełnia wielki błąd. Popatrzył na matkę przepraszająco. – Co nie znaczy, że nie jesteś interesująca, kochanie…
– Lepiej przestań gadać – ucięła. Znów skupiła się na Alexandrze. – No to co się zmieniło?
Posłał jej tępe spojrzenie.
– Słucham?
– Ukrywał pan przed nami prawdę przez piętnaście miesięcy. A teraz ją nam pan zdradził. Co się zmieniło? Czy chodzi o wydarzenia z Białego Domu?
– Między innymi – odparł Alexander. – Muszą państwo wiedzieć, że nauka Bena w akademii przebiega dość… nietypowo. Nasi uczniowie zwykle trenują przez siedem lat przed rozpoczęciem pracy w CIA. Jednak Benjamin brał już udział w kilku misjach.
– Kilku?! – Ojciec popatrzył na mnie z błyskiem w oku. – Czyli na uratowaniu prezydenta się nie skończyło? Co jeszcze osiągnąłeś? Walczyłeś ze złoczyńcami?
– Może z jednym czy dwoma…
– Że jak?! – zapiał Alexander. – Szanowni państwo, państwa syn jest zbyt skromny. Stawił czoło bardzo wielu łotrom. A ostatnio pomógł w pokonaniu Pająka, czyli najgroźniejszej organizacji złoczyńców na świecie!
– Wow! – zawołał znów ojciec. Szczerzył się od ucha do ucha.
Tymczasem matka zmroziła Alexandra wzrokiem.
– Pozwolił pan mojemu synowi walczyć z najgroźniejszą organizacją na Ziemi, choć nie ukończył jeszcze szkolenia?
Alexander skulił się pod jej spojrzeniem.
– To nie jest standardowa procedura CIA – wyjąkał. – Benjamin wpadł w wir wydarzeń całkiem przypadkowo.
Skrzywiłem się, bo wiedziałem, że tylko pogorszył sprawę. Alexander był kiepskim szpiegiem i często popełniał błędy. Wyglądał jednak na zawodowca, no i to właśnie on zwerbował mnie do szkoły szpiegów. Dlatego uznaliśmy, że powinien osobiście przekazać moim rodzicom złe wieści. Zresztą nikt inny się do tego nie palił.
Moja matka rzadko się złości. Teraz weszła w tryb opiekuńczy niczym niedźwiedzica, której młode wcielono do tajnej organizacji i wysłano na misję przeciwko myśliwym. Zacisnęła dłonie na poręczach fotela tak mocno, że zbielały jej knykcie.
– Mówi pan, że pana niekompetentna Agencja pozwoliła mojemu synowi zmierzyć się z siłami zła… przez przypadek?!
– Tak i nie. – Alexander wyciągnął jedwabną chusteczkę i wytarł sobie czoło. – To skomplikowane. Ale zapewniam panią, że młody Benjamin bardzo rzadko działał bez nadzoru dorosłych…
– Rzadko? – powtórzyła z wściekłością.
– …i udowodnił, że jest wybitnie utalentowanym agentem! – dokończył szybko Alexander. – Tylko jego przenikliwy intelekt i szybki refleks pozwoliły nam wielokrotnie krzyżować złowieszcze intrygi Pająka.
Ojciec spojrzał na mnie pytająco.
– Na przykład? Proszę o szczegóły!
– Cóż… – odparłem. – Pamiętacie, jak kilka tygodni temu myśleliście, że spędzam ferie wiosenne w szkole, bo muszę skończyć projekt? Tak naprawdę poleciałem do Meksyku i powstrzymałem Pająka przed stopieniem lodów Antarktydy i wywołaniem ogólnoświatowej powodzi. A potem udałem się do Anglii i Francji, gdzie pomogłem raz na zawsze go pokonać.
Po tym wszystkim moi przyjaciele i ja musieliśmy przez jakiś czas ukrywać się we Francji. Czekaliśmy na sygnał od CIA, że możemy już bezpiecznie wrócić do domów. Do Waszyngtonu przybyliśmy ledwie przed kilkoma dniami. Sądziłem, że moje życie znowu się unormuje – no, w rozumieniu szkoły szpiegów – ale poprzedniego dnia po południu dostałem wiadomość od Alexandra, który napisał, że już pora wyjawić prawdę moim rodzicom.
– Benjamin uratował też Camp David, wiejską rezydencję prezydenta, przed atakiem rakietowym – dodał z dumą Alexander. – I zapobiegł detonacji bomby nuklearnej w Kolorado.
– Rzeczywiście! – mruknąłem. – Wyleciało mi to z głowy.
– Wyleciało ci z głowy, że uratowałeś Kolorado przed bombą atomową?! – Ojciec był w szoku.
– Miałem rok pełen wrażeń – wyjaśniłem.
Czułem ogromną ulgę, że wreszcie mogę powiedzieć rodzicom prawdę. Okłamywanie ich było jednym z najgorszych aspektów życia szpiega. (Choć może trochę lepszym niż to, że ktoś ciągle próbował mnie zabić). Nareszcie mogłem też pochwalić się swoimi osiągnięciami. Duma w oczach ojca sprawiła mi wielką radość.
Tymczasem matka mierzyła mnie tym samym powątpiewającym spojrzeniem, jak wtedy, kiedy miałem sześć lat i zarzekałem się, że banda włamywaczy wpadła do naszego domu i zjadła wszystkie czekoladowe ciasteczka. Jakoś nie mogła uwierzyć w naszą opowieść.
– Naprawdę to wszystko zrobiłeś? – spytała niepewnie. – Bez urazy, Benjaminie, ale nie jesteś najsprawniejszą osobą na świecie. Kiedy grałeś w lidze baseballowej, nie byłeś w stanie nawet trafić w piłkę.
– Gdy sytuacja wymagała zastosowania siły, do akcji wkraczali inni – wyjaśniłem. – Przede wszystkim córka Alexandra, Erica. Jest świetna w walce, rozbrajaniu bomb i tak dalej. Ja zwykle staram się przejrzeć plan złoczyńców.
– Jest w tym wyjątkowo dobry – dorzucił Alexander. – I właśnie dlatego złoczyńcy chcą was skasować.
Powątpiewanie momentalnie znikło z twarzy mamy. Zastąpił je lęk.
– Co?!
Alexander zbladł, gdy zrozumiał, że znowu palnął głupstwo.
– Eee… Pytała pani, czemu zdradzam prawdę akurat teraz. Oto powód. Wrogowie Bena odkryli, kim jest. A potem poznali też państwa tożsamość. Bardzo możliwe, że któryś z nich spróbuje państwa dopaść.
Na szczęście Alexander nie powiedział, że podjęto już pierwszą taką próbę. Kiedy byłem we Francji, Pająk wysłał swoich ludzi pod nasz dom i zagroził, że zrobi krzywdę rodzicom, jeśli nie przerwiemy misji. Na szczęście moi przyjaciele ze szkoły szpiegów przechwycili zabójców. Rodzice byli całkowicie nieświadomi niebezpieczeństwa.
Teraz jednak wizja ewentualnego ataku napełniła ich przerażeniem.
– Czyli… – ojciec próbował się pozbierać – …możemy stanowić cel dla zamachowców?
– Tak – odparł Alexander.
– A możemy powiedzieć o tym naszym przyjaciołom?
– Nie! – zawołał Alexander. – To ścisła tajemnica.
– Nie zamierzałem powiedzieć wszystkim… – mruknął ojciec. – Tylko kilku osobom. Na przykład Petersonom.
Matka uniosła brwi.
– Petersonom? Czemu akurat im?
– Bo mają się za lepszych od nas! Bob wciąż gada i gada o swoim klubie golfowym i wakacjach na Hawajach. Ale dam głowę, że nigdy nie próbowały ich sprzątnąć prawdziwe bandziory!
– Nikomu ani słowa, tato – poprosiłem.
– No dobra. – Konieczność milczenia zdołowała go chyba bardziej niż to, że groziło mu śmiertelne niebezpieczeństwo.
– Działamy dla państwa dobra – powiedział Alexander. – Konieczne stało się objęcie państwa federalnym programem ochrony świadków.
Matka, która dopiero co odgryzła wreszcie kawałek pączka, teraz zakrztusiła się z zaskoczenia.
– Mamy zrezygnować z obecnego życia?! Wyjechać i udawać zupełnie innych ludzi?!
– Tak – odparł poważnie Alexander.
Przemyślała kwestię i wzruszyła ramionami.
– Dla mnie spoko.
To, że moi rodzice będą musieli zostać objęci programem ochrony świadków, nie stanowiło dla mnie zaskoczenia. Sam zaproponowałem takie rozwiązanie po tym, jak ich życie znalazło się w niebezpieczeństwie. Ale reakcja matki całkiem zbiła mnie z tropu. I ojca również.
– Serio? – zapytał.
– Nie zrozum mnie źle – powiedziała matka – ale zmiana może dobrze nam zrobić. – Spojrzała na Alexandra. – Czy w grę wchodzi wyjazd na Florydę?
– Wchodzi. Z tego, co wiem, są tam całe społeczności złożone jedynie z relokowanych świadków federalnych.
– Zawsze chciałam zamieszkać na Florydzie – rozmarzyła się matka.
Ojciec popatrzył na nią z zaciekawieniem.
– Ale wiesz, że musielibyśmy zrezygnować z pracy?
– Pracy, której nie lubimy – odparła.
– Do tego musiałabyś zerwać kontakty z resztą rodziny.
– Tak. To najlepsza część całego układu.
Zawsze wiedziałem, że matka nie dogaduje się z krewnymi i nie lubi swojej pracy, ale jej postawa i tak mnie zaskoczyła. Tak samo jak reakcja ojca, kiedy usłyszał, że szkolę się na szpiega. Być może oboje nie myśleli trzeźwo. Przeżyli przecież wielki szok. Gdyby role się odwróciły i rodzice pewnego dnia ogłosili, że pracują dla CIA, padłbym z wrażenia.
Do pokoju nagle weszły dwie agentki. Obie widziałem już wcześniej. Były ubrane w garnitury, a w dłoniach trzymały kubki z kawą ze specjalnego Starbucksa tylko dla CIA. Jedna była chuda i ponura, a druga gruba i radosna. Razem przypominały liczbę 10.
– Dzień dobry! – rzuciła wesoło ta pulchna. – Jestem Heather Durkee, koordynatorka CIA do spraw programu ochrony świadków.
– Akurat omawiamy tę kwestię – odparł Alexander. – Pani Ripley jest zainteresowana przeprowadzką na Florydę.
– Jeśli istnieje taka możliwość, chciałabym pracować ze zwierzętami – dodała matka. – Może w gabinecie weterynaryjnym?
– Ooo! – zawołała agentka Durkee. – Brzmi super! – Spojrzała na mojego ojca. – A pan co chciałby robić?
– Nadal nie wierzę, że musimy się przenieść. To naprawdę konieczne?
– Niestety. – Chuda agentka pokiwała głową. Głos miała równie surowy jak rysy twarzy. Wyglądała na permanentnie zirytowaną. – Nazywam się Nora Taco. Prowadzę…
– Słucham? – przerwał jej ojciec. – „Nora Taco”?
Popatrzyła na niego spode łba.
– Owszem.
– Nietypowe nazwisko – stwierdził ojciec.
– Co pan powie. – Agentka Taco brzmiała, jakby codziennie musiała odbywać podobną rozmowę. I jakby miała tego serdecznie dość.
Ojciec szedł w zaparte.
– Przecież nazywa się pani jak potrawa!
– Moja rodzina nie nazywa się jak potrawa – wyjaśniła krótko agentka. – To potrawę nazwano naszym nazwiskiem. Bo wymyślili ją moi przodkowie.
– Pani rodzina wynalazła taco? – spytała z niedowierzaniem matka. – Sądziłam, że…
– Że tacos istniały od zawsze? – przerwała jej agentka. – Nie. Tak samo jak sandwicze nie istniały, dopóki nie wynalazł ich hrabia Sandwich. Za powstanie taco odpowiada Don Diego Taco.
– Wow! – Ojciec był pod wrażeniem. – Człowiek się cały czas czegoś uczy! Bez przerwy!
– Jak mówiłam – kontynuowała agentka Taco – prowadzę wewnętrzne śledztwo w sprawie działających tu podwójnych agentów. – Chwyciła pączek z jaskraworóżową polewą i podsunęła pudełko agentce Durkee.
– Nie, dziękuję – rzuciła tamta. – Nie jem glutenu. Ani białego cukru. Ani niczego w kolorze, który nie występuje w naturze.
– Będzie więcej dla mnie. – Agentka Taco sięgnęła po drugi różowy pączek.
– Niestety, mamy w CIA pełno kretów – wyjaśnił moim rodzicom Alexander. – Pająk, czyli przestępcza organizacja, do której upadku znacząco przyczynił się Benjamin, przeciągnął na swoją stronę wielu agentów. To oni ujawnili tożsamość Bena… i państwa. Na szczęście Benjamin nie tylko pokrzyżował szyki Pająkowi, lecz także zdobył listę zdrajców.
– Korzystam z niej, aby wyplenić z Agencji skorumpowanych ludzi – zakończyła agentka Taco. Nad górną wargą miała teraz cienki różowy wąsik z lukru.
– Ale jak to się stało, że tylu ludzi zdradziło CIA? – spytała z wyrzutem matka.
– Popełniono wiele błędów – przyznała Taco. – Uściślijmy, że popełnili je inni ludzie. Nie ja. I dlatego to mnie zlecono uporządkowanie całego bałaganu. I zadbanie, by nic takiego się nie powtórzyło. Tworzę w ramach CIA nową dywizję, której jedynym zadaniem będzie prześwietlanie reszty pracowników. Nazywa się Tropiciele Antagonistycznych Tajnych Agentów.
– TATA? – zapytałem.
– Słucham – odparł mój ojciec.
– Przepraszam, nie mówiłem do ciebie. To nazwa tej nowej dywizji. W skrócie: TATA.
Agentka Taco westchnęła.
– Być może jeszcze ją zmienię.
– Mam! – zawołała radośnie agentka Durkee. – Może się nazywać Kreci Patrol!
– Nie ma mowy – burknęła agentka Taco. – Podsumowując: organizuję elitarny zespół, który będzie identyfikował i unieszkodliwiał skorumpowanych agentów.
– Jeśli chodzi o państwa, mleko się już rozlało – wyjaśniła rodzicom agentka Durkee. – Możemy państwa tylko relokować. Przepraszamy za niedogodności.
– Niedogodności? – powtórzył ojciec. – To mało powiedziane. Chcecie, żebyśmy porzucili całe nasze życie!
– Wiem – przyznała Durkee. – Obiecuję jednak, że od tej pory zrobimy wszystko, aby państwa chronić. Dlatego zdecydowaliśmy się rozmawiać tutaj, w siedzibie CIA, a nie w waszym domu. To najbezpieczniejszy budynek w Ameryce. Absolutnie nic nam tu nie…
Nagle rozległ się głośny świst, jakby coś nadleciało z wielką prędkością. A potem niedaleko nas doszło do eksplozji. Zatrząsł się cały pokój. Lampa spadła z sufitu i uderzyła w pączki z taką siłą, że jeden z nich, wypełniony dżemem, eksplodował.
– Kryć się! – zawołał Alexander Hale. – Atakują nas!
Siedziba CIA okazała się jednak nieco mniej bezpieczna, niż sądziliśmy.
Rozdział 2
EWAKUACJA
Siedziba CIA
16 kwietnia
Godzina 10.30
– Musimy opuścić pokój i znaleźć schronienie! – rzuciła agentka Durkee.
Choć wydawała rozkaz, a nam groziło wielkie niebezpieczeństwo, jej głos był tak radosny, że poczułem się, jakby zapraszała nas na lody czy wrotki.
Moi rodzice zamarli z przerażenia. Dopiero po chwili pojąłem, że przecież nigdy wcześniej nie byli w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia.
– Idziemy! – nakazałem, chwyciłem ich za ramiona i pociągnąłem do drzwi.
Alexander przyszedł mi z pomocą. Poprowadził matkę, a ja zająłem się ojcem. Oboje otrząsnęli się już z szoku i posłusznie wyszli z biura.
Agentka Taco chwyciła ostatni różowy pączek i ruszyła naszym śladem.
Na korytarzu panował chaos.
Po części dlatego, że wnętrze siedziby CIA celowo zaprojektowano tak, by dezorientowało ewentualnych włamywaczy – korytarze nie były tu proste jak w większości budynków, ale zakręcały to w jedną, to w drugą stronę. Niestety, potrafiły zdezorientować również pracowników CIA, szczególnie teraz, gdy trwał poważny kryzys. Wybuch wyrwał z zawiasów drzwi do pomieszczenia znajdującego się tuż obok naszej sali konferencyjnej. Wydobywał się stamtąd gęsty dym. Pełzł po suficie niczym mroczny przypływ. Przez osmaloną framugę mignęły mi płomienie oraz dziura w zewnętrznej ścianie budynku. Dostrzegłem przez nią błękit nieba i zieleń drzew.
Pracownicy CIA biegali we wszystkie strony. Widziałem agentów, analityków, personel pomocniczy i sprzątający. Jedni uciekali z miejsca wybuchu w poszukiwaniu schronienia, a inni pędzili, aby gasić płomienie, ratować ludzi i generalnie zgrywać bohaterów.
Najwyraźniej nikomu nie stała się poważna krzywda. Sala konferencyjna, w której doszło do wybuchu, była pusta.
Jednak agentka Durkee pobladła na jej widok, jakby dopiero teraz dotarła do niej powaga sytuacji. Pokierowała nas tak, że dołączyliśmy do ludzi szukających schronienia. Biegliśmy w stronę schodów, bo windy przestały działać.
Uruchomił się system przeciwpożarowy – woda tryskała z sufitu, tak więc szybko przemokliśmy do suchej nitki.
– Czy takie akcje to u was standard? – spytał ojciec.
– Raczej nie – uspokoiłem go, choć przecież wielokrotnie byłem już w niebezpieczeństwie. Co zaskakujące, obecna sytuacja naprawdę nie robiła na mnie wrażenia. Zdarzyło mi się już wisieć na linie przymocowanej do helikoptera i rozbrajać bombę nuklearną kilkaset metrów nad ziemią. Po czymś takim trudno było ekscytować się średniej wielkości wybuchem. Obawiałem się tylko o bezpieczeństwo rodziców.
– Szczerze mówiąc – dodał Alexander – tego budynku nie zaatakowano chyba jeszcze nigdy w historii Agencji.
– Istnieje szansa, że to wcale nie atak – zauważyła agentka Taco, widocznie niezadowolona, że Alexander powiedział rodzicom prawdę. – Mogła pęknąć rura z gazem.
– No jasne! – potwierdził swoim najbardziej przekonywającym głosem Alexander. – Pęknięta rura. To pewnie to.
Dotarliśmy na klatkę schodową. W dół cisnęły się setki ludzi, a garstka ratowników parła w górę, dlatego przemieszczaliśmy się powoli.
Alexander i ja puściliśmy moich rodziców przodem. Teraz, gdy oddalili się już poza zasięg głosu, agentka Durkee szepnęła do nas:
– Pokój, w którym doszło do eksplozji… To tam miało odbyć się nasze spotkanie.
Teraz dopiero poczułem strach. Potknąłem się na stopniu.
– Jak to?
– Zarezerwowałam tamtą salę akurat na nasze poranne spotkanie – wyjaśniła agentka Durkee. – Jednak wczoraj podobno odbyło się tam przyjęcie z okazji przejścia na emeryturę jednego z agentów. Była ostra jazda i został bałagan. Dlatego zmieniłam miejsce spotkania… pół godziny, zanim do niego doszło!
– Najwidoczniej nikt nie poinformował o tej zmianie zamachowca – podsumował Alexander. – Dlatego zaatakowano niewłaściwy pokój. Ktoś chciał nas zabić.
– Nie nas – poprawiła agentka Durkee i spojrzała na mnie wymownie. – Tylko ciebie. I być może twoich rodziców.
Jeszcze bardziej się przeraziłem. Nogi miałem jak z waty.
– Kto wiedział o dzisiejszym spotkaniu?
– Nikt – odparła Durkee. – Było tajne.
– Najwyraźniej nie dość tajne – westchnął Alexander. – Ktoś odkrył prawdę.
– Pająk? – spytałem.
– Przecież go pokonaliśmy! – przypomniał Alexander.
– Niewykluczone, że kilku podwójnych agentów nie było na liście, którą zdobyliśmy – podsunąłem. – A teraz chcą zemsty.
– Albo chce się ciebie pozbyć jakaś zupełnie nowa organizacja przestępcza – powiedziała złowieszczo agentka Taco.
Rozważałem jej słowa, przeciskając się dalej w dół po schodach. Już wcześniej kilka osób sugerowało, że w grze może być nowa grupa złoczyńców. Pojawiły się głosy, że potajemnie wspierała nas w walce z Pająkiem, aby pozbyć się konkurencji. Aż do tej pory uważałem je za przejaw paranoi.
Żołądek podszedł mi do gardła. Liczyłem, że po pokonaniu Pająka nikt nie będzie próbował mnie zabić przynajmniej przez… no, przez resztę mojego (w domyśle: bardzo długiego!) życia. Jednak ledwie zdążyłem wrócić do szkoły szpiegów, znowu znalazłem się na celowniku. Skoro wróg potrafił mnie zaatakować nawet w siedzibie CIA, to czy było na świecie miejsce, w którym mógłbym poczuć się bezpiecznie?
Dotarliśmy na parter. Inni pracownicy CIA wybiegali z klatki schodowej. Większość zmierzała do najbliższego wyjścia z budynku. Moi rodzice też podążyli w tamtą stronę, ale zatrzymała ich agentka Taco.
– Nie tędy – rzuciła. – Tam!
Ruszyła dalej po schodach, do piwnicy.
Poszliśmy za nią, choć z ociąganiem.
– Wszyscy inni uciekają z budynku – zauważyła matka. – Nie powinniśmy do nich dołączyć?
– Nie zawsze warto robić to samo co wszyscy – stwierdziła agentka Taco.
– Teoretycznie się zgadzam. – Matka była lekko urażona. – Jednakże przebywamy obecnie w płonącym budynku. I atakują nas złoczyńcy…
– Mogło dojść do pęknięcia rury z gazem – przypomniała agentka Durkee.
– Litości! – jęknęła matka. – Macie nas za idiotów? Prawda nas nie przerośnie.
– Na dole będziemy bezpieczni – wyjaśniła Nora Taco. – Podziemia tego budynku skonstruowano tak, by mogły wytrzymać eksplozję nuklearną.
– Doskonale – odparł ojciec. A potem się zastanowił. – Eee… ale nie ma ryzyka, że ktoś zrzuci na nas bombę atomową, co?
– Raczej nie ma. – Agentka Taco wyprowadziła nas z klatki schodowej.
Byliśmy teraz dwa piętra pod ziemią.
Drzwi przed nami otworzyły się dopiero wtedy, gdy przycisnęła do czytnika swoją kartę. Powyżej widniał napis: „Tylko autoryzowany personel CIA. Nieupoważnione osoby będą ścigane sądownie”.
Znaleźliśmy się w kolejnym labiryncie pogmatwanych korytarzy, choć tym razem – na pierwszy rzut oka – byliśmy w nich zupełnie sami. Przy każdych drzwiach znajdował się elektroniczny terminal, ale żadne nie były opisane ani nawet ponumerowane. Mogły prowadzić wszędzie.