Nowe wydanie wierszy znanych i nieznanych, śpiewanych i nieśpiewanych.


Wiersze mniejsze. Wiersze większe. Liryczne, satyryczne, dramatyczne, polityczne, rodzinne, osobiste, dla chłopców i dla dziewcząt. Dla maturzystów, studentów, początkujących i zaawansowanych koneserów polszczyzny.

W zbiorze zgromadzone są zarówno teksty, które ukazywały się w niewielkich tomikach redagowanych przez Osiecką w latach 60., 70. i 80., jak i wiersze nigdy dotąd niepublikowane, a odkryte podczas pracy Fundacji Okularnicy im. Agnieszki Osieckiej nad katalogowaniem archiwum Autorki. Czytelnik znajdzie tu też teksty piosenek, których Osiecka była mistrzynią.

W wielu tekstach słychać typowe dla Osieckiej poczucie humoru, gry językowe, elementy zabawy, ale i nuty sentymentalne.

Konsultantami przy wyborze wierszy byli: Magda Umer, Jan Borkowski oraz rodzina Poetki.

Agnieszka Osiecka (1936-1997) Poetka, pisarka, dziennikarka, autorka tekstów piosenek, reżyser teatralny i telewizyjny.

 
Agnieszka Osiecka
Sztuczny miód. Wiersze prawie wszystkie 1
Śpiewajace piaski. Wiersze prawie wszystkie 2
Melodia złudzeń. Wiersze prawie wszystkie 3

Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 28 listopada 2024
 
 


WIELKA WODA
Trzeba mi wielkiej wody,
tej dobrej i tej złej,
na wszystkie moje pogody,
niepogody duszy mej.
Trzeba mi wielkiej drogi
wśród wiecznie młodych bzów
na wszystkie moje złe bogi,
niebogi z moich snów…
Oceanów mrukliwych
i strumieni życzliwych,
czarnych głębin niepewnych
i opowieści rzewnych.
Drogi białosrebrzystej,
dróżki nieuroczystej,
piachów siebie niepewnych
i ptasich rozmów śpiewnych!
I tylko taką mnie ścieżką poprowadź,
gdzie śmieją się śmiechy w ciemności
i gdzie muzyka gra, muzyka gra…
Nie daj mi Boże, broń Boże, skosztować
tak zwanej życiowej mądrości,
dopóki życie trwa, póki życie trwa…
Trzeba mi wielkiej wody,
tej dobrej i tej złej,
na wszystkie moje pogody,
niepogody duszy mej.
Trzeba mi wielkiej psoty,
trzeba mi psoty, hej,
na wszystkie moje tęsknoty,
ochoty duszy mej…

URODZAJNY ROK
Idą żniwa, będą żniwa.
W domu poją już maszyny,
w polu poją już maszyny.
Znów pogoda – niepogoda,
panna młoda – już niemłoda.
Tato, mamo, mamo, tato,
lato, zima, zima, lato.
Rok, rok, rok…
Daj nam rok,
jeszcze jeden rok,
urodzajny daj nam rok!
Rok, rok, rok,
nowy rok!
Jak za miedzę skok,
urodzajny daj nam rok!
Ptaszku, ptaszku, kręgolaszku
usiądź kiedyś na mym daszku,
elektryczne światło zrób,
jasną lampę w mieście kup –
niech nam w nocy bielą błyśnie!
Dam ci za to czarne wiśnie –
łup, łup, łup…
Już do żniwa jeden skok.
Będzie płynąć słodkie wino…
Urodzajny daj nam rok
i zdrówko daj maszynom!
Rok, rok, rok…
Daj nam rok,
jeszcze jeden mądry rok,
jeszcze jeden mądry rok.
Rok, rok, rok,
nowy rok!
Jak za miedzę skok,
urodzajny daj nam rok!
Zdrówko, zdrówko daj maszynom,
niech im polne lata płyną.
A my w kole beczka, prąd,
utulimy chłopu pąk.
Więcej będzie w nas ochoty
na niedziele, na soboty.
Już do żniwa jeden skok!
Jedzie, jedzie wiejskie kino…
Urodzajny daj nam rok
i zdrówko daj maszynom!

UMARŁ POLAK?
Zimę, po pierwsze, mamy ciężką,
możeśmy też zanadto cwani,
coś nam ładnego bardzo – przeszło,
jak gdybyśmy odczarowani…
Ale to wróci, wrócić musi,
gdzież chytra minka do Polaka,
możeśmy trochę sercem głusi,
lecz dusza wciąż nie byle jaka,
oberek, obereczek, kujawiaczek.
Umarł Polak, umarł
i leży na desce,
umarł prostym chamem,
a ożyje wieszczem,
bo w Polaku – taki zwyczaj,
że nie żyje się za życia,
ale potem, hej, po śmierci,
to się Polak mocno wierci,
kipi, rośnie niby twaróg…
gdzie jest drugi taki naród?
Stoi otwarta Puszcza Piska,
sarny na serce w boru mrą,
niby siedzimy na walizkach,
a stare domy nam się śnią.
Każdy z nas – piechur i wędrowiec,
na pamięć kursy walut zna,
a do kierdelu białych owiec
rzewną pamięcią co dzień gna.
Umarł Polak, umarł
i leży jak w kinie,
jak po niego przyjdą,
to się im wywinie,
bo w Polaku taka szkoła,
gdy wołają – on nie woła,
kiedy tańczą – on nie tańczy,
i czy z tarczą, czy na tarczy,
kipi, rośnie niby twaróg…
gdzie jest drugi taki naród?
Kiedy się lubi – no to do dna,
kiedy się czubi – to do pełna,
do tego jesień jest pogodna,
choć duży wiatr, a słaba wełna.
Trudno pokochać po trzeźwemu,
dlatego mało trzeźwych dzieci,
i może właśnie dzięki temu
nam się ta Polska nie rozleci.
Umarł Polak, umarł
i leży na tacy,
głoszą przemówienia
żałobni rodacy,
aż tu nagle – kur zapieje,
Polak wstaje i trzeźwieje,
kipi, rośnie niczym twaróg…
gdzie jest drugi taki naród?

TYLKO ŁÓŻKO
Tobie chodzi tylko o łóżko,
a ja jestem małą kaczuszką,
której trzeba miłości i wsparcia
i czasem czegoś do żarcia.
Proszę, zostań czasami do rana,
o pięknej żonie rzadko mów,
czasem wykup na kartkę szampana
i złotą rybkę dla nas złów.
Że się wkrótce – dla mnie – rozwiedziesz,
tak mi czasem skłam,
czasem powiedz, że ze mną wyjedziesz,
już nigdy, już nigdy sam.
Tobie chodzi tylko o łóżko,
a ja jestem rajskie jabłuszko,
które pragnie miłości i wsparcia,
i czasami czegoś do żarcia.
Czasem kochaj mnie też po trzeźwemu,
o wspólnym kącie słówko rzuć,
czasem przedstaw mnie gdzieś znajomemu,
nie mów, że wszystko muszę psuć.
Na skrobankę nie mów „to zabieg”,
ładniej, kochany, mów,
czasem wyśnij coś dla mnie na jawie,
nie żałuj paru snów.
Tobie chodzi tylko o łóżko,
a ja jestem takie cacuszko,
które pragnie miłości i wsparcia,
– nie tylko czegoś do żarcia.
Proszę, odejdź bez bicia i grzecznie,
jak z telewizji dżentelmen.
„Ja do dzieci – rozumiesz – koniecznie”,
i „Ukochana, to był sen”.
Że się wkrótce do mnie odezwiesz,
tak mi pod drzwiami skłam,
…z czasem zamień się w taką poezję,
którą jesteś… którą byłeś – ty sam.

TE NASZE JESIENIE
Pora coś tam ogrodzić, usmażyć,
wynagrodzić, przytulić, pomarzyć,
pora wrócić do własnych żon,
czernieje klon…
Pora wrócić do dawnych rachunków,
tych z gazownią i tych z Panem Bogiem,
pora wrócić do starych frasunków,
już zima za progiem…
Oj, długie te nasze jesienie,
przedpokoje, przedsionki i sienie,
przed zimą ostatnie postoje,
niepokoje, spokoje…
Czas wyciągnąć obrączki z szuflady,
być gotowym na ważne narady,
pora zioła zaparzyć przed snem,
pogwarzyć z psem…
Pora dziecku powiedzieć, że tata
zaprowadzi je znowu do szkoły,
– Wierz mi, synku, ty będziesz miał brata –
tak mówią anioły…
Oj, długie te nasze jesienie,
przedpokoje, przedsionki i sienie,
przed zimą ostatnie postoje,
niepokoje, spokoje…
Do spiżarni już pora coś wrzucić,
żal wyżalić i smutki wysmucić,
na sylwestra wykupić bon
dla żon, dla żon!…
A gdy nazbyt zaboli to wszystko,
gdy zapłonie i skromność, i pycha,
no to w końcu – do wiosny już blisko,
już blisko, do licha!…
1978

TA NAD ZIEJA…
Co mnie zabija, to nadzieja,
jej wątły krzyk i śpiew, i szept,
– ściga mnie po wsiach, knajpach, kniejach,
wzywa na szlaki szczęść i bied.
Gdybym umiała – choć w niedzielę –
jak starzec, co nie pragnie już,
na ławce zasiąść po kościele
i nie śnić snów, nie wróżyć wróżb…
Gdybym umiała się zatoczyć
jak pijak, co pod auto wlazł,
zabłądzić, zemdleć, zamknąć oczy, zapomnieć tamten brzeg i las…
Gdybym umiała, choćby w kinie,
gdy serce nagły przetnie ból,
pomyśleć sobie: „Nic to, minie…
Przed nami jeszcze tyle ról”…
Gdybym umiała, choć dla sportu,
wśród naszych dawnych, ślicznych plaż
nie drętwieć jak na sali tortur,
dlatego że ten brzeg – nie nasz?…
Gdybym umiała… Lecz nie umiem…
A w końcu to zwyczajna rzecz…
Choć widzę jeden – dwa w rozumie.
Nadziejo, Chmuro, nie idź precz.

SZPETNI CZTERDZIESTOLETNI
Przez ulice, przez granice i przez mosty,
w taki wieczór ani zimny, ani letni,
spacerują sobie szpetni,
spacerują sobie szpetni
czterdziestoletni,
po swoich pracach.
Każdy dawno rozwiedziony,
idzie mocno zamyślony,
niczym wdowiec po ideach i po babach,
co pomyśli, to wymyśli,
potem jeszcze mu się przyśni,
bo to taka jest, widzicie, smutna sprawa:
Odczuwamy trochę zgagi po tym życiu –
po tym życiu, po przepiciu itepe,
odczuwamy trochę kaca,
że co było, to nie wraca,
jak ten kochaś, który zginął w sinej mgle.
Odczuwamy trochę żalu,
że tak wcześnie jest po balu,
chociaż noga się do tańca jeszcze rwie.
Chce się tańczyć, chce się walczyć,
a tu nagle – panie starszy,
zamykamy, zamykamy, tak czy nie?
Powtarzamy bałamutnie,
że bywało jeszcze smutniej,
wychylamy pięćdziesiątkę albo dwie,
zazdrościmy młodszym siostrom,
cytujemy coś z „Po prostu”,
albo żal się nagle robi Zetempe…
Czasem kogoś ktoś spotyka,
siwa chandra nagle znika,
ktoś ubiera się w kolczyki z naszych łez…
Chcecie żenić się z dziewczyną,
zamawiacie siódme wino,
sama ręka się układa w czuły gest…
Chwilę jest się w siódmym niebie,
potem wraca się do siebie…
Zawsze wraca się do siebie.
Tylko powiedz, tylko powiedz – gdzie to jest?

PIOSENKA O MYŚLENIU *
Od myślenia pęka głowa,
tu połowa, tam połowa,
a całości – ani pół.
Wiadomości stale nowe
osaczają biedną głowę
i głupieje
człek
jak wół.
Narzeczoną,
miejsce pracy,
rodzaj służby,
mniejsze zło,
osobiście
człowiek musi
wybrać to!
Od myślenia puchnie głowa,
człowiek męczy się jak krowa
i uszami puszcza dym.
Stale nowe witaminy
wymyślają sukinsyny,
ale o co
chodzi w tym?
Kolor spodni,
system rządów,
czas odjazdu,
tu czy tam –
człowiek musi,
do cholery,
wybrać sam!
Od myślenia łeb łysieje,
bydło się z człowieka śmieje
i niewiasty tracą treść.
* Piosenka ze sztuki Świnka.

NIE SPOCZNIEMY
Nieutulony w piersi żal,
bo za jedną siną dalą – druga dal…
Nie spoczniemy,
nim dojdziemy,
nim zajdziemy
w siódmy las,
więc po drodze,
więc po drodze
zaśpiewajmy
chociaż raz!
Nienasycony w sercu głód,
bo za jednym nocnym chłodem – drugi chłód…
Nie spoczniemy,
nim dojdziemy,
nim zajdziemy
w siódmy las,
więc po drodze,
więc po drodze
zaśpiewajmy
jeszcze raz!
Niewytańczony wybrzmi bal,
bo za jedną siną dalą – druga dal…
Nieuleczony uśnie ból,
za pikowym czarnym królem – drugi król…
Niepocieszony mija czas,
bo za jednym czarnym asem – drugi as…
Nie spoczniemy,
nim dojdziemy,
nim zajdziemy
w siódmy las,
więc po drodze,
więc po drodze
zaśpiewajmy
jeszcze raz!
Czy warto było kochać nas?
Może warto, lecz tą kartą źle grał czas…
Nie spoczniemy,
nim dojdziemy,
nim zajdziemy
w siódmy las,
więc po drodze,
więc po drodze
zaśpiewajmy jeszcze raz!

DESZCZE NIESPOKOJNE
Ballada o pancernych

Na łąkach kaczeńce,
a na niebie wiatr,
a my na wojence,
oglądamy świat.
Na łąki wrócimy,
tylko załatwimy
parę ważnych spraw.
Może nie ci sami,
wrócimy do mamy
i do szkolnych ław.
Deszcze niespokojne
potargały sad,
a my na tej wojnie
ładnych parę lat.
Do domu wrócimy,
w piecu napalimy,
nakarmimy psa.
Przed nocą zdążymy,
tylko zwyciężymy,
a to ważna gra!
Na niebie obłoki,
po wsiach pełno bzu,
gdzież ten świat daleki,
pełen dobrych snów!
Powrócimy wierni
my czterej pancerni,
„Rudy” i nasz pies.
My czterej pancerni
powrócimy wierni
po wiosenny bez!

 
Wesprzyj nas