Każdy słyszał o rewolucji francuskiej, tylko czy każdy wie, że wszystko miało się odbyć zupełnie inaczej? Tak naprawdę sprawy wymknęły się spod kontroli i znamy przebieg rewolucji francuskiej w formie, którą napisała historia, bo cały plan wziął w łeb. Stephen Clarke w książce „Rewolucja francuska… i co poszło nie tak” opowie, jak było naprawdę.
Niektórym wydaje się, że rewolucja francuska była wielkim zwycięstwem wolności, równości i braterstwa nad tyranią, a kierujący się szlachetnymi ideami rewolucjoniści zmusili upudrowanych arystokratów do oddania majątków głodującemu ludowi. I nawet jeśli trzeba było w tym celu ściąć pewną liczbę ozdobionych perukami głów, w gruncie rzeczy wyszło to Francji na dobre. Inni dla odmiany widzą w rewolucji skrupulatnie zaplanowaną zbrodnię, dokonaną na narodzie przez szaleńców, którym zawróciła w głowie filozofia, a potem władza.
Ani jedno, ani drugie nie ma wiele wspólnego z prawdą. W roku 1789 nikt nie planował obalenia monarchii ani nie myślał o ścinaniu głów. Wszystko miało potoczyć się zupełnie inaczej! Po prostu sprawy wymknęły się spod kontroli, a skutki okazały się nieobliczalne: zamiast wolności, równości i braterstwa, rewolucja przyniosła terror, gilotyny i odkryła rolę fake newsów w sterowaniu gniewnym tłumem. A co najgorsze, gdy kurz opadł, Francuzom żyło się jeszcze gorzej niż przedtem.
Z całą pewnością, jeśli chodzi o rewolucję francuską, coś poszło nie tak…
Stephen Clarke jest autorem kilkunastu książek poświęconych Francji, w tym słynnego cyklu, którego tytuły zaczynają się od jednego z najbardziej znanych francuskich słów Merde! Mistrz ironii i ciętego dowcipu, autor bestsellerów: 1000 lat wkurzania Francuzów i Jak Francuzi wygrali pod Waterloo (a przynajmniej tak im się wydaje), nie porzuca swoich zainteresowań i wciąż pisze nowe książki, ku wielkiej radości czytelników (przynajmniej tych, którzy wiedzą, że Waterloo nie było wielkim triumfem Napoleona).
Rewolucja francuska… i co poszło nie tak
Przekład: Magda Witkowska
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 21 listopada 2024
Wprowadzenie (i uzasadnienie)
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie jestem rojalistą w typie francuskim. Ludzie, którym na poważnie się marzy, że pewnego dnia Francją znów będą rządzić potomkowie Ludwika XVI lub jego krewnych, zwykle zajmują pozycje tak skrajnie antydemokratyczne, że brytyjskiego monarchę mają za niebezpiecznego lewaka, a do tego protestanta, więc heretyka.
Wielu współczesnych francuskich monarchistów wierzy ponadto, że należałoby deportować z kraju każdego, kto nie potrafi wykazać, że jego przodkowie mieszkali w Galii za czasów Asterixa.
Z oczywistych powodów ja się do tego grona nie zaliczam.
Uważam natomiast, że na temat rewolucji francuskiej powiedziano i napisano mnóstwo podkolorowanych bzdur – czemu winni są w dużej mierze sami Francuzi.
Gdyby słuchać wywodów zwolenników wyidealizowanej wizji rewolucji, można by dojść do wniosku, że w ciągu zaledwie kilku tygodni 1789 roku wszystkich upudrowanych arystokratów zmuszono do rozdania majątków głodującym masom; że wszyscy leniwi właściciele ziemscy musieli wyrzec się swojego stanu posiadania na rzecz chłopów ręcznie wyrabiających kozi ser; że despotyczny król i jego rozrzutna żona zostali odsunięci od władzy (na dodatek w całkiem humanitarny sposób), aby zrobić miejsce grupie oczytanych filozofów i demokratów, dzięki którym obywatele Francji cieszyli się odtąd wolnością, równością i braterstwem.
To jednak niemal wszystko nieprawda, a celem tej książki jest drobiazgowo to wykazać.
Rewolucja francuska może i niosła na sztandarach hasło Liberté, Égalité, Fraternité, ale przez pierwszych kilka lat serwowała ludziom raczej tyranię, megalomanię i bratobójstwo. A choć niewielu Francuzów gotowych jest otwarcie to przyznać – bo być może niewielu zdaje sobie z tego sprawę – rewolucjoniści początkowo wcale nie zamierzali ścinać tych wszystkich królewskich i arystokratycznych głów. Nawet podczas szturmu na Bastylię nikt jeszcze we Francji nie wzywał do obalenia króla Ludwika XVI, a co dopiero mówić o pozbawieniu go życia.
Tak naprawdę rewolucja dokonała się jeszcze przed 14 lipca 1789 roku, w związku z przyjęciem przez mniej więcej demokratycznie wybrany parlament (bo czy można mówić o demokracji, gdy prawo głosu mają wyłącznie mężczyźni?) projektu uchwały nowej, bardziej egalitarnej konstytucji. Dokument ten jednoznacznie wskazywał Ludwika XVI jako głowę państwa. On sam nie był zadowolony ze zmian, które mu narzucono, ale przyjął je do wiadomości i we współpracy z nowym rządem przystąpił do przebudowy monarchii na wzór angielski, zakładający ograniczenie praw króla.
Co więcej, gdy jego żona Maria Antonina – z konieczności – zaprzestała wydawania PKB na przyjęcia i naszyjniki, a arystokraci stracili prawo do dobijania swoich chłopów podatkami, Ludwik XVI zdobył sobie wcale nie małe uznanie w oczach przeciętnych Francuzów i Francuzek. Uświetnił swoją obecnością wydarzenie zorganizowane z okazji pierwszej rocznicy zdobycia Bastylii, którego uczestnicy masowo składali przysięgę na wierność królowi i narodowi.
Wiwatowały wtedy na jego cześć tłumy paryżan, tych samych zresztą, którzy zaledwie rok wcześniej brali udział w zamieszkach. W opinii większości obywateli Ludwik XVI nie próbował ich zwodzić jak arystokraci, tylko wprowadził sprawiedliwsze podatki. Co więcej, kilka lat wcześniej zapewnił im większy wpływ na politykę. To właśnie dlatego w 1790 roku przeciętny mieszkaniec Francji nadal widział w królu potencjalnego dobroczyńcę, a jego osoba kojarzyła mu się z nadzieją na lepsze.
W tym samym roku były żołdak i pisarz Antoine Rigobert Mopinot ogłosił projekt wzniesienia w Paryżu pomnika na cześć Ludwika XVI, „aby przypominał przyszłym pokoleniom o szczęśliwej rewolucji, która odrodziła Francję za [jego] rządów”1. Mopinot przekonywał, że nowy reżim „zapewnia utrzymanie prestiżu i stabilności tronu francuskiego, a narodowi francuskiemu niesie wolność życia w jego prawach, gwarantowanych władzą królewską”. Wyrażał tym samym pogląd dość powszechny w jego czasach, że rewolucja i władza królewska nie są ze sobą sprzeczne. W 1792 roku Mopinot cieszył się jeszcze głową na karku i ponownie przedłożył swój projekt porewolucyjnemu parlamentowi, trudno więc domniemywać, że jego pragnienie uczczenia Ludwika XVI miało charakter wywrotowy.
Już w 1793 roku pokojowy proces reform brutalnie się zakończył, a Francja wkroczyła na niebezpieczną ścieżkę wojny domowej, dyktatury i masowych publicznych egzekucji. Szacuje się, że w okresie tak zwanego Terroru – po upadku monarchii konstytucyjnej – z rąk współobywateli zginęło ponad 300 tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci, w tym wielu w skrajnie barbarzyńskich okolicznościach (bo w modzie było topienie i dźganie bagnetami). Tragiczne zaś jest w tym wszystkim to, że gdy kurz opadł, tym najbiedniejszym i najbardziej uciśnionym żyło się jeszcze gorzej niż w 1789 roku.
To wszystko zdaje się sugerować, że z rewolucją francuską coś poszło straszliwie nie tak…
1 To cytat z propozycji przedłożonej przez Mopinota. W „Wybranej bibliografii”, wyjaśniam zasady przywoływania źródeł cytatów oraz innych informacji zawartych w książce.
Pourquoi la Révolution?
Skąd ta rewolucja?
Le peuple français vous accuse d’avoir commis une multitude de crimes pour établir votre tyrannie, en détruisant sa liberté.
„Lud francuski oskarża Pana o popełnienie licznych zbrodni w celu ustanowienia tyranii i o odebranie mu wolności”.
Oskarżenie wystosowane
przeciwko Ludwikowi XVI
podczas procesu w grudniu 1792 roku
Najwspanialszy pałac w Europie
Ce palais immense dont la façade du côté des jardins est ce qu’il y a de plus beau dans le monde, et dont l’autre façade est dans le plus petit et le plus mauvais goût.
„Ten pałac, którego fasada od strony ogrodu nie ma sobie równych na całym świecie, z przeciwległej strony wygląda mizernie i jest w najgorszym guście”.
Wolter (1694–1778),
francuski pisarz i filozof
I
Współczesnemu Francuzowi wydaje się, że w 1789 roku zmieniło się w zasadzie wszystko, a w każdym razie tak wiele, że okres rządów Ludwika XVI i jego poprzedników zwykło się określać mianem ancien régime, czyli „poprzedni” ustrój.
Ludwik XVI oczywiście sam tak o sobie nie myślał. Najpewniej też nie przypuszczał, że okres jego władzy zostanie uznany za „poprzedni”. Określenie ancien régime pojawiło się dopiero po rewolucji i odnosiło się do tego wszystkiego, co wydarzyło się przed nią, a choć od tamtej pory we Francji istniały rozmaite formy rządów, nadal używa się go, gdy mowa o historii sprzed 1789 roku. W XXI wieku Francja funkcjonuje jako „Piąta Republika”, co niejako pokazuje, że „poprzedni ustrój” poprzedzały co najmniej cztery inne.
Słowo ancien ma jednak także inne znaczenie, oznacza mianowicie „pradawny”. To określenie bez wątpienia dobrze pasuje do monarchii francuskiej, która sięga korzeniami czasów Karola Wielkiego, czyli VIII wieku. Do jej ostatecznego upadku doprowadziło jednak zjawisko o znacznie krótszej historii. Klasa wszechpotężnych i zadufanych aristos, którzy ze względu na bezzasadne uprzywilejowanie budzili powszechną niechęć Francuzów (samo określenie jeszcze dziś ma silne konotacje pejoratywne), istniała od co najwyżej dwóch stuleci. W pewnym momencie zdołała jednak zabetonować swoją pozycję do tego stopnia, że nikt z klas „niższych” nie mógł nawet marzyć o przebiciu szklanego sufitu. To zaś doprowadziło do powstania bariery nie do przekroczenia, która skutecznie odgradzała króla Ludwika XVI od jego ludu. Arystokracja jako taka ukształtowała się oczywiście znacznie wcześniej, ale jej zwyrodniała forma pojawiła się mniej więcej w XVI wieku, i to w bardzo konkretnym miejscu we Francji.
Gdyby próbować ująć rzecz w kategoriach czysto fizycznych, tym, co najbardziej kłuło w oczy przedrewolucyjny biedny lud francuski, był oszałamiający przepych Wersalu. Pałac stał się oazą absurdalnego wręcz luksusu i bogactw przekraczających niemal ludzkie pojęcie. Został ulokowany 20 kilometrów od granic Paryża, co stanowiło wymowny symbol właściwej monarchii i dworzanom chęci dystansowania się od zwykłych ludzi.
W latach osiemdziesiątych XVIII wieku na biednych paryskich przedmieściach i w wioskach wokół metropolii niemal co dzień widywało się powozy, którymi utytułowani opoje w poprzekrzywianych perukach, ale z przypudrowanymi wysoko zadartymi nosami wracali gromadnie po nocnych hulankach do Wersalu. Zwykle bladym świtem, czyli właśnie wtedy, gdy biedota rozpoczynała kolejny dzień pracy znojnej i słabo wynagradzanej, za to dotkliwie opodatkowanej.
W 1789 roku Wersal miał już lata świetności za sobą, podobnie zresztą jak miasteczko, które rozrosło się wokół niego, aby pomieścić tysiące ludzi pragnących dostać się do dworu lub zarabiających na członkach królewskiego rodu i ludziach z ich najbliższego otoczenia. Przygasł już znacznie blask, który otaczał pałac w XVII i na początku XVIII wieku, kiedy to Król Słońce, Ludwik XIV, uczynił z niego świątynię swojej chwały, przyciągającą tysiące czołobitnych poddanych.
Ludwik XVI, prapraprawnuk Króla Słońce, w znacznym stopniu wyzbył się przesytu z dworskiej etykiety, a nawet próbował poskromić zakupowe zapędy swojej żony Marii Antoniny. Mimo to gdy jego rządy – w tragicznych okolicznościach – dobiegały końca, Wersal i tak był jak paskudny wrzód, którego znaczna część mieszkańców Francji za wszelką cenę pragnęła się pozbyć.
Kto jednak doprowadził do powstania tego mikrokosmosu nieznających umiaru przywilejów? Kto dopuścił do tego, żeby ten wrzód tak się rozrósł?
II
Do XVI wieku francuski dwór królewski nie miał jednej stałej siedziby. Władca i jego świta przenosili się z zamku do zamku. W trakcie tych podróży na bieżąco doglądali włości i paradowali w kosztownych zbrojach, żeby przypominać wszystkim, kto tu rządzi, a także – co nie bez znaczenia – skutecznie inkasować podatki. Z królem po kraju kolędowali przede wszystkim członkowie jego najbliższej rodziny, często w towarzystwie niewielkiej armii, wspierającej w pracy poborców podatkowych.
Ten obyczaj zaczął zanikać za czasów Franciszka I, który rządził w latach 1515–1547. Panował on mniej więcej w tych samych czasach, co Henryk VIII w Anglii, i miał też z nim wiele wspólnego. Wyglądał podobnie i podobnie żył. Choć trudno by ich było uznać za wyznawców maksymy Make love, not war, bo Henryk VIII przypuścił atak na Francję, a Franciszek zagarnął całkiem spore tereny należące do władców włoskich, obaj królowie – jako czołowi przedstawiciele renesansu – cenili rozrywki, kulturę i wygody. Franciszek I dopuścił do siebie szersze grono kobiet (choć oczywiście nie po to, aby prowadzić z nimi dysputy), co spowodowało, że jego dwór z mocno militarnego stał się bardziej wyrafinowany i stylowy.
W życiu króla więcej było odtąd tańca, ucztowania i obnoszenia się ze wszystkim. Ciągle jeszcze kultywowano średniowieczne tradycje turniejów rycerskich i sam król niejednokrotnie narażał się na poważne urazy, wyzywając różnych rycerzy na pojedynek na lance, tego rodzaju wydarzenia miały jednak umocnić pozycję Franciszka jako samca alfa, który stoi na czele olśniewającego dworu, zdolnego przyćmić swoim blaskiem wszystkich pozostałych śmiertelników.
To był niejako wstęp do koncepcji Ludwika XIV jako Króla Słońce: monarchy absolutnego, który sprawuje władzę z boskiego nadania, a w związku z tym może oczekiwać niemal boskiego kultu. To Franciszek I zadekretował, że najwyższy rangą przedstawiciel dworu powinien codziennie rano podawać królowi koszulę. Ten dziwaczny rytuał, w którym obowiązek przeplatał się z zaszczytem, stanowił zalążek systemu zniewalania ludzi z otoczenia króla, który Ludwik XIV rozbudowywał potem przez całe życie.
Za czasów Franciszka I arystokraci zaczęli zabiegać o miejsce w bezpośredniej bliskości króla. Utrzymać się tam mogli tylko ci, którzy mieli po temu odpowiednie środki, dbali o dobry styl i nie szczędzili władcy pochlebstw. Kto nie wykazywał się dostateczną uległością, źle wypowiadał się na temat króla lub jego rodziny bądź zwyczajnie nie spełniał wyśrubowanych wymagań władcy, ten mógł w każdej chwili zostać wygnany z dworu, co w praktyce oznaczało utratę wszelkich korzyści związanych z posiadaniem szacownego tytułu (na pocieszenie zostawały oczywiście uroczy zameczek i pieniądze).
Poeta Jean Dupuys przestrzegał tych, którzy bardzo pragnęli wkraść się w łaski Franciszka I:
Vous qui avez le vent á gré,
Et qui savez flatter la cour,
Gardez-vous bien que le degré
A descendre ne vous soit court.
Wy, którym w łaski króla mego
Udało się pochlebstwem wkraść,
Strzeżcie się co dzień bacznie, bo
Możecie bardzo szybko spaść.
Ponieważ to król był centrum dworskiego życia, ci, którzy zabiegali o jego uwagę, przychodzili do niego, nie zaś on udawał się do nich. Naturalną koleją rzeczy król wiódł zatem odtąd żywot bardziej osiadły. W związku z tym przystąpił do budowy lub rozbudowy najwspanialszych francuskich zamków i cieszył się luksusami w Amboise, Blois i Chambord na Loarą, w Saint-Germain-en-Laye pośród bogatych w zwierzynę lasów na zachód od Paryża oraz w Fontainebleau na południe od miasta. Odrestaurował także Luwr, królewski pałac w centrum Paryża, burząc w tym celu część ponurych średniowiecznych budowli. Do Wersalu było mu jednak bardzo daleko.
Upodobanie do wystawnych przyjęć, budowa pałaców, a także kosztowne wojny z Anglią, włoskimi księstwami i Habsburgami skutecznie drenowały królewskie skarbce, więc Franciszek I dwukrotnie powiększył podatek od płodów rolnych (zwany taille, czyli „cięcie”, od nacięć na kijach mierniczych używanych za czasów powszechnego analfabetyzmu) i potroił podatek od soli (gabelle, od włoskiego słowa oznaczającego opłatę). Oba miały duży wpływ na to, co się wydarzyło w 1789 roku. Franciszek I wprowadził również cła z tytułu przewożenia dóbr między francuskimi prowincjami i zreformował system poboru należności podatkowych, aby skuteczniej ściągać pieniądze od poddanych.
Nawet to jednak nie wystarczyło, żeby zaspokoić jego potrzeby, więc w pewnym momencie konieczność zmusiła go do sprzedaży królewskich ziem i klejnotów koronnych. Zapożyczał się też u swoich szlachetnie urodzonych poddanych. Co najmniej jeden z nich, Jacques de Beaune, zapłacił potem najwyższą cenę za to, że śmiał się upomnieć o zwrot długu. De Beaune pełnił funkcję intendant des finances, czyli głównego skarbnika Francji2. Franciszek I skazał go na śmierć za korupcję, mimo że oskarżony zdołał wykazać przed sądem swoją niewinność.
Najogólniej rzecz ujmując, to właśnie Franciszek I, który zaczął korzystać z zasobów narodu do finansowania swoich osobistych rozrywek, położył podwaliny pod zadęcie Wersalu, a być może także i pod samą rewolucję. W 1548 roku, zaledwie rok po objęciu tronu przez jego syna Henryka II, w południowo-zachodniej Francji doszło do niewielkiego powstania przeciwko podatkom od soli. Zamieszki wybuchły na wsi, ale stopniowo objęły Bordeaux. Finał sprawie przyniosła dopiero interwencja dwóch królewskich armii, w której wyniku rebelia została stłumiona. Na śmierć skazano wtedy sto czterdzieści osób – oprócz przywódców buntu także miejscowych urzędników, którzy zbyt opieszale reagowali na pierwsze przejawy oddolnego niezadowolenia. Król chciał dać w ten sposób wszystkim jasno do zrozumienia, że wszelki opór przeciwko jego władzy jest bezcelowy.
III
Pięćdziesiąt lat później, być może po to, aby poprawić nieco nastroje społeczne, król Henryk IV ustanowił nowy model monarchii. Jego pomysł mógłby się całkiem dobrze sprawdzić we współczesnej Skandynawii. Gdyby istniały wtedy rowery, Henryk IV na pewno by takowy posiadał i jeździłby nim po Paryżu – tak w stylu szwedzkim, ale oczywiście skrupulatnie omijając rynsztoki.
Jeśli chodzi o poglądy polityczne, to w porównaniu z następcami wykazywał się daleko idącym umiarkowaniem. Sam kilkakrotnie zmieniał wyznanie, a w 1594 roku przyznał protestantom prawo do swobody kultu (ku wielkiemu niezadowoleniu katolickiego establishmentu).
Uporawszy się z drobną wojną domową o podłożu religijnym (podsycaną w dużej mierze przez hiszpańskich katolików), Henryk IV dał się poznać jako władca miłujący pokój, z czego podlegli mu podatnicy z pewnością się cieszyli. Jeśli zdarzało mu się stawać do walki, to odnosił zwycięstwa, ale ich nie wykorzystywał, w szczególności zaś zabraniał plądrowania zdobytych szturmem miast. Była to strategia ryzykowna, bo ludzie parający się wojennym rzemiosłem bardzo sobie cenili odwieczny przywilej gwałcenia, mordowania i okradania tych, którzy im ulegli. Skutek był taki, że w okresie swoich rządów Henryk IV musiał poświęcać sporo czasu na rozprawianie się z brutalnymi gangami bezrobotnych i sfrustrowanych żołdaków, którzy terroryzowali francuską wieś.
Na dworze, który rezydował głównie w paryskim Luwrze, panowała taka swoboda w kwestii etykiety, że gdy pewnego razu człowiek odpowiedzialny za degustowanie królewskich posiłków, zapomniawszy, na czym polega jego praca, opróżnił puchar króla do samego dna, Henryk IV zażartował: „Mogłeś choć wypić za moje zdrowie”. (Gdyby coś takiego zdarzyło się ledwo sto lat później w Wersalu, w szczytowym okresie tyranii Ludwika XIV, taki nieszczęśnik zapewne wylądowałby na placówce handlowej gdzieś nad Missisipi, król zaś żartowałby sobie, że tak kończy ten, kto pozwala sobie wypić za dużo).
Henryk IV nie był oczywiście święty, ale nie był hipokrytą. Gdy pewnego razu zarzucono mu nadmierne upodobanie do polowań, gier hazardowych, kobiecych wdzięków, bankietów i tańca, odparł: „O ile tylko ktoś nie przesadza, powinno to stanowić przyczynek do pochwał, nie zaś do przytyków”. W przeciwieństwie do poddanych jego następców dworzanie Henryka IV nie musieli przegrywać z królem w kości i karty – i też władcy zdarzało się przegrać małą fortunę3.
Królewskie zamiłowanie do rozrywek nie budziło większych zastrzeżeń, ponieważ powszechnie było wiadomo, że władca poświęca swoim ministrom długie godziny i nie stroni od ciężkiej pracy. Przejawy jego obowiązkowości mogli docenić także mieszkańcy Paryża, ponieważ król nadzorował rozległe prace modernizacyjne, między innymi budowę Pont-Neuf, nowej przeprawy przez rzekę.
Wspierał także biednych, ponieważ twierdził, że każda rodzina powinna mieć une poule au pot, czyli kurczaka w garnku. Aby usprawnić transport płodów rolnych, zainicjował ambitny projekt połączenia trzech francuskich wybrzeży: śródziemnomorskiego, atlantyckiego i północnego. Plan obejmował między innymi budowę liczącego 57 kilometrów Canal du Briare łączącego Loarę z Sekwaną. Pracę przy tym projekcie znalazło 18 tysięcy ludzi.
Świadom własnej popularności Henryk IV często odważał się wychodzić z pałacu tylko z minimalną obstawą. Przemierzał paryskie ulice konno lub pieszo, a po drodze rozmawiał z poddanymi, pozdrawiał ich i rozkoszował się ulicznym gwarem. Był tak różny od Króla Słońce – czy nawet od współczesnych francuskich prezydentów – jak tylko można to sobie wyobrazić.
I zapewne właśnie dlatego ten model monarchii się we Francji nie przyjął. Podczas jednego z takich lekkomyślnych wypadów na miasto Henryk IV, podróżujący w powozie pod ochroną zaledwie czterech strażników, został dźgnięty w prawe płuco przez fanatyka religijnego i zmarł, jeszcze zanim dowieziono go do odległego zaledwie o kilkaset metrów Luwru.
Zamachowiec, François Ravaillac, umierał znacznie dłużej. Wydany na niego wyrok śmierci został sformułowany w upiornie drobiazgowy sposób.
Jego sutki, ramiona, uda i tłuszcz na nogach niech zostaną ściśnięte szczypcami, prawa ręka, która dzierżyła nóż i dopuściła się królobójstwa, niech zostanie przypieczona gorącą siarką, a na ściśnięte części niech się poleje mieszanina stopionego ołowiu, wrzącego oleju, smoły, gorącej żywicy, wosku i siarki. Potem zaś niech jego ciało zostanie rozciągnięte i rozerwane końmi.
Ravaillac miał to nieszczęście, że był mocno zbudowany, egzekucja trwała więc cały dzień i przeciągała się między innymi ze względu na to, że trzeba było wymienić zmęczone konie na nowe.
Choć kara była straszliwa, a kaźń dokonała się na oczach licznie zgromadzonych zachwyconych paryżan, smutku rodziny królewskiej to nie ukoiło, a kolejni królowie Francji utrzymywali odtąd rozsądny dystans od plebsu wymachującego nożami. Zapewne nie ma przypadku w tym, że następca Henryka IV, Ludwik XIII, postanowił przebudować Wersal i z podupadłego zameczku uczynić królewski azyl.
IV
Na początku XVII wieku nikomu nawet nie przyszłoby do głowy, że Wersal stanie się kiedyś najokazalszym pałacem w całej Europie – ani że będzie zarzewiem rewolucji. Pierwszy koniuszy Ludwika XIII, książę de Saint-Simon, opisywał Wersal jako „najsmutniejsze i najżałośniejsze z miejsc, całkowicie pozbawione widoku, dostępu do wody i przestrzeni, położone pośród wyziewów bagien i ruchomych piasków”. Niczego tam właściwie nie było, jeśli nie liczyć zamku otoczonego stęchłymi stawami, do którego z pobliskiej wioski prowadziła wyboista droga.
Ponoć jednak właśnie to tak ujęło Ludwika XIII, który został królem w 1610 roku w wieku zaledwie ośmiu lat, a władzę przejął z rąk swojej matki już jako piętnastolatek. Dotychczasowa regentka wszczęła przeciwko niemu wojnę domową, ale po porażce – w imię zgody między zwaśnionymi frakcjami – została dopuszczona ponownie na dwór. Naburmuszona stara królowa panoszyła się w królewskich rezydencjach w Luwrze, Fontainebleau i Saint-Germain-en-Laye i to miało skłonić młodego króla do poszukiwania nowego miejsca dla siebie.
Ludwik XIII często opuszczał Paryż, aby polować w lasach nieopodal starego zamku stanowiącego własność arcybiskupa Paryża Jeana-François de Gondiego. Po całym dniu uganiania się za jeleniami Ludwik wraz ze swoją świtą zwykle nie wracał do Paryża, tylko wpraszał się w gościnę do szczęśliwego duchownego.
Po pewnym czasie zapałał taką miłością do tego miejsca, że w 1624 roku kupił 117 arpents (była to miara odpowiadająca „220 królewskim krokom”, co dziś wynosiłoby 71,46 metra) ziemi od szesnastu właścicieli i na niewielkim wyniesieniu tuż za granicami wioski Versailles zbudował dworek myśliwski dla siebie i swoich towarzyszy.
Aby ukrócić plotki o „niemoralnych” poczynaniach w gronie wyłącznie męskim, w listopadzie 1626 roku zaprosił tam na kolację swoją matkę Marię Medycejską i żonę Annę Austriaczkę (która wbrew przydomkowi była księżniczką hiszpańską, tyle że zrodzoną z matki Austriaczki). Służby było tam tak niewiele, że Ludwik sam usługiwał gościom przy stole. Na nocleg odesłał jednak obie damy do Paryża i tym samym położył kres złudzeniu mieszanego towarzystwa. Twierdził, że ten dworek to miejsce dla mężczyzn i tak powinno pozostać. „Nadmiar kobiet wszystko by popsuł”. Nie przyczyniło się to bynajmniej do wygaszenia plotek o gejowskich zabawach uczestników królewskich polowań.
Rzecz jasna, dworek myśliwski, skromny jak na standardy francuskiego króla, zwykłego człowieka i tak przyprawiłby o zawrót głowy. Pierwszy wzniesiony w tym miejscu budynek składał się z części centralnej i dwóch mniejszych skrzydeł. Szczegółowy inwentarz z 1630 roku wylicza, że znajdowało się tam 26 izb. Apartament królewski, ulokowany na parterze, składał się z cabinet (pracowni), sypialni, przebieralni (gdzie znajdował się również „tron” toaletowy, czyli chaise percée) oraz sali recepcyjnej.
Na ścianach pomieszczeń królewskich zawieszono dekoracyjne tkaniny: te w sypialni przedstawiały historię Marka Antoniusza i Kleopatry, natomiast w cabinet ukazane zostały boginie. Meble były natomiast dość proste. Król miał do dyspozycji dwa drewniane krzesła, sześć tapicerowanych stołków, duży stół i skórzany dywan. Życzył sobie natomiast sypiać po królewsku, więc na łożu znajdowały się trzy materace z bawełnianym wypełnieniem.
Wyposażenie cabinet stanowiły komoda i dwie skrzynie, stół (a na nim dwa srebrne kandelabry) oraz biurko z blatem obitym skórą. Król najwyraźniej oddawał się tu nie tylko obowiązkom, ponieważ miał do dyspozycji również stół bilardowy. W tym pomieszczeniu przechowywał także szachy i tryktraka oraz ruletkę i inne zestawy do gier (planszową jeu de l’oie oraz jonchets, czyli bierki). Podczas wieczorów na wsi w męskim gronie z pewnością nie brakowało rozrywek.
W pozostałych pokojach mieściły się sypialnie bliskich przyjaciół króla, oczywiście wysoko urodzonych, a także pomieszczenia dla straży (urządzone skromnie, w stylu klasztornych cel). W dwóch izbach czekały też w pogotowiu materace dla niezapowiedzianych gości.
Jedyną kobietą, której było wolno przebywać na terenie dworku, była żona dozorcy.
Ludwik XIII tak bardzo cenił sobie swój azyl, że postanowił wykupić całą ziemię dookoła. W kwietniu 1632 roku przejął posiadłość arcybiskupa (jak czytamy w dokumentach, obejmowała ona „stary zrujnowany zamek, kilka budynków gospodarskich, ziemię uprawną, łąki, lasy, gaj kasztanowy, stawy i inne zabudowania gospodarcze”). Całość została sprzedana za 60 tysięcy liwrów (livres tournois), co stanowiło równowartość 4 tysięcy miesięcznych wynagrodzeń robotnika, wypłacanych w wysokości 16 solidów (sous). Dwadzieścia solidów równało się jednemu liwrowi, co w praktyce oznaczało, że arcybiskup za swoje włości zainkasował stos 75 tysięcy monet, najpewniej srebrnych.
Król wykupił też ziemie należące do innych właścicieli w okolicy i w ten sposób otoczył swój „dworek” rozległymi ogrodami. Za jego czasów Wersal nigdy nie wyrósł ponad coś, co współcześni zgryźliwie określali mianem „domku godnego szlachetnego pana, który utrzymuje się za dziesięć, może dwanaście tysięcy liwrów rocznie”. Uszczypliwość tego komentarza łatwiej zrozumieć, jeśli się wie, że owe 12 tysięcy liwrów stanowiło mniej więcej połowę wynagrodzenia wypłacanego temu szczęśliwemu służącemu, któremu syn Ludwika XIII, Ludwik XIV, powierzał codzienne oporządzanie swojego chaise percée. I też dopiero Ludwik XIV podjął decyzję o tym, aby podnieść rangę Wersalu.
V
Ludwik XIV obejmował tron w 1643 roku, w wieku zaledwie czterech lat. Jego ojciec zmarł młodo, po części na skutek choroby Leśniowskiego-Crohna, a częściowo za sprawą 1200 lewatyw i 250 płukanek przeczyszczających, które zaordynowali mu na nią lekarze. Matka Ludwika XIV, Anna Austriaczka, nie miała dobrego zdania o leśnej rezydencji męża, więc początkowo nie informowała przyszłego Króla Słońce o jej istnieniu.
Ludwik XIV miał dwanaście lat, a władzę w jego imieniu cały czas jeszcze sprawowała matka, gdy rozegrały się wydarzenia, które z całą pewnością uzasadniają określenie jego dzieciństwa jako dysfunkcyjnego.
Najpierw przeciwko koronie wystąpił parlament. Zbuntowana armia wzniosła w mieście barykady, zmuszając dwór do ucieczki do położonego 20 kilometrów na zachód od Luwru Saint-Germain-en-Laye. Potem dwóch kuzynków króla (a zarazem potencjalnych pretendentów do tronu), książęta de Condé i de Conti, zwróciło się przeciwko niemu, na skutek czego przez kolejne trzy lata raz po raz wybuchały zbrojne konflikty wewnętrzne.
W pewnym momencie, zwanym przez historyków la Fronde (jak „proca”, co miało w kpiący sposób ustawić buntowników na równi z dziećmi miotającymi kamiennymi pociskami), Ludwik XIV wraz z matką zostali pojmani przez paryski tłum i uwięzieni w Palais-Royal. Na szczęście dla królewskich więźniów siedemnastowieczny motłoch nie parł do linczów i nie domagał się głów, jak to czynili ich potomkowie nieco ponad sto lat później.
Rebelii udało się w końcu położyć kres, gdy de Conti został uwięziony, a mieszkańcy wsi wycierpieli swoje z rąk plądrujących ich dobytek buntowników z armii Kondeusza. Tym samym dopiero od 1653 roku Ludwik XIV mógł w spokoju przeistaczać się w tyrana i monarchę absolutnego.
Król się usamodzielnił – uwolnił spod regencji matki – w wieku piętnastu lat. W obliczu zaistniałych zdarzeń trudno się dziwić, że od początku starał się podporządkować sobie parlament, paryżan i szlachtę. Aż za dobrze wiedział, że w ówczesnej sytuacji każdy szlachcic, któremu przyjdzie do głowy siać zamęt, bez problemu podburzy lud Paryża. Ludwik XIV zdawał sobie sprawę, że musi sobie wychować dwór i mocą swojej władzy stłumić wszelkie zapędy rewolucyjne czy choćby nawet niezadowolenie. Miał stać się Roi Solei, Królem Słońce – ponieważ nikt nie waży się kwestionować poczynań słońca4.
Stopniowo dopracowywał genialny plan zakładający trwałe zabezpieczenie się przed zakusami buntowniczego tłumu i jednocześnie zamknięcie arystokratów – dość licznie zasiadających w parlamencie – w złotej klatce. Pomysł zakładał narzucenie im obowiązkowej obecności na dworze, a co najmniej zrównanie nieobecności na dworze z wypchnięciem na margines społeczny. Zapędziwszy szlachtę w kozi róg, król mógł jej następnie narzucić ścisłą etykietę, która pozwoliłaby ją skutecznie kontrolować, a także normy dotyczące strojów tak wyśrubowane, że stanowiące nadmierne obciążenie nawet dla kieszeni najbogatszych aristos. Zamierzał doprowadzić do tego, że to szlachetnie urodzeni będą go karmić, ubierać, a nawet podcierać – i jeszcze będą zabiegać o to, żeby to robić, a być może nawet za to płacić.
Ten szatański plan sprowadził ostatecznie tragiczny koniec zarówno na szlachtę, jak i na monarchię, ale przez ponad sto lat sprawdzał się nader dobrze.
Ludwik XIV przystąpił do realizacji pierwszej części swojego planu, twierdząc, że nowy pałac zamierza wznieść dla uczczenia rodu Burbonów, z którego się wywodził5. Choć Luwr, Fontainebleau, Saint-Germain-en-Laye, Blois, Amboise i cała reszta nadal olśniewały, Ludwik XIV chciał sobie zbudować własny dom. Rzekomo czuł się zobowiązany udowodnić Francji, że jest najpotężniejszym państwem w Europie, a uczynić to zamierzał poprzez wzniesienie najwspanialszego pałacu, jaki kiedykolwiek stał na kontynencie – sam zaś miał zostać najwspanialszym władcą, jaki na nim kiedykolwiek rządził.
Młody król wiedział już wówczas o istnieniu dworku myśliwskiego ojca i zapraszał do niego kochanki. W wieku dwudziestu dwóch lat wdał się w romans z dwórką usługującą jego bratu. Szczęśliwa wybranka królewskiego serca, Louise de la Vallière, była wtedy jeszcze nastolatką. Nie o nią jednak w tym wszystkim chodziło, ponieważ początkowo spotkania z Louise stanowiły jedynie przykrywkę dla zdecydowanie namiętniejszych schadzek z żoną królewskiego brata Henriettą (całkiem przypadkiem córką Karola I Stuarta, króla Anglii). Jakby sprawa była jeszcze nie dość skomplikowana, sama Henrietta spotykała się z Ludwikiem XIV rzekomo po to, aby wyplątać się z innego romansu. Układy sypialniane na dworze były, jak widać, dość skomplikowane, jeszcze zanim za czasów Ludwika XV francuski dwór osiągnął szczyt (czy raczej dno) rozwiązłości.
Ludwik XIV nieoczekiwanie zadurzył się jednak w młodej Louise de la Vallière i wypuszczał się na schadzki do Wersalu raz czy dwa razy w tygodniu. Wcale nie robił tego nocą czy potajemnie. Jeździł do dworku w gronie kilkunastu bliskich przyjaciół, którzy wszyscy występowali w takim samym stroju. Tajemnica szybko się wydała.
Król znudził się Louise po tym, jak w ciągu pięciu lat wydała na świat czworo dzieci6. Nie znudził mu się natomiast Wersal i to właśnie tam organizował z wielką pompą różne rozrywki, między innymi przedstawienia teatralne. Najwybitniejszy francuski komediopisarz tamtej epoki, Molière, zaprezentował tam światu jedno ze swoich najsłynniejszych dzieł, czyli Świętoszka.
W latach sześćdziesiątych XVII wieku Ludwik XIV postanowił na stałe zamieszkać tam, gdzie wcześniej odbywał schadzki. Zamierzał też ściągnąć na miejsce na stałe swoich dworzan. Prace budowlane powierzył mistrzowi francuskiego klasycyzmu, architektowi Louisowi Le Vau, a instrukcje wydał mu mocno zdawkowe: „Ma być BARDZO, BARDZO DUŻY”.
Le Vau przedłożył królowi dwa projekty. Pierwszy zakładał zburzenie starego dworku i wzniesienie czegoś nowego zupełnie od podstaw. Drugi zaś przewidywał rozbudowę dotychczasowych pomieszczeń w stronę ogrodów znajdujących się na tyłach. Podobnie jak wielu innych właścicieli nieruchomości, Ludwik XIV wolał rozbudowywać, niż burzyć, więc w 1668 roku robotnicy pod kierownictwem Le Vau przystąpili do przeistaczania dworku myśliwskiego w największy pałac w Europie, złożony z 2300 pokoi.
W części centralnej, otaczającej pierwotną budowlę wzniesioną przez Ludwika XIII, mieściły się przede wszystkim pomieszczenia pozostające w dyspozycji króla i królowej. Ich apartamenty otaczały dziedziniec, na którym powozy mogli zatrzymywać tylko najdostojniejsi arystokraci i członkowie rodziny królewskiej. Znajdowała się tam również kaplica (jakkolwiek brzmi to skromnie, była to sporych rozmiarów świątynia ozdobiona marmurem i złotem). W przedniej części były pomieszczenia dla ministrów, zaś w skrzydłach północnym i południowym ulokowano ciasne kwatery dla tych, którzy mieli dostąpić zaszczytu rezydowania w pałacu – a był to zaszczyt niebagatelny, zważywszy, że dworzanie musieli przebierać się po kilka razy dziennie, aby dopasować ubiór do kolejnych elementów ceremoniału.
Najważniejszym punktem całego projektu był apartament króla, składający się z siedmiu sporych rozmiarów salons. Największy luksus panował w salon Apollon, czyli Sali Apollińskiej, w której sufit zdobiło malowidło przedstawiające Ludwika XIV jako boga słońca w powozie. Wokół niego krążyły cztery pory roku i godziny (reprezentowane przez same kobiety, zgodnie z upodobaniami króla), a także reszta wszechświata. Król z całą pewnością nie grzeszył umiarkowaniem. Pierwotnie w Sali Apollińskiej znajdował się srebrny tron o wysokości 2,6 metra, w końcu jednak sam Ludwik XIV uznał, że to nadmiar ekstrawagancji, i w 1689 roku kazał przetopić zarówno siedzisko, jak i inne srebrne meble, żeby z uzyskanych w ten sposób środków opłacić działania wojenne przeciwko Lidze Augsburskiej.
Do ulubionych pomieszczeń króla zaliczała się sala bilardowa, czyli salon de Diane (poświęcona bogini łowów). Król wprawnie władał kijem bilardowym i kazał zbudować specjalną galeryjkę, z której panie mogłyby patrzeć na stół z góry i oklaskiwać jego udane uderzenia. Łatwo się zatem domyślić, dlaczego Sala Diany zyskała sobie miano Sali Oklasków.
Apartamenty królewskie nie były oczywiście przestrzenią prywatną. Ludwik XIV większą część dorosłego życia przeżył jako gwiazda królewskiego teatrzyku i wszystkie swoje funkcje życiowe – poza tymi seksualnymi – realizował na oczach publiczności. W ciągu dnia w jego salons roiło się więc od dworzan, gości, doradców i służby. To samo dotyczyło apartamentu królowej, który stanowił lustrzane odbicie pomieszczeń przeznaczonych dla króla. Ludwik XIV i jego żona jadali wieczorny posiłek w przedpokoju królowej, na oczach starannie dobranego grona obserwatorów, i nawet sześcioro jej dzieci przyszło na świat w obecności dworzan.
Najsławniejszym z pałacowych pomieszczeń była Grande Galerie, później nazwana Galerią Luster. Ta imponująca, bo mierząca 73 metry sala recepcyjna ciągnęła się niemal przez całą długość nowo wybudowanego pałacu, a jej okna wychodziły na ogród, który odbijał się w 357 lustrach rozmieszczonych na przeciwległej ścianie.
To tutaj dworzanie i publika wyczekiwali, żeby choć zerknąć na króla. To tędy musieli przejść dyplomaci, którzy zabiegali o audiencję. Z tego właśnie powodu dekoracje zostały pomyślane tak, aby sławić geniusz Ludwika XIV i prestiż Francji. Sufit tworzył swego rodzaju arc de triomphe, łuk triumfalny, ku chwale Króla Słońce. Pokrywały go obrazy ilustrujące jego zwycięstwa wojskowe (choćby osobiste dowództwo nad oddziałami, które w 1673 roku zajęły Maastricht) oraz alegorie ukazujące jego osiągnięcia polityczne: „Przywrócenie porządku w finansach, 1662”, „Zapewnienie ochrony sztuce, 1663” (to tylko przykładowe szumne tytuły).
Lustra również miały stanowić czytelny sygnał dla całego świata, że oto Francja przebiła Wenecję w kunszcie szklarskim. W XVII wieku duże lustra bez skazy stanowiły szczyt osiągnięć technologicznych. Dziś ich odpowiednikiem mogłaby być galeria gigantycznych ekranów 3D, na których można podziwiać dokonania francuskiej kuchni, winnic i elektrowni atomowych, dodatkowo emitujące cząstki zapachowe charakterystyczne dla rozpoznawalnych dań czy promieniowania radioaktywnego. Jeszcze w 1919 roku Galeria Luster, zdobiona pozłacanymi posągami i kryształowymi żyrandolami, robiła tak duże wrażenie, że to właśnie w tej sali zorganizowano podpisanie traktatu wersalskiego, czyli porozumienia mającego w założeniu na zawsze zniechęcić Niemcy do wszczynania wojen. Do dziś francuscy prezydenci podejmują tu oficjalnych gości, tym samym dowodząc, że w jakimś stopniu przejęli właściwą Ludwikowi XIV potrzebę podbijania bębenka.
W 1682 roku budowa Wersalu była na tyle zaawansowana, że Ludwik XIV mógł się tu przenieść z Paryża wraz z całym dworem i rządem7. Wcześniej odwiedzał plac budowy regularnie, ponieważ jak każdy inwestor dobrze wiedział, że wykonawców nie można pozostawiać na zbyt długi czas bez nadzoru.
VI
Ludwik XIV dopilnował, aby wokół rozrastającego się pałacu pojawiło się także miasteczko. Półtora tysiąca służących miało zamieszkać w domach stawianych na terenie dawnej wioski Versailles, po uprzednim usunięciu stamtąd nikomu niepotrzebnych chłopów.
Arystokratom, którzy cieszyli się akurat względami króla, Ludwik XIV rozdał pięćset działek, wszystkim pozostałym pozwolił się budować. Posunął się nawet do zadekretowania, że domy w Versailles będą insaisissables, czyli że nie będą podlegały egzekucji z tytułu długów czy wyroków sądowych. Był to wielki ukłon w stronę szlachty, której przedstawiciele – obojga płci – często wykazywali słabość do hazardu, a równocześnie musieli przekraczać swoje budżety, aby sfinansować zakup ubrań i peruk – i dworskie życie w ogóle. Ludwik wiedział, że będą musieli się zapożyczać po uszy, żeby móc sobie pozwolić na trwanie przy dworze, więc prędzej czy później wierzyciele zaczną ich nękać. Spodziewał się, że niektórzy będą zmuszeni sprzedać paryskie domy, aby sfinansować nowy styl życia, zawsze jednak mogli liczyć na lokum w okolicach pałacu w Wersalu – nawet jeśli sfinansowali je za pożyczone pieniądze i nie spłacili długów.
O tych nieruchomościach nie można jednak powiedzieć, że zupełnie nic im nie zagrażało. Kilku dworzan musiało się pogodzić z tym, że ich nowe posiadłości zostaną zburzone z rozkazu króla, aby na ich miejscu mogły powstać dwie wielkie stajnie i gigantyczna oranżeria. Widok tej ostatniej skłonił ambasadora Syjamu do sformułowania uwagi następującej treści: „Król musi dysponować ogromną fortuną, skoro buduje tak wspaniały dom dla swoich drzew pomarańczowych”.
Ambasador miał rację. Ludwik XIV miał rzeczywiście ambitne plany w zakresie architektury krajobrazu. Ogrodnikowi André le Nôtre’owi nakazał uporządkować 830 hektarów parku w taki sposób, aby teren całkowicie zatracił naturalny wygląd. Wrażenie sztuczności miały podkreślać kwadratowe trawniki i rabaty, tańczące fontanny i jezioro na planie krzyża o długości 1,6 kilometra. Tereny otaczające pałac miały symbolizować triumf Ludwika XIV nad przyrodą.
Podobnie jak Galeria Luster, również ogrody zaprojektowano jako pokaz osiągnięć francuskiej technologii. Ponad dwa tysiące fontann, wodospadów i źródełek miało działać mocą energii hydraulicznej, a konkretnie za sprawą wielkiego zbiornika umieszczonego powyżej poziomu wodotrysków i połączonego z całością sieci ukrytymi w ziemi rurami. Wodę doprowadzano także z oddalonej o 10 kilometrów Sekwany.
Ludwik XIV uważnie śledził postępy tego projektu ogrodniczego i w pewnym momencie wysłał nawet notatkę do Jeana-Baptiste’a Colberta8, który wcielał w życie plany Le Nôtre’a: „Niech pan dopilnuje, żeby pompy w Wersalu pracowały sprawnie, zwłaszcza te w górnej części zbiornika, aby po moim przyjeździe nie psuły się cały czas i mnie nie denerwowały”.
Gdy w latach osiemdziesiątych XVII wieku prace nad liczącą 200 kilometrów siecią rur, akweduktów i różnych cieków wodnych dobiegły wreszcie końca, pałacowe ogrody w Wersalu stanowiły największy w Europie system wodny. Mieszkańcy pałacu mieli dostęp do bieżącej wody, co w tamtym czasie stanowiło nie lada rzadkość, a jakby tego było mało, wystarczyło przekręcić jeden zawór, aby tryskająca w ogrodach woda zachwycała oko. Nie będzie przesadą napisać, że wielkie miasto Paryż było słabiej zaopatrywane w wodę niż prywatna rezydencja króla. (Znacznie później paryżanie poczynią to samo spostrzeżenie w odniesieniu do chleba, a wtedy podniosą bunt).
Prace nad ogrodami trwały tak samo długo jak budowa pałacu. Momentami angażowano w nie ponad tysiąc robotników, w tym cały regiment żołnierzy, którym polecono przewieźć 150 tysięcy roślin i nieskończone ilości żyznej gleby, aby niegdysiejsze „zatęchłe stawy” i grząskie mokradła przekształcić w najlepiej urządzone tereny zielone w całej Europie.
Dziś te ogrody nadal robią wrażenie i przyciągają tłumy odwiedzających, ale w porównaniu z czasami Ludwika XIV prezentują się mizernie. Wtedy roiło się tam od dworzan w najbardziej wytwornych ubraniach, chodzących tu i tam mniej lub bardziej żwawo, przekąszających coś bądź dających upust potrzebom ciała w co bardziej odludnych zaroślach. Ludwik doglądał tych ogrodów równie skrupulatnie jak pałacu i regularnie się po nich przechadzał. Fontanny tryskały na sto procent mocy tylko podczas obecności króla. Gdy się zbliżał, włączano poszczególne sekcje. Kiedy się oddalał, należało je wyłączać. Gdy przebywał w zamku, miały działać tylko fontanny widoczne z okien pokoi, z których korzystał. Król Słońce wszystkim dawał jasno do zrozumienia, że jest panem żywiołów.
W trakcie swojego panowania Ludwik XIV stale wymyślał kolejne udoskonalenia, które miały zostać wprowadzone na terenie jego posiadłości. Najbardziej spektakularnym z nich było utworzenie „floty królewskiej”, która pływałaby po Grand Canal.
Grand Canal, wyraźnie konkurujący z weneckim, już sam w sobie robił wrażenie. Jego dłuższa część biegnąca ze wschodu na zachód mierzyła 1650 metrów, podczas gdy „poprzeczka” położona na osi północ–południe miała długość kilometra. Kanał miał 60 metrów szerokości. Oglądany z okien Galerii Luster prezentuje się imponująco; współczesnemu obserwatorowi może się kojarzyć z pasem startowym na lotnisku. W XVII wieku każdemu, kto by ten ogród odwiedził, musiał się wydawać największy, jaki można sobie wyobrazić. Ukształtowanie terenu wywoływało złudzenie, jakby ciągnął się po horyzont.
Przy dłuższej „gałęzi” kanału zostały rozmieszczone trzy sporych rozmiarów ośmiokątne baseny, w których stacjonowała flota ogrodowa Ludwika XIV. W jej skład wchodziło kilkanaście gondol, z czego cztery podarowane przez Wenecję i obsługiwane przez weneckich gondolierów. Oprócz tego po wodzie pływały łodzie wiosłowe mające do 13 metrów długości. Najdłuższa z nich miała pomieścić oprócz króla także obsadę wioślarzy i niewielką orkiestrę. Ludwik XIV zamówił ponadto wyskalowane modele okrętów kupieckich i wojennych, na tyle jednak duże, by mogła się na nich znaleźć kilkunastoosobowa załoga.
W skład miniaturowej floty królewskiej wchodziła nawet trzynastometrowa galera wyposażona w 32 działa. Był to model dużego okrętu napędzanego mocą wioseł; z podobnych francuska marynarka wojenna korzystała jeszcze do połowy XVIII wieku. Ich obsadę stanowili zwykle zakuci w łańcuchy i napiętnowani skazańcy. W duchu troski o autentyczność na ogrodowej galerze wiosłowali więźniowie przysyłani do Wersalu z Marsylii.
Ludwik XIV rozbudowywał również flotę pozaogrodową i stawiał właśnie na galery. Jean-Baptiste Colbert, jego minister do spraw marynarki wojennej, rozesłał do sądów w całym kraju następującą wiadomość: „Jego Wysokość zamierza odbudować flotę galer i zwiększyć liczbę galerników, życzy więc sobie, aby posyłać na galery możliwie licznych skazańców”9. Wielu więźniów taka kara, równoznaczna w zasadzie z wyrokiem śmierci, spotykała za względnie mało poważne przestępstwa, ale królowi pozwalała dodatkowo zaoszczędzić na budowie nowych więzień. Zwodowanie w pałacowym parku wielkiego modelu galery, napędzanej siłą mięśni prawdziwych więźniów, mogło też stanowić mało subtelny sygnał dla dworzan czy mieszkańców Wersalu, którym chodziłyby po głowie jakieś myśli o ewentualnym buncie.
Łódki pływające po kanale wersalskim powstawały często na terenie pałacowych ogrodów z drewnianych elementów odpowiednio przygotowanych w stoczniach. Budowa łodzi angażowała nie tylko cieśli i stolarzy, ale także tapicerów, którzy dbali o miękkość obijanych taftą siedzisk, i rzemieślników, którzy wyposażali je w złote i srebrne draperie, jak również malarzy zdolnych wymalować złote liście i wypełnić kolorami herby królewskie wyryte w drewnie. Pałacowa stocznia znajdowała się w wiosce w pobliżu kanału, gdzie oprócz szkutników mieszkali również ludzie odpowiedzialni za konserwację infrastruktury oraz marynarze zrekrutowani we francuskich portach (tych było kilkudziesięciu). Gdy liczba gondolierów sprowadzonych z Wenecji wzrosła (do trzynastu w 1681 roku), w tym śródlądowym porcie – ochrzczonym mianem „Małej Wenecji” – stacjonowało więcej łodzi i mieszkało więcej ludzi niż w wielu prawdziwych wioskach rybackich na terenie Francji.
Marynarze, gondolierzy i galernicy obsługiwali festiwale wodne organizowane przez Ludwika XIV. Grand Canal przeistaczał się wtedy w miniaturę Morza Śródziemnego i niczym spokojne morze mienił się złotem gondol i zachwycał kolorami bogato zdobionych łodzi paradnych oraz żaglowców. Utytułowani pasażerowie w perukach, jedwabiach i satynach połyskiwali w świetle pochodni i rozbłysków armatnich dział (z których oczywiście nie wystrzeliwano kul), często przy dźwiękach muzyki napisanej specjalnie na tę okazję (przykładem niech będzie koncert na trąbki Pour les festes sur le Canal de Versailles, którego autorem był Michel Richard Delalande).
Przy takich okazjach Ludwik XIV samodzielnie planował ruchy swojej floty, choć nie jako zwykły admirał, lecz jako ten, który w pełni panuje nad wodami Wersalu, a tym samym daje się poznać światu jako źródło samego życia. I właśnie taka posunięta do granic arogancja sto lat później doprowadziła do wybuchu rewolucji.
Ludwik XIV miał poczucie, że podlega mu nie tylko woda. Uważał się również za władcę ognia, co demonstrował poprzez organizację spektakularnych pokazów fajerwerków. Gdy przeistoczył Wersal z dworku myśliwskiego położonego pośród bagnisk w najwspanialszy pałac w Europie, zwożąc na miejsce masy ziemi i urządzając ogrody, pokazał wszem wobec, że panuje również nad żywiołem ziemi. A jako Król Słońce występował w roli symbolicznego dawcy światła i fizycznego centrum francuskiego społeczeństwa.
Przede wszystkim jednak Ludwik XIV kontrolował czas.
2 Objęcie tego stanowiska wiązało się z nie lada ryzykiem. Skarbnicy francuskich królów Filipa IV, Filipa V, Filipa VI, Karola IV i Karola VI skończyli na słynnej szubienicy na Montfaucon, wzgórzu na północy Paryża, na którym obecnie wznosi się siedziba główna Francuskiej Partii Komunistycznej.
3 Na jego szczęście niewielu było chętnych na to, aby wygrywać pieniądze, które postawił. W tamtym okresie arystokracja realizowała chyba jakiś program kontroli liczebności populacji. Panowie z taką intensywnością angażowali się w spory, że liczbę ofiar pojedynków stoczonych w czasie dwudziestojednoletnich rządów Henryka IV szacuje się na 14 tysięcy. Wieczór pokerowy zorganizowany w pałacu mógłby więc zakończyć się krwawą jatką.
4 Teorie Kopernika i Galileusza, zakładające, że to Ziemia krąży wokół Słońca, a nie na odwrót, ciągle jeszcze nie cieszyły się powszechnym uznaniem (głównie w związku z konsekwentnym oporem Kościoła).
5 Mocny alkohol zwany burbonem nosi swoją nazwę na cześć hrabstwa Bourbon w stanie Kentucky, które z kolei zostało tak nazwane w podziękowaniu za pomoc Francji w okresie amerykańskiej wojny o niepodległość. Ciastka zwane „Bourbon” pojawiły się na rynku w 1910 roku pod nazwą „Creaolas” i dopiero w latach trzydziestych XX wieku zostały przemianowane na cześć francuskiej rodziny królewskiej. Na rynek wprowadziła je angielska firma cukiernicza Peek Freans, która wymyśliła także inne ciastka, znane jako „Garibaldi” (a nazwane tak na cześć generała o tymże nazwisku).
6 Dwoje pierwszych zmarło w bardzo młodym wieku, dwoje następnych przeżyło i zyskało potem status pełnoprawnych członków rodziny królewskiej. Maria Anna przydała się nawet w rozgrywkach politycznych, ponieważ Ludwik XIV wydał ją za mąż za syna swojego kuzyna i niegdysiejszego wroga, księcia de Conti.
7 Ostateczne zadowolenie ze stanu pałacu Ludwik XIV wyraził jednak dopiero w 1710 roku, a więc ponad czterdzieści lat po rozpoczęciu prac. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że od tego momentu pozostało mu już tylko niespełna pięć lat, żeby się cieszyć swoim dziełem.
8 Co ciekawe, Colbert odpowiadał również za marynarkę wojenną. Najwyraźniej był w oczach Ludwika XIV „człowiekiem od wody”.
9 Była to kara tak powszechna, że jeszcze dziś Francuzi narzekają na zbyt trudne czy skomplikowane zadania utyskiwaniem quelle galère („ależ galera!”) względnie mówiąc je rame („wiosłuję”).