Karolina Felberg, redaktorka dzienników Agnieszki Osieckiej, poznała całą jej twórczość i wszystkie sekretne zapiski. Stworzyła biografię absolutną, w której autorka „Małgośki” mówi własnym głosem, ale dostajemy także klucz do zrozumienia tego, co kryje się pod zewnętrzną warstwą jej twórczości.
Żyć trzeba bardzo, bardzo, bardzo, bardzo intensywnie i prędko (…). Życie nigdy nie jest za długie!
Agnieszka Osiecka
BIOGRAFIA TOTALNA
Poszła do liceum jako 12-latka, maturę zdała w wieku 16 lat, ale do czasów studiów ojciec mył jej włosy. Wcześnie zaczęła życie miłosno-erotyczne. Starała się wszystko opisywać w dziennikach, choć wiedziała, że jej rodzice regularnie je czytają. Otoczenie wymusiło na niej przedwczesną dorosłość, ale na uniwersytet zabierała ze sobą pluszowe misie.
Panienka z Saskiej Kępy zawsze czuła się inna, ale robiła wszystko, by przynależeć. Najbardziej bała się zaufać.
Czy da się napisać biografię osoby, która od najwcześniejszych lat wymyślała i kreowała samą siebie?
Karolina Felberg, redaktorka dzienników Agnieszki Osieckiej, poznała całą jej twórczość i wszystkie sekretne zapiski. Stworzyła biografię absolutną, w której autorka Małgośki mówi własnym głosem, ale dostajemy także klucz do zrozumienia tego, co kryje się pod zewnętrzną warstwą jej twórczości. Felberg ukazuje zaskakujące prekursorstwo swojej bohaterki, choćby jako autorki pierwszej w Polsce autofikcji.
Osiecka zawsze wyprzedzała swoje czasy, a teraz dzięki opowieści o początkach jej życia i kariery możemy w końcu zrozumieć skomplikowane wybory dorosłej poetki.
Pierwsza część biografii Agnieszki Osieckiej jest zatem opowieścią o dziewczynie rozdartej przez wojenne traumy i zimnowojenne lęki, a w związku z tym bezustannie mocującej się z problemami, na które nie miała żadnego wpływu. Osiecka zmarnowała ogrom czasu (oraz papieru) na kwestie wykraczające poza jej sprawczość. Nie osiągnęła stawianych sobie celów, ale za to odrobiła sporo niełatwych lekcji, dzięki którym narodziła się wreszcie jako ptak – pisarka.
Karolina Felberg, ur. 1981, historyczka literatury, wybitna krytyczka literacka i publicystka oraz doktorka nauk humanistycznych. Wieloletnia współpracowniczka Fundacji Okularnicy. Jedna z największych znawczyń twórczości Agnieszki Osieckiej, edytorka jej Dzienników. Autorka książki Koleżanka. Wspomnienia o Agnieszce Osieckiej. Pracuje nad kolejną częścią biografii poetki.
Osiecka. Rodzi się ptak
Wydawnictwo Znak
Premiera: 27 listopada 2024
Gdybym miała odpowiedzieć na pytanie: Kim jestem?… Napisałabym taki wiersz – „Kundle całego świata łączcie się…”. Mam pokręcony życiorys.
Mój ojciec, pianista – urodził się w Belgradzie, potem grał w knajpach we Lwowie, a kiedy przyjechał do Warszawy, mając trzydzieści lat – nie mówił żadnym językiem dobrze… My, kundle, jesteśmy fizycznie silni, możemy być dumni, że znamy po kilka języków… Jesteśmy, mam wrażenie, inteligentni, bo tkwimy w różnych kulturach… A jednak w takich, jak my nieustannie kotłuje się pycha i pokora… Jesteśmy bardzo samotni, mieszkamy bowiem w kraju skażonym ksenofobią. Teatr ten jest azylem dla takich kundli, jak my… Tu nikt nikomu nie powie: Nie jesteś potrzebny, odejdź! 1
Agnieszka Osiecka, Pytania o tyrady
Pisząc te słowa, mam przed oczami przypinkę ze słynnym sloganem Glorii Steinem: „Erotyzujcie równość” (Eroticize equality) 2.
Mona Chollet, Wymyślić miłość na nowo
CZĘŚĆ I
DZIECKO ROZMAITYCH PRZYPADKÓW ORAZ REŻIMÓW
Tak chodzić do szkół
wszędzie po troszku –
myśli i nerwy mieć w proszku.
Znaleźć i zgubić,
co matka dała.
Sama chciała, sama chciała… 1
Agnieszka Osiecka, Sama chciała
Ameba
Losy Agnieszki Osieckiej szybko skarlały do anegdoty. Dlaczego tak się stało? Zdaje się, że na życzenie poetki. „Sama chciała” – mogłabym powiedzieć, odwołując się do jednej z najpopularniejszych fraz w jej twórczości. Kiedy dekadę temu zbierałam materiały do książki Koleżanka. Wspomnienia o Agnieszce Osieckiej, znajomi mojej bohaterki zasypywali mnie anegdotami na jej temat. Początkowo było to nawet interesujące, z czasem jednak zaczęło mnie niepokoić. Pewnego dnia trafiłam do malarki Katarzyny Ważyk – niebywale zresztą temperamentnej… anegdocistki. Wysłuchałam kilkudziesięciu dykteryjek, z których każda mnie ubawiła, żadna jednak nie stanowiła odpowiedzi na stawiane przeze mnie kwestie. Zdesperowana, przemogłam się wreszcie i zaproponowałam wspólny namysł nad życiem poetki. Chciałam bowiem dotrzeć do jakiejś prawdy na jej temat. „Moim zdaniem Agnieszce nie zależało na prawdzie o ludziach. Od prawdy wolała ciekawą anegdotę, którą można robić wrażenie na innych” 2 – stwierdziła malarka. Poddałam się, a nawet sama opowiedziałam następującą anegdotkę:
Kiedyś Osiecka pojechała na jakieś wakacje i spotkała na nich profesora Konrada Górskiego. Pochwaliła się mu egzotycznym pochodzeniem ([jej ojciec] 3 Wiktor Osiecki miał korzenie rumuńsko-wołosko-serbsko-węgiersko-polskie), na co profesor odrzekł – trudno zresztą dociec dlaczego – że w takim razie jej dziadek [Stefan Osiecki] musiał być arianinem. Osiecka była pod takim wrażeniem tej rewelacji, że natychmiast rzuciła się do czytania wszelkich dostępnych ksiąg o arianach 4.
Historyjka spodobała się mojej rozmówczyni 5. „Widzę ją, jak siedzi nad księgami! Ta opowieść jest dokładnie w typie Agnieszki! Cała ona” 6 – zawołała, a następnie pokazała mi, jak Osiecka paliła papierosy. „[B]rała papierosa tak, jakby go widziała pierwszy raz w życiu, a zapalała – jakby miał zaraz wylecieć” – rzuciła wesoło. Po niedługiej chwili malarka spoważniała i zaczęła wspominać, że Osiecka nazywała ją czasem „starym człowiekiem” – „człowiekiem z korzeniami”. Poetka określała tak ponoć ludzi oglądających się za siebie. Zwłaszcza jeśli zgłębianie własnego pochodzenia wymagało od nich wglądu w ciemność. A tak właśnie było w przypadku rodziny Katarzyny Ważyk – córki poety i eseisty Adama Ważyka (właśc. Adam Wagman). Dzieje jej przodków ginęły w mroku, ponieważ nie zachowały się groby, papiery ani pamiątki, za pomocą których można by je zrekonstruować.
Pewnego dnia malarka zabrała Osiecką na grób swojej matki. Poetka zostawiła na mogile kamyk, czym niebywale wzruszyła przyjaciółkę. W tamtych czasach niewielu Polaków znało żydowskie obyczaje – jeszcze mniejsza część pozwalała sobie na ich praktykowanie. Ważyk zapamiętała również, że prócz kamyka pisarka przyniosła na cmentarz orzechy laskowe dla wiewiórek. Słuchając tej opowieści, pomyślałam, że hołdowanie tradycjom Innego i dokarmianie cmentarnych zwierząt doskonale wyrażało stosunek autorki Białej bluzki do spraw życia i śmierci – zagadnień, było nie było, fundamentalnych. Uderzyło mnie jednak, że troska o braci mniejszych i niedogmatyczne podejście do praktyk religijnych wcale nie były w jej czasach powszechne. Z czego zatem wynikał znamionujący poetkę religijno-kulturowy eklektyzm?
W czasach szkolnych Agnieszkę krępowały krążące po Saskiej Kępie plotki na temat jej rodziny. Zewsząd słyszała, że jest odmieńcem, a w stalinizmie epitet ten był czymś więcej niż ostrzeżeniem czy oskarżeniem – stanowił piętno. Dodatkowo jej rodzice często dyskutowali o konieczności emigracji, a jednocześnie bardzo bali się grożącej im – jak mniemali – deportacji 7. Ale za co i dokąd właściwie władze ludowe miałyby wydalić Osieckich? Tego dziewczynka nie wiedziała, co zresztą dodatkowo potęgowało jej niepokój. Z czasem pisarka zżyła się z rodzinnymi sekretami, a nawet dostrzegła w nich swój atut. W wywiadzie prasowym z 1974 roku stwierdziła:
Moja rodzina to przedziwny konglomerat wyższych i niższych sfer, także narodowo to jest poplątane. Ojciec urodził się w Belgradzie, babka była Serbką, prababka – Wołoszką 8. I jeżeli często zdarzało mi się siąść przy jednym stole z grupą przyjaciół, którzy są podobni do mnie, o tyle z całą moją rodziną nigdy nie zasiadłam razem. Nie tylko dlatego, że część ich nie żyje, ale że ci ludzie nie zechcieliby lub nie mogli siąść razem przy stole. Konserwatywna część rodziny żyje w Anglii. Ojciec jest postacią w pewnym sensie cyganeryjną. Matka: panna z dobrego domu. Mnóstwo osób nie pasujących do siebie. Dlatego mówię, że jestem kundlem. Mogę nosić sygnet, mogę nosić szarawary i mundur; mogę jeść z gazety, mogę jeść z kryształów. Nie ukrywam tego, bo to nie da się ukryć. Zawsze coś jest u mnie nie w porządku, a jednocześnie zawsze umiem się znaleźć: kwiatek do kożucha 9.
Z biegiem lat Osiecka zapomniała o stygmatyzującym „odmieńcu” i odkryła w sobie ciekawego „mieszańca” – krzyżówkę wielu narodów oraz formacji kulturowych.
Uznała, że skoro w jej krwi buzują rozmaite nurty oraz dopływy, to nie warto żadnego z nich faworyzować kosztem pozostałych. W gruncie rzeczy był to dość nowoczesny i ekstrawagancki gest z jej strony. W późnych latach 60. oraz za Gierka poetka obserwowała bowiem rozprzestrzeniającą się w polskim środowisku intelektualnym herbomanię, którą wzniecały między innymi filmy Andrzeja Wajdy i pisarstwo Jarosława Marka Rymkiewicza. W opublikowanym w 1996 roku albumie fotograficzno-wspomnieniowym Na początku był negatyw natrząsała się z kolei z dworkomanii, której w okresie transformacji ulegała próbująca zaadaptować się do nowych warunków klasa średnia. Autorka Szpetnych czterdziestoletnich nie szukała tymczasem legitymacji społecznej w rodowodzie szlacheckim oraz ułańskiej szabli po przodku. W najmniejszym stopniu nie interesowały jej działania na materiałach źródłowych – ich pozyskiwanie, porządkowanie ani opracowywanie. Przeciwnie. Pociągały ją zmącenia i rysy na wizerunkach przodków. Często o nich opowiadała – zawsze jednak w formie anegdoty. Widać przedkładała ludyczną moc gawędy nad precyzyjne objaśnienia, dookreślania i rekonstrukcje. Inna rzecz, że nie przepadała za przedsięwzięciami na wielką skalę. A w dodatku charakteryzował ją niezwykle nonszalancki stosunek do faktów. W prozie autobiograficznej Rozmowy w tańcu z 1992 roku pomyliła nawet daty urodzin matki oraz ulubionej cioci.
Ponadto nie bardzo wierzyła w tak zwaną prawdę czy też dogmaty. Lubiła natomiast różnorodność. Intuicyjnie wyczuwała, że jest to dobro naturalne, którego nie należy ograniczać, regulować czy kontrolować. Więcej nawet – winno się bezwzględnie je chronić. Podejrzliwie traktowała więc wszelkie dyskursy normalizujące i rzadko takowe sama wytwarzała. Dlatego właśnie jej specjalnością stały się anegdoty. Opowiadała je bliższym i dalszym znajomym, a także nieznajomym – dziennikarzom, słuchaczom i czytelnikom. Pozostało po niej tak wiele anegdot, że konia z rzędem temu, komu uda się przekopać przez nie do faktów.
Kilkanaście lat temu dziennikarz muzyczny, radiowiec, współpracownik i przyjaciel poetki Jan Borkowski (właśc. Jan Narkiewicz-Jodko) spisał na wewnętrzne potrzeby Fundacji „Okularnicy” im. Agnieszki Osieckiej pełne białych plam i niedomówień Rodowody Agnieszki Osieckiej 10. Uzupełnił informacje pochodzące z dokumentów zgromadzonych w Archiwum Agnieszki Osieckiej o pasjonujące szczegóły, które zapamiętał z jej barwnych opowieści. W rezultacie w jego kilkustronicowej opowieści roi się od religijnych postępowców, politycznych buntowników, spiskowców, a także utracjuszy, topielic i skandalistek. Lektura tych dokumentów uświadomiła mi, jaki kapitał kulturowy poetka wyniosła z domu rodzinnego. I jak wielką dawał jej przewagę. To przecież za jego sprawą Osiecka pozostawała tak wyczulona na unoszące się w powietrzu niedookreślenia i nierozstrzygalności. To dzięki niemu potrafiła dostrzec oraz zrozumieć racje wszystkich uczestników społeczno-politycznych sporów. I to on nie pozwalał jej bezwiednie opowiadać się po którejś ze stron. Przewrażliwiona na tym punkcie, rozumiała, że perspektywa każdorazowo zależy od patrzącego. „Co dla jednych jest podłogą, to dla innych staje się sufitem” 11 – przeczytała w Granicy Zofii Nałkowskiej i najwyraźniej wzięła sobie to zdanie do serca 12. Taka postawa również nie była i nadal zresztą nie jest zbyt popularna. Zasadniczo bowiem ludzie nie przepadają za niejasnościami i wątpliwościami. Wolą „prawdy”. Wzniecają z ich powodów spory i wojny. Nierzadko giną za nie.
Osiecka tymczasem przedkładała realia nad światłe idee i pilnowała, by nie osuwać się w myślenie abstrakcyjne oraz zanadto zideologizowane. Ceniła zdrowy rozsądek i trzeźwe myślenie, a przy tym nie znosiła wszelkiej opresji. W rezultacie pozostawała zdystansowana wobec nowoczesnych reżimów, choć jednocześnie doceniała stale tlący się w nich rewolucyjny potencjał. Uważała go za gwaranta praw podstawowych i korekt w duchu postępu. Traktowała swoją epokę podobnie jak dzieje własnej rodziny. Nie wierzyła więc, że czasy skłonne do licznych przesileń i nagłych zwrotów można wyrazić w historycznej syntezie. Zakładała jednak, że da się je przedstawić jako zbiór opowieści przyczynkarskich i anegdotycznych – reprezentujących nie tyle rzeczywistość, co realność, namacalność i autentyczność ludzkiego doświadczenia. To dlatego z punktu widzenia nauk o człowieku (antropologii czy socjologii) jej twórczość ciągle jeszcze prezentuje optykę niezwykle świeżą i (po)etykę perspektywiczną.
Z 1947 roku pochodzi fotografia Agnieszki w szkolnym fartuszku i z dwoma warkoczami ozdobionymi kokardkami. Uczennica w skupieniu bada coś przez… osobisty mikroskop. Scenografią jest bowiem w tym wypadku jej własny – nowocześnie umeblowany i wyposażony w rozmaite pomoce naukowe – pokoik. Szkła powiększające pozwalają jedenastolatce zobaczyć najdrobniejsze istnienia w całej pełni oraz zróżnicowaniu. Dziewczynka uczy się ich rzeczywistych kształtów, barw i zachowań. Proste eksperymenty urealniają i ukonkretniają poszczególne byty, choć jednocześnie nie oferują zuniwersalizowanego obrazu rzeczywistości. Adze to jednakowoż wystarcza. Nie potrzebuje spójniejszej czy bardziej totalnej wizji świata. W czasach studenckich odkryje, że odpowiednikiem mikroskopu w mowie i piśmie jest anegdota.
Osiecka przez całe życie pozostawała wierna (po)etyce anegdoty. Uważała ją za narzędzie doskonale oddające (i doceniające) naturalną bioróżnorodność. W Szpetnych czterdziestoletnich z 1985 roku zamieściła Amebę – krótki tekścik o tym, jak doskonale anegdoty wyrażają niedostrzegalne gołym okiem przejawy życia. Drobiazg ten brzmiał następująco:
Któryś z ważnych poetów mojej generacji napisał wiersz o jakimś bardzo małym zwierzątku: o amebie, a może o pantofelku… Był to swoisty „tok logiczny”, a nie wiersz! Ten niezwykle klarowny wywód przebiegał mniej więcej tak:
„Słoń jest większy od kota, kot jest większy od myszy, mysz jest większa od muchy, mucha jest większa od pantofelka. Ale i tak wolę pantofelka od ciebie, ty skurwysynu” 13.
Czy to był wiersz, czy raczej mała proza? – Powiedzmy: proza poetycka. A autor? – Najpewniej Andrzej Bursa.
Mogłabym, jak powiada profesor Sandauer, „przechylić się w fotelu” i sprawdzić te wszystkie szczegóły, ale postanowiłam sobie prowadzić te zapiski bez żadnych ściągawek i podpórek. Niech to będzie prawdziwe „zadanie z pamięci”, spis bzików, rejestr żartów i zmyśleń.
Tekst o amebie (?) był dla garstki moich przyjaciół znakiem rozpoznawczym. Na przykład: od godziny rozmawiamy o jakimś idiocie, powstaje pewien zamęt i wynurza się konieczność uściślenia postaw. Jurek pyta Andrzeja 14:
– To znaczy: wolisz Iksa od pantofelka?
– Zwariowałeś? Wolę pantofelka.
To przywracało jasność 15.
Ród bez ziemi
W połowie XVII wieku pewien Żyd sefardyjski zawarł nowe przymierze z Bogiem, na mocy którego ogłosił się Mesjaszem i wraz z dwunastoma apostołami upowszechniał mesjanizm judaistyczny. Szabetaj Cewi – bo o nim mowa – znalazł sporo wyznawców i kontynuatorów, a jego herezja zapamiętana została jako sabataizm (in. sabbataizm). W 1726 roku w rodzinie podolskich sabataistów urodził się niejaki Jakub Lejbowicz. W połowie XVIII wieku Lejbowicz również ogłosił się Mesjaszem i przeszedł do historii jako Jakub Frank. Judaizm ortodoksyjny potępiał jego nauki, ale nie mógł zapobiec ich rosnącej popularności w Czechach, Austrii, Rumunii, Turcji, na południowych krańcach Niemiec i Rzeczypospolitej. W drugiej połowie XVIII wieku na ziemiach polskich żyło około 24 tysięcy wyznawców Jakuba Franka. Władze tolerowały go, ponieważ wzięty kabalista, cadyk i mistyk okazał się także sprawnym działaczem społeczno-politycznym. Jednakże po rozbiorach Rzeczypospolitej i jego śmierci w 1791 roku ruch frankistów znacząco osłabł. Wyznawcy charyzmatycznego Franka przestali wierzyć w jego przepowiednię o rychłym nastaniu na ziemiach polskich królestwa mesjańskiego, a większość z nich przeszła na katolicyzm.
Wśród konwertytów znaleźli się Lipowscy, którzy nie tylko przyjęli chrzest, ale także, z obawy przed represjami, przenieśli się na Kresy Wschodnie. Gdzie dokładnie? Wiadomo tylko, że około 1830 roku w ich rodzinie urodził się Leon – prapradziadek Agnieszki Osieckiej.
Leonowi Lipowskiemu przypadł w udziale żywot ziemianina. Poślubił więc Bronisławę, spłodził z nią pierworodnego syna i dał się porwać ideom narodowowyzwoleńczym. W 1864 roku został zesłany na Sybir. Bronisława dobrowolnie poszła za mężem w nieznane, a w głębi Rosji urodziła dwóch kolejnych synów, co przypłaciła życiem. Oprócz żony Leon stracił lewą nogę, ale nie wiadomo, w jakich okolicznościach. Żył ponoć do około 1890 roku. Kim byli jego trzej synowie: Włodzimierz, Józef oraz Seweryn? Pewne jest tylko to, że zgodnie z jego wolą wrócili na ziemie polskie. Włodzimierz założył rodzinę, a Seweryn w 1905 roku ponownie trafił na Sybir, gdzie zaginął bez śladu 16. Z kolei zafascynowany numizmatyką oraz hazardem Józef przegrał w karty rodzinny majątek, przeniósł się do Saskiej Kępy w gminie Wawer i poślubił Konstancję z Godlewskich 17. Czego szukał na wsi wydzielonej z Warszawy w 1864 roku? Nie wiadomo.
Przed pierwszą wojną światową warszawiacy na Saskiej Kępie czas wolny od pracy spędzali w tutejszych karczmach, ogrodach restauracyjnych, na strzelnicach, boiskach sportowych i placach zabaw. W pewną noc świętojańską Józef zabrał żonę nad Wisłę. Lipowscy wraz z tłumem prażan stłoczyli się na prawobrzeżnym pomoście, by podziwiać wianki puszczane z nurtem rzeki. Platforma nie wytrzymała niecodziennego obciążenia i runęła do wody. Dwudziestopięcioletnia Konstancja utonęła, osierocając troje dzieci. Jednym z nich była urodzona 11 marca 1889 roku Mieczysława Kazimiera. Pół wieku później jej wnuczka Agnieszka zacznie nazywać ją „babcią Kazią”.
Kto odchował dzieci Konstancji? Być może pozostały przy ojcu. Józef Lipowski zawarł wkrótce kolejne małżeństwo, z którego również miał troje dzieci – Władysława, Jerzego i urodzoną w 1896 roku Zofię 18. Mieczysława Kazimiera miała więc o siedem lat młodszą siostrę – przyrodnią, ale za to niebywale powabną. Zosia zrobiła oszałamiającą karierę! Nie dość bowiem, że w 1922 roku wyszła za mąż za bankiera Antoniego vel Stanisława Raczyńskiego, którego tytułowano hrabią, to jeszcze studiowała malarstwo w Paryżu. Do 1927 roku prowadziła w stolicy Francji pracownię dekoracyjno-modową, w której projektowała wnętrza i stroje oraz wykonywała zdobienia z laki 19.
Wróciwszy do Polski, otworzyła atelier przy ulicy Emilii Plater 10. W 1928 roku poślubiła Franciszka Arciszewskiego z Kołomyi – pułkownika Wojska Polskiego II RP, a w latach 1930–1935 posła na Sejm III kadencji. Następnie wydzierżawiła niszczejącą oranżerię przy Pałacu Leopolda Kronenberga, którą zaadaptowała na elegancką kawiarnię Sztuka i Moda (SiM). Lokal działał od 18 maja 1932 roku pod adresem Królewska 11 (obecnie hotel Sofitel Warsaw Victoria), a rozległe koneksje pułkownika zapewniły mu elitarną klientelę. Arciszewska potrzebowała więc godnych zaufania pracowników. W 1934 roku zatrudniła córkę przybranej siostry – dwudziestoczteroletnią Marię Sztechman z Lipowskich 20.
W nowej pracy przybrana siostrzenica artystki poznała przystojnego pianistę Wiktora Osieckiego. Rok później wyszła za niego za mąż, a w 1936 roku urodziła mu córkę Agnieszkę.
Osieccy osiedlili się na Saskiej Kępie, która w niczym już wówczas nie przypominała podmiejskiej wsi z czasów Józefa Lipowskiego – dziadka Marii Osieckiej. W 1916 roku Saska Kępa znalazła się bowiem po raz wtóry w granicach Warszawy, a w międzywojniu przekształciła się w nowoczesne osiedle mieszkaniowe. W modernistycznych willach życiowy azyl znalazło sporo artystów, inteligentów i urzędników.
Ciekawe, że Osieccy wybrali na ojca chrzestnego Agnieszki pułkownika Arciszewskiego. Być może zakładali, że zapewnią w ten sposób córce akces do wyższych sfer. Skoro cioci Zosi udało się rozgościć na wielkopańskich salonach, to dlaczego podobnemu zadaniu miałaby nie sprostać ich jedynaczka? Taki kum jak poseł Arciszewski uwiarygodniłby jej awans. Tak się jednak nie stało. Druga wojna światowa wywróciła przedwojenne układy na nice. Pułkownik opuścił kraj w 1939 roku, a jego żona dołączyła do niego we Włoszech w roku następnym. W latach 1940–1944 Arciszewscy działali na rzecz sprawy polskiej w obu Amerykach, a potem osiedli w Londynie, urastając w wyobrażeniach pozostałych w Warszawie krewnych do przedstawicieli generalicji oraz przedwojennej arystokracji.
Ciotko-babka Zosia długo stanowiła dla Agnieszki figurę fantazmatyczną – widmo, ale i ducha niegdysiejszej Warszawy. Zetempówka z Saskiej Kępy obcowała z „tamtym” światem już tylko w książkach, które komentowała zresztą z niemałym przekąsem. W optyce powojennych reżimów – i to zarówno w logice komunizmu, jak i liberalizmu – „ciotko-babka […] primo voto hrabina Raczyńska, secundo voto generałowa Arciszewska” 21 wydawała się jej reliktem czasów słusznie minionych.
Jesienią 1957 roku Osiecka wyjechała ze Studenckim Teatrem Satyryków (STS) na winobranie do Francji. Wykorzystała tę sposobność i odwiedziła po raz pierwszy osiadłe w Anglii wujostwo. Zaprzyjaźnianie się z ciotko-babką nie przyszło jej jednak łatwo, co najpewniej uchroniło ją samą przed nazbyt pochopną decyzją o pozostaniu na emigracji. Pogrążone w resentymentach środowisko londyńskie wydało się młodej poetce… żałosne.
Przez większość życia pisarka nie czuła sentymentu do środowiska, które w latach 30. XX wieku uosabiała Arciszewska. Osiecką mierziły aksamity, abażury, złocenia i kryształy. Nie lubiła krakowskiej secesji ani warszawskich salonów. Dobrze natomiast żyło się jej na funkcjonalnej i modernistycznej z ducha Kępie. Pozostała dziewczyną „stąd”, choć bynajmniej nie reprodukowała schematów, które znały wcześniejsze pokolenia „panienek z Saskiej Kępy” – w tym córki i wnuczki ziemskiego utracjusza Józefa Lipowskiego. I szczerze mówiąc, dość długo nie rozumiała, że w gruncie rzeczy dzieliła (post)ziemiański rodowód z – przykładowo – Barbarą Rzewuską, z którą chodziła do jednej klasy. Owszem, uważała się za „panienkę z Saskiej Kępy”, ale nie wiązała tej przynależności z (dobrym) pochodzeniem, lecz z reprodukowaniem etosu i stylu bycia postępowej inteligencji. To je poetka uosabiała. To dzięki nim wkroczyła w dorosłość jako kobieta świadoma własnej nowoczesności.
W trakcie pierwszego pobytu w Londynie Osiecka zorientowała się, że w jej krwi krążą pewne dopływy, które wcześniej nieświadomie unieważniała albo nawet zapalczywie zwalczała. Zrozumiała wtedy, że część napięć, jakie odczuwała, nie wynikała wcale z różnicy między nią a innymi osobami, lecz stanowiła jej osobisty problem – kompleks oraz konflikt wewnętrzny. Nim sobie to jednak uświadomiła, stoczyła z sobą samą szereg bitew oraz zacie kłych potyczek. Z niektórych starć wychodziła zresztą nieźle poharatana. W końcu należała do pokolenia formatowanego nie podług norm obyczajowo-religijnych, a w duchu stricte politycznym.
Każdy element życia Osieckiej pozostawał zależny od „jedynej słusznej” doktryny, którą po wojnie był naturalnie komunizm. Wszystkie aspekty jej jestestwa – od nauki szkolnej przez studia, pracę zawodową, dom i miłość aż po rodzinę czy macierzyństwo – uzależnione zostały od tak zwanej linii partii. Organizacją odpowiedzialną za wpajanie w przyszłą poetkę tych zasad był Związek Młodzieży Polskiej 22. Osiecka podlegała jego dyscyplinie zarówno w latach szkoły średniej, jak i na studiach uniwersyteckich. I to za sprawą ZMP przekonała się o nieistnieniu obszarów oraz tematów apolitycznych. Zawód ojca, futerko matki, wiersze Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, aparat telefoniczny w domu, a nawet jego kolor – wszelkie sprawy oraz rzeczy nie pozostawały przeźroczyste. Ani tym bardziej „osobiste”. W szczególnych warunkach stanowiły „dowody” w wysnuwanych publicznie oskarżeniach, a nawet czyniły z kilkunastoletniej panny „element obcy” lub „wrogi Polsce Ludowej”.
Co składa się zatem na biografię Agnieszki Osieckiej? Czy jej podglebiem pozostaje dziewiętnastowieczna deklasacja ekonomiczna ziemiaństwa polskiego w ramach represji popowstaniowych? A może są nim dwudziestowieczne awanse społeczne? Dwa z nich były awansami absolutnymi 23, gdyż dotyczyły grup społecznych lub formacji generacyjnych, trzeci zaś byłby awansem relatywnym, ponieważ poetka osiągnęła go dzięki własnym staraniom oraz dokonaniom.
Pierwszy z awansów absolutnych wynikał z tego, że w międzywojniu podmiejska wieś Saska Kępa, wskutek decyzji administracyjnych i wielkich inwestycji budowlanych, w krótkim czasie stała się nowoczesnym osiedlem mieszkaniowym – jednym z najpiękniejszych w stolicy.
Drugi awans miał miejsce w końcówce lat 40. Jednak w związku z tym, że stanowił konsekwencję przeobrażeń społeczno-politycznych, jakie narzucił Polakom reżim sowiecki oraz konstytuujący się na jego modłę aparat władzy ludowej, do dziś pozostaje w myśleniu polskim „nieobecny” czy – jak powiedziałby filozof i psychoanalityk Andrzej Leder – wręcz „prześniony” 24. Niemniej dokonał się i w efekcie państwo Osieccy awansowali z pracowników sektora usługowego do inteligencji pracującej.
Trzeciego ze skoków, czyli awansu relatywnego, Agnieszka dokonała na własną rękę. W odróżnieniu bowiem od rodziców, dziadków oraz pradziadków skończyła studia i stała się przedstawicielką rzeczywistej inteligencji. Żyła z tego, co sama napisała. Należała zatem do inteligencji twórczej – inteligencji sensu stricto. I, co istotne, doskonale rozumiała pozorność awansu rodziców. Narzucony odgórnie awans w Wiktorze Osieckim również budził niesmak. Jako muzyk płacił za niego niemałą cenę. Musiał zamienić smoking i grywanie w wielkomiejskich lokalach tang oraz jazzu dla śmietanki towarzyskiej na repertuar ludowy wykonywany w ramach państwowych akademii i imprez masowych – nierzadko plenerowych. Córka rozumiała jego obiekcje, lecz jednocześnie uważała, że płacił relatywnie niewielką cenę za pokój na świecie, który utożsamiała z pokonaniem nazistów i kresem drugiej wojny światowej. Jako dziewięciolatka wróciła przecież z wojennej tułaczki do doszczętnie zrujnowanej Warszawy, a następnie dorastała w warunkach zimnowojennych.
W związku z globalnym ociepleniem młodzież uważa się obecnie za przedstawicieli „ostatniego pokolenia”. Aktywiści z Niemiec, Austrii i Włoch działają na rzecz klimatu pod nazwą Letzte Generation. W Polsce natomiast coraz większą widzialność zdobywa ruch obywatelskiego oporu Ostatnie Pokolenie. Jednak potrzeba zdecydowanej ochrony globalnej społeczności pojawiła się znacznie wcześniej – tuż po atakach atomowych na japońskie miasta Hiroszimę i Nagasaki przeprowadzone przez Stany Zjednoczone 6 i 9 sierpnia 1945 roku. Do tego momentu myślenie apokaliptyczne zasilały przede wszystkim wizje katastrof naturalnych czy też kosmicznych. Tymczasem w 1945 roku nad ludzkością zawisło już nie tylko widmo zagłady, ale i całkiem realnej samozagłady 25.
Na przełomie lat 40. i 50. w głowie nastoletniej Osieckiej zalęgła się nieprzyjemna myśl o tym, że życiu na Ziemi najbardziej zagraża człowiek. Świat stał się zakładnikiem nowoczesnych teorii naukowych i powstających w ślad za nimi nowoczesnych technologii. „Atomy, które zniszczyły Hiroszimę i Nagasaki, nie zostały rozszczepione tłustymi paluchami jakiegoś generała, tylko przez grupę fizyków uzbrojonych w garść równań” 26 – stwierdził Alexander Grothendieck, jeden z najgenialniejszych matematyków XX wieku, w chilijskiej powieści Straszliwa zieleń Benjamína Labatuta. Do podobnych wniosków dochodziło równolegle mnóstwo ludzi. Dziś jest to wiedza powszechna. W przypadku panny z Saskiej Kępy były to pewnie przeczucia i intuicje – wyrosłe jednak nie z wybujałej wyobraźni, a z jak najbardziej realnego zagrożenia nuklearnego, o którym każdego dnia przypominały jej media oraz ulica.
W odróżnieniu od wielu rówieśników Agnieszka przejmowała się losami świata. Myślała przyszłościowo – postępowo i perspektywicznie, co w jej przypadku, paradoksalnie, oznaczało zamartwianie się brakiem perspektyw. Roczniki dwudziestopierwszowieczne funkcjonują w podobnym spektrum – część z nich to alarmiści i aktywiści, część to introwertycy, ale przynajmniej świadomi powagi sytuacji, a na przeciwnych pozycjach sytuują się osoby nieczułe na kwestie ekologiczne i denialiści klimatyczni.
Osiecka należała więc do pierwszego pokolenia, które nie mogło dłużej udawać, że koniec świata to perspektywa bardzo odległa – zależna od ingerencji sił boskich albo nieludzkich. Przeciwnie. Doskonale wiedziała, że odpowiedzialność zań spoczywa na człowieku. Tu i teraz – nie w niedającej się przewidzieć przyszłości. Całkiem realna wydawała się jej więc trzecia wojna światowa – opcja bezsprzecznie atomowa. Cena możliwa przez nią do zapłacenia za pokój światowy była więc równie wysoka co koszty, do ponoszenia których nawołują współcześni aktywiści klimatyczni.
Wojna nuklearna nie wybuchła za jej życia. Nie znaczy to jednak, że nastoletnia Agnieszka myślała zanadto abstrakcyjnie albo dała się zwieść komunistycznej propagandzie. Przeciwnie. Dzieliła swój lęk z młodzieżą z całego świata – sytuującą się po obu stronach żelaznej kurtyny. Dawała temu wyraz w zapiskach autobiograficznych z lat 40. i 50. Ciekawe, że do szerszej świadomości wątki te wniknęły dopiero za sprawą francuskich, angielskich i amerykańskich ruchów kontrkulturowych z drugiej połowy XX wieku. Warto odnotować, że pacyfistyczna postawa Osieckiej wynikała z cechującej ją nadwrażliwości i przenikliwości, bynajmniej jednak nie była wyrazem naiwności.
Tematem przewodnim dzienniczka pisanego przez Osiecką w latach szkolnych był lęk o przyszłość świata. To on stanowił motor wielu jej decyzji i determinował jej myślenie o sprawach codziennych. Amerykański atak atomowy na Japonię „pracował” w progresywnej dziewczynie z taką siłą, z jaką na samopoczucie młodych ludzi wpływają dziś lęki postpandemiczne, depresja klimatyczna czy widmo konfliktu zbrojnego na niespotykaną dotąd skalę.
Możliwe zatem, że biografia Agnieszki Osieckiej jest opowieścią o przedstawicielce pierwszego z „ostatnich” pokoleń. Naturalnie jej generacja nie określała się jako last, choć współdzieliła wizje nakreślone przez lost generation. Zadłużenie mentalne u „straconego pokolenia” łatwo daje się wyśledzić na przykładzie życia oraz twórczości Marka Hłaski – chłopaka poetki z czasów studenckich i jednego z bohaterów drugiego tomu jej biografii.
Osiecka rozumiała, że jej życie w pełni zależy od woli innych ludzi – tej dobrej i tej złej. Uosabiała zatem myślenie antropocentryczne, lecz równocześnie czuła się zakładniczką antropocenu. Zmarła przedwcześnie – nie poznawszy tego pojęcia, a jednak przeczuwała, że (prze)trwanie świata po 1945 roku warunkują już tylko ludzie. W czasach szkolno-studenckich wszystkie dostępne przyszłej poetce dyskursy nieprecyzyjnie wyrażały jej myśli, pragnienia, przeczucia. Miast utwierdzać jej stanowisko, zdradzały ją – ośmieszały jej intencje, obnażały bezsilność i zawstydzały ją. Ani więc w książkach, które czytała, ani w tekstach, które sama pisała, nie znajdywała pojęć adekwatnie oddających jej doświadczenia. Pojawiły się one w głowie Agnieszki dopiero wiosną 1957 roku. Osiecka miała wtedy dwadzieścia jeden lat – wydawałoby się zatem, że przybyły w samą porę. Nieprawda. W jej przypadku zjawiły się za późno – kilka lat po debiucie dziennikarskim oraz pisarskim. Lecz co gorsza, nim wreszcie przyszły, Osiecka po wielokroć zdążyła się przekonać, że słowa stanowią miecz obosieczny. Służą do samoobrony, ale i do ataku. Sieją zniszczenia. Zwłaszcza w jej środowisku, w którym nie brakowało osób bezwzględnych. Najbardziej bała się właśnie ich – ludzi złej woli. Nigdy zresztą nie wyleczyła się z paraliżującego lęku przed nimi.
Pierwsza część biografii Agnieszki Osieckiej jest zatem opowieścią o dziewczynie rozdartej przez wojenne traumy i zimnowojenne lęki, a w związku z tym bezustannie mocującej się z problemami, na które nie miała żadnego wpływu. Osiecka zmarnowała ogrom czasu (oraz papieru) na kwestie wykraczające poza jej sprawczość. Nie osiągnęła stawianych sobie celów, ale za to odrobiła sporo niełatwych lekcji, dzięki którym narodziła się wreszcie jako ptak – pisarka.
Kolejny tom przedstawi szereg „małych stabilizacji”, jakie co rusz poetka „ryzykowała”, oraz ciągi „małych konsumpcji”, w których od czasu do czasu przepadała, a także opowie o jej ostatniej transformacji – z niebieskiego ptaka w starzejącą się kobietę – figurę samotnie drącą pierze, ale i z ciała osłabionego chorobą w potężny głos, którego mocą wątły śmiertelny byt wyrodził się w znacznie odeń silniejszy niebyt.
Osiecka pochodziła z rodów bez ziemi, umiała jednak czerpać niebywałą wręcz siłę z tej przygodności. Do życia wystarczał jej własny kąt – kanapa, pokój, mieszkanie. W mikrych przestrzeniach powoływała do istnienia przepastne frazy.
Dziewczyna z Saskiej Kępy opowiadała dole i niedole dziewczyn błąkających się po barach, peryferiach, bezdrożach. One także nie posiadały ziemi, lecz jednocześnie pragnęły własnego miejsca w bezustannie transformującym się uniwersum.
Dwupokojowe szczęście
Córki Józefa Lipowskiego cechował nadprzeciętny hart ducha. Dzięki niemu Zofia zrobiła oszałamiającą karierę na wielkopańskich salonach, a Mieczysława Kazimiera (babcia Agnieszki Osieckiej) nigdy nie cofała się w walce o osobiste szczęście. Wpierw wyszła za mąż za Józefa Wiktora Sztechmana – grawera urodzonego 19 marca 1880 roku w Warszawie, a następnie urodziła mu dwie córeczki: Marię (matkę Agnieszki) 20 maja 1910 roku, a Barbarę – 27 września 1914 roku. Dziewczynki uchodziły za zdrowe, grzeczne i śliczne, ale ich matka nie odnalazła satysfakcji w życiu rodzinnym. Pewnego dnia porzuciła więc męża i córki. Józef zdał się na pomoc kobiet ze swojej rodziny. Krewna z Poznania, skąd pochodził, zarekomendowała mu szkołę dla panien z dobrych domów. Grawer wysyłał więc dorastające córki do Wielkopolski.
„[…] Maria i Barbara wylądowały w jakimś porządnym internacie u zakonnic. Barbara zniosła to dobrze, ona w ogóle lubiła się uczyć i pouczać. Ale Maria wolała być pieszczona i nigdy nie wybaczyła rodzicom, że jej zabrali dzieciństwo” 27 – stwierdziła Agnieszka Osiecka w Rozmowach w tańcu.
Siostry ukończyły gimnazjum humanistyczne Aleksandry Słomińskiej w Poznaniu, a następnie wróciły do Warszawy. Ich matka Mieczysława Kazimiera zakochała się z kolei w przystojnym matematyku Eugeniuszu Grochowskim – przedsiębiorcy oraz hodowcy foksterierów z Mokotowa, i przeniosła się z nim do Piotrkowa. Żyli razem przez kilkanaście lat. W trakcie drugiej wojny światowej Eugeniusz stracił prowadzony od dawna zakład jubilerski, a na dodatek nieszczęśliwie zakochał się w jakiejś cyrkówce. Nie wiadomo zresztą, czy były to skutki odejścia Mieczysławy, czy raczej ich przyczyny. W 1945 roku Grochowski odebrał sobie życie.
Pani Sztechman zamknęła piotrkowski rozdział, po czym wróciła do Warszawy. Zamieszkała wraz z młodszą córką w Śródmieściu przy Złotej 58/103. Barbara wyszła za mąż za inżyniera Władysława Sikorskiego i 8 sierpnia 1947 roku urodziła mu syna Macieja. Szczęście rodzinne nie trwało jednak długo. Młoda mama kilka miesięcy później została wdową. Musiała samodzielnie utrzymywać dziecko, matkę oraz całe mieszkanie. Czy babcia Kazia pomagała córce w wychowaniu Macieja? Jej wnuczka uważała, że nie byłaby do tego zdolna.
Agnieszka niespecjalnie lubiła babcię Kazię. Przekładała nad nią babcię Bronkę (in. Babunia), za którą uważała urodzoną 18 sierpnia 1869 roku Bronisławę Zofię Nowakowską – przyrodnią siostrę Józefa Sztechmana, czyli Dziadunia. Matką obojga była Bronisława z Babczyńskich – ich ojcami zaś dwaj różni Sztechmanowie. Nie sposób dociec, jaka relacja łączyła Jana (ojca Bronki) z Maksymilianem (ojcem Józia). Nie wiadomo również, dlaczego Babunia uchodziła za starą pannę, skoro z dokumentów wynika, że nazywała się Nowakowska. Faktem natomiast pozostaje, że babcia Bronka i jej przyrodni brat Józef od zawsze trzymali się razem. W latach 30. i 40. mieszkali na Saskiej Kępie w wielorodzinnym domu przy Jakubowskiej 14.
Tuż obok, w willi numer 16, pod piątką, gniazdko rodzinne uwiła Maria – starsza córka Józefa, chrześnica Bronisławy, żona Wiktora Osieckiego i matka blondwłosej Agnieszki. Za okupacji Osieccy przenieśli się na Jakubowską 14. Zamieszkali pod dwójką. Jesienią 1944 roku udali się na popowstańczą tułaczkę, a wiosną 1945 roku wrócili na Saską Kępę. Dom przy Jakubowskiej 16 zastali jednak w ruinie. Przez cztery miesiące pomieszkiwali „w maleńkim pokoiczku u Dziadunia” 28 – przy Jakubowskiej 14/5, a następnie przenieśli się do większego lokum w tym samym budynku. Babunia przeprowadziła się z kolei kilkaset metrów dalej – do dwupokojowego mieszkania pod trójką w domu wielorodzinnym przy Dąbrowieckiej 25. W styczniu 1949 roku stołeczny Wydział Kwaterunkowy wydał Wiktorowi Osieckiemu i jego rodzinie nakaz zamieszkania u Nowakowskiej. Osieccy przenieśli się wtenczas na Dąbrowiecką.
Agnieszkę cieszyła ta wspólnota rodzinna. Niestety nie trwała ona zbyt długo. Babcia Bronka umarła we własnym łóżku 9 lutego 1950 roku. Jej przyszywana wnuczka przebywała wówczas na basenie i prosto z treningu pływackiego została odwieziona przez ojca do cioci Basi. Trzy dni później, 12 lutego 1950 roku, opisała swoje pierwsze żałobne wzruszenia:
W chwili gdy wyniesiono Babuni trumnę z kaplicy, zza chmur wychyliło się słoneczko i świeciło miło i ciepło, i tak spokojnie i pogodnie jak święty duch Babuni. Babunia była po śmierci piękna jak uosobienie anielskiej dobroci i niezakłóconego spokoju. Była święta za życia, żaden ksiądz nie jest godzien zaszczytu kanonizowania Jej. Nie przyszedł ksiądz do Niej, żeby dać Jej ostatnie namaszczenie, i za to należy się temu księdzu potępienie wieczne (o ile jest, to w niebie, a jak nie ma, to na ziemi). Moja Babunia i tak jest święta, do Niej można się modlić.
Mamusia jest niepocieszona, widać, jak głęboko tę stratę przeżyła i że nie może się jeszcze po niej uspokoić. Razi ją moje zbyt szybkie „zapomnienie”, ludzka obojętność, pusty dom, w którym więcej wyczuwa się Babuni nieobecność niż przedtem Jej obecność, a szczególnie tempo, niemalże „werwa”, z jaką tatuś załatwiał wszelkie formalności.
Przedsiębiorczy Wiktor Osiecki sprawnie rozwiązał zawiłe kwestie spadkowo-kwaterunkowe. Jego rodzina uzyskała prawo do pozostania na Dąbrowieckiej. Nikt wtenczas nie przypuszczał, że mieszkanko po Nowakowskiej stanie się życiową przystanią poetki.