„Diana. Królowa serc” to fabularyzowana historia księżnej, empatycznie i szczegółowo odtwarzająca jej perspektywę oraz targające nią uczucia. To historia o księżnej Walii, małżonce następcy króla, która nigdy nie miała szansy na zostanie królową. Została jednak królową ludzkich serc i pozostanie nią, dopóki pamięć o niej nie zginie.


Oto historia dziewczyny, która marzyła o miłości jak z bajki – lecz której życie nie okazało się bajką.

Londyn, 1978 rok. Siedemnastoletnia Diana Spencer gości na trzydziestych urodzinach następcy tronu brytyjskiego, księcia Karola. Ponieważ sama pochodzi z jednej z najbardziej szanowanych rodzin szlacheckich w kraju, nie jest onieśmielona – przeciwnie, rozpoczyna flirt. Niecałe trzy lata później staje przed tysiącami gości w katedrze Świętego Pawła i odgrywa główną rolę w ślubie stulecia.

Małżeństwo, którego pragnęła, okazuje się jednak pułapką, a Diana, bezwzględnie wykorzystana przez rodzinę królewską, doświadcza izolacji, dojmującej samotności i głębokiego braku zrozumienia. Niedoceniana przez otoczenie, znajduje jednak siłę, by zawalczyć o lepszy los dla siebie i synów.

To opowieść o harcie ducha i niezłomności, o stawianiu czoła przeciwnościom, o walce o prawo do szczęścia. To hołd dla odwagi Diany, która pomimo głębokiego zranienia odważyła się ukazać światu swoją prawdziwą historię – nawet ryzykując zemstę i ostracyzm.

Julie Heiland
Diana. Królowa serc
Przekład: Agnieszka Hałas
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 28 sierpnia 2024
 
 


Choć fa­buła tej książki zo­stała oparta na praw­dzi­wych wy­da­rze­niach, jest to fik­cyjna opo­wieść o ży­ciu księż­nej Diany. Nie wszyst­kie opi­sane tu sceny zo­stały przed­sta­wione zgod­nie z ich fak­tycz­nym prze­bie­giem. Nie­które wy­da­rze­nia w rze­czy­wi­sto­ści wy­glą­dały ina­czej i zo­stały przez Au­torkę za­adap­to­wane do wy­mo­gów fa­buły. Rów­nież dia­logi są w du­żej mie­rze dzie­łem wy­obraźni.

Pro­log

1996

Jakże inny wy­da­wał się Lon­dyn póź­nym wie­czo­rem, gdy po dłu­gim dniu me­tro­po­lia po­woli od­zy­ski­wała spo­kój. Nie­liczni prze­chod­nie tu i tam. Mło­dzi zmie­rza­jący do re­stau­ra­cji i ba­rów. Ko­bieta wy­pro­wa­dza­jąca pie­ska na wie­czorny spa­cer. Biz­nes­men za­trzy­mu­jący tak­sówkę. Wcze­śniej tro­chę pa­dało. Diana lu­biła, kiedy mo­kry as­falt lśnił złotą po­światą od­bi­ja­ją­cych się w nim la­tarni, a sa­mo­chody z ci­chym szu­mem mi­jały li­mu­zynę. Od czasu do czasu za­glą­dała do mi­ja­nych miesz­kań, wi­działa lu­dzi, któ­rzy oglą­dali te­le­wi­zję, gim­na­sty­ko­wali się, go­to­wali lub pa­lili pa­pie­rosa przy otwar­tym oknie. W ele­ganc­kich dra­pa­czach chmur też jesz­cze pa­liły się po­je­dyn­cze świa­tła. O tej po­rze Lon­dyn na­bie­rał ma­gii.
– Za dwie mi­nuty bę­dziemy na miej­scu – po­in­for­mo­wał szo­fer.
Diana po­dzię­ko­wała mu i znów po­grą­żyła się w my­ślach. Czemu czuła na sercu tak ogromny cię­żar, skoro wresz­cie wy­zwo­liła się z kaj­dan, które wię­ziły ją przez ostat­nie lata? I ja­kim spo­so­bem coś, co za­częło się tak wspa­niale, mo­gło tak do­tkli­wie bo­leć?
– Oto pa­ra­doks na­tury. – Mniej wię­cej tak od­po­wie­dział jej na to py­ta­nie Ka­rol.
Diana uśmiech­nęła się pod wpły­wem wspo­mnień. Rów­nież za to kie­dyś go ko­chała. Za to, że pra­gnął na­wet dla wiel­kich uczuć znaj­do­wać ra­cjo­nalne wy­tłu­ma­cze­nie.
Nie po­trzeba było na­wet trzech mi­nut, żeby w ma­łej sali są­do­wej w So­mer­set Ho­use roz­wią­zać mał­żeń­stwo stu­le­cia. Cóż za iro­nia, że nie­całe trzy ki­lo­me­try dzie­liły ten bu­dy­nek od ka­te­dry Świę­tego Pawła, gdzie nie­gdyś, pew­nego nie­za­po­mnia­nego lip­co­wego dnia Diana po­wie­działa księ­ciu Wa­lii „tak”.
Ból na­dal był do­tkliwy, lecz rany stop­niowo się go­iły. Już od dawna wie­działa, że jej ma­rze­nie się nie spełni, w ostat­nich la­tach grun­tow­nie od­mie­niła swoje ży­cie. Dzi­siaj jed­nak coś się koń­czyło. I coś za­czy­nało.
Diana wy­bie­rała się na uro­czy­stą ko­la­cję z człon­kami An­giel­skiego Ba­letu Na­ro­do­wego. To wy­da­rze­nie nie­przy­pad­kowo od­by­wało się aku­rat w dniu, w któ­rym sąd osta­tecz­nie przy­pie­czę­to­wał jej roz­wód z Ka­ro­lem. Chciała po­ka­zać światu, że rów­nież jako roz­wódka może być szczę­śliwa, nie za­szyje się, roz­go­ry­czona i sfru­stro­wana, w czte­rech ścia­nach. Z roz­my­słem wy­brała też strój na ten wie­czór: modne spodnium, w któ­rym spra­wiała wra­że­nie ele­ganc­kiej i pew­nej sie­bie. Ja­sny błę­kit przy­wo­dził na myśl bez­kres let­niego nieba.
Sa­mo­chód za­ha­mo­wał.
Kilka fle­szy roz­bły­sło za przy­ciem­nio­nymi szy­bami.
– Jesz­cze chwila – po­wie­działa do kie­rowcy.
Ni­gdy nie przy­zwy­czai się do tego, że jej ży­cie to­czy się na oczach świata. Zdą­żyła się jed­nak na­uczyć, jak wy­ko­rzy­sty­wać prasę do swo­ich ce­lów. Wy­sia­dła z le­wej strony li­mu­zyny, żeby fo­to­gra­fo­wie mo­gli ją le­piej oświe­tlić. Jej pro­mienny uśmiech po­wi­nien tra­fić na strony ty­tu­łowe wszyst­kich ga­zet.
Ze wszyst­kich stron ata­ko­wał ją te­raz grad fle­szy.
– Diano, jak się pani czuje jako roz­wódka? Co pani te­raz pla­nuje? Diano!
Z pełną świa­do­mo­ścią trzy­mała to­rebkę w le­wej dłoni. Dzięki temu wszy­scy mo­gli zo­ba­czyć, że na­dal nosi nie tylko ob­rączkę, ale też wy­sa­dzany dia­men­tami i sza­fi­rami pier­ścio­nek za­rę­czy­nowy. W ten spo­sób chciała przy­po­mnieć światu o obiet­ni­cach, które ona i Ka­rol zło­żyli so­bie na­wza­jem w ka­te­drze Świę­tego Pawła.
Ni­gdy nie za­po­mni tam­tego lip­co­wego dnia przed szes­na­stoma laty, kiedy jako nie­śmiało uśmiech­nięta dwu­dzie­sto­let­nia panna młoda w fa­lu­ją­cej bia­łej sukni jak ze snu szła do swo­jego księ­cia, który cze­kał przy oł­ta­rzu.
Nie­ważne, co pi­sano w ga­ze­tach, nie­ważne, co mó­wili lu­dzie, nie­ważne, co twier­dził te­raz Ka­rol. Ko­chał ją wów­czas, wi­działa to w jego oczach. Ona też go ko­chała. Każdą cząstką swo­jego serca. I po­mimo ca­łego zła, ja­kie jej wy­rzą­dził, już za­wsze bę­dzie go no­siła w sercu. Był prze­cież oj­cem jej dzieci, a ona chciała w końcu od­na­leźć spo­kój. Dla­tego za­mie­rzała go pa­mię­tać jako tego po­wścią­gli­wego, me­lan­cho­lij­nego mło­dzieńca, któ­rym był pod­czas ich pierw­szego spo­tka­nia.

Część I

1
1977

– Może pani na mnie po­le­gać – oznaj­mił.
Tylko jedno zda­nie, za któ­rym krył się cały świat.
Ka­rol przy­był w so­bot­nie przed­po­łu­dnie. Sa­rah zdą­żyła wcze­śniej na­ro­bić szumu w związku z jego wi­zytą.
– Przez cały dzień trzy­maj się od niego z da­leka – przy­ka­zała Dia­nie. – Ciesz się, je­śli bę­dziesz mo­gła być obecna na obie­dzie. Jak ty w ogóle znowu wy­glą­dasz?
Diana miała na so­bie białe kry­jące raj­stopy, a do tego czarne body i lekki jak piórko je­dwabny szal. To był jej strój do ba­letu.
Ro­biła wszystko, żeby móc jeź­dzić konno ra­zem z księ­ciem i swoją sio­strą. Po­su­nęła się na­wet do bła­gań. To jed­nak tylko utwier­dziło Sa­rah w prze­ko­na­niu, że młod­sza sio­strzyczka jest sta­now­czo zbyt dzie­cinna, żeby to­wa­rzy­szyć księ­ciu. Dla­tego Diana ugo­to­wała dużą por­cję bu­dy­niu dla sie­bie oraz słu­żą­cych, a na­stęp­nie za­szyła się z de­se­rem w swoim po­koju, żeby czy­tać je­den z wy­ci­ska­czy łez na­pi­sa­nych przez Bar­barę Car­tland.
„W gło­sie męż­czy­zny było tyle czu­ło­ści, że przy­tu­liła po­li­czek do jego ra­mie­nia… Po­tem po­wie­dział:
– Dzi­siej­szej nocy, ko­cha­nie, je­steś tylko dziec­kiem, a nie ko­bietą, dla­tego wła­śnie chciał­bym być księ­ciem two­jego serca, tak jak ty je­steś kró­lową mo­jego.
– Ko­cham cię – wy­szep­tała w od­po­wie­dzi, a jej głowa opa­dła na białą po­duszkę”.
Diana prze­krę­ciła się na plecy, odło­żyła Bride to the King i wsu­nęła dłoń pod głowę.
– Być księż­niczką! Ja­kie to musi być cu­downe! – wes­tchnęła. – Prawda, panno Har­mony?
Panna Har­mony była ró­żową świnką mor­ską. Na­le­żała do licz­nej ro­dziny plu­szo­wych zwie­rza­ków, które zaj­mo­wały nie­mal całe wez­gło­wie łóżka Diany.
W po­wie­ściach Bar­bary Car­tland ży­cie za­wsze było tak cu­dow­nie pro­ste. Bo­ha­terki były prze­piękne, tylko tro­chę sa­motne. Spo­ty­kały jed­nak mi­łość swego ży­cia i roz­kwi­tały, a po kilku dra­ma­tycz­nych wzlo­tach i upad­kach para w końcu mo­gła być ra­zem i cie­szyć się szczę­ściem aż do kresu swo­ich dni.
Czy jej ży­cie przy­pad­kiem też odro­binę nie przy­po­mi­nało jed­nej z tych li­te­rac­kich oper my­dla­nych? A może było po­dobne do smut­nej ba­śni?
Jak na ko­mendę z ko­ry­ta­rza do­biegł krzy­kliwy głos ma­co­chy:
– Pro­szę bar­dziej uwa­żać z ła­ski swo­jej! To ko­moda z epoki geo­r­giań­skiej! Wie pani, ile jest warta?
To Ra­ine, zła ma­co­cha, znów uprzy­krzała ży­cie służ­bie. A Diana była Kop­ciusz­kiem, szes­na­sto­let­nią dziew­czyną, która po­winna była się uro­dzić chłop­cem. Po po­ja­wie­niu się na świe­cie dwóch có­rek ro­dzina Spen­ce­rów z utę­sk­nie­niem wy­cze­ki­wała mę­skiego dzie­dzica. Za­miast tego, ku ich gorz­kiemu roz­cza­ro­wa­niu, na świat przy­szła Diana. Na­wet jej młod­szy brat Char­les, który uro­dził się trzy lata po niej, nie mógł już na­pra­wić sy­tu­acji. Cztery lata póź­niej ro­dzice się roz­wie­dli.
Diana usia­dła na brzegu łóżka i w za­my­śle­niu wyj­rzała przez okno.
– Ba­jeczny wi­dok – za­chwy­cał się jej oj­ciec, ile­kroć w cza­sie kon­nych prze­jaż­dżek spo­glą­dał na roz­le­gły, lekko pa­gór­ko­waty wiej­ski kra­jo­braz. Je­sie­nią drzewa pysz­niły się od­cie­niami rdza­wej czer­wieni i żółci. Jak okiem się­gnąć – tylko małe go­spo­dar­stwa i owce.
– Ach, a tam­ten okropny ob­raz może pani za­brać, też pój­dzie na au­kcję.
Od­kąd oj­ciec Diany rok wcze­śniej po­ślu­bił Ra­ine, za­cho­wy­wała się w re­zy­den­cji Al­thorp Ho­use jak udzielna pani. Wszystko, co jej wpa­dło w ręce, prze­han­dlo­wy­wała na au­kcjach. Me­ble, które od po­ko­leń po­zo­sta­wały wła­sno­ścią ro­dziny Spen­ce­rów, wy­mie­niała na lśniący kicz. Diana nie cier­piała Ra­ine jak mo­ro­wej za­razy, mimo że ma­co­cha była córką Bar­bary Car­tland, jej uko­cha­nej au­torki. Jak oj­ciec mógł coś ta­kiego zro­bić swoim dzie­ciom? Po­ślu­bić po­ta­jem­nie tę nie­po­ważną ko­bietę o krzy­kli­wym gło­sie?
Znów ogar­nęło ją to uczu­cie… Jakby na sercu Diany za­ci­skała się zimna że­la­zna pięść. Jakby na tym świe­cie nie było dla niej od­po­wied­niego miej­sca. Ja­skrawe barwy je­sieni zni­kały za szarą mgłą, która pod­no­siła się z na wpół za­mar­z­nię­tych pól, a szes­na­sto­wieczny pa­łac, li­czący sto dwa­dzie­ścia je­den po­koi, wy­dał się dziew­czy­nie przy­tła­cza­jąco ogromny i po­dobny do sa­mot­nej wy­spy za­wie­szo­nej w ni­co­ści.
Ile­kroć Dianę ogar­niało to uczu­cie, za­czy­nała tań­czyć, bo ta­niec uwal­niał ją od wszel­kich trosk. Za­po­mi­nała o Ra­ine, o swo­ich złych stop­niach w szkole, za­po­mniała na­wet o tym, że Sa­rah pod karą śmierci za­bro­niła jej wy­cho­dzić z po­koju. Diana krę­ciła pi­ru­ety w nie­skoń­cze­nie dłu­gim ko­ry­ta­rzu i psot­nie po­ka­zy­wała ję­zyk por­tre­tom przod­ków, któ­rzy mie­rzyli ją su­ro­wym wzro­kiem. Jej matka Fran­ces wy­znała kie­dyś Dia­nie, że ni­gdy nie czuła się do­brze w Al­thorp Ho­use.
– Tu­taj jest jak w nie­czyn­nym mu­zeum – po­wie­działa wtedy.
Diana naj­bar­dziej lu­biła tań­czyć w wy­so­kiej, efek­tow­nej sali Wo­ot­ton Hall, gdzie czarno-biała wy­ka­fel­ko­wana po­sadzka przy­po­mi­nała sza­chow­nicę. Naj­chęt­niej ste­po­wała, bo to­wa­rzy­szący temu ha­łas do­pro­wa­dzał Ra­ine do szału.
War­kot sil­nika spra­wił, że Diana się za­trzy­mała. Lekko zdy­szana, wyj­rzała przez okno. Przed re­zy­den­cją za­ha­mo­wały dwa sa­mo­chody: czarny ja­guar i nie­duży, szy­kowny spor­towy wóz. Z jed­nego z nich wy­siadł on.
Jego zu­chwałe wy­czyny na nar­tach, skoki ze spa­do­chro­nem i osią­gnię­cia w grze w polo za­wsze bu­dziły po­dziw Diany, gdy oglą­dała je na ekra­nie te­le­wi­zyj­nym.
Jego zdję­cie wi­siało w po­koju dziew­czyny w in­ter­na­cie, nad to­a­letką z lu­strem.
Naj­bar­dziej po­żą­dany ka­wa­ler świata wy­siadł ze swo­jego auta przed re­zy­den­cją jej ro­dzi­ców.
Sa­rah po­wi­tała go ko­kie­te­ryj­nym dy­gnię­ciem.
– Wa­sza wy­so­kość…
Do­brze się pre­zen­to­wała w ob­ci­słych jeź­dziec­kich spodniach i pod­kre­śla­ją­cej fi­gurę kurtce, zbyt lek­kiej jak na li­sto­pad. Ostat­nio mie­wała się le­piej. Dwa lata wcze­śniej nie­spo­dzie­wa­nie po­rzu­cił ją part­ner i od tam­tej pory bar­dzo nie­wiele ja­dła. Zdą­żyła już od­zy­skać wy­star­cza­jąco dużo pew­no­ści sie­bie, żeby za­pro­sić księ­cia Wa­lii na po­lo­wa­nie do ro­dzin­nej po­sia­dło­ści.
Sa­rah wpro­wa­dziła księ­cia do re­zy­den­cji. Diana szyb­ciutko prze­mknęła do znaj­du­ją­cej się tuż obok ga­le­rii.
– Pro­szę za­cze­kać w holu – usły­szała głos sio­stry. – Dam znać sta­jen­nemu, żeby osio­dłał ko­nie.
Za­miast zgod­nie z przy­rze­cze­niem da­nym sio­strze wy­co­fać się do swo­jego po­koju, Diana wyj­rzała zza rogu ko­ry­ta­rza. Syl­wetka księ­cia przy­cią­gała ją jak ma­gnes.
W ele­ganc­kiej twe­edo­wej ma­ry­narce przy­po­mi­nał szlach­cica z po­przed­niego stu­le­cia. Z za­in­te­re­so­wa­niem przy­glą­dał się ob­ra­zom, które zdo­biły ściany od pod­łogi aż po su­fit. Wszyst­kie przed­sta­wiały ten sam mo­tyw: sceny z po­lo­wań na lisa. Od­wró­cił się do ko­lej­nego dzieła, tak że Diana wi­działa tylko jego pro­fil. Czuła, że po­winna jak naj­szyb­ciej się od­da­lić, ale nie była w sta­nie. Coś w wy­glą­dzie księ­cia spra­wiało, że nie mo­gła ode­rwać od niego wzroku. Kiedy stał z dło­nią za­ło­żoną za plecy przed ogrom­nym olej­nym ob­ra­zem, na któ­rym jeź­dziec ści­gał lisa, Ka­rol wy­da­wał się… osa­mot­niony. Za­gu­biony. Może wręcz smutny.
Na­gle, zu­peł­nie jakby wy­czuł obec­ność Diany, od­wró­cił się i ją za­uwa­żył.
Spoj­rze­nie jego błę­kit­nych oczu prze­szyło Dianę aż do szpiku ko­ści. Nie wie­działa, co po­wie­dzieć. Była pewna, że Sa­rah ją za­mor­duje. Nie wi­działa in­nego wyj­ścia, jak tylko uciec. Po­bie­gła na górę sze­ro­kimi, wy­ło­żo­nymi czer­wo­nym dy­wa­nem scho­dami, które za­skrzy­piały gło­śniej niż kie­dy­kol­wiek.
Gdyby tro­chę bar­dziej się po­sta­rała, może zdą­ży­łaby umknąć.
Za­trzy­mał ją jed­nak głos księ­cia. Głos, który sły­szała już setki razy w te­le­wi­zji i w ra­diu, lecz w tej chwili za­brzmiał znacz­nie bar­dziej eks­cy­tu­jąco, choć wy­po­wie­dział tylko jedno słowo.
– Halo?
– To tylko ja – od­rze­kła. – Diana, młod­sza sio­stra Sa­rah. – Nie od­wa­żyła się spoj­rzeć na księ­cia, wbiła wzrok w swoje ba­letki. Na­gle ob­lała się ru­mień­cem, bo przy­po­mniała so­bie, że przed człon­kiem ro­dziny kró­lew­skiej po­winna dy­gnąć. – Wa­sza wy­so­kość.
Uśmiech­nął się nie­znacz­nie.
– Pro­szę uda­wać, że mnie tu nie było – po­pro­siła.
– A czemu? – za­py­tał.
– Tego nie mogę zdra­dzić – od­rze­kła, lekko prze­krzy­wia­jąc głowę.
– Na­wet je­śli w za­mian od­dam pani szal?
Diana od­ru­chowo do­tknęła szyi, tym­cza­sem książę trzy­mał jej szal w dło­niach. Może zgu­biła go ce­lowo, choć oczy­wi­ście ni­gdy by się do tego nie przy­znała.
– To jak? – na­ci­skał książę.
– Obieca mi pan, że je­śli wy­ja­wię prawdę, po­zo­sta­nie to na­szą ta­jem­nicą?
– Może pani na mnie po­le­gać. – I na­gle w jego oczach nie było już osa­mot­nie­nia ani smutku, stały się za­pra­sza­jące ni­czym ukwie­cona łąka na wio­snę, gdzie można opaść na miękką trawę. Jego cie­pły głos i ja­sne spoj­rze­nie tak ją uspo­ko­iły, że zu­peł­nie wy­zbyła się onie­śmie­le­nia.
– Mu­sia­łam przy­rzec sio­strze, że przez cały dzień nie będę się po­ka­zy­wać – wy­znała. – Bała się, że mo­gła­bym pana wy­stra­szyć.
– Jak mo­głaby pani mnie wy­stra­szyć? – za­py­tał.
– Na przy­kład ćwi­cząc ba­let w ga­le­rii. Ale lu­bię tu tań­czyć. Albo w głów­nym holu. Albo na ze­wnątrz, na mu­rach. – Na do­wód swo­ich słów za­wi­ro­wała, ro­biąc pi­ru­eta, czym wy­wo­łała śmiech swo­jego roz­mówcy. – Lubi pan tań­czyć?
– Kiedy sły­szę ryt­miczną mu­zykę, le­dwo mogę się po­wstrzy­mać – od­parł. – Tyle że nie­stety nie mogę so­bie po­zwo­lić na tań­cze­nie na mu­rach.
– Po­wi­nien pan kie­dyś spró­bo­wać. To coś cu­dow­nego.
Pa­trzyli na sie­bie i do Diany na­gle do­tarło, co wi­dzi książę. Jak dzie­cin­nie mu­siała się pre­zen­to­wać w raj­sto­pach i w body, z ru­mień­cami na po­licz­kach.
– Ćwi­czę przed szkol­nym przed­sta­wie­niem – wy­ja­śniła po­śpiesz­nie. – Wy­sta­wiamy jedną ze sztuk Szek­spira.
– Szek­spir to je­den z mo­ich ulu­bio­nych dra­ma­to­pi­sa­rzy. Za­wsze lu­bi­łem też sztuki te­atralne.
– Na­prawdę?
Zgar­bił się na­gle i wy­krzy­wił twarz w okrop­nym gry­ma­sie.
– „Nie mo­gąc przeto zo­stać ado­ni­sem, / By god­nie spę­dzić ten ciąg dni ró­ża­nych, / Po­sta­no­wi­łem zo­stać in­fa­mi­sem!”[1] – wy­re­cy­to­wał, po czym wy­ja­śnił z uśmie­chem: – Kie­dyś za­gra­łem w szkol­nym te­atrzyku księ­cia Glo­uce­ster, zde­for­mo­wa­nego na­stępcę tronu z pięt­na­stego wieku. Może po­winno mi dać do my­śle­nia, że re­ży­ser ob­sa­dził mnie aku­rat w tej roli.
Diana była za­chwy­cona tym, jak żar­to­wał z sa­mego sie­bie, i za­chi­cho­tała, za­sła­nia­jąc dło­nią usta.
– Którą sztukę wy­sta­wia­cie? – za­py­tał tym­cza­sem książę.
– Ro­mea i Ju­lię.
– A pani z pew­no­ścią gra Ju­lię.
Schle­biał jej? Czy to tylko kur­tu­azja? Diana nie miała żad­nego do­świad­cze­nia, je­śli cho­dzi o męż­czyzn. Mimo to po­czuła mo­tylki w brzu­chu, a ko­lana jej zmię­kły.
– Nie, nie lu­bię znaj­do­wać się w cen­trum uwagi – wy­znała. – Biorę udział w przed­sta­wie­niach tylko dla­tego, że nie mu­szę tam nic mó­wić. Po­dzi­wiam pana za to, jak świet­nie pan wy­pada pod­czas wy­stą­pień pu­blicz­nych. Za­wsze wy­daje się pan taki pewny sie­bie i spo­kojny. Jakby pan się ni­gdy ni­czego nie bał. – Po­my­ślała o sko­kach ze spa­do­chro­nem, ry­zy­kow­nych wy­jaz­dach i jego ka­rie­rze jako gra­cza w polo. Bo­ha­ter kina ak­cji w skó­rze księ­cia: ide­alne po­łą­cze­nie.
– No cóż, to strach wy­zna­cza nam gra­nice. A je­śli się do­ra­stało w bla­sku fle­szy, nie zna się in­nego ży­cia – oznaj­mił skrom­nie, po czym się ro­zej­rzał. – Czyli to jest ta słynna ga­le­ria w Al­thorp Ho­use, którą wszy­scy tak się za­chwy­cają?
Diana po­tak­nęła.
Książę wszedł dwa stop­nie wy­żej i wy­cią­gnął szal w jej stronę, ale kiedy chciała za­brać swoją wła­sność, nie wy­pu­ścił je­dwab­nej tka­niny z pal­ców.
– Może mia­łaby pani ochotę po­ka­zać mi ga­le­rię po ko­la­cji?
Z naj­więk­szą przy­jem­no­ścią – chciała od­po­wie­dzieć, ale nie zdą­żyła, bo na­gle w po­miesz­cze­niu po­ja­wiła się jej sio­stra. Jak to moż­liwe, że Diana nie usły­szała jej z da­leka, tym bar­dziej że ob­casy jeź­dziec­kich bu­tów Sa­rah tak gło­śno stu­kały o pod­łogę?
– Ach, tu pan się ukrył. Ko­nie… – Uśmiech Sa­rah znik­nął, gdy spo­strze­gła Dianę. – Mo­głam się tego spo­dzie­wać. – Od­wró­ciła się z po­wro­tem do księ­cia i po­wie­działa: – Pro­szę wy­ba­czyć, je­śli moja młod­sza sio­stra się panu na­rzu­cała. Cza­sem bywa zbyt spon­ta­niczna. Uważa się za lep­szą od in­nych, dla­tego mó­wimy na nią „księż­niczka”.
– Wcale nie uwa­żam się za lep­szą!
– Nie wo­la­ła­byś te­raz po­sie­dzieć w swoim po­koju i po­czy­tać ja­kie­goś ro­man­si­dła?
Diana uwiel­biała swoją sio­strę. Czuła przed nią ogromny re­spekt. Mimo to z pew­no­ścią sie­bie wy­su­nęła pod­bró­dek.
– Książę po­pro­sił, że­bym mu po­ka­zała ga­le­rię.

2

 
Kiedy Diana w nie­dzielny wie­czór wspi­nała się po scho­dach do swo­jej sy­pialni w in­ter­na­cie dziew­czę­cym West He­ath w Ken­cie, zda­wało jej się chwi­lami, że szy­buje.
Książę Ka­rol nie my­śli o mnie, my­śli, nie my­śli, my­śli…
A może to wszystko tylko jej się przy­śniło?
Dwa­dzie­ścia dwa stop­nie. My­śli! Diana uśmiech­nęła się pod no­sem.
Bez pu­ka­nia we­szła do po­koju. Ca­ro­lyn sie­działa po tu­recku na swoim łóżku, oto­czona sło­dy­czami.
– Trzy ta­bliczki cze­ko­lady, jedno opa­ko­wa­nie żel­ków i dwa pu­dełka tych nie­wia­ry­god­nie pysz­nych pra­li­nek – wy­li­czyła.
– Co ro­bisz? – Diana uśmiech­nęła się jesz­cze sze­rzej.
– Można po­wie­dzieć, że re­ma­nent. Je­śli te dro­gie pra­linki są od mo­jej mamy, czy to zna­czy, że ona mnie bar­dziej lubi niż mój oj­ciec? – Ca­ro­lyn udała, że po­waż­nie za­sta­na­wia się nad tym py­ta­niem, po czym roz­darła opa­ko­wa­nie żel­ków. – Albo moi ro­dzice chcą mnie utu­czyć, albo na­prawdę uwa­żają, że ich wojna roz­wo­dowa nie bę­dzie mnie ru­szać, je­śli we­pchnę w sie­bie wy­star­cza­jąco dużo cze­ko­lady.
Może o tym, że Ca­ro­lyn i Dianę za­kwa­te­ro­wano w jed­nej sy­pialni, za­de­cy­do­wał czy­sty przy­pa­dek, a może jed­nak ktoś z pe­da­go­gów uznał, że dziew­czyny będą się do­brze do­ga­dy­wać, skoro w ca­łym in­ter­na­cie były je­dy­nymi uczen­ni­cami, któ­rych ro­dzice się roz­wie­dli. Od­kąd Diana za­przy­jaź­niła się z Ca­ro­lyn, już nie czuła się w szkole jak out­si­derka. Współ­lo­ka­torka wie­działa, ja­kie to uczu­cie, kiedy czło­wiek raz za ra­zem lą­duje na ziemi ni­czy­jej mię­dzy wal­czą­cymi stro­nami i jest prze­ku­py­wany, tak jakby ro­dzice uwa­żali, że mogą w ten spo­sób ku­pić mi­łość dziecka.
– Ale znacz­nie waż­niej­sze jest py­ta­nie, czemu się szcze­rzysz jak głupi do sera – pod­jęła Ca­ro­lyn i przyj­rzała się Dia­nie, mru­żąc oczy, jakby pró­bo­wała czy­tać przy­ja­ciółce w my­ślach.
– Spo­tka­łam go! – wy­krzyk­nęła Diana, ob­ró­ciła się na pię­cie i rzu­ciła swoją małą to­rebkę na łóżko. – Na­resz­cie go spo­tka­łam!
Ca­ro­lyn wy­trzesz­czyła oczy.
– Jego? Opo­wia­daj!
Spoj­rze­nie Ca­ro­lyn pa­dło na fo­to­gra­fię, którą dziew­czyny na sło­dy­czo­wym rau­szu wy­cięły któ­rejś nocy z cza­so­pi­sma i przy­kle­iły nad po­la­kie­ro­waną na biało to­a­letką z lu­strem. Zdję­cie przed­sta­wiało dum­nego księ­cia Ka­rola ga­lo­pu­ją­cego konno po me­czu polo z mal­le­tem wznie­sio­nym ni­czym lanca. Pre­zen­to­wał się wspa­niale: silny, mę­ski i bo­ha­ter­ski. Ni­żej stały dwa opra­wione zdję­cia cho­mi­ków Diany, z któ­rych je­den wa­bił się Mały Czarny Pysz­czek, a drugi – Mały Czarny Pu­szek.
Ca­ro­lyn nie mo­gła uwie­rzyć.
– Na­prawdę spo­tka­łaś księ­cia Ka­rola?
– Tak, wresz­cie! Stał przede mną! – Diana przy­sia­dła obok Ca­ro­lyn na łóżku, które miało białą, ozdobną ramę i nie mo­głoby pre­zen­to­wać się bar­dziej dziew­częco. Za­słony w ich po­koju, po­ściel, a na­wet ta­peta były w kwia­towe wzory. „Chro­nimy wa­sze córki!” – obie­cy­wał ro­dzi­com wy­strój in­ter­natu West He­ath. „Tu­taj nie słu­cha się rock and rolla’’, tu­taj spód­nice się­gają za ko­lano, a dziew­częta uczą się, jak przy­rzą­dzić przy­szłemu mę­żowi so­czy­sty ko­tlet szwaj­car­ski!” – A pod­czas ko­la­cji sie­dzie­li­śmy przy jed­nym stole. Od­dy­cha­li­śmy tym sa­mym po­wie­trzem! Ja… Nie po­tra­fię opi­sać, ja­kie to było su­per. On ma po pro­stu nie­sa­mo­witą aurę!
– Mogę ci po­wie­dzieć, skąd się bie­rze ta aura – od­parła su­cho Ca­ro­lyn. – To przy­szły król Wiel­kiej Bry­ta­nii.
– Wcale nie o to cho­dzi… – za­pro­te­sto­wała Diana. – On jest jesz­cze fan­ta­stycz­niej­szy niż na tych wszyst­kich zdję­ciach w ga­ze­tach i cza­so­pi­smach. Po pro­stu wszystko w nim jest fan­ta­styczne!
– Na­wet jego od­sta­jące uszy?
– To ide­alne od­sta­jące uszy – wes­tchnęła Diana i po­zwo­liła, żeby Ca­ro­lyn wsu­nęła jej w dłoń opa­ko­wa­nie że­lek.
– Do­bra, może od po­czątku: gdzie go spo­tka­łaś? – za­py­tała Ca­ro­lyn, która zdą­żyła tym­cza­sem ze­sko­czyć z łóżka i za­nur­ko­wać pod nie.
Diana opo­wie­działa przy­ja­ciółce, że Sa­rah za­pro­siła księ­cia na week­en­dowe po­lo­wa­nie.
– Chciał, że­bym mu po­ka­zała ga­le­rię, ale Sa­rah po­krzy­żo­wała mi plany. Stwier­dziła, że książę jest jej go­ściem, więc to ona go opro­wa­dzi i w ogóle nie ma o czym ga­dać.
– I po­zwo­li­łaś jej?
– A co mia­łam zro­bić? Ale nie mo­głam się po­wstrzy­mać, żeby nie po­wie­dzieć: „Po­zwól przy­naj­mniej, że ci po­każę, gdzie tam się za­pala świa­tło”.
Diana usły­szała do­bie­ga­jący spod łóżka chi­chot Ca­ro­lyn.
– Do­brze jej tak! Ale nie przej­muj się. Sa­rah na pewno się boi, że książę mógłby się tobą za­in­te­re­so­wać. Do­sko­nale wie, jaka je­steś ładna. Nie­długo wszy­scy męż­czyźni będą się za tobą oglą­dać.
Diana wy­pro­sto­wała się, prze­krzy­wiła głowę i przyj­rzała się od­bi­ciu w lu­strze. Na tle swo­ich pięk­nych, uta­len­to­wa­nych i we­so­łych sióstr czuła się jak brzyd­kie ka­czątko.
– Nie rób ta­kiej miny. – Ca­ro­lyn wy­ło­niła się tym­cza­sem spod łóżka ze sto­sem cza­so­pism, które tam prze­cho­wy­wała. – Spójrz tylko na sie­bie! Twoje błę­kitne oczy będą ła­mać wszyst­kie serca. Boże, co ja bym dała za twoją brzo­skwi­niową cerę! I za­wsze masz te lek­kie ru­mieńce, jak­byś wła­śnie wró­ciła ze spa­ceru. – Z ję­kiem po­now­nie za­nur­ko­wała pod łóżko. – Pod­słu­chi­wa­łaś ich przy­naj­mniej, kiedy Sa­rah po­ka­zy­wała księ­ciu ga­le­rię?
Diana nie mo­gła się po­wstrzy­mać od uśmie­chu.
– No pew­nie! Och, Ca­ro­lyn… On jest taki wy­kształ­cony! Znał wszyst­kich ma­la­rzy z tej ga­le­rii! Wie­dział, który ob­raz zo­stał na­ma­lo­wany przez tego ca­łego… van Dycka czy jak mu tam.
– Ja­sna sprawa, prze­cież jest od cie­bie star­szy o trzy­na­ście lat. Mój oj­ciec też wie mnó­stwo rze­czy.
– Ale w po­rów­na­niu z nim je­stem głu­pia jak but. Mam bez­na­dziejne stop­nie.
Diana nie była tak pra­co­wita jak jej sio­stra Jane ani tak am­bitna jak Sa­rah. Znacz­nie wię­cej ra­do­ści niż prze­sia­dy­wa­nie w dusz­nej kla­sie spra­wiały jej wy­cieczki szkolne do Da­renth Park, gdzie mie­ścił się ośro­dek opieki dla osób z nie­peł­no­spraw­no­ścią fi­zyczną i in­te­lek­tu­alną.
Ca­ro­lyn wy­cią­gnęła spod łóżka ko­lejną stertę cza­so­pism. Po­pa­trzyła uważ­nie na Dianę.
– Twoje złe stop­nie wcale nie ozna­czają, że je­steś głu­pia. Je­steś po pro­stu le­niwa. A prze­cież zdo­by­wa­łaś pu­chary w tur­nie­jach pły­wac­kich i ta­necz­nych.
– I co z tego?
– Dużo! To zna­czy, że kiedy ci na czymś za­leży, po­tra­fisz być nie­sa­mo­wi­cie am­bitna. Poza tym nie znam ni­kogo, kto po­tra­fiłby tak cza­ro­wać lu­dzi jak ty. – Ca­ro­lyn usia­dła u wez­gło­wia łóżka, chwy­ciła jedno z cza­so­pism i za­częła je kart­ko­wać, jakby cze­goś szu­kała. – Czy Sa­rah i książę są te­raz parą?
Roz­ma­rzony uśmiech Diany znik­nął.
– Nie wiem. Nie spra­wiali ta­kiego wra­że­nia. Flir­to­wali ze sobą, ale nie wy­glą­dali na za­ko­cha­nych, zwłasz­cza Ka­rol. Wy­da­wał się ra­czej… – Diana wzru­szyła ra­mio­nami – …smutny.
– Smutny? Książę Ka­rol zde­cy­do­wa­nie wie, jak uży­wać ży­cia. Czy wuj jego ojca, tak uwiel­biany przez Ka­rola lord Mo­unt­bat­ten, nie po­wie­dział przy­pad­kiem ostat­nio w wy­wia­dzie, że syn jego sio­strzeńca zaj­muje się głów­nie za­li­cza­niem ko­lej­nych pa­nie­nek?
– Na­wet je­śli tak, męż­czyźni mogą się zmie­nić – po­wie­działa Diana, ale bez prze­ko­na­nia, bo prze­cież nie wie­działa o męż­czy­znach kom­plet­nie nic. – Co ro­bisz?
– Je­stem o krok przed tobą i szu­kam in­for­ma­cji – wy­mru­czała Ca­ro­lyn, która na­dal za­wzię­cie kart­ko­wała cza­so­pi­smo, igno­ru­jąc ta­kie na­główki jak „The Rol­ling Sto­nes znów w kon­flik­cie z pra­wem: Ke­ith Ri­chards aresz­to­wany za po­sia­da­nie nar­ko­ty­ków” czy „Mamma mia! Kon­certy grupy ABBA ro­bią fu­rorę na ca­łym świe­cie!”. Cza­sem, kiedy po­po­łu­dnia w in­ter­na­cie szcze­gól­nie im się dłu­żyły, Diana i Ca­ro­lyn kła­dły się na jed­nym łóżku i dla roz­rywki czy­tały bru­kowce. – Wie­dzia­łam, że kie­dyś będę wdzięczna lo­sowi, że za­cho­wa­łam te wszyst­kie pi­sma. Bo prze­cież jest ta cała… Jak ona się na­zywa?
– Fiona Wat­son? – pod­su­nęła Diana.
– Nie… Ona była tak głu­pia, że zgo­dziła się na roz­bie­raną se­sję zdję­ciową w ma­ga­zy­nie dla pa­nów.
– Zga­dza się. A co z tą księż­niczką z Luk­sem­burga?
– Za­po­mnij o niej. Jest ka­to­liczką. Ka­rol nie może jej po­ślu­bić, prawo na to nie ze­zwala. W grę wcho­dzi tylko na­rze­czona wy­zna­nia pro­te­stanc­kiego. Mam! – Ca­ro­lyn wska­zała zdję­cie. Przed­sta­wiało księ­cia w stroju do gry w polo i młodą ko­bietę o dość spe­cy­ficz­nej uro­dzie, sto­ją­cych przed drze­wem, w któ­rego pniu wy­ryto ini­cjały. To­wa­rzyszka księ­cia nie wy­glą­dała jak ikona stylu. Miała na so­bie zwy­kłą czer­woną ko­szulę i trzy­mała ręce w kie­sze­niach spodni.
– Ca­milla Par­ker Bow­les – prze­czy­tała Ca­ro­lyn.
– Ale oni są tylko przy­ja­ciółmi – po­wie­działa Diana. – Czy Ca­milla nie jest przy­pad­kiem mę­żatką? Chyba na­wet ma dzieci!
– I co z tego? Prze­cież dzia­dek stry­jeczny Ka­rola, Edward VIII, też za­ko­chał się w za­męż­nej ko­bie­cie i skoń­czyło się to kry­zy­sem ab­dy­ka­cyj­nym. Poza tym to żadna ta­jem­nica, że ani mąż Ca­milli, ani ona sama nie przej­mują się zbyt­nio przy­sięgą mał­żeń­ską. I to wła­śnie od po­czątku sta­no­wiło pro­blem: Ca­milla była już do­świad­czona, zdą­żyła się wy­szu­mieć, a ro­dzina kró­lew­ska chce, żeby Ka­rol po­ślu­bił dziew­czynę, która nie tylko bę­dzie młoda i śliczna, ale też wy­zna­nia pro­te­stanc­kiego, o szla­chec­kich ko­rze­niach i bar­dziej dzie­wi­cza niż Ma­ryja Dzie­wica. Nic ich nie ob­cho­dzi, że ży­jemy w roku 1977, ko­biety już nie no­szą sta­ni­ków i po­tra­fią prze­tań­czyć całą noc na kon­cer­cie Rol­ling Sto­ne­sów! Ro­dzina kró­lew­ska szuka dla na­stępcy tronu księż­niczki z bajki.
Spoj­rze­nie Diany znów po­wę­dro­wało w stronę lu­stra.

3
1979

W dniu swo­ich osiem­na­stych uro­dzin Diana zde­to­no­wała bombę. Pod­czas pod­wie­czorku oznaj­miła, że ra­zem z przy­ja­ciół­kami za­mie­rza wy­pro­wa­dzić się z in­ter­natu do Lon­dynu.
– Nie ma mowy! – wark­nął John­nie Spen­cer.
Odło­żył ser­wetkę na ta­le­rzyk de­se­rowy, da­jąc ja­sno do zro­zu­mie­nia, że uważa za­równo dys­ku­sję, jak i kon­sump­cję cia­sta za za­koń­czone. Diana po­dej­rze­wała, że za­re­ago­wał tak ostro, po­nie­waż dwa razy z rzędu ob­lała eg­za­miny koń­cowe ze wszyst­kich pię­ciu przed­mio­tów i oj­ciec oba­wiał się, że bez jego nad­zoru córka wy­lą­duje na ulicy. Po­tem jed­nak spo­strze­gła, że po­śpiesz­nie opu­ścił ża­lu­zję tylko po to, żeby ukryć wzbie­ra­jące w jego oczach łzy. Czyżby prze­ra­ziła go per­spek­tywa, że straci rów­nież Dianę? Od­kąd Jane i Sa­rah za­miesz­kały w Lon­dy­nie, pra­wie ich nie wi­dy­wał.
W końcu, zgrzy­ta­jąc zę­bami, mu­siał jed­nak wy­ra­zić zgodę. Może do­tarło do niego, że Diana nie czuje się już do­brze w Al­thorp, od­kąd Ra­ine za­pro­wa­dziła w re­zy­den­cji swoje po­rządki. A może to wła­śnie Ra­ine prze­ko­nała go, żeby wresz­cie wy­pu­ścił Dianę w świat.
Ra­zem z przy­ja­ciół­kami – Ca­ro­lyn, Vir­gi­nią i Anne – Diana za­miesz­kała w dziel­nicy So­uth Ken­sing­ton we wspa­nia­łym apar­ta­men­cie bę­dą­cym wła­sno­ścią jej matki. Windy w kom­plek­sie miesz­kal­nym były wy­ło­żone ma­ho­niem, miesz­kańcy mieli też do dys­po­zy­cji na­le­żący do wspól­noty miesz­ka­nio­wej ogród. Dziew­czyny wspól­nymi si­łami urzą­dziły apar­ta­ment w pro­stym, ru­sty­kal­nym stylu i po­ma­lo­wały ściany na pa­ste­lowe ko­lory. Diana zna­la­zła pracę jako przed­szko­lanka, żeby mieć wła­sne pie­nią­dze. Ależ to była frajda wy­głu­piać się z ma­lu­chami! Dzieci ni­gdy nie uda­wały ko­goś, kim nie były, i mó­wiły szcze­rze to, co my­ślały. Wie­czo­rami, kiedy Diana wra­cała jako pierw­sza, na­sta­wiała mu­zykę. Cza­sem ona i jej przy­ja­ciółki wspól­nie przy­rzą­dzały po­siłki, żeby od­świe­żyć wie­dzę z nud­nych kur­sów go­to­wa­nia. Ro­dzice do­pil­no­wali, żeby Diana na nie uczęsz­czała, bo prze­cież sza­nu­jąca się dziew­czyna musi wie­dzieć, jak się przy­rzą­dza ro­st­bef oraz York­shire pud­ding[2]! Te kursy były dla Diany kosz­ma­rem. Nie zno­siła po­zo­sta­łych dziew­cząt z ich ak­sa­mit­nymi opa­skami na włosy i fał­szy­wymi uśmiesz­kami. Poza tym za każ­dym ra­zem gro­żono jej wy­rzu­ce­niem z za­jęć, bo cią­gle wsa­dzała palce do garn­ków z so­sem.
Diana i jej przy­ja­ciółki ży­wiły się pra­wie wy­łącz­nie cze­ko­ladą i płat­kami ku­ku­ry­dzia­nymi. Nie­raz dzwo­niły dla za­bawy do lu­dzi z książki te­le­fo­nicz­nej, któ­rzy mieli dzi­waczne na­zwi­ska. Naj­chęt­niej jed­nak wy­le­gi­wały się na so­fie, oglą­dały ko­me­die ro­man­tyczne ta­kie jak Gre­ase albo Go­rączka so­bot­niej nocy i wzdy­chały do Johna Tra­volty. Tym­cza­sem na­de­szła je­sień, a w końcu spa­dły pierw­sze płatki śniegu. Przy­ja­ciółki od czasu do czasu wy­cho­dziły na randki i wszyst­kie po ko­lei za­ko­chi­wały się oraz prze­ży­wały dra­maty ty­powe dla pierw­szych mi­ło­ści. Diana też miała swo­ich wiel­bi­cieli, a z jed­nym na­wet umó­wiła się kilka razy, ale za­wsze da­wała do zro­zu­mie­nia, że tak na­prawdę nie jest nim za­in­te­re­so­wana.
Także ona od­dała ko­muś swe serce. Po­ko­chała Lon­dyn. Diana uwiel­biała zni­kać w tłu­mie prze­chod­niów, w ulicz­nym zgiełku, w który od czasu do czasu wdzie­rały się dźwięki ro­bót bu­dow­la­nych, mu­zyki oraz war­kot sil­ni­ków pię­tro­wych au­to­bu­sów wo­żą­cych tu­ry­stów do Big Bena albo do pa­łacu Buc­kin­gham. Ko­chała bo­żo­na­ro­dze­niowe wy­stawy w bu­ti­kach z naj­now­szą modą. I śli­zga­nie się po wil­got­nym bruku w bu­tach na pła­skiej po­de­szwie. Z targu do­la­ty­wał sma­ko­wity za­pach sma­żo­nej ryby z fryt­kami, z per­fu­me­rii roz­cho­dziła się przy­jemna woń, a ka­wa­łek da­lej uno­siły się ku­szące aro­maty z her­ba­ciarni, za­chę­ca­jące, by skosz­to­wać kru­chych bu­łe­czek – sco­nes – z mar­mo­ladą i gę­stą śmie­taną. Diana uwiel­biała na­wet za­tło­czone me­tro oraz kon­cert klak­so­nów do­bie­ga­jący ze wszyst­kich stron, ile­kroć zda­rzyło jej się utknąć czer­wo­nym spor­to­wym au­tkiem swo­jej matki w lon­dyń­skim korku.
Czas szybko mi­jał, śnieg stop­niał, w ogro­dzie za­kwi­tły pierw­sze kwiaty, a Diana mo­gła znowu za­bie­rać ma­lu­chy z przed­szkola na dwór. Jesz­cze ni­gdy nie czuła się rów­nie wolna i bez­tro­ska.
Przy­zwy­cza­iła się do wcze­snego cho­dze­nia spać. Prze­bie­rała się w pi­żamę, mo­ściła wy­god­nie w łóżku i przed snem kart­ko­wała cza­so­pi­sma.
Pew­nego piąt­ko­wego wie­czoru do drzwi jej po­koju za­stu­kała Ca­ro­lyn.
– Za­mie­rzamy pójść na drinka. Otwarto nowy bar. Idziesz z nami?
– Na­stęp­nym ra­zem.
Ca­ro­lyn oparła się o fu­trynę i roz­ło­żyła ręce.
– Co jest? – za­py­tała Diana, wi­dząc, że przy­ja­ciółka nie od­rywa od niej wzroku.
– Masz tylu ad­o­ra­to­rów, ale wszyst­kich zby­wasz. Po pro­stu nie ro­zu­miem, dla­czego tak się za­cho­wu­jesz… Nie wiem też…
Diana opu­ściła cza­so­pi­smo.
– Co ro­bię?
– Cza­sami mam wra­że­nie, jak­byś… cze­kała na ko­goś.
Diana par­sk­nęła śmie­chem.
– Cze­kała? Bo wie­czo­rami wolę czy­tać?
Ca­ro­lyn zmarsz­czyła czoło. Już miała się od­wró­cić, ale coś ją po­wstrzy­mało. Za­py­tała:
– Czy to z po­wodu księ­cia?
– Co masz na my­śli?
– Na­dal roz­my­ślasz o Ka­rolu?
– Nie!
– Kart­ku­jesz każde pi­smo, ja­kie wpad­nie ci w ręce, bo szu­kasz wzmia­nek o nim.
Diana lu­biła oglą­dać jego zdję­cia i od­kry­wać nowe szcze­góły, jak na przy­kład to, że jego po­liczki – tak samo jak jej wła­sne – czę­sto bar­wił lekki ru­mie­niec, albo to, że za­wsze miał ide­al­nie równy prze­dzia­łek. Naj­chęt­niej oglą­dała wy­wiady z nim w te­le­wi­zji, bo uwiel­biała słu­chać jego głę­bo­kiego, cie­płego głosu. Z na­my­słem do­bie­rał słowa, a kiedy chciał po­ło­żyć na coś szcze­gólny na­cisk, czę­sto spla­tał dło­nie albo ge­sty­ku­lo­wał pra­wym pal­cem wska­zu­ją­cym.
Mimo wszystko od­po­wie­działa przy­ja­ciółce:
– To nie­prawda. Nie mam po­ję­cia, co się te­raz dzieje w jego ży­ciu.
– Czyżby? – Ca­ro­lyn usia­dła w no­gach łóżka Diany. – Nie spo­tyka się te­raz przy­pad­kiem z tą całą Sa­briną Gu­in­ness?
– Ach, już od ja­kie­goś czasu nie. Na pewno do­pro­wa­dzała jego ro­dzi­ców do bia­łej go­rączki, bo to­wa­rzy­szyła Rol­ling Sto­ne­som w tra­sach kon­cer­to­wych i miała ro­mans z Mic­kiem Jag­ge­rem. Poza tym spo­ty­kała się też z Jac­kiem Ni­chol­so­nem oraz Ro­dem Ste­war­tem.
– No tak, fakt. Cho­dziło mi o Annę Wal­lace…
– Roz­stali się.
Nie­na­zwany wprost flirt Ka­rola z Sa­rah, sio­strą Diany, też do­biegł końca po tym, jak Sa­rah udzie­liła dwóm re­por­te­rom wy­wiadu, w któ­rym oznaj­miła, że nie jest za­ko­chana w na­stępcy tronu.
Ca­ro­lyn unio­sła brwi.
– Ta płyta, która te­raz gra… To nie są cza­sem Three De­grees?
– Tak, no i?
– Prze­cież to ze­spół, który grał na im­pre­zie z oka­zji trzy­dzie­stych uro­dzin Ka­rola. Sama opo­wia­da­łaś. Se­rio, wszyst­kie do­wody świad­czą prze­ciwko to­bie.
Diana nie mo­gła uwie­rzyć we wła­sne szczę­ście, kiedy otrzy­mała za­pro­sze­nie na trzy­dzie­ste uro­dziny Ka­rola. Od ich spo­tka­nia w re­zy­den­cji Al­thorp Ho­use mi­nął już rok. Sa­rah oczy­wi­ście nie była za­chwy­cona.
– Czemu cię za­pra­sza?
Diana wzru­szyła ra­mio­nami.
– Nie wiem. Ale na­prawdę bar­dzo chcia­ła­bym pójść.
– Ja tam nie mam nic prze­ciwko – od­parła lek­ce­wa­żąco Sa­rah.
Je­śli po­mi­nąć sma­ko­wite prze­ką­ski oraz ze­spół Three De­grees, dzięki któ­remu Diana mo­gła się wy­tań­czyć przy roc­ko­wej mu­zyce na żywo, przy­ję­cie oka­zało się dla niej wiel­kim roz­cza­ro­wa­niem. Ka­rola przez cały czas ota­czały ślicz­notki, któ­rych twa­rze mo­głyby się zna­leźć na pla­ka­tach re­kla­mu­ją­cych bi­żu­te­rię z pe­reł albo per­fumy. Poza stan­dar­do­wym „Wszyst­kiego naj­lep­szego z oka­zji uro­dzin” nie za­mie­niła z księ­ciem ani słowa i osta­tecz­nie wró­ciła do sie­bie bez­gra­nicz­nie roz­cza­ro­wana. Dla­czego po pro­stu do niego nie po­de­szła i nie za­pro­po­no­wała, żeby z nią za­tań­czył? Dwa na­stępne dni prze­le­żała w łóżku, bo nie miała na nic ochoty. Nie chciała już ni­gdy czuć tego szar­pią­cego bólu w pier­siach, po­czu­cia, że za­wio­dła samą sie­bie.
– Idziesz, Ca­ro­lyn?! – za­wo­łała Vir­gi­nia. – Chło­paki cze­kają na dole.
– My­ślę, że po­win­naś iść – stwier­dziła Diana z sze­ro­kim uśmie­chem.
– Ostatni raz ci od­pusz­czam. Przy na­stęp­nej oka­zji już się nie wy­wi­niesz. Obie­casz mi, że dasz szansę Ja­me­sowi Gil­bey­owi? Jest tobą ab­so­lut­nie ocza­ro­wany.
– Obie­cuję – od­parła Diana.
– W po­rządku. Bo na­prawdę nie ro­zu­miem, jak mo­żesz tak od­ma­wiać so­bie świata.

 
Diana sama zro­zu­miała to do­piero wtedy, kiedy po­now­nie zo­ba­czyła go w pe­wien week­end w roku 1980. Swo­jego księ­cia. Je­den z jego lon­dyń­skich przy­ja­ciół, Phi­lip de Pass, za­pro­sił Dianę na week­end do re­zy­den­cji swo­ich ro­dzi­ców w New Grove. Na mecz polo.
– Książę też tam bę­dzie – rzu­cił mi­mo­cho­dem.
Diana kur­czowo trzy­mała się po­ma­lo­wa­nego na biało ogro­dze­nia ota­cza­ją­cego bo­isko. W swo­ich żół­tych ogrod­nicz­kach i luź­nym kar­di­ga­nie nie pa­so­wała do dam ubra­nych w modne su­kienki kok­taj­lowe i eks­tra­wa­ganc­kie ka­pe­lu­sze. Pod­czas gdy ko­nie ga­lo­po­wały po roz­le­głej po­łaci trawy, w po­bli­skim pa­wi­lo­nie wzno­szono to­a­sty szam­pa­nem. A kiedy gra­cze w sku­pie­niu to­czyli roz­grywkę, pu­blika śmiała się i plot­ko­wała nad prze­ką­skami. Diana chciała czuć, jak jej twarz ogrze­wają pro­mie­nie słońca, wdy­chać za­pach sko­szo­nej trawy i zry­tej koń­skimi ko­py­tami ziemi. Chciała sły­szeć okrzyki jeźdź­ców i rże­nie koni, a nie brzęk kie­lisz­ków od szam­pana. Ża­den mecz polo ni­gdy nie wy­da­wał jej się rów­nie fa­scy­nu­jący. Śle­dząc wzro­kiem Ka­rola, nie miała jed­nak po­ję­cia, kto wy­grywa! Wpa­try­wała się w jego na­prę­żone ciało. Silne, pewne ru­chy. To, jak lewą ręką trzy­mał wo­dze, a prawą uniósł mal­let, za­mach­nął się i – wi­waty! Gol! Diana aż pod­sko­czyła z eks­cy­ta­cji, po­dob­nie jak jej serce.
Gdy tylko Ka­rol opu­ścił bo­isko, opa­dli go dzien­ni­ka­rze. Z cza­ru­jącą uprzej­mo­ścią od­po­wia­dał na wszyst­kie py­ta­nia. Zda­wało się, że po­chle­bia mu by­cie w cen­trum uwagi.
Diana wes­tchnęła i opu­ściła pod­wi­nięte rę­kawy kar­di­gana. Było tak samo, jak na przy­ję­ciu z oka­zji jego trzy­dzie­stych uro­dzin. Spę­dziła z Ca­ro­lyn dłu­gie go­dziny przed lu­strem, za­sta­na­wia­jąc się, co po­winna wło­żyć, a osta­tecz­nie książę i tak pra­wie nie zwró­cił na nią uwagi.
Te­raz do­stała drugą szansę. W cza­sie wień­czą­cego week­end przy­ję­cia przy grillu Ka­rol nie­po­strze­że­nie wy­co­fał się z tłumu i przy­siadł na jed­nej z le­żą­cych w po­bliżu bel siana. Praw­do­po­dob­nie chciał w spo­koju za­czerp­nąć świe­żego po­wie­trza, ale było wię­cej niż pewne, że nie miną dwie mi­nuty, za­nim ktoś znowu go za­czepi. To była dla niej szansa. Diana nie za­mie­rzała po­zwo­lić, by oka­zja znów wy­mknęła jej się z rąk.
Co bę­dzie, je­śli się okaże, że książę jej nie pa­mięta?
Ale za­raz sta­nęła przed nim.
– Wa­sza wy­so­kość – po­wie­działa i dy­gnęła. Jej serce ło­mo­tało jak sza­lone, tak że pra­wie nie sły­szała wła­snego głosu. – Wy­glą­dał pan tak sa­mot­nie, że po­my­śla­łam, że do­trzy­mam panu to­wa­rzy­stwa.
– Li­czy­łem, że z kimś się tu spo­tkam – od­rzekł. Spra­wiał wra­że­nie wy­czer­pa­nego. – Nie­stety ta na­dzieja oka­zała się płonna.
Omiótł ją wzro­kiem od stóp do głów. Otwo­rzył usta, jakby chciał po­wie­dzieć coś jesz­cze, ale zre­zy­gno­wał.
– Diana – przed­sta­wiła się z pew­no­ścią sie­bie. – Je­stem młod­szą sio­strą Sa­rah Spen­cer. Po­zna­li­śmy się ja­kieś trzy lata temu, kiedy od­wie­dził pan na­szą re­zy­den­cję w Al­thorp. Za­pro­sił mnie pan też na swoje uro­dziny.
– Wiem – od­parł. – Po pro­stu… Bar­dzo się pani zmie­niła.
Przy­ja­ciółki mó­wiły Dia­nie już kilka razy, że od­kąd za­miesz­kała w Lon­dy­nie, roz­kwi­tła. Ile­kroć spo­glą­dała w lu­stro, nie ro­zu­miała, co dziew­czyny mają na my­śli. Wi­działa tylko, że w jej błę­kit­nych oczach bra­kuje ra­do­snego bły­sku. Wsty­dziła się też, że za­wsze ma lekko za­ru­mie­nione po­liczki.
– Od­kąd ostat­nio się wi­dzie­li­śmy, mi­nęło dużo czasu – pod­jęła te­mat. – Wiele się wy­da­rzyło. Miesz­kam te­raz w Lon­dy­nie, a obie moje sio­stry wy­szły za mąż. Jane zo­stała żoną Ro­berta Fel­lo­wesa, to…
– …pry­watny se­kre­tarz mo­jej matki – do­koń­czył książę. – Miły czło­wiek.
– A wuj pań­skiego ojca, lord Mo­unt­bat­ten, nie żyje – do­dała Diana po krót­kiej chwili mil­cze­nia. – Pro­szę przy­jąć moje kon­do­len­cje.
Lord Mo­unt­bat­ten stra­cił ży­cie w za­ma­chu, któ­rego do­ko­nali ir­landzcy ter­ro­ry­ści z IRA. Łódź ry­backa wuja wła­śnie wy­pły­wała z portu, kiedy zdal­nie zde­to­no­wano pod­ło­żoną na po­kła­dzie bombę. Oprócz Mo­unt­bat­tena zgi­nęli też jego czter­na­sto­letni wnuk Ni­cho­las Knatch­bull, chrze­śniak Ka­rola, oraz Paul Ma­xwell – pięt­na­sto­la­tek po­ma­ga­jący przy ob­słu­dze ło­dzi.
Od­kąd Diana pa­mię­tała, Wielka Bry­ta­nia zma­gała się z kon­flik­tem po­mię­dzy ir­landz­kimi ka­to­li­kami a pro­te­stan­tami. Ka­to­licy bro­nili prawa do zjed­no­cze­nia swo­jej nie­pod­le­głej re­pu­bliki Ir­lan­dii ze zdo­mi­no­waną przez pro­te­stan­tów Ir­lan­dią Pół­nocną, któ­rej sześć hrabstw wcie­lono do Zjed­no­czo­nego Kró­le­stwa, kiedy bry­tyj­ski rząd po­dzie­lił wy­spę w roku 1922.
Ka­rol sta­rał się nie oka­zy­wać bólu, lecz Diana wi­działa cier­pie­nie w jego oczach.
– Dzię­kuję – po­wie­dział.
Może le­piej by­łoby zmie­nić te­mat. Diana nie chciała spra­wiać mu przy­kro­ści, ale było jej go tak bar­dzo żal. Aż za do­brze pa­mię­tała, jak osa­mot­niona się czuła, kiedy zmarła jej naj­uko­chań­sza bab­cia Cyn­thia, hra­bina Spen­cer. Tylu lu­dzi ści­skało wów­czas dłoń Diany i skła­dało kon­do­len­cje, ale nikt jej nie wziął w ra­miona i nie przy­tu­lił.
Dla­tego pod­jęła:
– Sa­rah opo­wia­dała, że lord Mo­unt­bat­ten był panu nie­zmier­nie bli­ski.
Książę po­tak­nął.
– Tak. Był dla mnie jak oj­ciec.
Diana od­wa­żyła się usiąść obok księ­cia.
Ka­rol za­wa­hał się, a po­tem za­czął opo­wia­dać.
– By­łem aku­rat na wy­jeź­dzie węd­kar­skim w Is­lan­dii, po­środku pust­ko­wia, kiedy do­sta­łem wia­do­mość.
– To mu­siał być dla pana straszny cios. Wy­glą­dał pan tak smutno w ko­ściele pod­czas mszy po­grze­bo­wej. Ogrom­nie mnie to po­ru­szyło.
Spoj­rzał na nią i coś w jego wzroku ka­zało Dia­nie kon­ty­nu­ować.
– Serce mi krwa­wiło, kiedy pa­trzy­łam na pana.
– Bar­dzo się sta­ra­łem, żeby nie oka­zy­wać światu mo­jego cier­pie­nia z po­wodu tej straty. Gdy­bym się roz­pła­kał, oj­ciec po­trak­to­wałby to jak ko­lejny do­wód mo­jego sła­bego cha­rak­teru. Z wu­jem Dic­kiem mo­głem otwar­cie roz­ma­wiać o wszyst­kim, bez obawy, że mnie su­rowo oceni albo wy­drwi.
Na mo­ment za­pa­dło mil­cze­nie. Diana po­ło­żyła dłoń na jego za­ci­śnię­tej pię­ści. Ka­rol spoj­rzał na jej rękę, a po­tem w jej oczy.
– Musi pan być okrop­nie sa­motny. Czę­sto my­ślę o panu. – Diana po­czuła, że palą ją po­liczki. – To zna­czy… Wszy­scy my­ślimy.
Kiedy książę się uśmiech­nął, zda­wało się, że opadł z niego cię­żar. To był zu­peł­nie inny uśmiech niż te, któ­rymi ob­da­rzał dzien­ni­ka­rzy. Ujął wi­sio­rek z li­terą D, który no­siła na łań­cuszku, i przyj­rzał mu się w za­my­śle­niu. Przy­ja­ciółki po­da­ro­wały go Dia­nie na uro­dziny.
– Diano… – za­czął, zwra­ca­jąc ku niej twarz, nie­mal jakby za­mie­rzał ją po­ca­ło­wać.
Jej całe ciało było jed­nym wiel­kim bi­ją­cym ser­cem.
– Sir.
– Wy­biera się pani z po­wro­tem do Lon­dynu? Chęt­nie od­wiozę pa­nią moim au­tem.
Diana za­czer­wie­niła się jesz­cze bar­dziej.
– To bar­dzo miłe z pana strony. Jest pan praw­dzi­wym dżen­tel­me­nem.
– Księ­ciem – po­pra­wił ją.
– Księ­ciem – po­wtó­rzyła i uśmiech­nęła się prze­pra­sza­jąco, po czym wstała. – Może na­stęp­nym ra­zem.
Cho­ciaż ogrom­nie ucie­szy­łaby ją prze­jażdżka szyb­kim spor­to­wym au­tem Ka­rola, książę nie po­wi­nien my­śleć, że jest ła­twa. Diana nie za­mie­rzała się za­do­wa­lać jedną nocą w ksią­żę­cych kom­na­tach. Chciała cze­goś wię­cej. Pra­gnęła, by książę Wa­lii od­dał jej serce.
– A bę­dzie na­stępny raz? – za­py­tał książę i rów­nież wstał.
– Je­śli pan ze­chce.
– Gdzie będę mógł pa­nią zna­leźć?
– Jest pan przy­szłym kró­lem – od­rze­kła Diana. Dy­gnęła głę­boko, spo­glą­da­jąc przy tym z sza­cun­kiem na księ­cia.
Ka­rol roz­chy­lił usta, a jego oczy na­gle wy­dały się ciem­niej­sze. Zda­wało się, że po­doba mu się jej po­kora.
– Je­stem pewna, że znaj­dzie pan spo­sób – rzu­ciła. Na po­że­gna­nie ob­da­rzyła go jesz­cze ko­kie­te­ryj­nym spoj­rze­niem przez ra­mię.

 
Wesprzyj nas