Varela de Mar to mała, nadmorska wioska – dom rodzinny Alby, która postanowiła opuścić przed pięcioma laty. W wiosce pozostał jej dziadek, który teraz jak nigdy dotąd potrzebuje kogoś bliskiego u swego boku. Dziewczyna wraca na wyspę, ale to właśnie tam doświadczyła tego, jak bardzo może zranić miłość. Wspomnienia powoli wracają…
Niespodziewany powrót, latarnia morska pełna tajemnic i dwie historie uśpionych miłości, które czekają na dokończenie…
Varela de Mar to mała i spokojna wioska. Dwustu trzydziestu trzech mieszkańców. Plaża, która znika podczas przypływu. Opuszczona latarnia morska.
Alba nie odwiedzała jej od pięciu lat. To właśnie tam dowiedziała się, jak bardzo boli miłość, a pozostawione przez nią rany są wciąż żywe.
Jednak w Vareli pozostał Pelayo, dziadek Alby, który zaczął tracić pamięć i który teraz bardzo potrzebuje kogoś bliskiego u swego boku. Mieszka tam także Enol. Chłopiec, z którym dziewczyna prowadziła długie rozmowy, mający obsesję na punkcie morza, romantyk urodzony w niewłaściwym czasie.
Okazuje się, że po latach rozłąki Alba i Enol nie potrafią znaleźć wspólnego języka. Chłopak żywi do niej urazę, ponieważ gdy byli nastolatkami, złamała mu serce. Czy coraz częstsze spotkania sprawią, że mur między Albą i Enolem zacznie się kruszyć?
Latarnia uśpionych miłości
Przekład: Berenika Wilczyńska
Wydawnictwo Mova
Premiera: 14 sierpnia 2024
ALBA
Ostatnim razem, kiedy byłam w Vareli, zdarzyły się trzy rzeczy:
1. Zakochałam się.
2. Straciłam dziewictwo.
3. Złamano mi serce.
To było bez wątpienia wspaniałe lato, wypełnione doświadczeniami i zmianami, dzięki którym wiele się nauczyłam i które miały wpływ na to, kim się stałam, ale mimo to, gdy wracam do tego zapadłego, oblanego morzem miasteczka, czuję na skórze coś dziwnego. I nie chodzi o słoną bryzę ani o wilgoć, która cię oblepia, kiedy dojeżdżasz tu wąską dziurawą drogą. Chodzi o pewność, że nie chcę tu być. Że wolałabym być wszędzie, byle nie w tym zapomnianym zakątku, w którym nie pozostało nic po dziewczynie, która pięć lat temu przemierzała na rowerze jego ulice.
Parkuję jednak naprzeciwko kamiennego domu, w którym w dzieciństwie spędzałam lato, i wysiadam z samochodu. Wszystko wygląda tak samo. W oknach wiszą zasłony w kropki, które moja babcia uszyła aż dwadzieścia lat temu. Czerwone kwiaty okalają drewniane drzwi. Balkon na piętrze został lekko zniszczony przez czas. Panuje cisza, mimo że jest piątek, dwunasta w południe. Widzę szkliste, ukryte za szybą spojrzenie dziadka, który zastanawia się, kto, u licha, zostawił samochód przed wejściem do jego domu.
Nabieram powietrza i nastawiam się, żeby zapukać, ale dużo mnie to kosztuje, bo powrót i wejście do tego domu oznaczają, że będę musiała ponownie spotkać dziewczynę, której już nie znam.
„Alba, nie możesz tak dłużej ciągnąć. Jeśli chcesz nadal mieszkać pod naszym dachem, musisz wziąć na siebie odpowiedzialność. Nie chcesz studiować ani szukać pracy? Dobrze, w takim razie będziesz musiała nam pomagać”.
Słowa mamy bez przerwy mnie prześladują; nasza ostatnia rozmowa, pełne rozczarowania nerwowe spięcie, po którym musiałam się spakować, dokuczało mi jak bzyczący komar. To dlatego tu jestem. Z ich powodu. Bo moi rodzice mieli już dosyć mnie i mojego braku stabilizacji. Mogłabym ich obwiniać, ale to, że wylądowałam w Vareli, żeby opiekować się dziadkiem, jest tylko moją winą. Doskonale o tym wiem. Wszystko przez to, że ciągle nawalam. I że w nic nie umiem się zaangażować. I że nie wiem, czego chcę od życia. Chociaż – jeśli mam być ze sobą szczera – ściskanie w dołku, które teraz czuję, nie ma z tym nic wspólnego, ale jest związane ze wspomnieniami, które tu pozostawiłam i które teraz wracają z całą mocą. Z tamtym ostatnim latem, które tak bardzo mnie naznaczyło.
Ponieważ kiedy zeszłym razem postawiłam stopę w Vareli, sądziłam, że zakochałam się w chłopaku ze szparą między zębami, do tego straciłam dziewictwo na najpiękniejszej plaży na świecie, a pewnego burzowego wieczoru złamano mi serce. I to mógłby być początek pięknej historii, ale problem w tym, że nie ma w niej jednego bohatera, tylko jest ich trzech. Trzy kawałki układanki, trzej bohaterowie wakacyjnej miłości, która dobiegła końca, jak to zwykle z taką miłością bywa, ale chwilami mi się wydaje, że jeszcze się z tego nie otrząsnęłam.
DZIADEK
Zobaczył małą przez okno. Ma bardzo długie brązowe włosy i wydobyte przez słońce piegi. Nie chce, żeby kiedykolwiek dorosła, ale upływ czasu jest nieunikniony i stała się już kobietą. Nie może znieść myśli, że życie może ją skrzywdzić, i pragnie, by spełniła swoje marzenia.
„O czym marzy moja mała Aida?” – zastanawia się.
Otwiera drzwi, zanim ona do nich zapuka, i stają ze sobą twarzą w twarz.
– Dlaczego tak długo nie wracałaś ze sklepu? Bardzo się martwiłem.
Ona się nie uśmiecha. Jej twarz jest poważna, szorstka, jak u ludzi ogorzałych na morzu. Nie rozumie, co do niej mówi. Nie, jest gorzej, ponieważ przygląda mu się tak, jakby to on nie rozumiał, kto przed nim stoi. Wtedy ona otwiera usta i się odzywa, a Pelayo zauważa, że to nie jej głos. Jest mniej słodki, bardziej przenikliwy. Ten głos przenosi go do innych wspomnień, pomieszanych i rozmytych, które nie dotyczą jego córki.
– Dziadku, to ja, Alba.
Na dźwięk tych słów Pelayo mruga oczami. Wstrząsają jego umysłem i czuje, jak wszystko wiruje. Aida odchodzi, a zamiast niej pojawia się młoda dziewczyna, wyższa, ze skrzywioną miną, jakiej jego córka w tym wieku nie miała. Ale tak, ma rację, to Alba. Jego wnuczka. Nie pojmuje, jak mógł pomylić się w czymś tak oczywistym, ponieważ są podobne, ale nigdy nie były jak dwie krople wody. Pelayo przygląda jej się otwarcie. Pamięta przekrzywiony uśmiech Alby i niewielką białawą bliznę na górnej wardze. Została jej po tym, jak w wieku trzynastu lat zraniła się na skałach otaczających latarnię morską.
– Co ty tu robisz?
– Mama do ciebie dzwoniła, pamiętasz? – Nie, nie pamięta, ponieważ ostatnio wszystko, co zna, oddala się, i choć usiłuje to doścignąć, gdzieś mu się wymyka. – Przyjechałam, żeby spędzić z tobą trochę czasu.
– Niby po co? Jest mi bardzo dobrze samemu.
Pelayo czuje, że coś w jego wnętrzu się zamyka, więc zgina się wpół, próbując się chronić. Ponieważ nie uważa, żeby potrzebował pomocy. Nie potrzebuje niczego więcej, tylko swojego domu, swojej latarni, swojego morza. Chociaż Alby chyba to nie obchodzi, bo wślizguje się do środka z walizką.
– Ale to ja potrzebowałam zmiany. Rodzice mają mnie dość, wiesz? Myślę, że postawili na mnie krzyżyk. Uważają, że parę miesięcy tutaj może da mi do myślenia.
Pelayo idzie za nią do salonu. Alba rozgląda się po domu i kiwa głową na znak aprobaty. Mężczyzna nie wie, dlaczego to robi, bo wszystko od dziesięcioleci wygląda tak samo, ale wtedy przypomina sobie jej wyznanie i pyta z surową miną:
– Co ty narobiłaś?
– Rzuciłam studia – odpowiada bez cienia wstydu Alba.
W tej chwili przelatuje mu przez głowę pewne wspomnienie. Poczucie, że już to kiedyś przeżył. Przeszkadza mu, że nie rozumie powodu. Opiera się o tył krzesła i mocno je ściska; musi się podeprzeć, aby pozbyć się wrażenia, że wszystko się porusza, przemieszcza, a on nie może temu zaradzić. Odłamki jego życia coraz częściej gdzieś dryfują, a on musi znów wkładać je na swoje miejsce.
– Ale…
Alba wyczuwa jego zmieszanie i podsuwa mu coś pewnego, czego Pelayo natychmiast się chwyta.
– Tak, znowu. Najpierw rzuciłam psychologię, w zeszłym roku poszłam na socjologię, ale w tym roku… już tam nie wróciłam. Dowiedzieli się kilka dni temu, kiedy zaczęły się zajęcia i nie miałam dokąd iść. Zamiast na wpisowe wydałam pieniądze na kurs fotografii. – Alba przewraca oczami, nie pozwalając Pelayo zbesztać się za swoją głupotę. – Tak, wiem, to było głupie. Ale taka jestem, działam bez zastanowienia i wiecznie popełniam gafy. Dobrze, żebyś dowiedział się od razu, na wypadek gdybym w ciągu tych paru miesięcy odwaliła coś megagłupiego.
Wymieniają w milczeniu spojrzenia. Jego wnuczka zamierza zostać, nie ma co do tego wątpliwości, poza tym Pelayo obiecał jej rodzicom, że będzie się tu dobrze czuła. Teraz sobie przypomina. Łzy Aidy, rozczarowanie w jej głosie, desperacja, że nie rozumie swojej jedynej córki. Gdyby tylko wiedziała, jak bardzo są do siebie podobne…
– Jak długo nie byłaś w Vareli? – pyta Pelayo.
Ponieważ sam już nie wie, czy pamięć go zawodzi, czy naprawdę od lat się nie widzieli. Przynajmniej nie w miasteczku. Na Boże Narodzenie córka zaciąga go do stolicy, szybka podróż w tę i z powrotem, podczas której Pelayo nie przestaje narzekać, dopóki znów nie postawi stopy na tej ziemi.
Alba wygląda, jakby czuła się niezręcznie, i zatapia spojrzenie w rodzinnych fotografiach wypełniających salon. Na wielu z nich pojawia się jako niezdarne dziecko z siniakami na kolanach.
– Pięć lat. Przepraszam.
– Ja też.
Pelayo nie wie, dlaczego to mówi – czy też czuje się winny, bo tak bardzo jest związany z tym miejscem, że nie chce wyjeżdżać, czy dlatego, że wie, iż przyjazd Alby nie ma nic wspólnego z jej godnym pożałowania zachowaniem, tylko z tym, że to on chwilami czuje pustkę w głowie. To dlatego ta mała tu przyjechała, żeby zachować resztkę tego, co z niego zostało, zanim wspomnienia odejdą w niebyt, a jego stare ciało wraz z nimi.
ENOL
Wspomnienia są niczym strzały. Ciche. Szybkie. Ich działanie jest błyskawiczne. Niszczycielskie. Możesz je od siebie odsunąć, aż przepadną w zakamarkach twojego umysłu, ale pewnego dnia coś je ożywia, szczelnie zaryglowane wrota się otwierają i wspomnienia nachodzą cię niczym tsunami z przeszłości, zdolne porwać ze sobą wszystko.
– Enol, kochanie, zanieś jedzenie Quintanie.
Słucham babci, biorę wiklinowy koszyk i idę do domu Pelayo.
Varela de Mar to małe miasteczko. Latem ulice są pełne turystów, choć niewielu zatrzymuje się tu na noc, ponieważ mamy tylko jeden pensjonat prowadzony przez moją rodzinę i jeden hotel na obrzeżach z dziesięcioma pokojami. Varela zwykle jest obowiązkowym punktem na trasie wycieczek po regionie – z racji brukowanych uliczek, pięknych klifów i krajobrazu jak z pocztówki z latarnią morską w tle, chociaż droga prowadząca do miasteczka jest wąska i źle oświetlona, przez co wielu ludzi rezygnuje, zanim dotrze do celu. Ale kiedy nadchodzi jesień, wszystko wraca do normalności. Dwieście trzydzieści troje zarejestrowanych mieszkańców. Jeden bar. Jeden sklep spożywczy. Jedna piekarnia. Proste, spokojne życie, które tylko my, nieliczni, doceniamy.
Dlatego też, gdy staję pod drzwiami Quintanów, dziwi mnie widok białego samochodu. Z boku ma wgniecenie i pełno w nim porozrzucanych na siedzeniach rzeczy. Jest coś, co wygląda na bluzę. Ciemne zdjęcie czegoś, co przypomina dwa ptaki. Paczka miętówek.
Pukam i czekam, aż starzec mi otworzy i da znać, że niczego nie potrzebuje. Powiem mu, że moja babcia przyrządziła soczewicę, a matka – swój słynny ryż z mlekiem, polany karmelem. Trochę pogdera, ale mnie wpuści, a ja uśmiechnę się i wyjmę jedzenie z koszyka na kuchenny stół. Zabiorę pojemniki z poprzedniego dnia i będę życzył mu smacznego. Zanim wyjdę, zapyta mnie, jak wygląda dziś morze, ze wzrokiem utkwionym w okno, przez które je obserwuje, a ja mu powiem, że jest spokojne i ma kolor ciemnego błękitu październikowych popołudni. To z grubsza nasz codzienny rytuał.
Jednak dziś to nie Pelayo otwiera drzwi. Dziś w Vareli wydarzyło się coś, czego się nie spodziewałem i na co nie byłem przygotowany. Dziś przeszłość spogląda na mnie spod zmrużonych powiek i każe mi stawić czoła wszystkim zamkniętym na kłódkę wspomnieniom, których strzegłem.
– Cześć, Enol.
Dziś wróciła Alba.
Bam. Jak strzała.
MORZE
Kiedy ma się szesnaście lat, miłość jest intensywna, ulotna, kapryśna i przemijająca, choć większość sądzi, że jest wieczna.
Było ich czworo i często widziałem, jak ganiali po plaży Bocanegra. Trzech chłopaków i jedna dziewczyna, do której wszyscy trzej czuli miętę. Śliczna, odważna, tak samo śmiała jak oni, tak szybka, że w tamte słoneczne dni i poranki przy ognisku zwykle pozostawiała ich w tyle we wszystkim, co wiązało się z dorastaniem. Znali się od dłuższego czasu, ale nastoletnie lata dostarczyły im nowych bodźców, wywołały w nich nowe uczucia, w tym burzę hormonów.
Każdego lata dorastali, zdobywali nowe doświadczenia, uczyli się. Upadali i pomagali sobie nawzajem powstawać.
– Nacho, co ty wyprawiasz?
Alonso spojrzał zdezorientowany na kolegę, który ściągnął koszulkę i rzucił ją na piasek, po czym zrobił to samo ze spodniami.
– A jak myślisz? Idziemy się kąpać.
Alba zaczęła się śmiać w sposób, który zawsze sprawiał, że się uśmiechali: zakrywając usta dłonią i lekko czkając. Było lipcowe popołudnie, ale czuło się chłód, więc mieli pustą plażę tylko dla siebie. Enol usiadł przy brzegu i zaczął zdejmować trampki, lecz znali go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że z nim ten plan nie wypali. Był zawsze z tyłu. Zawsze jako obserwator. Wyjął zza ucha papierosa i go zapalił.
– Dawaj, Alonso, no, stary! – wykrzyknął Nacho, już w samych slipkach. – Na co czekasz?
Wtedy Alonso potrząsnął głową i też niechętnie się rozebrał.
Zwykle tak to działało. Nacho był tym, który decydował, zagrzewał całą grupę i przy każdej możliwej okazji pakował ich w tarapaty, jeśli nie byli ostrożni. Alonso zawsze miał wątpliwości i naśladował Nacho; było widać, że podziwia zuchwałość kolegi, co – jeśli połączyć to z jego koszmarną niepewnością siebie – sprawiało, że w większości sytuacji działał na fali tego, co zdecydowali pozostali, zapominając o własnych wyborach. Enol rzadko w tym uczestniczył, chociaż zawsze był obecny, niczym cień, który dawał im schronienie, milczał lub udzielał rad tylko wtedy, gdy o nie prosili. Była jeszcze Alba. Trochę czasu zajęło mi zrozumienie, jakie miejsce zajmowała w tej grupie, ale pewnego dnia pojąłem, że w każdym żywym mechanizmie jest centralna oś, wokół której wszystko krąży i dzięki której żyje.
Alba była tym życiowym centrum.
Alba była sercem.
– Cholera, przeklęte zimno – poskarżył się Alonso, zdejmując dżinsy.
Reszta się roześmiała. Nacho uszczypnął go w jaja i powiedział, że jak wejdą do wody, to całkiem mu się skurczą.
Dziewczyna patrzyła na Alonso kątem oka z pragnieniem, które obudziło się w niej, gdy wróciła do Vareli na wakacje. Alonso przestał być dla niej niezdarnym, jąkającym się chłopakiem i stał się niesamowitym przystojniakiem, od którego nie mogła oderwać wzroku. Nadal miał niewielką szparę między zębami, chociaż to, co w dzieciństwie było powodem do wyśmiewania, nagle uczyniło z Alonso posiadacza łobuzerskiego uśmiechu i niejedna dziewczyna umarłaby za to, żeby go pocałować. Każdego lata jego blond włosy rozjaśniało słońce, a brązowe oczy śmiały się, gdy się odzywał. Alba często myślała, że niezłe z niego ciacho, ale nie chodziło tylko o to, bo miała szczęście, że go znała, i wiedziała, że jest dobrym chłopakiem oraz ma wiele innych zalet, co nasuwało jej myśli o pierwszej miłości, o której jej koleżanki tyle rozmawiały i której ona jakoś nie mogła doświadczyć.
Czy to prawda? Czy to właśnie czujesz wtedy, kiedy w kimś się zakochujesz? Czy lada moment stanie się bohaterką swojej własnej historii miłosnej, którą będzie wspominać?
Pytania bez przerwy ją nękały, ale pozostali dwaj wydawali się nieświadomi jej uczuć; Nacho, skupiony na tym, żeby podrywać wszystkie turystki, które się na to zgadzały, był na tyle czarujący, że przed końcem miesiąca liczba jego podbojów miała już dwójkę z przodu, i Enol, zbyt zajęty swoją obsesją na punkcie przypływów i odpływów, starych książek i samotności.
Alba zaczerwieniła się, kiedy ten ostatni przyłapał ją, jak gapi się na klatkę Alonso, i odwróciła wzrok. Potem jednym ruchem zdjęła przez głowę sukienkę i trzej chłopcy spojrzeli na jej ciało w samej bieliźnie. Ktoś wcale się z tym nie krył, ktoś inny udawał, że w ogóle go to nie rusza, choć było inaczej. Ponieważ Alba była bardzo ładna, a oni nie byli ślepi: jej skóra, opalona po wielu godzinach na słońcu, plecy upstrzone piegami i dopiero co zarysowane krągłości, które nie mogły pozostać niezauważone.
Potem troje śmiałków puściło się biegiem ze śmiechem, który zamienił się w pisk, gdy mnie dotknęli. Nacho zanurzył głowę i przepłynął kilka metrów, a Alonso i Alba zostali w tyle, tam gdzie ich stopy nadal dotykały piasku, i zaczęli podskakiwać, bo z zimna dostali gęsiej skórki. Enol obserwował ich z daleka, paląc ze zmrużonymi oczami papierosa. Ciemna grzywka sięgała mu do rzęs. Miał na sobie koszulkę z długimi rękawami podwiniętymi do łokci. Spod płóciennych spodni, które należały do jego dziadka, wystawały mu kostki. Siedział na brzegu z wyciągniętymi, skrzyżowanymi nogami. W tej pozie bardziej przypominał dawną gwiazdę filmową niż siedemnastolatka. Szkoda, że czuł się wtedy tylko kawałkiem układanki innym od pozostałych, nigdy niepasującym do reszty.
Z wyjątkiem jej. Z Albą Enol czuł się spokojny, że może być sobą. Było mu dobrze. Był nawet z siebie dumny.
Tamci dalej pluskali się w wodzie. Nacho od czasu do czasu spuszczał slipki i pokazywał tyłek pozostałym, a Alba i Alonso ochlapywali go i nie przestawali się śmiać. W pewnej chwili Alonso wykorzystał roztargnienie Alby i pociągnął dziewczynę za nogę, żeby podtopić ją dla zabawy. Ona chwyciła się jego ręki i wciągnęła go pod wodę. Tam, we mnie, otworzyli oczy i po raz pierwszy spojrzeli na siebie inaczej. Sam na sam. Z dala od hałasu z zewnątrz. W bańce, która należała wyłącznie do nich.
Alba odważyła się dotknąć go w pasie i Alonso zadrżał. Chłopak zauważył, że jego ciało się budzi, i poczuł w brzuchu coś nieznanego. Chcieliby, żeby ta chwila trwała wiecznie, ale skończył im się tlen i wynurzyli się, łapiąc oddech. Odnaleźli się wzrokiem. Nacho rzucił się na nich i znów zaczęli się śmiać, jakby nic się nie wydarzyło. Ale się wydarzyło. A w oczach Alby można było wyczytać pewność kogoś, kto sądzi, że po raz pierwszy się zakochał.
Ach, pierwsza miłość. Tak nieprzewidywalna. Gra złączonych serc.
W tle Enol przesypywał przez palce garście piasku, myśląc o tym samym, ze spojrzeniem utkwionym w uśmiechu dziewczyny, dzięki której jego mały świat się kręcił.
ALBA
Enol patrzy na mnie tak, jakby był omułkiem, któremu urwało nogę podczas wchodzenia do wody. Zamiast uśmiechu na twarzy ma grymas. I zmarszczone brwi. Jego ciało jest tak napięte, że chyba wystarczyłoby je musnąć, żeby eksplodowało. Zakładam, że szok był obopólny.
– Kopę lat! – odpowiadam w reakcji na jego pełne napięcia milczenie. – Ja też się cieszę, że cię widzę. Co ty tu robisz?
Enol ignoruje sarkazm w moim głosie i wzrokiem prosi, żebym go wpuściła.
– Mógłbym zapytać cię o to samo.
– To dom mojego dziadka.
Wślizguje się do środka i jestem zaskoczona, jaki jest wysoki, gdy zdaję sobie sprawę, że czołem sięgam mu do ramienia. I nie tylko to mnie zaskakuje. Nadal jest szczupły, ale jego plecy się poszerzyły, co sprawia, że w pasie wydaje się jeszcze szczuplejszy.
– Nie sądziłem, że pamiętasz – odpowiada zgryźliwie.
Tą raniącą odpowiedzią Enol chce zbić mnie z tropu, więc atakuję go z taką samą zaciekłością:
– To nie ja tak łatwo zapominam o innych!
Od razu żałuję, że wypowiadam te słowa, ponieważ dotyczyły one Enola i tego, jak umiejętnie wymazał mnie ze swojego życia, ale jednocześnie przypominają mi o powodzie, dla którego tutaj jestem, i o tym, dlaczego ktoś jeszcze obserwuje nas z kanapy, nie mrugając oczami.
On. Mój dziadek. Jego choroba.
– Panie Pelayo, jak się pan dziś miewa?
Dziadek burczy coś, czego nie potrafię zrozumieć, a Enol się uśmiecha, jakby ci dwaj mieli swój własny język.
– Zasmakuje panu, gwarantuję. Soczewica Covadongi to jedno z pana ulubionych dań.
Enol wchodzi do kuchni, jakby był u siebie, i zaczyna wyciągać pojemniki z jedzeniem i zbierać puste, które dziadek zostawił na blacie. Mama mi mówiła, że Pelayo na to gdera, ale Villarowie codziennie przynoszą mu jedzenie, chociaż nie sądziłam, że zajmuje się tym Enol. Wyobrażałam go sobie na otwartym morzu, jak szuka nowych gatunków zwierząt albo, bo ja wiem, bada jakość wód, a nie jak pomaga w rodzinnym interesie. Chociaż, jeśli dobrze się zastanowić, on też nie wyobrażał sobie, że wrócę do Vareli, żeby opiekować się dziadkiem, co tylko udowadnia nam, że już się nie znamy. Już nie jesteśmy tą dwójką pogrążoną w dziwacznych rozmowach, jak mówili o nas pozostali.
Nagle zastanawiam się, czy Alonso i Nacho też są w miasteczku, i zastygam.
Kiedy Enol zamierza nałożyć jedzenie na talerze, podchodzę do niego i zabieram mu naczynia.
– Daj mi to, ja się tym zajmę. Dzięki.
Enol zaciska usta, ale słucha mnie i wyciera ręce o ścierkę, po czym żegna się w sposób, który mnie rani:
– Kiedy wyjeżdżasz?
– Nie wiem. To zależy od…
Pozwalam, żeby słowa zawisły w powietrzu, ponieważ boli mnie, gdy myślę o stanie dziadka i o tym, co może zadecydować o moim wyjeździe. Enol przytakuje zamyślony i zaciska szczękę.
– Jutro przyniosę dwie porcje.
Przed wyjściem Enol idzie do salonu i staje przed dziadkiem, który zadaje mu pytanie, spoglądając w okno nieobecnym wzrokiem:
– Jak wygląda dziś morze?
– Jest wzburzone. Niespokojne. Jakby napotkało coś, czego się nie spodziewało.
Spoglądam na Enola i czuję na sobie jego spojrzenie; rzucił słowa ostre jak brzytwa, na które w gruncie rzeczy chyba zasługuję.
ENOL
Bam.
Jak strzała.
Tak, cholera, prosto w serce.
ALBA
Varela zawsze wydawała mi się miejscem, które zastygło w czasie. Myślę, że gdybym mogła przenieść się w przeszłość, napotkałabym identyczny obraz, jaki mam teraz przed sobą. Skok w czasie do lat osiemdziesiątych, pięćdziesiątych, trzydziestych… Co za różnica? Wszystko wyglądałoby właściwie tak samo. Morze. Koty liżące sobie łapy na drodze. Domy z kamienia upstrzone kolorowymi kwiatami. Kobieta w fartuchu rzucająca z okna ptakom kawałki chleba. Jedyną rzeczą, która odmieniłaby ten krajobraz jak z pocztówki, byłaby latarnia morska, która wiele lat temu świeciła, a dziś zgasła.
Czy Pelayo za nią tęskni? Czy to dlatego pyta Enola, jak wygląda morze, choć każdego ranka sam może je zobaczyć? Kim staje się latarnik, któremu odebrano jego latarnię?
Potrząsam głową, żeby odsunąć od siebie te dziwne pytania, które często przychodzą mi na myśl, i idę wąskimi, stromymi uliczkami na plażę. Bocanegra wita mnie tak jak zawsze: zapiera mi dech w piersiach i przypomina, że tam jesteśmy malutcy i niewiele znaczący, chociaż uważamy się za centrum wszechświata. To miejsce zawsze tak na mnie działało i nic się nie zmieniło.
Jest przypływ, więc nie można spacerować po plaży. To jeden z jej uroków i dlatego miasteczko nie zostało tak wydeptane jak wiele innych w tym rejonie: otóż Bocanegra jest jedyną plażą w Vareli i można się do niej dostać tylko przez pół dnia. Kiedy nadchodzi przypływ, piasek zostaje zalany i pozostaje tylko ciemność skał i dźwięk uderzających o nie fal. To jest cholernie piękne. I jednocześnie straszne, ponieważ często myślę o tym, jak kruche jest wszystko i jak szybko moje ciało zniknęłoby pod wodą, gdybym zrobiła krok w przód.
Wychylam się przez balustradę, która oddziela deptak od urwiska, i czuję na policzkach wilgoć bryzy. Dostaję gęsiej skórki i zastanawiam się, ile ciał wyłoniło się z tych wód. Marynarzy. Pijanych, pochłoniętych przez morze w wyniku niefortunnego potknięcia. Głupich turystów, chcących zrobić ryzykowne zdjęcie. Samobójców.
– Zamierzasz skoczyć?
Odwracam się, podskakując, i widzę znajomą twarz. Ciemne, zmierzwione włosy, brązowe oczy i nieśmiały uśmiech. Od razu myślę o Enolu. O jego delikatnych uśmiechach, których niby nie było, a jednak zawsze błąkały mu się na ustach. Nie wiem, czy potrafi jeszcze tak się uśmiechać.
– Bras?
– Ten sam, tylko przystojniejszy. Przynajmniej mam nadzieję.
Wybucham śmiechem, a on mi wtóruje, po czym daje mi dwa całusy. Urósł. I to jak! Nadal jest młodszym bratem Enola, choć wyraźnie widać, że nie jest już dzieckiem. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale wszyscy wyrośliśmy.
– Zawsze byłeś najśliczniejszy w rodzinie, ale teraz to już nie ma wątpliwości.
Puszczam do niego oko i znowu się śmiejemy.
Kiedy widziałam go ostatnim razem, był jeszcze dzieciakiem. Między trzynastolatkiem a szesnasto- i siedemnastolatkami, którymi byliśmy ostatniego lata spędzonego w Vareli, istniała przepaść nie do pokonania. Gdy byliśmy młodsi, zgadzaliśmy się, żeby się z nami bawił, ale w miarę jak dorastaliśmy, odsunęliśmy się od niego, a jemu chyba to nie przeszkadzało. Dołączył do paczki rówieśników i w pewnym sensie pozwolił, żeby tamto lato było tylko nasze. Być może to jego nieobecność przy stawianiu granic doprowadziła do tego, co nieuchronnie nastąpiło.
– Przyjechałaś na weekend?
Jego pytanie daje mi do zrozumienia, że Enol nie wyjawił mu powodu mojego przyjazdu bez biletu powrotnego, i nie wiem, jak się z tym czuję. Choć tak naprawdę wiem. Złości mnie to. Wkurza, ponieważ irytuje mnie świadomość, że nie wiem, co Enol myśli teraz na mój temat. Wcześniej znałam go na wylot, wystarczyło, że raz na niego spojrzałam i wiedziałam, co mu chodzi po głowie, ale teraz czuję, że jesteśmy dwojgiem nieznajomych, których drogi pewnego dnia się skrzyżowały, a potem rozeszły.
– Zostanę na jakiś czas.
– O, ale super.
Uśmiecham się półgębkiem, ponieważ nie jestem przekonana, czy mój przyjazd do Vareli może być dla kogoś powodem do radości. Nawet dziadek nie wydaje się zadowolony z mojego towarzystwa. Natychmiast zdaję sobie sprawę, że uczucie, które zawsze dręczyło mnie w domu, towarzyszy mi także tutaj. Ta pewność, że nigdzie nie pasuję.
Powinnam przestać myśleć o tak pesymistycznych rzeczach, kiedy od urwiska dzieli mnie tylko jeden skok.
– Tak, musiałam się oderwać. Przerwałam studia, poza tym dziadek potrzebuje pomocy.
Na jego twarzy widać zakłopotanie.
– Och, jasne. Przykro mi, Alba.
– Nie martw się. Takie jest życie.
– Ale to nadal cholerstwo.
Kiwam głową i spoglądamy na morze. Bo tak jest. To straszne cholerstwo. Dolegliwości, które przychodzą z wiekiem, nie oszczędzają nikogo, ale mogą być mniej lub bardziej dotkliwe. A zapominanie? Choć wielu oddałoby wszystkie pieniądze, żeby zapomnieć, nie przychodzi mi do głowy żaden inny bardziej okrutny sposób zakończenia życia. Wymazać je. Sprawić, by zniknęło. Odebrać jedyną rzecz, która ci pozostała i pomaga myśleć, że warto odejść: wspomnienia.
– Myślisz o śmierci?
Bras śmieje się ochryple obok mnie i drży.
– Nie, do cholery. Ale chrzanisz, Alba!
Śmieję się i wzruszam ramionami. Ja ciągle o tym myślę. Nie chorobliwie, ale z zaciekawieniem, jak o części życia. Życie i śmierć jako początek i koniec taśmy filmowej.
– Zastanawiam się, czy on się jej boi.
Bras wzdycha i odgarnia palcami kosmyk włosów. Powietrze się ochładza, więc się obejmuję. Bras czuje się niezręcznie, ale nie mam mu tego za złe. Zwykle wywołuję taki efekt ze zdumiewającą łatwością. To prawie dar.
– No właśnie, mój brat mi mówił, że jesteś strasznie dziwna.
– Nie zaprzeczam.
Uśmiecham się. Przypominam sobie rozmowy z Enolem na tej plaży i zastanawiam się, czy nadal zadaje sobie tyle pytań co wtedy. Czy ciągle wierzy w inne życie w głębinach morza. Czy nadal zastanawia się, co sensowniej byłoby zjeść: dżdżownice czy kleszcze, jeśli musiałby wybierać.
– Ale w sumie strach jest chyba normalny, Alba. Nawet jeśli boimy się dlatego, że nie wiemy, co nas czeka po drugiej stronie. To musi być koszmarne, nie uważasz? Mamy ciało i myślimy, a tu nagle bam!, nicość. Nie mam ochoty nawet o tym myśleć. Gdybym przynajmniej był wierzący, zostałaby mi jakaś pociecha, ale religia nie jest dla mnie. – Bras cmoka i na mnie spogląda. – Twój dziadek wierzy w Boga?
Kręcę nieznacznie głową, choć właściwie wcale nie jestem tego pewna. Nagle zdaję sobie sprawę, że ledwo znam swojego dziadka. Nie wiem tego, co ważne. Co go wzrusza, co kieruje jego życiem i nadaje mu sens.
– Mój dziadek wierzy tylko w nie.
Patrzymy na morze i się uśmiechamy. Bras jest chłopakiem z Vareli, więc rozumie, co chcę powiedzieć. Potem rozmawiamy o głupotach dużo bardziej odpowiednich do naszego wieku, na przykład o tym, że Bras właśnie zaczął studiować turystykę w Oviedo, że ma dziewczynę i szaleje na jej punkcie, i choć ma przeczucie, że zatęskni za spokojem Vareli, mieszkanie poza domem w tygodniu jest fantastycznym doświadczeniem.
Ale moje myśli ciągle krążą wokół tego, co Bras tak wyraźnie mi uświadomił, i wokół powodu, dla którego tu jestem: chodzi o niego. O Pelayo. O mężczyznę, który zaczyna zapominać. Mężczyznę, którego może pora wreszcie poznać, zanim upływający czas zacznie działać przeciwko niemu i Pelayo całkiem zniknie.