„Chwała Portugalii” to czarna komedia – wyjątkowo czarna, przerażająca, potworna, groteskowa, nielinearna, barokowa. Opowiada o upadku portugalskiego imperium kolonialnego, zmaganiach jednostki z traumami wojny oraz trudach rzeczywistości powojennej.


Już sam tytuł książki jest ironiczny i przewrotny: fraza zaczerpnięta z wersu hymnu narodowego zapowiada rozwinięcie i cel tej powieści, jakim jest ukazanie drugiej strony tej „chwały”, odsłonięcie, bez znieczulenia, prawdy leżącej po obu stronach politycznego spektrum, poprzez dwie naprzemiennie pojawiające się przestrzenie narracyjne: Luandę i Lizbonę, od 1977 do 1995 roku, przez osiemnaście lat historii.

Stosując chóralną strukturę różnych monologów zbliżających się do siebie i oddalających, autor ze szczególnym mistrzostwem wprowadza czytelnika do wnętrza postaci, ukazuje przemoc kolonializmu, rewolucji i wojny poprzez głęboki i niezatarty ślad, jaki pozostawiają w psychice człowieka.

António Lobo Antunes – pisarz i poeta portugalski, z zawodu lekarz psychiatra, autor wielu utworów inspirowanych własnymi doświadczeniami związanymi z wojną i pobytem w Angoli, będących także formą rozliczenia z portugalską mitologią narodową oraz kolonialną przeszłością. W Polsce do tej pory ukazały się trzy jego powieści, Karawele wracają (2002), Podręcznik dla inkwizytorów (2003) i Nie wchodź tak szybko w tę ciemną noc (2022). Został uhonorowany licznymi prestiżowymi wyróżnieniami literackimi, m.in. Jeruzalem Prize (2005) czy Nagrodą Camõesa (2007). Od lat jest kandydatem do Literackiej Nagrody Nobla.

António Lobo Antunes
Chwała Portugalii
Przekład: Wojciech Charchalis
Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Premiera: 11 września 2024
 
 


Hymn Por­tu­ga­lii


 
Mórz he­rosi, cny na­ro­dzie,
Lu­dzie dzielny i wspa­niały,
Jesz­cze raz na nowo pod­nieś
Splen­dor, chwałę Por­tu­ga­lii!
 
Wśród pa­mięci mgieł da­le­kich
Grzmią, Oj­czy­zno, mocne głosy
Dzia­dów, wiel­kich przod­ków two­ich.
Spra­wią one, że zwy­cię­żysz.
 
Do broni, do broni!
Na lą­dzie i po­śród mórz.
Do broni, do broni!
Za Oj­czy­znę w krwawy bój
Na ar­maty marsz, marsz, marsz!

WSTĘP

An­tó­nio Lobo An­tu­nes na­leży do tych pi­sa­rzy, któ­rych zwią­zek z oj­czy­zną jest na tyle silny, że nie mogą się po­wstrzy­mać przed jej kry­ty­ko­wa­niem, i to kry­ty­ko­wa­niem do­głęb­nym, wy­ty­ka­ją­cym naj­mniej­sze na­wet błędy i po­tknię­cia. Nic mi nie wia­domo o tym, czy An­tu­nes miał oka­zję spo­tkać oso­bi­ście Tho­masa Bern­harda, ale są­dzę, że z całą pew­no­ścią świet­nie by się ze sobą po­ro­zu­mieli. Tak bo­wiem jak wielki Au­striak na Au­strię, An­tu­nes plwa na Por­tu­ga­lię w każ­dej ze swo­ich ksią­żek, ob­na­ża­jąc w nich zło i hi­po­kry­zję spo­łe­czeń­stwa.
Pod tym wzglę­dem po­wstała w 1997 roku po­wieść Chwała Por­tu­ga­lii nie różni się od po­zo­sta­łych jego utwo­rów. Po­ru­szane w niej za­gad­nie­nia mogą być od­czy­ty­wane jako uni­wer­salne, nie­mniej ich grun­towne zro­zu­mie­nie wy­maga po­zna­nia kon­tek­stu zda­rzeń, za­równo hi­sto­rycz­nego, jak rów­nież ide­olo­gicz­nego i geo­gra­ficz­nego. Kon­tekst ten, rzecz ja­sna, nie jest nie­zbędny, uczyni jed­nak lek­turę peł­niej­szą i bar­dziej sa­tys­fak­cjo­nu­jącą. Dla­tego też su­ge­ruję roz­po­czę­cie lek­tury od ni­niej­szego wstępu.

***

Ko­niec dru­giej wojny świa­to­wej ozna­czał dla Por­tu­ga­lii ciężki czas, mimo bo­wiem ofi­cjal­nie de­kla­ro­wa­nej neu­tral­no­ści, Sa­la­za­row­ski rząd jed­no­znacz­nie sym­pa­ty­zo­wał z pań­stwami Osi i przez lata wojny kon­ty­nu­ował bu­do­wa­nie fa­szy­stow­skiego re­żimu. Zwy­cię­stwo alian­tów i na­stę­pu­jąca po nim izo­la­cja Por­tu­ga­lii na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej wy­mu­siły na kraju wiele zmian, rów­nież na po­zio­mie ide­olo­gicz­nym. Co prawda Sa­la­zar od­stą­pił od fa­szy­stow­skiej sym­bo­liki, lecz nie zwró­cił się ku de­mo­kra­cji, którą uwa­żał za prze­jaw sła­bo­ści Za­chodu – zo­stał przy na­ro­dowo-ka­to­lic­kiej dyk­ta­tu­rze. Na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej gra to­czyła się przede wszyst­kim o utrzy­ma­nie im­pe­rium ko­lo­nial­nego roz­rzu­co­nego po trzech kon­ty­nen­tach. Stop­niowe opusz­cza­nie do­mi­niów za­mor­skich przez wiel­kie po­tęgi: An­glię i Fran­cję oraz Ho­lan­dię i Bel­gię, kształ­to­wa­nie się no­wego, dwu­bie­gu­no­wego ładu mię­dzy­na­ro­do­wego sta­wiało Por­tu­ga­lię w bar­dzo trud­nym po­ło­że­niu. Biedny, w za­sa­dzie po­zba­wiony prze­my­słu i su­row­ców na­tu­ral­nych kraj, nie­ra­dzący so­bie z za­rzą­dza­niem swo­imi za­mor­skimi te­ry­to­riami mu­siał zma­gać się z dą­że­niami eman­cy­pa­cyj­nymi pod­po­rząd­ko­wa­nych lu­dów wspie­ra­nych nie tylko ofi­cjal­nie przez ONZ, ale także po­ta­jem­nie przez USA i ZSRR oraz ich so­jusz­ni­ków.
Ule­ga­jąc tym na­ci­skom i pró­bu­jąc ra­to­wać im­pe­rialny sta­tus pań­stwa, rząd sta­nął więc wo­bec pil­nej po­trzeby re­formy, aby z jed­nej strony osła­bić dą­że­nia eman­cy­pa­cyjne w ko­lo­niach, z dru­giej zaś na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej wy­trą­cić opo­nen­tom ar­gu­menty i przed­sta­wić sie­bie jako pań­stwo od za­wsze zaj­mu­jące te­ry­to­ria w Afryce, za­sie­działe tam i nie­moż­liwe do usu­nię­cia. W tym celu po­sta­no­wiono się­gnąć po dawną ideę lu­zo­tro­pi­ka­li­zmu.

***

Bra­zy­lij­ski so­cjo­log Gil­berto Freyre, na fali har­lem­skiego od­ro­dze­nia i bra­zy­lij­skiego mo­der­ni­zmu, stwo­rzył w 1933 roku nową kon­cep­cję na­rodu bra­zy­lij­skiego. Było to o tyle istotne, że co­raz bar­dziej na­pięta sy­tu­acja geo­po­li­tyczna – na­ci­ski ze strony Nie­miec, Włoch i USA zmie­rza­ją­cych do pod­po­rząd­ko­wa­nia so­bie Bra­zy­lii lub jej czę­ści (zresztą rów­nież Pol­ska dą­żyła do za­kła­da­nia tam ko­lo­nii) – wy­mu­siły na pre­zy­den­cie Ge­túlio Var­ga­sie przy­śpie­sze­nie pro­cesu ujed­no­li­ca­nia i kon­so­li­do­wa­nia na­rodu w ogrom­nie – geo­gra­ficz­nie, et­nicz­nie i ję­zy­kowo – zróż­ni­co­wa­nym spo­łe­czeń­stwie. Kon­cep­cja Frey­rego wy­cho­dziła na­prze­ciw temu za­po­trze­bo­wa­niu. Na czym po­le­gała wiel­kość i no­wa­tor­stwo owej teo­rii? Ano na tym, że Freyre włą­czył do bu­dowy na­rodu bra­zy­lij­skiego nowy sub­strat w po­staci czar­nej lud­no­ści, która do tej pory w pa­nu­ją­cej po­wszech­nie ra­si­stow­skiej wi­zji świata była ele­men­tem po­zba­wio­nym ja­kiej­kol­wiek kul­tury. Teo­rie ra­si­stow­skie, w la­tach trzy­dzie­stych XX wieku cią­gle roz­wi­jane na naj­waż­niej­szych uni­wer­sy­te­tach, były po­kło­siem kon­fe­ren­cji ber­liń­skiej z prze­łomu lat 1884–1885, ma­ją­cej uza­sad­nić pod­boje eu­ro­pej­skie w Afryce i jej pod­po­rząd­ko­wa­nie. Do­dat­kowo jesz­cze w Bra­zy­lii wszy­scy czarni byli po­tom­kami nie­wol­ni­ków – nie­wol­nic­two znie­siono tam późno, bo do­piero w 1888 roku – nic za­tem dziw­nego, że cią­gle uwa­żano czar­nych za istoty gor­sze, sto­jące ni­żej w roz­woju niż wszyst­kie inne rasy, przede wszyst­kim biali. Freyre na­to­miast uznał czar­nych za ta­kich sa­mych no­si­cieli kul­tury jak każdy inny czło­wiek, do tego bar­dzo mocno od­dzia­łu­ją­cych na bra­zy­lij­skich bia­łych, mimo swego po­śled­niej­szego miej­sca w hie­rar­chii. We­dług tego so­cjo­loga kul­tura bra­zy­lij­ska po­wstała w wy­niku wy­mie­sza­nia się czar­nych z bia­łymi (oraz in­nymi ra­sami, choć w mniej­szym stop­niu), któ­rych naj­licz­niej re­pre­zen­to­wali Por­tu­gal­czycy.
Wiel­kie za­sługi przy­pi­sał Freyre Por­tu­gal­czy­kom jako he­ro­som epoki od­kryć geo­gra­ficz­nych, ob­da­rzo­nych wy­jąt­ko­wymi ce­chami, po­zwa­la­ją­cymi im two­rzyć nowe na­rody i nowe kul­tury, uka­zy­wał ich nie­mal jako su­per­me­nów ko­lo­ni­za­cji. Naj­waż­niej­szą z tych cech miała być to­le­ran­cja wy­ni­ka­jąca z przy­zwy­cza­je­nia do me­ty­sażu. Sama Por­tu­ga­lia wszak – we­dług Frey­rego – jest pro­duk­tem mie­sza­nia się róż­nych lu­dów i kul­tur: cel­tyc­kich, ger­mań­skich, rzym­skiej, arab­skich i ber­be­ryj­skich. We­dług au­tora owa to­le­ran­cja prze­ja­wiała się przede wszyst­kim w nie­agre­syw­nym ka­to­li­cy­zmie (in­nym niż hisz­pań­ski) i w sy­pia­niu ze wszyst­kimi ko­bie­tami nie­za­leż­nie od ich rasy, a za­tem do „pro­du­ko­wa­nia mie­szań­ców”. Po­nadto usy­tu­owa­nie Por­tu­ga­lii na krań­cach Eu­ropy i Afryki czy­niło jej miesz­kań­ców od­por­nymi na tro­pi­kalne cho­roby, umoż­li­wia­jąc im prze­by­wa­nie w tro­pi­kach, ergo ich ko­lo­ni­zo­wa­nie. Z ja­kichś po­wo­dów au­tor uznał także, że wi­tal­ność oraz ape­tyt sek­su­alny tego na­rodu wy­kra­cza da­leko poza prze­ciętną, stąd Por­tu­gal­czycy naj­le­piej na­dają się do za­sie­dla­nia no­wych ziem w tro­pi­kach, za­tem tylko dzięki Por­tu­gal­czy­kom mógł się zro­dzić twór tak wspa­niały jak na­ród bra­zy­lij­ski.
Teo­rię po­wstałą z tych prze­my­śleń na­zwał Freyre lu­zo­tro­pi­ka­li­zmem („luzo” od Lu­zy­tan, przed­sta­wi­cieli cel­tyc­kiego ple­mie­nia, w ofi­cjal­nej por­tu­gal­skiej mi­to­lo­gii bę­dą­cych przod­kami na­rodu por­tu­gal­skiego, i „tro­pi­ka­lizm” od tro­pi­kal­nych kra­jów ko­lo­ni­zo­wa­nych przez Por­tu­ga­lię). Teo­ria ta dziś już trąci myszką, jest ra­si­stow­ska i ze wszech miar nie­po­li­tycz­nie eu­ro­po­cen­tryczna, nie­mniej na owe czasy była na­prawdę re­wo­lu­cyjna. Wszyst­kich za­in­te­re­so­wa­nych do­kład­nym jej po­zna­niem od­sy­łam do książki Gil­berta Freyre, Pa­no­wie i nie­wol­nicy, przeł. H. Czajka, PIW, War­szawa 1985.
Praca Frey­rego zo­stała wy­dana w 1933 roku i od razu wzbu­dziła za­in­te­re­so­wa­nie krę­gów aka­de­mic­kich w Por­tu­ga­lii, choć trzeba przy­znać, że po­cząt­kowo nie za wiel­kie. Do­piero w 1951 roku, gdy Por­tu­ga­lia zna­la­zła się w trud­nej sy­tu­acji geo­po­li­tycz­nej, rzą­dowi spe­cja­li­ści od pro­pa­gandy się­gnęli po tę teo­rię i uczy­nili z niej sztan­da­rową ide­olo­gię No­wego Pań­stwa. Zro­bili za­tem Por­tu­gal­czycy z bra­zy­lij­skiego lu­zo­tro­pi­ka­li­zmu fi­gowy li­stek swo­jego ko­lo­nia­li­zmu. Za­pro­szony do od­by­cia po­dróży po im­pe­rium por­tu­gal­skim – po­dróży iście bi­zan­tyj­skiej – Freyre skwa­pli­wie na nią przy­stał i w róż­nych pu­bli­ka­to­rach oraz pod­czas uni­wer­sy­tec­kich od­czy­tów gło­sił wiel­kość Por­tu­ga­lii, kul­tur lu­zo­tro­pi­kal­nych w ko­lo­niach, które na tę oko­licz­ność wró­ciły do sta­rej na­zwy pro­win­cji za­mor­skich (zwały się tak od 1834 do 1974 roku, z małą prze­rwą na lata 1936–1951, kiedy to no­siły miano ko­lo­nii).
Na­leży jed­nak zwró­cić uwagę na to, że sto­so­wa­nie teo­rii lu­zo­tro­pi­ka­li­zmu, po­wsta­łej wszak do opisu na­rodu i kul­tury bra­zy­lij­skiej, w celu opi­sa­nia kul­tury por­tu­gal­skich do­mi­niów w Afryce było ab­so­lut­nie po­zba­wione sensu – poza pro­pa­gan­do­wym, rzecz ja­sna – i nie miało nic wspól­nego z rze­czy­wi­sto­ścią; może z ma­łym wy­jąt­kiem Wysp Zie­lo­nego Przy­lądka. W za­sa­dzie mo­żemy stwier­dzić, że w na­le­żą­cej do Por­tu­ga­lii kon­ty­nen­tal­nej Afryce oraz na Wy­spach Świę­tego To­ma­sza i Ksią­żę­cej de facto pa­no­wał apar­theid, mie­sza­nie się ras i kul­tur za­cho­dziło w zni­ko­mym stop­niu. Ob­raz dziel­nego Por­tu­gal­czyka, który brata się z czar­nym w An­goli, Mo­zam­biku czy Gwi­nei, two­rząc tym sa­mym nową kul­turę, był więc ty­leż gro­te­skowy, co upo­ka­rza­jący dla czar­nych miesz­kań­ców tych pro­win­cji.

***

W roku 1951, oprócz wpro­wa­dze­nia do pro­pa­gandy pań­stwo­wej idei lu­zo­tro­pi­ka­li­zmu i po­wrotu do daw­nej na­zwy „pro­win­cji za­mor­skich” za­miast „ko­lo­nii”, z jed­no­cze­snym za­stą­pie­niem ofi­cjal­nej na­zwy „Im­pério Co­lo­nial” (Im­pe­rium Ko­lo­nialne) okre­śle­niem „Ul­tra­mar” (Za­mo­rze), zre­for­mo­wano kon­sty­tu­cję w od­nie­sie­niu do tychże pro­win­cji. Za­sad­ni­czo wpro­wa­dzono dwie istotne zmiany. Po pierw­sze, wszyst­kie pro­win­cje im­pe­rium były od­tąd so­bie równe, miały ta­kie samo zna­cze­nie, czyli Por­tu­ga­lia była jedna i nie­po­dzielna od Minho (rzeki gra­nicz­nej od­dzie­la­ją­cej ją od hisz­pań­skiej Ga­li­cii) do Ti­moru (wy­spy le­żą­cej na an­ty­po­dach, opo­dal Au­stra­lii) i można było po­mię­dzy wszyst­kimi pro­win­cjami pro­wa­dzić wolną wy­mianę go­spo­dar­czą. Druga zmiana od­no­siła się do oby­wa­tel­stwa por­tu­gal­skiego, które mo­gli te­raz po­sia­dać wszy­scy lu­dzie za­miesz­ku­jący te­ry­to­rium ca­łego pań­stwa, także czarni, pod wa­run­kiem wsze­lako, że się za­sy­mi­lują. Ozna­czało to, że tzw. kra­jowcy (in­díge­nas), aby uzy­skać sta­tus za­sy­mi­lo­wa­nego, mu­sieli „zdać eg­za­min” z kul­tury por­tu­gal­skiej przed spe­cjalną ko­mi­sją, tzn. mu­sieli udo­wod­nić, że po­słu­gują się ję­zy­kiem por­tu­gal­skim w mo­wie i pi­śmie, od­ży­wiają się jak Por­tu­gal­czycy (tzn. je­dzą chleb, sztok­fi­sza i piją wino), uży­wają noża i wi­delca przy stole, śpią w łóżku, a nie na ziemi na ma­cie, mają stałą pracę, prak­ty­kują re­li­gię chrze­ści­jań­ską i nie są bi­ga­mi­stami – uprze­dzam uwagę re­dak­cji co do mę­skiej koń­cówki: o ko­bie­tach w tym do­ku­men­cie, jak i w wielu in­nych do­ku­men­tach No­wego Pań­stwa, nie było mowy, do­ty­czył on wy­łącz­nie męż­czyzn, od któ­rych ko­biety były za­leżne. Ozna­czało to po­dział czar­nych na dwa ro­dzaje: kra­jow­ców, któ­rzy nie bę­dąc oby­wa­te­lami Por­tu­ga­lii, pod­le­gali od­dziel­nemu prawu, i asy­mi­lo­wa­nych, któ­rzy pod­le­gali prawu bia­łych, jed­nakże z pew­nymi ogra­ni­cze­niami ra­so­wymi. Rzecz ja­sna ni­kogo do pracy przy­mu­szać nie było wolno, wszak nie­wol­nic­two znie­siono jesz­cze w po­przed­nim wieku, nie­mniej można było przy­mu­szać lu­dzi do pracy przy dzie­łach po­żytku pu­blicz­nego, ta­kich jak drogi, mo­sty czy za­pory, co oczy­wi­ście pro­wa­dziło do wielu nad­użyć. Tak zwani con­tra­ta­dos, czyli za­kon­trak­to­wani, by­wali na pod­sta­wie tego prawa zmu­szani do pracy nie tylko przy bu­do­wie dróg i mo­stów, ale też np. na pry­wat­nych plan­ta­cjach, nie­rzadko da­leko od domu – szcze­gól­nie złą sławę miały Wy­spy Świę­tego To­ma­sza i Ksią­żęca ze swo­imi plan­ta­cjami kawy.
Teo­re­tycz­nie więc wszy­scy asy­mi­lo­wani i biali byli równi wo­bec prawa, lecz w co­dzien­nym ży­ciu ra­sizm trwał w naj­lep­sze. Zresztą nie tylko biali spo­glą­dali z wyż­szo­ścią na czar­nych, miesz­kańcy me­tro­po­lii po­gar­dzali rów­nież bia­łymi miesz­kań­cami Afryki. Ten ra­sizm oraz nad­mierne eks­plo­ato­wa­nie czar­nych w An­goli do­pro­wa­dziły w 1961 roku do wy­bu­chu za­mie­szek w pro­win­cji Ma­lanje, w pół­noc­nej czę­ści kraju, oraz w sa­mej sto­licy, Lu­an­dzie, które to za­mieszki osta­tecz­nie prze­kształ­ciły się w trwa­jącą trzy­na­ście lat wojnę o nie­pod­le­głość, za­koń­czoną wy­co­fa­niem się Por­tu­gal­czy­ków ze wszyst­kich po­za­eu­ro­pej­skich pro­win­cji z wy­jąt­kiem chiń­skiego Ma­kau, a w przy­padku An­goli pro­kla­mo­wa­niem nie­pod­le­gło­ści 11 li­sto­pada 1975 roku.
Mimo uzy­ska­nia nie­pod­le­gło­ści wojna nie do­bie­gła końca. Miej­sce starć por­tu­gal­sko-an­gol­skich za­jęła wojna do­mowa o do­mi­na­cję po­mię­dzy róż­nymi ugru­po­wa­niami po­li­tycz­nymi, bę­dąca w za­sa­dzie zim­no­wo­jenną wojną proxy po­mię­dzy ZSRR i USA. Osta­tecz­nie po­kój za­go­ścił w An­goli do­piero w 2002 roku.

***

Re­wo­lu­cja goź­dzi­ków, która wy­bu­chła w Li­zbo­nie 25 kwiet­nia 1974 roku, zmio­tła na­ro­dowo-ka­to­licką dyk­ta­turę i wpro­wa­dziła rządy de­mo­kra­tyczne. Nim jed­nak de­mo­kra­cja okrze­pła, miał miej­sce kil­ku­na­sto­mie­sięczny epi­zod w po­staci flirtu z ko­mu­ni­zmem, szczę­śli­wie i de­fi­ni­tyw­nie za­koń­czony je­sie­nią 1975 roku. W tym krót­kim okre­sie re­wo­lu­cyj­nego en­tu­zja­zmu cał­ko­wi­cie zmie­niono ofi­cjalną pro­pa­gandę do­ty­czącą na­rodu i jego sto­sunku do afry­kań­skich po­sia­dło­ści. Na­ro­dowo-ka­to­licki pul­pet pro­pa­gandy ho­łu­bią­cej na­ród od­kryw­ców krze­wią­cych wiarę ka­to­licką po­śród dzi­kich ple­mion w da­le­kich kra­jach, wy­prawy po przy­prawy itd., za­stą­piono pro­pe­deu­tyką wstydu z po­wodu nie­wo­le­nia, mor­do­wa­nia i pro­wa­dze­nia przez stu­le­cia han­dlu nie­wol­ni­kami. Le­ni­now­ska idea sa­mo­sta­no­wie­nia na­ro­dów oraz rów­no­ści wszyst­kich i in­ter­na­cjo­na­li­zmu nie po­zo­sta­wała tu bez zna­cze­nia. Przez z górą dwa­dzie­ścia lat na­ród por­tu­gal­ski żył w swego ro­dzaju schi­zo­fre­nicz­nym na­kła­da­niu się na sie­bie tych dwóch pro­pa­gan­do­wych hi­sto­rii. Jed­nakże lu­zo­tro­pi­ka­lizm, bę­dący fun­da­men­talną ide­olo­gią dyk­ta­tury, od­szedł w nie­byt, przy­naj­mniej ofi­cjal­nie, gdyż jego echa po­brzmie­wają w spo­łe­czeń­stwie do dzi­siaj.
Do­piero w po­ło­wie lat dzie­więć­dzie­sią­tych za­częto otwar­cie wra­cać do cza­sów ko­lo­nial­nych, pu­bli­ku­jąc wspo­mnie­nia, al­bumy, spe­cjalne nu­mery cza­so­pism, po­ja­wiły się pro­gramy te­le­wi­zyjne, filmy i książki no­stal­gicz­nie na­wią­zu­jące do „sta­rych, do­brych cza­sów”. Wtedy też An­tó­nio Lobo An­tu­nes wy­dał po­wieść za­ty­tu­ło­waną Chwała Por­tu­ga­lii.

***

Mamy w tej po­wie­ści od­ma­lo­wany ob­raz ży­cia w ko­lo­niach przed wy­bu­chem bun­tów ro­bot­ni­czych w Ma­lanje w 1961 roku, pod­czas tych bun­tów i po nich, w cza­sie ucieczki Por­tu­gal­czy­ków z An­goli, w cza­sie wojny do­mo­wej, aż po 1992, rok za­wie­sze­nia broni i roz­pi­sa­nia pierw­szych wy­bo­rów, które zresztą skoń­czyły się rze­zią i wzno­wie­niem walk. Au­tor ma­luje zmierzch cy­wi­li­za­cji lu­zo­tro­pi­kal­nej w An­goli, z ca­łym jej okru­cień­stwem, bez­sen­sow­no­ścią i de­gren­go­ladą. Pi­kan­te­rii do­daje książce wy­bór ty­tułu, bę­dą­cego jed­nym z wer­sów por­tu­gal­skiego hymnu na­ro­do­wego, w któ­rym sławi się na­ród od­kryw­ców, ma­ry­na­rzy i żoł­nie­rzy.
An­tu­nes nie byłby sobą, gdyby nie przy­ło­żył swo­jej li­te­rac­kiej lupy do sto­sun­ków pa­nu­ją­cych w ty­po­wej por­tu­gal­skiej ro­dzi­nie z ko­lo­nii, choć mó­wie­nie w tym przy­padku o ty­po­wo­ści przez nie­któ­rych może zo­stać uznane za nad­uży­cie. Po­nie­waż główny na­cisk zdaje się po­ło­żony w tej po­wie­ści na ra­sizm i na za­leż­no­ści swój/obcy w ko­lo­niach, ro­dzina rów­nież jest po­dzie­lona, nie tylko kla­sowo (mamy w niej lu­dzi o róż­nym po­zio­mie za­moż­no­ści), ale także ra­sowo. Po­dział kla­sowy i ra­sowy, choć przede wszyst­kim ten drugi, pro­wa­dzi do po­waż­nych kon­flik­tów ro­dzin­nych, w swej isto­cie do­głęb­nie ra­si­stow­skich. Po­wie­ściowa ro­dzina jawi się jako oglą­dana przez so­czewkę Por­tu­ga­lia, mio­ta­jąca się pod wpły­wem wła­snych de­mo­nów obu­dzo­nych i wy­ho­do­wa­nych przez Sa­la­za­row­ską pro­pa­gandę i się­ga­jący od­le­głych stu­leci tra­dy­cyjny por­tu­gal­ski ra­sizm. Znowu bo­wiem, wbrew idei lu­zo­tro­pi­ka­li­zmu gło­szą­cej zdol­ność Por­tu­gal­czy­ków do me­ty­sażu oraz to­le­ran­cję ra­sową i re­li­gijną, ich toż­sa­mość kształ­to­wała się w opo­zy­cji do ob­cych: mu­zuł­ma­nów (w pro­pa­gan­dzie zwa­nych Ara­bami, choć głów­nie byli to au­to­chtoni i Ber­be­ro­wie z pół­noc­nej Afryki), Ży­dów (wy­gna­nych z Por­tu­ga­lii w 1497 roku), póź­nej zaś do nie­wo­lo­nych czar­nych i bra­zy­lij­skich In­dian.
Bez względu jed­nak na to, czy przed­sta­wiona w po­wie­ści ro­dzina ma sym­bo­licz­nie przed­sta­wiać spo­łe­czeń­stwo por­tu­gal­skie, czy nie, jej pro­blemy toż­sa­mo­ściowe oraz na­kre­ślone tło zna­ko­mi­cie pre­zen­tują schy­łek por­tu­gal­skiego im­pe­rium, rów­nież w sfe­rze idei – ban­kruc­two na­ro­do­wej pro­pa­gandy.

***

Au­tor, ma­jący, jako się rze­kło, skłon­ność do roz­grze­by­wa­nia ran i wsa­dza­nia kija w mro­wi­sko, wy­wle­ka­nia na świa­tło dzienne naj­bar­dziej wsty­dli­wych bru­dów swo­ich ro­da­ków, nie bez po­wodu na­pi­sał tę książkę wła­śnie w 1997 roku, kiedy na rynku wy­daw­ni­czym jęły po­ja­wiać się po­zy­cje pre­zen­tu­jące no­stal­giczne po­wroty do ko­lo­nii. Na po­zio­mie pań­stwo­wym zaś pod­jęto prace w celu stwo­rze­nia CPLP, czyli wspól­noty państw ję­zyka por­tu­gal­skiego, wzo­ro­wa­nej na bry­tyj­skiej Com­mon­we­alth; po­wo­łano ją do ży­cia w lipcu 1996 roku.
Wcze­śniej, bo już w 1992 roku, usta­no­wiono In­sty­tut Ca­mõesa na wzór Al­liance Fra­nça­ise, Bri­tish Co­un­cil i hisz­pań­skiego In­sty­tutu Ce­rvan­tesa, któ­rego ce­lem jest krze­wie­nie ję­zyka por­tu­gal­skiego i kul­tury por­tu­gal­skiej oraz na­rzu­ca­nie by­łym ko­lo­niom de­li­kat­nej, bo kul­tu­ro­wej i ję­zy­ko­wej, do­mi­na­cji, wią­żą­cej je z byłą me­tro­po­lią. Roz­po­częto też sze­ro­kie dys­ku­sje na te­mat lu­zo­fo­nii, czyli związ­ków kul­tu­ro­wych i ję­zy­ko­wych wszyst­kich lu­dzi mó­wią­cych po por­tu­gal­sku, wzbu­dza­jąc tym sa­mym na­ro­dowe i pań­stwo­wo­twór­cze wzmo­że­nie, które je­den z kry­ty­ków tej sy­tu­acji na­zwał „ka­ra­we­li­zmem”, od ka­ra­wel, na któ­rych wy­pły­wa­jący na nie­znane mo­rza Por­tu­gal­czycy „dali światu nowe światy”, jak nie­gdyś gło­siła pro­pa­ganda No­wego Pań­stwa. Szczy­tem tego sa­mo­za­chwytu nad wielką prze­szło­ścią Por­tu­ga­lii było zor­ga­ni­zo­wa­nie w Li­zbo­nie świa­to­wej wy­stawy Expo 1998, po­świę­co­nej mo­rzu i kła­dą­cej ogromny na­cisk na lu­zo­fo­nię oraz tzw. od­kry­cia geo­gra­ficzne, na któ­rej to – jak za­uwa­żył ką­śli­wie ktoś znie­sma­czony na­wro­tem im­pe­rial­nej pro­pa­gandy – za­bra­kło jed­nego pa­wi­lonu, tego po­świę­co­nego han­dlowi nie­wol­ni­kami.
Prze­ko­na­nie Por­tu­gal­czy­ków o wy­jąt­ko­wo­ści i do­nio­sło­ści ich do­ko­nań w Afryce, ewi­dent­nie po­brzmie­wa­jące echami lu­zo­tro­pi­ka­li­zmu, zo­stało spo­tę­go­wane falą tego no­stal­gicz­nego po­wrotu do prze­szło­ści. Cią­gle jesz­cze można usły­szeć nad Ta­giem, że ko­lo­ni­za­cja por­tu­gal­ska była wy­jąt­kowa, zu­peł­nie inna od fran­cu­skiej, an­giel­skiej czy bel­gij­skiej (w Ame­ryce Po­łu­dnio­wej zaś od hisz­pań­skiej), po­nie­waż była wy­zbyta ra­si­zmu i ty­po­wej dla in­nych ko­lo­nial­nej opre­sji. Te lu­zo­tro­pi­kalne bajki by­wają wzmac­niane stwier­dze­niem, nie­stety na­der czę­sto po­wta­rza­nym, że Por­tu­ga­lia to wspa­niały kraj i na­ród, bo­wiem „to my wy­my­śli­li­śmy (in­ven­támos) Mu­latkę”. Okropne to zda­nie, przy­wo­ły­wane po­wszech­nie na­wet przez przed­sta­wi­cieli rządu – sły­sza­łem na wła­sne uszy! – tchnie nie­praw­do­po­dob­nym ra­si­zmem, mi­zo­gi­nią i pa­ter­na­li­zmem wo­bec Afry­ka­nów. Wy­po­wia­da­ją­cym je bez­myśl­nie lu­dziom nie przy­cho­dzi do głowy ogrom prze­mocy i gwałtu, które to „wy­na­le­zie­nie Mu­latki” ze sobą nio­sło.
Jak ro­zu­miem, An­tu­ne­sowi ta lu­zo­foń­ska fan­fa­ro­nada i sa­mo­uwiel­bie­nie już z da­leka śmier­działy lekko od­grze­wa­nym zjeł­cza­łym pul­pe­tem lu­zo­tro­pi­ka­li­zmu i Sa­la­za­row­skiego im­pe­ria­li­zmu – słusz­nie zresztą – któ­rego jako uczest­nik wojny w An­goli zwy­czaj­nie nie był w sta­nie znieść. Stąd, jak mnie­mam, po­ja­wiła się po­trzeba na­pi­sa­nia ni­niej­szej książki, bę­dą­cej łyżką dzieg­ciu por­tu­gal­skiego ra­si­zmu w beczce miodu lu­zo­fo­nii i no­stal­gicz­nej por­tu­gal­skiej chwały wiel­kich od­kryw­ców nio­są­cych światu świa­tło cy­wi­li­za­cji.
 
Woj­ciech Char­cha­lis

 
Wesprzyj nas