Szwedzki duet pisarski powraca z drugim tomem serii o policjancie Tomasie Wolfie i dziennikarce Verze Berg. Bardzo wciągający i dobrze napisany klasyczny szwedzki kryminał.
Rok 1994, społeczeństwo szwedzkie jest głęboko poruszone katastrofą na Morzu Bałtyckim – zatonięciem promu MS Estonia – w której zginęły 852 osoby.
Policjant Tomas Wolf, który wciąż nie może poradzić sobie z osobistymi traumami, zostaje wezwany do morderstwa w burdelu. Czy uda mu się pokonać swoje demony i rozwiązać sprawę?
Dziennikarka Vera Berg nadal zmaga się z chaotycznym życiem prywatnym i próbuje wtopić się w społeczność w nowym miejscu pracy. Chce wyrobić sobie markę, więc wykorzystuje okazję do zbadania morderstwa w klubie ze striptizem.
Pomimo różnic, które ich dzielą, Tomas i Vera po raz kolejny będą zmuszeni współpracować. Tylko oni widzą, że istnieje związek między dwiema zbrodniami. Czy odkryją, jaki to związek i kto będzie następną ofiarą?
Sięgnij po tę powieść. Emocje buchają z każdej strony. Bardzo wciągający i dobrze napisany klasyczny szwedzki kryminał. Czyta się go ze ściśniętym gardłem.
Victor Malm
Droga wstydu
Przekład: Anna Kicka
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 28 sierpnia 2024
Wstęp
Prom pasażerski Estonia, 28 września 1994, chwilę po północy
W pubie Admirał na pokładzie piątym zabrzęczały szklanki na stole. Statkiem zarzuciło gwałtownie. Chwilę wcześniej czterdziestotrzyletni Dan Blomander stał przy oknie, obserwując sztorm. Woda w Bałtyku sprawiała wrażenie, jakby się gotowała. Żeby dostać się do baru, Dan przeszedł opuszczonymi korytarzami, których wykładziny pokryte były różnobarwnymi wymiocinami. Burza wywołała u wielu pasażerów chorobę morską. Dan przypuszczał, że większość z nich zaszyła się teraz w swoich kabinach.
Sam wcale nie czuł mdłości, jedynie upojenie alkoholem.
Po drugiej stronie stołu siedział mężczyzna. Postawił Danowi dwa kieliszki wódki. Dan spoglądał na niego, machając ręką, by rozgonić dym z papierosa.
Mężczyzna miał około pięćdziesiątki, był szczupły i łysy. Mówił poprawnie po szwedzku, z lekko wyczuwalnym wschodnioeuropejskim akcentem. Dan stracił już powoli rachubę, ile mężczyzna wypalił. Sam rzucił nałóg, po tym jak lekarz obwieścił mu diagnozę.
Nie był do końca pewien, w jakiej sprawie kompan od kieliszka zmierza do Szwecji. On sam, mechanik samochodowy z własną firmą, postanowił wziąć kilka dni wolnego, żeby zastanowić się nad niektórymi sprawami. Z powodu stagnacji gospodarczej od wielu tygodni nie miał żadnego klienta i znudziło mu się już bezczynne siedzenie w domu na Olandii. Z zepsutym samochodem ludzie teraz woleli się udać do nowo powstałych sieci warsztatów. Mali przedsiębiorcy jak Dan znikali z rynku. Nie mógł za to winić klientów. Sieciowe warsztaty miały niższe ceny. A ludziom brakowało pieniędzy. Bezrobocie sięgało ośmiu procent.
Pod wpływem chwili Dan postanowił dokądś pojechać. Oczywiście bez większych ekstrawagancji. W osiemdziesiątym siódmym był na Fuerteventurze. Tym razem padło na Tallin, gdzie wszystko kosztowało znacznie mniej niż w Szwecji. Alkohol, pokój hotelowy, a przede wszystkim kobiety. Chwalił się tym mężczyźnie siedzącemu naprzeciwko, opowiadając, co z nimi robił i jak niewiele zapłacił. Współtowarzysz prawie nie zareagował. W końcu Dan odpuścił przechwałki i skoncentrował się na piciu.
Nagle usłyszeli huk. Tak jakby z dołu, z wnętrza promu.
– Co to było? – zapytał wystraszony Dan.
Mężczyzna nie odpowiedział, złapał jedynie za butelkę i nalał im po kieliszku.
Część I
Sobota 31 grudnia 1994
1
Ze wzrokiem utkwionym w poręcz łóżka Ellen Alm poddawała się pchnięciom mężczyzny klęczącym za nią. Równomiernym, ale coraz szybszym. Wkrótce skończy. Czuła to po coraz mocniejszym uścisku jego dłoni na szyi. Udawała, że prawie traci przytomność. Szarpała się, próbując złapać powietrze. Kołysząc się, oparta na łokciach i kolanach, robiła wszystko, by myślał, że próbuje mu się wyrwać. Wtedy kończył szybciej. Takie typy lubiły patrzeć, jak cierpi.
– Proszę, przestań – jęknęła zachrypniętym głosem. – To boli.
Właściwie nic nie czuła. Ale jej słowa doprowadziły do oczekiwanego rezultatu. Z przeciągłym jęknięciem pchnął ją jeszcze ten ostatni raz, a potem opadł na łóżko. Spojrzał na nią z obrzydzeniem. Jego starczy fiut poddał się siłom grawitacji. Dysząc, mężczyzna poprawił spocone siwe włosy. A potem uśmiechnął się z wyższością.
Ellen nie miała siły patrzeć na jego pomarszczone cielsko. Wstała i przeszła po zabrudzonej wykładzinie do przedpokoju, a potem do łazienki. Na ciele pojawiła się gęsia skórka. Dla lepszej wentylacji powietrza okno w salonie zawsze stało otworem.
Przyglądała się swemu odbiciu w lustrze, sprawdzając ślady agresji klienta. Spuchnięte wargi. Czerwone znaki na szyi. Przywykła na tyle, że już nie sprawiało jej to bólu.
Miała gibką, wręcz dziewczęcą sylwetkę i to właśnie za to płacili klienci tacy jak ten. Mężczyzna w łóżku, Bertil, był sadystycznym gnojem. Ale przecież porządnemu facetowi trudno byłoby się wyrwać z domu w sylwestra.
Przemyła się nieco w umywalce. Nie chciała tracić czasu. Dziewczyny dzieliły się pokojem i miały napięty grafik. Chodziło o to, by w przeznaczonych dla niej godzinach zmieścić jak najwięcej klientów, w przeciwnym wypadku lądowało się na ulicy, bez ochrony alfonsa. Poza tym zbliżała się północ, a po niej interes rozkręcał się już na dobre. Na Malmskillnadsgatan pojawiały się wtedy grupki mężczyzn, chętnych na dziewczyny, z którymi zakończą sylwestrowe imprezowanie. Nie chciała ich przegapić. Niepewnych i ostrożnych, łatwych do oszukania.
Z sypialni dochodziły sapania Bertila. Miał nieco ponad siedemdziesiąt lat i zawsze po wszystkim potrzebował chwili odpoczynku. Przeszło jej przez myśl, że któregoś dnia tu umrze. Serce przestanie mu bić podczas seksu z podduszaniem jakiejś nastolatki ze wschodniej Europy. Ale do tamtej chwili Ellen zamierzała wydoić go z pieniędzy. Nie sprawiał problemów i był jednym z niewielu, od których nie żądała natychmiastowej zapłaty.
Zakropliła sobie oczy, żeby nieco obkurczyć naczynka krwionośne. Potem zaczęła pokrywać makijażem ślady przemocy Bertila. Te chwile należały do najgorszych. Ona już dawno wyszła z roli, a ten oblech nadal tu siedział. Dla niego nazywała się Lucy. Nie znał jej prawdziwego imienia. W łóżku stawała się Lucy. Ale teraz, już po wszystkim, znów była Ellen Alm. Z wypełniającymi ją uczuciami. Pomagały jedynie narkotyki, które wszystko skutecznie łagodziły. Odstawiła je jednak jesienią, po tym jak rzucił ją Pål i zmarła matka.
Poprawiła błyszczyk. Zalały ją wspomnienia z hospicjum. Była tam tylko raz, na kilka dni przed śmiercią matki. Rok wcześniej, gdy Ellen wciągnęła się w haszysz, a potem w jeszcze mocniejsze rzeczy, matka wyrzuciła ją z mieszkania i zerwała kontakt. Nie chciała mieć do czynienia z jakąś brudną narkomanką. Ellen wylądowała na ulicy i wszystko zaczęło się sypać.
W hospicjum odniosła wrażenie, jakby nigdy się nie pokłóciły. Przywołała w pamięci obrazy z tamtego dnia. Drżący głos matki, która w końcu wyjawiła skrywaną przez całe życie tajemnicę. Ellen miała wtedy do niej ostatnią prośbę i w związku z tym matka musiała jej wszystko opowiedzieć. Przypomniały jej się krzyki z sali obok, desperackie błaganie o to, by bliscy nie odchodzili. Wyczuwalny zapach posprzątanych po zmarłych pacjentach pomieszczeń.
Zapytała wtedy o ojca. Kim był i dlaczego matka nigdy o nim nie mówiła? Chora tylko westchnęła. Położyła zimną dłoń na ręce córki.
– Następnym razem, kochana – powiedziała.
Dwa dni później już nie żyła.
Ellen dobiegł odgłos otwieranych drzwi wejściowych, a potem jeszcze jednych. Wróciła myślami do rzeczywistości. Czyżby ten stary piernik próbował ją wydymać? Wzięła do ręki ołówek do brwi i ruszyła za nim. Wbije mu go prosto w gardło, jeśli tylko będzie się stawiał. Właśnie miała złapać za klamkę, ale zatrzymała się w pół ruchu. Z głębi mieszkania usłyszała krzyk. A zaraz potem wystrzał z pistoletu. Po chwili jeszcze jeden.
Nie zaglądając nawet do sypialni, pobiegła z łazienki, przez korytarz prosto do salonu. Musi się stąd wydostać i jak najszybciej uciec. Usłyszała zbliżające się za nią kroki. Dobiegła do otwartego okna i rzuciła się przez nie.
Gołymi stopami wylądowała na wystającym daszku. Dostrzegła drabinę przeciwpożarową i ruszyła w jej kierunku. Z zimna ledwie mogła się ruszać. Przepełniał ją strach, że zaraz się poślizgnie i spadnie.
Usłyszała kolejny wystrzał, i jeszcze jeden. Początkowo myślała, że jest ranna. Zaraz potem niebo pojaśniało od fajerwerków. Jak zwykle ktoś nie mógł wytrzymać do północy. Zeszła po drabinie i przebiegła przez podwórko. Niebo rozbłysnęło od kolorowych świateł. Zostawiła w mieszkaniu wszystko. Ubrania, pieniądze, notes z kontaktami do stałych klientów i wszystkimi numerami telefonów. Z bramy prowadzącej do bocznej uliczki przy Malmskillnadsgatan dobiegły ją wołania, odbijające się echem po podwórku. Przystanęła i podniosła wzrok na okno, z którego uciekła. Ktoś w nim stał. Nie to ją jednak przeraziło.
Zamarła ze strachu, gdy dotarło do niej, że ten ktoś woła ją jej prawdziwym imieniem.
Tym, którego w tym świecie nikt nie powinien znać.
Do północy został jeszcze kwadrans, a potem rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty czwarty ustąpi miejsca dziewięćdziesiątemu piątemu. Stół w kuchni w trzypokojowym mieszkaniu przy Hornsgatan był przystrojony, ale jedzenie – polędwica wołowa w sosie berneńskim i pieczone ziemniaki – zdążyły już wystygnąć. Z kieliszków wystawały złożone w stożek serwetki. Pomiędzy talerzami a sztućcami mieniło się złote konfetti, a z lampy zwisały poskręcane serpentyny. Tomas Wolf drgnął, słysząc wybuch petardy gdzieś w okolicy przykrytego śniegiem parku Tantolunden. Podszedł do okna. Ustalili z byłą żoną, że dzieci spędzą sylwestra u niego. Ale gdy usiedli do kolacji, Ebba się rozpłakała i powiedziała, że chce wracać do domu, do mamy.
Siedmioletni Alexander próbował pocieszyć młodszą siostrę, głaszcząc ją po głowie. Niepewnie spojrzał na bezradnego ojca. Do Tomasa po raz pierwszy dotarło, jak widzi go syn: jako żałosnego i całkiem bezwartościowego.
Wziął do ręki paczkę papierosów, wyciągnął z lodówki puszkę piwa Pripps Blå i wrócił do pokoju. Zgasił światło, by nie musieć patrzyć na prawie puste mieszkanie. Zsunął żaluzje w oknie wychodzącym na park, usiadł w fotelu i zapalił papierosa. Zaciągnął się tak mocno, że tytoń aż zaskwierczał. W pełnym mroku żar był jedynym źródłem światła.
Rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty czwarty różnił się od minionych. Przypomniało mu się gorące lato, podczas którego Szwecja zdobyła brązowy medal mistrzostw świata w piłce nożnej, a on sam ścigał zabójcę dwóch kobiet. Wydarzyło się to zaledwie pięć miesięcy temu.
Miał jednak wrażenie, jakby wszystko to działo się w innym życiu.
Pod koniec września zatonął prom Estonia, wciągając pod wodę osiemset osób. Mniej więcej równolegle – Tomas nie był pewien kiedy, bo czas stracił wtedy kształty, wręcz się zapętlał – Klara wraz z dziećmi wyprowadziła się do szeregowego domu w Enskede.
Losy jego rodziny były już przesądzone wiosną, gdy wrócił z misji w Bośni. Pojawiły się u niego wybuchy agresji, zaniki pamięci i koszmary. Podczas napadów paniki, gdy tracił oddech, myślał, że umrze. Rozumiał, że coś jest z nim nie tak, że gdzieś pod skórą kryje się jątrząca się jeszcze rana. Czuł nagły ból, ale nie potrafił zlokalizować jego pochodzenia. Nie pomagało nic poza tabletkami, które regularnie kupował od dilera ze złotym kolczykiem w barze Zinken.
By podołać pracy śledczego w wydziale zabójstw sztokholmskiej policji, nosił ze sobą zawsze notatnik, w którym zapisywał nawet najbardziej prozaiczne rzeczy, jak to gdzie poprzedniego wieczoru zostawił samochód, w jakim banku trzymał pieniądze i na której ulicy znajdował się nowy dom jego byłej żony Klary. Początkowo zdecydowali się na naprzemienną cotygodniową opiekę nad dziećmi. Ale to nie wyszło. Zapominał odbierać je z przedszkola, szedł do pracy, nie budząc ich, albo się spóźniał. Stał się takim ojcem, jakim przyrzekał sobie, że nigdy nie będzie. Dzieci się go bały. Chodziły wokół niego na palcach. Dziś wieczorem zrozumiał, że było im go żal. Jego własny syn patrzył na niego z politowaniem.
– Przepraszam, Alexander – szepnął w ciemności. – Przepraszam, Ebba. Do niczego się nie nadaję.
Fajerwerki za oknem się nasiliły.
Upił łyk piwa i wziął do ręki służbowy pistolet leżący na oparciu fotela. Odbezpieczył go i po raz ostatni zaciągnął się papierosem.
Wstał. Przeszedł przez ciemny pokój i otworzył okno, by wpuścić do środka nieco chłodu. Nie chciał, by ciało śmierdziało lub zdążyło napuchnąć, zanim go znajdą.
Wrócił na fotel. Wciągnął świeże powietrze do płuc i ponownie usiadł.
Wsadził stalową lufę do ust, tak że aż otarła się o zęby.
Wsuwał ją i wysuwał kilkukrotnie, ustawiając pod odpowiednim kątem. Wziął głęboki wdech, położył palec wskazujący na spuście.
Na pokrytych śniegiem ulicach fajerwerki zamieniały się powoli w prawdziwe crescendo.
Zbliżała się północ.
Jego życie miało się zakończyć właśnie teraz. To właśnie teraz, trzydziestojednoletni Tomas Wolf przestanie istnieć. Dzieci na pewno będą za nim tęsknić, ale przynajmniej uniknie momentu, w którym ich żal przerodzi się w pogardę. Mimo że przeżył wojnę w Bośni, to właśnie ona pozbawiła go życia.
Z przedpokoju dobiegł dźwięk telefonu. Próbował go zignorować. Skoncentrować się całkowicie na zakończeniu życia. Kiwał się miarowo do przodu i do tyłu. Z gardła wydobył się jęk, wręcz zwierzęcy odgłos, gdy jego mózg toczył walkę z palcem wskazującym.
Termometr w samochodzie wskazywał minus trzynaście stopni. Na placu Hötorget zebrały się setki ludzi w oczekiwaniu na to, co miało się wydarzyć już za kilka sekund. Północ. Kolejny rok odchodził w zapomnienie.
Vera wsunęła papierosa do ust i nacisnęła samochodową zapalniczkę. Siedząca w fotelu kierowcy fotografka Carina Hult spojrzała na nią z poirytowaniem.
– No co, w końcu nowy rok – rzuciła Vera, uśmiechając się. – Chyba z tej okazji mogę sobie zapalić w samochodzie?
Carina ostentacyjnie wysunęła popielniczkę. Zapalniczka kliknęła i Vera przyłożyła ją do papierosa. Wyszły dziś na łowy. Reporterka i fotografka. Kręciły się po mieście w pogoni za jakimś wielkim wydarzeniem tej nocy. Newsem, który nadawałby się do gazety. Zaparkowały przy Kungsgatan w nadziei na pstryknięcie kilku dramatycznych zdjęć z jakiejś pijackiej bijatyki.
– Dziesięć, dziewięć, osiem…
Z placu dochodziło odliczanie, a po chwili niebo eksplodowało. Fajerwerki migotały i poświstywały w całym mieście. Zakończył się rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty czwarty. Masowa strzelanina Mattiasa Flinka w Falun, katastrofa promu Estonia, morderstwo na Stureplan, seryjny morderca Stig Hoffsten, brąz w mistrzostwach świata i letnie upały zdawały się teraz tak odległe. Wkrótce pewnie już nie będzie o nich pamiętać.
Vera pochyliła się i pogłośniła policyjne radio. Do tej pory jeszcze nic im się nie trafiło. Nastał rok dziewięćdziesiąty piąty. Poprzedni, przepełniony dramatycznymi newsami, zakończył się wyjątkowo ubogim w wydarzenia wieczorem. Marny wynik. Jako reporterka, Vera potrzebowała morderstw i tego typu rzeczy. O czym innym miałaby pisać.
– Ile właściwie zarabiasz, z pięćdziesiąt tysięcy? – zapytała Carina Hult.
– W sumie pięćdziesiąt pięć – odparła Vera.
Rozmowy o pieniądzach zawsze ją krępowały.
– W takim razie co tu robisz ze mną w sylwestra? Nie wydaje mi się, że Muryn wyciągnął cię z Kvällsposten, żebyś się szlajała na nocnej zmianie.
Racja. Vera należała do specjalnego zespołu reporterskiego, który podlegał bezpośrednio szefowi redakcji „Aftonbladet”, Rikardowi Murynowi. Do gazety zwerbowano ją jesienią. Najpierw musiała odczekać, aż zakończy się jej okres wypowiedzenia w Kvällsposten. Gdy w końcu w drugim tygodniu grudnia rozpoczęła pracę, katastrofy promu Estonia i morderstwa na Stureplan nikt już nie pamiętał. Status gwiazdy zdobyty na pogoni za seryjnym mordercą Stigiem Hoffstenem zniknął. Jej zadaniem było teraz zdobywać własne newsy. Tymczasem od trzech tygodni nie pojawiał się żaden sensowny temat. Dlatego też dobrowolnie zgodziła się na nocną zmianę w sylwestra. I tak nie miała szczególnych planów na ten wieczór.
– Nie mam ochoty na kolejne wyjście po pracy i wysłuchiwanie, że jestem z przydziału. Potrzebuję jakiegoś tematu. W przeciwnym razie nie przedłużą mi umowy.
Carina Hult wskazała na budkę po drugiej stronie ulicy.
– Z tego, co mi wiadomo, wisisz dziś na tysiącach kiosków w całym kraju.
Reklama ustawiona przed budką przedstawiała najnowsze wydanie „Aftonbladet”, a w nim ekskluzywny wywiad ze szpiegiem Stigiem Berglingiem, przeprowadzony przez reporterską gwiazdę Verę Berg. W dodatku z ich wspólnym zdjęciem.
– Dobrze wiesz, że zostałam tam wysłana ze względu na dupę. Bergling rozmawia jedynie z młodymi dziewczynami.
Vera zgasiła papierosa i spojrzała w niebo. Zewsząd dochodziły odgłosy wybuchów. Fajerwerki sprawiły, że przypomniała sobie o Siggem, chłopcu, którym się zajmowała, gdy jego ojciec kryminalista, a zarazem były facet Very, Jonny, po prostu zniknął. Nie widziała go od września, gdy Jonny nagle wrócił i groźbami odebrał jej chłopca. Grzebiąc tym samym jej plany co do adopcji małego. Czy Sigge patrzył teraz na to samo niebo co ona? A może już spał?
– Słyszałaś o internecie? – zapytała Carina.
– To znaczy?
– Będziemy mieć stronę internetową. Włączają ją dziś w nocy: www.aftonbladet.se. Wszystko będzie teraz online. I za darmo.
– Okej, super.
Vera słyszała o tym projekcie, przerzucali tam wszystkich, których chciano się pozbyć z gazety.
– Super? – zdziwiła się Carina. – Wiesz, co oznacza za darmo, nie? Że ludzie przestaną kupować gazetę. A mnie znów zmniejszą się stawki za zdjęcia.
– Może. Ale przecież i tak nikt jeszcze nie ma internetu.
Policyjne radio zatrzeszczało.
– Siedemdziesiątka do radiowozów w centrum. Strzelanina przy Malmskillnadsgatan czterdzieści sześć. Mamy informację, że jest ofiara śmiertelna.
– To nie tam, gdzie ten klub pokerowy? – zapytała Carina, wrzucając bieg.
Samochodem zarzuciło lekko, gdy wjechała na ulicę.
– Zgadza się. I to nielegalny.
Trzy minuty później zaparkowały przy ulicy Malmskillnadsgatan i wysiadły z samochodu. Dwóch funkcjonariuszy właśnie ustawiało barierki odgradzające teren. Przyjechały za późno, by dostać się naprawdę blisko miejsca zdarzenia.
– To tam. – Vera wskazała ręką na numer czterdzieści sześć. – Nie uda nam się tam podejść.
– Pełna mobilizacja. Wygląda, jak podczas strzelaniny przy Stureplan.
Vera przeciskała się pomiędzy zgromadzonymi gapiami. Przed wejściem do klubu pokerowego kilku mężczyzn w źle skrojonych garniturach paliło papierosy. Za barierkami stały młode dziewczyny w cienkich sukienkach. Pewnie prostytutki, pomyślała Vera. Jedna z nich płakała.
Dziennikarka wyciągnęła notatnik i długopis. Musiała znaleźć świadków do artykułu. Zdobyć jakiś wyjątkowy szczegół, który sprawi, że tekst trafi na okładkę. Ruszyła w stronę płaczącej dziewczyny.
– Nie znasz przypadkiem tego policjanta? – Carina wskazała ręką za nią. – Może wpuści nas za barierki?
Vera odwróciła się i zobaczyła wysiadającego z samochodu Tomasa Wolfa. Bez słowa przeszedł obok niej. Podniósł policyjną taśmę i skierował się na miejsce przestępstwa. Vera była pewna, że ją widział.
Pół roku wcześniej uratował jej życie. A teraz nie uraczył nawet jednym spojrzeniem.
– Już nie – odparła.
Wszedł przez otwarte drzwi kamienicy przy Malmskillnadsgatan czterdzieści sześć. Na klatce schodowej rozbrzmiewały głosy i kroki. Przed nielegalnym klubem pokerowym Oxen, który znajdował się w tym samym budynku, kłębił się tłum ludzi. Tomas zmierzył wzrokiem trzęsące się z zimna, mocno umalowane dziwki, stłoczone przy taśmie odgradzającej teren zwykle należący do nich, oraz pokerowych graczy, zmuszonych do opuszczenia lokalu, gdy jedno z mieszkań zamieniło się w miejsce przestępstwa. Kilku nadal trzymało w ręku drinka. Funkcjonariusze krążyli wśród nich, by zebrać zeznania.
Rozkojarzony, jakby dopiero co wyrwany ze snu Tomas ruszył schodami w górę. Na czwartym piętrze zauważył otwarte drzwi. Włożył rękawiczki i ochraniacze na buty, a potem wszedł do środka. Podłogę w mieszkaniu wyłożono drogim parkietem w jodełkę. Sufit zdobiła sztukateria i ciężki kryształowy żyrandol. Ściany pomalowano na różowo. Tomas przeszedł po wyznaczonej linii prowadzącej do pozostałych pomieszczeń. Miał wrażenie, że to nie dzieje się naprawdę.
To mogło być jego mieszkanie, gdyby godzinę wcześniej nacisnął na spust. Powinien już nie żyć. A mimo to nadal znajdował się wśród żywych.
Z sypialni, w której leżała ofiara, dochodziły go rozmowy techników kryminalistycznych i trzaski fleszu.
Nie miał siły tam zaglądać.
Wszedł do najbliższego pomieszczenia. W środku znajdowało się szerokie zasłane łóżko z zagłówkiem w złotym kolorze. Obok nocny stolik i staromodne krzesło z aksamitnym zielonym obiciem. Tomas przystanął w oknie wychodzącym na Malmskillnadsgatan. Na zewnątrz padał śnieg. Przez nieszczelną futrynę ciągnęło zimne powietrze.
Przyszło mu do głowy, że całe mieszkanie wygląda bezosobowo. Znajdowały się w nim wprawdzie łóżka, meble, lampy i obrazy i wszystkie te rzeczy, którymi ludzie zapełniają swe domy. A jednak nie był to dom. Tomas sam nie wiedział, skąd to przeczucie.
– No, jesteś w końcu – usłyszał za sobą.
Odwrócił się i zobaczył kolegę z pracy, Zinga. Właściwie partner nazywał się Lars Johansson, ale po tym jak któregoś razu w latach siedemdziesiątych obezwładnił włamywacza butelką napoju Zingo, ksywka przylgnęła do niego i już została. Miał pięćdziesiąt dwa lata, a na sobie hawajską koszulę z krótkim rękawem. Przez ramię przewiesił beżowy płaszcz. Przydługie siwe włosy nieco się już przetłuściły.
– Też cię wezwali? – zdziwił się Tomas.
– Jak widać. Myślałem, że masz dziś dzieci na kolacji.
– Nie wyszło.
– To do nas biednych rozwodników wydzwaniają, gdy ludzie zabijają się w święta. Poza tym trochę brakuje nam personelu, przy porcie Hammarbyhamnen też popełniono morderstwo. W magazynie soli znaleziono martwego chłopaczka. Ktoś odciął mu dłoń. Wcześniej tego samego dnia widziano go w Höder Dart.
Höder Dart to imprezowy lokal dla skinów i neonazistów, znajdujący się w budynku należącym do Fyrhuset. Dawniej Tomas często tam bywał ze starszym bratem przyrodnim Kristianem.
– Co to za miejsce? – zapytał, wskazując ręką na łóżko.
Zingo nie odpowiedział. Wychylił się tylko do przedpokoju i poprosił, by przyniesiono lampę fluorescencyjną. Następnie założył ręce na plecach i stanął przy oknie zaraz obok Tomasa. Grupka gapiów przy taśmie policyjnej robiła się coraz większa.
– Czujesz? – zapytał Zingo, pociągając nosem.
Tomas nie odpowiedział.
– Żadne inne miejsce na świecie nie śmierdzi pijactwem i przemocą tak bardzo jak to pieprzone miasto zimą. W tym roku w kraju zginie prawie sto dziesięć osób. Od noża, kuli albo pięści. Sam widzisz, że już się zaczęło. A my przyglądamy się temu z pierwszego rzędu.
Do pokoju wszedł technik z lampą.
– Zamknij za sobą drzwi i zgaś światło, jak będziesz wychodził – poprosił Zingo.
Technik bez słowa opuścił pomieszczenie.
Poza wąskim żółtym światłem dochodzącym z ulicy pokój spowijała ciemność. Zingo skierował lampę na łóżko i nagłówek. Ich oczom ukazały się niebiesko-białe plamy. Zingo przesunął strumień na ściany i podłogę.
– Mleczna droga ze spermy – podsumował.
– Burdel?
– Tak.
Zingo podszedł do ściany, szukając włącznika. Zapalił światło. Otworzył drzwi i polecił Tomasowi, by poszedł za nim. Stanęli w progu przyległego pokoju.
Na wykładzinie leżał nagi siwy mężczyzna. Z raną postrzałową głowy.
– Bertil Runström. Rocznik tysiąc dziewięćset dwudziesty drugi – powiedział Zingo.
Tomas szybko obliczył w myślach, że mężczyzna miał w takim razie siedemdziesiąt dwa lata. Kawałek dalej w salonie z aparatem w dłoni klęczał technik. Tomas przystanął przy nim, przyglądając się mokrym śladom butów, które tamten fotografował.
– Zapewne tutaj stał sprawca – rzucił z przedpokoju Zingo. – Strzelił Runströmowi między oczy z odległości… ilu? Sześciu metrów? Niezły wyczyn, że tak to ujmę.
Tomas zatrząsł się z zimna. Odwrócił się i podszedł do otwartego okna po drugiej stronie salonu. Dostrzegł wystający daszek, a na nim wyraźne ślady stóp na śniegu. Prowadziły do drabiny ewakuacyjnej wijącej się w dół na podwórko.
– Tędy zwiał po wszystkim? – zawołał.
– Albo zwiała – rzucił Zingo, stojący za nim.
Tomas odwrócił głowę.
– Zwiała?
Zingo poprawił kołnierz koszuli. Wyglądało na to, że zimno mu nie przeszkadza.
– Okna Oxen wychodzą na podwórko – powiedział, wskazując ręką w dół. – Kilku graczy podobno widziało nagą kobietę przebiegającą tędy zaraz po strzałach.
Z przedpokoju dobiegły ich kroki i głosy. Do pokoju weszło dwóch wysokich mężczyzn w czarnych prochowcach. Rozejrzeli się po pomieszczeniu i zdjęli skórzane rękawiczki.
– A niech mnie diabli – rzucił Zingo.
– Co to za jedni? – zapytał Tomas.
– Jeśli się nie mylę, to patrzysz właśnie na reprezentantów tajnej królewskiej stajni talentów.
Ubrani na czarno mężczyźni od razu do nich podeszli. Wyciągnęli legitymacje służb bezpieczeństwa. Zingo się wyprostował i uniósł dłoń do czoła w ironicznym geście oddawania im honoru.
– Możecie się już zabierać, przejmujemy sprawę – powiedział jeden z funkcjonariuszy.
Zapłakana kobieta nie miała Verze wiele do powiedzenia. Trzęsła się cała ze strachu i pewnie nie umiała powiedzieć ani słowa po szwedzku. Od pilnującego porządku funkcjonariusza udało się jednak Verze wyciągnąć, że sprawa dotyczy morderstwa. W mieszkaniu na górze znaleziono martwego mężczyznę. To wszystko, czego się dowiedziała. Ogarniała ją frustracja. Niedługo musi coś przesłać do redakcji. Deadline zbliżał się wielkimi krokami. Tomas kręcił się w środku, ale nie chciał z nią rozmawiać. Kopnęła puszkę po piwie, która potoczyła się po oblodzonym chodniku.
Ruszyła w stronę znajdującego się obok klubu pokerowego. Podeszła do grupki palących mężczyzn.
– Może któryś z panów coś widział? Jestem z „Aftonbladet”.
Niski grubawy mężczyzna w rogowych oprawkach odsunął się od reszty. Wyglądał na podenerwowanego. Mimo minusowej temperatury na zewnątrz jego łysinę pokrywały kropelki potu.
– Tylko proszę mnie nie cytować – zaczął.
– Bez obaw, nie będę.
Dyskretnie dała znać Carinie Hult, żeby nie podchodziła.
– Tam mieści się burdel – szepnął mężczyzna, wskazując pod numer czterdzieści sześć. – Proszę nie pytać, skąd wiem. Usłyszałem strzał i wyjrzałem przez okno. Zobaczyłem uciekającą dziewczynę. Całkiem nagą. Wszystko jej było widać.
– Tutaj, na ulicy?
– Na podwórku. Wychodzą na nie okna klubu. Zwykle palimy właśnie tam. Ale teraz policja wszystko odgrodziła. W każdym razie dziewczyna wbiegła do klatki schodowej po przeciwnej stronie.
– Skoro pan wie, że tam jest burdel, to może zna pan też tę dziewczynę?
– Niestety nie.
– Na ile wyglądała?
– Osiemnaście, może dziewiętnaście lat. Prawdziwa donna.
– Miała broń?
– Nie wiem. Nie wydaje mi się. Patrzyłem głównie na… piersi.
Vera podziękowała mu za informacje. Przez chwilę zastanawiała się nad tym, co opowiedział jej mężczyzna. Czyżby sprawcą była ta naga kobieta? A może tylko niewinnym świadkiem? Musi się o niej dowiedzieć więcej.
Zaczęło wiać i Vera otuliła się szczelniej płaszczem. Przy taśmie policyjnej zauważyła mężczyznę z logo klubu motocyklowego Odin na plecach. Po bliźnie na twarzy rozpoznała w nim jednego z oprychów, który ją obmacywał, gdy zeszłego lata szukała Jonnego.
Podeszła do niego i poklepała go po plecach.
– Chyba cię skądś znam – rzuciła.
Miała rację, to ten typ.
– Proszę, proszę. Panna dziennikarka.
Uśmiechnął się szeroko, tak że snus umieszczony pod dolną wargą prawie mu wypadł.
– Pilnujecie tu drzwi, co?
– A co cię to obchodzi?
– W środku była kobieta. Kto to?
– Nie mam pojęcia, o kogo ci chodzi.
Vera zrobiła krok w jego stronę.
– Lepiej sobie przypomnij, bo zaraz pójdę do któregoś funkcjonariusza i powiem mu, że mnie obmacywałeś. Może nawet zrobię oficjalne zgłoszenie.
– Dobra, dobra. Nie wiem, co to za jedna. My tylko pilnujemy drzwi, tutaj i w kilku innych lokalach w mieście. Dziewczynami zajmuje się ktoś inny.
Pewnie mówił prawdę. Z tego, co Vera się orientowała, klub motocyklowy Odin nigdy nie zajmował się handlem ludźmi. Ale może ich przywódca Pål wie o tej kobiecie coś więcej. To on w zeszłym roku pomógł jej wsadzić Jonnego, dzięki czemu opieka społeczna powierzyła jej Siggego. Pål może i był kryminalistą, ale godnym zaufania.
– Pål się tutaj gdzieś kręci? – zapytała.
Typek z blizną spojrzał na nią podejrzliwie.
– Nie wolno mi o tym gadać.
– Zawsze mogę pójść zgłosić cię na policję.
– Dawno go nie widziałem. Trzyma się na uboczu. Sporo ostatnio wyjeżdżał.
– Okej.
Vera zdjęła rękawiczkę i spojrzała na zegarek. Minęła druga, musiała się spieszyć, jeśli miała zdążyć z artykułem do porannego wydania gazety. Z zimna aż bolały ją palce.
Rozejrzała się w poszukiwaniu Cariny. Fotografka stała kawałek dalej, robiąc zdjęcia budynkom przy ulicy Malmskillnadsgatan. Vera dała jej znać, że idzie zadzwonić i zapowiedzieć temat.
Na moście Malmskillnadsbron panowała cisza. Vera przystanęła i spojrzała w stronę Kungsgatan. Nie było czego podziwiać. Na wysokości kina Rigoletto jakiś mężczyzna wymiotował oparty o ścianę budynku. Spodnie zwisały mu w kolanach, tak jakby odruch wymiotny zastał go w trakcie sikania. Po drugiej stronie ulicy dwóch facetów wdało się w bójkę. Od strony placu Stureplan podjeżdżał do nich radiowóz na światłach.
Na Östermalmie wystrzeliła spóźniona petarda i Vera znów pomyślała o Siggem. Ciekawe, czy za nią tęsknił. I czy jego życie z Jonnym było tak samo chaotyczne i złe jak wcześniej.
Całą jesień poświęciła na odzyskanie opieki nad chłopcem. Skorzystała ze swoich kontaktów w urzędach i poprosiła o pomoc prawnika, któremu zapłaciła dziesięć tysięcy koron. Niestety jakimś cudem Jonnemu udało się załatwić zaświadczenie o zatrudnieniu w piekarni i pozytywną opinię o tym, jak przykładnie wykonuje swoje obowiązki i że porzucił kryminalną przeszłość. Vera wprawdzie wiedziała, że właściciel piekarni to hazardzista, któremu Jonny pożyczał pieniądze, ale nie miało to znaczenia. Jonny był ojcem Siggego.
Wybrała numer do dyżurnego redakcji, Andersa Gärdéna, którego wszyscy nazywali Szczupakiem.
– Tu Vera Berg.
– Słucham, z czym też przychodzi do nas dzisiaj nasza gwiazda? Zobaczymy w końcu w gazecie twoją stopkę redakcyjną czy będziesz już tylko kasować wypłatę?
– Chcesz czołówkę czy nie?
– Dobra, dobra.
– Mamy noworoczne morderstwo – zakomunikowała Vera. – Strzelanina w centrum miasta. Łap tytuł.
UCIEKAŁA PRZEZ ŚNIEG
– poszukiwana w całym kraju po
NOWOROCZNYM MORDERSTWIE
Vera uśmiechnęła się, dyktując tytuł. Wiedziała, że to zdanie pojawi się wkrótce na każdej stacji benzynowej i kiosku z gazetami w całym kraju.