Poprawione i uzupełnione wydanie czwartego tomu klasycznej serii SF. „Tajemnica Ramy”, będąca finałowym tomem cyklu „Rendezvous z Ramą” Arthura C. Clarke’a i Gentry’ego Lee, to epicka space opera, która zarówno fascynuje rozmachem swojej wizji, jak i intryguje złożonością fabuły.


Bunt Toshia Nakamury w Nowym Edenie pokazał raz jeszcze obecną od zarania dziejów autodestrukcyjną skłonność rodzaju ludzkiego i brak szacunku dla innych istot.

Skazana na śmierć Nicole Wakefield ratuje się ucieczką do przebywającego w Nowym Jorku męża. Wkrótce dołącza do nich najbliższa rodzina i wydaje się, że czeka ich spokojne, bezpieczne życie. Kiedy jednak spotykają przebywające na statku tajemnicze oktopająki, muszą zdecydować, czy to potencjalni przyjaciele, czy wrogowie.

Tymczasem Rama III kontynuuje swą podróż do Punktu Węzłowego i wielkimi krokami zbliża się wyjaśnienie zagadki tożsamości kierujących nim Ramów.

***

Zapierająca dech w piersiach.
– „The New York Times Book Review”

Arthur C. Clarke (1917-2008) – autor ponad 60 książek, klasyk literatury SF i wizjoner, który przewidział m.in. powstanie satelitów telekomunikacyjnych i stacji kosmicznych. Publikował od początku lat 50. XX wieku, a już w 1953 r. ukazał się jego bestsellerowy Koniec dzieciństwa. Zdobył wszystkie najważniejsze nagrody w dziedzinie literatury science fiction: Hugo, Nebula, Nagrodę Campbella, Nagrodę Locusa i Nagrodę Jupitera, a w 1998 r. otrzymał tytuł szlachecki. Jego prozę kilkakrotnie ekranizowano – najbardziej znany jest film 2001. Odyseja kosmiczna Stanleya Kubricka, za którego scenariusz Clarke i Kubrick byli nominowani do Oscara.

Gentry Lee (ur. 1942) – amerykański inżynier kosmiczny, naukowiec, pisarz. Piastował wiele ważnych funkcji w NASA (m.in. projekty Viking, Galileo), obecnie jest głównym inżynierem w Jet Propulsion Laboratory. Scenarzysta serialu Cosmos Carla Sagana i współautor kilku książek napisanych z Arthurem C. Clarkiem (m.in. z cyklu Rama).

Arthur C. Clarke, Gentry Lee
Tajemnica Ramy
Przekład: Tomasz Lem
seria Wehikuł czasu
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 25 czerwca 2024
 
 

Prolog

Na jed­nym ze spi­ral­nych ramion galak­tyki zwa­nej Drogą Mleczną krąży powoli wokół jej odda­lo­nego o trzy­dzie­ści tysięcy lat świetl­nych środka nie­po­zorna samotna żółta gwiazda. Tą sta­bilną gwiazdą, która na zato­cze­nie kręgu po swej galak­tycz­nej orbi­cie potrze­buje 225 milio­nów lat, jest Słońce. Gdy poprzed­nim razem znaj­do­wało się w tym samym miej­scu, na Ziemi, małej nie­bie­skiej pla­ne­cie, jed­nym z jego sate­li­tów, dopiero roz­po­czy­nał się okres domi­na­cji olbrzy­mich gadów.
Pośród pla­net i innych ciał nie­bie­skich obie­ga­ją­cych Słońce tylko na Ziemi poja­wiło się jakie­kol­wiek zło­żone, trwałe życie. Tylko na tym świe­cie sub­stan­cje che­miczne reago­wały ze sobą, two­rząc bar­dziej zło­żone związki, i w końcu powstały obda­rzone świa­do­mo­ścią orga­ni­zmy, które — gdy poczęły już rozu­mieć dziwy i roz­miary wszech­świata — zaczęły się zasta­na­wiać, czy podobny cud zda­rzył się też gdzie indziej.
Prze­cież, argu­men­to­wali ci myślący Zie­mia­nie, tylko w naszej galak­tyce jest sto miliar­dów gwiazd. Z dużym praw­do­po­do­bień­stwem można powie­dzieć, że co naj­mniej dwa­dzie­ścia pro­cent z nich ma układy pla­ne­tarne, a nie­wielki, ale zna­czący odse­tek tych pla­net miał w jakimś okre­sie swo­jej histo­rii atmos­ferę i warunki ter­miczne sprzy­ja­jące powsta­wa­niu ami­no­kwa­sów i innych związ­ków orga­nicz­nych nie­zbęd­nych do zapo­cząt­ko­wa­nia bio­lo­gicz­nych prze­mian. Przynaj­mniej jeden raz — tu, na Ziemi — ami­no­kwasy odkryły pro­ces repli­ka­cji i roz­po­czął się ewo­lu­cyjny cud, który w końcu dopro­wa­dził do powsta­nia czło­wieka. Czy możemy zakła­dać, że wyda­rzyło się to tylko ten jeden raz w histo­rii? Cięż­sze atomy, z któ­rych jeste­śmy zbu­do­wani, powstały we wnę­trzach gwiazd i pod­czas gwiezd­nych kata­kli­zmów, które zacho­dziły we wszech­świe­cie przez miliardy lat. Czy to moż­liwe, że tylko tutaj, w tym jed­nym miej­scu, atomy owe utwo­rzyły czą­steczki, z któ­rych powstały istoty rozumne zdolne posta­wić pyta­nie: „Czy jeste­śmy sami?”?
Poszu­ki­wa­nia kosmicz­nych towa­rzy­szy ludzie roz­po­częli od budowy tele­sko­pów, za pomocą któ­rych mogli się przyj­rzeć naj­bliż­szym pla­ne­tom. Póź­niej, gdy pozwa­lała już na to ich tech­no­lo­gia, wysy­łali w kie­runku tych pla­net zaawan­so­wane sondy bez­za­ło­gowe, by prze­ko­nać się, czy są tam jakie­kol­wiek ślady życia. Bada­nia te wyka­zały, że na innych pla­netach Układu Sło­necz­nego życie ni­gdy nie ist­niało. Ziem­scy naukowcy doszli do wnio­sku, że o ile w kosmo­sie w ogóle ist­nieją jakieś inne cywi­li­za­cje, z któ­rych przed­sta­wi­cie­lami mogli­by­śmy nawią­zać kon­takt, należy ich szu­kać dalej, wykra­cza­jąc poza bez­kre­sną pustkę oddzie­la­jącą nasz układ pla­netarny od innych gwiazd.
U schyłku dwu­dzie­stego wieku olbrzy­mie ziem­skie anteny skie­ro­wane w niebo roz­po­częły poszu­ki­wa­nia logicz­nych sygna­łów radio­wych, które mogłyby docie­rać z głębi kosmosu, od istot innego gatunku. Bada­nia te pro­wa­dzono przez ponad sto lat, ze szcze­gól­nym natę­że­niem w cudow­nym okre­sie roz­woju mię­dzy­na­ro­do­wej nauki na początku dwu­dzie­stego pierw­szego wieku, ale kiedy czwarta z kolei metoda sys­te­ma­tycz­nej obser­wa­cji kosmosu nie dała żad­nych rezul­ta­tów, począt­kowy opty­mizm wyraź­nie przy­gasł.
W 2130 roku, gdy po raz pierw­szy odkryto dziwny cylin­dryczny przed­miot zmie­rza­jący w stronę Układu Sło­necz­nego, więk­szość ludzi była już prze­ko­nana, że życie jest w kosmo­sie zja­wi­skiem nie­zmier­nie rzad­kim, tym rzad­sze są zaś — o ile w ogóle ist­nieją gdzie­kol­wiek poza Zie­mią — inne istoty obda­rzone inte­li­gen­cją. Jak bowiem nale­żało rozu­mieć, argu­men­to­wali naukowcy, brak wyni­ków trwa­ją­cego przez ostatni wiek sta­ran­nego nasłu­chu?
Dla­tego też Zie­mia­nie byli nie­zmier­nie zdu­mieni, gdy po dokład­niej­szych bada­niach oka­zało się, że obiekt, który w 2130 roku zna­lazł się w Ukła­dzie Sło­necz­nym, jest two­rem sztucz­nym. Był to nie­pod­wa­żalny dowód na to, że w innej czę­ści wszech­świata żyją — lub żyły — wysoce inte­li­gentne istoty rozumne. Gdy prze­by­wa­jący w kosmo­sie sta­tek wysłano na spo­tka­nie z tym sza­rym cylin­drycz­nym olbrzy­mem więk­szym niż któ­ra­kol­wiek z ziem­skich metro­po­lii, kosmo­nauci napo­ty­kali jedną zagadkę po dru­giej i nie potra­fili odpo­wie­dzieć na pod­sta­wowe pyta­nia zwią­zane z tajem­ni­czą jed­nostką Obcych. Gość z gwiazd nie dostar­czył żad­nych wska­zó­wek doty­czą­cych swo­jego pocho­dze­nia i zamia­rów.
Owa pierw­sza grupa odkryw­ców nie tylko stwo­rzyła kata­log cudów Ramy — gigan­tycz­nemu cylin­drowi nadano tę nazwę, zanim oka­zało się, że jest stat­kiem kosmicz­nym Obcych — ale także zba­dała jego wnę­trze i spo­rzą­dziła dokładne mapy. Po tym jak kosmo­nauci opu­ścili już jego pokład, a Rama skie­ro­wał się nie­mal wprost na Słońce i nabraw­szy pręd­ko­ści, opu­ścił Układ Sło­neczny, naukowcy skru­pu­lat­nie prze­ana­li­zo­wali dane zebrane w cza­sie misji. Wszy­scy przy­zna­wali, że ludzie gosz­czący w tajem­ni­czym statku nie zetknęli się ni­gdy z jego budow­ni­czymi. Nie­od­par­cie nato­miast nasu­wał się jeden wnio­sek: ci, któ­rzy zbu­do­wali sta­tek, wypo­sa­żali każdy istotny sys­tem lub podsys­tem w dwa układy rezer­wowe. Ramo­wie robili wszystko potrój­nie. Naukowcy doszli więc do wnio­sku, że — po wizy­cie pierw­szego — należy się naj­praw­do­po­dob­niej spo­dzie­wać kolej­nych dwóch stat­ków.
Pierw­sze lata po wizy­cie Ramy I w 2130 roku były pełne nadziei. Naukowcy i poli­tycy gło­sili, że w histo­rii ludz­ko­ści roz­po­częła się nowa epoka. Mię­dzy­na­ro­dowa Agen­cja Kosmiczna (ISA) we współ­pracy z Radą Rzą­dów (COG) stwo­rzyła dokładne pro­ce­dury postę­po­wa­nia w przy­padku kolej­nych wizyt Ramów. W niebo zwró­cono wszyst­kie ziem­skie tele­skopy, a obser­wa­to­ria astro­no­miczne i poszcze­gólni bada­cze rywa­li­zo­wali o uzna­nie, jakie cze­kać będzie tego, kto pierw­szy wypa­trzy następ­nego Ramę. Ale ekrany rada­rów były puste.
Druga połowa lat trzy­dzie­stych dwu­dzie­stego pierw­szego wieku przy­nio­sła gwał­towny kres dyna­micz­nego roz­woju gospo­dar­czego, który czę­ściowo spo­wo­do­wany był poja­wie­niem się Ramy I. Świat pogrą­żył się w naj­głęb­szym kry­zy­sie eko­no­micz­nym w swo­jej histo­rii, zna­nym jako Wielki Chaos, któ­remu towa­rzy­szyły powszechna anar­chia i nędza. Zarzu­cono nie­mal wszyst­kie bada­nia naukowe, a po kilku dzie­się­cio­le­ciach ubó­stwa Zie­mia­nie pra­wie cał­ko­wi­cie zapo­mnieli o tajem­ni­czych gościach z gwiazd.
W 2200 roku do Układu Sło­necz­nego przy­był kolejny sta­tek Obcych. Zie­mia­nie odku­rzyli stare pro­ce­dury, przy­go­to­wane na wypa­dek takich odwie­dzin, i pole­cieli na spo­tka­nie z Ramą II. Wkrótce po tym, jak dwu­nastka wybrań­ców wkro­czyła na jego pokład, poin­for­mo­wano, że sta­tek jest nie­mal taki sam jak jego poprzed­nik. Kosmo­nauci napo­tkali kolejne tajem­nice i dziwy, doszło nawet do spo­tka­nia z jaki­miś obcymi isto­tami, ale wciąż nie zna­le­ziono odpo­wie­dzi na pyta­nia o to, skąd pocho­dzi Rama i jakie są jego zamiary.
Tajem­ni­cza śmierć trzech człon­ków załogi wywo­łała na Ziemi wielki nie­po­kój, zwłasz­cza że wszyst­kie aspekty tej histo­rycz­nej misji śle­dzono w tele­wi­zji. Gdy gigan­tyczny cylin­der zmie­nił nie­ocze­ki­wa­nie kie­ru­nek lotu i zna­lazł się na kur­sie koli­zyj­nym z Zie­mią, nie­po­kój ten zmie­nił się w strach i panikę. Przy­wódcy państw nie­chęt­nie przy­znali, że z braku jakich­kol­wiek infor­ma­cji należy zało­żyć, iż Rama ma wobec Zie­mian wro­gie zamiary. Aby nie dopu­ścić do zde­rze­nia statku z pla­netą i unie­moż­li­wić uży­cie zaawan­so­wa­nej broni, jaka mogła się znaj­do­wać na jego pokła­dzie, posta­no­wili znisz­czyć Ramę, dopóki znaj­do­wał się jesz­cze w bez­piecz­nej odle­gło­ści.
Kosmo­nauci otrzy­mali roz­kaz natych­mia­sto­wego powrotu na Zie­mię, jed­nak gdy Ramie II udało się unik­nąć znisz­cze­nia przez rakiety z gło­wi­cami jądro­wymi, na jego pokła­dzie wciąż znaj­do­wało się troje człon­ków misji, dwóch męż­czyzn i kobieta. Omi­nąw­szy wrogą Zie­mię, Rama z ogromną pręd­ko­ścią opu­ścił Układ Sło­neczny, zabie­ra­jąc ze sobą nie­wy­ja­śnione zagadki i troje ludzi.
Przez trzy­na­ście lat Rama II zmie­rzał z pręd­ko­ścią pod­świetlną ku swo­jemu celowi — krą­żą­cej na odle­głej orbi­cie Syriu­sza olbrzy­miej sta­cji kosmicz­nej zwa­nej Punk­tem Węzło­wym. W tym cza­sie kosmiczna rodzina na pokła­dzie olbrzy­miego cylin­dra powięk­szyła się o pię­cioro dzieci. Bada­jąc swój nowy dom, ludzie ponow­nie spo­tkali znane już wcze­śniej obce gatunki, ale jesz­cze nim dotarli do Punktu Węzło­wego, doszli do wnio­sku, że istoty te, podob­nie jak oni sami, są jedy­nie pasa­że­rami statku.
Pobyt w Punk­cie Węzło­wym trwał nieco ponad rok. W tym cza­sie Rama został prze­bu­do­wany oraz przy­go­to­wany do trze­ciej i ostat­niej podróży do Układu Sło­necz­nego. Od Orła, robota zbu­do­wa­nego przez inte­li­gen­cję zarzą­dza­jącą Punk­tem Węzło­wym, ludzie dowie­dzieli się, że zada­niem stat­ków typu „Rama” jest zgro­ma­dze­nie i ska­ta­lo­go­wa­nie moż­li­wie naj­więk­szej liczby infor­ma­cji o tych isto­tach zamiesz­ku­ją­cych galak­tykę, które odby­wają podróże kosmiczne. Orzeł — istota o gło­wie, dzio­bie i oczach orła, a resz­cie ciała czło­wieka — powia­do­mił ich też, że na pokła­dzie Ramy III znaj­dzie się sta­ran­nie zapro­jek­to­wany ziem­ski moduł miesz­kalny zdolny pomie­ścić dwa tysiące ludzi.
Z Punktu Węzło­wego nadano drogą radiową w kie­runku Ziemi film, który uprze­dzał o powro­cie Ramy. Budow­ni­czo­wie statku wyja­śniali, że chcą dłuż­szy czas obser­wo­wać i badać zacho­wa­nie ludzi, i zażą­dali w związku z tym, by statki z dwoma tysią­cami przed­sta­wi­cieli ludz­ko­ści zostały wysłane na spo­tka­nie z Ramą na orbi­cie Marsa.
Rama III powró­cił do Układu Sło­necz­nego z pręd­ko­ścią prze­kra­cza­jącą połowę pręd­ko­ści świa­tła. Znaj­du­jący się w jego wnę­trzu nie­mal wszy­scy człon­ko­wie rodziny, która ponad rok prze­by­wała w Punk­cie Węzło­wym, prze­spali całą drogę w spe­cjal­nych pojem­ni­kach. Na orbi­cie Marsa powi­tali przy­by­łych z Ziemi ludzi, a ci w krót­kim cza­sie zasie­dlili przy­go­to­wany dla nich moduł miesz­kalny. Powstała w ten spo­sób kolo­nia, nazwana Nowym Ede­nem, była szczel­nie zamknięta i odgro­dzona gru­bymi ścia­nami od pozo­sta­łych czę­ści Ramy.
Gdy wybrani ludzie zna­leźli się na pokła­dzie, Rama III pra­wie od razu zaczął przy­spie­szać i odda­lać się od Słońca w kie­runku gwiazdy Tau Ceti. Trzy lata upły­nęły bez jakiej­kol­wiek inter­wen­cji Obcych w sprawy ludzi, a oby­wa­tele Nowego Edenu byli tak zajęci codzien­nym życiem, że nie poświę­cali szcze­gól­nej uwagi światu poza obsza­rem ich kolo­nii.
Gdy seria kry­zy­sów dotknęła racz­ku­jącą demo­kra­cję, która ist­niała w raju stwo­rzo­nym dla ludzi przez Ramów, wła­dzę w kolo­nii prze­jął opor­tu­ni­styczny przed­się­biorca i zaczął bez­względ­nie roz­pra­wiać się z opo­zy­cją. Jeden z pier­wot­nych bada­czy Ramy II uciekł wów­czas z Nowego Edenu i zdo­łał nawią­zać kon­takt z dwoma obcymi sym­bio­tycz­nymi gatun­kami zamiesz­ku­ją­cymi sąsiedni zamknięty moduł. Jego żona pozo­stała na tere­nie kolo­nii i pod­jęła bez­sku­teczną walkę z tyra­nią. Po kilku mie­sią­cach uwię­ziono ją i ska­zano za zdradę stanu; wyrok śmierci miał zostać wyko­nany w naj­bliż­szym cza­sie.
Pogar­sza­jące się warunki śro­do­wi­skowe i spa­da­jący poziom życia w Nowym Ede­nie skło­niły ludzi do zaata­ko­wa­nia sąsied­niego modułu miesz­kal­nego w pół­noc­nej czę­ści statku, co dopro­wa­dziło do nie­mal cał­ko­wi­tego wynisz­cze­nia żyją­cych tam istot. Tym­cza­sem tajem­ni­czy Ramo­wie, z któ­rymi ludzie zetknęli się tylko za pośred­nic­twem zbu­do­wa­nych przez nich urzą­dzeń i robo­tów, kon­ty­nu­owali z oddali szcze­gó­łowe obser­wa­cje, zda­jąc sobie sprawę, że chwila, w któ­rej ludzie staną oko w oko z gatun­kiem zamiesz­ku­ją­cym tereny na połu­dnie od Morza Cylin­drycz­nego, jest jedy­nie kwe­stią czasu…

UCIECZKA

Rozdział 1
Nicole.

W pierw­szej chwili pomy­ślała, że cichy, mecha­niczny głos jest czę­ścią jej snu. Kiedy jed­nak ktoś powtó­rzył nieco gło­śniej jej imię, obu­dziła się gwał­tow­nie.
Ogar­nął ją strach. Przy­szli po mnie, pomy­ślała natych­miast. Jest już ranek, za kilka godzin umrę.
Wzięła wolny, głę­boki wdech, sta­ra­jąc się zdu­sić nara­sta­jącą panikę. Kilka sekund póź­niej otwo­rzyła oczy. W celi pano­wały ciem­no­ści. Zdzi­wiona zaczęła szu­kać wzy­wa­ją­cej ją osoby.
— Jeste­śmy na pry­czy, tuż przy pani pra­wym uchu — roz­le­gły się wypo­wie­dziane szep­tem słowa. — Richard przy­słał nas, żeby­śmy pomo­gły pani w ucieczce… Musimy się spie­szyć.
Przez moment Nicole myślała, że na­dal śni. Potem jed­nak usły­szała drugi głos, bar­dzo podobny do pierw­szego, ale z pew­no­ścią nale­żący do innej osoby.
— Pro­szę się poło­żyć na pra­wym boku, poka­żemy pani, kim jeste­śmy.
Nicole obró­ciła się posłusz­nie. Tuż przy swo­jej gło­wie ujrzała dwie kobiece figurki, które miały nie wię­cej niż dzie­sięć cen­ty­me­trów wyso­ko­ści. Każdą z postaci roz­świe­tliło na chwilę nikłe świa­tło, któ­rego źró­dło znaj­do­wało się wewnątrz tuło­wia. Jedna miała krót­kie włosy i zbroję, jaką w pięt­na­stym wieku nosili euro­pej­scy ryce­rze. Na gło­wie dru­giej spo­czy­wała korona, a jej ciało okry­wała pli­so­wana suk­nia śre­dnio­wiecz­nej kró­lo­wej.
— Jestem Joanna d’Arc — powie­działa pierw­sza postać.
— A ja Ele­onora Akwi­tań­ska.
Nicole wybuch­nęła ner­wo­wym śmie­chem, wciąż wpa­tru­jąc się z zasko­cze­niem w swych noc­nych gości. Gdy kil­ka­na­ście sekund póź­niej świa­tełka wewnątrz robo­tów zga­sły, zdo­łała wresz­cie zebrać myśli.
— Więc Richard przy­słał was, żeby­ście pomo­gły mi uciec? — szep­nęła. — Jak to sobie wyobra­ża­cie?
— Uszko­dzi­ły­śmy już sys­tem moni­to­ringu — odparła dum­nie mała Joanna. — I zmie­ni­ły­śmy opro­gra­mo­wa­nie biota Garcíi… Przyj­dzie tu za kilka minut i wypu­ści cię z celi.
— Oprócz pod­sta­wo­wego planu ucieczki mamy kilka zapa­so­wych — dodała Ele­onora. — Richard pra­co­wał nad tym od wielu mie­sięcy… prak­tycz­nie od czasu, gdy nas ukoń­czył.
Nicole znów się roze­śmiała. Na­dal była tym wszyst­kim krań­cowo zdu­miona.
— Naprawdę? A mogę spy­tać, gdzie znaj­duje się w tej chwili mój genialny mąż?
— Prze­bywa w waszej sta­rej gro­cie pod Nowym Jor­kiem — odparła Joanna. — Mam ci powtó­rzyć, że nic się tam nie zmie­niło. Nasze postępy śle­dzi dzięki wbu­do­wa­nym nadaj­ni­kom… Przy oka­zji, Richard prze­syła wyrazy miło­ści. Nie zapo­mniał o…
— Pro­szę, nie ruszaj się przez chwilę — prze­rwała jej Ele­onora, zwra­ca­jąc się do Nicole, która odru­chowo podra­pała się za pra­wym uchem. — Przy­mo­co­wuję twój nadaj­nik, a jest bar­dzo ciężki.
Chwilę póź­niej Nicole dotknęła minia­tu­ro­wego elek­tro­nicz­nego urzą­dze­nia za uchem i pokrę­ciła głową.
— Czy Richard nas też sły­szy? — spy­tała.
— Zde­cy­do­wał, że nie będziemy ryzy­ko­wać trans­mi­sji gło­so­wych — odparła Ele­onora. — Naka­mura zbyt łatwo mógłby je prze­chwy­cić… Będzie jedy­nie śle­dził nasze poło­że­nie.
— Możesz już wstać i się ubrać — oznaj­miła Joanna. — Chcemy, żebyś była gotowa, zanim przyj­dzie García.
Czy moje życie zawsze będzie takie dziwne? — pomy­ślała Nicole, myjąc w ciem­no­ściach twarz w pry­mi­tyw­nej misce. Przez kilka sekund zasta­na­wiała się, czy te dwa roboty nie są czę­ścią prze­bie­głego spi­sku władz Nowego Edenu i czy nie zosta­nie zabita pod­czas próby ucieczki. Nie­moż­liwe, pomy­ślała osta­tecz­nie. Nawet gdyby któ­ryś ze słu­gu­sów Naka­mury potra­fił zbu­do­wać takie roboty, tylko Richard zna mnie tak dobrze, by wie­dzieć, ile zna­czą dla mnie posta­cie Joanny D’Arc i Ele­onory Akwi­tań­skiej… A wła­ści­wie co to za róż­nica zgi­nąć na krze­śle elek­trycz­nym czy w cza­sie próby ucieczki? Wyrok ma zostać wyko­nany o ósmej rano.
Na kory­ta­rzu roz­le­gły się kroki nad­cho­dzą­cego biota. Nicole cze­kała w napię­ciu na roz­wój wypad­ków, wciąż nie­prze­ko­nana do końca, że nie­wiel­kie roboty mówiły prawdę.
— Usiądź na pry­czy, żeby­śmy mogły z Ele­onorą wspiąć ci się do kie­szeni — popro­siła sto­jąca za nią Joanna.
Nicole poczuła, że roboty wdra­pują się po jej koszuli, i się uśmiech­nęła. Jesteś nie­sa­mo­wity, Richar­dzie, pomy­ślała.
García z latarką w dłoni weszła wład­czym kro­kiem do celi.
— Pro­szę za mną, pani Wake­field — powie­działa gło­śno. — Mam roz­kaz dopro­wa­dzić panią do innego pomiesz­cze­nia.
Nicole znów się prze­ra­ziła, gdyż biot wcale nie zacho­wy­wał się przy­jaź­nie. A co, jeśli… Ale nie miała wiele czasu do namy­słu, García bowiem pro­wa­dziła ją szybko kory­ta­rzem. Dwa­dzie­ścia metrów dalej minęły kilka bio­tów i dowódcę straży, mło­dego męż­czy­znę, któ­rego Nicole ni­gdy wcze­śniej nie widziała.
— Stać! — zawo­łał męż­czy­zna, gdy García i Nicole miały już zacząć wcho­dzić po scho­dach.
Nicole zamarła.
— Nie pod­pi­sa­łaś doku­men­tów — rzekł ofi­cer, poda­jąc Garcíi jakieś papiery.
— Już to robię — powie­dział biot i z ogromną szyb­ko­ścią umie­ścił na nich swój numer iden­ty­fi­ka­cyjny.
Nie­całą minutę póź­niej Nicole zna­la­zła się przed olbrzy­mim wię­zie­niem, w któ­rym prze­by­wała od wielu mie­sięcy. Głę­boko wcią­gnęła świeże powie­trze i ruszyła za Garcíą w kie­runku Mia­sta Środ­ko­wego.
— Nie, my nie idziemy z tym bio­tem — zawo­łała sie­dząca w jej kie­szeni Ele­onora. — Skie­ruj się na zachód, w stronę oświe­tlo­nego młyna. Bie­gnij. Do Maxa Puc­ketta musimy dotrzeć przed świ­tem.

 

Wię­zie­nie odda­lone było od farmy Puc­ketta o pra­wie pięć kilo­me­trów. Nicole bie­gła sta­łym tem­pem wąską drogą popę­dzana nie­kiedy przez roboty, które skru­pu­lat­nie kon­tro­lo­wały czas. Wkrótce miał nadejść świt. W prze­ci­wień­stwie do Ziemi, na któ­rej noc stop­niowo prze­cho­dzi w dzień, w Nowym Ede­nie świt nastę­po­wał nagle. W jed­nej chwili było ciemno, a w następ­nej sztuczne słońce zapa­lało się i roz­po­czy­nało swą krótką wędrówkę nad modu­łem miesz­kal­nym kolo­nii.
— Za dwa­na­ście minut zrobi się jasno — oznaj­miła Joanna, gdy Nicole dotarła do ścieżki rowe­ro­wej, skąd do domu Puc­ketta było już dwie­ście metrów.
Wake­field była zmę­czona, ale nie pozwo­liła sobie na odpo­czy­nek. W cza­sie biegu wśród pól dwu­krot­nie poczuła w klatce pier­sio­wej tępy ból. Nie jestem w for­mie, pomy­ślała, robiąc sobie wyrzuty, że w celi nie ćwi­czyła regu­lar­nie. A na doda­tek mam już mniej wię­cej sześć­dzie­siąt lat.
Na far­mie było ciemno. Nicole zatrzy­mała się przed werandą, nie mogąc zła­pać tchu. Drzwi otwo­rzyły się nie­mal natych­miast.
— Cze­ka­łem na cie­bie — oznaj­mił Max z kamienną miną pod­kre­śla­jącą powagę sytu­acji i objął ją krótko na powi­ta­nie. — Chodź ze mną — rzu­cił, rusza­jąc szybko w stronę sto­doły. — Na dro­gach nie poja­wiły się na razie samo­chody poli­cyjne — powie­dział, gdy zna­leźli się w środku. — Praw­do­po­dob­nie nie wie­dzą jesz­cze, że ucie­kłaś. Ale to kwe­stia minut.
Na końcu budynku znaj­do­wał się drób, przy czym kury miały wła­sny wybieg, z dala od kogu­tów. Gdy weszli do kur­nika, pod­niósł się straszny rwe­tes. Zwie­rzęta bie­gały na wszyst­kie strony, gda­cząc i bijąc skrzy­dłami o zie­mię. Panu­jąca tam przy­kra woń przy­pra­wiła Nicole o zawrót głowy.
Max się uśmiech­nął.
— Wygląda na to, że zapo­mnia­łem już, jak bar­dzo kurze gówno śmier­dzi prze­cięt­nym ludziom — powie­dział. — Po pro­stu przy­wy­kłem do tego — dodał i deli­kat­nie pokle­pał Nicole po ple­cach. — Tak czy owak, to dodat­kowa ochrona, a tam, gdzie będziesz sie­dzieć, nie powin­naś go czuć.
Ruszył do naroż­nika, prze­pło­szył kilka pta­ków, które stały mu na dro­dze, i w końcu opadł na kolana.
— Kiedy te zwa­rio­wane robo­ciki Richarda przy­szły do mnie po raz pierw­szy — kon­ty­nu­ował, roz­gar­nia­jąc słomę i roz­rzu­cone ziarno — nie mogłem się zde­cy­do­wać, gdzie zbu­do­wać twoją kry­jówkę. Dopiero potem pomy­śla­łem o tym miej­scu. — Wyjął z pod­łogi kilka desek, odsła­nia­jąc pro­sto­kątny otwór. — Mam nadzieję, że wybór był dobry.
Dał jej znak, by podą­żyła za nim, i wpełzł do środka. Posu­wali się na czwo­ra­kach po ziemi. Przez kilka metrów wąski kory­tarz biegł pod pod­łogą, po czym gwał­tow­nie scho­dził w dół. Nicole wpa­dała wciąż na idą­cego przo­dem Maxa i obi­jała się o sufit oraz nie­osza­lo­wane ściany. Jedy­nym źró­dłem świa­tła była nie­wielka latarka w pra­wej ręce Puc­ketta. Po dal­szych pięt­na­stu metrach tunel skoń­czył się w ciem­nym pomiesz­cze­niu. Max ostroż­nie zszedł po dra­bince sznu­ro­wej i pomógł zejść Nicole. Kilka sekund póź­niej sta­nęli na środku pokoju, a gospo­darz wycią­gnął rękę i zapa­lił poje­dyn­czą żarówkę.
— Nie jest to może pałac — stwier­dził, gdy Nicole się roz­glą­dała — ale podej­rze­wam, że będzie ci tu znacz­nie lepiej niż w wię­zie­niu.
W pokoju znaj­do­wały się łóżko i krze­sło, na dwóch pół­kach leżała żyw­ność, a na kolej­nej elek­tro­niczne książki na dys­kach. W otwar­tej sza­fie wisiało tro­chę ubrań i stały pod­sta­wowe przy­bory toa­le­towe. Była tam rów­nież beczka z wodą, która zapewne led­wie zmie­ściła się w wąskim kory­ta­rzu, a w odle­głym kącie głę­boka kwa­dra­towa latryna.
— Zro­bi­łeś to wszystko sam? — spy­tała Nicole.
— Taa — odparł Max. — Pra­co­wa­łem nocami… przez ostat­nie kilka tygo­dni. Nie odwa­ży­łem się popro­sić nikogo o pomoc.
Nicole była wyraź­nie poru­szona.
— Nie wiem, jak ci się odwdzię­czyć — powie­działa.
— Po pro­stu nie daj się zła­pać. — Max się uśmiech­nął. — Ja także nie chcę zgi­nąć. A przy oka­zji — dodał, wrę­cza­jąc jej elek­tro­niczny czyt­nik do dys­ków z książ­kami — mam nadzieję, że spodo­bają ci się książki, które dla cie­bie zgro­ma­dzi­łem. Pod­ręcz­niki hodo­wa­nia świń i dro­biu to nie to samo co powie­ści two­jego ojca, ale wola­łem nie poka­zy­wać się w księ­garni, żeby nie zwra­cać na sie­bie uwagi.
Nicole poca­ło­wała go w poli­czek.
— Jesteś wspa­nia­łym przy­ja­cie­lem, Max — szep­nęła. — Nie mogę wprost uwie­rzyć, że…
— Na dwo­rze jest już jasno — prze­rwała jej sie­dząca w kie­szeni Joanna d’Arc. — Mamy pewne opóź­nie­nie w sto­sunku do planu. Panie Puc­kett, zanim pan nas tutaj zostawi, musimy spraw­dzić wyj­ście awa­ryjne.
— Cho­lera — mruk­nął Max — muszę słu­chać roz­ka­zów robota nie więk­szego niż papie­ros. — Wyjął Joannę i Ele­onorę z kie­szeni Nicole i posta­wił je na gór­nej półce, obok puszek z grosz­kiem. — Widzi­cie te małe drzwiczki? — spy­tał. — Po dru­giej stro­nie jest rura, która wycho­dzi obok świń­skiego koryta. To jest wła­śnie wyj­ście awa­ryjne.
W ciągu minuty czy dwóch, na które roboty znik­nęły za drzwicz­kami, Max wyja­śnił Nicole, jak wygląda sytu­acja.
— Poli­cja będzie szu­kać cię wszę­dzie — powie­dział. — Zwłasz­cza tutaj, bo oni dobrze wie­dzą, że jestem twoim przy­ja­cie­lem. Dla­tego muszę zamknąć wej­ście do tej kry­jówki. Powin­naś mieć wszystko, aby prze­trwać tu przy­naj­mniej kilka tygo­dni. Roboty mogą sobie cho­dzić tam i z powro­tem… no chyba że zje­dzą je świ­nie. — Zaśmiał się. — Joanna i Ele­onora będą twoim jedy­nym kon­tak­tem ze świa­tem. Powie­dzą ci, kiedy przyj­dzie czas na drugą fazę ucieczki.
— Więc nie zoba­czę cię już wię­cej?
— W każ­dym razie nie w ciągu kilku naj­bliż­szych tygo­dni — odparł Puc­kett. — To byłoby zbyt nie­bez­pieczne… Jest jesz­cze jedna sprawa. Gdy na górze będzie poli­cja, wyłą­czę ci prąd. Będzie to sygnał, żebyś zacho­wy­wała się szcze­gól­nie cicho.
Ele­onora Akwi­tań­ska wró­ciła i zatrzy­mała się na półce obok puszki z grosz­kiem.
— Nasze wyj­ście awa­ryjne jest zna­ko­mite — oznaj­miła. — Joanna powróci za kilka dni. W tym cza­sie zamie­rza opu­ścić moduł miesz­kalny i skon­tak­to­wać się z Richar­dem.
— Ja też muszę już iść — rzekł Max. Mil­czał przez chwilę, po czym dodał: — Ale naj­pierw muszę ci coś powie­dzieć, moja droga… Jak zapewne wiesz, przez całe życie byłem kurew­sko cyniczny i naprawdę nie­wielu ludzi darzę sza­cun­kiem. Ale ty prze­ko­na­łaś mnie, że może nie­któ­rzy z nas są lepsi niż kury i świ­nie. — Uśmiech­nął się. — Nie jest ich wielu — dodał szybko — ale zawsze.
— Dzię­kuję ci, Max.
Puc­kett pod­szedł do dra­binki, obej­rzał się po raz ostatni i zaczął się wspi­nać.

 

Nicole usia­dła na krze­śle i wes­tchnęła. Z odgło­sów docho­dzą­cych z tunelu wywnio­sko­wała, że jej przy­ja­ciel blo­kuje wej­ście do kry­jówki, umiesz­cza­jąc na nim wiel­kie worki z ziar­nem dla kur.
I co teraz będzie? — zasta­no­wiła się. Zdała sobie sprawę, że w ciągu pię­ciu dni, jakie upły­nęły od ogło­sze­nia wyroku, myślała głów­nie o nad­cho­dzą­cej śmierci. Teraz, nie bojąc się już natych­mia­sto­wej egze­ku­cji, mogła sobie pozwo­lić na reflek­sję.
Naj­pierw pomy­ślała o Richar­dzie, swoim mężu i przy­ja­cielu, któ­rego nie widziała od ponad dwóch lat. Dosko­nale pamię­tała ich ostatni wspólny wie­czór, strasz­liwą rzeź pod­czas ślubu jej córki Ellie z dok­to­rem Rober­tem Tur­ne­rem. Richard był prze­ko­nany, że podob­nie jak Kenji Wata­nabe i Piotr Mysz­kin, my także mie­li­śmy zgi­nąć. I chyba miał rację. Tyle że z powodu jego ucieczki zro­biono z niego głów­nego wroga, a mnie na jakiś czas zosta­wiono w spo­koju.
Myśla­łam już, że nie żyjesz, Richar­dzie. Powin­nam mieć wię­cej wiary… Ale jak, do dia­ska, wylą­do­wa­łeś znów w Nowym Jorku?
Sie­dząc na jedy­nym krze­śle w swo­jej pod­ziem­nej kry­jówce, Nicole poczuła przy­pływ tęsk­noty za mężem. Przed oczami prze­mknęła jej seria obra­zów z prze­szło­ści. Naj­pierw ujrzała sie­bie w pta­siej gro­cie na pokła­dzie Ramy II, wiele, wiele lat temu, gdy była chwi­lowo więź­niem tych dziw­nych, przy­po­mi­na­ją­cych ptaki stwo­rzeń, które poro­zu­mie­wały się języ­kiem pisków. To Richard ją tam odna­lazł; ryzy­ku­jąc życie, wró­cił do Nowego Jorku, żeby prze­ko­nać się, czy ona wciąż żyje. Gdyby tego nie zro­bił, Nicole na zawsze pozo­sta­łaby na wyspie.
Kiedy odcięci od świata usi­ło­wali wymy­ślić, jak poko­nać Morze Cylin­dryczne i dotrzeć do swo­ich towa­rzy­szy na pokła­dzie New­tona, zostali kochan­kami. Zdzi­wiły ją i roz­ba­wiły silne emo­cje towa­rzy­szące wspo­mnie­niom począt­ków ich miło­ści. Razem prze­ży­li­śmy atak rakiet z gło­wi­cami nukle­ar­nymi, pomy­ślała. Prze­ży­li­śmy nawet moją idio­tyczną próbę spło­dze­nia z innym męż­czy­zną potom­stwa o bar­dziej róż­no­rod­nych genach.
Nicole skrzy­wiła się na wspo­mnie­nie swo­jej naiw­no­ści sprzed lat. Prze­ba­czy­łeś mi, Richar­dzie, choć jestem pewna, że nie przy­szło ci to łatwo. A potem, gdy dotar­li­śmy do Punktu Węzło­wego i pro­jek­to­wa­li­śmy z Orłem ziem­ski moduł miesz­kalny, zbli­ży­li­śmy się do sie­bie jesz­cze bar­dziej.
Czym tak naprawdę był Orzeł? — zasta­na­wiała się, zmie­niw­szy temat roz­my­ślań. I kto lub co go zbu­do­wało? Oczami wyobraźni ujrzała dzi­waczną istotę, jedyną, z jaką spo­ty­kali się w Punk­cie Węzło­wym pod­czas prze­bu­dowy Ramy. Istota o twa­rzy orła i przy­po­mi­na­ją­cym ludz­kie ciele powie­działa, że jest robo­tem zbu­do­wa­nym spe­cjal­nie po to, by towa­rzy­szył ludziom. Jego oczy były nie­zwy­kłe, nie­mal mistyczne, a spoj­rze­nie miał rów­nie inten­sywne jak Omeh, przy­po­mniała sobie.
Jej pra­dzia­dek Omeh miał na sobie zie­loną szatę sza­mana ple­mie­nia Senu­fów, gdy odwie­dził ją w Rzy­mie dwa tygo­dnie przed star­tem New­tona. Wcze­śniej Nicole spo­tkała go dwu­krot­nie w rodzin­nej wio­sce matki na Wybrzeżu Kości Sło­nio­wej — raz pod­czas cere­mo­nii Poro, kiedy miała sie­dem lat, a po raz drugi trzy lata póź­niej, na pogrze­bie matki. Już wtedy stary sza­man zaczął przy­go­to­wy­wać ją do, jak to okre­ślił, „nie­zwy­kłego życia”. Omeh twier­dził, że to wła­śnie Nicole jest kobietą, o któ­rej kro­niki Senu­fów mówiły, że „owoc żywota swego zabie­rze do gwiazd”.
Omeh, Orzeł i Richard… co za grupa! — pomy­ślała. Do tej trójki dołą­czył Hen­ryk, książę Walii, a Nicole poczuła znów przez moment potężne unie­sie­nie towa­rzy­szące ich krót­kiemu roman­sowi, do któ­rego doszło led­wie kilka dni po tym, jak zdo­była złoty medal na igrzy­skach. Raz jesz­cze prze­żyła ból odrzu­ce­nia. Ale prze­cież gdyby nie było Hen­ryka, przy­po­mniała sobie, nie byłoby Geneviève…
Myśląc o pozo­sta­wio­nej na Ziemi uko­cha­nej córce, Nicole rozej­rzała się po pokoju. Jej wzrok zatrzy­mał się na półce z elek­tro­nicz­nymi książ­kami. Pode­szła do niej i zaczęła czy­tać tytuły. Nie­które książki rze­czy­wi­ście doty­czyły hodowli świń i dro­biu, ale nie wszyst­kie. Wyglą­dało na to, że Max oddał jej całą swoją biblio­tekę.
Uśmiech­nęła się do sie­bie, wyj­mu­jąc zbiór bajek. Wło­żyła dysk do czyt­nika, przej­rzała jego zawar­tość i wybrała bajkę o Śpią­cej Kró­lew­nie. Doczy­taw­szy do słów „a potem żyli długo i szczę­śli­wie”, nie­zwy­kle wyraź­nie przy­po­mniała sobie pewną scenę z dzie­ciń­stwa. Była jesz­cze mała, miała nie wię­cej niż sześć czy sie­dem lat. Sie­działa na kola­nach ojca w ich domu w Chilly-Maza­rin na przed­mie­ściach Paryża.
Bar­dzo chcia­łam wów­czas być księż­niczką i żyć długo i szczę­śli­wie, pomy­ślała. Skąd mia­łam wie­dzieć, że w porów­na­niu z moim życiem nawet bajki będą się wyda­wały zupeł­nie zwy­czaj­nymi histo­riami?
Odło­żyła dysk na półkę i ponow­nie usia­dła na krze­śle. A teraz, kiedy myśla­łam już, że to nie­zwy­kłe życie dobie­gło końca, naj­wy­raź­niej daro­wano mi jesz­cze przy­naj­mniej kilka dni.
Znów pomy­ślała o mężu i tęsk­nota wró­ciła. Tak wiele razem prze­ży­li­śmy, mój kochany Richar­dzie. Mam nadzieję, że znów poczuję twój dotyk, usły­szę twój śmiech i zoba­czę twoją twarz. Ale jeżeli tak się nie sta­nie, spró­buję się nie skar­żyć. I tak doświad­czy­łam w życiu wielu cudow­nych chwil…

 
Wesprzyj nas