Czy da się zakochać w kimś, kogo nigdy nie spotkało się w realu?


Eliza, Chira, Fearis i Nyle znają się tylko z Discorda i nigdy nie spotkali się na żywo.

Tego lata mają wyjechać razem do domku w górach. Najbardziej zależy na tym Elizie, która ma sekretny plan rozkochania w sobie Nyle’a. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że się uda… kiedy nagle na jej drodze staje dziwaczna kuzynka Sara. Eliza postanawia się jej pozbyć.

„Same dobre wróżby” to pełna zabawnych intryg, miłosnych nieporozumień i zwrotów akcji opowieść o wychodzeniu ze strefy komfortu. Jak daleko mogą się posunąć introwertycy, aby zawalczyć o miłość?

Sasza Hady, autorka kryminałów i fantastycznej Zefiryny debiutuje jako autorka YA. Gwarantujemy: nie będziecie się nudzić!

Sasza Hady
Same dobre wróżby
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 14 sierpnia 2024
 
 


Re­gu­la­min

Ko­rzy­sta­nie z ser­wera jest toż­same z ak­cep­ta­cją re­gu­la­minu.
Zła­ma­nie za­sad może skut­ko­wać zbesz­ta­niem przez Elizę,
utratą ży­cia lub / i wiecz­nym po­tę­pie­niem.

 
1. Za­bro­nione jest po­ru­sza­nie te­matu snów wła­snych lub cu­dzych, z wy­łą­cze­niem snów ero­tycz­nych o nie­ba­nal­nej fa­bule.
2. Za­bro­nione jest za­da­wa­nie py­tań o sprawy oso­bi­ste bez wy­raź­nej za­chęty pi­sem­nej lub ust­nej.
3. Za­bro­nione jest ko­mu­ni­ko­wa­nie się użyt­kow­ni­ków poza ser­we­rem w pa­rach lub trój­kach. Do­bro ogółu wy­maga, żeby każdy użyt­kow­nik był na bie­żąco z plot­kami i wy­mianą my­śli w tym sa­mym mo­men­cie.
4. Za­bro­nione jest opo­wia­da­nie hi­sto­rii bez pu­enty.
5. Za­bro­nione jest oma­wia­nie spraw zwią­za­nych z in­sty­tu­cjami oświa­to­wymi.
6. Do­zwo­lone są żarty po­ni­żej ogól­nie przy­ję­tego po­ziomu przy­zwo­ito­ści.
7. Do­zwo­lone jest prze­sy­ła­nie tre­ści ero­tycz­nych, o ile speł­niają od­po­wied­nie normy es­te­tyczne albo przed­sta­wiają ośmior­nice.
8. Do­zwo­lone jest mo­ralne roz­pa­sa­nie, ale tylko je­śli po­tem jest co opo­wia­dać.

Pro­log, w któ­rym Elizę gubi je­den uśmiech

Jed­nym z naj­bar­dziej zna­nych po­wie­dzo­nek cioci Klau­dii było: „Uśmie­chaj­cie się, dziew­czyny, w tram­wa­jach, na ulicy – ni­gdy nie wia­domo, gdzie spo­tka­cie faj­nego chło­paka”. W dzie­ciń­stwie brzmiało dla Elizy obie­cu­jąco, ale w wieku szes­na­stu lat pod­cho­dziła do niego bar­dziej kry­tycz­nie, bo gry­zło się z jej prze­ko­na­niami na te­mat tego, czy dziew­czyny po­winny być za­wsze uśmiech­nięte. I czy je­śli już się uśmie­chają, to ko­niecz­nie dla ko­goś. Pa­mię­tała jed­nak, żeby w miej­scach pu­blicz­nych za­cho­wy­wać w miarę przy­jemny wy­raz twa­rzy – głów­nie po to, by lu­dzie nie wie­dzieli, co tak na­prawdę o nich my­śli.
Przy­da­wało jej się to zwłasz­cza w ta­kich sy­tu­acjach jak te­raz, na wsi pod Rze­szo­wem, gdzie od­by­wał się ro­dzinny zjazd z oka­zji uro­dzin cioci Klau­dii. Eliza zwy­kle sta­rała się uni­kać po­dob­nych im­prez, ale aku­rat miała do cioci ważny in­te­res. Mu­siała przy­znać, że w tym roku nie było tak źle. Mgiełka no­stal­gii za la­tami dzie­ciń­stwa, kiedy te pach­nące ko­ni­czyną łąki wy­da­wały się nie­skoń­czone jak niebo, nie­mal rów­no­wa­żyła cringe słu­cha­nia, jak lu­dzie po sześć­dzie­siątce śpie­wają chó­ral­nie Szła dzie­weczka do la­seczka.
Uro­dziny cioci za­wsze od­by­wały się na polu kem­pin­go­wym usa­do­wio­nym po­śród ła­god­nych zie­lo­nych pa­gór­ków, które od po­łu­dnia ota­czał wy­gięty jak psi ję­zor łuk lasu. Domki let­ni­skowe były roz­miesz­czone w brzo­zo­wym za­gaj­niku do­okoła tra­wia­stej po­lanki, po­środku któ­rej nad bie­siad­nym sto­łem roz­sta­wiono duży na­miot. Obok znaj­do­wały się wspólna za­da­szona kuch­nia, miej­sce na ogni­sko i grill. Mię­dzy drze­wami ko­ły­sały się ko­lo­rowe ha­maki, a zza krza­ków prze­sła­nia­ją­cych płytki sta­wek do­cho­dził re­chot żab.
Domki były drew­niane, małe i przy­tulne, przez co Eli­zie ta im­preza ko­ja­rzyła się z uro­dzi­nami Bilba w Shire. Ciotka Klau­dia – okrą­gła i po­godna jak hob­bit – za­wsze wy­gła­szała mowy po­wi­talne, pod­czas któ­rych dzię­ko­wała za przy­by­cie po­szcze­gól­nym ga­łę­ziom ro­dziny, wy­wo­łu­jąc Pie­trasz­ków, Ciem­niew­skich, Wen­tów i Cy­ga­nia­ków, a oni en­tu­zja­stycz­nie od­krzy­ki­wali. Nie­stety na im­pre­zie była nie jedna, lecz wiele Lo­be­lii – wścib­skich, wred­nych cio­tek, które za­wsze miały taką minę, jakby chciały ko­muś zwę­dzić ukrad­kiem srebrną cu­kier­nicę po babce.
Cio­cia Klau­dia nie na­le­żała do tych mę­czą­cych osób, które na wła­snych uro­dzi­nach ani na chwilę nie usiądą, tylko bie­gają jak na­krę­cone, przy­no­sząc, wy­no­sząc, pod­grze­wa­jąc, ukła­da­jąc i tak da­lej. Eliza zna­la­zła ją w kuchni, oto­czoną wia­nusz­kiem in­nych cio­tek, bez­tro­sko plot­ku­jącą z kie­lisz­kiem wina w ręce.
– Cio­ciu, mogę cię pro­sić na mo­ment? – za­py­tała Eliza grzecz­nie, ale uprzej­mo­ścią nie­wiele da się zdzia­łać, kiedy w grę wcho­dzą za­no­szące się śmie­chem i mó­wiące jedna przez drugą star­sze pa­nie.
Eliza nie lu­biła o nic pro­sić. Nie lu­biła też prze­ry­wać do­ro­słym, bo za­zwy­czaj po chwili od­po­wia­dali kontr­ata­kiem, za­rzu­ca­jąc ją py­ta­niami o oceny w szkole, wy­bór stu­diów, chło­paka albo ko­men­tu­jąc jej wy­gląd. Eliza nie ra­dziła so­bie z tego typu roz­mo­wami. W za­sa­dzie, jako za­de­kla­ro­wana in­tro­wer­tyczka, nie była zbyt do­bra w żad­nych kon­wer­sa­cjach of­fline. Ale miała inne za­lety.
Po­de­szła do sto­lika w kuchni, wy­brała jedną z nie­otwar­tych jesz­cze bu­te­lek czer­wo­nego wina i scho­wała do kie­szeni kor­ko­ciąg. Wró­ciła do grupki cio­tek i wzięła głę­boki wdech.
– Wino się wam koń­czy! – za­wo­łała gło­śno, uno­sząc bu­telkę.
Na­tych­miast zy­skała ich uwagę i sym­pa­tię.
Jedna z cio­tek prze­jęła wino z rąk Elizy, a reszta za­częła szu­kać kor­ko­ciągu, który – no daję słowo! – jesz­cze przed chwilą le­żał koło czaj­nika. Za­dźwię­czały pu­ste kie­liszki, szur­nęła otwarta nie­cier­pli­wie szu­flada.
Tym­cza­sem Eliza wzięła cio­cię Klau­dię pod rękę i spo­koj­nie wy­pro­wa­dziła z kuchni, a po­tem wcią­gnęła za róg, tak żeby osło­nić się przed wzro­kiem osób trze­cich.
– Mo­żemy chwilkę po­roz­ma­wiać? – za­py­tała miło.
Za­wsze uwa­żała, że cio­cia Klau­dia jest bar­dzo ni­ska, i te­raz, kiedy stały bli­sko na­prze­ciwko sie­bie, po­czuła lekką iry­ta­cję, że na­dal są rów­nego wzro­stu.
– Co tam, ko­cha­nie? Może głodna je­steś? – za­py­tała cio­cia i uśmiech­nęła się, aż jej brą­zowe oczy oto­czyły wa­chla­rzyki zmarsz­czek.
To był oczy­wi­ście żart. Eliza nie by­wała głodna.
– Mam do cie­bie prośbę, z ga­tunku tych więk­szych. Pla­no­wa­łaś może w sierp­niu po­je­chać do domku w Ma­ko­wie?
– Jesz­cze nie ro­bi­łam pla­nów. – Cio­cia się za­my­śliła. – Pod ko­niec lipca le­cimy z dziew­czy­nami do Astu­rii. Tam nie jest tak go­rąco jak w Bar­ce­lo­nie czy Ma­dry­cie. W ogóle nie po­trze­bują sje­sty moim zda­niem. Ale ją mają, oczy­wi­ście. – Za­chi­cho­tała, za­do­wo­lona, że przy­ła­pała Hisz­pa­nów z pół­nocy na drob­nym prze­krę­cie.
– Su­per, cio­ciu. Ma­ków – przy­po­mniała Eliza.
– A, tak. My­ślę, że wpadnę cho­ciaż na parę dni, żeby prze­wie­trzyć w domku i spraw­dzić, czy nie za­lę­gły się my­szy albo… Ale cze­kaj, cze­kaj. – Cio­cia Klau­dia uśmiech­nęła się sze­roko. – Nie mów, że wresz­cie zde­cy­do­wa­łaś się przy­je­chać! Tyle lat już cię u mnie nie było!
– Ekhm, chcia­ła­bym przy­je­chać, ale nie sama. – Eliza po­pa­trzyła na cio­cię nie­śmiało.
– Z kimś? Z chło­pa­kiem? – ucie­szyła się. – A mama wie? – za­py­tała kon­spi­ra­cyj­nym szep­tem.
– Z dwoma chło­pa­kami i jedną dziew­czyną. W sen­sie: z przy­ja­ciółmi – do­dała szybko Eliza, żeby nie za­brzmiało to jak dumna de­kla­ra­cja po­lia­mo­rii.
– Świetny po­mysł! – za­chwy­ciła się cio­cia. – Wy, dzie­ciaki, te­raz tylko przed ekra­nami sie­dzi­cie, świeże po­wie­trze wam się przyda. To kiedy chce­cie przy­je­chać?
– Pięt­na­stego sierp­nia, je­śli ci to pa­suje, cio­ciu.
– Pew­nie, pew­nie. A Ma­dzia, zna­czy ma­mu­sia, też bę­dzie?
– Nie-e. Wła­śnie o to cho­dzi, że ty by­ła­byś dla nas taką przy­zwo­itką. Bo wiesz, my się nie znamy na żywo, tylko on­line. I ro­dzice nas nie pusz­czą, je­śli nie bę­dzie ko­goś do­ro­słego i…
Cio­cia Klau­dia za­częła się śmiać.
– Ro­zu­miem, ro­zu­miem. Ko­goś do­ro­słego w licz­bie po­je­dyn­czej.
– Je­den do­ro­sły cał­ko­wi­cie wy­star­czy – zgo­dziła się Eliza. – To co my­ślisz?
– Pew­nie, przy­jeż­dżaj­cie – po­wie­działa cio­cia Klau­dia ser­decz­nie. – To ta­kie ro­man­tyczne, że się zna­cie tylko na od­le­głość. Ja i moja przy­ja­ciółka Ania pięć lat wy­mie­nia­ły­śmy ze sobą li­sty mię­dzy Gdań­skiem a Tar­no­wem, za­nim się wresz­cie spo­tka­ły­śmy. Po­zna­ły­śmy się przez ta­kie ogło­sze­nie w ga­ze­cie dla na­sto­la­tek…
Eliza znała tę hi­sto­rię, ale nie miała nic prze­ciwko wy­słu­cha­niu jej po raz ko­lejny. Mu­siała tylko pil­no­wać, żeby tę­czówki nie ucie­kły jej do tyłu, bo wła­śnie pła­wiła się w oce­anie ulgi. Mimo że prze­pa­dała za cio­cią Klau­dią, i tak stre­so­wała się przed tą roz­mową. Tak bar­dzo, bar­dzo jej za­le­żało.
– …i każ­dego roku, żeby to uczcić, je­dziemy ra­zem na kilka dni do Pa­ryża.
– Wspa­niale, cio­ciu.

 
Wesprzyj nas