Powieść uznana za arcydzieło, laureatka Nagrody Bookera 2023. Historia zła, które wydarza się na naszych oczach, choć przecież tak bardzo staramy się go nie zauważać. To przepowiednia tego, w co może zmienić się świat, jeśli się nie opamiętamy.


Pewnego ciemnego wieczoru w Dublinie Eilish Stack, naukowczyni i matka czwórki dzieci, zastaje pod drzwiami dwóch funkcjonariuszy nowo utworzonej irlandzkiej tajnej policji. Przybyli, by przesłuchać jej męża, działacza związkowego.

Irlandia się rozpada. Ucisk rządu zwracającego się w stronę tyranii dotyka cały kraj. Kiedy jej mąż znika, Eilish zostaje rzucona na pastwę koszmarnej logiki społeczeństwa w rozkładzie. I będzie musiała zdecydować, ile jest gotowa poświęcić, by ocalić najbliższych.

Zatrważająca „Pieśń prorocza” to dzieło oszałamiająco oryginalne, opisujące druzgocącą wizję stopniowej utraty wolności w państwie totalitarnym, a zarazem poruszający portret matki próbującej utrzymać rodzinę blisko siebie, przy życiu.

***

Prorocze arcydzieło.
– „Washington Post”

Piękna i mocna. Lynch jest wybitny, gdy ukazuje biurokratyczne zawiłości popadania w chaos.
– „New York Times”

To nie jest książka przedstawiająca ucisk polityczny jako problem intelektualny, który należy rozwiązać. Ona celuje w układ limbiczny i nie chybia.
– „Los Angeles Times”

Koniec świata potrafi się zacząć całkiem niewinnie. Drobne elementy rzeczywistości przestają pasować, ale wciąż można to zbyć machnięciem ręki: to nic takiego. A później nie ma już odwrotu. Duszna, dławiąca proza. Olśniewa stylem, oddaje najskrytsze lęki. I choć człowiek chciałby przestać czytać, nie może, musi wiedzieć, co będzie dalej.
– Natalia Szostak

Znakomita, nagrodzona Bookerem «Pieśń prorocza» to historia zła, które wydarza się na naszych oczach, choć przecież tak bardzo staramy się go nie zauważać. To przepowiednia tego, w co może zmienić się świat, jeśli się nie opamiętamy. To krzyk, żądanie natychmiastowego wstrzymania procesów, które – a wiemy to doskonale z lekcji historii – zawsze prowadzą do tragedii. Jeszcze nie jest za późno, jeszcze możemy się otrząsnąć, przekonuje Paul Lynch. Nie sposób mu nie wierzyć.
– Michał Nogaś

Mocna, klaustrofobiczna i przerażająco prawdopodobna…
– „Guardian”

Paul Lynch
Pieśń prorocza
Przekład: Kaja Gucio
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 23 października 2024
 
 

1

Za­pa­dła noc, a ona stała przy oknie wy­cho­dzą­cym na ogród i nie usły­szała pu­ka­nia. Jakże bez­gło­śnie mrok spo­wija drzewa wi­śni. Zbiera ostat­nie li­ście, a one wcale mu się nie opie­rają, tylko przyj­mują ciem­ność szep­tem. Znu­żona, dzień pra­wie za nią, tyle jesz­cze do zro­bie­nia przed snem, dzieci usa­do­wione w sa­lo­nie, to uczu­cie chwi­lo­wego wy­tchnie­nia przy szy­bie. Pa­trzy na ciem­nie­jący ogród i pra­gnie ze­spo­lić się z tą ciem­no­ścią, wyjść na ze­wnątrz i po­ło­żyć się ra­zem z nią, le­żeć po­śród opa­dłych li­ści i cze­kać, aż noc prze­mi­nie, a po­tem obu­dzić się o brza­sku i po­wstać na nowo wraz z na­dej­ściem po­ranka. Ale to pu­ka­nie. Sły­szy, jak wdziera się w jej my­śli, ostry, na­tar­czywy stu­kot, marsz­czy czoło, tak zde­cy­do­wane jest każde ude­rze­nie. I wtedy Ba­iley też za­czyna pu­kać w szklane drzwi do kuchni, woła ją, mamo, wska­zuje na ko­ry­tarz, nie od­ry­wa­jąc wzroku od ekranu. Eilish ru­sza z dziec­kiem w ra­mio­nach w stronę przed­po­koju, otwiera drzwi wej­ściowe, a przed szybą we­randy stoją dwaj męż­czyźni, w mroku nie­mal po­zba­wieni ry­sów twa­rzy. Za­pala świa­tło na we­ran­dzie i na­tych­miast po­znaje ich po po­sta­wie, chłodne nocne po­wie­trze zdaje się wi­sieć, gdy Eilish roz­suwa drzwi na pa­tio, pod­miej­ska ci­sza, kro­ple desz­czu opa­da­jące nie­mal bez­gło­śnie na St Lau­rence Street, na czarny sa­mo­chód za­par­ko­wany przed do­mem. Jakże gę­stą at­mos­ferę nocy roz­ta­czają wo­kół sie­bie ci męż­czyźni. Eilish przy­gląda im się ze swo­jej ochron­nej prze­strzeni, młody męż­czy­zna po le­wej pyta, czy jej mąż jest w domu, i coś w jego spoj­rze­niu, zdy­stan­so­wa­nym, a jed­no­cze­śnie prze­ni­kli­wym, spra­wia wra­że­nie, jakby pró­bo­wał po­chwy­cić ja­kąś cząstkę jej wnę­trza. Eilish szybko omiata wzro­kiem ulicę, wi­dzi sa­motną po­stać spa­ce­ru­jącą pod pa­ra­so­lem z psem u boku, wierzby ki­wa­jące się w desz­czu, stro­bo­sko­powe roz­bły­ski wiel­kiego ekranu te­le­wi­zora w domu Za­ja­ców po dru­giej stro­nie ulicy. Po­tem sama przy­wo­łuje się do po­rządku, nie­mal par­ska śmie­chem, ach, to nie­od­łączne po­czu­cie winy, gdy po­li­cja puka do drzwi. Ben za­czyna wier­cić się w jej ra­mio­nach, a star­szy po­li­cjant po pra­wej przy­gląda się dziecku, twarz mu ła­god­nieje, więc Eilish zwraca się do niego. Wie, że on także ma dzieci, ta­kie rze­czy za­wsze się wie, ten drugi jest na to o wiele za młody, za schludny i hardy, za­czyna mó­wić, świa­doma na­głego drże­nia swo­jego głosu. Nie­długo wróci, za ja­kąś go­dzinę, mam do niego za­dzwo­nić? Nie, to nie bę­dzie ko­nieczne, pani Stack, kiedy już wróci, czy mo­głaby mu pani po­wie­dzieć, żeby skon­tak­to­wał się z nami jak naj­szyb­ciej, oto moja wi­zy­tówka. Mam na imię Eilish, może ja mo­gła­bym wam ja­koś po­móc? Oba­wiam się, że nie, pani Stack, to sprawa pani męża. Star­szy po­li­cjant po cy­wil­nemu uśmie­cha się ser­decz­nie do dziecka, a ona przez chwilę przy­gląda się zmarszcz­kom wo­kół jego ust, to twarz wy­krzy­wiona po­wagą, nie­od­po­wied­nia do tej pracy. Nie ma się czym mar­twić, pani Stack. Dla­czego mia­ła­bym się mar­twić? Tak, w rze­czy sa­mej, pani Stack, nie chcemy za­bie­rać pani wię­cej czasu, już i tak strasz­nie zmo­kli­śmy, cały wie­czór cho­dzimy po do­mach, ciężko nam bę­dzie się wy­su­szyć w sa­mo­cho­dzie. Eilish za­suwa drzwi na ta­ras, trzy­ma­jąc wi­zy­tówkę w dłoni, pa­trzy, jak dwaj męż­czyźni wra­cają do sa­mo­chodu, ob­ser­wuje, jak sa­mo­chód ru­sza ulicą, ha­muje przed skrzy­żo­wa­niem, a tylne świa­tła na­bie­rają in­ten­syw­no­ści, two­rzą parę roz­ża­rzo­nych ślepi. Spo­gląda jesz­cze raz na ulicę, po­now­nie spo­witą wie­czorną ci­szą, wcho­dzi do środka, wprost w cie­pło holu i za­myka drzwi wej­ściowe, po czym stoi przez chwilę, przy­glą­da­jąc się wi­zy­tówce, i za­uważa, że wstrzy­mała od­dech. To uczu­cie, że coś wdarło się do domu, Eilish chce odło­żyć dziecko, chce stać i my­śleć o tym, jak to coś to­wa­rzy­szyło dwóm męż­czy­znom i wkro­czyło do holu o wła­snych si­łach, bez­kształtne, a jed­nak wy­czu­walne. Eilish, gdy prze­cho­dzi przez sa­lon i mija dzieci, ma wra­że­nie, że to czai się obok niej, Molly trzyma pi­lota nad głową Ba­ileya, on wy­ma­chuje rę­kami w po­wie­trzu, od­wraca się do Eilish z bła­gal­nym spoj­rze­niem. Mamo, po­wiedz jej, żeby prze­łą­czyła z po­wro­tem na mój pro­gram. Eilish za­myka drzwi do kuchni i kła­dzie dziecko w bu­jaku, za­czyna sprzą­tać ze stołu lap­topa i pa­mięt­nik, ale na­gle nie­ru­cho­mieje i za­myka oczy. Uczu­cie, które po­ja­wiło się w domu, po­dą­żyło za nią. Eilish sięga po te­le­fon, waha się, wy­syła Larry’emu wia­do­mość i znów staje przy oknie, pa­trzy na to, co dzieje się na ze­wnątrz. Ciem­nie­jący ogród nie wy­daje się już taki po­żą­dany, bo coś z tego mroku wdarło się do domu.

 
Larry Stack krąży po sa­lo­nie z wi­zy­tówką w ręku. Wpa­truje się w nią, marsz­czy brwi, po czym od­kłada ją na sto­lik i po­trząsa głową, opada z po­wro­tem na fo­tel i za­ci­ska dłoń na bro­dzie, a Eilish przy­gląda mu się w mil­cze­niu, pod­daje mo­ty­wo­wa­nej za­ży­ło­ścią oce­nie, na pew­nym eta­pie ży­cia męż­czy­zna za­pusz­cza brodę nie po to, by wejść w wiek mę­ski, ale po to, by od­gro­dzić się od mło­do­ści, a Eilish z tru­dem przy­po­mina go so­bie bez za­ro­stu. Pa­trzy, jak jego stopy szu­kają pan­to­fli, jak twarz mu się wy­po­ga­dza, gdy Larry roz­siada się w fo­telu, my­śli chyba o czymś in­nym, ale na­gle ściąga brwi, a na czole po­ja­wia mu się zmarszczka. Larry po­chyla się do przodu i znów sięga po wi­zy­tówkę. To pew­nie nic ta­kiego, mówi. Ko­ły­sze dziecko na ko­la­nach, przy­gląda mu się uważ­nie. Larry, jak to nic ta­kiego? On wzdy­cha i prze­ciąga grzbie­tem dłoni po ustach, wstaje z fo­tela i za­czyna szpe­rać na stole. Gdzie odło­ży­łaś ga­zetę? Cho­dzi po po­koju, roz­gląda się, ale nie wi­dzi, być może za­po­mniał już o ga­ze­cie, szuka cze­goś w cie­niu wła­snych my­śli i nie może tego od­na­leźć. Od­wraca się i spo­gląda na żonę, która karmi dziecko pier­sią, wi­dok ten do­daje mu otu­chy, sens ży­cia za­wę­żony do ob­razu tak prze­ciw­staw­nego pod­ło­ści, że roz­go­rącz­ko­wane my­śli sty­gną. Pod­cho­dzi do niej i wy­ciąga rękę, ale cofa, gdy ko­bieta kie­ruje wzrok w jego stronę. Urząd Spraw Na­ro­do­wych Garda, mówi, USNG, to nie są zwy­kli funk­cjo­na­riu­sze, ko­mi­sarz u na­szych drzwi, czego oni od cie­bie chcą? Larry wska­zuje na su­fit, czy ty się wresz­cie na­uczysz mó­wić ci­szej? Idzie do kuchni, za­ci­ska­jąc szczęki, bie­rze szklankę z ocie­ka­cza, sta­wia ją pio­nowo i od­kręca kran, spo­gląda po­nad swoim od­bi­ciem w ciem­ność, drzewa wi­śniowe są stare i wkrótce zgniją, być może trzeba bę­dzie je ściąć na wio­snę. Pije długo, po czym wraca do sa­lonu. Po­słu­chaj, mówi, i nie­mal wi­dzi, jak jego głos zniża się do szeptu. Je­stem pe­wien, że to nic ta­kiego. Z każ­dym sło­wem jego wiara słab­nie, jakby na­lał so­bie wody w dło­nie. Eilish przy­gląda się, jak Larry po­now­nie opada na fo­tel, jego ciało wiot­czeje, a ręka au­to­ma­tycz­nie prze­łą­cza ka­nały w te­le­wi­zo­rze. Męż­czy­zna od­wraca się i za­uważa, że uwię­ziło go jej spoj­rze­nie, po czym po­chyla się do przodu i wzdy­cha, po­cią­ga­jąc się za brodę, jakby chciał ode­rwać ją od twa­rzy. Słu­chaj, Eilish, wiesz, jak oni dzia­łają, czego szu­kają, zbie­rają in­for­ma­cje, ro­bią to dys­kret­nie i po­dej­rze­wam, że trzeba im je prze­ka­zać w ten czy inny spo­sób, nie ma wąt­pli­wo­ści, że pro­wa­dzą sprawę prze­ciwko na­uczy­cie­lowi, więc to uza­sad­nione, że chcą ze mną po­roz­ma­wiać, uprze­dzić nas, moż­liwe, że przed aresz­to­wa­niem, słu­chaj, za­dzwo­nię do nich ju­tro albo po­ju­trze i do­wiem się, czego chcą. Ona wpa­truje się w jego twarz, świa­doma ja­kiejś pustki we­wnątrz swo­jego je­ste­stwa, umysł i ciało wy­cze­kują, że sen zwy­cięży, Eilish za chwilę pój­dzie na górę i włoży ko­szulę nocną, bę­dzie od­li­czać go­dziny do po­budki i kar­mie­nia dziecka. Larry, mówi i pa­trzy, jak on się wzdryga, jakby po­dała mu do ręki ła­du­nek elek­tryczny. Po­wie­dzieli, że­byś za­dzwo­nił jak naj­szyb­ciej, za­dzwoń do nich te­raz, nu­mer jest na wi­zy­tówce, po­każ im, że nie masz nic do ukry­cia. On marsz­czy brwi, a po­tem wolno wciąga po­wie­trze, jakby oce­niał coś, co nad nim za­wi­sło, od­wraca się i spo­gląda jej pro­sto w twarz, oczy ma zwę­żone z wście­kło­ści. Co to zna­czy, po­ka­zać im, że nie mam nic do ukry­cia? Wiesz, o co mi cho­dzi. Nie, nie wiem. Słu­chaj, to tylko ta­kie wy­ra­że­nie, Larry, pro­szę, za­dzwoń do nich te­raz. Dla­czego ty wiecz­nie ro­bisz cho­lerne pro­blemy, mówi męż­czy­zna, słu­chaj, nie za­mie­rzam do nich dzwo­nić o tej po­rze. Larry, zrób to te­raz, pro­szę, nie chcę, żeby USNG znów do­bi­jało się do na­szych drzwi, sły­sza­łeś, co się mówi, co po­dobno dzieje się od kilku mie­sięcy. Larry po­chyla się do przodu w fo­telu, jakby nie mógł wstać, marsz­czy czoło, a po­tem pod­cho­dzi do niej i bie­rze dziecko. Eilish, pro­szę, po­słu­chaj mnie uważ­nie, sza­cu­nek to coś, co działa w obie strony, oni wie­dzą, ile mam na gło­wie, je­stem za­stępcą se­kre­ta­rza ge­ne­ral­nego Związku Na­uczy­ciel­stwa Ir­landz­kiego, nie będę biegł na ich we­zwa­nie. Wszystko pięk­nie, Larry, ale po­wiedz mi, dla­czego przy­szli do domu o tej po­rze, a nie do two­jego biura w ciągu dnia. Słu­chaj, ko­cha­nie, za­dzwo­nię do nich ju­tro albo po­ju­trze, a na ra­zie mo­żemy to zo­sta­wić do rana? Jego ciało na­dal stoi przed nią, cho­ciaż oczy pa­trzą już na ekran te­le­wi­zora. Jest dzie­wiąta, dla­czego Marka nie ma jesz­cze w domu, mówi, chcę po­słu­chać wia­do­mo­ści? Eilish spo­gląda na drzwi, czuje, jak sen chwyta ją w ta­lii, ale pod­cho­dzi do Larry’ego i wy­suwa nie­mowlę z jego ob­jęć. Nie wiem, mówi, pod­da­łam się i już go nie pil­nuję, miał dziś wie­czo­rem tre­ning pił­kar­ski i pew­nie zjadł ko­la­cję u ko­legi, a może po­szedł do Sa­man­thy, ostat­nio zro­bili się nie­roz­łączni, po pro­stu nie wiem, co on w niej ta­kiego wi­dzi.

 
Larry, ja­dąc przez mia­sto, co­raz bar­dziej się na sie­bie iry­tuje, my­śli krążą tam i z po­wro­tem, na­pie­rają na coś, czego on szuka, ale za­ra­zem czuje po­trzebę, by przed tym uciec. Głos w słu­chawce brzmiał rze­czowo, wręcz uprzej­mie, prze­pra­szam za późną porę, pa­nie Stack, nie zaj­miemy panu zbyt wiele czasu. Par­kuje przy uliczce tuż za ro­giem, bli­sko od po­ste­runku Garda na Ke­vin Street, my­śli o tym, jak za­zwy­czaj kie­dyś wy­glą­dała główna droga nocą, z całą pew­no­ścią była bar­dziej ru­chliwa, to mia­sto ostat­nimi czasy stało się sta­now­czo zbyt ci­che. Mi­mo­wol­nie za­ci­ska zęby, gdy pod­cho­dzi do okienka i roz­ciąga usta w uśmie­chu, my­śląc o dzie­ciach, Ba­iley na bank zo­rien­tuje się, że wy­szedł, ten dzie­ciak ma uszy do­okoła głowy. Ob­ser­wuje bladą, pie­go­watą dłoń ofi­cera dy­żur­nego, który mówi coś nie­wy­raź­nie do te­le­fonu. Na spo­tka­nie wy­cho­dzi mu młody śled­czy, ko­ści­sty i dziar­ski, w ko­szuli z kra­wa­tem, z uprzej­mym wy­ra­zem na wo­sko­wa­tej twa­rzy, o tym sa­mym gło­sie, co wcze­śniej­szy roz­mówca. Dzię­kuję za przy­by­cie, pa­nie Stack. Pro­szę za mną, po­sta­ramy się nie za­bie­rać panu zbyt wiele czasu. Larry po­dąża me­ta­lo­wymi scho­dami, idzie ko­ry­ta­rzem, mi­ja­jąc po­za­my­kane drzwi, po czym zo­staje wpro­wa­dzony do po­koju prze­słu­chań z sza­rymi krze­słami i szarą okła­dziną na ścia­nach, gdzie wszystko wy­gląda jak nowe. Śled­czy wy­cho­dzi, a Larry siada i wpa­truje się w swoje dło­nie. Czyta coś na te­le­fo­nie, a po­tem wstaje i za­czyna krą­żyć po po­miesz­cze­niu, my­śli o tym, jak po­trak­to­wano go z góry, jak oka­zano mu brak sza­cunku, jest już do­brze po dzie­sią­tej wie­czo­rem. Kiedy wcho­dzą, pro­stuje skrzy­żo­wane do­tąd na piersi ręce, po­woli przy­ciąga krze­sło i siada, ob­ser­wuje tego sa­mego szczu­płego funk­cjo­na­riu­sza i dru­giego, bliż­szego mu wie­kiem, który w dłoni trzyma po­kryty roz­bry­zgami kawy ku­bek. Męż­czy­zna zdaje się pa­trzeć na Larry’ego Stacka z de­li­kat­nym uśmie­chem, a może to tylko ła­god­ność drze­miąca w zmarszcz­kach wo­kół jego ust. Do­bry wie­czór, pa­nie Stack, je­stem ko­mi­sarz Stamp, a to de­tek­tyw Burke, na­pije się pan cze­goś, kawy lub her­baty? Larry spo­gląda na brudny ku­bek i unosi dłoń w ge­ście od­mowy, przy­gląda się twa­rzy roz­mówcy, szuka w niej ob­razu, który wy­daje mu się zna­jomy. My się już spo­tka­li­śmy, mówi, na bo­isku w Du­bli­nie, w me­czu z Ga­el­sami grał pan na po­zy­cji po­moc­nika UCD, by­li­śmy wtedy po­tęgą, tam­tego roku was roz­gro­mi­li­śmy. Ko­mi­sarz przy­pa­truje się twa­rzy Larry’ego, zmarszczki wo­kół ust znik­nęły, spoj­rze­nie stało się nie­prze­nik­nione, w po­koju za­pa­no­wała nie­od­gad­niona ci­sza. Męż­czy­zna od­po­wiada, nie po­ru­sza­jąc głową. Nie wiem, o czym pan mówi. Larry jest te­raz wy­czu­lony na dźwięk wła­snego głosu, gdy się od­zywa, sły­szy go, tak jakby on też ob­ser­wo­wał prze­słu­cha­nie w tym po­koju, wi­dzi sie­bie po dru­giej stro­nie stołu, wi­dzi sie­bie przez wi­zjer w drzwiach, nie da się ina­czej zaj­rzeć do środka, nie ma tu lu­stra we­nec­kiego, ta­kiego jak w te­le­wi­zji. Sły­szy, jak do jego głosu wkrada się fał­szywa nuta, może na­wet nad­mierna wy­lew­ność. To na pewno pan, grał pan jako po­moc­nik w UCD, ni­gdy nie za­po­mi­nam ry­wali. Funk­cjo­na­riusz upija łyk z kubka i prze­ce­dza kawę przez zęby, wpa­truje się w Larry’ego, aż ten spusz­cza wzrok na stół, prze­jeż­dża pal­cem po po­ry­so­wa­nym la­kie­rze, po czym po­now­nie spo­gląda na ko­mi­sa­rza. Rysy z pew­no­ścią zgru­biały, po­stura na­brała tę­go­ści, ale to, co mó­wią oczy, ni­gdy się nie zmie­nia. Pro­szę po­słu­chać, mówi Larry, chcę mieć to już za sobą, po­wi­nie­nem być w domu z ro­dziną i szy­ko­wać się do snu, po­wiedz­cie mi, jak mogę wam po­móc? De­tek­tyw Burke po­ru­sza otwartą dło­nią. Pa­nie Stack, wiemy, że jest pan za­pra­co­wany, dla­tego cie­szymy się, że mamy oka­zję z pa­nem po­roz­ma­wiać, wpły­nęło do nas bar­dzo po­ważne do­nie­sie­nie, które do­ty­czy pana bez­po­śred­nio. Larry Stack pa­trzy na obu męż­czyzn i czuje, że za­sy­cha mu w ustach. W po­miesz­cze­niu coś się po­ru­sza, on to te­raz wy­czuwa, na mo­ment za­styga, a po­tem spo­gląda w górę i wi­dzi ko­pu­la­stą lampę su­fi­tową, w któ­rej uwię­ziona ćma sza­leń­czo tłu­cze się o szkło, oran­żową pół­kulę, brudną i wy­peł­nioną tru­chłami po­przed­nich ciem. De­tek­tyw Burke otwo­rzył teczkę, a Larry Stack wi­dzi przed sobą bez­kr­wi­ste dło­nie księ­dza, wi­dzi umiesz­czoną na bla­cie mię­dzy nimi kartkę za­dru­ko­wa­nego pa­pieru. Larry za­czyna czy­tać, mruga po­woli, po czym za­ci­ska zęby. Kroki prze­my­kają dłu­gim ko­ry­ta­rzem i cichną roz­grze­szone przez za­mknięte drzwi. Sły­szy stłu­miony trze­pot ćmy, przez chwilę ma wra­że­nie, że coś w jego wnę­trzu za­czyna ob­umie­rać. Pod­nosi wzrok i wi­dzi, że de­tek­tyw Burke przy­gląda mu się z dru­giej strony stołu, oczy wpa­trują się w niego, jakby mo­gły swo­bod­nie wni­kać w jego my­śli, jakby sta­rały się wy­łu­skać z niego coś, czego tam nie ma. Larry spo­gląda w stronę ko­mi­sa­rza, który otwar­cie go te­raz ob­ser­wuje, po czym chrząka i usi­łuje uśmiech­nąć się do męż­czyzn. Pa­no­wie, wy so­bie chyba ro­bi­cie ze mnie żarty? Pa­trzy na nich, czuje, jak uśmiech znika mu z warg, pod­nosi kartkę i nią ma­cha. Prze­cież to obłęd, mówi, po­cze­kaj­cie, aż se­kre­ta­rzyni ge­ne­ralna się o tym do­wie, od razu po­wia­domi mi­ni­stra, gwa­ran­tuję wam to. Młody śled­czy kaszle ele­gancko w pięść, po czym spo­gląda na ko­mi­sa­rza, który uśmie­cha się i za­czyna mó­wić. Jak pan za­pewne wie, pa­nie Stack, to trudny czas dla na­szego pań­stwa, dla­tego po­le­cono nam po­waż­nie trak­to­wać wszyst­kie zgła­szane oskar­że­nia–– O czym pan, do cho­lery, mówi? pyta Larry, to nie jest żadne oskar­że­nie, to nie ma sensu, prze­krę­ca­cie coś, bie­rze­cie coś i za­mie­nia­cie to w coś in­nego, wy­gląda na to, że sami to na­pi­sa­li­ście. Pa­nie Stack, bez wąt­pie­nia znana jest panu ustawa o upraw­nie­niach nad­zwy­czaj­nych, która we­szła w ży­cie we wrze­śniu tego roku w od­po­wie­dzi na utrzy­mu­jący się w pań­stwie kry­zys, ustawa, która na­daje do­dat­kowe kom­pe­ten­cje i upraw­nie­nia USNG, nie­zbędne do ochrony po­rządku pu­blicz­nego, musi pan za­tem zda­wać so­bie sprawę z tego, jak to wy­gląda z na­szej per­spek­tywy, pań­skie dzia­ła­nie można ode­brać jako za­cho­wa­nie osoby pod­że­ga­ją­cej do nie­na­wi­ści wo­bec pań­stwa, ko­goś, kto sieje za­męt i nie­po­kój, kiedy kon­se­kwen­cje da­nego czynu wpły­wają na sta­bil­ność na szcze­blu pań­stwo­wym, to mamy do czy­nie­nia z dwiema moż­li­wo­ściami: pierw­sza to taka, że ów pod­miot jest agen­tem pra­cu­ją­cym na szkodę pań­stwa, a druga, że jest on nie­świa­domy swo­ich czy­nów i po­stę­puje bez ta­kich in­ten­cji, ale tak czy ina­czej, pa­nie Stack, skutki w obu przy­pad­kach są ta­kie same, taka osoba wy­słu­guje się wro­gom pań­stwa, a za­tem, pa­nie Stack, ape­lu­jemy, by do­ko­nał pan ra­chunku su­mie­nia i upew­nił się, że tak nie jest. Larry Stack mil­czy przez dłuż­szą chwilę, pa­trzy na kartkę, cho­ciaż jej nie wi­dzi, a po­tem od­chrzą­kuje i za­ci­ska dło­nie. Je­śli do­brze ro­zu­miem, mówi, ocze­ku­je­cie ode mnie do­wodu, że moja dzia­łal­ność nie ma cha­rak­teru wy­wro­to­wego? Tak, zga­dza się, pa­nie Stack. Ale jak miał­bym do­wieść, że nie zaj­muję się pod­bu­rza­niem, skoro po pro­stu wy­ko­nuję swoją pracę jako związ­ko­wiec, ko­rzy­sta­jąc z przy­słu­gu­ją­cego mi na mocy kon­sty­tu­cji prawa? To już za­leży od pana, pa­nie Stack, chyba że uznamy, iż sprawa wy­maga dal­szego do­cho­dze­nia, a w tym przy­padku nie bę­dzie to już za­le­żało od pana, ale od nas. Larry z knyk­ciami przy­ci­śnię­tymi do stołu mi­mo­wol­nie pod­rywa się z krze­sła. Na twa­rzy przed nim wy­pi­sana jest wola, Larry wi­dzi ją i ro­zu­mie, że spro­wa­dzono go tu, by go tą wolą zła­mać, tą wolą, ale też sank­cją ja­kie­goś ab­so­lutu, który ma moc, by zmie­nić „tak” w „nie”, a „nie” w „tak”. Chciał­bym, żeby to było bar­dzo ja­sne, mówi, mi­ni­ster się o tym do­wie i wy­nikną kło­poty, nie mo­że­cie za­stra­szać wy­so­kiej rangi związ­kowca i skła­niać go do za­nie­cha­nia obo­wiąz­ków, na­uczy­ciele w tym kraju mają prawo ne­go­cjo­wać lep­sze wa­runki i brać udział w po­ko­jo­wych pro­te­stach, które nie mają nic wspól­nego z tym tak zwa­nym kry­zy­sem, z ja­kim bo­ryka się pań­stwo, a te­raz, je­śli nie ma­cie nic prze­ciwko temu, wra­cam do domu. Drugi śled­czy po­woli otwiera usta i Larry jest pra­wie pe­wien, że to wi­dzi, my­śli o tym, gdy idzie z po­wro­tem do sa­mo­chodu i długo sie­dzi w środku, przy­glą­da­jąc się drżą­cym dło­niom na ko­la­nach. O tym, jak z ust funk­cjo­na­riu­sza wy­fru­nęła, zda­wa­łoby się, ćma.

 
Naj­pierw Ben do żłobka, a po­tem dzieci do szkoły, Molly wy­siada ze słu­chaw­kami na uszach, Ba­iley za­trza­skuje tylne drzwi, Eilish ogląda się przez ra­mię i wi­dzi za szybą jego po­in­ty­li­styczną syl­wetkę cią­gnącą za kap­tur kurtki. Już ma wy­je­chać na drogę, kiedy czy­jaś ręka ude­rza w okno, Molly krzy­czy, żeby się za­trzy­mała, drzwi się otwie­rają, a dziew­czynka chwyta z pod­łogi swoją torbę na si­łow­nię i znika. W tym zi­mo­wym świe­tle, zim­nej li­sto­pa­do­wej po­świa­cie, Eilish pro­wa­dzi z pełną świa­do­mo­ścią wy­czer­pa­nia emo­cjo­nal­nego, jej ru­chy są au­to­ma­tyczne, od­po­czywa na czer­wo­nym świe­tle, nie wi­dzi nad­cho­dzą­cego dnia, ale to, jak prze­mi­nie on bez śladu, ko­lejny dzień za­po­mniany i wchło­nięty przez ci­chą ra­chubę upły­wa­ją­cego czasu, wi­dzi sie­bie w pracy i to, jak nie po­strzega już jej jako ka­riery, praw­dziwa praca mi­kro­bio­lożki to wie­lo­go­dzinne sta­nie przy stole w po­szu­ki­wa­niu do­wo­dów, spraw­dza­nie hi­po­tez w kon­fron­ta­cji z rze­czy­wi­sto­ścią, wbrew temu, w co dana osoba chcia­łaby wie­rzyć, a od­po­wiedź, praw­dziwa lub fał­szywa, za­warta jest w wy­ni­kach. Te­raz spę­dza dni na pi­sa­niu mejli i roz­mo­wach przez te­le­fon, ze spe­cja­listki staje się ge­ne­ra­listką bez bia­łego ki­tla, za­rzą­dza per­so­ne­lem, od­pływa my­ślami pod­czas spo­tkań, za­daje nie­wła­ściwe py­ta­nia. Siada przy biurku, prze­gląda pocztę i prze­kłada roz­mowę na sie­dem­na­stą trzy­dzie­ści. Chwyta za te­le­fon i dzwoni do Larry’ego. Wy­peł­ni­łeś for­mu­la­rze pasz­por­towe, tak jak pro­si­łam? pyta. Słu­chaj, ko­cha­nie, wciąż je­stem tro­chę roz­trzę­siony, nie mogę prze­stać o tym my­śleć. Mówi tak, jakby po­wie­trze uszło z niego przez sen, po prze­bu­dze­niu stwier­dził, że jest wy­pom­po­wany, i usiadł na skraju łóżka, wpa­tru­jąc się w pod­łogę. Po­wie­dzia­łeś o tym w pracy? pyta Eilish. Sły­szy, jak on przez chwilę z kimś roz­ma­wia, za­kry­wa­jąc dło­nią mi­kro­fon. Zo­sta­wi­łem je na biurku na gó­rze. Co zo­sta­wi­łeś na biurku na gó­rze? For­mu­la­rze pasz­por­towe. Larry, po­wi­nie­neś za­dzwo­nić do Se­ana Wal­lace’a i z nim po­roz­ma­wiać, w tym kraju wciąż obo­wią­zują prawa kon­sty­tu­cyjne. Chcę to prze­ka­zać bez­po­śred­nio se­kre­ta­rzyni ge­ne­ral­nej, ale nie ma jej dziś, zła­pała wi­rusa. Po­wiedz mi, czy Sean na­dal pro­wa­dza się z tą ma­ło­latą? Sean Wal­lace jest te­raz za­grze­bany po uszy w pro­ce­sie Fit­zge­ralda, nie chcę go nie­po­koić, słu­chaj, a kto dziś go­tuje obiad? Na­dal uwa­żam, że po­wi­nie­neś do niego za­dzwo­nić, twoja ko­lej na go­to­wa­nie. Mam spo­tka­nie o osiem­na­stej trzy­dzie­ści, ale od­wo­łam je, nie je­stem w na­stroju. Larry. Co, ko­cha­nie? Nic, ku­pi­łam wczo­raj mie­lone mięso, mo­żesz zro­bić bur­gery, mu­szę le­cieć. Roz­łą­cza się, ale przez chwilę sie­dzi z te­le­fo­nem w ręku, świa­doma złych prze­czuć. Spo­gląda na ko­mórkę i wraca my­ślami do roz­mowy, po­dąża za swoim gło­sem do męża, sy­gnał musi być prze­ka­zany da­lej, za­nim do­trze do te­le­fonu Larry’ego, zo­staje ode­brany i prze­słany przez na­daj­nik sie­ciowy. Na­gle sły­szy wła­sny głos, jakby do­bie­gał z in­nego po­miesz­cze­nia. I z nim po­roz­ma­wiać, w tym kraju wciąż obo­wią­zują prawa kon­sty­tu­cyjne. Robi jej się zimno, gwał­tow­nie wstaje z krze­sła i ru­sza w kie­runku biu­ro­wej kuchni, my­śli, w in­nych kra­jach ow­szem, ale u nas nic ta­kiego się nie zda­rza, gar­daí, pań­stwo, nie wolno im pod­słu­chi­wać roz­mów, wy­bu­chłoby wiel­kie obu­rze­nie. My­śli o sa­mo­cho­dzie za­par­ko­wa­nym ze­szłej nocy przed do­mem, my­śli o USNG i szep­tach, które sły­szała o tym, co po­dobno się dzieje, wcho­dzi do kuchni i przez chwilę ma wra­że­nie, że nie zna tego po­miesz­cze­nia. Paul Fel­sner, nowy glo­balny ac­co­unt exe­cu­tive, stoi przy eks­pre­sie do kawy, szar­piąc za man­kiet ko­szuli. Urzą­dze­nie prze­staje war­czeć z ci­chym pla­śnię­ciem, a on od­wraca się i uśmie­cha, ale uśmiech nie do­ciera do jego oczu. Och, Eilish, mia­łem na­dzieję, że cię zo­ba­czę, nie od­po­wie­dzia­łaś na moją wia­do­mość gło­sową, mu­sieli prze­ło­żyć tę wi­de­oro­zmowę z Asa­kuki na osiem­na­stą. Eilish wy­daje się, że w jego twa­rzy jest coś fał­szy­wego, oczy po­winny być ciemne, ale za­miast tego są zie­lone, a jej wzrok przy­ciąga przy­pinka par­tyjna So­ju­szu Na­ro­do­wego w kla­pie jego ma­ry­narki, PSN, to nowe go­dło pań­stwa. Spo­gląda po­now­nie na jego dło­nie i wi­dzi, że są tro­chę za małe. Och, nie za­uwa­ży­łam, mówi, oba­wiam się, że nie dam rady, ale dzięki, że mnie uprze­dzi­łeś.

 
Wesprzyj nas