Jeśli już znacie „Cudowne kuracje Doktora Popotama”, to z pewnością nie trzeba Was zachęcać do sięgnięcia po „Królika, królewnę i marmoladę”. A jeśli jeszcze nie wiecie, kim jest Léopold Chauveau… koniecznie musicie poznać niezwykły, mądry i zabawny świat jego wyobraźni!
„Królik, królewna i marmolada” to kolejna – po „Cudownych kuracjach doktora Popotama” − bajka Leopolda Chauveau, którą po wielu latach odkrywamy dla polskich czytelników. Tym razem zabierzemy Was w niezwykłą podróż z Królikiem. Usiądźcie wygodnie, zamknijcie oczy i poznajcie małego chłopca, który od urodzenia nie rośnie, tylko się kurczy, ale tak jak inne dzieci marzy o wielkich przygodach.
Pewnego dnia, gdy wyobraża sobie flotę statków kołyszących się o zachodzie słońca na morskich falach, zdobywa się na odwagę i postanawia wyruszyć na wielką wyprawę. W okolicy nie ma ani okrętu, ani morza, ale jemu wystarczy drewniak taty zepchnięty do pobliskiej rzeki. Tak oto rozpoczyna się opowieść będąca mieszanką humoru i poezji, fantazji i rzeczywistości, od której się oddalimy, aby odkryć razem z Królikiem nieznane krainy…
W świat tej wyimaginowanej podróży pomogą przenieść się najmłodszym czytelnikom niezwykle sugestywne i ponadczasowe czarno-białe ilustracje, które niczym fotograficzne migawki utrwalają każdą przygodę bohatera.
Jeszcze półtora roku temu nie wiedziałem nawet, jak prawidłowo wypowiedzieć nazwisko Leopolda Chauveau, dzisiaj witam jego kolejną książkę z radosnym podekscytowaniem − czyli tak, jak każdy czytelnik reaguje na nowe dzieło ulubionego autora.
Grzegorz Kasdepke
Królik, królewna i marmolada
Przekład: Maria Raczkiewicz-Śledziewska
Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Premiera: 6 listopada 2024
Marmolada o smaku szowo
Jeszcze półtora roku temu, gdy poproszono mnie o napisanie wstępu do „Cudownych kuracji doktora Popotama” (które okazały się cudowne pod wieloma względami), nie wiedziałem nawet jak prawidłowo wypowiedzieć nazwisko Leopolda Chauveau (podpowiem: szowo), dzisiaj witam jego kolejną książkę z radosnym podekscytowaniem — czyli tak, jak każdy czytelnik reaguje na nowe dzieło ulubionego autora.
A przecież świat nieomal zapomniał o genialnym francuskim artyście (pisarzu, rzeźbiarzu, grafiku) na długie dziesięciolecia!
Kim był, można się dowiedzieć z biogramu umieszonego na końcu tej książki. Ważniejsze wydaje się pytanie: kim Léopold Chauveau odtąd b ę d z i e? Archeologia literacka rzadko dokopuje się do podobnych skarbów, a jeżeli już, to nie po to, aby ponownie zasypywać je piaskiem niepamięci. Autor „Cudownych kuracji…” czy „Królika…” powinien znaleźć swoje miejsce wśród takich tuzów jak Franciszka i Stefan Themersonowie czy Leonora Carrington.
Wyprzedzał epokę?
Oj tak!
Wiedział, że książki należy jednocześnie czytać, oglądać, wąchać, dotykać − a jeżeli kogoś najdzie fantazja, aby przy okazji wysmarować się marmoladą, to śmiało!
Do czego serdecznie Państwa zachęcam
Grzegorz Kasdepke
Pewnego razu siedziałem w pracowni przy otwartych drzwiach.
Wszedł Henio, obiema rękami trzymając wielką kanapkę. Odezwał się:
— Tato, proszę, narysuj mi portret mojej kanapki.
— Portret kanapki! Co to za wymysły?!
— Takiej z marmoladą na wierzchu, żebym pamiętał, jak wyglądała, kiedy już ją zjem.
— Nie, daj mi spokój. To za trudne.
— Zawsze tak mówisz.
Po chwili zaczął znowu:
— To w takim razie opowiedz mi bajkę o marmoladzie.
— Nie męcz! Nie znam bajek o marmoladzie.
— Widzisz? Zawsze tak mówisz. A potem, jak ci się zechce, opowiadasz bardzo dobrze.
— Znam jedną, w której jest mowa o marmoladzie, ale nie można powiedzieć, że to jest bajka
o marmoladzie.
— I tak opowiedz.
Był sobie raz chłopczyk.
Mówili na niego Królik. Nikt nie pamiętał, jak ma naprawdę na imię.
Ten chłopczyk, zamiast po urodzeniu rosnąć jak wszyscy grzeczni chłopcy, malał, robił się coraz mniejszy, chociaż był bardzo grzeczny.
Zmniejszał się regularnie, zupełnie tak samo, jak inni rosną, i w wieku piętnastu lat był tak mały, że zamiast czapki nosił naparstek swojej mamy.
Kiedy osiągnął ten wiek, przestał maleć, tak samo jak w tym wieku często zwyczajne dzieci przestają rosnąć.
I podobnie jak to się dzieje u innych w tym wieku, zaczął być niespokojny, drażliwy, marzył i śnił o podróżach dookoła świata, o wielkich przygodach, z których wychodził cało dzięki swojej niezwykłej inteligencji i odwadze.
Kiedy jednak przestawał marzyć, wracały mu rozsądek i skromność i przyznawał w duchu, że tak wiele trudności zdołałby przezwyciężyć tylko w snach.
Próbował się pocieszać, myślał sobie, że przecież wspaniałe przygody zdarzają się tylko w snach albo w książkach, które opisują sny, ale w monotonnym i nieciekawym życiu małych chłopców nie dzieje się nigdy nic niezwykłego. Niestety te rozmyślania wcale nie przynosiły mu pocieszenia.
Pewnego dnia, przycupnięty obok fotela taty, wpatrywał się w ogień płonący na kominku.
Tata chrapał. Wyjął stopy z chodaków, czyli ciężkich drewniaków, w których zawsze chodził, i wyciągnął nogi przed siebie.
Królik marzył. Widział zachód słońca, a potem dwa stateczki unoszące się na spokojnym, przyprószonym czerwienią morzu. Nagle zrozumiał, że jednak przygody mogą się zdarzyć w życiu małych chłopców, że właśnie teraz się przydarzają.
Wskoczył na jeden ze statków.
Jak tylko znalazł się na pokładzie, okazało się, że to drewniak jego taty!
No i koniec przygód! O, nie! Wylazł z chodaka, kopnął go i powiedział: „Głupi chodak!”. Potem podszedł do drugiego chodaka, powiedział: „W drogę!” i zaczął go popychać w stronę drzwi.
Bardzo trudno było pchać ciężki but po szorstkiej glinianej podłodze. Na zewnątrz będzie łatwiej, bo ścieżka biegła w dół, prosto do rzeki. Zwodował drewniak i wskoczył na pokład.