Trzymający w napięciu thriller autora bestsellerowej „Kobiety w oknie”. Uczta literacka dla wszystkich, którzy kochają znakomicie skonstruowane, niejednoznaczne zagadki.


Za trzy miesiące nie będzie mnie już wśród żywych. Proszę przyjechać i opowiedzieć moją historię.

Tak brzmi mrożące krew w żyłach zaproszenie od Sebastiana Trappa, pisarza samotnika, twórcy postaci detektywa Simona St. Johna, skierowane do Nicky Hunter, ekspertki w dziedzinie kryminałów, z którą Sebastian od kilku lat koresponduje. Nicky przyjmuje je, zamieszkuje w okazałej rezydencji w San Francisco i powoli zaczyna poznawać historię życia pisarza pod czujnym okiem jego enigmatycznej żony i niezwykle bezpośredniej córki.

Sebastian Trapp jest zagadką. I niewykluczone, że również mordercą… Przed dwudziestoma laty jego pierwsza żona i syn zaginęli, a sprawa do dziś nie została rozwiązana.

Czy mistrz kryminału prowadzi zabójczą grę? A jeśli tak, to czy jest skazany na porażkę?

Kiedy w stawie z karpiami koi zostaje znaleziony trup, dla wszystkich staje się jasne, że przeszłość nie odeszła. Ona po prostu czeka.

***

• Zniewalająca… A. J. Finn rozkoszuje się odniesieniami do klasycznych kryminałów, tworząc sprytne i nieoczekiwane zwroty akcji.
„Wall Street Journal”

• Nowa książka A. J. Finna jest piękna, intensywna i urzekająca. Koniec opowieści mnie zahipnotyzował.
Lisa Jewell, autorka m.in. „Nocy, w której zniknęła”

A. J. Finn – autor tekstów publikowanych w „Los Angeles Times”, „Washington Post” i brytyjskim „Times Literary Supplement”. Przez dziesięć lat mieszkał w Londynie, po czym wrócił do Nowego Jorku, swego rodzinnego miasta. „Kobieta w oknie” (2018), pierwsza powieść Finna, została uznana za jeden z najbardziej obiecujących debiutów tej dekady. Prawa do jej wydania kupiło ponad 40 wydawców z różnych krajów. Powstała też filmowa adaptacja tej książki w reżyserii Joe Wrighta i z Amy Adams w roli głównej.

A. J. Finn
Koniec opowieści
Przekład: Jacek Żuławnik
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 5 czerwca 2024
 
 


Wtorek, 23 czerwca

Filtr cicho buczy, delikatnie wprawiając w ruch połyskującą powierzchnię oczka wodnego i leżące w nim ciało kobiety.
O brzasku spowijała tę okolicę typowa dla San Francisco chłodna, gęsta jak aksamit mgła, ale opadła i teraz całe podwórko: płyty chodnikowe, zegar słoneczny, rządki żonkili… wszystko tonie w blasku poranka. I staw, ten idealnie okrągły, wykopany nieopodal ściany budynku zbiornik pełen ryb o mieniących się łuskach i lilii o liściach przypominających gwiazdy.
Za chwilę rozlegnie się przenikliwy krzyk.
Ale na razie jest cicho i nieruchomo, jeśli nie liczyć zmarszczek na tafli wody, niespiesznych manewrów koi i ledwie dostrzegalnego falowania martwego ciała.
Otwierają się drzwi na taras, tarcza słońca zsuwa się z szyby. Gwałtowny wdech. I krzyk.
Znaleźli ją.

1


– Bo chyba czyta pani jakiś kryminał – wyjaśnia zachrypłym głosem. Autem trzęsie na wybojach.
Nicky pokazuje okładkę.
– Agatha Christie. Morderstwo w Mezopotamii.
Facet ma ochotę na pogawędkę i Nicky jest gotowa zrobić mu tę przyjemność. Praca na taryfie musi być samotniczym zajęciem.
– Pali pani?
– Nie.
– I dobrze. – Kierowca wtyka papierosa między zęby. – Pani jest za ładna, żeby młodo umierać. – Zapala go sfatygowaną zapalniczką.
Nicky opuszcza szybę i do kabiny wpada chłodne, wilgotne powietrze, osadza się na tylnym siedzeniu; Nicky zamyka okno, ale nie do końca, zostawia centymetrową szczelinę. Obraca głowę i przygląda się swojej szklanej siostrze bliźniaczce: nastroszone tuszem rzęsy, posmarowane błyszczykiem usta. Dobrze wie, że wcale nie jest za ładna, ale w zasadzie ma to gdzieś.
Taksówka gwałtownie hamuje. Torebka Nicky spada na podłogę.
– Chyba przyciął pan w krawężnik.
– Taaa… – potwierdza kierowca, wpatrując się gniewnie w przednią szybę. – Dziwne, że w ogóle przyjmują samoloty. Cud, że pani wylądowała.
Dla Nicky, która nigdy nie przepadała za lataniem, każde lądowanie to cud. Jej wzrok prześlizguje się obok taksówkarza i zatrzymuje na wiszącej na zewnątrz wieczornej mgle, lśniącej jak perła w blasku reflektorów.
– Czerwcowa ciemnica. Idę o zakład, że na wschodzie nie uświadczysz takiej pogody.
– Rzeczywiście, nie.
„Na wschodzie” brzmi tak, jakby chodziło o jakieś niewiarygodnie odległe, mityczne miejsce.
Taryfiarz kwituje odpowiedź stęknięciem zadowolenia, wrzuca kierunkowskaz, skręca i zaczyna pędzić pod górę. Nicky łapie się za pas bezpieczeństwa.
– Bo jeśli chodzi o te tajemnice… – prycha dymem, który mieli się w zimnym powietrzu – …w San Francisco mamy ich całkiem sporo. Słyszała pani o Zodiaku?
– Nigdy go nie ujęto.
– No tak… nigdy. – Facet łypie na nią z nachmurzoną miną. Nicky postanawia nie komentować. To w końcu jego miasto, jego opowieść. – To taki nasz Kuba Rozpruwacz. Albo weźmy Romance of the Skies. Tak się nazywał pasażerski odrzutowiec, który zaginął w latach pięćdziesiątych. Leciał na Hawaje i nagle… – zaciągnięcie papierosem – …po prostu zniknął. – Obłok dymu.
– Co się z nim stało?
– A kto to wie? Albo Ghost Blimp w czasie drugiej wojny. Mały sterowiec, zabierał dosłownie parę osób, ale kiedy rozbił się w Daly City, nikogo nie było na pokładzie. Ot, tajemnica, tak jak… O, niech pani patrzy! – Wyrzuca dłoń w prawo. – Najstarszy dom w Pacific Heights.
Wzrok Nicky pada na wiktoriańskiego albinosa z wielkimi wybałuszonymi oknami. Przycupnął w pewnym oddaleniu od ulicy, jakby się czegoś wystraszył.
– Zbudowali go pięćdziesiąt lat przed trzęsieniem ziemi – chełpi się taksiarz. – To był dom w średnim wieku, a jednak przetrwał.
– Wygląda, jakby był zaskoczony – brzmi komentarz Nicky. – Jakby nie dowierzał, że jeszcze stoi.
Kolejne stęknięcie kierowcy.
– Ja też nie mogę w to uwierzyć.
Wjeżdżają do tunelu. Po obu stronach ulicy błyskają białe światła jak upiorne palce wskazujące kierunek: tędy, tędy, nie zatrzymywać się.
– Mówiła pani, że jest z Nowego Jorku?
– Zgadza się.
– Właśnie jedziemy przez najdroższą dzielnicę w kraju.
Przy drodze majaczą budynki, niemal widmowe w gęstej mgle. Smukłe, wymuskane dziewiętnastowieczne damy w pastelowych strojach. Porośnięty bluszczem kompleks w hiszpańskim stylu. Udawany Tudor, belki i tynk na murarce w jodełkę. Dwie królowe Anny z ozdobną koronkową stolarką na wzór papierowych serwetek.
– Mieszka tu sporo ludzi od nowych technologii – informuje taksówkarz. – Google. Uber. Właśnie, à propos Ubera, coś pani powiem… – Spogląda spode łba, ale nic nie mówi. – Ale starych fortun też nie brakuje. Wie pani, ci, co to od zawsze byli bogaci.
Ulice przed nimi zasnute są złowieszczą mgłą. Jadą, a jakby płynęli na mlecznych falach, to wznosząc się, to opadając. Nicky aż wstrzymuje oddech.
– W San Francisco też mamy autorów kryminałów. Na przykład Dashiell Hammett mieszkał tu niedaleko, przy Post Street…
Przez gęsty tuman przebija się kolejny znak i nakazuje jazdę na wprost: tędy, tędy, nie zatrzymywać się.
– O, albo taki jeden pisarz. – Taksiarz żuje papierosa. – Też od kryminałów… Nie wiem, czy nie miał domu w Pacific Heights, no w każdym razie w jakiejś eleganckiej okolicy. Którejś nocy żona i syn faceta zaginęli.
Nicky ciarki przechodzą po plecach.
– Rozpłynęli się w powietrzu. Jak tamten samolot. Ze dwadzieścia pięć… nie, dwadzieścia lat temu. W sylwestra w dziewięćdziesiątym dziewiątym.
Słowa kierowcy unoszą się na chmurze dymu, podskakują jak boje na wodzie.
– Co się z nimi stało?
– Tego nikt nie wie! Niektórzy podejrzewali brata, znaczy brata pisarza, albo jego żonę, albo może jedno i drugie. Inni byli pewni, że zrobił to dzieciak, znaczy dzieciak brata. Poza tym byli jeszcze pracownicy, jeden gość i facetka. Ale większość ludzi… – Skręca za róg. – Większość ludzi uważała, że za wszystkim stał sam pisarz. No, jesteśmy – oznajmia. Samochód zatrzymuje się przy krawężniku z cichym piskiem hamulców. Nicky leci do przodu, książka zsuwa się z jej kolan.
Taksówkarz gramoli się zza kierownicy, okrąża wóz i podchodzi do bagażnika. Jego marlboro jarzy się w mlecznym powietrzu jak jasny błędny ognik.
Nicky chowa książkę do torebki, bierze głęboki oddech, odkasłuje – kabina śmierdzi jak palenisko – po czym wysiada i daje się spowić mgle. Ulica wygląda jak wymarłe miasto, bryły budynków to cieniste zjawy, a każda fasada jest jak czaszka, która usiłuje zmusić tę naprzeciwko do odwrócenia wzroku. Nicky znów robi się nieswojo.
– Słusznie, że wzięła pani sweter – mówi taksówkarz.
Nicky zamyka za sobą drzwi i przygląda się sobie. Najdroższy ciuch, jaki posiada: prosty kaszmirowy, antracytowy sweter z dekoltem w serek, świeżo po pralni chemicznej. Gdzieś na wysokości Nebraski oblała się piwem. Na dżinsach – dopiero teraz to zauważa – pozostałości szorstkiej sierści kundla, mimo że poświęciła całą jedną strefę czasową na doprowadzenie spodni do porządku.
Nicky podnosi wzrok i widzi, że taryfiarz wpatruje się w stromy podjazd przed budynkiem.
– To ten dom – zwraca się do niej. – Tajemniczy dom. Wiedziała pani?
– No… tak – przyznaje ze skruchą Nicky.
– Cholerka. I pozwoliła mi pani paplać.
– Nie chciałam panu przerywać – wyjaśnia łagodnie Nicky. Nie zamierzała go zwodzić, nic z tych rzeczy. Czytała o zaginionych żonie i synu i wie tyle samo co wszyscy. Prawie wszyscy.
Kierowca ostatni raz zaciąga się papierosem i rzuca niedopałek na ulicę, przyprawiając mu kometarny warkocz iskier.
– No proszę. Ale co, w odwiedziny?
Zerka na jej bagaż: niewielką standardową walizkę i mały niedzisiejszy kufer ze skórzanymi sprzączkami, nabijany gwoździami i oklejony etykietami podróżnymi.
– Gonią mnie terminy.
Nicky zanurza dłoń w torebce i wyławia trzy dwudziestki oraz piątkę.
Taksówkarz obraca banknoty w dłoni.
– Rzadko się teraz widuje gotówkę…
– Jestem staroświecka.
– I nie boi się pani? Myśli pani, że ich nie zabił? – mówi półgłosem, jakby pytał, czy nie wydaje jej się, że dosyć już wypiła.
– Mam nadzieję, że nie – odpowiada promiennie Nicky.
– W takim razie przyjemnego sam na sam z tajemnicą – rzuca taryfiarz i mija ją z powiewem nikotyny.
Nicky zastanawia się, co miał na myśli: morderstwo w Mezopotamii czy zaginięcie w San Francisco? Mężczyzna siada za kierownicą i razem z autem wydaje świszczące westchnienie.
– I miłego pobytu w mieście – dodaje. – Pięćdziesiąt mil kwadratowych w otoczeniu rzeczywistości. – Zatrzaskuje za sobą drzwi.
Nicky stoi plecami do samochodu, patrzy na swój bagaż. Silnik odchrząkuje, rura wydechowa spluwa spalinami na łydkę Nicky i koła zaczynają się toczyć.
Kiedy Nicky w końcu się odwraca, dziura we mgle jest już zasklepiona, wygładzona i nieruchoma jak powierzchnia lustra, zupełnie jakby żadnej taksówki i żadnego taksówkarza nigdy tu nie było.

2


Stoi z założonymi rękami i zaciska dłonie na ramionach tuż nad łokciami. Zawsze tak robi, kiedy jest czymś przejęta albo zaniepokojona, albo jedno i drugie. Czuje, jak za jej plecami budynek wstrzymuje oddech. Sama też nie wypuszcza powietrza z płuc.
Nicky nie przepada za przesadnie teatralnymi gestami – wśród znajomych ma opinię miłej i uroczej, a także bezwzględnie trzeźwej osoby – ale czekała pięć lat, by wreszcie móc się przedstawić. Cofa się w czasie: pięć lat jak jaskrawoniebieska niewyraźna plama, pięć zim, Manhattan pod śniegiem. Równo pięć lat, co do miesiąca, od kiedy napisała pierwszy list.
„Szanowny Panie Trapp! Nie znamy się, ale…”
Jako nastolatka Nicky kleciła fanmaile do autorów kryminałów, prosiła w nich o autografy albo wyjaśnienie tej czy innej zagadki. Później, na studiach, pisała już bardziej wnikliwe listy, zadawała bardziej dociekliwe pytania. Nadal koresponduje z kilkoma osobami, które zamiast ślęczeć przed ekranem, wolą wstać od biurka, by wrzucić kopertę do zwykłej skrzynki pocztowej. Nicky, sentymentalistka, ceni sobie pióro i papier. Atrament wsiąka w kartkę, jest nieścieralny jak blizna. E-mail to oddech na szkle, rozpływa się w powietrzu.
Wtem pod koniec lipca: bladoniebieska koperta ze skreślonym zamaszystym pismem, wyrytym głęboko w papierze nazwiskiem: „Szanowny Pan lub Szanowna Pani Nicky Hunter”.
Zerknęła na skrzydełko – adres w San Francisco. Uśmiechnęła się do siebie.
Szlifowała odpowiedź przez trzy tygodnie, zanim w końcu zdecydowała się ją wysłać. („Szanowny Panie Trapp! Otóż jestem kobietą…”). Kolejny miesiąc, kolejna niebieska koperta. Przyszła jesień, potem zima i nowy rok, cztery listy – akapit czy dwa od niej, kilka zdań od niego – i nareszcie, w najświeższej korespondencji, wystukanej na tej samej maszynie co zawsze, która odciska pokruszone słowa złożone z liter rozkołysanych jak łódki na morzu: „Z przyjemnością przyjmiemy Panią w naszym domu”.
Nicky rozciera ramiona i powoli się odwraca. Mgła marszczy się i rozsuwa jak kotara, odsłaniając budynek górujący nad Nicky niczym wielka, zamarznięta fala.
Rezydencja w stylu francuskiego zamku w delikatnie kremowym kolorze, zbudowana przez Blissa i Faville’a w dziewięćset piątym, rok przed trzęsieniem ziemi. Od tamtej pory służyła jako dom zaledwie czterem rodzinom, włączając w to obecnych właścicieli. „Jedna z najelegantszych i najbardziej gustownych posiadłości w Pacific Heights, mogąca się poszczycić spektakularnym widokiem na most Golden Gate”, rozpływał się „Architectural Digest” w artykule zatytułowanym Tajemniczy dom. „Okazałych rozmiarów, zachwycający wystrojem, zazdrośnie strzeżony przez dziedzica”. Od tych wszystkich ochów i achów autorowi musiało braknąć tchu.
Niemniej liczby robiły wrażenie: ponad tysiąc dwieście metrów kwadratowych na czterech kondygnacjach (nad ziemią). Siedem sypialni, osiem łazienek. Wyłożona płycinami z orzecha włoskiego biblioteka, w której przechowywano zbiory liczące około sześciu tysięcy woluminów. Na parterze taras ze stawem z karpiami koi. Wszędzie podłogi z białego dębu. W stromym, pokrytym łupkiem dachu liczne lukarny. Sklepiony hol. Efektowne egzotyczne wykończenia.
Nicky wpatruje się w drzwi wejściowe; są jak zapora utrzymująca w środku całą tę elegancję, całe to dostojeństwo. Gdzieś za nimi znajduje się pisarz, który tak bardzo ją fascynuje. Nicky czuje się przejęta jak mała dziewczynka.
Przed nią trzynaście gładkich marmurowych stopni. Nicky przygląda się im, prostuje plecy. Ciało ma lekkie, acz żylaste, ociosane i ostrugane. Pięć lat temu, kiedy zaczęła trenować boks, Nicky Hunter – radosna osóbka, poczciwina i przytulaska – odkryła w sobie talent do nawalanki.
Dźwigając kufer w jednej i walizkę w drugiej ręce, Nicky wdrapuje się po stromych schodach.
Dotarłszy pod wejście, stawia bagaż na ziemi. Na drzwiach zamontowano czarną kołatkę z brązu w kształcie fantazyjnie podwiniętego i wybrzuszonego w górnej części znaku zapytania; wygląda jak zakapturzony wąż. Nicky przesuwa palcem po łuku pytajnika, a potem celuje w dzwonek.
Rozlega się krótkie brzęczenie i zaraz milknie.
„Szanowny Panie Trapp! Nie znamy się, ale wygląda na to, że znalazłam błąd w Pańskiej powieści…”
Szczęk zamka. Nicky robi krok do tyłu.
Drzwi otwierają się i staje w nich, skąpana w bursztynowym blasku, najpiękniejsza kobieta, jaką Nicky kiedykolwiek widziała.

 
Wesprzyj nas