Historia sztuki, jaką znamy, to opowieść o dziełach i prądach tworzonych przez mężczyzn. Katy Hessel, kuratorka i historyczka sztuki, postanowiła napisać ją na nowo, uwzględniając perspektywę artystek – od renesansu po współczesność.
W najważniejszych amerykańskich muzeach dzieła sztuki autorstwa mężczyzn stanowią 87 procent kolekcji.
W National Gallery w Londynie dzieła kobiet stanowią 1 procent zbiorów.
Dopiero w 2020 roku zorganizowano pierwszą solową wystawę artystce klasycznej – była to Artemisia Gentileschi, której dzieła pokazała londyńska National Gallery.
Dopiero w 2023 roku w Royal Academy of Arts w Londynie odbyła się pierwsza duża solowa wystawa poświęcona współczesnej artystce – była to Marina Abramović.
Historia sztuki, jaką znamy, to opowieść o dziełach i prądach tworzonych przez mężczyzn. Katy Hessel, kuratorka i historyczka sztuki, postanowiła napisać ją na nowo, uwzględniając perspektywę artystek – od renesansu po współczesność. Autorka przygląda się sylwetkom twórczyń z fascynacją i powagą, na które zasługują, i umieszcza ich twórczość w kontekście dominujących w danej epoce prądów artystycznych. Ukazuje je zarówno jako uczestniczki współczesnego im życia artystycznego, jak i buntowniczki, które wykorzystywały swoją nieuprzywilejowaną pozycję do eksplorowania nowych obszarów sztuki.
Setki nieznanych lub mało znanych kobiet, o których pisana przez mężczyzn historia sztuki zapomniała bądź w ogóle ich nie odkryła. Teraz przypominają o sobie głosami niestrudzonych badaczek, takich jak Katy Hessel, która opracowała to poręczne kompendium. Świetny punkt wyjścia do bardziej szczegółowych badań dla każdego chętnego.
– Anda Rottenberg
Historia sztuki bez mężczyzn
Przekład: Małgorzata Glasenapp
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 15 maja 2024
SŁOWO WSTĘPNE
W październiku 2015 roku pojechałam na targi sztuki i zdałam sobie sprawę, że żadne z tysięcy eksponowanych tam dzieł nie zostało stworzone przez kobietę. Pomyślałam wtedy: czy potrafię wymienić z pamięci choćby dwadzieścia artystek? Choćby dziesięć sprzed 1950 roku? Choćby jedną sprzed połowy XIX wieku? Nie. Czyżbym widziała historię sztuki z męskiej perspektywy? Ewidentnie.
Wykluczenie artystek (i innych przemilczanych postaci) z dziejów sztuki stało się wówczas tematem coraz gorętszych dyskusji. Właśnie ukończyłam studia z historii sztuki i zajmowałam się Alice Neel (1900–1984, więcej na stronie 346) – świetną amerykańską malarką, twórczynią pełnych psychologicznej głębi portretów ludzi z różnych grup społecznych, która dopiero po siedemdziesiątce doczekała się uznania ze strony artystycznego establishmentu. Pisząc o niej, zaczęłam dostrzegać, jak wielka jest nieobecność artystek – nie było ich w galeriach ani w muzeach, nie pokazywano na wystawach i milczały o nich podręczniki. Dlaczego? Dyskusja na temat wykluczenia kobiet rozpoczęła się już w latach siedemdziesiątych XX wieku, gdy na początku drugiej fali feminizmu Linda Nochlin opublikowała przełomowy artykuł Dlaczego nie było wielkich artystek?1. Ponad czterdzieści lat później niewiele się zmieniło.
Gdy zaczynamy wymieniać ludzi należących do kanonu historii sztuki, zwykle powiemy: Giotto, Botticelli, Tycjan, Leonardo, Caravaggio, Rembrandt, David, Delacroix, Manet, Gauguin, van Gogh, Kandinsky, Pollock, Freud, Hockney i Hirst. Na pewno słyszeliście te nazwiska. A gdy powiem: Anguissola, Fontana, Sirani, Peeters, Gentileschi, Kauff mann, Powers, Lewis, Macdonald Mackintosh, Valadon, Höch, Asawa, Krasner, Mendieta, Pindell, Himid – będziecie kojarzyć którąś z tych osób? Gdybym od siedmiu lat nie zajmowała się artystkami, pewnie znałabym jedną, najwyżej dwie.
Czy to dziwne? Nie, jeśli spojrzymy na statystyki. Wyniki badań opublikowane w 2019 roku pokazują, że osiemdziesiąt siedem procent dzieł sztuki w zbiorach osiemnastu największych muzeów amerykańskich stworzyli mężczyźni, a osiemdziesiąt pięć procent – ludzie biali2. Obecnie dzieła artystek stanowią tylko jeden procent zbiorów londyńskiej National Gallery3, która dopiero w 2010 roku zorganizowała pierwszą indywidualną wystawę nieżyjącej już artystki, Artemisii Gentileschi (więcej na stronie 36). W londyńskiej Royal Academy of Arts pierwsza indywidualna wystawa w głównej przestrzeni wystawienniczej poświęcona artystce (Marinie Abramović, s. 310) odbędzie się w 2023 roku4. Jak dotąd tylko jedna kolorowa kobieta zdobyła indywidualnie Nagrodę Turnera w 2017 roku (była to Lubaina Himid, s. 393), a dopiero w roku 2022 pierwsze kolorowe artystki reprezentowały Stany Zjednoczone (Simone Leigh, s. 429) i Wielką Brytanię (Sonia Boyce, s. 396) na Biennale Sztuki w Wenecji – najbardziej prestiżowym wydarzeniu artystycznym na świecie. Na początku tego samego roku przeprowadziłam wśród Brytyjczyków sondaż (poprzez platformę YouGov) dotyczący znajomości artystek i wyniki wskazywały, że trzydzieści procent respondentów nie potrafi wymienić więcej niż trzech nazwisk. W grupie obejmującej ludzi w wieku od osiemnastu do dwudziestu czterech lat osiemdziesiąt trzy procent odpowiadających nie potrafiło wymienić nawet trzech artystek, a więcej niż połowa badanych stwierdziła, że w szkole nie uczyli się o żadnych kobietach uprawiających sztukę5.
Wieczorem po targach sztuki długo nie mogłam zasnąć. Rozgniewana i sfrustrowana, wpisałam w wyszukiwarce Instagrama „kobiety artystki” – i nic. Tak właśnie powstał profil @thegreatwomenartists (na cześć Lindy Nochlin), gdzie codziennie dodawałam posty dotyczące artystek – od młodych absolwentek akademii po dawne mistrzynie – zajmujących się najróżniejszymi formami: malarstwem, rzeźbą, fotografią czy tkaniną. Pisałam przystępnie i chciałam dotrzeć do odbiorców na różnym poziomie zaznajomienia z historią sztuki, by zainteresować ich opowieściami o artystkach często zapomnianych i pomijanych. W 2019 roku rozpoczęłam nagrywanie podcastu o takim samym tytule. Moim zamiarem jest przełamać mit elitarności sztuki – bo sztuka jest dla wszystkich i każdy może włączyć się do debaty na jej temat – oraz przybliżyć publiczności postaci kobiet, o których rzadko wspominają podręczniki i książki historyczne. Przy tym wcale nie uważam, że dzieła tworzone przez osoby różnej płci są w jakiś sposób odmienne – chodzi o to, że społeczeństwo i strażnicy jego porządku zawsze dawali fory jednej grupie. Jestem przekonana, że to ważny problem, który wymaga dyskusji i rozwiązania. Po prawie siedmiu latach efektem moich działań jest ta oto książka: Historia sztuki bez mężczyzn.
Nie jest to jedyna słuszna i ostateczna historia, bo taka nie może powstać, ale opowieść, w której staram się podać w wątpliwość kanon obowiązujący w moim kręgu kulturowym. Historia sztuki dotyczy całego świata, a jednak, kosztem innych punktów widzenia, dominuje w niej perspektywa męska oraz zachodnioeuropejska – to właśnie chcę ujawnić i zakwestionować. Tytuł nawiązuje do biblii historii sztuki, dzieła Ernsta Hansa Gombricha O sztuce [oryginalny tytuł książki Gombricha to The Story of Art]. Ta wspaniała książka ma pewną wadę – w pierwszym wydaniu z 1950 roku autor nie wspomniał o żadnej artystce, a w wydaniu siedemnastym wymienił jedną. Mam nadzieję, że moja historia stanie się nowym przewodnikiem, uzupełnieniem dotychczasowej wiedzy.
Artyści tworzą opowieść o czasach, w których żyją, za pośrednictwem wyjątkowych środków wyrazu i dzięki nim możemy zrozumieć historię. Jeżeli nie będziemy postrzegać sztuki jako dziedziny tworzonej przez wiele rozmaitych osób, nie ujrzymy pełnego obrazu społeczeństwa, dziejów czy kultury. Chciałabym, żeby powstało więcej książek podobnych do mojej, wprowadzających kolejne uzupełnienia do kanonu.
Idziemy w dobrym kierunku, dzięki wysiłkom zaangażowanych artystek i artystów, historyczek i historyków sztuki, naukowczyń i naukowców, kuratorek i kuratorów na całym świecie, w różnym wieku i z różnym zapleczem. Bardzo wiele im zawdzięczam i nie mogłabym napisać tej książki bez ich pracy. Korzystałam z badań prowadzonych przez najwybitniejsze historyczki sztuki i kuratorki, które zmieniają nasze pojęcie o sztuce i jej twórcach; wymieniam ich prace w zestawieniu lektur na końcu książki6. W wielu przypadkach opisały twórczość różnych artystek po raz pierwszy. Trzeba powiedzieć, że zainteresowanie sztuką tworzoną nie przez mężczyzn, która pojawia się na dużych wystawach i trafia do muzealnych kolekcji, zawdzięczamy osobom kierującym instytucjami kultury. Po raz pierwszy w historii kobiety stanęły u steru takich muzeów jak Tate, Luwr czy National Gallery of Art w Waszyngtonie.
Czego to dowodzi? Że nierówne traktowanie w galeriach sztuki i muzeach wynika z uwarunkowań systemowych, więc potrzebujemy zmian. Podobnie jest z wartością ekonomiczną, którą przypisujemy płci artysty. Najwyższa cena, jaką uzyskało na aukcji dzieło sztuki stworzone przez żyjącą artystkę (był to obraz Jenny Saville Podparta, 1992), stanowiła zaledwie dwanaście procent najwyższej ceny zapłaconej za dzieło żyjącego artysty (obraz Davida Hockneya Portret artysty [Basen z dwiema postaciami], 1972), sprzedane za ponad dziewięćdziesiąt milionów dolarów7. Chciałabym, żeby moja książka pokazała, że różnica w cenie nie bierze się z różnej jakości dzieł, ale z różnej wartości, jaką przypisujemy ludziom, którzy je stworzyli.
Przez ostatnie dziesięć lat dało się zauważyć wiele „sprostowań” w dziedzinie historii sztuki. Były to na przykład przeglądowe wystawy poświęcone rzeźbiarkom, malarkom, abstrakcjonistkom czy surrealistkom, takie jak Fantastic Women. Surreal Worlds from Meret Oppenheim to Frida Kahlo [Fantastyczne kobiety. Nadrealne światy od Meret Oppenheim do Fridy Kahlo], We Wanted a Revolution. Black Radical Women 1965–1985 [Chciałyśmy rewolucji. Czarne rewolucjonistki, 1965–1985] albo Radical Women. Latin American Art, 1960–1985 [Rewolucjonistki. Sztuka Ameryki Łacińskiej 1960–1985] oraz pierwsze duże wystawy indywidualne artystek, między innymi Pauline Boty (s. 268), Carmen Herrery (s. 291) i Hilmy af Klint (s. 100). Obyśmy zobaczyli ich więcej. Mam też nadzieję, że kolejne targi sztuki będą dla mnie zupełnie innym doświadczeniem niż tamte w 2015 roku.
Przed wami moja opowieść o sztuce (bez mężczyzn). Myślę, że dopóki dane statystyczne pozostają tak szokujące, trzeba wyciszyć męski hałas, by z uwagą wsłuchać się w głosy innych osób tworzących sztukę i dostrzec ich istotną rolę w rozwoju kultury. Zajęłam się okresem od początku XVI wieku po lata dwudzieste wieku XXI i podzieliłam swoją książkę na pięć części, z których każda skupia się na przełomowych momentach historii sztuki, głównie w kulturze zachodniej. Nie chciałam przedstawiać artystek jako czyichś żon, muz, modelek czy przyjaciółek, więc starałam się je pokazać w kontekście społecznym i politycznym, w czasach, w których żyły. Dla większej klarowności tekstu przypisałam artystki do ogólnie uznanych trendów w sztuce, ale doskonale zdaję sobie sprawę, że osoby tworzące sztukę nie są produktami ustanawianych przez historyków kategorii, lecz indywidualistkami o różnych życiorysach i różnym przebiegu kariery, odważnie wprowadzającymi przełomowe zmiany.
Do tej pory w historii sztuki dokonywanie takich zmian przypisywano mężczyznom, a pionierskie prace kobiet były przemilczane. Choć często zaledwie wspominam o złożonej, wielopoziomowej (w niektórych przypadkach nadal rozwijającej się) twórczości wielu artystek, którą można by omawiać w znacznie szerszym kontekście, to mam nadzieję, że moja książka ukaże przynajmniej część artystycznej pracy kobiet, które dodały swoje głosy do wielkiej opowieści o sztuce.
CZĘŚĆ PIERWSZA. WYTYCZANIE DROGI
lata 1500–1900
Rozdział pierwszy – Wchodzenie do kanonu
KOBIETY TRIUMFATORKI
Los kobiety i artystki nigdy nie był łatwy. W XVI i XVII wieku najwybitniejszych artystów – którzy tworzyli pięciometrowe rzeźby w marmurze i pokrywali freskami ściany świątyń1 – określano mianem virtuosi, podczas gdy kobiety, wyłącznie z powodu swojej płci, były pozbawione uznania i szans. Upływ czasu niewiele zmieniał – dopiero pod koniec XIX wieku pozwolono kobietom ćwiczyć rysowanie z żywego modela. Linda Nochlin stwierdziła: „To tak, jakby studenta medycyny pozbawić możliwości wykonywania autopsji, a nawet badania nagiego ludzkiego ciała”2. Do dzisiaj twórczość kobiet bywa pomijana przez podręczniki historii sztuki i kolekcje muzealne. Dopiero od 1976 roku, gdy feministyczne historyczki Linda Nochlin i Ann Sutherland Harris stworzyły objazdową wystawę Women Artists. 1550–1950 [Artystki. 1550–1950], otwartą w County Museum of Art w Los Angeles, zaczęto mówić o wkładzie kobiet w cztery wieki historii sztuki. Ta wystawa dała impuls do prowadzenia badań, nadal mało licznych, nad artystkami tworzącymi przed końcem XIX wieku.
Wcześniej kobieca sztuka była uważana za coś w rodzaju ciekawostki. W czasach wiktoriańskich panowało przekonanie, że mają one „mniejsze” i mniej „twórcze” mózgi, nie mogą więc zostać profesjonalnymi artystkami i powinny ograniczyć się do „rękodzieła” czy „wzorów”, których establishment nie traktował poważnie3. W takich warunkach było im bardzo trudno zdobyć rozgłos, a zwłaszcza sprzedawać swoje prace. Trudno było też handlować pracami kobiet. Znane są przypadki, gdy chcąc sprzedać jakieś dzieło wykonane przez artystkę, dziewiętnastowieczni marszandzi zamalowywali na obrazach podpis autorki i umieszczali sygnaturę współczesnego jej malarza – dlatego dopiero teraz dowiadujemy się o wielu obrazach autorstwa kobiet4. Nic dziwnego, że niektóre malarki ukrywały autoportrety w martwych naturach.
Trzeba to naprawić. Bo artystki, mimo przeszkód i ograniczeń w edukacji, życiu osobistym i pracy zawodowej, mimo braku historyków, którzy doceniliby ich pracę (poza kilkoma świetnymi feministycznymi badaczkami, takimi jak Griselda Pollock czy Whitney Chadwick), tworzyły dzieła przełomowe. Przekraczały granice, były przykładem dla kolejnych pokoleń i, często odrzucając konwencje związane z płcią oraz podejmując odważne tematy, wytyczały drogę dzisiejszym twórczyniom. Jeśli chcemy zrozumieć ich pionierską pracę, musimy poznać warunki, w jakich funkcjonowały. Dzięki temu zdamy sobie sprawę, jak wielkie odniosły sukcesy, choć nie miały finansowej wolności, niezależności, narzędzi ani wykształcenia, a do tego żyły w społeczeństwach, w których ceniono je mniej niż mężczyzn. Ktoś, kto w Europie doby renesansu chciał być traktowany serio jako artysta, musiał mieć odpowiednie wykształcenie – studiować literaturę, matematykę, perspektywę i anatomię – oraz ćwiczyć rysowanie, kopiując inne dzieła albo rysując postaci z natury, również z nagiego modela5. Kluczowy był też dostęp do dużych ośrodków kultury, takich jak Rzym, Florencja czy Wenecja, gdzie można było poznawać i doświadczać wspaniałości renesansowej sztuki i architektury oraz zabytków starożytnych. Wszystko to (lub prawie wszystko) było dla kobiet nieosiągalne.
Brak dostępu do wiedzy pogłębiał różnice klasowe, w przypadku kobiet szczególnie trudne do pokonania. Chłopcy z niższych warstw społecznych mogli zostać czeladnikami i w ten sposób kształcić się artystycznie, natomiast znane nam artystki były albo córkami artystów, albo zamożnych arystokratów, którzy pomagali im w rozwijaniu talentów. Ewentualnie, jeśli posiadały jakieś ogólne wykształcenie, mogły wstąpić do klasztoru, gdzie mniszki zajmowały się kopiowaniem i ozdabianiem manuskryptów. Tak czy inaczej, musiały mieć wsparcie wpływowego mężczyzny (włączając Boga) dbającego o ich interesy. Bycie córką (lub żoną) wspierającego artysty mogło się wiązać z dostępem do pracowni, w której kobieta miała możliwość kopiowania prac wykonanych przez mężczyzn, ale nadal jej pole działania było bardzo ograniczone. I przez setki lat nic się nie zmieniało.
W XIX wieku kobiety nadal nie miały pełnego wstępu do akademii artystycznych. Dopiero pod koniec stulecia mogły studiować na państwowych uczelniach oraz bez przyzwoitki chodzić po ulicach i odwiedzać świątynie, gdzie miały szansę bez przeszkód oglądać wielkie, wielopostaciowe sceny historyczne albo biblijne, namalowane z dbałością o szczegóły anatomiczne6.
Jak wobec tego sobie radziły? W XVI i XVII wieku zajmowały się tworzeniem głównie martwych natur i portretów – te gatunki były w ich zasięgu i nie budziły kontrowersji. Malowały siebie, swoje siostry i nauczycielki, sceny domowe, przedmioty. Rzecz jasna, nie minęło wiele czasu i takie tematy zyskały opinię podrzędnych i płytkich. Nie zatrzymujmy się jednak nad hierarchiami ustalonymi w przeszłości; doceńmy kunszt obrazów, ponieważ kobiety udoskonaliły te gatunki, zmonopolizowały ich podaż na rynku, a nawet przemycały w swoich dziełach feministyczne treści.
Ta część książki jest poświęcona okresowi od renesansu po neoklasycyzm, sztuce w Europie, Azji i Ameryce, środkom wyrazu od malarstwa i ceramiki po początki fotografii. Opowiem w niej o kobietach z powodzeniem realizujących swoje talenty przez cztery stulecia, aż do tych, które wypracowały własne środki ekspresji tak oryginalne i pomysłowe, że nieświadomie wywarły wpływ na to, co nazywamy sztuką nowoczesną.
RENESANS
Zanim poznamy Włoszki tworzące w XVI i XVII wieku, chciałabym opowiedzieć o dwóch wcześniejszych włoskich artystkach: Caterinie de’ Vigri (1413–1463), pisarce, muzyczce i mniszce, doskonałej malarce miniatur (znanej później jako święta Katarzyna z Bolonii), i Properzii de’ Rossi (1490–1530), rzeźbiarce słynącej ze śmiałych artystycznych przedsięwzięć. De’ Rossi cieszyła się uznaniem jako autorka niewielkich i starannie dopracowanych rzeźb w drewnie, marmurze, a nawet w pestkach owoców (spójrzcie na ozdobiony właśnie miniaturami wykonanymi w pestkach Herb rodziny Grassi jej autorstwa). Dostawała zlecenia, jakich wcześniej nie otrzymywały kobiety, na przykład na płaskorzeźby ozdabiające fasadę najsłynniejszego kościoła Bolonii, bazyliki św. Petroniusza; była między nimi pełna ekspresji marmurowa rzeźba Józef i żona Putyfara1. Obie wymienione artystki mogły się zajmować twórczością, ponieważ szczęśliwie urodziły się w Bolonii, mieście słynącym z postępowego stosunku do roli kobiet w społeczeństwie. W tamtych czasach Bolonia była miejscem wyjątkowym, wspierającym zawodową pracę kobiet. Uniwersytet Boloński, najstarszy w Europie, przyjmował studentki już od XIII wieku, a miasto uważało twórczość kobiet za ważną dla swojego rozwoju. Artystki były chwalone przez uczonych, opisywane przez biografów i podziwiane przez współmieszkańców, a ich dzieła kupowali przedstawiciele wszystkich warstw społecznych, od bankierów po golibrodów – tak tworzyła się zróżnicowana kultura artystycznego mecenatu. Dla porównania, we Florencji i Neapolu dzieła sztuki zamawiali jedynie członkowie wybranych rodów arystokratycznych. W Bolonii kobiety zachęcano też, by podpisywały swoje prace i malowały autoportrety, dzięki którym rozpoznawano je i pamiętano. Nic dziwnego, że według relacji uczonych między XV a XVIII stuleciem pracowało tam aż sześćdziesiąt osiem artystek2.
Takie wyjątki uświadamiają nam, że kobiety zawsze były zdolne do uprawiania sztuki. Niestety, choć w tamtym momencie wiele kobiet zajmowało się twórczością artystyczną, w ogólnym rozrachunku były rzadkością, bardziej „okazami” niż „pionierkami” (po śmierci de’ Rossi żadna rzeźbiarka nie została wymieniona w miejskich archiwach przez kolejne dwieście lat)3. Niewiele więc wiadomo o twórczyniach, które działały w okresie renesansu, a nasza wiedza nie pochodzi ze żródeł pozostawionych przez same kobiety, ale głównie z informacji przekazywanych przez historyków i odnalezionych w różnych dokumentach. Uznaje się, że epoka renesansu rozpoczęła się w połowie XIV wieku, na dobre sto lat, zanim pojawiły się bardziej szczegółowe zapisy dotyczące artystek4. Jednak zaczynamy ten rozdział we Włoszech w połowie XVI wieku, gdy według większości opracowań historycznych renesans miał już za sobą największą chwałę. W 1550 roku Giorgio Vasari, fl orentyński historyk sztuki, wydał Żywoty najsławniejszych malarzy, rzeźbiarzy i architektów, pierwszy zbiór biografii artystycznych (wśród których znalazło się też kilka biografii kobiet)5. Wtedy też powstał termin „renesans”, oznaczający odrodzenie, odnowienie. Były to czasy rozkwitu gospodarczego, rozwoju nauki i zainteresowań przyrodniczych. Artyści i uczeni w środkowych i północnych Włoszech zafascynowali się starożytnością i zaczęli studiować zabytki i literaturę antyku. Wiele włoskich miast-państw zbudowano na starożytnych ruinach, które stawały się inspiracją dla artystów i architektów. Odkrywano na nowo perspektywę linearną (która dzięki regułom matematycznym pozwala stworzyć złudzenie trójwymiarowej głębi), naturalizm w dokładnym odwzorowaniu anatomii oraz świecką tematykę, otwartą na humanizm i indywidualność ludzi i zjawisk. Włoskie miasta, znajdujące się na szlakach handlu jedwabiem i przyprawami oraz sprzedające towary zachodnim konsumentom, ogromnie się wzbogaciły i stać je było na artystyczny mecenat. Do głównych ośrodków działalności artystycznej należał Rzym, siedziba władz Kościoła katolickiego – mecenasa najbogatszego i najbardziej wpływowego, który chciał poprzez dzieła sztuki szerzyć boskie przesłanie, oraz Florencja, gdzie najznaczniejsze rody bankierskie zamawiały dzieła sztuki w dowód swojego obycia, jako oznakę zamożności i bliskich związków z Kościołem6. W miarę jak arystokratyczne rody włoskich miast się bogaciły, i to znacznie, rozgorzała między nimi rywalizacja o najsławniejszych artystów. Sztuka, z rozmachem uprawiana i hojnie finansowana, rozwijała nowe techniki, a do miast zaczęli ściągać zagraniczni podróżni. Pod koniec XV wieku narodził się renesans północny, kulturalna rewolucja poza granicami Włoch, dzięki której idee odrodzenia rozpowszechniły się w całej Europie, a dzieła sztuki zaczęto powszechnie zamawiać również w Niderlandach, Anglii, Francji i Hiszpanii. Artyści stali się poszukiwani – ale byli to niemal wyłącznie mężczyźni.
Kobiety nie dawały jednak za wygraną, niezrażone opiniami krytyków, którzy pędzle widzieli jako „męskie”, a o kobietach pisali, że należą do „płci biernej”7. Opracowywały nowe techniki malarskie i pokazywały młodszym pokoleniom artystek, jak unikać mężczyzn, którzy chcieliby stłumić ich twórczą energię. Jedną z nich była Plautilla Nelli (1524–1588), dominikanka, która urządziła w klasztorze pracownię dla kobiet. Była pierwszą sławną artystką doby renesansu pochodzącą z Florencji i jedną z czterech, o których wspomina w Żywotach… Vasari.
Wstąpiła do zakonu w wieku czternastu lat. Najpierw sama nauczyła się malować miniatury, by po latach pracować nad wielkimi malowidłami ołtarzowymi, co było niespotykane wśród kobiet w tamtych czasach. Jej najbardziej znanym obrazem jest Ostatnia wieczerza, niedawno odrestaurowana – prawdziwy klejnot malarstwa na płótnie i pierwsze znane przedstawienie sceny biblijnej autorstwa kobiety. Od 2019 roku dzieło wisi w refektarzu kościoła Santa Maria Novella we Florencji, udostępnione publiczności po czterystu pięćdziesięciu latach. Kobieta nie miała prawa malować wielkoformatowych obrazów religijnych – a jednak Plautilla Nelli tego dokonała. Ostatnia wieczerza to duży obraz, o wymiarach siedem metrów na dwa, przedstawiający Jezusa i dwunastu apostołów, utrzymany w nasyconej, bogatej kolorystyce. W rysunku postaci widać anatomiczną dokładność i zmysł obserwacyjny autorki – zauważcie na przykład ścięgna zaznaczone na szyjach apostołów albo czułość gestów między Jezusem a świętym Janem. Na tym obrazie, namalowanym z wyraźną dbałością o realizm, święty Jan jest postacią o cechach kobiecych, z delikatnymi rysami i rumieńcem na policzkach. Z jednej strony była to powszechna maniera, z drugiej może to wskazywać, że malarka nie miała do dyspozycji męskich modeli. Zapewne w kobiecej pracowni pozowały jej towarzyszki z klasztoru.
W jaki sposób Plautilla Nelli zdobyła wiedzę i umiejętności potrzebne do takiej pracy? Wiemy, że pilnie studiowała i kopiowała rysunki renesansowego malarza Fra Bartolomea. Vasari napisał o jej pracach, że były „doprawdy zadziwiające, na poziomie dzieł, jakie robią malarze mający możność studiów i rysunku, i uczenia się na żywych wzorach z natury”8.
Malarką, która otrzymała artystyczne wykształcenie, była pochodząca z północy Włoch Sofonisba Anguissola (1532–1625). Jej ojciec, arystokrata z Cremony, który niezbyt dobrze radził sobie w interesach, postanowił wykształcić córki i podjął odważną decyzję, by dwie najstarsze dziewczynki wysłać na nauki do pracowni miejscowego malarza (być może zrobił tak dlatego, że przez długi czas nie miał syna; chłopiec urodził się w rodzinie dopiero jako siódme dziecko). Dzięki temu Sofonisba mogła realizować się wbrew normom społecznym, odnosić ogromne sukcesy i jeszcze za życia zdobyć sławę. Objęła niezwykle prestiżową posadę malarki na dworze królewskim w Madrycie; jej talent podziwiał Michał Anioł i chwalił Vasari, który pisał, że na jej portretach „wszystko wymalowane jest z taką starannością i podobieństwem, że wydają się żywe i nie brak im nic, tylko mowy”9.
Malowała spokojne, osobiste autoportrety, ukazujące jej powściągliwość i bystre spojrzenie. Często gra na nich na instrumencie albo pracuje przy sztalugach, z paletą i pędzlem – oto ilustracja, czym mogłaby być kobieta w połowie XVI wieku, gdyby miała szansę zyskać wykształcenie10. Sukces Anguissoli odbił się w Europie szerokim echem i w wielu arystokratycznych rodzinach zaczęto wspierać artystyczne ambicje córek. Jeden z jej najsłynniejszych obrazów ukazuje kobiety oddające się intelektualnej pasji – to portret sióstr Sofonisby, zajętych rozmową podczas wyraźnie emocjonującej partii szachów. Anguissola, choć malowała głównie portrety, doskonale planowała kompozycję swoich obrazów – spójrzmy na górzysty krajobraz i roślinne tło dla pełnych życia postaci w Grze w szachy czy misternie ułożoną scenę religijną przedstawiającą Madonnę z Dzieciątkiem na Autoportrecie przy sztaludze (około 1556). Dla mnie najlepszym jej dziełem portretowym pozostaje Bernardino Campi malujący Sofonisbę Anguissolę z 1550 roku. To obraz pomysłowy i dowcipny, odżegnujący się od stereotypów dotyczących płci. Widzimy na nim malarza Bernardina Campiego, pierwszego nauczyciela Sofonisby, który – zajęty pracą nad portretem swojej uczennicy – odwraca się i spogląda nam w oczy. Pozornie to on panuje nad sytuacją, ale gdy przyjrzymy się bliżej, zrozumiemy, że nie malarz ma tutaj przewagę, tylko jego modelka. Sofonisba zajmuje na obrazie prawie dwa razy więcej miejsca niż jej nauczyciel, który do tego trudzi się właśnie nad odtworzeniem jej zdobnego stroju (a była to część pracy zwykle zostawiana praktykantom). I jeszcze jedno – podczas konserwacji obrazu w 1996 roku na jakiś czas odsłonięto jego wcześniejszą wersję, na której ręce malarza i modelki stykają się, jakby to ona prowadziła jego dłoń po płótnie.
Sofonisba Anguissola miała wielki talent i nawet w podeszłym wieku nie straciła jasności umysłu. W 1624 roku, niedługo po tym, jak skończyła dziewięćdziesiąt lat, sportretował ją o wiele młodszy artysta, Antoon van Dyck. Inteligencja malarki zrobiła na nim duże wrażenie – na jego obrazie artystka jest surowa i przenikliwa, o stanowczym, bystrym spojrzeniu, mimo że wtedy już bardzo źle widziała. Van Dyck wspominał, że wciąż była uważna i udzieliła mu rad: „[…] poradzenie ważkie dała świetła za wysoko nie brać, żeby cień zmarsek letnich za wielki nie przyszedł, a siła inszej mowy rozumnej”11. Nigdy się nie dowiemy, jakie dzieła stworzyłaby Anguissola, gdyby miała możliwości takie jak mężczyźni; wiemy na pewno, że na jej obrazach widać artystyczną ciekawość i chęć eksperymentowania. Można z nich także odczytać, jak inteligentnie potrafiła obchodzić i przezwyciężać nakładane na jej talent ograniczenia.
Nieco młodsza od niej, urodzona w Bolonii artystka Lavinia Fontana (1552–1614) malowała nie tylko portrety. Tworzyła obrazy religijne i sceny mitologiczne, niektóre na skalę wielkich ołtarzy, i często uznawana jest za pierwszą malarkę zawodową prowadzącą własną pracownię. Była córką sławnego bolońskiego artysty i w pracowni ojca nauczyła się rzemiosła, kopiując jego płótna. Wypracowała finezyjny styl, czasami nieco manierystyczny: na obrazach widać postacie o wydłużonych kończynach, falujące draperie, efektownie wygięte pozy. Wśród bolońskiej elity słynęły jej portrety wyróżniające się pietyzmem w oddaniu szczegółów, blasku klejnotów i zawiłości wzorów. Moim ulubionym pozostaje Portret Bianki degli Utili Maselli z sześciorgiem dzieci, przedstawiający całą rodzinę w pasujących do siebie strojach i lśniących koronkowych kołnierzach. Fontana była ambitną, wykształconą malarką i tak właśnie przedstawiała się na autoportretach. Na Autoportrecie w pracowni (1579) siedzi za stołem, zajęta szkicowaniem figurek z brązu i gipsowych odlewów, ubrana w kosztowny strój (świadczący o zamożnej klienteli), zaś na obrazie Autoportret przy szpinecie siedzi przy klawiaturze, a w głębi pomieszczenia widać dobrze oświetlone sztalugi. Leżąca na instrumencie wstążka związana w tak zwany węzeł miłości ujawnia nieco więcej – obraz był malowany jako prezent dla przyszłego teścia i zapewne miał zademonstrować wszechstronny talent autorki. O jej wykształceniu zaświadcza z kolei łacińska inskrypcja w górnym rogu: „Dziewica Lavinia, córka Prospera Fontany, z lustra wizerunek swój uczyniła w roku 1577”12.
W wieku dwudziestu pięciu lat wyszła za dawnego ucznia swojego ojca. Mąż zgodził się, by zachowała panieńskie nazwisko i oddała się pracy, a sam zajął się wychowywaniem ich jedenaściorga dzieci. Jej pracownia odnosiła sukcesy (wykonała aż dwadzieścia cztery publiczne zamówienia) i Fontana wkrótce zajęła się malarstwem historycznym i religijnym, szybko zyskując rozgłos. Przed rokiem 1604 osiedliła się w Rzymie, gdzie artyści mieli najwięcej możliwości rozwoju, i została przyjęta w poczet członków prestiżowej Akademii Świętego Łukasza. Jej płótna podziwiał sam papież. Uważa się, że w sztuce zachodniej była jedną z pierwszych artystek malujących kobiece akty z natury, takie jak na olśniewającym i uwodzicielskim obrazie Wenus i Mars (1595).