Tajemnicza i czarująca historia pewnej krnąbrnej osóbki, która trafia do ukrytego przed okiem ciekawskich ogrodu. To, co tam znajdzie, odmieni ją na zawsze… „Tajemniczy ogród” Frances Hodgson Burnett to jedna z najbardziej ukochanych opowieści dla dzieci. Otwiera drzwi do najgłębszych zakamarków serca.


Pewnego deszczowego dnia dziewięcioletnia Mary Lennox przybywa do ponurej posiadłości swojego wujka, Archibalda Cravena. Jej nowy opiekun okazuje się dziwnym, nieprzystępnym człowiekiem. Jeszcze bardziej zagadkowy jest jego dom – położony na wrzosowisku dwór o stu pokojach, w którym nocą rozlega się czyjś płacz. Otacza go ogród, do którego nikomu nie wolno wchodzić.

Mary postanawia rozwikłać tajemnicę nocnych krzyków i odnaleźć furtkę do zakazanego ogrodu. W jej poszukiwaniach niebagatelną rolę odegra mały ptaszek z czerwonymi piórkami na piersi…

***

„Tajemniczy ogród” to książka, która nigdy się nie zestarzeje. Historia Mary Lennox i jej przyjaciół, Colina Cravena i Dickona Sowerby’ego, oraz przepięknego, magicznego ogrodu, w którym każdy czuje się szczęśliwy, wzrusza i inspiruje młodych ludzi na całym świecie. Po raz pierwszy opublikowana w 1911 roku, wielokrotnie wznawiana i tłumaczona na wiele języków, doczekała się kilku adaptacji telewizyjnych i filmowych, a nawet jednej musicalowej.

Ta wyjątkowa edycja zawiera przepiękne ilustracje Ingi Moore, które oddają cudowność tajemniczego ogrodu ożywającego pod czułą opieką Mary Lennox, jej kuzyna Colina oraz Dickona, chłopca z Yorkshire.

Frances Burnett Hodgson
Tajemniczy ogród
Przekład: Jerzy Łoziński
Ilustracje: Inga Moore
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Premiera w tej edycji: 28 listopada 2023
 
 

I. Nie został nikt

Kiedy Mary Lennox została wysłana do Paszkotowego Dworu, żeby zamieszkać z wujem, uważano, że jest najbardziej nieznośną dziewczynką, jaką można sobie wyobrazić. Miała szczuplutką twarz, szczuplutkie ciało, cienkie, jasne włosy, a minę — zawsze kwaśną. Włosy były żółtawe, żółtawa była też cera, gdyż urodziła się w Indiach i zawsze na coś chorowała. Ojciec zajmował państwowe stanowisko, dlatego wciąż był zapracowany, a i jego choroby nie omijały. matka z kolei, niezwykle piękna, troszczyła się tylko o przyjęcia i miłe towarzystwo. W ogóle nie chciała mieć dzieci, kiedy więc Mary się urodziła, natychmiast została przekazana ayah (hinduskiej niani) z bardzo wyraźnym poleceniem, że jeśli chce udobruchać memsahib — swą panią, powinna jak najstaranniej oszczędzać jej widoku córki. Kiedy zatem Mary była chorowitym, płaczliwym, brzydkim bobasem, chowano ją po kątach, a kiedy stała się chorowitą, płaczliwą, brzydką panienką, również chowano ją po kątach. W efekcie najczęściej widywała ciemną twarz ayah oraz innych hinduskich służących, a skoro ci słuchali jej i ustępowali we wszystkim, aby czasem nie zdenerwować pani dziecięcym płaczem, w wieku sześciu lat była tak tyrańskim i samolubnym stworzeniem, jak to tylko możliwe. Młoda angielska guwernantka, zatrudniona do nauki czytania i pisania, tak szybko znielubiła podopieczną, że zwolniła się po trzech miesiącach, wszystkie zaś jej następczynie rezygnowały jeszcze prędzej. Gdyby zatem Mary sama z siebie nie chciała się nauczyć czytać książki, nigdy nie poznałaby nawet jednej litery.

Pewnego okropnie upalnego poranka, gdy miała dziewięć lat, zbudziła się nadąsana, a nadąsała się jeszcze bardziej, kiedy zobaczyła, że koło łóżka stoi inna służąca niż jej ayah.
— A ty co tu robisz? — ofuknęła nieznajomą. — Zabieraj się stąd i przyślij mi ayah.
Tamta, najwyraźniej przestraszona, dukała tylko, że ayah nie może przyjść, kiedy zaś rozzłoszczona Mary zaczęła ją bić i kopać, przeraziła się jeszcze bardziej i wciąż powtarzała, iż niepodobna, by ayah pojawiła się u panienki.
Tego ranka coś tajemniczego unosiło się w powietrzu. Nic nie odbywało się w normalnym porządku, brakowało licznych służących, ci zaś, którzy zostali, przemykali spiesznie z twarzami poszarzałymi ze strachu. Nie tylko nikt nie odpowiadał na pytania, ale też w dalszym ciągu nie zjawiła się jej ayah. Ranek upływał, a Mary, pozostawiona samej sobie, udała się do ogrodu, żeby się pobawić pod drzewem koło werandy. Nazrywawszy fioletoworóżowych kwiatów ketmii i powtykawszy je w kopczyki ziemi, udawała, że ma swoją rabatkę, z każdą chwilą jednak robiła się coraz bardziej gniewna. Mruczała pod nosem obelgi i wyzwiska, którymi obrzuci swoją niańkę, kiedy ta się pojawi.
— Świnia! Świnia! Maciora! — prychała, trudno bowiem o coś bardziej obraźliwego dla Hindusa niż porównanie go do świni.
Zgrzytała zębami i mełła w ustach nieładne te słowa, kiedy posłyszała, że na werandę wychodzi matka w czyimś towarzystwie. Był to przystojny młodzieniec, z którym matka gawędziła półgłosem. Mary znała owego młodzieńca o chłopięcym wyglądzie. Jak usłyszała, był początkującym urzędnikiem, który niedawno przybył z Europy. Popatrzyła na niego, ale przede wszystkim wpatrywała się w matkę. Zawsze tak robiła, jeśli tylko miała po temu okazję, ponieważ memsahib — Mary używała tego określenia częściej niż jakiegokolwiek innego — była wysoką, szczupłą, śliczną osobą, zawsze bardzo pięknie ubraną. Jej włosy przypominały pofalowany aksamit, delikatny nosek jakby szydził z różnych rzeczy, oczy zaś były wielkie i roześmiane. Szaty nosiła cieniutkie, zwiewne i — jak to określała Mary — „pełne koronek”. Tego ranka wydawały się jeszcze bardziej koronkowe niż kiedykolwiek, ale oczy wcale się nie śmiały, gdyż szeroko otwarte wpatrywały się ze strachem w chłopięcą twarz urzędnika.
Mary usłyszała, jak matka pyta:
— Aż tak źle? Naprawdę?
— Okropnie — odrzekł drżącym głosem młodzieniec. — Okropnie, pani Lennox. Dwa tygodnie temu powinna pani była wyjechać w góry.
Memsahib załamała ręce.
— Tak, wiem, wiem! — wykrzyknęła. — Zostałam, żeby uczestniczyć w tym idiotycznym przyjęciu! Ależ byłam głupia!
W tym momencie z pomieszczeń służby dobiegło tak głośne zawodzenie, że pani Lennox mocno złapała młodzieńca za ramię, Mary zaś zadrżała na całym ciele. Łkanie tymczasem coraz bardziej przybierało na sile.
— Co to takiego? Co to takiego? — dopytywała się rozdygotanym głosem memsahib.
— Ktoś najpewniej umarł — odparł młody urzędnik. — Nie wspomniała pani, że to szerzy się też pośród służby.
— Nic o tym nie wiedziałam! — zawołała pani Lennox. — Proszę, niech pan idzie ze mną, proszę! — I z tymi słowami wbiegła do domu.
Po tych szokujących wydarzeniach wyjaśniono Mary, dlaczego dzień rozpoczął się tak dziwnie. Wybuchła epidemia cholery w najbardziej złośliwej postaci i ludzie marli jak muchy. W nocy choroba dopadła ayah i to właśnie jej śmierć opłakiwali służący i służące. Zanim nastał nowy dzień, umarło ich jeszcze troje, a reszta w przerażeniu się rozbiegła. Wszędzie zapanowała panika, ludzie konali we wszystkich domach i chatach.

W całym tym chaosie i zamęcie Mary schroniła się drugiego dnia w pokoju dziecięcym i wszyscy o niej zapomnieli. Nikt o niej nie myślał, nikt jej nie potrzebował. Działy się dziwne rzeczy, ona jednak o niczym nie miała pojęcia. Płynęły godziny, a Mary na przemian płakała i spała. Wiedziała tylko, że ludzie chorują, i docierały do niej jedynie tajemnicze i niepokojące odgłosy. W pewnym momencie zakradła się do jadalni, ale zastała ją pustą. Na stole widać było niedojedzony posiłek, fotele i talerze wyglądały tak, jakby je w pośpiechu odsunięto, a biesiadnicy z jakiegoś powodu zerwali się na równe nogi. Dziewczynka zjadła kilka owoców i herbatników, a ponieważ czuła pragnienie, wypiła szklankę wina. Wino było słodkie, a Mary nie miała pojęcia, jak jest mocne. Rychło poczuła się ospała, wróciła więc do pokoju dziecięcego i znowu się w nim zamknęła wystraszona krzykami dobiegającymi z chat i pospiesznym szuraniem stóp. Wkrótce ogarnęła ją taka senność, że nie mogła utrzymać otwartych powiek, i ledwie przyłożyła głowę do poduszki, a już przestała widzieć cokolwiek.
Tymczasem wiele się wydarzyło, gdy tak głęboko spała. ale nie zbudziły jej ani szlochy, ani odgłosy wnoszenia do domu i wynoszenia z niego różnych rzeczy.
Po przebudzeniu leżała i wpatrywała się w ścianę. W domu panowała zupełna cisza, Mary nie przypominała sobie takiej. Nie było słychać ani głosów, ani kroków i dziewczynka pomyślała, że może wszyscy wyleczyli się z cholery i kłopoty już się skończyły. Zastanawiała się też nad tym, kto teraz, po śmierci ayah, będzie się nią opiekował. Zapewne pojawi się nowa ayah, która może zna ciekawsze historie, Mary była już dość znużona starymi. Nie opłakiwała śmierci niani. Nie była zbyt wrażliwym dzieckiem i nigdy się o nikogo specjalnie nie troszczyła. Cały ten hałas, zamieszanie, skargi z powodu cholery budziły w niej lęk, ale była też zła, gdyż miała wrażenie, że nikt już nie pamięta o jej istnieniu. Wszyscy byli zbyt przerażeni, aby myśleć o małej dziewczynce, za którą nikt nie przepadał. Kiedy ludzi dopadła cholera, wydawało się, że myśleli już tylko o sobie. Jeśli jednak wszyscy wyzdrowieli, z pewnością ktoś sobie o niej przypomni i zacznie jej szukać.
Ale nikt nie nadchodził. kiedy tak leżała, miała wrażenie, iż dom staje się jeszcze cichszy. Mary usłyszała lekki szelest na macie koło łóżka, a gdy zerknęła w dół, zobaczyła malutkiego węża, który wpatrywał się w nią ślepiami jak brylanty. Nie czuła lęku, gdyż była to mała nieszkodliwa istota, która nie mogła jej skrzywdzić, a na dodatek pragnęła chyba jak najszybciej wymknąć się z pokoju. Pod czujnym wzrokiem Mary wąż prześliznął się pod drzwiami.
— Cóż to za przedziwny spokój — powiedziała na głos. — Zupełnie jakbym w całym domu była tylko ja i ten wąż.
Ale już w następnej minucie usłyszała mocne kroki na zewnątrz, a potem na werandzie. Po wejściu do domu mężczyźni mówili ściszonymi glosami. Nikt nie wyszedł im na spotkanie, więc zaczęli otwierać drzwi i zaglądać do kolejnych pokojów.
— Co za spustoszenie! — usłyszała czyjś głos. — Ta śliczna kobieta. Przypuszczam, że także dziecko. Tak mi mówiono, chociaż nikt nigdy go nie widział.
Gdy kilka minut później otworzyli drzwi pokoju dziecięcego, Mary stała pośrodku. Wyglądała na brzydką i niemiłą, dodatkowo zmarszczyła czoło, gdyż zaczynała już być głodna i czuła się oburzona, że wszyscy o niej zapomnieli. W progu jako pierwszy pokazał się rosły urzędnik, którego widziała kiedyś, jak rozmawiał z ojcem. Zdawał się zmęczony i strapiony, a na jej widok tak się zdziwił, że aż podskoczył.
— Barney! — wykrzyknął. — Tu jest dziecko! Zupełnie samo w takim miejscu! Kto to może być, na miłość boską?

— Nazywam się Mary Lennox — odrzekła dziewczynka, dumnie się prostując. Pomyślała, że ma przed sobą grubianina, skoro dom jej ojca śmiał nazwać „takim miejscem”. — Zasnęłam, jak wszyscy pochorowali się na cholerę, i dopiero przed chwilą się zbudziłam. Czemu nikt do mnie nie przyszedł?
— To jest właśnie to dziecko, którego nikt nie widział — zawołał drugi mężczyzna. — Wszyscy o niej zapomnieli.
— A dlaczego zapomnieli? — Mary zatupała nóżką. — Dlaczego nikt nie przychodzi?
Młodszy z mężczyzn, Barney, popatrzył na nią z głębokim smutkiem. Mary dojrzała nawet, jak mruga oczyma, żeby odegnać łzy.
— Biedactwo — powiedział. — Nie został nikt, kto mógłby przyjść.
W ten oto dziwny i nagły sposób Mary dowiedziała się, że nie ma już ani ojca, ani matki, bo oboje zmarli i zostali wyniesieni w nocy, a ci ze służby, którzy wymknęli się śmierci, czym prędzej wymknęli się także z domu, nie pamiętając, że jest w nim gdzieś jeszcze panienka. Dlatego wszędzie było tak cicho i spokojnie. Miała zatem rację, że w całym domostwie pozostali tylko ona i wąż.

II. Panna Mary nie do pary

Mary wprawdzie bardzo lubiła z daleka przyglądać się matce, którą uważała za niezwykle piękną, ale skoro właściwie nie znała jej zbyt dobrze, trudno było oczekiwać, że będzie ją mocno kochać czy też ubolewać nad tym, że już jej nie ma. W istocie w ogóle za nią nie tęskniła, gdyż była zaabsorbowana samą sobą i właściwie myślała jedynie o sobie. Gdyby była starsza, bez wątpienia poczułaby się bardzo zaniepokojona tym, że została sama na świecie, ale że była mała i dotąd stale się o nią troszczono, uważała, że tak będzie zawsze. W tej chwili nurtowało ją tylko to, czy trafi do jakichś przyjemnych ludzi, którzy będą dla niej mili i tak jak ayah oraz reszta miejscowej służby będą jej pozwalali na wszystko.
Wiedziała, że nie zostanie na dłużej w domu angielskiego pastora, gdzie ją najpierw przywieziono. Bardzo tego nie chciała. Pastor był ubogi i miał piątkę dzieci niemal w tym samym wieku co ona; były ubrane bardzo licho, ciągle się kłóciły i nawzajem wyrywały sobie zabawki. Mary wprost nie mogła znieść tego niechlujnego domu i była tak niemiła dla wszystkich, że starczył dzień czy może dwa, a już nikt nie chciał się z nią bawić. Drugiego dnia nadali jej przezwisko, które doprowadzało ją do furii.
Wymyślił je Basil, malec o zadartym nosie i bezczelnych niebieskich oczach, którego Mary wręcz nienawidziła. Bawiła się pod drzewem dokładnie tak, jak bawiła się tego dnia, gdy wybuchła cholera. W ziemi budowała grzędy rabatek i wytyczała ścieżki między nimi, a Basil stanął z boku i się przyglądał. Dosyć go to zainteresowało i znienacka wystąpił z propozycją.
— A może tutaj ułóż kilka kamieni i wtedy będzie się wydawało, że to skalniak? — zaproponował. — O, tutaj. — To mówiąc, nachylił się, aby dokładnie wskazać miejsce, o które mu chodziło.
— Idź sobie! — krzyknęła Mary. — Nie zadaję się z żadnymi chłopakami. Idź sobie!
Początkowo Basil wydawał się zagniewany, ale potem zaczął się droczyć. Zawsze droczył się ze swoimi siostrami. Teraz tańczył wokół Mary, robiąc grymasy, zaśmiewając się i podśpiewując:

Panno Mary nie do pary,
jak ogródek ci rozkwita?
Białe dzwonki, powój ostry,
wiosna zaraz nam zawita.

Nucił to i nucił, aż inne dzieci usłyszały i także zaczęły się zaśmiewać, a im bardziej Mary się złościła, tym głośniej śpiewały: „Panno Mary nie do pary”, i odtąd, jak długo tylko z nimi była, zawsze między sobą mówili o niej: „Panna Mary nie do pary”, a niekiedy również tak się do niej zwracali.
— Pod koniec tygodnia odeślą cię do domu — oznajmił Basil. — A my wszyscy się z tego cieszymy.
— I ja się cieszę — odrzekła Mary. — A gdzie jest ten dom?
— Ona nawet nie wie, gdzie ma dom! — powiedział Basil z pogardą siedmiolatka. — Jak to gdzie? w Anglii oczywiście. Tam mieszka nasza babcia, do której w zeszłym roku wysłali naszą siostrę Mabel. Ale ty nie pojedziesz do swojej babci, bo żadnej nie masz. Pojedziesz do swojego wuja, który nazywa się Archibald Craven.
— Nic o nim nie wiem — warknęła Mary.
— Pewnie, że nie — rzekł wyniośle Basil. — Ty w ogóle o niczym nic nie wiesz. Tak to już jest z dziewczynami. Słyszałem, jak moi rodzice o nim rozmawiają. Mieszka w ogromnym, opuszczonym, starym domu na wsi i nikt go nie odwiedza. Jest taki wstrętny, że nikogo nie wpuszcza, a zresztą nikt wcale by nie chciał tam przyjechać, nawet gdyby wpuszczał. Ma garb i jest obrzydliwy.
— W ogóle ci nie wierzę — prychnęła Mary, obróciła się plecami do Basila i zatkała sobie uszy, ponieważ nie chciała słyszeć niczego więcej.
Niemniej bardzo dużo potem o tym myślała, a kiedy pani Crawford powiedziała jej wieczorem, że za kilka dni popłynie statkiem do Anglii do swojego wuja, pana Archibalda Cravena, który mieszka w Paszkotowym Dworze, wydawała się tak uparcie niezainteresowana, że nikt nie wiedział, co o tym myśleć. Państwo Crawford usiłowali być dla niej mili, ona jednak tylko odwracała twarz, ilekroć pani Crawford próbowała ją pocałować, i wyraźnie sztywniała, kiedy pan Crawford delikatnie klepał ją po ramieniu.
— To taka pospolita dziewczynka — zauważyła później ze smutkiem pani Crawford. — A jej matka była taka piękna. Miała też nienaganne maniery, a ja nie widziałam jeszcze dziecka, które zachowywałoby się gorzej niż Mary. Wszystkie dzieci nazywają ją „Panna Mary nie do pary” i chociaż to nieładnie, że się z niej naśmiewają, to można je zrozumieć.
— Może gdyby matka częściej pokazywała w pokoju dziecięcym swoją piękną twarz i swoje piękne maniery, także córka nauczyłaby się czegoś od niej — odezwał się małżonek. — Teraz, gdy nie ma już tej prześlicznej istoty, aż przykro wspominać, że wielu ludzi nawet nie przypuszczało, iż może ona mieć jakieś dziecko.
— Przecież ona rzadko kiedy w ogóle o niej myślała — powiedziała z westchnieniem pani Crawford. — A kiedy umarła jej ayah, nikt się o tę małą nawet nie zatroszczył. Wyobraź sobie tylko tę całą służbę uciekającą z domu i zostawiającą to biedactwo zupełnie samo. Pułkownik McGrew opowiadał, że osłupiał, kiedy otworzył drzwi i zobaczył ją stojącą pośrodku pokoju.

* * *

Długą drogę do Anglii Mary odbyła pod opieką żony urzędnika, która odwoziła swoje dzieci do szkoły z internatem. Była tak zaaferowana swoim synkiem i córeczką, iż bardzo się ucieszyła, mogąc przekazać Mary kobiecie, którą pan Archibald Craven wysłał w tym celu do Londynu. Kobieta ta, gospodyni w Paszkotowym Dworze, nazywała się pani Medlock. Była korpulentna, miała bardzo czerwone policzki i bystre czarne oczy. Nosiła purpurową suknię, czarną, aksamitną pelerynę z frędzlami u dołu, a także czarny kapelusz z purpurowymi jedwabnymi kwiatami, które kiwały się, ilekroć poruszyła głową. Mary zupełnie się nie spodobała, ponieważ jednak bardzo rzadko podobali jej się jacyś ludzie, nie było w tym niczego szczególnego; poza tym bardzo szybko stało się oczywiste, że i pani Medlock Mary nie przypadła do gustu.
— Spójrzcie tylko państwo, jaka ta mała jest pospolita! — zwróciła się do żony urzędnika. — A tyle żeśmy słyszeli, jaka piękna była jej matka. Wygląda na to, że niewiele od niej wzięła, prawda, ma’am?
— Może wyładnieje, kiedy dorośnie — powiedziała tamta dobrodusznie. — Gdyby nie była taka blada i miała trochę przyjemniejszą minę, wyglądałaby całkiem dobrze. Zresztą dzieci zmieniają się z wiekiem.
— W takim razie będzie musiała bardzo się zmienić — odrzekła pani Medlock. — A jeśli chce pani znać moje zdanie, Paszkotowy Dwór nie jest miejscem, które służyłoby dzieciom.
Obie myślały, że Mary ich nie słyszy, albowiem stała trochę dalej, przy oknie prywatnego hotelu, w którym się zatrzymały. Przyglądała się przejeżdżającym autobusom i dorożkom, a także przechodniom, ale jednocześnie czujnie nadstawiała uszu i bardzo się zainteresowała swoim wujem i miejscem, gdzie mieszkał. Ciekawe, jak ono wygląda. A on?! Miał garb, a ona jeszcze nigdy nie widziała żadnego garbusa. Może w Indiach w ogóle nie było żadnego?
Od czasu, gdy zamieszkała u obcych ludzi i nie miała swojej ayah, czuła się samotna, a do głowy przychodziły jej myśli, jakich wcześniej nie znała. Zaczęła się zastanawiać, dlaczego nigdy nie czuła się czyjaś, nawet kiedy żyli jeszcze ojciec i matka. Wydawało się, że inne dzieci należą do swoich rodziców, tymczasem ona była po prostu małą dziewczynką, która była niczyja. Miała służących, jedzenie, ubranie, ale nikt się nią nie przejmował. Nie wiedziała, że to dlatego, iż jest niemiła, nie była tego świadoma. Owszem, często myślała tak o innych ludziach, ale nawet do głowy jej nie przyszło, że sama może być taka.
Uważała, że pani Medlock ze swoją prostacko rumianą twarzą i prostackim kapelusikiem jest najbardziej nieprzyjemną osobą, jaką kiedykolwiek widziała. Kiedy nazajutrz wyprawiły się do Yorkshire, Mary szła przez dworzec w kierunku wagonu z wysoko uniesioną głową i tak daleko od pani Medlock, jak to tylko było możliwe, aby czasem ktoś nie pomyślał, że jest z nią. Bardzo ją to gniewało, że ludzie mogliby uznać, iż jest córeczką pani Medlock.
Ta ostatnia nie przejmowała się zupełnie ani Mary, ani jej myślami. Należała do tego typu kobiet, które „nie będą zwracały uwagi na jakieś dziecięce bzdury”. Tak w każdym razie powiedziałaby, gdyby ktokolwiek uznał za stosowne ją spytać. Za nic nie chciała jechać do Londynu akurat wtedy, kiedy córka jej siostry Marii wychodziła za mąż, ale jako gospodyni w Paszkotowym Dworze miała wygodną, dobrze opłacaną pracę, a jeśli chciała ją zachować, koniecznie musiała wykonywać polecenia pana Archibalda Cravena. Nigdy nie śmiała nawet o cokolwiek spytać.
— Kapitan Lennox i jego żona zmarli na cholerę — oznajmił zwięźle pan Craven. — Kapitan Lennox był moim szwagrem, a ja jestem prawnym opiekunem dziewczynki. Trzeba ją odebrać w Londynie, dlatego tam pojedziesz i sama ją tutaj przywieziesz.
Tak więc spakowała się i ruszyła w podróż.
Mary siedziała w rogu przedziału i wyglądała na bardzo skwaszoną. Nie mając nic do czytania czy oglądania, zaplotła na podołku chude, wąskie dłonie w czarnych rękawiczkach. Z racji czarnej sukienki jej cera nabrała jeszcze bardziej niż zwykle żółtego odcienia, a jej jasne, liche włosy wysuwały się spod czarnej czapki.
„Bardziej nabzdyczonej smarkuli jeszcze w życiu nie widziałam” — pomyślała pani Medlock. (W Yorkshire nabzdyczonym nazywano osobę rozpuszczoną i marudną). Co więcej, nigdy jeszcze nie widziała dziecka, które siedziałoby tak nieruchomo, niczego nie robiąc. W końcu i ją zmęczyło przyglądanie się Mary i odezwała się wysokim, ostrym głosem:
— Myślę, że mogłabym ci coś opowiedzieć o miejscu, do którego jedziesz. Wiesz coś o swoim wuju?
— Nie — odrzekła Mary.
— Nigdy nie słyszałaś, jak twoi rodzice o nim rozmawiali?
— Nie — odparła Mary i zmarszczyła brwi, ponieważ przypomniała sobie, że ojciec i matka w ogóle z niczym konkretnym się do niej nie zwracali. Z pewnością były rzeczy, o których w ogóle jej nie informowali.
— Hm — mruknęła pani Medlock, spoglądając na tę pochmurną, odpychającą twarzyczkę. Umilkła na chwilę, ale za jakiś czas znowu się odezwała: — Może jednak powinnam ci coś powiedzieć, aby cię przygotować. Jedziesz w bardzo dziwne miejsce.
Mary nie skomentowała tego ani słowem. Pani Medlock wydawała się odrobinę zbita z pantałyku tą pozorną obojętnością, niemniej, wziąwszy głęboki oddech, ciągnęła:
— Nie chodzi tylko o to, że ta ogromna posiadłość jest na swój sposób bardzo ponura, a pan Craven jest na swój sposób z tego dumny, co już samo w sobie jest dosyć ponure. Budowla ma sześćset lat, stoi na skraju wrzosowiska, jest w niej prawie sto pokoi, aczkolwiek większość z nich jest zamknięta na cztery spusty. Są także obrazy, piękne stare meble i różne rzeczy nagromadzone przez wieki, dookoła jest wielki park, z kwietnikami i drzewami, których gałęzie sięgają niekiedy aż do ziemi. — Tu pani Medlock przerwała i znowu zaczerpnęła oddechu, by raptownie zakończyć: — Ale nie ma nic więcej.
Mary słuchała na przekór sobie. To wszystko wydawało się zupełnie inne niż w Indiach, a nowości ją pociągały, nie zamierzała jednak wyglądać na specjalnie zainteresowaną. Była to właśnie jedna z tych jej nieszczęsnych, niemiłych manier. Dlatego też siedziała nieporuszona.
— No dobrze — rzekła pani Medlock. — Co o tym myślisz?
— Nic — odparła Mary. — Nic nie wiem o takich miejscach.
Odpowiedź ta wywołała u pani Medlock krótki śmiech.
— Ach! — sapnęła. — Zachowujesz się zupełnie jak jakaś starucha. Nic cię to nie obchodzi?
— A jakie to ma znaczenie — odparła Mary — czy mnie obchodzi, czy nie?
— Tutaj masz zupełną rację — oznajmiła pani Medlock. — Nie ma to żadnego znaczenia. Nie wiem, po co będą cię trzymali w Paszkotowym Dworze, choć może chodzi o to, że tak jest najłatwiej. Jedno jest zupełnie pewne: on nie zamierza się troszczyć o ciebie. On w ogóle nigdy nie troszczy się o nikogo. — Urwała, jakby w porę coś sobie przypomniała. — Ma krzywe plecy i to go źle do wszystkich nastraja. Już od najmłodszych lat był zgorzkniały, nie czerpał żadnej radości z majątku aż do czasu, gdy się ożenił.
Mary, chociaż postanowiła nie okazywać jakiegokolwiek zainteresowania, mimo woli spojrzała na panią Medlock. Nigdy by nie przypuściła, że garbus może mieć żonę, więc odrobinę ją to zdziwiło. Pani Medlock zauważyła jej spojrzenie, a ponieważ była gadatliwą kobietą, kontynuowała z większą teraz ochotą. Tak czy owak, był to jakiś sposób na spędzenie czasu.
— To była piękna, słodziutka istota, gotowa zejść cały świat, aby tylko znaleźć roślinkę, jaka jej się podobała. Nikomu by do głowy nie przyszło, że wyjdzie za niego. Tak jednak zrobiła, więc ludzie powiedzieli, iż to dla pieniędzy. A tymczasem ona nie… Wcale… — rzuciła z przekonaniem gospodyni. — A kiedy umarła…
Mary aż podskoczyła.
— Och! Ona umarła! — zawołała, choć wcale nie chciała tego robić. Przypomniała jej się francuska bajka, którą kiedyś czytała: Riquet à la Houppe*, opowiadająca o biednym garbusie i pięknej księżniczce, i nagle zrobiło jej się żal pana Archibalda Cravena.
— Tak, umarła — potwierdziła pani Medlock. — A to sprawiło, że jeszcze bardziej zdziwaczał. Na nikim mu nie zależy, z nikim nie chce się spotykać, najczęściej jest w rozjazdach, a kiedy przebywa w Paszkotowym Dworze, zamyka się w zachodnim skrzydle i nie dopuszcza do siebie nikogo prócz Pitchera. Pitcher to stary już dziadyga, ponieważ jednak opiekuje się panem od dziecka, zna wszystkie jego zwyczaje i upodobania.
Mary poczuła się uradowana, gdyż brzmiało to zupełnie jak w książce. Stojący na skraju wrzosowiska (czymkolwiek były wrzosowiska) dom o stu pokojach, z których większość była starannie zamknięta — co za niesamowita historia. I jeszcze na dodatek garbus, który odcinał się w nim od świata! Z mocno zaciśniętymi ustami patrzyła przez okno i wydawało się dziwnie naturalne, że właśnie teraz lunął deszcz, a grube, ukośne strugi natrafiwszy na szybę, rozpryskiwały się na niej, by potem ściekać strumykami ku framudze. Gdyby ta śliczna kobieta ciągle żyła, mogłaby wszystko jakoś uprzyjemnić, będąc kimś na wzór jej matki: to wychodziłaby z domu, to do niego wracała, a wszystko w związku z przyjęciami, na które stroiłaby się w suknie pełne koronek. No, ale cóż, już jej nie było.
— Nie musisz się trapić tym, co robić, kiedy go spotkasz — ciągnęła pani Medlock — bo najpewniej w ogóle go nie zobaczysz. Nie oczekuj też, że będziesz miała wiele osób do rozmowy. Sama będziesz musiała się bawić i zajmować sobą. Dowiesz się, do których pokoi wolno ci wchodzić, a od których musisz się trzymać z daleka. Ale za to w ogrodzie będzie miejsca pod dostatkiem. W każdym razie musisz pamiętać, by się nie wałęsać po domu i nie wściubiać nigdzie nosa. Tego pan Craven nie znosi.
— Nie będę nigdzie wściubiać nosa — oznajmiła z kwaśną miną Mary i tak jak nagle zrobiło jej się szkoda pana Archibalda Cravena, tak równie raptownie opuściło ją współczucie dla niego i pomyślała, iż jest dostatecznie nieprzyjemny, aby zasłużyć sobie na to, co go spotkało.
Odwróciła wzrok w kierunku strumyków spływających po szybie wagonu i zaczęła się wpatrywać w szarą ulewę, która sprawiała wrażenie, jakby miała trwać już bez końca. Patrzyła tak długo i usilnie, że szarość stawała się coraz bardziej nużąca, aż wreszcie powieki dziewczynki opadły i Mary zasnęła.

 
Wesprzyj nas