W dziejach Ziemi migracje zwierząt związane ze zmianami klimatu to nic nowego – już się zdarzały. Jednak dla nas, żyjących teraz, różnica polega na tym, że również doświadczymy skutków tych migracji. O tym jakie one będą i jakie już są opowiada książka “Świat, który nadchodzi. Jak wielka wędrówka przyrody wpływa na nasze życie”.


Wiele filmów katastroficznych rozpoczyna się od sceny, w której, do nieznanego nam jeszcze naukowca, dociera świadomość, że zdarzy się coś, co zmieni oblicze znanego nam świata. Właśnie połączył kropki, poskładał w całość elementy układanki, dopasował dane i już wie – nie ma ani chwili do stracenia, trzeba przekazać tę wiadomość dalej, trzeba ostrzec ludzi. W świecie rzeczywistym zdarzają się dokładnie takie same sceny. Naukowcy dochodzą do przełomowych konkluzji, dostrzegają powtarzające się schematy, wysnuwają z nich wnioski. I dokładnie tak samo jak w filmie, chcą ostrzec społeczeństwo, ale w tym punkcie rozwoju akcji pojawiają się pewne różnice: w filmie dość szybko wiedza o nadchodzącym niebezpieczeństwie dociera do wszechmocnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, ten zaś powołuje – osobiście lub poprzez odpowiednie rządowe agendy – brygadę bohaterów, którzy robią co mogą aby zapobiec mniejszym lub większym problemom. W świecie rzeczywistym prezydenci (Stanów Zjednoczonych i nie tylko) potrafią publicznie deklarować, że wyniki prac naukowych to bzdury, a oni wiedzą lepiej, że nic nam nie grozi, a później przechodzą do porządku dziennego, pozostawiając naukowców i ich wnioski samym sobie.

Od takich właśnie scen, migawek wyrwanych z życia prawdziwych naukowców zaczyna swoją książkę “Świat, który nadchodzi. Jak wielka wędrówka przyrody wpływa na nasze życie” Benjamin von Brackel, dziennikarz specjalizujący się w tematyce ochrony środowiska, którego reportaże publikowane są przez media mainstreamowe i specjalistyczne. A zatem cofamy się razem z nim w czasie, do roku 1998 i dalej, do 1985, aby poznać młodych natenczas badaczy, którzy połączyli kropki, elementy układanki, zestawili dane i dostrzegli, że dzieje się coś, co będzie mieć dalekosiężne i trudne do opanowania konsekwencje.

Książka prowadzi nas, za pomocą krótkich, przeplatających się reporterskich migawek, przez kluczowe elementy dokonującego się procesu.

Mowa tutaj o migracjach zwierząt i obszarów występowania roślin w konsekwencji zmian klimatu. Przy czym należy zaznaczyć na wstępie, że mowa o cyklicznym zjawisku mającym miejsce mniej więcej raz na sto tysięcy lat, które zdążyli rozpoznać i omówić badacze tacy jak Darwin, który przedstawił je w swoim słynnym dziele “O powstawaniu gatunków”. Z faktu jednak iż zjawisko to jest naturalne nie wynika aby przebiegało ono bezboleśnie dla istot żyjących w danym czasie na Ziemi – to po pierwsze. Po drugie czym innym jest przeczytać o takiej reorganizacji życia na planecie w książkach i pracach naukowych operujących pewnymi przypuszczeniami i szacunkami wynikającymi głównie z badań geologicznych i paleontologicznych, a czym innym doświadczyć jej na własnej skórze. Zaiste dziwne to wrażenie dotrzeć do tej świadomości, że “raz na sto tysięcy lat” przypadło właśnie teraz. Po trzecie zaś jest jeszcze jeden element, ten który budzi największy niepokój pośród naukowców – obecna tura zmian przebiega tak szybko i skokowo, jak żadna z dotychczasowych. Rozciągnięte w długim czasie zmiany klimatu dawały szanse gatunkom po części na ucieczkę, a po części na adaptację. Ekspresowe tempo o jakim mówimy teraz znacząco utrudni jedno i drugie.

Jak ekspresowe? Posłużmy się najbardziej obrazowym przykładem z możliwych: “życie na powierzchni Ziemi oddala się od równika o prawie pięć metrów dziennie – w kierunku północnym na półkuli północnej i w kierunku południowym na półkuli południowej. A w oceanach – o dwadzieścia metrów dziennie”. Co w tym wszystkim najbardziej zagadkowe, o tym spektakularnym zjawisku mówi się wciąż bardzo niewiele. Benjamin von Brackel wybierając się w podróż po świecie, aby opisać z bardzo bliskiej perspektywy przebieg tych migracji, także nie mógł uwierzyć, jak to możliwe, że poza naukowcami zajmującymi się tym tematem, jak również ludźmi żyjącymi w ścisłej symbiozie ze światem natury, w najbardziej odległych zakątkach globu, prawie nikt nie wie, że właśnie zachodzi masowa relokacja życia na ziemi, jakiej nie było od dziesiątek tysięcy lat.

Książka “Świat, który nadchodzi” prowadzi nas, za pomocą krótkich, przeplatających się reporterskich migawek, przez kluczowe elementy dokonującego się procesu. Wyróżnia się dynamiką na tle innych publikacji popularnonaukowych, ma tą szczególną, filmową atmosferę przekładającą się na łatwość zapamiętania całej zawartej w niej wiedzy. A jest co zapamiętać i nad czym myśleć! Benjamin von Brackel przedstawia naukowców z różnych krajów badających migracje zwierząt, wyjaśnia jakie czynniki wpływają na przyspieszenie opuszczania siedlisk, a przede wszystkim prosto i konkretnie wskazuje jakie skutki dla ludzi mieć będą te zmiany. I obrazowo opisuje to, co każdy z nas przynajmniej w jakimś stopniu zna z codziennych relacji w mediach albo również z własnych doświadczeń: konsekwencje suszy i powodzi, pożarów wybuchających nagle i trawiących całe połacie ziemi, niemożliwych do szybkiego ugaszenia z powodu katastrofalnych upałów, nagłych trąb powietrznych w miejscach, gdzie nigdy wcześniej ich nie widziano.

ratować co się da

Czy istnieją jakieś rozwiązania? Temu pytaniu poświęcony jest ostatni rozdział książki i daleko mu do tego, by zasiewać złudne nadzieje. Trzeba “ratować co się da”, próbować ocalić najbardziej delikatne gatunki i tutaj również będzie jak w filmie, trzeba będzie nowatorskich rozwiązań, wiele bezinteresownego ryzyka i odwagi – to tak w największym skrócie. I nie można tracić w tym wszystkim z pola widzenia samego człowieka, ponieważ ten gatunek – choć może kształtować swoje otoczenie i w pewnym stopniu uchronić się od skutków kataklizmów – też ma swoje ograniczenia i podobnie jak wszystkie inne już podjął próby wydostania się z miejsc, które przestały nadawać się do życia. Agnieszka Kantaruk

Benjamin von Brackel, Świat, który nadchodzi, Jak wielka wędrówka przyrody wpływa na nasze życie, Przekład: Katarzyna Łakomik, Wydawnictwo Copernicus Center Press, Premiera: 28 lutego 2024
 
 

Benjamin von Brackel
Świat, który nadchodzi
Jak wielka wędrówka przyrody wpływa na nasze życie
Przekład: Katarzyna Łakomik
Wydawnictwo Copernicus Center Press
Premiera: 28 lutego 2024
 

Spis tre­ści

 
Przed­mowa. Wy­prawa bar­dzo sen­ty­men­talna
Pro­log. Wy­marsz
Nie­ty­powe za­cho­wa­nie
Sy­gnał
Afront
I. ARK­TYKA – MY­ŚLIWI BEZ ŁU­PÓW
1. My­śliwi
2. Ści­gani
3. Zmiana re­żimu w oce­anie
4. Gdzie się po­działy wie­lo­ryby?
II. RO­TA­CJE WŚRÓD MIESZ­KAŃ­CÓW STREFY UMIAR­KO­WA­NEJ
5. Exo­dus naj­chęt­niej ja­da­nych ryb
6. Ucieczka przed upa­łem
7. Las wy­ru­sza w drogę
8. Owady w na­tar­ciu
9. Pa­ra­doks trzmiela
10. Za­gro­żone do­bro kul­tury: Ja­po­nia i jej wo­do­ro­sty
III. TRO­PIKI: EXO­DUS
11. Mroczna ta­jem­nica
12. Exo­dus ko­ra­low­ców
13. Na­głe zmiany re­żimu
14. Lasy wy­żynne pną się ku szczy­tom
15. Ru­chome schody do za­głady
16. Z la­sów desz­czo­wych na sa­wannę
IV. ROZ­WIĄ­ZA­NIA
17. Nowy po­czą­tek
Epi­log. Ko­niec złu­dzeń

W po­niż­szym tek­ście zde­cy­do­wa­li­śmy się użyć gra­ma­tycz­nego ro­dzaju mę­skiego. Nie­mniej jed­nak, o ile wy­raź­nie nie za­zna­czono ina­czej, wszyst­kie grupy osób i na­zwy obej­mują ko­biety, męż­czyzn, osoby nie­bi­narne i płynne.
Je­śli ni­niej­sza pu­bli­ka­cja za­wiera linki do stron in­ter­ne­to­wych osób trze­cich, nie po­no­simy żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści za ich treść, po­nie­waż nie przyj­mu­jemy ich jako wła­snych, a je­dy­nie od­no­simy się do ich tre­ści w mo­men­cie pierw­szej pu­bli­ka­cji.

PRZED­MOWA

Wy­prawa bar­dzo sen­ty­men­talna

O kli­ma­cie nie­mal co­dzien­nie in­for­mują nas me­dia, po­wstają na jego te­mat so­lidne roz­prawy na­ukowe, jak i po­pu­larne książki. Zna­cze­nie dy­na­miki kli­matu, a zwłasz­cza pro­blemy jego ochrony zy­skują na po­pu­lar­no­ści. Kli­mat tra­fił do po­li­tyki, kul­tury, co­dzien­nych roz­mów przy ka­wie. Za­cho­dzę cza­sami w głowę, jak to się stało – tak dy­na­micz­nie, ni­czym hu­ra­gan, z kom­pletną zmianą optyki do­ty­czą­cej na­szej spraw­czo­ści w kwe­stii za­trzy­ma­nia ocie­ple­nia. I to wszystko za­le­d­wie w ciągu ostat­niego ćwierć­wie­cza. Na­prawdę ra­dy­kalna zmiana. Na­ukowcy, któ­rzy za­częli ba­dać zmiany kli­matu, po­winni czuć się dumni. Mia­łem wiel­kie szczę­ście zaj­mo­wać się tymi za­gad­nie­niami, a na­wet pra­co­wać jako eks­pert In­ter­go­vern­men­tal Pa­nel on Cli­mate Change, i to w cza­sie, gdy IPPC zo­stał wy­róż­niony Po­ko­jową Na­grodą No­bla (2007). Po­noć sztuką albo wiel­kim szczę­ściem jest za­cząć zaj­mo­wać się ja­kimś za­gad­nie­niem, nim sta­nie się ono modne. Pio­nier, pre­kur­sor, od­krywca – czyż to nie brzmi dum­nie? W teo­rii zde­cy­do­wa­nie tak, lecz w prak­tyce to trudna sprawa, bo nowe te­maty w na­uce by­wają nie­bez­pieczne jak go­rący kar­to­fel. Trud­no­ści uwi­dacz­niają się szcze­gól­nie wtedy, gdy wy­niki ana­liz przy­cho­dzi za­ko­mu­ni­ko­wać in­nym. Na­ukowcy są jak li­sto­no­sze z wie­ściami, które choć póź­niej stają się oczy­wi­sto­ścią, po­cząt­kowo wcale nie mają lek­kiego ży­cia. W fa­zie ini­cjal­nej nie chce wie­rzyć im nikt, wy­zywa się ich od pe­sy­mi­stów i nie­po­trzeb­nie ją­trzą­cych. Póź­niej zaś, ze swo­imi, pod­da­nymi już pró­bie czasu, prze­my­śle­niami, oskar­żani by­wają o prace na ja­ło­wym, a na­wet wstecz­nym biegu. Za dużo wi­dzieli, ob­li­czali, na­bie­rali dy­stansu i ostroż­no­ści w for­mu­ło­wa­niu są­dów.
Ta­kie my­śli ko­ła­tały mi się po gło­wie wraz z prze­wra­ca­niem ko­lej­nych kar­tek roz­wa­żań Ben­ja­mina von Brac­kela. Nie od­no­siły się wy­łącz­nie do niego – au­tora książki, którą trzy­mają Pań­stwo w rę­kach – ale też do mo­ich ko­le­ża­nek i ko­le­gów, jak i wresz­cie do mnie sa­mego. Wpły­wem kli­matu na or­ga­ni­zmy żywe – ich li­czeb­ność, roz­miesz­cze­nie, zmiany w cza­sie i prze­strzeni – zaj­mo­wa­łem się na do­bre, nim stało się to modne. Pa­mię­tam tamte lata. Szkoda, że nie pro­wa­dzi­łem za­pi­sków. Nie tylko do­ty­czą­cych ludz­kiej psy­chiki, roz­mów czy spo­rów, ale i przy­rody ob­ser­wo­wa­nej z okna. Ca­ło­ściowo, kom­plek­sowo, może na­wet nieco sen­ty­men­tal­nie. Bar­dzo tego za­zdrosz­czę von Brac­ke­lowi. Au­tor po­ka­zuje ja­sno, że po­dróże kształcą, ale naj­bar­dziej – co za ba­nał – wy­kształ­co­nych. Tych, któ­rzy wie­dzą, gdzie po­je­chać, na co pa­trzeć, jak in­ter­pre­to­wać ob­ser­wa­cje, kogo i o co py­tać. Wy­prawa von Brac­kela jest no­stal­giczna, troszkę po­szar­pana, przy­po­mi­na­jąca klatki filmu wy­świe­tla­nego na po­pu­lar­nym w mo­jej mło­do­ści dia­sko­pie Ania. Ak­cja może nie­zbyt wartka, ale jak się ma nieco wy­obraźni, to ła­two po­skle­jać ko­lejne ob­razy. Miej­sce za miej­scem, przy­goda za przy­godą. Je­śli zaś ko­muś bę­dzie mało albo bę­dzie po­szu­ki­wał do­dat­ko­wych wy­ja­śnień, to vo­ilà – wy­star­czy tylko zer­k­nąć do su­ge­ro­wa­nych prac na­uko­wych i in­nych bar­dzo szcze­gó­ło­wych opra­co­wań, peł­nych liczb, sta­ty­styk i nar­ra­cji po­ka­zu­ją­cych nie tylko ar­gu­menty wspie­ra­jące au­to­rów, ale i pewne trud­no­ści oraz niu­anse me­to­do­lo­giczne, a na­wet zu­peł­nie inne moż­li­wo­ści in­ter­pre­ta­cyjne. Bo kli­mat ma tę ce­chę, że od­dzia­łuje na wiele skła­do­wych bio­róż­no­rod­no­ści, ale sam także pod­lega wpły­wom. Ak­tyw­no­ści Słońca, wul­ka­nów i Homo sa­piens. W skali lo­kal­nej i glo­bal­nej, w krót­kich i znacz­nie dłuż­szych okre­sach, czę­sto w prze­pla­ta­ją­cych się fa­zach, li­czą­cych od za­le­d­wie kilku do po­nad kil­ku­set lat. Jak nad tym wszyst­kim za­pa­no­wać? Jak to in­te­lek­tu­al­nie ogar­nąć i opi­sać? Nie wiem, ale von Brac­kel zna­lazł cie­kawą for­mułę – opi­sy­wać z bli­ska, roz­ma­wiać z ludźmi, nieco może uprasz­czać i okra­szać dużą dawką in­dy­wi­du­al­nych prze­my­śleń. To na pewno nie­je­dyna moż­li­wość, a czy warta re­flek­sji, to już po­zo­sta­wiam Pań­stwa oce­nie, choć pod­po­wiem: w moim prze­ko­na­niu – tak!
Wspo­mnia­łem już, że kli­mat stał się za­gad­nie­niem nie­zwy­kle mod­nym, a jak mod­nym, to i nie­bez­piecz­nym. Za­ha­cza bo­wiem już nie tylko o fi­zykę, ale i po­li­tykę. At­mos­fera Ziemi ma z kli­ma­tem zwią­zek taki, jak at­mos­fera dys­ku­sji – a cza­sami już wręcz py­skó­wek – aka­de­mic­kich. Kli­mat kształ­tuje mo­del de­baty pu­blicz­nej, w któ­rej jed­nak cza­sami bar­dzo da­leko do sporu na ra­cjo­nalne ar­gu­menty. Nie­bez­piecz­nie czę­sto wy­gry­wają emo­cje, pa­nika, a nie chłodne wy­ra­ża­nie opi­nii. Ro­zu­miem sto­jące za tym prze­słanki, acz­kol­wiek uwa­żam, że w dłuż­szej per­spek­ty­wie cza­so­wej pa­nika, jak i pe­sy­mizm wcale nie pro­wa­dzą do sen­sow­nych roz­wią­zań. Współ­cze­sna, do­tąd nie­spo­ty­kana w tak krót­kim cza­sie dy­na­mika kli­matu po­wo­duje, że na świe­cie mamy wielu prze­gra­nych – eko­sys­temy, ga­tunki, po­pu­la­cje i osob­niki. Wszystko przez to, że ad­ap­ta­cje są zbyt wolne w zde­rze­niu z tak szybko zmie­nia­ją­cym się śro­do­wi­skiem. Przy­naj­mniej tak te pro­cesy wi­dzimy. Von Brac­kel po­daje przy­kłady z gór i ni­zin, pół­nocy i po­łu­dnia, wschodu i za­chodu, za­gląda w siel­ski wiej­ski kra­jo­braz i w cen­tra me­tro­po­lii, na pu­sty­nie i w głę­bie oce­anów. Wszę­dzie zmiany, zmiany, zmiany…
Zde­cy­do­wa­nie ży­jemy w cie­ka­wych cza­sach. Jed­nakże to nie pierw­szy raz w hi­sto­rii ludz­ko­ści kom­bi­na­cja czyn­ni­ków kli­ma­tycz­nych i śro­do­wisk może na za­gładę ska­zać na­wet całe cy­wi­li­za­cje. Może do­tknąć, a w za­sa­dzie prze­cież już do­tyka, współ­cze­sną cy­wi­li­za­cję tech­niczną. Cóż z tego, że do­mi­na­cję Homo sa­piens na­zwiemy an­tro­po­ce­nem, z wiel­kim prze­kształ­ce­niem warstw geo­lo­gicz­nych uka­zu­ją­cych na­sze moż­li­wo­ści tech­niczne, skoro owa do­mi­na­cja może sta­no­wić przy­sło­wiowy gwóźdź do trumny? Może, ale nie musi. Czas ucieka, ale jesz­cze mo­żemy za­dzia­łać. W po­sta­wie­niu dia­gnozy po­maga nam Ben­ja­min von Brac­kel, po­sił­ku­jący się wy­ni­kami se­tek ba­dań, ze­bra­nymi na kar­tach tej książki. Co z tym uczy­nimy, za­leży wy­łącz­nie od nas.
Pa­trzę na wła­sne po­kryte szro­nem skro­nie, ale także znacz­nie ode mnie star­szych moż­nych tego świata, i do głowy przy­cho­dzi mi piękna ła­ciń­ska sen­ten­cja: Adu­le­scen­tia est tem­pus di­scendi, sed nulla aetas sera est ad di­scen­dum, ozna­cza­jąca mniej wię­cej tyle, że mło­dość jest cza­sem ucze­nia się, lecz w żad­nym wieku nie jest na to za późno. Warto z tej wska­zówki sko­rzy­stać, na­wet jak już tro­chę się po­cho­dziło po Ziemi, wi­działo to i owo, a na­wet do­strze­gło czasy wiel­kich dy­na­micz­nych prze­mian. To Zie­mia – prze­pra­szam za gór­no­lotne słowa – jest na­szym do­mem i wbrew róż­nym za­klę­ciom nie ma dla nas Pla­nety B.
 
Prof. dr hab. Piotr Try­ja­now­ski
Uni­wer­sy­tet Przy­rod­ni­czy w Po­zna­niu
Po­li­tech­nika Mo­na­chij­ska
Po­znań–Mo­na­chium, li­sto­pad 2023

PRO­LOG

Wy­marsz

Po­łu­dniowa Ka­li­for­nia, ko­niec dru­giego ty­siąc­le­cia

Po­czą­tek nie mógł na­stą­pić w bar­dziej ba­nalny spo­sób. W gó­rach San Ysi­dro, nie­opo­dal gra­nicy z Mek­sy­kiem, prze­platka roz­po­ściera swoje skrzy­dła, de­mon­stru­jąc wzór z czer­wo­nych i czar­nych kształ­tów. Za­raz po­tem wzbija się w po­wie­trze i zo­staje po­rwana przez po­dmuch wia­tru, który nie­sie ją setki me­trów ku szczy­towi góry.
Po do­tar­ciu do celu los mo­tyla zdaje się prze­są­dzony. Przez ty­siące lat nie­zli­czone osob­niki z jego ga­tunku nie­sione wia­trem na naj­wyż­sze wy­so­ko­ści do­świad­czyły tego sa­mego: wszyst­kie gi­nęły, nie po­zo­sta­wiw­szy po so­bie po­tom­ków. Ewo­lu­cja za­dbała o to, by prze­platka edi­tha (Eu­phy­dryas edi­tha) mo­gła prze­trwać wy­łącz­nie w wą­skim za­kre­sie tem­pe­ra­tur. Je­śli przed­sta­wi­ciele tego ga­tunku spró­bują się od­da­lić zbyt da­leko od kli­matu, do któ­rego przy­wy­kły, nie będą w sta­nie prze­żyć.
Ale z na­szą prze­platką – na­wia­sem mó­wiąc, sa­micą – dzieje się coś nie­zwy­kłego: po­zo­staje przy ży­ciu. Ko­rzy­sta­jąc z wę­chu i czuł­ków, wy­czuwa w ob­cym miej­scu po­lne kwiaty i składa na spodniej stro­nie ich list­ków dzie­siątki jaj, które no­siła ze sobą przez wiele ty­go­dni. Na­stęp­nie do­cho­dzi do ko­lej­nych eta­pów prze­miany: z ja­je­czek wy­cho­dzą gą­sie­nice, które znaj­dują tam dla sie­bie po­ży­wie­nie, na­stęp­nie się prze­po­czwa­rzają i zmie­niają w ko­lejne mo­tyle.
Tak po­wstaje nowa ko­lo­nia.
Dla­czego jed­nak wszy­scy przod­ko­wie prze­platki edi­tha nie po­ra­dzili so­bie z ko­lo­ni­za­cją wy­żej po­ło­żo­nych te­re­nów, pod­czas gdy na­szemu oka­zowi się to udało? Prze­cież wcale nie był ani bar­dziej wy­ra­fi­no­wany, ani sil­niej­szy, ani nie miał więk­szych zdol­no­ści ad­ap­ta­cyj­nych niż po­zo­stali.
Je­śli sam się za­sad­ni­czo nie zmie­nił, aby prze­trwać w no­wym śro­do­wi­sku, to zna­czy, że mu­siało dojść do fun­da­men­tal­nej zmiany śro­do­wi­ska.
I tak też wła­śnie było.

 
Wesprzyj nas