Książka, która odpowiada na potrzeby naszych czasów. Autor, analityk i ekonomista, rzeczowo opisuje dzisiejszą sytuację ekonomiczną, wyjaśnia, czym jest inflacja, opowiada o jej przyczynach i skutkach.


Stephen D. King, znany analityk i jeden z pierwszych ekonomistów, którzy ostrzegali przed nawrotem inflacji, omawia najważniejsze zagadnienia związane z tym zjawiskiem. Umieszcza je w perspektywie historycznej i pokazuje, jak wyciągać wnioski z przeszłości, żeby poprawić naszą przyszłość.

• Czym właściwie jest inflacja? • Co do niej doprowadziło? • Czy możemy jej jakoś zaradzić?

„Porozmawiajmy o inflacji” zawiera przekrojową analizę błędów i nieporozumień wynikających z niewłaściwej oceny sytuacji. Przedstawia również środki zaradcze, które należy niezwłocznie wdrożyć, abyśmy mogli uporać się z politycznymi i społecznymi wstrząsami wywołanymi przez inflację.

To nie tylko doskonale napisany i niezastąpiony opis inflacji dla laików, lecz także oryginalny wkład w bardzo żywą i aktualną debatę.
Błyskotliwe, jasne i zwięzłe ujęcie tematu.

***

Stephen D. King wyjaśnia, czym jest inflacja, opowiada o przyczynach i skutkach, nakreśla perspektywę historyczną i diagnozuje obecną sytuację na rynkach finansowych. Doskonała lektura na dzisiejsze czasy.
– Maciej Samcik, redaktor naczelny serwisu Subiektywnie o finansach, dziennikarz ekonomiczny

Stephen D. King
Porozmawiajmy o inflacji
14 odpowiedzi na najważniejsze pytania
Przekład: Rafał Śmietana
Wydawnictwo Copernicus Center Press
Premiera: 2 maja 2024
 
 

Przed­mowa do pol­skiego wy­da­nia

Zja­wi­sko in­fla­cji na długo było za­po­mniane i lek­ce­wa­żone, ale bły­ska­wicz­nie zy­skało na zna­cze­niu, gdy ceny na ca­łym świe­cie wy­mknęły się spod kon­troli i roz­po­częły dy­na­miczny marsz w górę. Do nie­dawna wiele osób na­wet nie po­tra­fiło po­praw­nie zde­fi­nio­wać tego po­ję­cia, a te­raz o in­fla­cji in­for­mują nas me­dia, na te­mat in­fla­cji po­wstają prace na­ukowe, o in­fla­cji roz­ma­wia się przy ro­dzin­nym stole i w ko­lej­kach do le­ka­rza.
W Słow­niku ję­zyka pol­skiego PWN in­fla­cja zde­fi­nio­wana jest jako „po­stę­pu­jący spa­dek siły na­byw­czej pie­nią­dza i zwią­zany z nim wzrost cen, spo­wo­do­wane wpro­wa­dze­niem do obiegu zbyt du­żej ilo­ści pie­nią­dza w sto­sunku do wpro­wa­dza­nych to­wa­rów”[2*].
In­fla­cja stała się modna, po­nie­waż ude­rzyła we wszyst­kich. Po­sia­da­cze oszczęd­no­ści za­uwa­żyli, że ich ma­ją­tek z dnia na dzień traci na war­to­ści. Tylko nie­licz­nym udało się tak za­in­we­sto­wać oszczęd­no­ści, aby w uję­ciu re­al­nym zy­skać lub przy­naj­mniej nie stra­cić. Ci, któ­rzy nie mieli odło­żo­nych pie­nię­dzy, za­uwa­żyli, że co­raz trud­niej im zbi­lan­so­wać bu­dżet. Ceny ro­sły szyb­ciej niż ich pen­sje. Kre­dy­to­biorcy zdzi­wili się, jak szybko może wzro­snąć rata kre­dytu opar­tego na zmien­nej sto­pie pro­cen­to­wej. In­fla­cja – cho­ciaż może przy­no­sić ko­rzy­ści bu­dże­towi pań­stwa – oka­zała się nie­spo­dzianką także dla po­li­ty­ków. Ich z ko­lei za­sko­czyło to, że lu­zo­wa­nie ilo­ściowe wiąże się z ne­ga­tyw­nymi skut­kami. De­cy­denci w ban­kach cen­tral­nych na­to­miast zbyt długo byli prze­ko­nani o wła­snej nie­omyl­no­ści i o tym, że wzrost cen bę­dzie przej­ściowy. Do­pu­ścili przez to do wzro­stu ocze­ki­wań in­fla­cyj­nych.
Przez ostat­nie lata wszy­scy przy­zwy­cza­ili­śmy się do ni­skiej in­fla­cji, ni­skich stóp pro­cen­to­wych i ni­skiego opro­cen­to­wa­nia de­po­zy­tów. Starsi Po­lacy wy­soką i kło­po­tliwą in­fla­cję za­pewne pa­mię­tają z lat dzie­więć­dzie­sią­tych XX wieku. Jesz­cze w 2000 roku roczny wskaź­nik cen to­wa­rów i usług kon­sump­cyj­nych był dwu­cy­frowy i wy­niósł 10,1%[3*]. Młodsi Po­lacy zja­wi­sko in­fla­cji znają je­dy­nie z ksią­żek eko­no­micz­nych, je­żeli oczy­wi­ście ich edu­ka­cja po­dą­żała w tym kie­runku. W kra­jach roz­wi­nię­tych okres kon­tro­lo­wa­nej in­fla­cji był jesz­cze dłuż­szy. Do­szło do tego, że nie­któ­rzy eko­no­mi­ści bar­dziej kon­cen­tro­wali się na za­gro­że­niach zwią­za­nych z de­fla­cją niż na walce z in­fla­cją.
Sto­sun­kowo długi okres do­bro­bytu uśpił czuj­ność po­li­ty­ków i de­cy­den­tów w ban­kach cen­tral­nych. Wielu z nich przy­jęło za pew­nik, że in­fla­cję udało się ujarz­mić i nie ma moż­li­wo­ści, aby po­now­nie wy­mknęła się spod kon­troli. Ste­phen Da­ryl King na stro­nach Po­roz­ma­wiajmy o in­fla­cji za­sta­na­wia się jed­nak, czy lata ni­skiej in­fla­cji nie były przy­pad­kiem efek­tem ubocz­nym glo­ba­li­za­cji i współ­pracy z kra­jami o niż­szych kosz­tach siły ro­bo­czej. A w cza­sach, w któ­rych glo­ba­li­za­cja po­woli ustę­puje miej­sca de­glo­ba­li­za­cji, kraje za­chod­nie prze­stały czer­pać te nie­ocze­ki­wane ko­rzy­ści. Ina­czej mó­wiąc: wró­ciły wa­runki, w któ­rych in­fla­cja mo­gła wy­mknąć się spod kon­troli, więc nie może dzi­wić, że tak wła­śnie się stało.
W 2022 roku in­fla­cja osią­gnęła bar­dzo wy­so­kie po­ziomy. W Pol­sce nie­mal przez cały rok mie­sięczne wskaź­niki in­fla­cji były dwu­cy­frowe, a szczyt w paź­dzier­niku był na po­zio­mie 17,9% (w od­nie­sie­niu do ana­lo­gicz­nego mie­siąca po­przed­niego roku). Roczny wskaź­nik za 2022 rok wy­niósł 14,4% i był naj­wyż­szy od 1997 roku[4*]. Był to jed­nak pro­blem ogól­no­świa­towy. King pod­kre­śla, że we wrze­śniu 2022 roku w Niem­czech in­fla­cja osią­gnęła po­ziom 10,9%, w Ho­lan­dii po­nad 17%, a w kra­jach bał­tyc­kich po­nad 20%. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych in­fla­cja prze­kro­czyła 8%. Od­po­wie­dzią była naj­ostrzej­sza od dzie­się­cio­leci po­li­tyka naj­więk­szych ban­ków cen­tral­nych.
John Ken­neth Gal­bra­ith stwier­dził kie­dyś, że woli pi­sać przy­stęp­nym ję­zy­kiem i być zro­zu­mia­łym oraz czy­ta­nym niż po­pi­sy­wać się eru­dy­cją ma­te­ma­tyczną i być nie­zro­zu­mia­łym. I fak­tycz­nie Gal­bra­ith był jed­nym z naj­bar­dziej twór­czych i po­czyt­nych eko­no­mi­stów an­glo­sa­skich. Jego prace znaj­do­wały się na wy­so­kich po­zy­cjach list be­st­sel­le­rów. Czy­tali je za­równo eko­no­mi­ści i przed­się­biorcy, jak i po­li­tycy oraz zwy­kli lu­dzie. Mam wra­że­nie, że Ste­phen D. King wy­szedł z po­dob­nego za­ło­że­nia.
Au­tor za­biera nas w fa­scy­nu­jącą po­dróż z in­fla­cją przez hi­sto­rię – od sta­ro­żyt­nego Rzymu po wojnę w Ukra­inie. Ra­zem z nim śle­dzimy spa­dek war­to­ści pie­nią­dza nie tylko w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, w Niem­czech i w Wiel­kiej Bry­ta­nii, ale rów­nież w Chi­nach, w Tur­cji i w Ar­gen­ty­nie. I, co rów­nie istotne, opie­ramy się na teo­riach eko­no­micz­nych, które pod­da­jemy we­ry­fi­ka­cji. Po­dró­żują więc ra­zem z nami: Key­nes, Fried­man, Locke, New­ton, Ber­nanke, Volc­ker i wielu in­nych. I choć ca­łość brzmi jak wy­ci­nek z hi­sto­rii my­śli eko­no­micz­nej, to za­pew­niam, że nim nie jest. Za­miast nu­żą­cej chro­no­lo­gii są umie­jętne prze­skoki w cza­sie. King wziął so­bie do serca słowa Gal­bra­itha i pi­sze przy­stęp­nym ję­zy­kiem. Za­miast su­chej ana­lizy eko­no­micz­nej oma­wia re­alne przy­kłady. I bar­dzo do­brze, bo prze­cież nie można zro­zu­mieć in­fla­cji, po­znać jej moc­nych i sła­bych stron oraz na­uczyć się z nią wal­czyć bez zna­jo­mo­ści jej hi­sto­rii.
Au­tor ni­czym le­karz szcze­gó­łowo bada pa­cjenta. Zba­dał za­tem hi­sto­rię in­fla­cji, jej związki z pie­nią­dzem, skutki i trud­no­ści zwią­zane z jej zwal­cza­niem. Na­stęp­nie stwier­dził nie­zdol­ność sys­temu do po­ko­na­nia in­fla­cji i jego prze­sadne opie­ra­nie się na do­tych­cza­so­wych do­świad­cze­niach. A prze­cież, za­cy­tujmy w tym miej­scu Kinga, „przy­szłość wcale nie musi być taka sama, jak nie­dawna prze­szłość”. Wresz­cie, po­sta­wił dia­gnozę i za­pro­po­no­wał pro­gram te­ra­pii w po­staci czte­rech te­stów dia­gno­stycz­nych, które – jego zda­niem – ban­kie­rzy cen­tralni po­winni re­gu­lar­nie sto­so­wać w prak­tyce.
Ste­phen D. King w Po­roz­ma­wiajmy o in­fla­cji opiera się przede wszyst­kim na do­świad­cze­niach za­chod­nich (bry­tyj­skich, ame­ry­kań­skich, nie­miec­kich i tak da­lej), ale wprawny czy­tel­nik szybko do­strzeże, że tezy za­warte w książce można ła­two­ścią od­nieść do pol­skiej go­spo­darki. Mo­men­tami można wręcz od­nieść wra­że­nie, że Po­lacy mu­szą prze­czy­tać tę książkę. King na­pi­sał Po­roz­ma­wiajmy o in­fla­cji w 2023 roku, a więc już po wy­da­rze­niach, które wstrzą­snęły świa­tową go­spo­darką: pan­de­mią ko­ro­na­wi­rusa, prze­rwa­nymi łań­cu­chami do­staw i wojną w Ukra­inie. Te wy­da­rze­nia po­wszech­nie są uwa­żane za klu­czowe dla wzro­stu in­fla­cji nie­spo­ty­ka­nego od lat sie­dem­dzie­sią­tych XX wieku. King jed­nak z tym po­le­mi­zuje i za­sta­na­wia się, czy nie są to je­dy­nie „do­godne wy­tłu­ma­cze­nia”. Twier­dzi, ale też po­piera to przy­kła­dami, że pre­sja ce­nowa po­ja­wiała się już wcze­śniej w wielu dzie­dzi­nach go­spo­darki.
Po­roz­ma­wiajmy o in­fla­cji to rów­nież ma­ni­fest, który wzywa do do­strze­że­nia pro­ble­mów i pod­ję­cia walki. Au­tor za­uważa, że nie­wiele osób było skłon­nych przy­znać, ja­koby wy­soka in­fla­cja z ostat­nich lat mo­gła sta­no­wić część głęb­szego pro­blemu. De­cy­denci w ban­kach cen­tral­nych uspra­wie­dli­wiali jej wzrost czyn­ni­kami ze­wnętrz­nymi oraz prze­ko­ny­wali nas, że wzrost cen bę­dzie przej­ściowy i szybko po­wróci „do celu”.
Zda­niem au­tora główny pro­blem tkwi wła­śnie w kształ­to­wa­niu po­li­tyki mo­ne­tar­nej. Z jed­nej strony, za­sta­na­wia się on, czy banki cen­tralne są tak na­prawdę nie­za­leżne, skoro po­li­tycy mają moż­li­wo­ści wpływu na ich stra­te­gie (cho­ciażby przez ob­sadę sta­no­wisk). A prze­cież aku­rat rzą­dzący chęt­nie ule­gają po­ku­sie do­druku pie­nię­dzy. Z dru­giej – za­uważa, że banki cen­tralne zbyt późno do­strze­gają zmianę w ocze­ki­wa­niach in­fla­cyj­nych spo­łe­czeń­stwa. W re­zul­ta­cie uza­sad­niają in­fla­cję czyn­ni­kami ze­wnętrz­nymi (ta­kimi jak wojna czy pan­de­mia) i prze­ko­nują kon­su­men­tów, że swo­imi dzia­ła­niami szybko opa­nują sy­tu­ację. A za­ło­że­nie, że ich po­li­tyka po­zo­sta­nie wia­ry­godna w oczach opi­nii pu­blicz­nej, oka­zuje się bar­dzo ry­zy­kowne.
Taka jest już nie­ubła­gana lo­gika roz­woju spo­łe­czeństw. Po­ziom na­szego za­ufa­nia do osób od­po­wie­dzial­nych za za­rzą­dza­nie pie­nią­dzem – a więc do ban­ków cen­tral­nych – bar­dzo szybko może się zmie­nić. A, jak słusz­nie za­uważa au­tor, „to, co jest, a co nie jest uwa­żane za pie­niądz, nie za­leży wy­łącz­nie od za­rzą­dze­nia władz pań­stwo­wych. Sta­nowi także od­zwier­cie­dle­nie prze­ko­nań i zwy­cza­jów spo­łecz­nych, zwłasz­cza tego, w ja­kim stop­niu dany śro­dek wy­miany cie­szy się po­wszech­nym i trwa­łym za­ufa­niem”. Dla­tego tak istotna jest wła­ściwa ko­mu­ni­ka­cja ban­ków cen­tral­nych ze spo­łe­czeń­stwem. Je­żeli za­ufa­nie do nie­za­leż­no­ści ban­ków cen­tral­nych zo­sta­nie nad­wy­rę­żone, trudno bę­dzie je od­bu­do­wać. A prze­cież, jak twier­dzi King, ban­ków cen­tral­nych nie można dwa razy unie­za­leż­nić.
In­fla­cja nie jest spra­wie­dliwa. Zde­cy­do­wa­nie go­rzej ra­dzą so­bie z nią bied­niej­sze go­spo­dar­stwa do­mowe niż te ma­jętne. Lek­tura Po­roz­ma­wiajmy o in­fla­cji po­zwoli czy­tel­ni­kom po­znać za­gro­że­nia (i ewen­tu­alne ko­rzy­ści) pły­nące z in­fla­cji. Ste­phen D. King uczy nas też sa­mo­dziel­nie szu­kać przy­czyn wzro­stu cen i kry­tycz­nego spoj­rze­nia na banki cen­tralne oraz na rzą­dzą­cych. Szcze­gól­nie że – jak do­daje au­tor – „in­fla­cja ni­gdy nie umiera”.

Dr Mi­chał Wa­chow­ski
luty 2024

PRZED­MOWA

Po­dróż od de­fla­cji do in­fla­cji
Nie­wy­obra­żalny po­wrót in­fla­cji – „pro­blem ja­poń­ski” – fe­tysz de­fla­cji – moje cztery obawy

OD DE­FLA­CJI DO IN­FLA­CJI

W 2021 roku in­fla­cja wy­bu­dziła się z kil­ku­dzie­się­cio­let­niej hi­ber­na­cji. Po­cząt­kowo de­cy­denci prze­ko­ny­wali sa­mych sie­bie, że ro­snące ceny ogra­ni­czają się tylko do kilku sek­to­rów go­spo­darki – zwłasz­cza sa­mo­cho­dów uży­wa­nych i pół­prze­wod­ni­ków – co było wi­do­mym na­stęp­stwem glo­bal­nych nie­do­bo­rów spo­wo­do­wa­nych pan­de­mią CO­VID-19. Ceny in­nych to­wa­rów i usług naj­wy­raź­niej na­dal za­cho­wy­wały się „spo­koj­nie”, w związku z czym banki cen­tralne nie były skłonne pod­wyż­szać stóp pro­cen­to­wych na­wet w ob­li­czu przy­spie­sze­nia in­fla­cji. Ich zda­niem miała ona wkrótce za­nik­nąć.
Ta jed­nak, za­miast za­ni­kać, wciąż przy­spie­szała. Choć de­cy­zja pre­zy­denta Pu­tina o in­wa­zji na Ukra­inę – ze wszyst­kimi jej na­stęp­stwami dla cen ener­gii – do­star­czyła do­god­nego wy­tłu­ma­cze­nia dla wzro­stu in­fla­cji nie­spo­ty­ka­nego od lat sie­dem­dzie­sią­tych XX wieku (a w nie­któ­rych przy­pad­kach na­wet dłu­żej), nie była ona wcale czyn­ni­kiem klu­czo­wym ani je­dy­nym. Pre­sja ce­nowa po­ja­wiała się już wcze­śniej w wielu róż­nych ob­sza­rach go­spo­darki. Rynki pracy w wielu kra­jach były nie­zwy­kle na­pięte, co ozna­czało, że gwał­tow­nie ro­sła liczba wa­ka­tów, czemu to­wa­rzy­szył wzrost płac. Re­alne stopy pro­cen­towe (no­mi­nalne stopy pro­cen­towe mi­nus stopa in­fla­cji) prze­waż­nie spa­dały, co su­ge­ruje, że „nie­za­leżne” banki cen­tralne po­wie­lały błędy swo­ich po­li­tycz­nych po­przed­ni­ków sprzed pięć­dzie­się­ciu lat. Rynki fi­nan­sowe miały wkrótce utrzeć nosa tym, któ­rzy upar­cie lek­ce­wa­żyli oznaki roz­pę­dza­ją­cej się in­fla­cji[1].
Jej po­wrót można uznać za prze­ło­mowy mo­ment w roz­woju go­spo­darki świa­to­wej. Przez prze­wa­ża­jącą część ostat­nich trzech de­kad za­równo de­cy­denci, jak i in­we­sto­rzy znacz­nie bar­dziej kon­cen­tro­wali się na za­gro­że­niach zwią­za­nych z de­fla­cją – czyli sy­tu­acją, w któ­rej ceny i płace wy­ka­zują ra­czej ten­den­cję spad­kową niż wzro­stową, a stopy pro­cen­towe mogą spaść do zera, a na­wet nie­znacz­nie po­ni­żej. Na­ra­stało po­czu­cie, że kraje roz­wi­nięte do­świad­czają go­spo­dar­czej „ja­po­ni­fi­ka­cji”. W ta­kiej at­mos­fe­rze po­wrót in­fla­cji uzna­wano nie tylko za mało praw­do­po­dobny, ale wręcz za nie­wy­obra­żalny.
Trzeba przy­znać, że po­pad­nię­cie Ja­po­nii w nie­ła­skę eko­no­mi­stów w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych ubie­głego wieku po­cząt­kowo uwa­żano za „szcze­gólny przy­pa­dek”, ma­jący nie­wiele od­po­wied­ni­ków w in­nych miej­scach globu. Jed­nak po pęk­nię­ciu ame­ry­kań­skiej bańki tech­no­lo­gicz­nej w 2000 roku i po wy­bu­chu świa­to­wego kry­zysu fi­nan­so­wego osiem lat póź­niej to, co po­cząt­kowo uwa­żano za pro­blem wy­łącz­nie ja­poń­ski, na­brało zu­peł­nie no­wego, mię­dzy­na­ro­do­wego wy­miaru. Za­równo w Eu­ro­pie, jak i Ame­ryce Pół­noc­nej po­pu­la­cje sta­rzały się, ro­sły długi, ceny ak­ty­wów – po­cząt­kowo – ma­lały, banki upa­dały, wzrost uległ za­ha­mo­wa­niu, czemu to­wa­rzy­szył spa­dek cen w co­raz więk­szej licz­bie sek­to­rów go­spo­darki.

NA­WRÓT IN­FLA­CJI

W tych oko­licz­no­ściach dawne wojny z in­fla­cją, które zdo­mi­no­wały po­li­tykę go­spo­dar­czą w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych i osiem­dzie­sią­tych XX wieku, stały się wy­łącz­nie od­le­głym wspo­mnie­niem. Z pew­no­ścią za­li­cza­łem się do grona tych, któ­rzy po­cząt­kowo za je­dyne za­gro­że­nie mo­ne­tarne uwa­żali de­fla­cję lub przy­naj­mniej nad­mier­nie ni­ską in­fla­cję. Jed­nak w miarę upływu czasu z co­raz więk­szą po­dejrz­li­wo­ścią trak­to­wa­łem ostrze­że­nia eko­no­mi­stów głów­nego nurtu przed za­gro­że­niem de­fla­cją w stylu ja­poń­skim. Kiedy głę­biej ana­li­zo­wa­łem tę kwe­stię, za­da­łem so­bie py­ta­nie, czy przy­pad­kiem oprócz de­fla­cji nie mamy do czy­nie­nia z jesz­cze in­nym zja­wi­skiem.
Z mo­ich roz­wa­żań za­częły się wy­ła­niać cztery źró­dła obaw. Po pierw­sze, za­sta­na­wia­łem się, czy ni­ska in­fla­cja, która nam do­tąd to­wa­rzy­szyła, nie była czę­ściowo skut­kiem dzia­ła­nia do­bro­czyn­nych sił zwią­za­nych z glo­ba­li­za­cją. In­nymi słowy: gdy ka­pi­tał po­dró­żuje po ca­łym świe­cie w po­szu­ki­wa­niu ta­niej siły ro­bo­czej, ci z nas, któ­rzy mają szczę­ście żyć w kra­jach roz­wi­nię­tych, od­no­szą ko­rzy­ści z co­raz tań­szych im­por­to­wa­nych to­wa­rów. W ta­kich oko­licz­no­ściach ceny mogą spa­dać w sto­sunku do płac i zy­sków, co pro­wa­dzi do wzro­stu re­al­nych do­cho­dów. Była to „do­bra” de­fla­cja, po­dobna do tej ob­ser­wo­wa­nej pod ko­niec XIX wieku. Je­żeli jed­nak glo­ba­li­za­cja mia­łaby ulec za­ha­mo­wa­niu, a na­wet od­wró­ce­niu – jak ostrze­ga­łem w mo­jej ostat­niej książce Grave New World [Nowy trudny świat] – ist­niało ry­zyko, że zy­ski z ty­tułu de­fla­cji mogą się zmie­nić w straty spo­wo­do­wane in­fla­cją[2].
Po dru­gie, wraz z wy­bu­chem pan­de­mii CO­VID-19 wśród eko­no­mi­stów i de­cy­den­tów roz­go­rzała de­bata na te­mat „blizn”. Cho­dziło o to, że na­wet po za­koń­cze­niu lock­dow­nów go­spo­darki nie będą w sta­nie w naj­bliż­szym cza­sie po­wró­cić do „nor­mal­no­ści”: nie wszyst­kie zo­staną po­now­nie otwarte w tym sa­mym okre­sie, za­kłó­ca­jąc tym sa­mym glo­balne łań­cu­chy do­staw, pod­czas gdy gwał­towny wzrost po­ziomu za­dłu­że­nia w trak­cie pan­de­mii może oka­zać się ba­la­stem o nie­ko­rzyst­nym wpły­wie na per­spek­tywy wzro­stu. Jed­nak dla mnie wspo­mniane bli­zny nio­sły ze sobą istotne ry­zyko, lek­ce­wa­żone przez in­nych. Je­żeli „po­daż” nie bę­dzie w sta­nie na­dą­żyć za nowo od­blo­ko­wa­nym „po­py­tem”, na­tu­ralną kon­se­kwen­cją bę­dzie wzrost in­fla­cji. Tym­cza­sem dla rzą­dów chcą­cych „od­bu­do­wać, lecz le­piej”[5*], po­zby­cie się dłu­gów po­przez in­fla­cję może oka­zać się opcją atrak­cyjną po­li­tycz­nie, choć nie­po­żą­daną z eko­no­micz­nego punktu wi­dze­nia[3].
Po trze­cie, cho­ciaż po­cząt­kowo za­ła­ma­nie ak­tyw­no­ści go­spo­dar­czej w na­stęp­stwie lock­dow­nów można po­rów­nać do tego, co działo się pod­czas wiel­kiego kry­zysu u progu lat trzy­dzie­stych XX wieku, na tym po­do­bień­stwa się koń­czyły. Nie za­no­to­wano upa­dło­ści ban­ków, miaż­dżą­cej de­fla­cji, ma­so­wych ban­kructw ani trwa­łego wzro­stu bez­ro­bo­cia. Po­li­tyka fi­skalna – w po­staci gwa­ran­cji kre­dy­to­wych, do­ta­cji i pro­gra­mów pla­no­wa­nych prze­sto­jów – za­po­bie­gła roz­pa­dowi in­fra­struk­tury go­spo­dar­czej. Po­li­tyka mo­ne­tarna zo­stała jed­nak po­lu­zo­wana, zu­peł­nie jakby za­le­d­wie krok dzie­lił nas od ko­lej­nej ka­ta­strofy fi­nan­so­wej. Mimo że nic ta­kiego się nie stało, wy­raźna nie­chęć do za­cie­śnia­nia po­li­tyki mo­ne­tar­nej po­zo­stała (do­póki z punktu wi­dze­nia sta­bil­no­ści cen nie oka­zało się, że już na to za późno).
Po czwarte, ude­rzyło mnie, że banki cen­tralne bez­kry­tycz­nie przy­jęły po­gląd, iż nie­za­leż­nie od tego, co się wy­da­rzy w naj­bliż­szej przy­szło­ści, ich po­li­tyka po­zo­sta­nie wia­ry­godna w oczach opi­nii pu­blicz­nej i w związku z tym ry­zyko wy­mknię­cia się in­fla­cji spod kon­troli jest nie­wiel­kie. Moim zda­niem ozna­cza to po­ważny błąd w in­ter­pre­ta­cji hi­sto­rii i jest jed­nym z po­wo­dów, dla któ­rych w tej książce się­gam w od­le­głą prze­szłość, aby rzu­cić wię­cej świa­tła na na­wrót in­fla­cji pod­czas pan­de­mii oraz na szer­sze uwa­run­ko­wa­nia tego zja­wi­ska. Pre­zy­dent Pu­tin jest tu­taj wy­godną wy­mówką (zgod­nie ze sche­ma­tem po­stę­po­wa­nia przy­ję­tym przez de­cy­den­tów mo­ne­tar­nych jesz­cze u progu lat sie­dem­dzie­sią­tych). Ow­szem, in­fla­cja by­łaby niż­sza, gdyby Ro­sja nie za­ata­ko­wała Ukra­iny, lecz wcale nie po­wró­ci­łaby do „celu”.
Nie­które z po­wyż­szych po­glą­dów przed­sta­wi­łem w ar­ty­kule, który na­pi­sa­łem dla „Lon­don „Eve­ning Stan­dard” w maju 2021 roku[4]. Nie by­łem je­dyną osobą, wy­ra­ża­jącą wów­czas swoje obawy zwią­zane z in­fla­cją. Larry Sum­mers, dawny se­kre­tarz skarbu USA, i Ja­son Fur­man, były prze­wod­ni­czący Rady Pre­zy­denc­kiej Do­rad­ców Eko­no­micz­nych, ostrze­gali przed ro­snącą pre­sją in­fla­cyjną w USA[5], a Mar­tin Wolf pi­sał w „Fi­nan­cial Ti­me­sie” tek­sty, w któ­rych ostrze­gał przed po­wro­tem in­fla­cji w skali glo­bal­nej[6]. Ro­ger Bo­otle, za­po­wia­da­jący kie­dyś „śmierć in­fla­cji”, za­czął wspo­mi­nać o jej na­wro­cie. Andy Hal­dane, główny eko­no­mi­sta Banku An­glii, ostrze­gał w lu­tym 2021 roku, że ry­zyko in­fla­cyjne za­uwa­żal­nie wzro­sło. Jesz­cze wcze­śniej Ri­chard Co­ok­son w imie­niu Blo­om­berga prze­pro­wa­dził se­rię zde­cy­do­wa­nych ata­ków na wszyst­kich, któ­rzy świa­do­mie lek­ce­wa­żyli oznaki wy­ła­nia­ją­cego się pro­blemu in­fla­cyj­nego[7].
We wspo­mnia­nym ar­ty­kule na­pi­sa­łem: „Wielu lu­dzi uważa, że nie­dawny wzrost in­fla­cji wy­ga­śnie w ciągu kilku mie­sięcy. Na­leżą do nich przede wszyst­kim sze­fo­wie świa­to­wych ban­ków cen­tral­nych”. Do­da­łem, że „nasi de­cy­denci utrzy­mują sze­roko otwarte śluzy mo­ne­tarne i fi­skalne” (…) (lecz) po­dob­nie jak na po­czątku lat sie­dem­dzie­sią­tych XX wieku, nie do­strze­gają, że naj­wy­raź­niej zmie­niły się re­guły gry eko­no­micz­nej (…). W ta­kich wła­śnie wa­run­kach po­peł­niają oni błędy, gdyż są przy­wią­zani do wer­sji świata, która prze­stała już ist­nieć”.
Te­raz wszyst­kie te błędy i prze­ocze­nia są znacz­nie bar­dziej wy­mowne, cho­ciaż wielu ban­kie­rów cen­tral­nych – a w ślad za nimi wielu eko­no­mi­stów – uważa, że obecne nad­mier­nie wy­so­kie stopy in­fla­cji po pro­stu spadną i ni­gdy wię­cej nie po­wrócą. Dla­czego jed­nak zlek­ce­wa­żono wszyst­kie sy­gnały alar­mowe? Co po­szło nie tak? Czy na­leży to uznać za po­rażkę sa­mych ban­kie­rów cen­tral­nych, czy też byli oni je­dy­nie pion­kami w rę­kach po­li­ty­ków, do­ma­ga­ją­cych się więk­szej to­le­ran­cji dla in­fla­cji? Je­żeli tak, co tego ro­dzaju to­le­ran­cja może ozna­czać dla po­ziomu ży­cia, nie­rów­no­ści do­cho­do­wych i ma­jąt­ko­wych, dla sa­mych ban­ków cen­tral­nych oraz dla sta­bil­no­ści po­li­tycz­nej w nad­cho­dzą­cych la­tach?
Po wstę­pie, wpro­wa­dza­ją­cym w ak­tu­alny kon­tekst go­spo­dar­czy, oma­wiam (1) hi­sto­rię in­fla­cji i jej związki z pie­nią­dzem, (2) po­kusy zwią­zane z wy­ko­rzy­sty­wa­niem prasy dru­kar­skiej, (3) głę­boko nie­de­mo­kra­tyczne skutki in­fla­cji oraz (4) trud­no­ści zwią­zane z jej zwal­cza­niem. Na­stęp­nie wni­kli­wie ana­li­zuję ostat­nie nie­po­wo­dze­nia i przed­sta­wiam cztery te­sty dia­gno­styczne, które moim zda­niem ban­kie­rzy cen­tralni i inni de­cy­denci po­winni re­gu­lar­nie sto­so­wać w prak­tyce. Swoje wy­wody koń­czę czter­na­stoma pil­nymi lek­cjami do od­ro­bie­nia (opar­tymi na wy­da­rze­niach, ja­kie za­szły w go­spo­dar­kach w ciągu ostat­nich dwóch ty­sięcy lat) i przed­sta­wiam garść prze­my­śleń na te­mat tego, w jaki spo­sób w przy­szło­ści mo­gli­by­śmy le­piej za­rzą­dzać ry­zy­kiem in­fla­cyj­nym.
Inni ana­li­tycy ostrze­gali przed po­wro­tem in­fla­cji z zu­peł­nie in­nych po­wo­dów, z któ­rych naj­bar­dziej po­pu­lar­nym był wpływ sta­rze­nia się spo­łe­czeństw na cenę pracy[8]. W więk­szo­ści uni­kam tego ro­dzaju „szo­ko­wych” ar­gu­men­tów czę­ściowo dla­tego, że wspo­mniane zja­wi­sko nie wy­stą­piło jesz­cze w Ja­po­nii – kraju, który nie był w sta­nie wy­two­rzyć zna­czą­cej in­fla­cji po­mimo wspo­mnia­nej pre­sji de­mo­gra­ficz­nej. Za­miast tego skon­cen­tro­wa­łem się na roli ban­ków cen­tral­nych, pie­nią­dzu, rzą­dach i pre­fe­ren­cjach po­li­tycz­nych.
Choć in­fla­cja wiele razy za­pa­dała w sen, tak na­prawdę ni­gdy nie umarła. W chwili kiedy pi­szę te słowa, znów się bu­dzi. Zro­zu­mie­nie, dla­czego tak się dzieje i co na­leży z tym zro­bić, to dwa spo­śród naj­waż­niej­szych pro­ble­mów go­spo­dar­czych – a w swej isto­cie rów­nież po­li­tycz­nych – na­szych cza­sów.

 
Wesprzyj nas