Opowieść o inwazji Rosji na Ukrainę i kształtowaniu się europejskiego przywódcy, oparta na bezprecedensowym dostępie do Wołodymyra Zełenskiego i naczelnego dowództwa w Kijowie.


Korespondent „Time’a” Simon Shuster jako jeden z nielicznych zachodnich dziennikarzy miał bezpośredni dostęp do Wołodymyra Zełenskiego po inwazji Rosji na terytorium Ukrainy w lutym 2022 roku. Przeprowadził dziesiątki rozmów z prezydentem, jego żoną, przyjaciółmi, wrogami, doradcami i dowódcami wojskowymi i na ich podstawie nakreślił intymny obraz Zełenskiego oraz jego ewolucję od komika do symbolu niezłomności.

Osoby z najbliższego kręgu prezydenta szczerze opowiadają, jak zmienił się pod presją przywództwa i pod wpływem okropności wojny, których jest świadkiem każdego dnia. Zełenski i jego doradcy otwarcie analizują przyczyny rosyjskiej inwazji i to, jak można było jej uniknąć, opisują także, jak zostały pogrzebane rozmowy pokojowe z Władimirem Putinem i jak zachwiała się ich wiara w USA, zarówno pod rządami Donalda Trumpa, jak i Joego Bidena.

Showman, dziennikarskie dzieło opierające się na relacjach naocznych świadków, rzuca wyjątkowe światło na wojnę definiującą naszą epokę.

***

Showman ustanawia standardy, według których będą oceniane wszystkie inne teksty na temat Zełenskiego i wojennej polityki Ukrainy.
„Wall Street Journal”

Sugestywny pogłębiony portret jednej z najbardziej niezwykłych postaci naszej epoki. Książka oferuje miejsce w pierwszym rzędzie podczas tworzenia się historii.
Anne Applebaum, nagrodzona Pulitzerem autorka Zmierzchu demokracji

Shuster prowadzi nas do bunkra ukraińskiego prezydenta w najbardziej napiętych dniach wojny Rosji z Ukrainą. Zaskakująco intymny portret byłego komika, który stał się przywódcą walczącym o ocalenie swojego narodu – i Europy – zachowujący jednak równowagę szczerości i krytyki. To jest książka o Zełenskim, na którą czekaliśmy.
Catherine Belton, dziennikarka śledcza „The Washington Post” i autorka Ludzi Putina

Najbardziej intymny portret Zełenskiego, człowieka w centrum światowego dramatu, namalowany przez jednego z najlepszych pisarzy. Lektura obowiązkowa dla każdego, kto chce zrozumieć, o co walczą Ukraińcy i dlaczego zwyciężą.
Serhij Płochij, autor książki Rosja–Ukraina. Największe starcie XXI wieku

Ta książka jest historycznym kamieniem milowym. Żaden dziennikarz, odkąd pamiętam, nie miał tak wyjątkowego dostępu do ludzi zmieniających nasz świat w czasie rzeczywistym. Dzięki Shusterowi i tej błyskotliwej książce dzisiejsi czytelnicy – i przyszłe pokolenia – będą mieli szansę poznać kulisy tej wojny i zrozumieć Wołodymyra Zełenskiego.
Michaił Zygar, autor Wszystkich ludzi Kremla

Simon Shuster
Showman. Wołodymyr Zełenski i inwazja, która uczyniła go przywódcą
Przekład: Agnieszka Myśliwy, Ewa Skórska, Joanna K. Radosz
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 24 kwietnia 2024
 
 

PRO­LOG

Kiedy spo­tka­li­śmy się po raz pierw­szy, wio­sną 2019 roku, za ku­li­sami jego pro­gramu ko­me­dio­wego, Wo­ło­dy­myr Ze­łen­ski wy­da­wał się wy­jąt­kowo prze­stra­szony. Nie była to tylko trema, która czę­sto to­wa­rzy­szyła mu przed wy­stę­pem. Tam­tej nocy był nie­mal onie­miały ze stra­chu. W smo­kingu, obo­jętny na ota­cza­jący go ha­łas i lu­dzi, za­ci­skał usta i krą­żył po ko­ry­ta­rzu ze wzro­kiem utkwio­nym w pod­ło­dze. Nie­spełna trzy mie­siące wcze­śniej za­de­kla­ro­wał chęć ubie­ga­nia się o pre­zy­den­turę Ukra­iny, a za go­dzinę miała się od­być pre­miera jego no­wego ka­ba­retu. Ze­łen­ski grał w nim główną rolę – kon­fe­ran­sjera w oso­bli­wej od­mia­nie wo­de­wilu. Mi­liony wi­dzów cze­kały na trans­mi­sję przed ekra­nami te­le­wi­zo­rów – jego me­dium z wy­boru.
Bi­lety na wy­stęp na żywo w Pa­łacu Ukra­ina, naj­więk­szej sali kon­cer­to­wej w Ki­jo­wie, kosz­to­wały wię­cej, niż wy­nosi śred­nia mie­sięczna ukra­iń­ska pen­sja, ale kiedy tam do­tar­łem – przed wej­ściem kłę­bił się tłum. W ko­lejce do bra­mek wy­po­sa­żo­nych w wy­kry­wa­cze me­talu cze­kała nie tylko ki­jow­ska elita. Byli tam też eme­ryci, hip­ste­rzy i pra­cow­nicy biu­rowi, a także pary na kosz­tow­nych rand­kach – całe spek­trum klasy śred­niej, która ukształ­to­wała się w Ukra­inie po roz­pa­dzie Związku Ra­dziec­kiego. Wszy­scy byli fa­nami Ze­łen­skiego, a nie­ba­wem mieli się stać jego wy­bor­cami.
Do środka wcią­gnęła mnie Olha Ru­denko, jedna z do­rad­czyń wi­ze­run­ko­wych Ze­łen­skiego, która w lipcu tego sa­mego roku wej­dzie do par­la­mentu z list par­tii pre­zy­denta – to ona za­pro­wa­dziła mnie za ku­lisy, gdzie wszy­scy byli już prze­brani. Nie­które twa­rze zna­łem z fil­mów przy­szłego pre­zy­denta, choć gi­nęły one w tłu­mie pro­du­cen­tów i tan­ce­rzy, ak­to­rów krę­cą­cych się przy wej­ściu na scenę, ma­ki­ja­ży­stek i oświe­tle­niow­ców oraz ubra­nych w białe su­kienki dziew­cząt z kar­bo­wa­nymi wło­sami. Bar­dziej do­świad­czeni człon­ko­wie ze­społu wie­dzieli, że nie wolno za­wra­cać głowy li­de­rowi przed roz­po­czę­ciem pro­gramu.
– Daj mu czas – po­wie­działa Ru­denko, kiedy za­uwa­żyła, że pró­buję po­dejść do Ze­łen­skiego. – Przed­sta­wię cię, gdy bę­dzie po wszyst­kim.
Ze­łen­ski miał dużo na gło­wie, znacz­nie wię­cej niż tylko wy­stęp tego wie­czoru. Kilka go­dzin wcze­śniej ktoś zgło­sił za­gro­że­nie bom­bowe w te­atrze[1]. Ano­nim ostrzegł, że bu­dy­nek zo­stał za­mi­no­wany ła­dun­kami, które zo­staną zde­to­no­wane w trak­cie pro­gramu. Nie brzmiało to wia­ry­god­nie, więc Ze­łen­ski po­wie­dział ze­spo­łowi, że nie ma po­wo­dów do pa­niki. Praw­do­po­dob­nie na­zbyt od­dany zwo­len­nik jed­nego z po­zo­sta­łych uczest­ni­ków wy­ścigu pre­zy­denc­kiego pró­bo­wał sa­bo­to­wać pre­mierę. Nie­mniej trzeba było przed­się­wziąć do­dat­kowe środki ostroż­no­ści, więc funk­cjo­na­riu­sze z psami prze­szu­kali szat­nię i sto­iska z na­po­jami i pa­miąt­kami. Nie zna­leźli ni­czego po­dej­rza­nego, ale i tak za­re­ko­men­do­wali od­wo­ła­nie wy­stępu. Po po­łu­dniu Ze­łen­ski od­był na­radę z kie­row­nic­twem obiektu i za­pa­dła de­cy­zja o kon­ty­nu­owa­niu przy­go­to­wań. Wi­dzów na­wet nie po­in­for­mo­wano o ry­zyku. Po­nad trzy ty­siące lu­dzi stało już w holu, za­nim zna­la­złem się za ku­li­sami. Wpa­dliby w po­płoch, gdyby Ze­łen­ski po­wie­dział im o bom­bie. Uda­wał więc, że wszystko jest w po­rządku, by wi­dow­nia w nie­świa­do­mo­ści cie­szyła się wy­stę­pem.
Ar­ty­ści rów­nież nie wie­dzieli o groź­bie za­ma­chu. Po­mię­dzy ske­czami sia­dali na ku­frach z ko­stiu­mami, je­dli i wzno­sili to­a­sty. Garstka z nich od lat wy­stę­po­wała z Ze­łen­skim, dla któ­rego miał to być ostatni duży wy­stęp, za­nim wy­nik wy­bo­rów prze­nie­sie go na drugą stronę lu­stra – z sa­tyry do po­li­tyki. Wie­dzieli, że może już ni­gdy nie wró­cić, i za­sta­na­wiali się, czy za­bie­rze ich ze sobą do kan­ce­la­rii.
– To nie tak, że wziął­bym co­kol­wiek – wy­znał je­den z ko­mi­ków Ołek­sandr Pi­ka­łow, na­law­szy mi tro­chę whi­skey do pla­sti­ko­wego kubka – ale uwa­żam, że był­bym cał­kiem nie­złym mi­ni­strem obrony.
W mo­no­logu na otwar­cie Ze­łen­ski mó­wił o ab­sur­dach kam­pa­nii i przy­znał, że trud­niej mu te­raz pi­sać żarty. Praw­nicy mu­sieli przej­rzeć sce­na­riusz pod ką­tem na­ru­szeń prawa wy­bor­czego. Li­der wy­ścigu miał więc w te­le­wi­zji ogra­ni­czoną swo­bodę wy­po­wie­dzi. Nie mógł pro­wa­dzić otwar­tej agi­ta­cji po­li­tycz­nej i na­ma­wiać do gło­so­wa­nia w kon­kretny spo­sób, choć prze­pisy od­no­szące się do wy­ko­rzy­sta­nia iro­nii w kam­pa­nii nie były ostre.
– To nie jest kam­pa­nia – po­wie­dział pu­blicz­no­ści, mru­ga­jąc i śmie­jąc się. – To tylko kon­cert. To jest ja­sne. Poza tym prze­cież wła­śnie za to za­pła­ci­li­ście. – Zro­bił pauzę na od­dech, by do wszyst­kich do­tarła dzi­wacz­ność tej sy­tu­acji. – O czymś ta­kim świat do­tąd nie sły­szał – do­dał.
Wi­dow­nia uznała to za prze­za­bawne. Ko­mik czy kan­dy­dat, nie miało to zna­cze­nia. Uwiel­biali go w każ­dej z tych ról. Kiedy pro­gram się skoń­czył, Ze­łen­ski nie­mal go­dzinę spę­dził z fa­nami, ro­bił so­bie z nimi zdję­cia i przyj­mo­wał kwiaty. Wy­da­wał się zmę­czony, ale szczę­śliwy, a kiedy nas so­bie przed­sta­wiano, na jego twa­rzy nie było już na­wet śladu nie­po­koju. Przy­ja­ciele Ze­łen­skiego po­wie­dzą mi po­tem o jego uza­leż­nie­niu od braw, za­chwy­tów. Wła­śnie otrzy­mał ko­lejną dawkę, co ob­ja­wiało się w swo­bo­dzie uśmie­chu i roz­luź­nio­nej po­sta­wie.
– Wyj­ście na scenę bu­dzi we mnie dwa uczu­cia – wy­znał kie­dyś. – Naj­pierw jest strach, a po­tem, kiedy go prze­zwy­ciężę, włą­cza się ra­dość. To wła­śnie spra­wia, że tam wra­cam[2].
Przez całe ży­cie, od­kąd za­czął ka­rierę ko­mika jako na­sto­la­tek, uga­niał się za tym uczu­ciem. Wy­dało mi się to dziwne, że te­raz na­gle chciał po­rzu­cić wszystko, co zbu­do­wał.
Po­li­tyka ma pewne za­lety, ale Ze­łen­ski przy­wykł do okre­ślo­nych re­ak­cji tłu­mów na swoje wy­stępy, do en­tu­zja­zmu żoł­nie­rzy, któ­rych od­wie­dzał na fron­cie, do za­chwy­tów dzien­ni­ka­rzy, któ­rzy za­pra­szali go do pro­gra­mów, by roz­ma­wiać z nim o jego fil­mach – to wszystko miało się skoń­czyć. Ży­cie miało się stać o wiele mniej we­sołe i znacz­nie bar­dziej skom­pli­ko­wane. Nie był już gwiazdą fil­mową. Nie­ważne, jak bar­dzo pró­bo­wał opie­rać się me­ta­mor­fo­zie – nowe obo­wiązki mu­siały wcze­śniej czy póź­niej za­mie­nić go w to, czym po­dobno gar­dził: w po­li­tyka.
Me­dia szybko w niego zwąt­piły, a po­tem zwró­ciły się prze­ciwko niemu. Po­ja­wiły się gafy i skan­dale, bu­dżety do prze­pchnię­cia i broń do za­kupu. Co naj­gor­sze, wkrótce wy­bu­chła peł­no­ska­lowa wojna. Już w 2019 roku, kiedy Ze­łen­ski za­ini­cjo­wał swoją kam­pa­nię pre­zy­dencką, Ukra­ina od pię­ciu lat była uwi­kłana w kon­flikt z Ro­sją o kon­trolę nad swo­imi wschod­nimi re­gio­nami. Nie­mal co ty­dzień mar­twi żoł­nie­rze wra­cali z frontu w trum­nach. Za­nim Ze­łen­ski wszedł do po­li­tyki, zgi­nęło po­nad dzie­sięć ty­sięcy osób. Czy na­prawdę chciał tego urzędu? Czy w ogóle był na to go­towy? Na­wet je­śli tak, to dla­czego po­sta­no­wił zre­zy­gno­wać z ży­cia ak­tora i od­da­lić się od lu­dzi, któ­rych ko­chał: żony, przy­ja­ciół, zbu­do­wa­nego wspól­nie z nimi biz­nesu? Czy łak­nął wła­dzy? Nu­dził się?
Nie udzie­lił żad­nej spryt­nej ani prze­ko­nu­ją­cej od­po­wie­dzi na te py­ta­nia, kiedy uda­li­śmy się po wy­stę­pie do jego gar­de­roby, aby po­roz­ma­wiać. Przej­rzał się w wiel­kim lu­strze. Więk­szość miej­sca na wie­sza­kach po le­wej zaj­mo­wały wy­pra­so­wane smo­kingi, nie bar­dzo było gdzie usiąść. Oparł się więc o to­a­letkę i od­po­wie­dział py­ta­niem na moje py­ta­nie:
– Ale to wszystko snoby? – Miał na my­śli świa­to­wych przy­wód­ców. – Nie ma wśród nich ni­kogo faj­nego?
Za­brzmiało to jak żart, ale utrzy­my­wał, że pyta po­waż­nie. Za­de­kla­ro­wał, że bę­dzie się spo­ty­kać tylko z tymi faj­nymi, a „pro­fe­sjo­na­li­ści” zajmą się resztą.
– Nie chcę zmie­niać swo­jego ży­cia. Nie chcę się stać po­li­tycz­nie po­prawny. To nie mój styl. – Może była to buta, a może na­prawdę nie wie­dział, co ozna­cza ten urząd. Wy­da­wał się szcze­rze wie­rzyć, że pre­zy­den­tura nie wy­musi na nim zmiany. Ży­cie show­mana na­uczyło go tego, czego po­trze­bo­wał, by ode­grać rolę pre­zy­denta, dla­tego za­mie­rzał po­zo­stać osobą ukształ­to­waną przez wcze­śniej­sze do­świad­cze­nia. – Je­śli za­tra­cisz sie­bie, uto­niesz w ba­gnie.
Zro­biło się późno. Wy­da­wał się zmę­czony, a przy­ja­ciele już na niego cze­kali, by ra­zem świę­to­wać. Za­nim się po­że­gna­li­śmy, za­py­ta­łem o alarm bom­bowy. Co o tym są­dzi?
– Cóż, to jest od­po­wiedź na pań­skie pierw­sze py­ta­nie – oświad­czył, na­wią­zu­jąc do na­szej roz­mowy o mo­ty­wach, dla któ­rych po­sta­no­wił star­to­wać w wy­bo­rach. Po­wie­dział, że klasa po­li­tyczna w Ki­jo­wie to banda ka­wa­la­rzy i chu­li­ga­nów. Ich dzia­łal­ność w ciągu kilku lat do­pro­wa­dzi do upadku go­spo­darki. Bez­sen­sowna wojna we wschod­niej Ukra­inie wy­krwa­wiała pań­stwo. Pe­ro­ro­wał tak przez chwilę, sza­fu­jąc żar­tami i me­ta­fo­rami. Utrzy­my­wał, że trzeba ra­to­wać Ukra­inę przed jej obec­nymi przy­wód­cami, któ­rych opi­sał jako za­gro­że­nie dla wszyst­kiego, co przez całe swoje ży­cie two­rzył. – Gdy­bym nie wy­star­to­wał, to wszystko wkrótce by prze­pa­dło – pod­kre­ślił, obej­mu­jąc ge­stem lu­stro i wie­szaki. – Tak po pro­stu. Prze­pa­dłoby.

 
Ani tam­tego wie­czoru, ani w nad­cho­dzą­cych mie­sią­cach nie przy­szło mi do głowy, że pew­nego dnia na­pi­szę książkę o Ze­łen­skim. Te­raz wy­daje się oczy­wi­ste, że na­sze spo­tka­nie w Pa­łacu Ukra­ina otwo­rzyło przede mną drzwi do jej na­pi­sa­nia w chwili, kiedy jego ze­spół po raz pierw­szy za­pro­sił mnie za ku­lisy i w swoje sze­regi. Po wio­sen­nych wy­bo­rach pre­zy­denc­kich kon­ty­nu­owa­łem pracę jako ko­re­spon­dent ma­ga­zynu „Time”. Pi­sa­łem o Ze­łen­skim, kiedy pró­bo­wał rzą­dzić, usta­na­wiał re­la­cje z Bia­łym Do­mem Do­nalda Trumpa, ne­go­cjo­wał wa­runki ro­zejmu z Ro­sją Wła­di­mira Pu­tina. By­łem obok, kiedy roz­mowy z Pu­ti­nem się za­ła­mały, a Ro­sja­nie za­częli przy­go­to­wa­nia do peł­no­ska­lo­wej in­wa­zji, i po­zo­sta­łem bli­sko, kiedy ta in­wa­zja się roz­po­częła.
Przez te lata, gdy wra­ca­łem do domu z po­dróży do Ki­jowa, lu­dzie czę­sto py­tali mnie o cha­rak­ter Ze­łen­skiego. Moja od­po­wiedź ewo­lu­owała, jak on sam. Pod­czas kam­pa­nii wi­dzia­łem w nim na­iw­nego cza­ru­sia przy­go­to­wu­ją­cego się do wej­ścia w świat cy­ni­ków, oli­gar­chów i oprysz­ków, któ­rzy nie bez po­wodu uwa­żali go za ła­twy cel. Kiedy je­sie­nią 2019 roku spo­tka­li­śmy się po­now­nie, w kan­ce­la­rii, miał już w so­bie tru­ci­znę tego świata, która po­zba­wiła go spo­rej dozy daw­nej nie­win­no­ści. Do­świad­cze­nie wła­dzy nie znie­czu­liło go jed­nak, jesz­cze nie, ale nie przy­go­to­wało go też do­sta­tecz­nie na kon­fron­ta­cję twa­rzą w twarz z Pu­ti­nem.
Naj­więk­sze zmiany w Ze­łen­skim – te, które stały się sed­nem tej książki – za­szły w pierw­szych mie­sią­cach no­wej fazy ro­syj­skiej in­wa­zji na Ukra­inę, kiedy stał się pre­zy­den­tem wo­jen­nym w do­bie na­tych­mia­sto­wej in­for­ma­cji. Uparty, pewny sie­bie, żądny ze­msty, mało dy­plo­ma­tyczny, bra­wu­rowo od­ważny, od­porny na na­ci­ski i bez­względny wo­bec tych, któ­rzy wejdą mu w drogę – ska­na­li­zo­wał gniew i wa­lecz­ność swo­ich współ­o­by­wa­teli, a na­stęp­nie ja­sno i zwięźle prze­ka­zał je światu, sta­jąc się sym­bo­lem hartu du­cha, o ja­kim ma­rzą przy­wódcy w ta­kich sy­tu­acjach. Nie­mniej to umie­jęt­no­ści, które szli­fo­wał przez po­nad dwa­dzie­ścia lat ka­riery sce­nicz­nej i fil­mo­wej jako ak­tor i pro­du­cent, prze­są­dziły o jego sku­tecz­no­ści w to­cze­niu tej wojny, wojny wy­ma­ga­ją­cej od Ukra­iń­ców nie tylko utrzy­ma­nia świa­to­wego za­in­te­re­so­wa­nia, lecz także po­zy­ska­nia sym­pa­tii lu­dzi i rzą­dów na ca­łym świe­cie. No­wo­cze­sna tech­no­lo­gia wy­po­sa­żyła go w środki do wy­ko­na­nia za­da­nia. Ofi­cjal­nie przy­ja­ciele i pra­cow­nicy Ze­łen­skiego po­wta­rzali, że za­wsze miał on ce­chy gwa­ran­tu­jące, że so­bie po­ra­dzi. Nie­ofi­cjal­nie przy­zna­wali, że szo­kuje ich jego nowa oso­bo­wość. Ukra­ińcy nie wie­rzyli, że sta­nie na wy­so­ko­ści za­da­nia. Ja też nie wie­rzy­łem.
W pierw­szych go­dzi­nach peł­no­ska­lo­wej in­wa­zji jego suk­ces jako przy­wódcy po­le­gał na tym, że od­waga jest za­raź­liwa. Roz­prze­strze­niła się w sze­re­gach ukra­iń­skich po­li­ty­ków, kiedy wszy­scy po­jęli, że pre­zy­dent zo­staje. Inni urzęd­nicy od­po­wie­dzialni za za­rzą­dza­nie pań­stwem po­szli w jego ślady. Za­miast ucie­kać i ra­to­wać ży­cie, Ukra­ińcy się­gnęli po to, co mieli pod ręką, i po­szli bro­nić swo­ich miast i wsi przed ar­mią na­jeźdźcy wy­po­sa­żoną w czołgi i my­śliwce.
Jak dużą część za­sługi na­leży w tym wy­padku przy­pi­sać Ze­łen­skiemu? W pierw­szym dniu no­wej fazy in­wa­zji po­in­for­mo­wano go, że Ro­sja­nie za­mie­rzają za­jąć Ki­jów i oba­lić rząd, a on wy­dał roz­kaz po­wstrzy­ma­nia ich za wszelką cenę. Ukra­iń­skie siły zbrojne nie po­trze­bo­wały jed­nak jego po­le­ce­nia, by bro­nić sto­licy. Ma­china oporu zo­stała już wpra­wiona w ruch, i to nie Ze­łen­ski stał u steru. Mie­sią­cami ba­ga­te­li­zo­wał ry­zyko peł­no­ska­lo­wej wojny, na­wet kiedy ame­ry­kań­ski wy­wiad ostrze­gał, że jest ona nie­unik­niona. Gdy się za­częła, dał do­wód­com woj­sko­wym pełną swo­bodę na polu bi­twy, a sam sku­pił się na tym wy­mia­rze pro­wa­dze­nia wojny, w któ­rym mógł być naj­bar­dziej sku­teczny: na utrzy­my­wa­niu Ukra­iny na pierw­szych stro­nach ga­zet i prze­ko­ny­wa­niu świata, by po­mógł.
To na­pę­dzało go na po­czątku in­wa­zji i za­de­cy­do­wało o jego re­ak­cji na mój plan na­pi­sa­nia książki. Miał am­bi­wa­lentny sto­su­nek do tego po­my­słu. Trwała wojna, jego prze­sła­nie mu­siało prze­bić się do opi­nii pu­blicz­nej w kilka se­kund, a me­dia spo­łecz­no­ściowe da­wały mu tę moc. Tak jak te­le­wi­zja. Z ko­lei pi­sa­nie książki to długi pro­ces. Nie­raz dał mi też do zro­zu­mie­nia, że mój po­mysł jest przed­wcze­sny. Był pre­zy­den­tem trzeci rok, miał czter­dzie­ści parę lat, nie prze­żył tyle, nie osią­gnął dość, aby kon­cen­tro­wać się na swo­jej bio­gra­fii.
– Nie je­stem jesz­cze taki stary – po­wie­dział mi pew­nego dnia z uśmie­chem.
Co wię­cej, w trak­cie wojny trudno prze­wi­dzieć, jak skoń­czy się po­świę­cona jej książka. Gdy wio­sną 2022 roku, pięć­dzie­sią­tego pią­tego dnia ro­syj­skiej in­wa­zji na pełną skalę, po raz pierw­szy roz­ma­wia­li­śmy o tym w jego ga­bi­ne­cie, za­py­tał, kiedy za­mie­rzam za­koń­czyć książkę. Od­par­łem, że chcę opi­sać mniej wię­cej pierw­szy rok peł­no­ska­lo­wej wojny, a po­tem pu­bli­ko­wać. Mina mu zrze­dła, kiedy to usły­szał.
– My­ślisz, że ta wojna nie skoń­czy się w ciągu naj­bliż­szego roku?
Osta­tecz­nie pi­sa­nie za­jęło mi grubo po­nad dwa­na­ście mie­sięcy, a wojna trwała na­dal. W pierw­szym roku po­chło­nęła setki ty­sięcy ist­nień, prze­sie­dliła mi­liony i w trzy de­kady po za­koń­cze­niu zim­nej wojny po­zba­wiła świat złu­dzeń co do trwa­ło­ści po­koju w Eu­ro­pie. Choć obaj mie­li­śmy na­dzieję, że walki za­koń­czą się zde­cy­do­wa­nym zwy­cię­stwem Ukra­iń­ców, że ro­syj­ska próba pod­po­rząd­ko­wa­nia so­bie lub uni­ce­stwie­nia są­siada skoń­czy się wy­ro­kami dla prze­stęp­ców wo­jen­nych z Mo­skwy, Ze­łen­ski wie­dział rów­nie do­brze jak wszy­scy, że sto­su­nek sił nie prze­ma­wia na jego ko­rzyść. Tak czy ina­czej po­zwo­lił mi pi­sać da­lej.
Gdyby epi­cen­trum tej wojny dało się okre­ślić ze­sta­wem współ­rzęd­nych, pro­wa­dzi­łyby one za­pewne do biura Ze­łen­skiego w ki­jow­skiej dziel­nicy rzą­do­wej – do kan­ce­la­rii pre­zy­denta przy ulicy Ban­ko­wej 11, za za­ba­ry­ka­do­waną bramę, do ciem­nych, sta­ro­mod­nych po­koi. W pierw­szym roku peł­no­ska­lo­wej in­wa­zji pre­zy­dent i jego lu­dzie po­zwo­lili mi tam spę­dzać mnó­stwo czasu, ob­ser­wo­wać ich pracę, prze­pro­wa­dzać z nimi wy­wiady na te­mat sy­tu­acji na fron­cie, kon­flik­tów w ad­mi­ni­stra­cji, ich na­dziei, pla­nów, obaw i wspo­mnień. Po ja­kimś cza­sie miej­sce to za­częło się wy­da­wać zna­jome, chwi­lami na­wet nor­malne, po­mimo alar­mów prze­ciw­lot­ni­czych. Wszy­scy do mnie przy­wy­kli. Żar­to­wa­li­śmy ra­zem, pi­li­śmy kawę, cze­ka­li­śmy, aż spo­tka­nie za­cznie się lub skoń­czy, po­le­ga­li­śmy na żoł­nier­zach, nie­od­stę­pu­ją­cych nas na krok, ostrze­ga­ją­cych przed za­gro­że­niami, słu­żą­cych nam za prze­wod­ni­ków, kiedy oświe­tlali la­tar­kami ciemne ko­ry­ta­rze i po­koje, w któ­rych sy­piano na pod­ło­dze.
Nie­które osoby z oto­cze­nia Ze­łen­skiego, zwłasz­cza te od­po­wie­dzialne za jego bez­pie­czeń­stwo, nie za­wsze zga­dzały się z tym, jak sze­roki do­stęp do sie­bie dał mi pre­zy­dent, zwłasz­cza kiedy za­pra­szał mnie do wspól­nego po­dró­żo­wa­nia na front. Ni­gdy nie wy­ja­śnił, dla­czego to ro­bił. Jego per­so­nel po­wie­dział tylko, że pre­zy­dent ufa w szcze­rość mo­jej re­la­cji. Znał moją pracę i ro­zu­miał, że nie zre­ali­zuję swo­jego za­mie­rze­nia z da­leka. Pra­co­wa­łem z Ki­jowa, z prze­rwami, od 2009 roku – prak­tycz­nie przez całą swoją dzien­ni­kar­ską ka­rierę. To mia­sto stało się dla mnie dru­gim do­mem. Po­łowa mo­jej ro­dziny jest ukra­iń­ska. Druga po­łowa ro­syj­ska. Mój oj­ciec wy­cho­wy­wał się w środ­ko­wej Ukra­inie, nie­da­leko ro­dzin­nego mia­sta Ze­łen­skiego. Po­znał moją matkę na przed­mie­ściach Mo­skwy, gdzie miesz­ka­li­śmy przez sześć pierw­szych lat mo­jego ży­cia, za­nim w 1989 roku, dwa lata przed upad­kiem Związku Ra­dziec­kiego, ucie­kli­śmy do Sta­nów Zjed­no­czo­nych. W San Fran­ci­sco mó­wiło się u nas w domu po ro­syj­sku, po­tem w tym ję­zyku po­ro­zu­mie­wa­łem się z Ze­łen­skim.
Na Ban­ko­wej moim głów­nym ce­lem stało się spi­sy­wa­nie hi­sto­rii to­czą­cej się wojny, próba zro­zu­mie­nia wy­da­rzeń, które do­pro­wa­dziły do ro­syj­skiej in­wa­zji, i upa­mięt­nie­nie spo­sobu, w jaki do­świad­czali jej Ze­łen­ski i jego lu­dzie. Ku mej fru­stra­cji nie pro­wa­dzili dzien­ni­ków, w ża­den spo­sób nie re­je­stro­wali wy­da­rzeń albo nie chcieli się tym ze mną dzie­lić. Wia­do­mo­ści tek­stowe i zdję­cia, które po­ka­zy­wali mi w te­le­fo­nach, mo­gły uchwy­cić tylko skrawki emo­cji, uła­mek tego wy­czer­pa­nia i lęku. Pre­zy­dent miał w zwy­czaju od­po­wia­dać na wia­do­mo­ści ikoną unie­sio­nego kciuka, co trudno było zin­ter­pre­to­wać. Kiedy w roz­mo­wie po­ru­sza­łem te­mat jego prze­żyć we­wnętrz­nych, sta­wał się nie­obecny i la­ko­niczny, ucie­kał się do żar­tów albo uni­ków za­ciem­nia­ją­cych ob­raz tego, jak zmie­niła go wojna.
Z cza­sem ujaw­niał co­raz wię­cej, ale na­sze wy­wiady nie wy­star­czy­łyby do na­pi­sa­nia tej książki. Mu­sia­łem po­zy­skać wy­po­wie­dzi jego przy­ja­ciół i wro­gów, do­rad­ców, mi­ni­strów, per­so­nelu, jak rów­nież – a może przede wszyst­kim – jego żony, pierw­szej damy Ołeny Ze­łen­skiej. To ona naj­bar­dziej przy­czy­niła się do do­pre­cy­zo­wa­nia szcze­gó­łów, a przy licz­nych oka­zjach po­pra­wiała też re­la­cje męża z róż­nych wy­da­rzeń. Do­piero wzięte ra­zem hi­sto­rie ze wszyst­kich tych źró­deł, z ust wszyst­kich tych świad­ków ujaw­niły o przy­wódz­twie Ze­łen­skiego w cza­sie wojny to, czego sam ujaw­nić bym nie zdo­łał. Nie­kiedy w środku roz­mowy pre­zy­dent wzy­wał ochro­nia­rza albo ko­goś z per­so­nelu, aby zwe­ry­fi­ko­wał szcze­góły. Czę­sto oka­zy­wało się, że ina­czej za­pa­mię­tali oni różne rze­czy.
Tak bywa ze wspo­mnie­niami. Cza­sami nas zwo­dzą. Nie­które z tych prze­kła­mań za­pewne zna­la­zły się w tej książce po­mimo mo­ich wy­sił­ków, aby je wy­ple­nić. Za część błę­dów po­no­szę od­po­wie­dzial­ność ja, po­nie­waż ko­goś źle zro­zu­mia­łem albo źle za­pi­sa­łem szcze­góły. Cza­sem wspo­mnie­nia mo­ich roz­mów­ców mogą się oka­zać nie­pre­cy­zyjne, rów­nież wspo­mnie­nia pre­zy­denta. Nie wi­nił­bym ich za to. Jak po­wie­dział mi je­den z do­rad­ców Ze­łen­skiego o pierw­szych ty­go­dniach peł­no­ska­lo­wej in­wa­zji:
– Każdy nowy dzień cał­ko­wi­cie wy­ma­zy­wał ten wcze­śniej­szy: to, gdzie się było, to, co się działo.
Wy­daje się, że to nor­malny od­ruch w cza­sach śmier­tel­nego nie­bez­pie­czeń­stwa. Umysł działa w try­bie prze­trwa­nia, a nie za­pa­mię­ty­wa­nia.
By­łem na­ocz­nym świad­kiem wielu opi­sa­nych tu wy­da­rzeń, ale mnó­stwo z nich znam je­dy­nie z re­la­cji in­nych osób. Nie­któ­rzy roz­ma­wiali ze mną w ich trak­cie albo tuż po, kiedy wspo­mnie­nia są jesz­cze świeże, za­nim staną się uzgod­nioną nar­ra­cją na te­mat tego, co za­szło. Ro­bi­łem, co w mo­jej mocy, by we­ry­fi­ko­wać fakty na pod­sta­wie licz­nych źró­deł i za­łą­czać te re­la­cje, które mó­wią naj­wię­cej, są naj­waż­niej­sze dla po­wszech­nego ro­zu­mie­nia tej wojny. We­dług mo­jej wie­dzy wszyst­kie one są praw­dziwe.
Nie za­wsze uka­zują one Ze­łen­skiego w ko­rzyst­nym świe­tle. Cza­sami jego za­lety, ta­kie jak od­waga, spro­wa­dzały na niego nie­bez­pie­czeń­stwo nie­uza­sad­nione po­wagą sprawy. Nie­raz, kiedy po­dą­ża­łem jego śla­dem, ma­rzy­łem, by czuł wię­cej tego stra­chu, który wi­dzia­łem na jego twa­rzy tam­tego wie­czoru w Pa­łacu Ukra­ina. Strach może nas chro­nić. Może po­pchnąć nas do ucieczki. Pre­zy­dencka umie­jęt­ność za­rzą­dza­nia nim, prze­zwy­cię­ża­nia go, ma wiele wspól­nego z tym, jak Ukra­ina upo­rała się z za­gro­że­niem dla swego ist­nie­nia. Może się wy­da­wać, że inna droga ży­ciowa le­piej przy­go­to­wa­łaby Ze­łen­skiego do prze­wo­dze­nia kra­jowi pod­czas wojny. Te­raz jed­nak, kiedy pa­trzę wstecz, wcale nie je­stem tego taki pe­wien.

 
Wesprzyj nas