«Life Is Hard» to fascynująca, wielowymiarowa opowieść o trudnościach życia w obliczu najważniejszych wydarzeń XXI wieku. Oraz próba konfrontacji z lękiem, bólem i samotnością poprzez moc umysłu.


• Jak Arystoteles pocieszyłby osobę zmagającą się z przewlekłą chorobą?

• Co Epiktet poradziłby pogrążonemu w żałobie?

• A Theodor Adorno – niesprawiedliwie potraktowanemu, który postanawia zawalczyć o swoje?

Kieran Setiya z właściwym sobie dystansem oraz humorem prowokuje do myślenia wszystkich dociekliwych i zadających sobie pytanie o głębszy sens życia. Snuje rozważania na temat jakości ludzkiego życia w obliczu bólu, cierpienia, samotności, żałoby czy niesprawiedliwości współczesnego świata. Ale pokazuje też, jak dzięki filozofii możemy odnaleźć własną drogę oraz siłę do pokonywania życiowych trudności.

***

«Life Is Hard» to fascynująca, wielowymiarowa opowieść o trudnościach życia w obliczu najważniejszych wydarzeń XXI wieku. Oraz próba konfrontacji z lękiem, bólem i samotnością poprzez moc umysłu. Otrzymujemy wgląd w ciemne strony naszego charakteru, pokusy i degenerację – a także skuteczne sposoby na ich rozjaśnienie. Doskonała podróż filozoficzna w głąb istoty człowieczeństwa.
– Justyna Kopińska

„Co zostanie z filozofii, jeśli podda się ją próbie bezpośredniego doświadczenia moralnego? Czy rzeczywiście może nam ona przynieść pocieszenie? Kieran Setiya sprawdza filozofię w testach zderzeniowych, konfrontując ją z kolejnymi kryzysami współczesnego świata. Dzięki lekturze tej ważnej i wzruszającej książki możemy odkryć, że – mimo wszystko – umiłowanie mądrości wciąż może prowadzić nas do szczęścia”.
– Katarzyna Kasia

Książka roku 2022 według magazynów „Economist” i „New Yorker”.

Kieran Setiya – profesor filozofii i wykładowca w Massachusetts Institute of Technology. Specjalizuje się w etyce, epistemologii oraz filozofii umysłu, napisał kilka głośnych książek. W Polsce ukazał się dotychczas jego „Kryzys wieku średniego. Poradnik filozoficzny” (2023). „Life Is Hard” zostało w 2022 r. uznane Książką Roku przez magazyny „Economist”
i „New Yorker”.

Kieran Setiya
Life is Hard. Filozofia na trudne czasy
Przekład: Maciej Domagała
Wydawnictwo Wielka Litera
Premiera: 10 kwietnia 204
 
 

Przed­mowa

Pomysł na tę książkę na­ro­dził się przed pan­de­mią CO­VID-19. Ale na­pi­sa­łem ją w jed­nym zry­wie w ciągu osiem­na­stu mie­sięcy, po­cząw­szy od lata 2020 roku, kiedy wo­kół wa­lił się świat, a ja rzu­ci­łem się w wir pracy jak w tran­sie. Je­stem fi­lo­zo­fem, który zaj­muje się od­po­wia­da­niem na py­ta­nie „Jak żyć?”, i mia­łem po­czu­cie, że próby, któ­rym pod­da­wało nas wtedy ży­cie, były waż­niej­sze niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Chcia­łem się z nimi zmie­rzyć.
Mój sto­su­nek do prze­ciw­no­ści zmie­nił się wraz z wie­kiem. Dziś zgry­zoty w ży­ciu moim i mo­ich uko­cha­nych bli­skich do­ty­kają mnie bar­dziej niż wcze­śniej. Ża­łoba, rak, prze­wle­kły ból zmie­niają per­spek­tywę pa­trze­nia na świat. W mło­do­ści by­łem tego mniej świa­domy. Stąd motto tej książki – słowa fi­lo­zofa Lu­dwiga Wit­t­gen­ste­ina skie­ro­wane do jego sio­stry Her­mine – które ma przy­po­mi­nać, że lu­dzie czę­sto nie mó­wią ani nie po­ka­zują roz­ma­itych aspek­tów cier­pie­nia. Udręki na­gmin­nie się ukrywa.
Moje po­dej­ście do fi­lo­zo­fii też się zmie­niło. Bę­dąc na­sto­lat­kiem, uwiel­bia­łem abs­trak­cyjne teo­rie me­ta­fi­zyczne i ko­cha­łem zgłę­biać za­gad­nie­nia do­ty­czące fun­da­men­tal­nych struk­tur umy­słu i świata. Fi­lo­zo­fia była dla mnie ucieczką od zwy­kłego ży­cia. Wciąż po­dzi­wiam jej co bar­dziej her­me­tyczne formy i będę ich bro­nił przed wszyst­kimi kry­ty­kami. Każde spo­łe­czeń­stwo, które od­ma­wia wspie­ra­nia ba­dań nad rze­czy­wi­sto­ścią oraz na­szym w niej miej­scem (na­wet nad py­ta­niami, na które na­uka nie może od­po­wie­dzieć), staje się uboż­sze.
Ale fi­lo­zo­fia jest i może być czymś wię­cej. Zgłę­biać fi­lo­zo­fię to zna­czy być co­raz więk­szym fa­chow­cem od dys­ku­sji i ar­gu­men­ta­cji oraz uczyć się prze­dzie­ra­nia przez trudne do roz­wi­kła­nia pro­blemy dzięki ro­zu­mo­wa­niu i ana­li­zie. To wła­śnie opa­no­wa­łem na stu­diach i to wy­kła­da­łem póź­niej z peł­nym prze­ko­na­niem przez wiele lat. Jed­nakże, z bie­giem czasu za­pra­gną­łem fi­lo­zo­fii, która może zaj­mo­wać się ży­ciem w spo­sób bliż­szy, bar­dziej do­głębny. Eg­za­min na stu­dia dok­to­ranc­kie zda­łem nie­źle, ale dziś już nie przy­po­mnę so­bie wszyst­kich sym­pa­tycz­nych rze­czy, które na­pi­sano o mnie wów­czas w ra­por­cie. Pa­mię­tam tylko je­den klu­czowy frag­ment: moje idee – ostrze­gali eg­za­mi­na­to­rzy – nie prze­szły „próby w ty­glu bez­po­śred­niego do­świad­cze­nia mo­ral­nego”. Póź­niej na­śmie­wa­łem się z przy­ja­ciółmi z tej uwagi, ale zo­stała ona we mnie. Eg­za­mi­na­to­rom nie cho­dziło o to, że do­świad­cze­nie miało w przy­szło­ści ne­ga­tyw­nie zwe­ry­fi­ko­wać moje kieł­ku­jące teo­rie, tylko że kon­cep­cje te były od niego zbyt od­da­lone.
Czym mo­głaby być fi­lo­zo­fia, która prze­szła próbę w ty­glu bez­po­śred­niego do­świad­cze­nia mo­ral­nego? To onie­śmie­la­jące py­ta­nie. Nie ma ni­kogo o tak sze­ro­kich lub głę­bo­kich do­świad­cze­niach, by obej­mo­wały prze­ży­cia wszyst­kich lu­dzi. Każdy z nas wi­dzi tylko wy­ci­nek tego, co jest, i ma per­spek­tywę znie­kształ­coną w uni­kalny spo­sób oraz po­siada wła­sne mar­twe pole. Ale moż­liwa jest fi­lo­zo­fia, która prze­ma­wia z punktu wi­dze­nia ży­cia da­nego czło­wieka, a przy tym jed­no­cze­śnie czer­pie po­my­sły i ar­gu­menty oraz sięga po eks­pe­ry­menty my­ślowe z fi­lo­zo­ficz­nych teo­rii oraz ka­te­go­ry­za­cji. Mie­ści­łaby się gdzieś na gra­nicy mię­dzy roz­prawą fi­lo­zo­ficzną a ese­jem nie­for­mal­nym, mię­dzy na­ukową dys­cy­pliną fi­lo­zo­fii a ży­wym do­świad­cze­niem ko­goś, kto ma ją za­wsze na po­do­rę­dziu i kto ko­rzy­sta z niej, by prze­pra­co­wać ży­ciowe prze­ciw­no­ści. By­łaby po­wro­tem do pier­wot­nego zna­cze­nia „fi­lo­zo­fii” jako umi­ło­wa­nia mą­dro­ści oraz jako spo­sobu ży­cia.
Książkę tę na­pi­sa­łem w nie­spo­koj­nych cza­sach, w ta­kim wła­śnie du­chu.

Wstęp

Życie, dro­dzy przy­ja­ciele, jest cięż­kie – i mu­simy so­bie to mó­wić[2]. Dla nie­któ­rych jest cięż­sze niż dla in­nych. W ży­ciu każ­dego musi spaść tro­chę desz­czu, jak śpie­wała Ella Fit­zge­rald, ale o ile szczę­śliwcy mogą się póź­niej wy­su­szyć przy ko­minku, o tyle inni są ska­zani na prze­mok­nię­cie do su­chej nitki w ule­wach i po­to­pach – cza­sem wcale nie me­ta­fo­rycz­nych. Ży­jemy w cza­sach po glo­bal­nej pan­de­mii, kiedy lu­dzie na ma­sową skalę tra­cili pracę, w środku na­ra­sta­ją­cej ka­ta­strofy kli­ma­tycz­nej i pod­czas od­ra­dza­nia się fa­szy­zmu. Te zmiany do­tkną wszyst­kich, ale naj­moc­niej lu­dzi bied­nych, bez­bron­nych i prze­śla­do­wa­nych.
Mnie szczę­ście w ży­ciu w miarę do­pi­sało. Wy­cho­wa­łem się w prze­my­sło­wym mie­ście Hull w pół­nocno-wschod­niej An­glii, któ­rego czasy świet­no­ści dawno już mi­nęły. W dzie­ciń­stwie mie­wa­łem swoje kło­poty[3], ale za­ko­cha­łem się w fi­lo­zo­fii, do­sta­łem na stu­dia pierw­szego stop­nia na Cam­bridge, a po­tem prze­nio­słem się do Sta­nów Zjed­no­czo­nych, by kon­ty­nu­ować edu­ka­cję, i tam już zo­sta­łem. Dziś je­stem wy­kła­dowcą fi­lo­zo­fii na MIT (Mas­sa­chu­setts In­sti­tute of Tech­no­logy), a bez­pie­czeń­stwo za­pew­nia mi za­można i sta­bilna, choć nieco eks­cen­tryczna in­sty­tu­cja o świa­to­wej re­no­mie. Mam dom, szczę­śliwe mał­żeń­stwo i dziecko, które jest ode mnie mą­drzej­sze i od­waż­niej­sze. Ni­gdy nie gło­do­wa­łem ani nie mu­sia­łem żyć bez da­chu nad głową. Nie do­tknęły mnie prze­moc ani wojna. Jed­nak w osta­tecz­nym roz­ra­chunku nikt nie jest chro­niony przed cho­robą, osa­mot­nie­niem, po­rażką i roz­pa­czą.
Od­kąd skoń­czy­łem dwa­dzie­ścia sie­dem lat, do­świad­czam chro­nicz­nego bólu – dziw­nego wra­że­nia zmy­sło­wego, które nie prze­mija, zmie­nia na­tę­że­nie i stale mnie roz­pra­sza. Bywa, że utrud­nia mi kon­cen­tra­cję, a cza­sami nie ma mowy o prze­spa­niu nocy. Nie­wi­dzial­ność mo­jej przy­pa­dło­ści izo­luje mnie od in­nych, dla­tego że pra­wie nikt o niej nie wie. (Wszystko opo­wiem wam w roz­dziale pierw­szym). W wieku trzy­dzie­stu pię­ciu lat wpa­dłem w przed­wcze­sny kry­zys wieku śred­niego[4]. Ży­cie zda­wało mi się mo­no­tonną, pu­stą, po­wta­rzalną se­kwen­cją osią­gnięć i po­ra­żek, które będą na­stę­po­wać jedne po dru­gich, aż do śmierci po­prze­dzo­nej utratą spraw­no­ści. Osiem lat temu u mo­jej matki zdia­gno­zo­wano cho­robę Al­zhe­imera o wcze­snym po­czątku. Od dłuż­szego czasu miała kło­poty z pa­mię­cią, a po­tem wszystko się po­sy­pało. Te­raz opła­kuję odej­ście osoby, która wciąż żyje.
Gdzie nie spoj­rzę, tam wszę­dzie wi­dzę cier­pie­nie na ma­sową skalę. Gdy pi­sa­łem te słowa, mi­liony lu­dzi żyły w przy­mu­so­wej izo­la­cji, w sa­mot­no­ści i roz­pa­czy z po­wodu CO­VID-19. Wielu stra­ciło pracę lub nie mo­gło opła­cić ra­chun­ków. Ich bli­scy cho­ro­wali lub umie­rali; trwała epi­de­mia ża­łoby. Nie­rów­no­ści sze­rzyły się na ca­łym świe­cie, a de­mo­kra­cja chwiała się w po­sa­dach[5]. Te­raz nad­cho­dzi ko­lejna bu­rza, glo­balne ocie­ple­nie, a my igno­ru­jemy sy­gnał alar­mowy.
Co więc ro­bić w ta­kiej sy­tu­acji?
Nie ma le­kar­stwa na by­cie czło­wie­kiem, czyli na kon­dy­cję ludzką. Jed­nak po dwu­dzie­stu la­tach na­ucza­nia i stu­dio­wa­nia uwa­żam, że fi­lo­zo­fia mo­ral­no­ści może słu­żyć po­mocą. W jaki spo­sób? To wy­ja­śnia ni­niej­sza książka.
Mimo swo­jej na­zwy fi­lo­zo­fia mo­ral­no­ści zaj­muje się czymś wię­cej niż tylko po­win­no­ścią mo­ralną. Jak pi­sał Pla­ton w Pań­stwie około roku 375 p.n.e. „cho­dzi [tu] nie o byle co, ale o to, jak wła­ści­wie żyć na­leży”[6]. Przed­miot fi­lo­zo­fii mo­ral­no­ści jest sze­roki, od­nosi się ona do wszyst­kiego, co w ży­ciu się li­czy. Fi­lo­zo­fo­wie py­tają, co jest dla nas do­bre, ja­kie am­bi­cje po­win­ni­śmy roz­wi­jać i ja­kie cnoty kul­ty­wo­wać lub po­dzi­wiać. Dają wska­zówki i ar­gu­menty, for­mu­łują teo­rie, czym kie­ro­wać się w ży­ciu. To wszystko ma swoją stronę aka­de­micką: ba­da­cze roz­wa­żają abs­trak­cyjne py­ta­nia i dys­ku­tują z po­glą­dami in­nych fi­lo­zo­fów; two­rzą eks­pe­ry­menty my­ślowe, które spra­wiają, że to, co jest znane i bli­skie, za­czyna wy­da­wać się obce. Lecz fi­lo­zo­fia mo­ralna ma cel prak­tyczny. Do nie­dawna nie było ja­snego roz­róż­nie­nia mię­dzy etyką fi­lo­zo­ficzną a tym, co dziś na­zy­wamy „po­rad­ni­kami psy­cho­lo­gicz­nymi” albo an­giel­skim okre­śle­niem self-help[7]. Za­kła­dano po pro­stu, że fi­lo­zo­ficzne dy­wa­ga­cje o ży­ciu po­winny po­ma­gać lu­dziom żyć le­piej.
Wszystko to przyj­muję. Ale am­bi­cji, by żyć do­brze, czę­sto to­wa­rzy­szyła jesz­cze więk­sza don­ki­szo­te­ria: pra­gnie­nie, by pro­wa­dzić ży­cie naj­lep­sze z moż­li­wych lub ide­alne. Pla­ton po­ka­zuje w Pań­stwie spra­wie­dli­wość, opo­wia­da­jąc o uto­pij­nym mie­ście-pań­stwie, a nie o walce z nie­spra­wie­dli­wo­ścią tu i te­raz. Uczeń Pla­tona, Ary­sto­te­les, w Etyce ni­ko­ma­chej­skiej mie­rzy w cel naj­wyż­szy, eu­daj­mo­nię, czyli ży­cie, które jest nie tylko do­sta­tecz­nie do­bre, ale też ta­kie, które na­le­ża­łoby wy­brać, gdyby miało się wszyst­kie moż­liwe opcje[8]. Ary­sto­te­les uwa­żał, że po­win­ni­śmy na­śla­do­wać bo­gów: „Nie trzeba jed­nak da­wać po­słu­chu tym, co do­ra­dzają, by bę­dąc ludźmi trosz­czyć się o sprawy ludz­kie i bę­dąc isto­tami śmier­tel­nymi – o sprawy śmier­tel­ni­ków, na­leży na­to­miast ile moż­no­ści dbać o nie­śmier­tel­ność i czy­nić wszystko moż­liwe, aby żyć zgod­nie z tym, co w czło­wieku naj­lep­sze”[9]. Tak więc kiedy py­tasz Ary­sto­te­lesa „jak żyć?”, ten mówi o wi­zji ży­cia bez żad­nych uchy­bień lub ludz­kich po­trzeb – można po­wie­dzieć, że to jego wer­sja nieba.
Na­wet ci, któ­rzy mie­rzą nieco ni­żej, mają, z rzad­kimi wy­jąt­kami[10], ten­den­cję do snu­cia teo­rii na te­mat do­brego ży­cia, a nie złego. Sku­piają się na przy­jem­no­ści, a nie bólu; mi­ło­ści, nie stra­cie; osią­gnię­ciach, nie po­raż­kach. Nie tak dawno temu fi­lo­zof Shelly Ka­gan ukuł ter­min ill-be­ing[1*], który ozna­cza „ele­menty bez­po­śred­nio skła­da­jące się na ży­cie, które idzie źle”[11]. W „ty­po­wych dys­ku­sjach na te­mat do­bro­stanu złe sa­mo­po­czu­cie prze­waż­nie się po­mija” – tłu­ma­czy po­trzebę wpro­wa­dze­nia ta­kiego ter­minu Ka­gan. Można to po­wią­zać z „po­tęgą po­zy­tyw­nego my­śle­nia”[12], która każe nie roz­wo­dzić się nad przej­ściami i pe­ry­pe­tiami, tylko ma­rzyć o upra­gnio­nym ży­ciu. Na­wet sta­ro­żytni sto­icy, czyli fi­lo­zo­fo­wie, któ­rzy zaj­mo­wali się wła­śnie mie­rze­niem się z prze­ciw­no­ściami, byli za­ska­ku­jąco po­godni. Uwa­żali, że można kwit­nąć w każ­dych oko­licz­no­ściach i że do­bre sa­mo­po­czu­cie za­leży wy­łącz­nie od nas sa­mych[13]. W każ­dej z tych kon­cep­cji ży­ciowe trud­no­ści są wy­pie­rane w dą­że­niu do do­bra.
Ta książka opiera się na za­ło­że­niu, że ta­kie po­dej­ście jest błędne. Nie po­win­ni­śmy od­wra­cać się od trud­no­ści, a to, co naj­lep­sze, jest czę­sto nie­osią­galne. Dą­że­nie do ide­ału przy­nosi tylko fru­stra­cję.
Moja per­spek­tywa może wy­da­wać się to­bie, drogi czy­tel­niku, pe­sy­mi­styczna albo mo­żesz my­śleć, że mó­wię to wszystko tylko po to, by iść pod prąd. Ale nie mu­sisz pro­wa­dzić „naj­lep­szego moż­li­wego ży­cia”, żeby umieć sku­tecz­niej opie­rać się prze­ciw­no­ściom. I trzeba zmie­rzyć się z tym, że fakty są, ja­kie są. Oto do­świad­cze­nie, które mo­głeś już prze­żyć na wła­snej skó­rze: opo­wia­dasz zna­jo­memu o ja­kimś pro­ble­mie, z któ­rym się zma­gasz, na przy­kład o kło­po­tach w pracy albo w związku czy o nie­po­ko­ją­cych wy­ni­kach ba­dań zdro­wot­nych, a w od­po­wie­dzi ta osoba od razu pró­buje cię uspo­ka­jać – „Nie martw się, wszystko bę­dzie do­brze!” – albo udziela roz­ma­itych rad. Lecz re­ak­cja two­jego roz­mówcy nie pod­nosi cię wcale na du­chu. Wręcz prze­ciw­nie – masz po­czu­cie, że zo­sta­łeś ode­pchnięty i że ta druga osoba nie chce uznać tego, przez co prze­cho­dzisz. Dzięki ta­kim chwi­lom można się prze­ko­nać, że po­cie­sza­nie i udzie­la­nie rad po­trafi dzia­łać jako ne­ga­cja pro­ble­mów.
Jesz­cze gor­sza od prze­kre­śla­nia pro­ble­mów jest po­trzeba uza­sad­nie­nia ludz­kiego bólu. „Nic nie dzieje się bez przy­czyny” – tylko że wła­śnie wiele rze­czy się dzieje. Fi­lo­zo­fo­wie na­zy­wają uza­sad­nia­nie ście­żek bo­skich przed czło­wie­kiem „teo­dy­ceą”. Roz­ma­ite ro­dzaje teo­dy­cei zaj­mują się pro­ble­mem zła: skoro Bóg jest wszech­mocny i do­bry, to skąd biorą się różne formy zła na świe­cie? Ale teo­dy­cea po­ja­wia się w wielu miej­scach i nie ogra­ni­cza się do wą­skich kon­tek­stów te­izmu lub dok­tryny[14]. Się­gamy po pro­blem zła – na­wet je­śli nie je­ste­śmy re­li­gijni – za każ­dym ra­zem, kiedy w co­dzien­nym ży­ciu pro­te­stu­jemy prze­ciwko ist­nie­niu cze­goś lub kiedy mó­wimy, że coś wyj­dzie nam na do­bre.
Teo­dy­cea jest pro­ble­ma­tyczna nie tylko z in­te­lek­tu­al­nego punktu wi­dze­nia (żadne z wy­tłu­ma­czeń wszech­mocy Boga nie działa w ob­li­czu cier­pie­nia), ale także z etycz­nego. Nie po­winno się uza­sad­niać cier­pie­nia swo­jego i in­nych, tłu­miąc tym sa­mym od­ruch li­to­ści lub skargi. Wła­śnie taki mo­rał pły­nie z naj­słyn­niej­szej teo­dy­cei w dzie­jach świata. W Księ­dze Hioba anioł oskar­ży­ciel (sza­tan z ma­łej li­tery) skła­nia Boga, by pod­dał pró­bie „czło­wieka pra­wego i spra­wie­dli­wego”[15]. Za­bija mu sy­nów i córki, nisz­czy jego ma­ją­tek i po­krywa jego skórę „trą­dem zło­śli­wym, od palca stopy aż do wierz­chu głowy”[16], a Hiob jest tak zbo­lały, że „bie­rze sko­rupę, by się nią dra­pać sie­dząc na gnoju”. Przy­ja­ciele Hioba są pewni, że mu­siał za­słu­żyć na to, co go spo­tkało, i że jest to kara za ja­kieś nie­znane grze­chy. Bóg gani ich, „bo nie mó­wili prawdy o Mnie”[17]. Tym­cza­sem Hiob za­pew­nia o swo­jej nie­win­no­ści. Cho­ciaż za­koń­cze­nie księgi można od­czy­tać jako od­ku­pie­nie krzywd – Bóg zwraca ma­ją­tek w dwój­na­sób i spra­wia, że po wszyst­kim Hiob ma „czter­na­ście ty­sięcy owiec, sześć ty­sięcy wiel­błą­dów, ty­siąc jarzm wo­łów i ty­siąc oślic”, a na do­da­tek sied­miu no­wiut­kich sy­nów oraz trzy córki – to jed­nak teo­dy­cea oka­zuje się fia­skiem. Za­mien­niki nie mo­gły w ża­den spo­sób od­ku­pić straty pierw­szych dzieci Hioba, a inne my­śle­nie jest farsą.
Z Księgi Hioba nie po­win­ni­śmy wy­cią­gać na­uki, że cnota za­wsze osta­tecz­nie po­płaca, tylko że przy­ja­ciele Hioba nie­słusz­nie pró­bo­wali uspra­wie­dli­wiać jego cier­pie­nia, a to on mó­wił prawdę: nie za­słu­gu­jemy na to, by tak bar­dzo cier­pieć. Nie mó­wię, że Boga nie ma, cho­ciaż sam w żad­nego nie wie­rzę. Twier­dzę, że je­śli ist­nie­nie Boga można po­go­dzić z trwa­niem i wszech­obec­no­ścią nie­doli w ży­ciu ludz­kim, to ta­kie po­jed­na­nie nie po­winno uśmie­rzać lub ne­go­wać go­rącz­ko­wego, usil­nego współ­czu­cia dla sie­bie i in­nych.
Spójrzmy więc, na czym sto­imy: je­ste­śmy spad­ko­bier­cami tra­dy­cji, która na­ka­zuje nam sku­piać się na tym, co w ży­ciu naj­lep­sze, ale jed­no­cze­śnie mamy bo­le­sną świa­do­mość, że w wielu aspek­tach ży­cie jest cięż­kie. Wy­star­czy otwo­rzyć oczy, by sta­nąć twa­rzą w twarz z cier­pie­niem – cho­robą, sa­mot­no­ścią, roz­pa­czą, nie­spra­wie­dli­wo­ścią, ab­sur­dem. Ale nie za­my­kajmy po­wiek, tylko przyj­rzyjmy się temu. W na­szej sy­tu­acji naj­bar­dziej po­trzeba nam przy­zna­nia, że pewne rze­czy ist­nieją.
Taki im­puls stoi za tą książką. Jest ona ro­dza­jem mapy, dzięki któ­rej można od­na­leźć drogę w trud­nym te­re­nie; pod­ręcz­ni­kiem udręk, który obej­muje roz­ma­ite ro­dzaje prze­ciw­no­ści: od oso­bi­stej traumy przez nie­spra­wie­dli­wość po ab­sur­dal­ność tego świata. W każ­dym roz­dziale bu­do­wany jest wy­wód lo­giczny, który nie­kiedy po­lega na wska­zy­wa­niu błę­dów fi­lo­zo­fów z prze­szło­ści. Jed­nak w tych wszyst­kich roz­my­śla­niach nie cho­dzi mi tylko o dys­ku­to­wa­nie o prze­ciw­no­ściach, lecz w rów­nym stop­niu o to, by się nimi za­jąć. Bar­dzo traf­nie ujęła to fi­lo­zofka-po­wie­ścio­pi­sarka Iris Mur­doch, pi­sząc: „Je­stem w sta­nie wy­bie­rać je­dy­nie w świe­cie, który po­tra­fię zo­ba­czyć (ang. see), w mo­ral­nym sen­sie tego słowa, tzn. przy za­ło­że­niu, iż ja­sne wi­dze­nie (ang. vi­sion) sta­nowi re­zul­tat mo­ral­nej wy­obraźni i mo­ral­nego wy­siłku”[18]. To opis, a nie snu­cie roz­wa­żań orien­tuje nas na świat i bu­dzi uczu­cia albo pod­po­wiada, co ro­bić. Trzeba się mocno na­pra­co­wać, żeby opi­sać to, z czym się na­prawdę mie­rzymy. W tym sen­sie fi­lo­zo­fia płyn­nie prze­cho­dzi w li­te­ra­turę, hi­sto­rię, pa­mięt­ni­kar­stwo, film. Będę ko­rzy­stał ze wszyst­kiego, czym dys­po­nuję.
Wspo­mnia­łem wcze­śniej, że z hi­sto­rycz­nego punktu wi­dze­nia fi­lo­zo­fia od dawna miała wiele wspól­nego z po­rad­ni­kami. Ta książka po­nie­kąd czer­pie z tej tra­dy­cji. Roz­wa­ża­nia o ska­zach kon­dy­cji ludz­kiej mogą ła­go­dzić kon­se­kwen­cje tych wad i po­móc nam od­na­leźć więk­szy sens w ży­ciu. Jed­nakże nie jest to po­rad­nik za­wie­ra­jący „pięć szyb­kich spo­so­bów na po­ko­na­nie roz­pa­czy” albo mó­wiący, jak „od­nieść suk­ces bez kiw­nię­cia pal­cem”. Nie bę­dziemy tu się­gać po abs­trak­cyjne teo­rie albo dok­tryny mar­twych fi­lo­zo­fów do roz­wią­za­nia ży­cio­wych trud­no­ści. Za­miast ma­gicz­nego my­śle­nia i ła­twych roz­wią­zań bę­dzie cier­pliwa praca nad zna­le­zie­niem uko­je­nia. Jak pi­sał po­eta Ro­bert Frost, kiedy cho­dzi o ludz­kie cier­pie­nie, to „naj­lep­sze wyj­ście wie­dzie za­wsze na wskroś”[19].
Niech na tej dro­dze przy­świe­cają nam dwa spo­strze­że­nia. Po pierw­sze, szczę­ście to nie to samo, co do­bre ży­cie. Je­śli chcesz być szczę­śliwy, to roz­trzą­sa­nie prze­ciw­no­ści losu może być przy­datne albo nie. Ale samo szczę­ście nie po­winno być twoim ce­lem. To na­strój albo uczu­cie, stan su­biek­tywny; mo­żesz być szczę­śliwy, ży­jąc w kłam­stwie. Wy­obraź so­bie pewną Maję[2*], która nie wie o tym, że jest za­nu­rzona w pły­nie za­pew­nia­ją­cym jej skład­niki od­żyw­cze, a w jej mózg wsz­cze­pione są elek­trody i co­dzien­nie jest kar­miona stru­mie­niem świa­do­mo­ści sy­mu­lu­ją­cym ide­alne ży­cie[20]. Maja jest szczę­śliwa, ale jej ży­cie nie jest do­bre. Nie robi tego, co jej się wy­daje; my­śli, że po­siada ja­kąś wie­dzę, ale jej nie ma; nie kon­tak­tuje się z ni­kim i z ni­czym oprócz ma­szyny. Nie ży­czy­li­by­śmy żad­nej oso­bie, którą ko­chamy, by tak jak Maja zo­stała uwię­ziona w zbior­niku i żyła ska­zana na wieczną sa­mot­ność, oszu­kana.
Prawda jest taka, że nie po­win­ni­śmy dą­żyć do osią­gnię­cia stanu szczę­ścia, tylko żyć naj­le­piej jak umiemy. Jak pi­sał fi­lo­zof Frie­drich Nie­tz­sche: „Czło­wiek nie dąży do szczę­ścia; czyni to tylko An­glik”[21]. Kpił w ten spo­sób z my­śli­cieli ta­kich jak Je­remy Ben­tham albo John Stu­art Mill, dla któ­rych war­to­ścią były tylko przy­jem­ność i mi­ni­ma­li­zo­wa­nie cier­pie­nia. Nie chcę przez to po­wie­dzieć, że po­win­ni­śmy dą­żyć do nieszczę­ścia albo trak­to­wać szczę­ście z obo­jęt­no­ścią, ale w ży­ciu cho­dzi o coś wię­cej niż tylko o od­czu­cia. Na­sze za­da­nie po­lega na tym, by zmie­rzyć się z prze­ciw­no­ściami jak na­leży – i tu je­dy­nym środ­kiem do celu jest prawda. Mu­simy żyć w świe­cie ta­kim, jaki jest, a nie w ta­kim, w któ­rym by­śmy chcieli.
Druga myśl, która po­winna nam wska­zać drogę, jest taka, że pro­wa­dząc do­bre ży­cie, nie je­ste­śmy w sta­nie od­dzie­lić spra­wie­dli­wo­ści od in­te­resu wła­snego albo od­dzie­lić sie­bie od in­nych. W ko­lej­nych roz­dzia­łach książki sta­nie się ja­sne, że na­wet tam, gdzie mó­wimy o naj­bar­dziej wsob­nych spra­wach – tych do­ty­czą­cych wła­snego cier­pie­nia, wła­snej sa­mot­no­ści, wła­snej fru­stra­cji – to w isto­cie są one wzglę­dami mo­ral­nymi. Są nie­ro­ze­rwal­nie sple­cione ze współ­czu­ciem, war­to­ścią ludz­kiego ży­cia oraz ide­olo­giami po­rażki i suk­cesu, które ma­skują nie­spra­wie­dli­wość. Szczera re­flek­sja na te­mat spraw, z któ­rymi zma­gamy się w ży­ciu, pro­wa­dzi do tro­ski o in­nych, a nie do nar­cy­stycz­nej dba­ło­ści o wła­sną osobę.
Nie prze­ja­skra­wiajmy jed­nak ca­łej sprawy. W Pań­stwie Pla­tona So­kra­tes przy­wo­łuje przy­kład spra­wie­dli­wego, lecz nie­słusz­nie oskar­żo­nego czło­wieka, który jest „bi­czo­wany, tor­tu­ro­wany, wię­ziony, i oczy mu wy­palą, a w końcu wszel­kie zło wy­cier­piaw­szy, na pal zo­sta­nie wbity”[22], ale mimo to cały czas nie prze­staje po­stę­po­wać na­le­ży­cie. Dla Pla­tona ży­cie tego czło­wieka to­czy się do­brze. Ary­sto­te­les zgła­sza roz­sądny sprze­ciw. Jedna rzecz to ro­bić to, co się po­winno, po­stę­po­wać na­le­ży­cie (Ary­sto­te­les na­zywa to sło­wem eu­pra­xia), a inna – żyć tak, jak po­winno się chcieć. Ofiara Pla­tona osiąga tę pierw­szą rzecz, ale nie drugą. Po­stę­puje na­le­ży­cie, lecz nie po­win­ni­śmy chcieć żyć tak jak ona, w oko­licz­no­ściach, w któ­rych za wła­ściwe za­cho­wa­nie płaci się kosz­marną cenę.
Błąd w my­śle­niu Ary­sto­te­lesa nie po­lega na tym, że czyni roz­róż­nie­nie mię­dzy do­brym po­stę­po­wa­niem a ży­ciem zgod­nie z wła­ści­wym pra­gnie­niem, bo jest ono jak naj­bar­dziej sen­sowne. Cho­dzi ra­czej o to, że kon­cen­truje się na ży­ciu, które po­winno się chcieć pro­wa­dzić, je­śli mia­łoby się do wy­boru każde moż­liwe ży­cie – a nie re­ali­styczne spek­trum obej­mu­jące ży­cia do­sta­tecz­nie do­bre. Żyć do­brze – w du­chu tej książki – zna­czy ra­dzić so­bie z prze­ciw­no­ściami, znaj­du­jąc przy tym wy­star­cza­jąco wiele rze­czy war­tych pra­gnie­nia. Fi­lo­zo­fia nie może obie­cać szczę­ścia albo ży­cia ide­al­nego, ale może tro­chę ulżyć w ludz­kich cier­pie­niach. Za­czniemy od sła­bo­ści cie­le­snych, póź­niej zgłę­bimy te­mat mi­ło­ści i straty, do­trzemy do kwe­stii struk­tury spo­łecz­nej, a za­koń­czymy „tą całą resztą ko­smosu”[23]. Uwaga, spoj­ler: je­śli chce­cie już te­raz po­znać sens ży­cia, od­po­wiedź znaj­dzie­cie w roz­dziale szó­stym.
Pierw­szy roz­dział po­dej­muje mniej wznio­sły te­mat wpływu fi­zycz­nych ułom­no­ści i bólu na na­sze ży­cie. Opo­wiem o po­wszech­nych błę­dach w po­strze­ga­niu złych skut­ków nie­peł­no­spraw­no­ści oraz po­stę­pu­ją­cej nie­peł­no­spraw­no­ści zwią­za­nej ze sta­rze­niem się. Jak prze­ko­nuje wielu ak­ty­wi­stów, gdyby nie uprze­dze­nia oraz brak roz­wią­zań do­sto­so­wa­nych do po­trzeb, to nie­peł­no­spraw­ność fi­zyczna nie mu­sia­łaby po­gar­szać ży­cia. Trudno to do­strzec, prze­sło­nięte fan­ta­zjami Ary­sto­te­lesa o ży­ciu ide­al­nym, czyli ta­kim, w któ­rym ni­czego nie bra­kuje. Ale ten ideał jest nie­spójny i ak­ty­wi­ści mają ra­cję. Kiedy prze­cho­dzimy da­lej od nie­peł­no­spraw­no­ści do bólu, na­tra­fiamy na ogra­ni­cze­nia fi­lo­zo­fii – nie jest ona środ­kiem prze­ciw­bó­lo­wym. Jed­nak może po­móc nam zro­zu­mieć, dla­czego ból jest zły, a to py­ta­nie znacz­nie bar­dziej skom­pli­ko­wane, niż mo­głoby się wy­da­wać. W wy­ra­ża­niu i we wska­zy­wa­niu szkód zwią­za­nych z bó­lem kryje się pewna po­cie­cha – oraz przy­czó­łek dla współ­czu­cia.
Oprócz bólu fi­zycz­nego jest jesz­cze ból psy­chiczny, wy­ni­ka­jący z izo­la­cji, po­czu­cia straty i po­rażki. Mie­rząc się z sa­mot­no­ścią w roz­dziale dru­gim, zaj­miemy się kwe­stią po­trzeby two­rze­nia spo­łe­czeń­stwa, po­cząw­szy od pro­blemu so­lip­sy­zmu – czyli po­glądu, że ist­nieje tylko wła­sna świa­do­mość – aż po ideę, że istoty ludz­kie są zwie­rzę­tami spo­łecz­nymi. Od­kry­jemy, że krzywda wy­ni­ka­jąca z osa­mot­nie­nia opiera się na pro­ble­mie war­to­ści przy­jaźni, a ta z ko­lei – na war­to­ści in­nych lu­dzi. Dzięki do­strze­że­niu tej war­to­ści przez współ­czu­cie i sza­cu­nek wzmac­nia się mi­łość. Wła­śnie dla­tego ulgę w osa­mot­nie­niu można od­na­leźć w tro­sce o po­trzeby in­nych.
Przy­jaźń i mi­łość mają swoją ciemną stronę – ry­zyko po­czu­cia utraty, ża­łoby i roz­pa­czy. W roz­dziale trze­cim przyj­rzymy się roz­ma­itym wy­mia­rom straty, od roz­padu związku (pi­szę mię­dzy in­nymi o złych roz­sta­niach) po kres ludz­kiego ży­cia. Zo­ba­czymy, jak mi­łość uza­sad­nia ża­łobę, tak że nie­szczę­ście sta­nowi część do­brze pro­wa­dzo­nego ży­cia. Roz­dział ten koń­czy się za­gadką fi­lo­zo­ficzno-emo­cjo­nalną. Skoro po­wo­dem do opła­ki­wa­nia straty jest fakt, że osoba, którą ko­cha­li­śmy, nie żyje, to ten fakt po­zo­staje nie­zmienny. Ni­gdy nie znik­nie. Czy to zna­czy, że po­win­ni­śmy wiecz­nie opła­ki­wać tę osobę? Prze­śle­dzę gra­nice ra­cjo­nal­nego my­śle­nia w te­ma­cie roz­pa­czy po stra­cie i po­każę, w jaki spo­sób prak­tyki ża­łoby mogą po­móc tam, gdzie za­wo­dzi ro­zu­mo­wa­nie.
W roz­dziale czwar­tym zaj­miemy się po­raż­kami w ży­ciu oso­bi­stym. Spo­tkamy wście­kłych bud­dy­stów, księ­cia Mysz­kina z po­wie­ści Idiota Do­sto­jew­skiego oraz ba­se­bal­li­stę Ral­pha Brancę. Spró­buję cię prze­ko­nać, że tym, co spra­wia, iż sta­jemy się „zwy­cięz­cami” albo „prze­gra­nymi”, jest urok spój­nej nar­ra­cji. Po­win­ni­śmy się temu cza­rowi oprzeć i od­mó­wić opo­wia­da­nia na­szego ży­cia w pro­sty, li­ne­arny spo­sób albo przed­kła­da­nia pro­jek­tów nad pro­cesy. Lecz znów: nie wszystko da się osią­gnąć na dro­dze ro­zu­mo­wa­nia. Pro­po­no­wane przeze mnie zmiany na­sta­wie­nia nie są czymś, na co można się tak po pro­stu zde­cy­do­wać. Mu­simy nad sobą pra­co­wać i po­ko­nać ide­olo­gię, która oce­nia ludz­kie ży­cie miarą tego, co dana osoba zdo­łała osią­gnąć – po­chwa­la­jąc tym sa­mym gro­te­skowe nie­rów­no­ści w ma­jątku i po­zy­cji spo­łecz­nej.
Przej­dziemy gładko od po­rażki w ży­ciu oso­bi­stym do kwe­stii nie­spra­wie­dli­wo­ści, którą zaj­mo­wać się bę­dziemy w ostat­niej jed­nej trze­ciej tej książki. W roz­dziale pią­tym za­sta­no­wimy się nad mak­symą Johna Ber­gera, która głosi, że „na tej ziemi nie ma szczę­ścia bez pra­gnie­nia spra­wie­dli­wo­ści”[24]. Się­gnę do Pań­stwa Pla­tona i prac fi­lo­zo­fów The­odora Ad­orna oraz Si­mone Weil, żeby po­ka­zać, iż nie­spra­wie­dliwi mogą być szczę­śliwi, ale ich ży­cie nie jest do­bre. To nie kon­klu­zja ja­kie­goś ezo­te­rycz­nego wy­wodu, ale coś, o czym mo­żemy się prze­ko­nać, „czy­ta­jąc”[25] świat wo­kół nas i nie od­wra­ca­jąc wzroku od zma­gań w ży­ciu na­szym i in­nych. W związku z tym pierw­sza część tej książki służy ce­lowi mo­ral­nemu – po­maga nam prze­pra­co­wać te­mat ludz­kiego cier­pie­nia w kon­tek­ście bli­skich re­la­cji, tak by­śmy mo­gli go ująć w wiel­kiej skali. Roz­dział koń­czy się dys­ku­sją na te­mat na­szej od­po­wie­dzial­no­ści za spra­wie­dli­wość oraz do­bra zwią­za­nego z wy­ko­na­niem choć jed­nego ma­łego kroku w tę stronę.
W ostat­nich roz­dzia­łach spoj­rzymy na wszech­świat jako ca­łość oraz na przy­szłość ludz­ko­ści. Po­każę, jak spra­wie­dli­wość może nadać sens ludz­kiemu ży­ciu i dla­czego ten sens za­leży od nas. Tu eg­zy­sten­cjalne py­ta­nia o ab­surd zde­rzą się ze zmia­nami kli­ma­tycz­nymi – pa­lącą po­trzebą dzia­łań i cię­ża­rem lęku. Za­koń­czymy te­ma­tem na­dziei i bę­dziemy py­tać, jak to się stało, że na­dzieja zna­la­zła się wśród nie­szczęść za­mknię­tych w puszce Pan­dory. Skon­fron­tuję się z wła­snym am­bi­wa­lent­nym sto­sun­kiem do na­dziei i znajdę dla niej za­sto­so­wa­nie.
Przede wszyst­kim te­ma­tem tej książki jest od­po­wiedź na py­ta­nie, jak naj­le­piej ra­dzić so­bie ze złym roz­da­niem, które do­sta­li­śmy wszy­scy – z kon­dy­cją ludzką. Pro­po­nuję wska­zówki mo­gące przy­dać się w róż­nych prze­ciw­no­ściach: od ra­dze­nia so­bie z bó­lem po za­wie­ra­nie no­wych przy­jaźni, od opła­ki­wa­nia po stra­cie po po­no­sze­nie po­ra­żek z wdzię­kiem, od obo­wiąz­ków nie­spra­wie­dli­wo­ści po po­szu­ki­wa­nie sensu w ży­ciu. Nie ist­nieje pro­sty prze­pis na to, jak żyć. Ale za­miast tego mam dla cie­bie hi­sto­rie, kon­cep­cje, ob­razy – czę­ściowo po­ży­czone, czę­ściowo wła­sne – a także am­bi­cję, by zmie­rzyć się w spo­sób moż­li­wie szczery i ludzki z pro­ble­mami, które na­po­ty­kamy w ży­ciu, oraz szu­kać na­uki we wszyst­kim, co wpad­nie mi w ręce. Fi­lo­zo­fia to nie czcze spe­ku­la­cje albo ma­szyna zbu­do­wana z sa­mych wy­wo­dów lo­gicz­nych. Kart­ku­jąc tę książkę, znaj­dziesz wiele fi­lo­zo­ficz­nych wy­wo­dów, ale też mnó­stwo in­nych rze­czy. Te wszyst­kie słowa mają na celu opi­sa­nie kon­dy­cji ludz­kiej w taki spo­sób, by ukie­run­ko­wać pra­gnie­nia. Nie chcę umniej­szać roli abs­trak­cyj­nych roz­wa­żań, ale fi­lo­zo­fo­wie też mają uczu­cia.
We wpro­wa­dze­niu do książki Mo­ra­lity bry­tyj­ski fi­lo­zof Ber­nard Wil­liams wy­sto­so­wał ostrze­że­nie, które czę­sto przy­wo­łuję: „Pi­sa­nie o fi­lo­zo­fii mo­ral­no­ści po­winno być ry­zy­kow­nym za­ję­ciem. Nie tylko z tych po­wo­dów, dla któ­rych pi­sa­nie na ja­ki­kol­wiek trudny te­mat albo pi­sa­nie w ogóle jest ry­zy­kowne, ale rów­nież z dwóch zu­peł­nie wy­jąt­ko­wych. Pierw­szy jest taki, że zaj­mu­jąc się mo­ral­no­ścią, ła­twiej ujaw­nić wła­sne ogra­ni­cze­nia i nie­do­sko­na­ło­ści swo­jej per­cep­cji niż w in­nych dzie­dzi­nach fi­lo­zo­fii. Po dru­gie ist­nieje za­gro­że­nie, że można wpro­wa­dzić w waż­nej spra­wie w błąd lu­dzi, któ­rzy po­trak­tują ta­kie pi­sa­nie po­waż­nie”[26]. Są­dzę, że Wil­liams ma ra­cję, lecz al­ter­na­tywy są jesz­cze gor­sze: bez­oso­bo­wość i try­wia­lizm. Kiedy fi­lo­zo­fo­wie zaj­mu­jący się kon­dy­cją ludzką opi­sują świat, to mu­szą po­ka­zać także sie­bie. Oba­wiam się, że to od­nosi się rów­nież do mnie, pi­szą­cego tę książkę. Cho­ciaż przez „oba­wiam się” chcę ra­czej po­wie­dzieć „mam taką na­dzieję”.

 
Wesprzyj nas