Linda Geddes w książce „W pogoni za słońcem” opisuje nasze związki ze słońcem, naturalne rytmy naszego organizmu ukształtowane w toku ewolucji i niebezpieczeństwa związane z oderwaniem się od cykli natury.


– Nasza biologia jest przygotowana do współpracy ze słońcem, ponieważ ewoluowaliśmy w naszych specyficznych warunkach planetarnych — pisze Linda Geddes. Przez tysiąclecia ludzie nie mieli wyboru, spędzając większość czasu w terenie musieli dostosowywać okresy odpoczynku i aktywności w dniach i porach roku do aktywności słońca, następujących po sobie okresów światła i ciemności. Społeczeństwa przemysłowe zerwały tę zależność od słońca za pomocą wielu rodzajów sztucznego światła, dając nam wolność wyboru rytmów dobowych i rocznych, według których przebiega nasza aktywność.

W książce „W pogoni za słońcem” Geddes opisuje nasze wrodzone rytmy dobowe i zegary biologiczne, zwracając uwagę na niebezpieczeństwa związane z przeciwstawianiem się im. Praca zmianowa, jet lag, wakacje w odległych strefach klimatycznych – to przykłady czynności zaburzających nasze naturalne rytmy. Autorka prezentuje szeroki przegląd tematów związanych ze światłem słonecznym, przedstawia dawne i współczesne poglądy naukowców w kontekście wykorzystywania go jako lekarstwa na różne choroby lub niedobory, wpływ na gojenie ran czy depresję. Pisze o prawie do światła mieszkańców miast, w których wysokie budynki zasłaniają niebo i problemach nastolatków zmuszanych do wczesnego wstawania w sytuacji gdy ich zegary biologiczne są ustawione zupełnie inaczej.

Autorka pisze o swoich wrażeniach z rozmów z ludźmi o dużej wiedzy i odwiedzin w niezwykłych miejscach – klinikach snu, rezerwatach ciemnego nieba czy norweskiej wioski w dolinie, w której lustra na zboczu góry oświetlają miejski plac zimą.

W tym przystępnie napisanym przewodniku po świetle słonecznym czytelnik oprócz ciekawostek znajdzie również wiele praktycznych informacji – jak lepiej spać, przetrwać zimową chandrę, jak projektować oświetlenie biurowe czy też o korzyściach z późniejszego rozpoczynania zajęć w szkołach średnich.

Jak pisze Geddes nasze oderwanie od naturalnych rytmów słońca jest symptomem rozwoju naszej cywilizacji, w gdy technologia dała nam dużą swobodę w decydowaniu o naszych związkach z naturą – nie tylko w kwestii światła, ale także produkcji energii, sezonowości żywności, odległości, jaką możemy pokonać w ciągu dnia i w wielu innych kwestiach. Istotna jest odpowiedź na pytanie – czy możliwość zrobienia czegoś oznacza, że ​​należy to zrobić, na ile technologia może oszukać naturę i jakie będą długofalowe konsekwencje odejścia od niej. Nikodem Maraszkiewicz

Linda Geddes, W pogoni za słońcem. O świetle słonecznym i jego wpływie na ciało i umysł, Przekład: Andrzej Wojtasik, Wydawnictwo Insignis, Premiera: 19 czerwca 2019
 
 

Linda Geddes
W pogoni za słońcem. O świetle słonecznym i jego wpływie na ciało i umysł
Przekład: Andrzej Wojtasik
Wydawnictwo Insignis
Premiera: 19 czerwca 2019
 
 

Wstęp

Żeby przekonać się na własnej skórze, jak wielką moc ma nasze słońce, najlepiej wybrać się na pustynię. Może to być na przykład pustynia Mojave w Kalifornii, gdzie latem temperatura powietrza dochodzi do 49°C, a każde wyjście na zewnątrz jest niczym wyprawa w głąb ogromnego piekarnika.
Tamtejsze rośliny i zwierzęta świetnie dostosowały się do życia w takich warunkach. Jukka, znana tu również jako drzewo Jozuego, ma nietypowe wklęsłe liście, które bardziej przypominają kolce: dzięki temu prawie nie odparowuje z nich woda, a drogocenne krople deszczu spływają do pnia i korzeni. Z kolei żyjące na tej pustyni zające wielkouche wyposażone są w ciekawy system chłodzenia – gęstą sieć naczyń krwionośnych tuż pod naskórkiem ich olbrzymich uszu. Niektóre zwierzęta żerują w nocy albo wychodzą na powierzchnię jedynie o brzasku lub zmierzchu. Jeszcze inne, na przykład żółw pustynny, przesypiają całe lato w swoich jamach. Nie możemy też zapomnieć o sępach, które chłodzą się w dość szczególny sposób: oddają mocz na własne nogi.
Niestety, w tych warunkach ludzie radzą sobie znacznie gorzej. Nieco dalej na południe, na pustyni Sonora, na skutek odwodnienia i przegrzania organizmu ginie rocznie kilkaset osób, które próbują nielegalnie przedostać się z Meksyku do USA.
Jednak wielka moc słońca ma również zalety. To dzięki niemu rośliny są w stanie wytwarzać dla siebie pożywienie na drodze fotosyntezy, a ludzie mogą produkować „czystą” energię elektryczną. Siedemdziesiąt kilometrów na południe od Las Vegas znajduje się największa amerykańska elektrownia słoneczna, Ivanpah Solar Electric Generating System, w której wielkie pole luster skupia promienie słoneczne, kierując je w stronę trzech wież zwieńczonych zbiornikami z wodą. W wyniku jej podgrzania powstaje para wodna, która napędza turbiny produkujące prąd dla setek tysięcy gospodarstw domowych. Taki skoncentrowany przez lustra promień to nie żarty – niejeden ptak spłonął żywcem, gdy przypadkiem znalazł się na jego drodze.
Na przestrzeni stuleci cywilizacje oddzielone od siebie tysiącami kilometrów lądów i oceanów oddawały słońcu boską cześć, dostrzegając jednocześnie jego życiodajną i śmiercionośną moc.
Tymczasem w Las Vegas, mieście, które powstało jakby na przekór otaczającej go pustyni, słońce straciło dawne znaczenie. Rozświetlona neonami główna ulica Vegas to podobno najjaśniejsze miejsce na ziemi po zachodzie słońca. Miasto szczyci się też najmocniejszym na naszej planecie pojedynczym sztucznym źródłem świata. To promień wychodzący z czubka szklanej piramidy mieszczącej kasyno i hotel Luxor, który można dostrzec z samolotu nawet z odległości czterystu czterdziestu kilometrów (piloci używają go jako punktu orientacyjnego). Ten niezwykle mocny snop światła przyciąga całe roje owadów, które padają łatwym łupem okolicznych nietoperzy, a te z kolei – sów.
Zdając sobie sprawę, jak ważną funkcję pełni światło słoneczne w naszym życiu, właściciele kasyn w Las Vegas z rozmysłem zrezygnowali z okien w swoich przybytkach. Dobowy cykl światła i ciemności kształtuje nasze poczucie czasu, więc gdy pobudza nas mocne sztuczne światło, łatwiej zasiedzieć się przy stoliku. Niektóre kasyna zabraniają nawet swoim krupierom nosić zegarki, żeby nie mogli powiedzieć klientom, która godzina. W specjalnie zaprojektowanych ergonomicznych fotelach można przesiadywać całymi godzinami, a pompowany do sal tlen utrzymuje graczy w stanie podwyższonej gotowości.
Tym nocnym światem rządzi sztuczne oświetlenie, które – jak się okazuje – wywiera przemożny wpływ na nasze zachowanie. Specjalnie rozmieszczone reflektory kierują naszą uwagę w stronę brzęczących i migoczących maszyn. Ale nie tylko kierunek światła jest ważny – specjalnie dobrany jest również jego kolor. Jasnoniebieskie oświetlenie ma imitować światło dzienne i pobudzać nas, byśmy więcej czasu spędzali przy ruletce czy jednorękich bandytach. Z kolei czerwone światło jeszcze bardziej zwiększa pobudzenie: badania wykazały, że w porównaniu z niebieskim skłania nas do większego ryzyka i niezbyt rozważnego podnoszenia stawki. Dodajmy do tego dynamiczną muzykę, i – jak wskazują inne badania – jeszcze bardziej wzrośnie nasza chęć do obstawiania.
Znalazłam się w tym szczególnym świecie jakiś czas temu, przy okazji konferencji naukowej. Czułam się skołowana różnicą czasu i po całodziennej pracy w pomieszczeniu bez okien nie mogłam się doczekać, żeby w końcu wyjść na świeże powietrze. Był piękny październikowy dzień, słońce nie grzało już tak mocno jak latem, a na pustynnym niebie nie widać było ani jednej chmurki. Ale całe Las Vegas jest zaprojektowane w taki sposób, żeby nie można było tego w ogóle zauważyć. Hotele łączy pod ziemią cała sieć centrów handlowych i właściwie nie trzeba wychodzić na zewnątrz.
W pewnym momencie znalazłam się w kolejnym centrum handlowym – pseudoantycznym pałacu, gdzie – jak mi się wydało – dostrzegłam w górze przebłysk słońca. Szybko dotarło do mnie, jak bardzo się mylę – nade mną rozpościerał się co prawda imponujący, ale jednak zupełnie sztuczny nieboskłon. Gdy usiadłam bezsilna przy replice fontanny di Trevi, pomyślałam o tym, jak dziwną rolę odgrywa światło we współczesnym świecie.

***

Nasz organizm funkcjonuje w rytmie wyznaczonym przez Słońce. Mało tego: całe życie na Ziemi powstało wyłącznie dzięki naszemu szczególnemu położeniu względem Słońca. Nasza planeta jest od niego na tyle daleko, że woda nie wyparowała jak na Wenus, lecz pozostała w stanie płynnym, i na tyle blisko, że nie zamarzła, tak jak to się stało na Marsie. Dzięki reakcjom katalizowanym przez promienie słoneczne w pierwotnych oceanach powstały substancje, które po mniej więcej miliardzie czterystu milionach lat umożliwiły pojawienie się jednokomórkowych sinic, tworzących w wodzie jaskrawe brązowozielone dywany. Tym mikroskopijnym sinicom udało się coś naprawdę imponującego: zaczęły wykorzystywać promienie słoneczne do produkcji energii chemicznej, a następnie magazynować ją w postaci cukru. Produktem ubocznym tego procesu był tlen, który stopniowo przeobraził ziemską atmosferę w przyjazne życiu i znane nam dzisiaj dobrze środowisko.
Życie rozwijało się i stawało coraz bardziej różnorodne, ewoluując i zmieniając się nieustannie do momentu, w którym – po kolejnym miliardzie czterystu milionach lat – pojawił się gatunek ludzki. Korzystając z otaczającego nas bogactwa flory i fauny, również i my staliśmy się częścią ekosystemu, który jest całkowicie zależny od światła słonecznego: bez niego nie powstałaby żadna jadalna roślina, a zatem nie mogłyby istnieć zwierzęta, również i te, które żywią się tylko innymi zwierzętami.
Światło słoneczne, penetrując nasze oczy, zmieniało chemię naszego mózgu – przetarło szlaki neuronalne narzucające wewnętrzne poczucie czasu. Słońce nadało zatem rytm reakcjom biochemicznym i zachowaniom naszych przodków. Gdy więc spoglądali oni ku Słońcu i innym gwiazdom ozdabiającym firmament, nabierali przekonania, że są one źródłem duchowej harmonii w ich życiu.
Od najdawniejszych czasów ludzie oddawali cześć naszej gwieździe, poczynając od neolitu na terenie dzisiejszej Wielkiej Brytanii i Irlandii, gdzie czczono przesilenie letnie, a kończąc na Inkach, którzy wierzyli, że są potomkami Inti – boga Słońca. Naszą historię, religie i mity przesyca symbolika solarna. W greckiej mitologii Słońce wędruje po nieboskłonie w rydwanie greckiego boga Heliosa, a u Aborygenów zamieszkujących północną Australię wciąż żywy jest mit bogini Słońca, która kroczy po niebie, dzierżąc w dłoni pochodnię, a rano i wieczorem maluje się ochrą. W chrześcijaństwie słońcu nie przypisuje się wielkiego znaczenia, ale i w nim niezwykle ważny jest motyw światła i duchowego odrodzenia.
Związek słońca i religii ma głęboki sens, ponieważ od samego zarania ludzkości to od słońca zależy, jak funkcjonujemy i postrzegamy otaczający nas świat. Naszym przodkom codzienny wschód i zachód słońca, a także zależne od pór roku zmiany w temperaturze, oświetleniu i dostępności pożywienia wydawały się czymś magicznym, a zarazem decydowały o ich całym życiu.
Wyobraźmy sobie życie w epoce kamienia łupanego. Nie ma kalendarzy, dzięki którym wiadomo, jaki jest dziś dzień, ani żadnych źródeł pisanych, dzięki którym można dowiedzieć się czegokolwiek o przeszłości. Nikt nie wie, że Ziemia jest okrągła i obraca się wokół własnej osi i wokół Słońca, jednej z wielu miliardów wielkich kul ognia unoszących się w pustce znanej jako przestrzeń kosmiczna. Nikt nie ma bladego pojęcia, że Słońce będzie wschodzić i zachodzić, i a pory roku będą następować po sobie przez bite pięć miliardów lat. A już nikomu nie śni się, że Słońce kiedyś się wypali, a zanim to nastąpi, powiększy się tak bardzo, że na rozgrzanej Ziemi nie pozostanie kropla wody, a cała planeta zmieni się w jałową pustynię.
Za to patrzymy w niebo i w wyobraźni pojawia się nam cały szereg postaci i związanych z nimi historii: wielka niedźwiedzica, zakuta w kajdany niewiasta, wielki heros, wąż. Ale najgłębszy szacunek wzbudza największe i najjaśniejsze ciało niebieskie, Słońce, oraz jego chłodny towarzysz o bladym obliczu – Księżyc. Gdy słońce jest blisko, kwitną rośliny, rozmnażają się zwierzęta, a ludziom jest ciepło i dobrze. Gdy słońce odchodzi, nastają ciężkie czasy.
W epoce kamiennej ludziom wydawało się, że słońce dysponuje własną wolą, na którą można w jakiś sposób wpłynąć. Dlatego zaczęli śledzić jego ruch po niebie, starając się zapamiętać, kiedy ta potężna istota wstaje i odchodzi każdego dnia. Jej cykliczne znikanie i magiczne pojawianie się kolejnego ranka przypominało znany im dobrze cykl narodzin i śmierci i zaczynało dawać nadzieję na odrodzenie po śmierci.
Nasi przodkowie w północnej Europie wyraźnie dostrzegali, że każdego dnia słońce coraz bardziej zbliża się do horyzontu, tak jakby chciało odejść. Towarzyszył temu wzmagający się ziąb, coraz większa ciemność i marniejące zbiory. Aż w końcu, na kilka krótkich, najzimniejszych, najciemniejszych i najtrudniejszych dni w roku, słońce zatrzymywało się, jakby zastanawiając się, co zrobić dalej (przesilenie po łacinie to solstitium, od sol – „słońce” i stit – „zatrzymane, bez ruchu”). Pojawiała się myśl, że może by tak ponownie wkraść się w jego łaski. Jeśli Słońce powróci, wzejdzie zboże, a bydło, świnie i owce się rozmnożą. Będzie można je hodować i zjeść, dzięki czemu przeżyją i ludzkie dzieci! Ale towarzyszyła temu niepewność: chociaż zawsze się udawało, to nie było gwarancji, że tak będzie i tym razem.
Zatem ludzie zbierali się, składali w ofierze zwierzęta i urządzali wielką ucztę, w czasie której starszyzna wykonywała skomplikowane rytuały, by obłaskawić Słońce. W ciemności pojawiała się nadzieja, że światło powróci, a na opustoszałej ziemi znów odrodzi się życie.
Dowody wskazujące na wagę przesileń słonecznych w życiu naszych przodków, w szczególności przesilenia zimowego, zebrano na niezliczonych stanowiskach archeologicznych na całym świecie – w Newgrange w Irlandii, Stonehenge w południowej Anglii, Machu Picchu w Peru czy kanionie Chaco w Nowym Meksyku. Jednak żyjącym w starożytności ludziom słońce jawiło się nie tylko jako abstrakcyjne bóstwo. Wiedzieli, że jego promienie można wykorzystać w celach leczniczych. Ze zdrowotnych właściwości światła słonecznego zdawali sobie sprawę antyczni Rzymianie, Grecy, Egipcjanie, a jeszcze wcześniej Babilończycy.
Prawie cztery tysiące lat temu Hammurabi radził swoim kapłanom, by w leczeniu chorób wykorzystywali działanie promieni słonecznych. W starożytnym Egipcie i Indiach wystawionymi na działanie słońca okładami z ekstraktów roślinnych leczono na przykład bielactwo nabyte, chorobę, o której dzisiaj wiemy, że jest spowodowana wymieraniem komórek odpowiedzialnych za pigmentację. Zauważono, że zwykłe zmielone zioła za sprawą światła słonecznego mogą zmienić się w skuteczne środki lecznicze.
Dopiero niedawno odkryto na nowo zalety takiego leczenia, znanego obecnie pod nazwą fotochemioterapii. W leczeniu niektórych nowotworów skóry używa się fotouczulaczy, specjalnych substancji, które zwiększają wrażliwość skóry na nadfiolet, dzięki którym można zniszczyć komórki rakowe. Fotochemioterapię stosuje się też coraz częściej w leczeniu trądziku. Nowoczesne kliniki chorób skóry stosują też samo światło ultrafioletowe, już bez fotouczulaczy, w leczeniu wyprysku i łuszczycy. Kluczowe okazują się tu jego właściwości przeciwzapalne.
Starożytni wykorzystywali promienie słoneczne nie tylko w leczeniu chorób skórnych. Papirus Ebersa, egipski dokument medyczny z około 1550 roku p.n.e., zaleca nacieranie olejkami i wystawianie na słońce obolałych części ciała. Skuteczność takich zabiegów potwierdzają współczesne badania zajmujące się wpływem światła słonecznego na nasze ciało. Słońce emituje nie tylko promieniowanie ultrafioletowe, ale pełne spektrum, wliczając w to światło widzialne – którego składowe widzimy w tęczy – a także promieniowanie podczerwone. Światło z dwóch przeciwległych biegunów tego spektrum jest w stanie wpłynąć na naszą percepcję bólu: promieniowanie podczerwone stosuje się obecnie w leczeniu przewlekłych dolegliwości bólowych, a także testuje się jego pozytywny wpływ na gojenie się ran. Z kolei światło ultrafioletowe stymuluje wytwarzanie endorfin, które również osłabiają wrażliwość na ból.
Grecki lekarz Hipokrates, powszechnie uważany za ojca medycyny, też zalecał kąpiele słoneczne, a w swojej lecznicy na greckiej wyspie Kos przeznaczył nawet na nie specjalne miejsce. Hipokrates wierzył, że światło słoneczne może mieć zbawienny wpływ w wielu chorobach, chociaż ostrzegał też przed nadmierną ekspozycją na słońce, a jego prośby o umiar w tym względzie są dziś aktualne jak nigdy wcześniej. To właśnie Hipokratesowi przypisuje się pierwszą wzmiankę o czerniaku, złośliwym nowotworze skóry.
Hipokrates stworzył również podstawy koncepcji, w której obserwacja pacjenta i zapis symptomów choroby są kluczowymi elementami opieki medycznej. I to właśnie jego legendarna wnikliwość doprowadziła do pierwszej znanej wzmianki o rytmie dobowym u ludzi niezwiązanym ze snem – był to zaobserwowany przez niego dwudziestoczterogodzinny cykl wysokości gorączki[1].
Podobnie jak inni starożytni medycy w odległych Indiach i Chinach, Hipokrates podkreślał wpływ pór roku na ludzkie zdrowie. Pisał: „Kto sztukę lekarską dokładnie przyswoić sobie pragnie, tak postępować winien: najprzód zbadać ma pory roku, jaki każda z nich wpływ wywierać może”[2].
Uznając, że choroby biorą się z nadmiaru bądź deficytu czterech podstawowych płynów: krwi, flegmy, żółci i czarnej żółci, Hipokrates wskazywał, że związane z porami roku zmiany w ich poziomach wywołują zmiany w intensywności chorób. Radził pacjentom, aby dostosowywali swoją dietę, rodzaj ćwiczeń fizycznych, a nawet częstotliwość współżycia seksualnego do pór roku, aby utrzymać te płyny w równowadze[3].
Areteusz z Kapadocji, kolejny znany lekarz starożytnej Grecji, zalecał kąpiele słoneczne osobom cierpiącym na apatię, a rzymski medyk Caelius Aurelianus przypisywał lecznicze właściwości zarówno światłu, jak i ciemności, zależnie od rodzaju dolegliwości. Solaria znajdowały się w wielu rzymskich domach i świątyniach, a kąpiele słoneczne zalecano jako szczególnie skuteczne w leczeniu epilepsji, anemii, paraliżu, astmy, żółtaczki, niedożywienia i otyłości.
Chociaż nie dysponujemy żadnymi pisemnymi dowodami z tamtych czasów na skuteczność tych metod, dziś jesteśmy w stanie wskazać wykorzystywane przez nie mechanizmy biologiczne. Na przykład bez słońca nasza skóra nie byłaby w stanie wytwarzać witaminy D, której poziom zmienia się w ciągu roku. Niektóre badania znalazły związek między niedoborem witaminy D a padaczką i anemią. Krzywicę również powoduje brak tej witaminy, a jej odpowiednia suplementacja pomaga w zapobieganiu infekcjom górnych dróg oddechowych i rozwojowi astmy.
Fototerapia jest dziś standardowo stosowana w leczeniu żółtaczki u noworodków. Światło z niebiesko-zielonego zakresu spektrum powoduje rozpad bilirubiny, barwnika odpowiedzialnego za tę chorobę. Stany takie jak bezsenność czy depresja, a także otyłość wiąże się obecnie z zaburzeniami zegara biologicznego, który można wyregulować poprzez systematyczny kontakt ze światłem dziennym, szczególnie z samego rana. Wiadomo również, że światło słoneczne zwiększa w mózgu produkcję serotoniny, substancji regulującej nastrój psychiczny, z kolei w leczeniu stanów maniakalnych obiecujące wyniki uzyskuje się, badając przebywanie w ciemności.

***

Sezonowe i dzienne cykle światła i ciemności – i ich wpływ na nasz organizm – są coraz częściej przedmiotem poważnych badań naukowych. To istotne zagadnienie w świecie, który tak bardzo różni się od świata naszych przodków i w którym jesteśmy narażeni na niespotykany wcześniej stres. Przez miliony lat nasz gatunek zasypiał, gdy na zewnątrz robiło się ciemno, a najaktywniejsze godziny dnia przypadały na czas, gdy świeciło słońce. Każdy, kto pracował w nocy lub doświadczył jet lagu* po długim locie samolotem, może potwierdzić, jak nieprzyjemne to doświadczenie. Bardzo trudno zasnąć, gdy organizm jest przekonany, że powinien czuwać, i na odwrót. Ale sen to tylko wierzchołek góry lodowej. Nocą zmniejsza się aktywność nerek, dzięki czemu powstaje mniej moczu i nie musimy tak często chodzić do toalety. Spada również temperatura wnętrza ciała, zwalniają nasze reakcje, a układ odpornościowy inaczej reaguje na infekcje. Rano, gdy wschodzi słońce i rozpoczyna się dzień, rośnie ciśnienie krwi i temperatura ciała, zaczynają wydzielać się hormony głodu, a nasz mózg i mięśnie wchodzą na wyższy bieg.
Te codzienne wahania określane są mianem rytmów dobowych, które są dla nas równie ważne jak dla pustynnych kojotów czy grzechotników, ożywiających się dopiero o zachodzie słońca. To właśnie za sprawą tych rytmów dopada nas jet lag albo ziewamy, gdy robi się ciemno. Rytmy te, kierując naszymi odruchami, zachowaniem i procesami metabolicznymi, przygotowują nas na regularnie powtarzające się wydarzenia w naszym bezpośrednim otoczeniu, takie jak posiłki czy poranne wstawanie, które same są ściśle związane z cyklem światła i ciemności. Światło i jego brak są głównymi impulsami, za pomocą których synchronizujemy nasz wewnętrzny rytm biologiczny z zewnętrznym rytmem dnia i nocy. Jeśli w dzień nie dociera do nas wystarczająco dużo światła lub gdy jesteśmy eksponowani na zbyt wiele sztucznego oświetlenia w nocy, nasz organizm wypada ze stanu równowagi i nie pracuje tak, jak powinien.
Rytmy dobowe zaczynają rozwijać się już u płodu, ale te, które odpowiadają za sen, pojawiają się dopiero kilka miesięcy po narodzinach. Ma to sens: noworodki muszą jeść mało i często, a długie okresy głębokiego snu mogłyby w tym przeszkadzać. Na szczęście dzięki sygnałom otrzymywanym w mleku matki niemowlęta są jednak trochę bardziej senne w nocy. Co ważne, w dobrym śnie pomaga im również kontakt ze światłem słonecznym w ciągu dnia.
W dorosłym życiu rytmy dobowe zawiadują temperaturą ciała, siłą fizyczną, zdolnością koncentracji, gospodarką hormonalną i wieloma innymi aspektami funkcjonowania naszego organizmu.
Światło słoneczne wywiera wpływ nie tylko na nasz zegar biologiczny, ale również na nasze zdrowie psychiczne i fizyczne. Większość z nas zdaje sobie sprawę, że światło słoneczne potrzebne jest do produkcji witaminy D, niezbędnej do budowy zdrowego szkieletu. Pojawia się jednak coraz więcej nowych – i niekiedy zaskakujących – dowodów na zbawienny wpływ pobytu na świeżym powietrzu. Kontakt ze światłem słonecznym, i to nawet już przed naszym narodzeniem, może ograniczać ryzyko wielu chorób, takich jak cukrzyca czy depresja. Niedawno wykazano ochronne działania słońca w przypadku stwardnienia rozsianego, jak również krótkowzroczności u dzieci. Pobyt na słońcu może obniżać ciśnienie krwi, osłabiać niepożądane reakcje układu odpornościowego, a nawet wpływać na nasz nastrój. I nawet jeśli nie wiemy nic konkretnego na ten temat, to większość z nas instynktownie szuka słońca. Nic dziwnego, skoro w świetle słonecznym nasze ciała zaczynają wydzielać endorfiny, czyli te same hormony, które odpowiadają za euforyczne stany po wysiłku fizycznym na przykład u biegaczy.
Nie przypadkiem odczuwamy pogorszenie nastroju czy lęk, gdy zostajemy pozbawieni dostępu do światła słonecznego. Gdy miotałam się jak ćma po podziemnych centrach handlowych w Las Vegas i odbijałam się od wielkich drzwi kasyn, powoli traciłam poczucie rzeczywistości. Przypominało mi się, jak bardzo brakuje nam słońca zimą lub gdy za dużo siedzimy w biurze. I jak ożywczo działa na nas zwyk­ły spacer, nawet przy niepogodzie.
Zaczęłam się zastanawiać, jak nienaturalny i niezdrowy jest nasz stosunek do słońca. Las Vegas to co prawda skrajny przypadek, ale i tak nasz kontakt ze słońcem jest z reguły o wiele słabszy niż kiedyś. W życiu naszych przodków obecne były mocne światło i ciemności, upały i przenikliwe zimno, wielkie uczty i głód, a wszystko to w bezpośrednim związku ze słońcem. Współcześnie staramy się unikać słońca w ciągu dnia, a wieczorem wystawiamy się na działanie żarówek, ekranów komputerów i grzejników i w ten sposób pozbawiamy się naturalnych sygnałów wskazujących porę snu. A ponieważ wykazujemy większą aktywność wieczorem niż kiedyś, to jemy największy posiłek dnia akurat w momencie, kiedy jesteśmy na niego najmniej fizjologicznie gotowi! Mało tego: musimy przedwcześnie budzić się do szkoły czy pracy, przez co chodzimy półprzytomni i podenerwowani. Nic dziwnego, że brak snu staje się coraz częstszą przyczyną problemów zdrowotnych. Wszechobecność sztucznego światła pozbawia nas najlepszego sposobu, byśmy mogli psychicznie i fizy­cznie odpocząć.
Niedoświetlone przestrzenie biurowe, kremy ochronne i ciągłe przebywanie we wnętrzach sprawiają, że brakuje nam promieniowania ultrafioletowego, które jest niezbędne do produkcji witaminy D przez skórę oraz – na co wskazuje coraz więcej badań – do regulacji naszego układu odpornościowego i ciśnienia krwi. Ograniczając kontakt ze słońcem, rezygnujemy z korzyści, jakie oferuje nam jego światło.
Nasze zwykłe godziny pracy w dzień, od dziewiątej rano do piątej po południu, są na szczęście z grubsza zsynchronizowane z rytmem dobowym. W 2007 roku, gdy pojechałam do Las Vegas, Międzynarodowa Agencja Badań nad Rakiem dodała pracę w nocy do oficjalnej listy prawdopodobnych czynników rakotwórczych. Kontakt z jasnym światłem w nocy, zarówno w przypadku pracowników na nocną zmianę, jak i bywalców kasyn, zmusza organizm do utrzymywania stanu gotowości wtedy, gdy powinien spać, i wywołuje mnóstwo negatywnych skutków. Istnieją badania, które wskazują, że praca w nocy oraz coraz mocniejsze oświetlenie w godzinach nocnych sprzyjają chorobom układu krążenia, cukrzycy typu 2, otyłości i depresji. Niektórzy naukowcy uważają nawet, że to właśnie sztuczne oświetlenie doprowadziło do epidemii tych schorzeń. Według innej teorii praca zmianowa prowadzi do tylu chorób, ponieważ spożywamy posiłki w czasie, gdy powinniśmy spać, przez co dochodzi do coraz poważniejszych zaburzeń naszego zegara biologicznego.
W ciągu ostatnich dwóch dekad rewolucyjne odkrycia na polu chronobiologii, dziedziny nauki zajmującej się cyklicznymi zmianami w naszych organizmach, ukazały nam kluczową rolę światła słonecznego. W 2017 roku Nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny, w uznaniu wkładu do wiedzy o ludzkim zdrowiu, otrzymali naukowcy zajmujący się rytmami dobowymi. Rytm dobowy wykazuje ekspresja prawie połowy naszych genów, wliczając w to geny związane z najważniejszymi chorobami ludzkości – nowotworami, chorobą Alzheimera, cukrzycą typu 2, chorobą wieńcową, schizofrenią i otyłością. Gdy zaburzamy ten rytm – śpiąc, jedząc lub uprawiając sport o niewłaściwej porze – podnosimy ryzyko wystąpienia wspomnianych chorób lub zaostrzenia ich symptomów. Co więcej, wiele podstawowych leków współczesnej medycyny wpływa na szlaki metaboliczne, które podlegają rytmom dobowym, a zatem skuteczność terapii zależy od pory zażywania lekarstw. Na przykład uszkodzenia zdrowych komórek wskutek działania radioterapii i chemioterapii stosowanych w leczeniu nowotworów mogą być znacznie lżejsze, jeśli będzie się wykorzystywać te metody w czasie, gdy komórki te odpoczywają.
Kwestia zegara biologicznego jest bardzo ważna również u osób cieszących się dobrym zdrowiem i tężyzną fizyczną. Specjalistów z dziedziny biochronologii zatrudniają najlepsi sportowcy, a NASA i amerykańska marynarka wojenna korzystają z najnowszych odkryć na tym polu, by pomóc astronautom i załogom okrętów podwodnych radzić sobie z systemem zmianowym i jet lagiem.
I nie chodzi tu tylko o światło słoneczne. Wiadomo coraz więcej o wpływie sztucznego światła na naszą gotowość do działania i zdrowie. Ponieważ wraz z wiekiem nasze rytmy dobowe zaczynają się wypłaszczać i stają się coraz mniej wyraziste, naukowcy badają, czy sztuczne oświetlenie mogłoby wspomóc dzienne światło w domach opieki. Wzmocnienie w ten sposób rytmów dobowych u osób starszych mogłoby przyczynić się do złagodzenia pewnych symptomów demencji. Niektóre szpitale używają oświetlenia imitującego światło dzienne, by pomóc ludziom po udarze mózgu i pacjentom cierpiącym na inne poważne choroby. Są również szkoły, które uciekają się do podobnej sztuczki, by ułatwić uczniom zasypianie, utrzymanie koncentracji w ciągu dnia i osiąganie wyższych ocen na egzaminach.
Lepsze zrozumienie naszej relacji ze światłem może być przydatne w wielu aspektach, przy czym chodzi tu zarówno o nasze zdrowie psychiczne, jak i fizyczne. Napisałam tę książkę, by pomóc czytelnikowi zrozumieć działanie zegara biologicznego i podpowiedzieć, jak podnieść jakość snu i swoją produktywność oraz jak radzić sobie z jet lagiem. Chciałam również pokazać pozytywny wpływ światła słonecznego na nasze zdrowie i wyjaśnić, jak go wykorzystać w racjonalny sposób.
Zdrowszy stosunek do słońca nie oznacza, że musimy od razu pozbyć się wszelkiej elektroniki i cofnąć się do średniowiecza. Ale warto uświadomić sobie, jak szkodliwy jest nadmiar światła w nocy i jego brak w dzień, i zastanowić się, jak poradzić sobie z tym problemem. Nasz gatunek powstał przecież na planecie, która obraca się wokół własnej osi, w czasach, gdy dzień był naprawdę dniem, a noc – nocą. Może warto do tego wrócić.

***

Przez tysiąclecia ludzie zdawali sobie sprawę, że słońce jest niezwykle ważne dla naszego zdrowia, a jego cykl dzienny i roczny – kluczowy dla zrozumienia wszechświata. Jednak obecnie nie zwracamy na to uwagi w codziennym życiu albo zupełnie o tym zapominamy.
Hipokrates zaleciłby nam obserwację, jak wraz z porami roku zmienia się nasz nastrój i poziom energii, i dopasowanie do tego stylu życia. Jednak ze względu na wygodę oraz wymagania obecnego systemu pracy współcześnie działamy dokładnie w taki sam sposób przez cały rok. Oczekuje się od nas również, że będziemy zawsze tak samo towarzyscy. Zimę traktujemy jedynie jako pewną niedogodność i zamiast starać się wykorzystać naturalne światło w ciągu dnia, wolimy przez długie godziny siedzieć w świetle żarówek i cieple kaloryferów. To jednak może mieć zły wpływ na nasze zdrowie psychiczne. Udowodniono, że kontakt z jasnym światłem, szczególnie wcześnie rano, jest skutecznym sposobem na zimową depresję. Jednak my korzystamy z oświetlenia i ogrzewania jeszcze długo po zapadnięciu zmroku i do tego spędzamy dużo czasu przed ekranami, które również emitują światło. To wszystko sprawia, że maleją nasze szanse na zdrowy, głęboki sen.
Starożytni mieli rację, gdy umieścili słońce w samym centrum swojego świata. Bez światła słonecznego nie powstałoby życie na Ziemi, a jego wpływ na nasze zdrowie jest dziś równie duży jak przed wiekami. Ale nie wolno nam zapominać o ciemności: naturalny cykl dnia i nocy zawiera się we wszystkim, co robimy, począwszy od snu, poprzez ciśnienie krwi, skończywszy na długości życia. Gdy żyjemy niezgodnie z tym cyklem, przesiadując w pomieszczeniach i spędzając długie wieczorne godziny przy sztucznym świetle, narażamy się na daleko idące konsekwencje, z których dopiero zaczynamy sobie zdawać sprawę.

* Oficjalna nazwa tego zaburzenia w języku polskim to „zespół nagłej zmiany strefy czasowej”, jednak ze względów stylistycznych w niniejszym przekładzie stosowany jest angielski termin jet lag, występujący w potocznej polszczyźnie (wszystkie przypisy dolne pochodzą od tłumacza).

 
Wesprzyj nas