Z książki „Klucz do nieśmiertelności” dowiemy się między innymi, dlaczego warto używać nici dentystycznej i oddawać krew oraz dlaczego warto wypić rano podwójne espresso.
Jak przeciwdziałać starzeniu się? Dlaczego mieszkańcy niektórych rejonów świata cieszą się dwa razy dłuższym życiem niż inni? Dlaczego optymiści później się starzeją?
Próbując znaleźć odpowiedzi na te i inne pytania, Nicklas Brendborg zabiera nas w ekscytującą podróż dookoła świata: od Morza Grenlandzkiego przez Wyspę Wielkanocną po afrykańskie królestwa golców piaskowych. Na naszej drodze spotkamy komórki zombie, młodniejące meduzy oraz rekina, który widział zatonięcie Titanica.
Z książki „Klucz do nieśmiertelności” dowiemy się, dlaczego warto używać nici dentystycznej i oddawać krew, dlaczego warto wypić rano podwójne espresso i dlaczego spotkanie z irytującym kuzynem wbrew pozorom wcale nie skraca naszego życia, tylko je wydłuża.
„Kimkolwiek jesteś i gdziekolwiek czytasz tę książkę, mam nadzieję, że wrócisz z tej podróży zadowolony”.
– Nicklas Brendborg
Klucz do nieśmiertelności
Natura i jej sposoby na długowieczność
Przekład: Alicja Głuszak
Wydawnictwo Copernicus Center Press
Premiera: 17 kwietnia 2024
FONTANNA MŁODOŚCI
W 1493 r. z miasta portowego Kadyks położonego w Hiszpanii wypłynęło 17 okrętów. Po krótkim odpoczynku na Wyspach Kanaryjskich ekspedycja ruszyła dalej przez Atlantyk. Pewnie myślisz, że szukali drogi do Indii, ale nie, nie tym razem.
Była to druga podróż do Ameryki Krzysztofa Kolumba, którego zamiarem było założenie pierwszej hiszpańskiej osady w Nowym Świecie. Aby tego dokonać, Kolumb zabrał ze sobą ponad tysiąc ochotników. Znajdował się wśród nich ambitny młody Hiszpan, Juan Ponce de León. Gdy ekspedycja dotarła do celu, który stanowiła tropikalna wyspa Hispaniola[1], Ponce de León postanowił tam osiąść. Po pewnym czasie został szanowanym dowódcą wojskowym i właścicielem ziemskim.
W tamtych czasach z Nowego do Starego Świata napływały rozmaite legendy o tajemniczych lądach, ich dziwnych mieszkańcach i – co najważniejsze – ogromnych bogactwach. Pewnego dnia jedna z takich opowieści dotarła do Ponce de Leóna. Obiecywała ona nowe ziemie na północ od Hispanioli. Żeglarz szybko zebrał załogę i wyruszył w rejs z nadzieją, że obietnica się spełni. Ekspedycja popłynęła wzdłuż Bahamów i wkrótce natrafiła na nowy, nieznany dotąd ląd, który nazwano La Florida, ze względu na mnogość kwiatów tworzących jego krajobraz.
Hiszpanie nie zwlekali z eksploracją najechanej ziemi i szybko natknęli się na plemię rdzennych mieszkańców. Podczas jednego z takich spotkań tubylcy opowiedzieli żeglarzom o pewnym mitycznym źródle, które nazywali „Fontanną Młodości”. Jego wody miały mieć właściwości lecznicze i rzekomo były w stanie przywrócić młodość nawet starcom. Jednakże Indianie utrzymywali, że żaden z nich nie pamięta, gdzie źródło się znajduje. I nie, w żadnym razie nie wymyślili tej historii po to, by najeźdźcy zostawili ich w spokoju. To była najświętsza prawda.
W kolejnych latach hiszpańska ekspedycja przeczesywała wybrzeże Florydy, szukając w każdym jego zakątku owej legendarnej krynicy nieśmiertelności. Pełni nadziei zdobywcy wskakiwali do każdego słodkowodnego źródła, na jakie trafili – dość odważnie, zważywszy na liczebność populacji aligatorów na Florydzie. Oczywiście mitycznego obiektu swojego pożądania nigdy nie znaleźli, za to wszystkich po kolei dopadł równie mityczny Tanatos[2].
No dobra, poważni historycy pewnie powiedzą, że opowieść o Fontannie Młodości można włożyć między bajki. Na szczęście ja nie jestem poważnym historykiem, pozwalam więc sobie rozpocząć niniejszą książkę od tej wymownej, choć mało prawdopodobnej legendy.
W rzeczywistości Ponce de León i jego ludzie zapewne szukali tych samych bogactw, co wszyscy inni w tamtym czasie – ziemi, złota, przypuszczalnie niewolników i bez wątpienia także kobiet. Niemniej jednak opowieści o poszukiwaniu sposobów na wymiganie się od wiecznego snu funkcjonują w każdej znanej nam cywilizacji. Znamy relacje o odmładzających źródłach i eliksirach nieśmiertelności z czasów starożytnej Grecji Aleksandra Wielkiego, z okresu wypraw krzyżowych, z czasów starożytnych Indii, starożytnych Chin, starożytnej Japonii i wielu innych dawnych kultur.
Właściwie mówi o tym jedno z najstarszych dzieł literackich. W Eposie o Gilgameszu, liczącym ponad 4 tys. lat, pewien król opuszcza swój lud i udaje się na koniec świata w poszukiwaniu – zgadliście – nieśmiertelności. Dążenia człowieka współczesnego niewiele się pod tym względem różnią. Chociaż zasadniczo odeszliśmy już od magicznych źródeł i cudownych eliksirów, to pragnienie odkrycia sekretu wiecznej młodości towarzyszy nam nadal. Dzięki postępowi cywilizacyjnemu główną przestrzenią rozważań o nieśmiertelności są obecnie już nie legendy czy mity, lecz badania naukowe. Można by pomyśleć, że oznacza to ciągły rozwój, ale historycznie nie zawsze tak było. W dążeniu do zrozumienia procesów starzenia się nauce też zdarzało się błądzić. Przykład poniżej.
Na początku XX w. niektórzy naukowcy twierdzili, że świetnym środkiem na odmłodzenie mogą być ekstrakty ze zwierzęcych gruczołów. Co więcej, jeden z przedstawicieli tego nurtu, chirurg Siergiej Woronow, był przekonany, że spożywanie ekstraktów i przyjmowanie wlewów ze zwierzęcych tkanek to za mało i że aby uzyskać pożądany efekt, zwierzęcą tkankę trzeba człowiekowi przeszczepić. Na podstawie własnych badań, przeprowadzonych w Egipcie nad wykastrowanymi mężczyznami, Woronow wysunął wniosek, że do odmładzania najlepiej nadają się jądra.
W związku z tym zaczął przeszczepiać swoim pacjentom skrawki jąder… małp. Dla zwykłych ludzi praktyka ta była na tyle dziwaczna, że trzymali się od niej jak najdalej. Ale piękni i bogaci stracili dla niej głowę; tłumnie ustawiali się w kolejkach, by wypróbować na sobie magiczną przeciwstarzeniową technikę Woronowa. Zainteresowanie przeszczepami było tak duże, że Woronow zbił na nich niezły majątek i wkrótce zaczął nawet mieć problemy z pozyskiwaniem małpich narządów. Żeby zapewnić sobie stałe zaopatrzenie, kupił więc zamek, w którym zamknął biedne zwierzęta, a następnie zatrudnił do ich hodowli trenera cyrkowego.
Oczywiście dalsze losy pacjentów Woronowa nie zapisały się w historii inaczej niż jako żart. Ani pacjenci, ani sam Woronow nie uniknęli naturalnych konsekwencji upływu lat, podobnie jak Ponce de León z załogą. I tak samo będzie z nami – chyba że nauka znajdzie lepsze rozwiązania niż te, które szczęśliwie przeszły już do historii.
O tym właśnie jest ta książka: jak „umrzeć młodo”, lecz możliwie najpóźniej. Innymi słowy, mówi ona o długowieczności i zdrowych nawykach w kontekście obserwacji przyrodniczych oraz badań naukowych. Obiecuję, że nie trzeba będzie przyszywać sobie zwierzęcych jąder do uda ani pluskać się z mięsożernymi gadami. Jednak będzie to podróż pełna wrażeń.
CZĘŚĆ I
CUDA NATURY
ROZDZIAŁ 1
KSIĘGA REKORDÓW DŁUGOWIECZNOŚCI
Pod powierzchnią zlodowaciałego Morza Grenlandzkiego sunie olbrzymi cień. Sześciometrowy gigant nie lubi pośpiechu; jego maksymalna prędkość to niecałe trzy kilometry na godzinę.
Po łacinie nazywa się Somniosus microcephalus, czyli – jak można by przetłumaczyć – „lunatyk z maleńkim mózgiem”. Polska nazwa jest zdecydowanie mniej stygmatyzująca – rekin polarny[3]. Choć nazwa łacińska sugeruje, że ryba ta nie jest ani szybka, ani specjalnie bystra, to w jej żołądku znajdywano szczątki fok, reniferów, a nawet niedźwiedzi polarnych.
Nasz tajemniczy jegomość daje sobie czas, ponieważ czas jest czymś, czego mu nie brakuje. Gdy powstały Stany Zjednoczone, był już starszy niż ktokolwiek w historii ludzkości. Gdy zatonął Titanic, miał 281 lat. I chociaż właśnie stuknęło mu 390 lat, badacze szacują, że może pożyć jeszcze kilka kolejnych.
Nie znaczy to, że rekin polarny nie boryka się z żadnymi problemami. Jego oczy są zainfekowane bioluminescencyjnymi pasożytami, przez co stopniowo osłabia mu się wzrok, i pomimo swoich imponujących rozmiarów ma tego samego wroga, co wszystkie inne niejadalne ryby – Islandczyków. Mięso rekina polarnego jest niejadalne, bo zawiera spore ilości toksycznej substancji zwanej kwasem trimetyloaminowym. Sprawia ona, że po spożyciu tej ryby doznaje się zawrotów głowy czy też „upojenia rekinowego”. Ale oczywiście dzielni mieszkańcy Islandii znaleźli na to sposób[4].
Jednakże dla nas istotne jest to, że rekin polarny zasługuje na pierwsze miejsce w pewnym rankingu. I właśnie tam go znajdziemy. Za sprawą imponującej długości życia ryba ta jest najdłużej żyjącym znanym nam kręgowcem. A jako kręgowiec – czyli zwierzę mające kręgosłup – właściwie jest naszym dalekim krewnym. Na pierwszy rzut oka może i nie jesteśmy do siebie zbyt podobni, ale jednak nasza podstawowa anatomia jest taka sama: serce, wątroba, układ pokarmowy, dwie nerki, mózg.
Oczywiście na drzewie ewolucji bardzo nam do siebie daleko. Ludzie są ssakami, a zatem pewnych kluczowych cech z rekinem polarnym nie dzielimy. W biologii istnieje sprawdzona reguła mówiąca, że im dane zwierzę znajduje się bliżej nas ewolucyjnie, tym więcej dowiadujemy się o nas samych, kiedy je badamy. Oznacza to, że więcej nauczymy się o sobie, badając ryby niż badając owady, ale – idąc dalej tym tokiem myślenia – badając ryby, nauczymy się mniej niż badając na przykład ptaki i gady, a zwłaszcza badając naszych najbliższych krewnych – pozostałe ssaki.
Co dosyć niezwykłe, rekin polarny dzieli przestrzeń życiową z innym rekordzistą długowieczności, spokrewnionym z nami znacznie bliżej. Jeśli podczas żeglowania po wodach okalających Grenlandię dopisze ci szczęście, być może go spotkasz, to niespełna 20-metrowy wal grenlandzki. Chociaż cechy zewnętrzne tego wieloryba również nie przypominają naszych, to jego „instalacja wewnętrzna” dużo bardziej przypomina ludzką niż ta rekina polarnego. Wieloryby – zupełnie jak my – mają duże mózgi (nawet w stosunku do rozmiarów ciała), serca z czterema komorami, płuca[5], a także wiele innych upodabniających je do nas cech.
Dawniej polowano na te wspaniałe zwierzęta ze względu na ich tłuszcz, stosowany w lampach olejowych. Na szczęście obecnie są już pod ochroną. Na polowania zezwala się tylko rdzennym mieszkańcom, m.in. ludności Inupiatów z Alaski, i tylko w celu zaspokojenia potrzeb żywieniowych, tak jak to robili od zawsze. Czasem po udanym polowaniu ludzie ci udają się do władz lokalnych, by zdać wydobyte z wielorybiego tłuszczu stare groty harpunów. Są to ślady nieudanych polowań, które odbywały się jeszcze w XIX wieku! Odzyskane narzędzia w połączeniu z nowoczesnymi metodami molekularnymi pozwoliły ustalić, że wale grenlandzkie mogą żyć ponad 200 lat. Są rekordzistami długości życia wśród ssaków.
Dalej od nas na drzewie ewolucji odnajdziemy jeszcze bardziej imponujące przypadki długowieczności. Właściwie najlepszy przykład stanowią drzewa, które de facto nie starzeją się wcale. Przynajmniej nie w powszechnym rozumieniu tego terminu. Podczas gdy w naszym przypadku ryzyko śmierci wzrasta wraz z wiekiem, drzewa z upływem czasu stają się coraz większe, silniejsze i odporniejsze. Oznacza to, że z każdym rokiem życia ryzyko śmierci drzewa maleje – przynajmniej do momentu, gdy drzewo urośnie na tyle, że jest je w stanie powalić burzowy wiatr. Ale jest to wówczas śmierć wskutek wypadku, która nie ma nic wspólnego z procesami starzenia się.
Niektóre drzewa są zatem naprawdę stare, zaś jeden z najstarszych okazów to Methuselah – sosna długowieczna licząca ok. 5 tys. lat. Jej dokładna lokalizacja, gdzieś w kalifornijskich Górach Białych, jest utrzymywana w tajemnicy. Gdy Methuselah wykiełkowała z gleby, Egipcjanie wciąż jeszcze budowali piramidy, a po Wyspie Wrangla u wybrzeży Syberii nadal błąkały się ostatnie mamuty.
Ale nawet Methuselah to małolat przy innym gałęzistym rekordziście. W lesie państwowym Fishlake w stanie Utah, z grubsza 600 kilometrów na północny wschód od Methuselah, rośnie topola osiowa zwana Pando. Pando (z łaciny „rozprzestrzeniam się”) to właściwie nie tyle pojedyncze drzewo, co pewien superorganizm – ogromna sieć korzeni pokrywająca obszar odpowiadający ok. jednej ósmej powierzchni Central Parku w Nowym Jorku[6].
Pando jest najcięższym organizmem na naszej planecie. Wyrasta z niej ponad 40 tys. osobnych drzew. Większość z nich żyje 100–130 lat i ginie podczas burz, pożarów itd. Jednak Pando nieustannie wypuszcza nowe pędy, a sieć korzeniowa tworząca ten superorganizm ma ponad 14 tys. lat.
Podczas gdy niektóre organizmy mogą żyć znacznie dłużej niż my, inne bardzo różnią się od nas nie tyle długością życia, co trajektoriami starzenia się. Można ująć to tak, że u niektórych organizmów starzenie się „odbywa się” w całkowicie inny sposób niż u nas.
Ludzie starzeją się wykładniczo; po osiągnięciu dojrzałości płciowej ryzyko śmierci podwaja się u nas średnio co osiem lat. Wynika to z danej nam fizjologii, która stopniowo podupada, czyniąc nas coraz bardziej kruchymi. Nasz sposób zbliżania się do schyłku życia występuje najczęściej i współdzielimy go z większością zwierząt, z którymi na co dzień mamy styczność. Aczkolwiek w żadnym razie nie jest to jedyny wzorzec starzenia się występujący w przyrodzie.
Istnieje wyjątkowo dziwna grupa zwierząt, które podejmują się rozrodu tylko raz, by zaraz potem błyskawicznie się zestarzeć. Zjawisko to nazywa się semelparycznością. Jeśli lubisz filmy przyrodnicze, być może skojarzysz je z łososiem pacyficznym, a konkretnie z jego cyklem rozwojowym.
Łososie pacyficzne wykluwają się w małych strumieniach, gdzie rozwijają się we względnym bezpieczeństwie. Następnie kierują się do morza, w którym pozostają aż do osiągnięcia dojrzałości płciowej. Wówczas przychodzi czas na spłodzenie nowego pokolenia. Niestety łososie pacyficzne rozmnażają się wyłącznie w tych strumieniach, w których wcześniej same przyszły na świat. Oznacza to, że te biedne ryby muszą płynąć z powrotem w głąb lądu – czasami przez setki kilometrów – pod prąd i pod górę. Fakt, że jakakolwiek ryba, płynąc w górę rzeki, potrafi pokonać wodospad przeskakując go, wciąż wprawia mnie w zdumienie. To w istocie jazda bez trzymanki.
Niestety na tym nie koniec wyzwań, z jakimi mierzą się łososie. Jak wiadomo, ich mięso jest pyszne, a oprócz nas wiedzą o tym również inne zwierzęta. Kiedy więc łososie rozpoczynają migrację, u brzegu rzeki na ucztę czekają już drapieżniki – niedźwiedzie, wilki, orły, czaple i wiele innych. Aby zwiększyć swoje szanse na przetrwanie, łosoś pacyficzny zalewa swoje ciało hormonami stresu i zupełnie przestaje jeść. Każdego kolejnego dnia i każdej kolejnej nocy prowadzi niestrudzoną walkę przeciwko Matce Naturze. Większość łososi nie dociera do celu, ale te nieliczne, którym się udaje, dają początek nowemu pokoleniu dokładnie tam, gdzie zaczęło się ich własne życie.
Można by pomyśleć, że dokonawszy takiego wyczynu tej dzielnej rybie nie powinno być trudno wrócić do morza. W końcu miałaby z górki, a do tego sprzyjałby jej nurt. Ale łosoś wyzwania nawet nie podejmuje. Po spłodzeniu potomstwa zaczyna stopniowo dokonywać żywota, obumierając jak zerwane polne kwiaty. W kilka dni po ukryciu zapłodnionej ikry w piaszczystym dnie rzeki całe pokolenie rodziców ginie.
W zasadzie te dosyć osobliwe i raczej tragiczne koleje losu są w przyrodzie spotykane częściej, niż by się wydawało. Oto garść innych przykładów, które bardzo lubię:
Kiedy samica ośmiornicy złoży jaja, jej otwór gębowy zasklepia się i zwierzę zupełnie przestaje jeść. Oddaje się bez reszty opiece nad potomstwem, a kilka dni po wykluciu się młodych umiera.
Samce chutliwca brunatnego (Antechinus stuartii), australijskiego torbacza podobnego do myszy, w okresie godowym robią się tak agresywne i zestresowane, że po wszystkim umierają z wyczerpania.
Cykady spędzają większość życia (nawet 17 lat) pod ziemią, a na powierzchnię wychodzą tylko po to, by złożyć jaja. Wkrótce po tym umierają.
Osobniki dorosłe jętek żyją nie dłużej niż dzień lub dwa. Istnieje też pewien rodzaj much, które w ogóle nie mają otworu gębowego i żyją przez ok. pięć minut. Ich jedyną misją jest rozród.
Podobny wzorzec obserwujemy również w świecie roślin. Agawa amerykańska – w krajach anglojęzycznych nazywana też „rośliną stuletnią” – może żyć przez dekady, ale wkrótce po zakwitnięciu (po raz pierwszy i ostatni) usycha i umiera.
Na przeciwnym biegunie można umieścić zwierzęta, które nie starzeją się wcale, a przynajmniej nie według tradycyjnej definicji tego procesu. Za przykład mogą tu posłużyć homary. Identycznie jak drzewa, król skorupiaków z upływem czasu ani nie słabnie, ani nie traci płodności. Właściwie dzieje się dokładnie na odwrót – homary przez całe życie nieustannie rosną i z biegiem lat robią się coraz silniejsze. Rzecz jasna nie oznacza to, że żyją wiecznie. Natura bywa bezlitosna, więc ostatecznie drapieżniki, konkurenci, choroby lub wypadki losowe doprowadzają do nieuchronnego. A nawet jeśli tak się nie dzieje, koniec końców największe homary umierają wskutek problemów fizycznych związanych ze swoim dużym rozmiarem. W każdym razie sędziwy wiek homara z pewnością nie oznacza dla niego stopniowego podupadania na zdrowiu, typowego dla schyłku ludzkiego życia.
Znamy także organizmy, które, chcąc przedłużyć sobie życie, opracowały naprawdę osobliwe triki. Niektóre bakterie mogą na przykład wejść w pewnego rodzaju stan uśpienia, żeby „przespać” trudne czasy. Pod wpływem stresu taka bakteria przekształca się w kompaktową strukturę przypominającą nasiono. Struktura ta, nazywana endosporą lub przetrwalnikiem, jest odporna na wszystko, na co natura może ją narazić – nawet na ekstremalne gorąco i promieniowanie ultrafioletowe. Wewnątrz takiej struktury wszystkie procesy, które normalnie są niezbędne do utrzymania bakterii przy życiu, zostają wstrzymane. To tak, jakby taki mikroorganizm już nie żył. Jednakże przetrwalnik zachowuje zdolność odbierania sygnałów z otoczenia. Gdy nadchodzą lepsze czasy, bakteria może wyjść ze swojej kapsuły ratunkowej i wrócić do pełni dawnego życia, jak gdyby nigdy nic.
Trudno powiedzieć, jak długo taki stan uśpienia może trwać. Być może nie ma górnej granicy? Badacze w laboratoriach regularnie ożywiają endospory liczące ponad 10 tys. lat. Są też doniesienia o przetrwalnikach wybudzonych nawet po milionach lat spoczynku.
Niemniej jednak nagrodę główną w konkursie „Jak oszukać śmierć?” przyznałbym maleńkiej meduzie z rodzaju Turritopsis. Dla niewprawnego oka Turritopsis wygląda nieszczególnie. Ta maleńka meduza jest rozmiaru paznokcia u ręki, a jej życie polega na dryfowaniu w wodzie i jedzeniu planktonu.
Jednak gdy ją odpowiednio potraktować, może wyjawić swój sekret. Kiedy bowiem stworzonko to doznaje stresu – na przykład z powodu braku pożywienia lub nagłej zmiany temperatury wody – dzieje się coś niezwykłego: przekształca się ze swojej postaci dorosłej z powrotem do stadium tzw. polipa. To tak, jakby motyl na powrót stał się gąsienicą! Albo jakby po stresującym dniu w pracy znów zostać przedszkolakiem.
Gdy Turritopsis wraca do stadium polipa, to w istocie młodnieje. Potem może zacząć rosnąć od nowa, bez żadnych fizjologicznych wspomnień tego, że kiedyś była już starsza. Ten zoologiczny przypadek Benjamina Buttona wyda się jeszcze bardziej zdumiewający, gdy uzmysłowimy sobie, że według badaczy Turritopsis może tak się odmładzać bez końca. Oczywiście życie takiej drobinki w ogromnym oceanie nie ma szansy trwać wiecznie. Coś ją w końcu zje. Ale jest całkiem prawdopodobne, że w bezpiecznych warunkach laboratoryjnych Turritopsis jest w stanie żyć wiecznie. Gatunek ten stanowi przykład świętego Graala badań nad procesami starzenia się – biologicznej nieśmiertelności.
Jak to jednak zwykle bywa z dobrymi pomysłami, istnieją szanse, że wpadł na niego jeszcze ktoś inny. Chociaż Turritopsis to mój ulubiony przykład na cofanie zegara biologicznego, przyroda dostarcza paru kolejnych. Można do nich zaliczyć inną „nieśmiertelną” meduzę z rodzaju Hydra, a także prymitywnego robaka płaskiego (płazińca) z rodzaju Planaria. Gdy pożywienia jest pod dostatkiem, Planaria, podobnie jak Turritopsis, wiedzie zupełnie zwyczajne życie. Ale gdy go zabraknie, stosuje specjalną sztuczkę. Głodująca Planaria zaczyna zjadać samą siebie, począwszy od najmniej istotnych części, i kontynuuje, aż nie zostanie z niej nic poza układem nerwowym. Pozwala jej to zyskać na czasie w oczekiwaniu na rychłą poprawę warunków życia. Kiedy bowiem wyczuwa, że lepsze czasy nadchodzą, jest w stanie odbudować swoje ciało i zacząć żyć od nowa. Gdy jej rówieśnicy poumierają ze starości, odmłodzona Planaria będzie sobie pływać nadal, pełna młodzieńczej energii. Zdolności regeneracyjne są u niej tak duże, że można ją przeciąć na pół i uzyskać, zamiast dwóch martwych połówek, dwa nowe żyjące stworzenia.
Wyobraź sobie, co by było, gdybyśmy któregoś dnia dowiedzieli się, w jaki sposób organizmy te dokonują takich cudów…
Jak już wiemy, do długowiecznych zwierząt należą wale grenlandzkie. Równie imponującymi osiągnięciami mogą się poszczycić rekiny polarne i żółwie olbrzymie. Dostrzegasz tu jakaś regułę? A co gdybym ci powiedział, że przeciętna mysz będzie szczęściarą, jeśli dożyje dwóch lat – nawet w bezpiecznych warunkach laboratorium?
Wspólną cechą długowiecznych zwierząt jest ich rozmiar. Duże zwierzęta przeważnie żyją dłużej niż małe. Wieloryby, słonie i ludzie żyją długo, w przeciwieństwie do większości gryzoni.
Na gruncie ewolucji można to uzasadnić tak, że wielkość chroni przed drapieżnikami. Kiedy ryzyko stania się czyimś obiadem spada, ewolucyjnie może się opłacić zwolnienie tempa życia, a to oznacza dłuższy okres dojrzewania, mniej liczne potomstwo (które trzeba dłużej pielęgnować), oraz inwestycję w utrzymywanie dobrej kondycji organizmu. Z drugiej strony, jeśli przedstawiciele danego gatunku żyją w ciągłym zagrożeniu, inwestowanie w przyszłość nie ma większego sensu. Osobnik z takiego gatunku powinien raczej jak najszybciej dojrzeć, spłodzić mnóstwo potomstwa i mieć nadzieję, że los okaże się łaskawy przynajmniej dla części młodych. Innymi słowy, nie powinien za dużo „myśleć o przyszłości”, tylko skupić się na teraźniejszości.
Jednym z przykładów, które doskonale ilustrują ten kompromis, są oposy. Kiedy biolog Steven Austad badał te małe torbacze w wenezuelskim lesie deszczowym, w pewnym momencie zaczął się zastanawiać, dlaczego te ssaki tak szybko się starzeją. Gdy udawało mu się schwytać tego samego osobnika po raz drugi, zauważał różnice fizyczne nawet po kilku miesiącach.
Na fotografiach las deszczowy wygląda na istny raj, ale w rzeczywistości to dla jego mieszkańców raczej tropikalny koszmar. Za pniem każdego drzewa czai się niebezpieczeństwo, a cykl życia zamieszkującego taki las oposa zdaje się to odzwierciedlać. Prędzej czy później i tak coś go dopadnie, zatem ewolucja tych zwierząt poszła w takim kierunku, że nie inwestują one za bardzo w utrzymanie dobrej kondycji organizmu. Ich główną misją jest wydanie potomstwa, zanim przyjdzie im dokonać żywota w paszczy jakiegoś drapieżnika.
Austadowi udało się również znaleźć populację oposów żyjącą w miejscu jawiącym się jako oposi raj. Na wyspie Sapelo, leżącej u wybrzeży stanu Georgia w USA, nie ma drapieżników, a miejscowe torbacze spędzają dni na beztroskim wygrzewaniu się w słońcu. Populacja ta żyje we względnym bezpieczeństwie od tysięcy lat. Dlatego w toku ewolucji długość życia jej przedstawicieli zwiększyła się względem ich kontynentalnych kuzynów. Kiedy bowiem szansa przeżycia wzrasta, inwestycja w dobrostan organizmu robi się bardziej opłacalna.
To, że względnie bezpieczne warunki umożliwiają wydłużenie życia danego gatunku na drodze ewolucji, wyjaśniałoby też nasz własny szczególny status. Bo chociaż jesteśmy dużymi ssakami, żyjemy dłużej, niż można by sądzić na podstawie samych naszych rozmiarów. Zawdzięczamy to prawdopodobnie uplasowaniu się na szczycie łańcucha pokarmowego. Większość zwierząt jest na tyle bystra, by trzymać się od nas z daleka, a te, którym tej bystrości zabrakło, zapłaciły za to wysoką cenę w epoce kamienia.
Co ważne, hipoteza ta wyjaśnia też niektóre wyjątki od reguły mówiącej o zależności długości życia od rozmiarów ciała. Większość zwierząt, którym udaje się żyć dłużej na przekór temu trendowi, dzieli pewną cechę adaptacyjną, pomocną w przypadku konieczności uciekania przed drapieżnikami: umiejętność latania. Tym sposobem ptaki żyją dłużej niż tej samej wielkości ssaki, a jedyne latające ssaki – nietoperze – żyją trzy i pół raza dłużej niż inne ssaki tych samych rozmiarów.
Skoro już cię przekonałem, że duże zwierzęta żyją dłużej niż małe, powiedz mi, która z tych dwóch ras psów jest bardziej długowieczna – dog niemiecki czy chihuahua? Jeśli kochasz psy, a zwłaszcza te duże, pewnie już wiesz, że w waszej historii miłosnej występuje pewien tragiczny wątek: otóż duże psy nie żyją zbyt długo. Dogi niemieckie zazwyczaj dożywają ok. 8 lat, a małe psy, na przykład rasy chihuahua, Jack Russell czy lhasa apso, mogą żyć nawet ponad dwa razy dłużej. Zatem chociaż gatunki dużych zwierząt ogólnie żyją dłużej niż małe, to w obrębie danego gatunku reguła jest odwrotna, czyli małe osobniki żyją dłużej niż duże. Przykładowo, kuce żyją dłużej niż większe konie, a wśród myszy rekordzistką gatunkową jest mysz karłowata Ames.
Idąc dalej, samice ssaków prawie zawsze żyją dłużej niż samce tego samego gatunku. Niezależnie od tego, czy mowa o lwach, jeleniach, pieskach preriowych, szympansach, gorylach czy o nas, ludziach, reguła jest ta sama. Ale dlaczego? Być może m.in. dlatego, że samice ssaków są niemal zawsze mniejsze niż ich męskie odpowiedniki. Jeśli chodzi o ludzi, mężczyźni mają o 15–20% większe ciała i żyją średnio o kilka lat krócej niż kobiety. Z kolei w przypadku kilku gatunków ssaków, których samice i samce są tej samej wielkości, na przykład hien, samice i samce cechują się też z grubsza taką samą długością życia.
Najwyższy czas poznać zwierzę, które wśród badaczy zgłębiających temat przedłużania życia cenione jest szczególnie.
Nasza gwiazda anti-agingu pochodzi z Afryki Wschodniej, ale nie da się jej wypatrzyć w rozległym krajobrazie sawanny. Wystarczy jednak pokopać kilkanaście centymetrów w głąb ziemi, by zobaczyć, jak ten mały gryzoń czmycha przed nami, znikając w swoich kilkukilometrowych tunelach.
Golec piaskowy, bo o nim mowa, bynajmniej nie jest ulubieńcem naukowców z uwagi na swoją aparycję. Wyobraź sobie szczura z najgorszego koszmaru i czytaj dalej… Golec jest niemal łysy, a jego skóra – różowa i pomarszczona i wystają z niej pojedyncze długie włosy. Wydłużone zęby gryzonia, potrzebne mu do kopania, znajdują się na zewnątrz jamy gębowej, zaś jego ledwo działające oczy to tylko maleńkie czarne kropki.
Jednak pomimo swojego odpychającego wyglądu golce piaskowe wiodą całkiem udane życie towarzyskie. Ich wschodnioafrykańskie podziemne królestwa są budowane i utrzymywane przez kolonie liczące 20–300 osobników, które nieustanie patrolują swoje tunele, wypatrując wrogów i jedzenia.
Po pracy członkowie kolonii przesiadują w kwaterach głównych, gdzie znajdują się spiżarnie, sypialnie, a nawet toalety. W kwaterach głównych rezyduje również najbardziej wyjątkowy osobnik w kolonii – królowa. Widzisz, podział pracy w kolonii golców piaskowych nie wygląda jak w typowym stadzie innych ssaków. Otóż te małe szczury należą do wąskiej grupy ssaków żyjących w społeczności eusocjalnej. Tego rodzaju strukturę społeczną spotykamy u owadów takich jak mrówki czy pszczoły. W kolonii golców piaskowych wyłącznie królowa wydaje potomstwo, natomiast pozostałe osobniki to tymczasowo niepłodni robotnicy i żołnierze obojga płci. Specjalne przywileje należą się tylko kilku samcom, wybranym przez królową na swoich kochanków.
Powodem, dla którego badacze procesów starzenia interesują się tymi zwierzętami, jest fakt, że nie podlegają one regule mówiącej o korelacji między rozmiarami ciała a długością życia. Dorosłe golce ważą ok. 35 g, czyli niewiele więcej niż zwykła mysz, a mimo to zwierzęta te dożywają ponad 30 lat, podczas gdy rekordzista gatunkowy wśród myszy – ok. 4.
Aby uzmysłowić sobie znaczenie tego wszystkiego, wyobraź sobie następującą sytuację. Jesteś naukowcem chcącym badać procesy starzenia się i szukasz inspiracji. Oczywisty wybór pada na długowieczne zwierzęta – być może badając je, uda ci się poznać niektóre ich sekrety. Zastanawiasz się: zwierzęta, które długo żyją… Może wieloryby? Raczej trudno będzie je zmieścić w laboratorium. Słonie? Ten sam problem. Trzymane w ciasnych klatkach ptaki? Nie chcesz znęcać się nad zwierzętami (poza tym to nie ssaki). A może golce piaskowe? Długowieczne? Owszem. Da się je trzymać w laboratorium? Tak. Czy podobnie jak ludzie są ssakami? Tak. Jak dotąd, całkiem nieźle. Teraz trzeba jeszcze tylko znaleźć gatunek porównawczy. Najlepiej sprawdzi się jakiś krótkowieczny krewniak. Dysponując takowym, będzie można badać różnice między zwierzęciem długowiecznym a krótkowiecznym, szukając czynnika odpowiedzialnego za różnicę w długości ich życia. Okazuje się, że również w tym aspekcie golce piaskowe są doskonałym wyborem. Tak się bowiem składa, że dwie najczęściej badane grupy zwierząt laboratoryjnych – myszy i szczury – są z nimi blisko spokrewnione, a jednocześnie żyją od nich znacznie krócej.
Naukowcy z całego świata odkryli potencjał golców piaskowych jako obiektów badawczych już dawno temu i przyglądają się im od dekad. Według nich odróżnienie młodego golca od starego jest prawie niemożliwe. Można by na to odpowiedzieć, że w przypadku tych wyjątkowych gryzoni, aby wyglądać młodo, wcale nie potrzeba wiele – wystarczy być bezwłosym i pomarszczonym. Ale bądź co bądź to interesująca obserwacja, bo nie dość, że testy naukowe pokazują, iż golce piaskowe starzeją się powoli – to jeszcze możemy zobaczyć to na własne oczy.
Badacze golców piaskowych twierdzą ponadto, że w zasadzie są one odporne na nowotwory, nawet gdy próbuje się wywołać chorobę sztucznie. Wśród tysięcy przebadanych golców guzy miało tylko sześć osobników. To niezwykłe, zwłaszcza jak na zwierzę tak małego rozmiaru. Dla porównania, ślady nowotworów można wykryć pośmiertnie u 70% wszystkich myszy laboratoryjnych. Zresztą to całkiem normalne, że 20–50% przedstawicieli każdego gatunku, w tym naszego własnego, prędzej czy później zapada na jakąś chorobę onkologiczną. W wielu krajach rozwiniętych nowotwory wyprzedziły nawet choroby układu krążenia jako najczęstsza przyczyna zgonu. Mimo to jednak ten niewielki, niezbyt urodziwy i mało znany gryzoń z Afryki Wschodniej jakimś cudem znalazł sposób na uniknięcie tego fatum. To doprawdy niezwykłe stworzenie, a w dodatku odgrywa ono jedną z głównych ról w naszej opowieści o starzeniu się.