Z książki „Klucz do nieśmiertelności” dowiemy się między innymi, dlaczego warto używać nici dentystycznej i oddawać krew oraz dlaczego warto wypić rano podwójne espresso.


Jak przeciwdziałać starzeniu się? Dlaczego mieszkańcy niektórych rejonów świata cieszą się dwa razy dłuższym życiem niż inni? Dlaczego optymiści później się starzeją?

Próbując znaleźć odpowiedzi na te i inne pytania, Nicklas Brendborg zabiera nas w ekscytującą podróż dookoła świata: od Morza Grenlandzkiego przez Wyspę Wielkanocną po afrykańskie królestwa golców piaskowych. Na naszej drodze spotkamy komórki zombie, młodniejące meduzy oraz rekina, który widział zatonięcie Titanica.

Z książki „Klucz do nieśmiertelności” dowiemy się, dlaczego warto używać nici dentystycznej i oddawać krew, dlaczego warto wypić rano podwójne espresso i dlaczego spotkanie z iry­tującym kuzynem wbrew pozorom wcale nie skraca naszego życia, tylko je wydłuża.

„Kimkolwiek jesteś i gdziekolwiek czytasz tę książkę, mam nadzieję, że wrócisz z tej podróży zadowolony”.
– Nicklas Brendborg

Nicklas Brendborg
Klucz do nieśmiertelności
Natura i jej sposoby na długowieczność
Przekład: Alicja Głuszak
Wydawnictwo Copernicus Center Press
Premiera: 17 kwietnia 2024
 
 


WSTĘP

FON­TANNA MŁO­DO­ŚCI

W 1493 r. z mia­sta por­to­wego Ka­dyks po­ło­żo­nego w Hisz­pa­nii wy­pły­nęło 17 okrę­tów. Po krót­kim od­po­czynku na Wy­spach Ka­na­ryj­skich eks­pe­dy­cja ru­szyła da­lej przez Atlan­tyk. Pew­nie my­ślisz, że szu­kali drogi do In­dii, ale nie, nie tym ra­zem.
Była to druga po­dróż do Ame­ryki Krzysz­tofa Ko­lumba, któ­rego za­mia­rem było za­ło­że­nie pierw­szej hisz­pań­skiej osady w No­wym Świe­cie. Aby tego do­ko­nać, Ko­lumb za­brał ze sobą po­nad ty­siąc ochot­ni­ków. Znaj­do­wał się wśród nich am­bitny młody Hisz­pan, Juan Ponce de León. Gdy eks­pe­dy­cja do­tarła do celu, który sta­no­wiła tro­pi­kalna wy­spa Hi­spa­niola[1], Ponce de León po­sta­no­wił tam osiąść. Po pew­nym cza­sie zo­stał sza­no­wa­nym do­wódcą woj­sko­wym i wła­ści­cie­lem ziem­skim.
W tam­tych cza­sach z No­wego do Sta­rego Świata na­pły­wały roz­ma­ite le­gendy o ta­jem­ni­czych lą­dach, ich dziw­nych miesz­kań­cach i – co naj­waż­niej­sze – ogrom­nych bo­gac­twach. Pew­nego dnia jedna z ta­kich opo­wie­ści do­tarła do Ponce de Le­óna. Obie­cy­wała ona nowe zie­mie na pół­noc od Hi­spa­nioli. Że­glarz szybko ze­brał za­łogę i wy­ru­szył w rejs z na­dzieją, że obiet­nica się spełni. Eks­pe­dy­cja po­pły­nęła wzdłuż Ba­ha­mów i wkrótce na­tra­fiła na nowy, nie­znany do­tąd ląd, który na­zwano La Flo­rida, ze względu na mno­gość kwia­tów two­rzą­cych jego kra­jo­braz.
Hisz­pa­nie nie zwle­kali z eks­plo­ra­cją na­je­cha­nej ziemi i szybko na­tknęli się na ple­mię rdzen­nych miesz­kań­ców. Pod­czas jed­nego z ta­kich spo­tkań tu­bylcy opo­wie­dzieli że­gla­rzom o pew­nym mi­tycz­nym źró­dle, które na­zy­wali „Fon­tanną Mło­do­ści”. Jego wody miały mieć wła­ści­wo­ści lecz­ni­cze i rze­komo były w sta­nie przy­wró­cić mło­dość na­wet star­com. Jed­nakże In­dia­nie utrzy­my­wali, że ża­den z nich nie pa­mięta, gdzie źró­dło się znaj­duje. I nie, w żad­nym ra­zie nie wy­my­ślili tej hi­sto­rii po to, by na­jeźdźcy zo­sta­wili ich w spo­koju. To była naj­święt­sza prawda.
W ko­lej­nych la­tach hisz­pań­ska eks­pe­dy­cja prze­cze­sy­wała wy­brzeże Flo­rydy, szu­ka­jąc w każ­dym jego za­kątku owej le­gen­dar­nej kry­nicy nie­śmier­tel­no­ści. Pełni na­dziei zdo­bywcy wska­ki­wali do każ­dego słod­ko­wod­nego źró­dła, na ja­kie tra­fili – dość od­waż­nie, zwa­żyw­szy na li­czeb­ność po­pu­la­cji ali­ga­to­rów na Flo­ry­dzie. Oczy­wi­ście mi­tycz­nego obiektu swo­jego po­żą­da­nia ni­gdy nie zna­leźli, za to wszyst­kich po ko­lei do­padł rów­nie mi­tyczny Ta­na­tos[2].

***

No do­bra, po­ważni hi­sto­rycy pew­nie po­wie­dzą, że opo­wieść o Fon­tan­nie Mło­do­ści można wło­żyć mię­dzy bajki. Na szczę­ście ja nie je­stem po­waż­nym hi­sto­ry­kiem, po­zwa­lam więc so­bie roz­po­cząć ni­niej­szą książkę od tej wy­mow­nej, choć mało praw­do­po­dob­nej le­gendy.
W rze­czy­wi­sto­ści Ponce de León i jego lu­dzie za­pewne szu­kali tych sa­mych bo­gactw, co wszy­scy inni w tam­tym cza­sie – ziemi, złota, przy­pusz­czal­nie nie­wol­ni­ków i bez wąt­pie­nia także ko­biet. Nie­mniej jed­nak opo­wie­ści o po­szu­ki­wa­niu spo­so­bów na wy­mi­ga­nie się od wiecz­nego snu funk­cjo­nują w każ­dej zna­nej nam cy­wi­li­za­cji. Znamy re­la­cje o od­mła­dza­ją­cych źró­dłach i elik­si­rach nie­śmier­tel­no­ści z cza­sów sta­ro­żyt­nej Gre­cji Alek­san­dra Wiel­kiego, z okresu wy­praw krzy­żo­wych, z cza­sów sta­ro­żyt­nych In­dii, sta­ro­żyt­nych Chin, sta­ro­żyt­nej Ja­po­nii i wielu in­nych daw­nych kul­tur.
Wła­ści­wie mówi o tym jedno z naj­star­szych dzieł li­te­rac­kich. W Epo­sie o Gil­ga­me­szu, li­czą­cym po­nad 4 tys. lat, pe­wien król opusz­cza swój lud i udaje się na ko­niec świata w po­szu­ki­wa­niu – zga­dli­ście – nie­śmier­tel­no­ści. Dą­że­nia czło­wieka współ­cze­snego nie­wiele się pod tym wzglę­dem róż­nią. Cho­ciaż za­sad­ni­czo ode­szli­śmy już od ma­gicz­nych źró­deł i cu­dow­nych elik­si­rów, to pra­gnie­nie od­kry­cia se­kretu wiecz­nej mło­do­ści to­wa­rzy­szy nam na­dal. Dzięki po­stę­powi cy­wi­li­za­cyj­nemu główną prze­strze­nią roz­wa­żań o nie­śmier­tel­no­ści są obec­nie już nie le­gendy czy mity, lecz ba­da­nia na­ukowe. Można by po­my­śleć, że ozna­cza to cią­gły roz­wój, ale hi­sto­rycz­nie nie za­wsze tak było. W dą­że­niu do zro­zu­mie­nia pro­ce­sów sta­rze­nia się na­uce też zda­rzało się błą­dzić. Przy­kład po­ni­żej.
Na po­czątku XX w. nie­któ­rzy na­ukowcy twier­dzili, że świet­nym środ­kiem na od­mło­dze­nie mogą być eks­trakty ze zwie­rzę­cych gru­czo­łów. Co wię­cej, je­den z przed­sta­wi­cieli tego nurtu, chi­rurg Sier­giej Wo­ro­now, był prze­ko­nany, że spo­ży­wa­nie eks­trak­tów i przyj­mo­wa­nie wle­wów ze zwie­rzę­cych tka­nek to za mało i że aby uzy­skać po­żą­dany efekt, zwie­rzęcą tkankę trzeba czło­wie­kowi prze­szcze­pić. Na pod­sta­wie wła­snych ba­dań, prze­pro­wa­dzo­nych w Egip­cie nad wy­ka­stro­wa­nymi męż­czy­znami, Wo­ro­now wy­su­nął wnio­sek, że do od­mła­dza­nia naj­le­piej na­dają się ją­dra.
W związku z tym za­czął prze­szcze­piać swoim pa­cjen­tom skrawki ją­der… małp. Dla zwy­kłych lu­dzi prak­tyka ta była na tyle dzi­waczna, że trzy­mali się od niej jak naj­da­lej. Ale piękni i bo­gaci stra­cili dla niej głowę; tłum­nie usta­wiali się w ko­lej­kach, by wy­pró­bo­wać na so­bie ma­giczną prze­ciw­sta­rze­niową tech­nikę Wo­ro­nowa. Za­in­te­re­so­wa­nie prze­szcze­pami było tak duże, że Wo­ro­now zbił na nich nie­zły ma­ją­tek i wkrótce za­czął na­wet mieć pro­blemy z po­zy­ski­wa­niem mał­pich na­rzą­dów. Żeby za­pew­nić so­bie stałe za­opa­trze­nie, ku­pił więc za­mek, w któ­rym za­mknął biedne zwie­rzęta, a na­stęp­nie za­trud­nił do ich ho­dowli tre­nera cyr­ko­wego.
Oczy­wi­ście dal­sze losy pa­cjen­tów Wo­ro­nowa nie za­pi­sały się w hi­sto­rii ina­czej niż jako żart. Ani pa­cjenci, ani sam Wo­ro­now nie unik­nęli na­tu­ral­nych kon­se­kwen­cji upływu lat, po­dob­nie jak Ponce de León z za­łogą. I tak samo bę­dzie z nami – chyba że na­uka znaj­dzie lep­sze roz­wią­za­nia niż te, które szczę­śli­wie prze­szły już do hi­sto­rii.
O tym wła­śnie jest ta książka: jak „umrzeć młodo”, lecz moż­li­wie naj­póź­niej. In­nymi słowy, mówi ona o dłu­go­wiecz­no­ści i zdro­wych na­wy­kach w kon­tek­ście ob­ser­wa­cji przy­rod­ni­czych oraz ba­dań na­uko­wych. Obie­cuję, że nie trzeba bę­dzie przy­szy­wać so­bie zwie­rzę­cych ją­der do uda ani plu­skać się z mię­so­żer­nymi ga­dami. Jed­nak bę­dzie to po­dróż pełna wra­żeń.

CZĘŚĆ I
CUDA NA­TURY

ROZ­DZIAŁ 1

KSIĘGA RE­KOR­DÓW DŁU­GO­WIECZ­NO­ŚCI

Pod po­wierzch­nią zlo­do­wa­cia­łego Mo­rza Gren­landz­kiego su­nie ol­brzymi cień. Sze­ścio­me­trowy gi­gant nie lubi po­śpie­chu; jego mak­sy­malna pręd­kość to nie­całe trzy ki­lo­me­try na go­dzinę.
Po ła­ci­nie na­zywa się Som­nio­sus mi­cro­ce­pha­lus, czyli – jak można by prze­tłu­ma­czyć – „lu­na­tyk z ma­leń­kim mó­zgiem”. Pol­ska na­zwa jest zde­cy­do­wa­nie mniej styg­ma­ty­zu­jąca – re­kin po­larny[3]. Choć na­zwa ła­ciń­ska su­ge­ruje, że ryba ta nie jest ani szybka, ani spe­cjal­nie by­stra, to w jej żo­łądku znaj­dy­wano szczątki fok, re­ni­fe­rów, a na­wet niedź­wie­dzi po­lar­nych.
Nasz ta­jem­ni­czy je­go­mość daje so­bie czas, po­nie­waż czas jest czymś, czego mu nie bra­kuje. Gdy po­wstały Stany Zjed­no­czone, był już star­szy niż kto­kol­wiek w hi­sto­rii ludz­ko­ści. Gdy za­to­nął Ti­ta­nic, miał 281 lat. I cho­ciaż wła­śnie stuk­nęło mu 390 lat, ba­da­cze sza­cują, że może po­żyć jesz­cze kilka ko­lej­nych.
Nie zna­czy to, że re­kin po­larny nie bo­ryka się z żad­nymi pro­ble­mami. Jego oczy są za­in­fe­ko­wane bio­lu­mi­ne­scen­cyj­nymi pa­so­ży­tami, przez co stop­niowo osła­bia mu się wzrok, i po­mimo swo­ich im­po­nu­ją­cych roz­mia­rów ma tego sa­mego wroga, co wszyst­kie inne nie­ja­dalne ryby – Is­land­czy­ków. Mięso re­kina po­lar­nego jest nie­ja­dalne, bo za­wiera spore ilo­ści tok­sycz­nej sub­stan­cji zwa­nej kwa­sem tri­me­ty­lo­ami­no­wym. Spra­wia ona, że po spo­ży­ciu tej ryby do­znaje się za­wro­tów głowy czy też „upo­je­nia re­ki­no­wego”. Ale oczy­wi­ście dzielni miesz­kańcy Is­lan­dii zna­leźli na to spo­sób[4].
Jed­nakże dla nas istotne jest to, że re­kin po­larny za­słu­guje na pierw­sze miej­sce w pew­nym ran­kingu. I wła­śnie tam go znaj­dziemy. Za sprawą im­po­nu­ją­cej dłu­go­ści ży­cia ryba ta jest naj­dłu­żej ży­ją­cym zna­nym nam krę­gow­cem. A jako krę­go­wiec – czyli zwie­rzę ma­jące krę­go­słup – wła­ści­wie jest na­szym da­le­kim krew­nym. Na pierw­szy rzut oka może i nie je­ste­śmy do sie­bie zbyt po­dobni, ale jed­nak na­sza pod­sta­wowa ana­to­mia jest taka sama: serce, wą­troba, układ po­kar­mowy, dwie nerki, mózg.
Oczy­wi­ście na drze­wie ewo­lu­cji bar­dzo nam do sie­bie da­leko. Lu­dzie są ssa­kami, a za­tem pew­nych klu­czo­wych cech z re­ki­nem po­lar­nym nie dzie­limy. W bio­lo­gii ist­nieje spraw­dzona re­guła mó­wiąca, że im dane zwie­rzę znaj­duje się bli­żej nas ewo­lu­cyj­nie, tym wię­cej do­wia­du­jemy się o nas sa­mych, kiedy je ba­damy. Ozna­cza to, że wię­cej na­uczymy się o so­bie, ba­da­jąc ryby niż ba­da­jąc owady, ale – idąc da­lej tym to­kiem my­śle­nia – ba­da­jąc ryby, na­uczymy się mniej niż ba­da­jąc na przy­kład ptaki i gady, a zwłasz­cza ba­da­jąc na­szych naj­bliż­szych krew­nych – po­zo­stałe ssaki.
Co do­syć nie­zwy­kłe, re­kin po­larny dzieli prze­strzeń ży­ciową z in­nym re­kor­dzi­stą dłu­go­wiecz­no­ści, spo­krew­nio­nym z nami znacz­nie bli­żej. Je­śli pod­czas że­glo­wa­nia po wo­dach oka­la­ją­cych Gren­lan­dię do­pi­sze ci szczę­ście, być może go spo­tkasz, to nie­spełna 20-me­trowy wal gren­landzki. Cho­ciaż ce­chy ze­wnętrzne tego wie­lo­ryba rów­nież nie przy­po­mi­nają na­szych, to jego „in­sta­la­cja we­wnętrzna” dużo bar­dziej przy­po­mina ludzką niż ta re­kina po­lar­nego. Wie­lo­ryby – zu­peł­nie jak my – mają duże mó­zgi (na­wet w sto­sunku do roz­mia­rów ciała), serca z czte­rema ko­mo­rami, płuca[5], a także wiele in­nych upo­dab­nia­ją­cych je do nas cech.
Daw­niej po­lo­wano na te wspa­niałe zwie­rzęta ze względu na ich tłuszcz, sto­so­wany w lam­pach ole­jo­wych. Na szczę­ście obec­nie są już pod ochroną. Na po­lo­wa­nia ze­zwala się tylko rdzen­nym miesz­kań­com, m.in. lud­no­ści Inu­pia­tów z Ala­ski, i tylko w celu za­spo­ko­je­nia po­trzeb ży­wie­nio­wych, tak jak to ro­bili od za­wsze. Cza­sem po uda­nym po­lo­wa­niu lu­dzie ci udają się do władz lo­kal­nych, by zdać wy­do­byte z wie­lo­ry­biego tłusz­czu stare groty har­pu­nów. Są to ślady nie­uda­nych po­lo­wań, które od­by­wały się jesz­cze w XIX wieku! Od­zy­skane na­rzę­dzia w po­łą­cze­niu z no­wo­cze­snymi me­to­dami mo­le­ku­lar­nymi po­zwo­liły usta­lić, że wale gren­landz­kie mogą żyć po­nad 200 lat. Są re­kor­dzi­stami dłu­go­ści ży­cia wśród ssa­ków.
Da­lej od nas na drze­wie ewo­lu­cji od­naj­dziemy jesz­cze bar­dziej im­po­nu­jące przy­padki dłu­go­wiecz­no­ści. Wła­ści­wie naj­lep­szy przy­kład sta­no­wią drzewa, które de facto nie sta­rzeją się wcale. Przy­naj­mniej nie w po­wszech­nym ro­zu­mie­niu tego ter­minu. Pod­czas gdy w na­szym przy­padku ry­zyko śmierci wzra­sta wraz z wie­kiem, drzewa z upły­wem czasu stają się co­raz więk­sze, sil­niej­sze i od­por­niej­sze. Ozna­cza to, że z każ­dym ro­kiem ży­cia ry­zyko śmierci drzewa ma­leje – przy­naj­mniej do mo­mentu, gdy drzewo uro­śnie na tyle, że jest je w sta­nie po­wa­lić bu­rzowy wiatr. Ale jest to wów­czas śmierć wsku­tek wy­padku, która nie ma nic wspól­nego z pro­ce­sami sta­rze­nia się.
Nie­które drzewa są za­tem na­prawdę stare, zaś je­den z naj­star­szych oka­zów to Me­thu­se­lah – so­sna dłu­go­wieczna li­cząca ok. 5 tys. lat. Jej do­kładna lo­ka­li­za­cja, gdzieś w ka­li­for­nij­skich Gó­rach Bia­łych, jest utrzy­my­wana w ta­jem­nicy. Gdy Me­thu­se­lah wy­kieł­ko­wała z gleby, Egip­cja­nie wciąż jesz­cze bu­do­wali pi­ra­midy, a po Wy­spie Wran­gla u wy­brzeży Sy­be­rii na­dal błą­kały się ostat­nie ma­muty.
Ale na­wet Me­thu­se­lah to ma­ło­lat przy in­nym ga­łę­zi­stym re­kor­dzi­ście. W le­sie pań­stwo­wym Fi­sh­lake w sta­nie Utah, z grub­sza 600 ki­lo­me­trów na pół­nocny wschód od Me­thu­se­lah, ro­śnie to­pola osiowa zwana Pando. Pando (z ła­ciny „roz­prze­strze­niam się”) to wła­ści­wie nie tyle po­je­dyn­cze drzewo, co pe­wien su­per­or­ga­nizm – ogromna sieć ko­rzeni po­kry­wa­jąca ob­szar od­po­wia­da­jący ok. jed­nej ósmej po­wierzchni Cen­tral Parku w No­wym Jorku[6].
Pando jest naj­cięż­szym or­ga­ni­zmem na na­szej pla­ne­cie. Wy­ra­sta z niej po­nad 40 tys. osob­nych drzew. Więk­szość z nich żyje 100–130 lat i gi­nie pod­czas burz, po­ża­rów itd. Jed­nak Pando nie­ustan­nie wy­pusz­cza nowe pędy, a sieć ko­rze­niowa two­rząca ten su­per­or­ga­nizm ma po­nad 14 tys. lat.
Pod­czas gdy nie­które or­ga­ni­zmy mogą żyć znacz­nie dłu­żej niż my, inne bar­dzo róż­nią się od nas nie tyle dłu­go­ścią ży­cia, co tra­jek­to­riami sta­rze­nia się. Można ująć to tak, że u nie­któ­rych or­ga­ni­zmów sta­rze­nie się „od­bywa się” w cał­ko­wi­cie inny spo­sób niż u nas.
Lu­dzie sta­rzeją się wy­kład­ni­czo; po osią­gnię­ciu doj­rza­ło­ści płcio­wej ry­zyko śmierci po­dwaja się u nas śred­nio co osiem lat. Wy­nika to z da­nej nam fi­zjo­lo­gii, która stop­niowo pod­upada, czy­niąc nas co­raz bar­dziej kru­chymi. Nasz spo­sób zbli­ża­nia się do schyłku ży­cia wy­stę­puje naj­czę­ściej i współ­dzie­limy go z więk­szo­ścią zwie­rząt, z któ­rymi na co dzień mamy stycz­ność. Acz­kol­wiek w żad­nym ra­zie nie jest to je­dyny wzo­rzec sta­rze­nia się wy­stę­pu­jący w przy­ro­dzie.
Ist­nieje wy­jąt­kowo dziwna grupa zwie­rząt, które po­dej­mują się roz­rodu tylko raz, by za­raz po­tem bły­ska­wicz­nie się ze­sta­rzeć. Zja­wi­sko to na­zywa się se­mel­pa­rycz­no­ścią. Je­śli lu­bisz filmy przy­rod­ni­cze, być może sko­ja­rzysz je z ło­so­siem pa­cy­ficz­nym, a kon­kret­nie z jego cy­klem roz­wo­jo­wym.
Ło­so­sie pa­cy­ficzne wy­klu­wają się w ma­łych stru­mie­niach, gdzie roz­wi­jają się we względ­nym bez­pie­czeń­stwie. Na­stęp­nie kie­rują się do mo­rza, w któ­rym po­zo­stają aż do osią­gnię­cia doj­rza­ło­ści płcio­wej. Wów­czas przy­cho­dzi czas na spło­dze­nie no­wego po­ko­le­nia. Nie­stety ło­so­sie pa­cy­ficzne roz­mna­żają się wy­łącz­nie w tych stru­mie­niach, w któ­rych wcze­śniej same przy­szły na świat. Ozna­cza to, że te biedne ryby mu­szą pły­nąć z po­wro­tem w głąb lądu – cza­sami przez setki ki­lo­me­trów – pod prąd i pod górę. Fakt, że ja­ka­kol­wiek ryba, pły­nąc w górę rzeki, po­trafi po­ko­nać wo­do­spad prze­ska­ku­jąc go, wciąż wpra­wia mnie w zdu­mie­nie. To w isto­cie jazda bez trzy­manki.

Nie­stety na tym nie ko­niec wy­zwań, z ja­kimi mie­rzą się ło­so­sie. Jak wia­domo, ich mięso jest pyszne, a oprócz nas wie­dzą o tym rów­nież inne zwie­rzęta. Kiedy więc ło­so­sie roz­po­czy­nają mi­gra­cję, u brzegu rzeki na ucztę cze­kają już dra­pież­niki – niedź­wie­dzie, wilki, orły, cza­ple i wiele in­nych. Aby zwięk­szyć swoje szanse na prze­trwa­nie, ło­soś pa­cy­ficzny za­lewa swoje ciało hor­mo­nami stresu i zu­peł­nie prze­staje jeść. Każ­dego ko­lej­nego dnia i każ­dej ko­lej­nej nocy pro­wa­dzi nie­stru­dzoną walkę prze­ciwko Matce Na­tu­rze. Więk­szość ło­sosi nie do­ciera do celu, ale te nie­liczne, któ­rym się udaje, dają po­czą­tek no­wemu po­ko­le­niu do­kład­nie tam, gdzie za­częło się ich wła­sne ży­cie.
Można by po­my­śleć, że do­ko­naw­szy ta­kiego wy­czynu tej dziel­nej ry­bie nie po­winno być trudno wró­cić do mo­rza. W końcu mia­łaby z górki, a do tego sprzy­jałby jej nurt. Ale ło­soś wy­zwa­nia na­wet nie po­dej­muje. Po spło­dze­niu po­tom­stwa za­czyna stop­niowo do­ko­ny­wać ży­wota, ob­umie­ra­jąc jak ze­rwane po­lne kwiaty. W kilka dni po ukry­ciu za­płod­nio­nej ikry w piasz­czy­stym dnie rzeki całe po­ko­le­nie ro­dzi­ców gi­nie.
W za­sa­dzie te do­syć oso­bliwe i ra­czej tra­giczne ko­leje losu są w przy­ro­dzie spo­ty­kane czę­ściej, niż by się wy­da­wało. Oto garść in­nych przy­kła­dów, które bar­dzo lu­bię:
Kiedy sa­mica ośmior­nicy złoży jaja, jej otwór gę­bowy za­skle­pia się i zwie­rzę zu­peł­nie prze­staje jeść. Od­daje się bez reszty opiece nad po­tom­stwem, a kilka dni po wy­klu­ciu się mło­dych umiera.
Samce chu­tliwca bru­nat­nego (An­te­chi­nus stu­ar­tii), au­stra­lij­skiego tor­ba­cza po­dob­nego do my­szy, w okre­sie go­do­wym ro­bią się tak agre­sywne i ze­stre­so­wane, że po wszyst­kim umie­rają z wy­czer­pa­nia.
Cy­kady spę­dzają więk­szość ży­cia (na­wet 17 lat) pod zie­mią, a na po­wierzch­nię wy­cho­dzą tylko po to, by zło­żyć jaja. Wkrótce po tym umie­rają.
Osob­niki do­ro­słe ję­tek żyją nie dłu­żej niż dzień lub dwa. Ist­nieje też pe­wien ro­dzaj much, które w ogóle nie mają otworu gę­bo­wego i żyją przez ok. pięć mi­nut. Ich je­dyną mi­sją jest roz­ród.
Po­dobny wzo­rzec ob­ser­wu­jemy rów­nież w świe­cie ro­ślin. Agawa ame­ry­kań­ska – w kra­jach an­glo­ję­zycz­nych na­zy­wana też „ro­śliną stu­let­nią” – może żyć przez de­kady, ale wkrótce po za­kwit­nię­ciu (po raz pierw­szy i ostatni) usy­cha i umiera.
Na prze­ciw­nym bie­gu­nie można umie­ścić zwie­rzęta, które nie sta­rzeją się wcale, a przy­naj­mniej nie we­dług tra­dy­cyj­nej de­fi­ni­cji tego pro­cesu. Za przy­kład mogą tu po­słu­żyć ho­mary. Iden­tycz­nie jak drzewa, król sko­ru­pia­ków z upły­wem czasu ani nie słab­nie, ani nie traci płod­no­ści. Wła­ści­wie dzieje się do­kład­nie na od­wrót – ho­mary przez całe ży­cie nie­ustan­nie ro­sną i z bie­giem lat ro­bią się co­raz sil­niej­sze. Rzecz ja­sna nie ozna­cza to, że żyją wiecz­nie. Na­tura bywa bez­li­to­sna, więc osta­tecz­nie dra­pież­niki, kon­ku­renci, cho­roby lub wy­padki lo­sowe do­pro­wa­dzają do nie­uchron­nego. A na­wet je­śli tak się nie dzieje, ko­niec koń­ców naj­więk­sze ho­mary umie­rają wsku­tek pro­ble­mów fi­zycz­nych zwią­za­nych ze swoim du­żym roz­mia­rem. W każ­dym ra­zie sę­dziwy wiek ho­mara z pew­no­ścią nie ozna­cza dla niego stop­nio­wego pod­upa­da­nia na zdro­wiu, ty­po­wego dla schyłku ludz­kiego ży­cia.

***

Znamy także or­ga­ni­zmy, które, chcąc prze­dłu­żyć so­bie ży­cie, opra­co­wały na­prawdę oso­bliwe triki. Nie­które bak­te­rie mogą na przy­kład wejść w pew­nego ro­dzaju stan uśpie­nia, żeby „prze­spać” trudne czasy. Pod wpły­wem stresu taka bak­te­ria prze­kształca się w kom­pak­tową struk­turę przy­po­mi­na­jącą na­siono. Struk­tura ta, na­zy­wana en­do­sporą lub prze­trwal­ni­kiem, jest od­porna na wszystko, na co na­tura może ją na­ra­zić – na­wet na eks­tre­malne go­rąco i pro­mie­nio­wa­nie ul­tra­fio­le­towe. We­wnątrz ta­kiej struk­tury wszyst­kie pro­cesy, które nor­mal­nie są nie­zbędne do utrzy­ma­nia bak­te­rii przy ży­ciu, zo­stają wstrzy­mane. To tak, jakby taki mi­kro­or­ga­nizm już nie żył. Jed­nakże prze­trwal­nik za­cho­wuje zdol­ność od­bie­ra­nia sy­gna­łów z oto­cze­nia. Gdy nad­cho­dzą lep­sze czasy, bak­te­ria może wyjść ze swo­jej kap­suły ra­tun­ko­wej i wró­cić do pełni daw­nego ży­cia, jak gdyby ni­gdy nic.
Trudno po­wie­dzieć, jak długo taki stan uśpie­nia może trwać. Być może nie ma gór­nej gra­nicy? Ba­da­cze w la­bo­ra­to­riach re­gu­lar­nie oży­wiają en­do­spory li­czące po­nad 10 tys. lat. Są też do­nie­sie­nia o prze­trwal­ni­kach wy­bu­dzo­nych na­wet po mi­lio­nach lat spo­czynku.
Nie­mniej jed­nak na­grodę główną w kon­kur­sie „Jak oszu­kać śmierć?” przy­znał­bym ma­leń­kiej me­du­zie z ro­dzaju Tur­ri­top­sis. Dla nie­wpraw­nego oka Tur­ri­top­sis wy­gląda nie­szcze­gól­nie. Ta ma­leńka me­duza jest roz­miaru pa­znok­cia u ręki, a jej ży­cie po­lega na dry­fo­wa­niu w wo­dzie i je­dze­niu plank­tonu.
Jed­nak gdy ją od­po­wied­nio po­trak­to­wać, może wy­ja­wić swój se­kret. Kiedy bo­wiem stwo­rzonko to do­znaje stresu – na przy­kład z po­wodu braku po­ży­wie­nia lub na­głej zmiany tem­pe­ra­tury wody – dzieje się coś nie­zwy­kłego: prze­kształca się ze swo­jej po­staci do­ro­słej z po­wro­tem do sta­dium tzw. po­lipa. To tak, jakby mo­tyl na po­wrót stał się gą­sie­nicą! Albo jakby po stre­su­ją­cym dniu w pracy znów zo­stać przed­szko­la­kiem.
Gdy Tur­ri­top­sis wraca do sta­dium po­lipa, to w isto­cie młod­nieje. Po­tem może za­cząć ro­snąć od nowa, bez żad­nych fi­zjo­lo­gicz­nych wspo­mnień tego, że kie­dyś była już star­sza. Ten zoo­lo­giczny przy­pa­dek Ben­ja­mina But­tona wyda się jesz­cze bar­dziej zdu­mie­wa­jący, gdy uzmy­sło­wimy so­bie, że we­dług ba­da­czy Tur­ri­top­sis może tak się od­mła­dzać bez końca. Oczy­wi­ście ży­cie ta­kiej dro­binki w ogrom­nym oce­anie nie ma szansy trwać wiecz­nie. Coś ją w końcu zje. Ale jest cał­kiem praw­do­po­dobne, że w bez­piecz­nych wa­run­kach la­bo­ra­to­ryj­nych Tur­ri­top­sis jest w sta­nie żyć wiecz­nie. Ga­tu­nek ten sta­nowi przy­kład świę­tego Gra­ala ba­dań nad pro­ce­sami sta­rze­nia się – bio­lo­gicz­nej nie­śmier­tel­no­ści.
Jak to jed­nak zwy­kle bywa z do­brymi po­my­słami, ist­nieją szanse, że wpadł na niego jesz­cze ktoś inny. Cho­ciaż Tur­ri­top­sis to mój ulu­biony przy­kład na co­fa­nie ze­gara bio­lo­gicz­nego, przy­roda do­star­cza paru ko­lej­nych. Można do nich za­li­czyć inną „nie­śmier­telną” me­duzę z ro­dzaju Hy­dra, a także pry­mi­tyw­nego ro­baka pła­skiego (pła­zińca) z ro­dzaju Pla­na­ria. Gdy po­ży­wie­nia jest pod do­stat­kiem, Pla­na­ria, po­dob­nie jak Tur­ri­top­sis, wie­dzie zu­peł­nie zwy­czajne ży­cie. Ale gdy go za­brak­nie, sto­suje spe­cjalną sztuczkę. Gło­du­jąca Pla­na­ria za­czyna zja­dać samą sie­bie, po­cząw­szy od naj­mniej istot­nych czę­ści, i kon­ty­nu­uje, aż nie zo­sta­nie z niej nic poza ukła­dem ner­wo­wym. Po­zwala jej to zy­skać na cza­sie w ocze­ki­wa­niu na ry­chłą po­prawę wa­run­ków ży­cia. Kiedy bo­wiem wy­czuwa, że lep­sze czasy nad­cho­dzą, jest w sta­nie od­bu­do­wać swoje ciało i za­cząć żyć od nowa. Gdy jej ró­wie­śnicy po­umie­rają ze sta­ro­ści, od­mło­dzona Pla­na­ria bę­dzie so­bie pły­wać na­dal, pełna mło­dzień­czej ener­gii. Zdol­no­ści re­ge­ne­ra­cyjne są u niej tak duże, że można ją prze­ciąć na pół i uzy­skać, za­miast dwóch mar­twych po­łó­wek, dwa nowe ży­jące stwo­rze­nia.
Wy­obraź so­bie, co by było, gdy­by­śmy któ­re­goś dnia do­wie­dzieli się, w jaki spo­sób or­ga­ni­zmy te do­ko­nują ta­kich cu­dów…

***

Jak już wiemy, do dłu­go­wiecz­nych zwie­rząt na­leżą wale gren­landz­kie. Rów­nie im­po­nu­ją­cymi osią­gnię­ciami mogą się po­szczy­cić re­kiny po­larne i żół­wie ol­brzy­mie. Do­strze­gasz tu ja­kaś re­gułę? A co gdy­bym ci po­wie­dział, że prze­ciętna mysz bę­dzie szczę­ściarą, je­śli do­żyje dwóch lat – na­wet w bez­piecz­nych wa­run­kach la­bo­ra­to­rium?
Wspólną ce­chą dłu­go­wiecz­nych zwie­rząt jest ich roz­miar. Duże zwie­rzęta prze­waż­nie żyją dłu­żej niż małe. Wie­lo­ryby, sło­nie i lu­dzie żyją długo, w prze­ci­wień­stwie do więk­szo­ści gry­zoni.
Na grun­cie ewo­lu­cji można to uza­sad­nić tak, że wiel­kość chroni przed dra­pież­ni­kami. Kiedy ry­zyko sta­nia się czy­imś obia­dem spada, ewo­lu­cyj­nie może się opła­cić zwol­nie­nie tempa ży­cia, a to ozna­cza dłuż­szy okres doj­rze­wa­nia, mniej liczne po­tom­stwo (które trzeba dłu­żej pie­lę­gno­wać), oraz in­we­sty­cję w utrzy­my­wa­nie do­brej kon­dy­cji or­ga­ni­zmu. Z dru­giej strony, je­śli przed­sta­wi­ciele da­nego ga­tunku żyją w cią­głym za­gro­że­niu, in­we­sto­wa­nie w przy­szłość nie ma więk­szego sensu. Osob­nik z ta­kiego ga­tunku po­wi­nien ra­czej jak naj­szyb­ciej doj­rzeć, spło­dzić mnó­stwo po­tom­stwa i mieć na­dzieję, że los okaże się ła­skawy przy­naj­mniej dla czę­ści mło­dych. In­nymi słowy, nie po­wi­nien za dużo „my­śleć o przy­szło­ści”, tylko sku­pić się na te­raź­niej­szo­ści.
Jed­nym z przy­kła­dów, które do­sko­nale ilu­strują ten kom­pro­mis, są oposy. Kiedy bio­log Ste­ven Au­stad ba­dał te małe tor­ba­cze w we­ne­zu­el­skim le­sie desz­czo­wym, w pew­nym mo­men­cie za­czął się za­sta­na­wiać, dla­czego te ssaki tak szybko się sta­rzeją. Gdy uda­wało mu się schwy­tać tego sa­mego osob­nika po raz drugi, za­uwa­żał róż­nice fi­zyczne na­wet po kilku mie­sią­cach.
Na fo­to­gra­fiach las desz­czowy wy­gląda na istny raj, ale w rze­czy­wi­sto­ści to dla jego miesz­kań­ców ra­czej tro­pi­kalny kosz­mar. Za pniem każ­dego drzewa czai się nie­bez­pie­czeń­stwo, a cykl ży­cia za­miesz­ku­ją­cego taki las oposa zdaje się to od­zwier­cie­dlać. Prę­dzej czy póź­niej i tak coś go do­pad­nie, za­tem ewo­lu­cja tych zwie­rząt po­szła w ta­kim kie­runku, że nie in­we­stują one za bar­dzo w utrzy­ma­nie do­brej kon­dy­cji or­ga­ni­zmu. Ich główną mi­sją jest wy­da­nie po­tom­stwa, za­nim przyj­dzie im do­ko­nać ży­wota w pasz­czy ja­kie­goś dra­pież­nika.
Au­sta­dowi udało się rów­nież zna­leźć po­pu­la­cję opo­sów ży­jącą w miej­scu ja­wią­cym się jako oposi raj. Na wy­spie Sa­pelo, le­żą­cej u wy­brzeży stanu Geo­r­gia w USA, nie ma dra­pież­ni­ków, a miej­scowe tor­ba­cze spę­dzają dni na bez­tro­skim wy­grze­wa­niu się w słońcu. Po­pu­la­cja ta żyje we względ­nym bez­pie­czeń­stwie od ty­sięcy lat. Dla­tego w toku ewo­lu­cji dłu­gość ży­cia jej przed­sta­wi­cieli zwięk­szyła się wzglę­dem ich kon­ty­nen­tal­nych ku­zy­nów. Kiedy bo­wiem szansa prze­ży­cia wzra­sta, in­we­sty­cja w do­bro­stan or­ga­ni­zmu robi się bar­dziej opła­calna.
To, że względ­nie bez­pieczne wa­runki umoż­li­wiają wy­dłu­że­nie ży­cia da­nego ga­tunku na dro­dze ewo­lu­cji, wy­ja­śnia­łoby też nasz wła­sny szcze­gólny sta­tus. Bo cho­ciaż je­ste­śmy du­żymi ssa­kami, ży­jemy dłu­żej, niż można by są­dzić na pod­sta­wie sa­mych na­szych roz­mia­rów. Za­wdzię­czamy to praw­do­po­dob­nie upla­so­wa­niu się na szczy­cie łań­cu­cha po­kar­mo­wego. Więk­szość zwie­rząt jest na tyle by­stra, by trzy­mać się od nas z da­leka, a te, któ­rym tej by­stro­ści za­bra­kło, za­pła­ciły za to wy­soką cenę w epoce ka­mie­nia.
Co ważne, hi­po­teza ta wy­ja­śnia też nie­które wy­jątki od re­guły mó­wią­cej o za­leż­no­ści dłu­go­ści ży­cia od roz­mia­rów ciała. Więk­szość zwie­rząt, któ­rym udaje się żyć dłu­żej na prze­kór temu tren­dowi, dzieli pewną ce­chę ad­ap­ta­cyjną, po­mocną w przy­padku ko­niecz­no­ści ucie­ka­nia przed dra­pież­ni­kami: umie­jęt­ność la­ta­nia. Tym spo­so­bem ptaki żyją dłu­żej niż tej sa­mej wiel­ko­ści ssaki, a je­dyne la­ta­jące ssaki – nie­to­pe­rze – żyją trzy i pół raza dłu­żej niż inne ssaki tych sa­mych roz­mia­rów.

***

Skoro już cię prze­ko­na­łem, że duże zwie­rzęta żyją dłu­żej niż małe, po­wiedz mi, która z tych dwóch ras psów jest bar­dziej dłu­go­wieczna – dog nie­miecki czy chi­hu­ahua? Je­śli ko­chasz psy, a zwłasz­cza te duże, pew­nie już wiesz, że w wa­szej hi­sto­rii mi­ło­snej wy­stę­puje pe­wien tra­giczny wą­tek: otóż duże psy nie żyją zbyt długo. Dogi nie­miec­kie za­zwy­czaj do­ży­wają ok. 8 lat, a małe psy, na przy­kład rasy chi­hu­ahua, Jack Rus­sell czy lhasa apso, mogą żyć na­wet po­nad dwa razy dłu­żej. Za­tem cho­ciaż ga­tunki du­żych zwie­rząt ogól­nie żyją dłu­żej niż małe, to w ob­rę­bie da­nego ga­tunku re­guła jest od­wrotna, czyli małe osob­niki żyją dłu­żej niż duże. Przy­kła­dowo, kuce żyją dłu­żej niż więk­sze ko­nie, a wśród my­szy re­kor­dzistką ga­tun­kową jest mysz kar­ło­wata Ames.
Idąc da­lej, sa­mice ssa­ków pra­wie za­wsze żyją dłu­żej niż samce tego sa­mego ga­tunku. Nie­za­leż­nie od tego, czy mowa o lwach, je­le­niach, pie­skach pre­rio­wych, szym­pan­sach, go­ry­lach czy o nas, lu­dziach, re­guła jest ta sama. Ale dla­czego? Być może m.in. dla­tego, że sa­mice ssa­ków są nie­mal za­wsze mniej­sze niż ich mę­skie od­po­wied­niki. Je­śli cho­dzi o lu­dzi, męż­czyźni mają o 15–20% więk­sze ciała i żyją śred­nio o kilka lat kró­cej niż ko­biety. Z ko­lei w przy­padku kilku ga­tun­ków ssa­ków, któ­rych sa­mice i samce są tej sa­mej wiel­ko­ści, na przy­kład hien, sa­mice i samce ce­chują się też z grub­sza taką samą dłu­go­ścią ży­cia.

***

Naj­wyż­szy czas po­znać zwie­rzę, które wśród ba­da­czy zgłę­bia­ją­cych te­mat prze­dłu­ża­nia ży­cia ce­nione jest szcze­gól­nie.
Na­sza gwiazda anti-agingu po­cho­dzi z Afryki Wschod­niej, ale nie da się jej wy­pa­trzyć w roz­le­głym kra­jo­bra­zie sa­wanny. Wy­star­czy jed­nak po­ko­pać kil­ka­na­ście cen­ty­me­trów w głąb ziemi, by zo­ba­czyć, jak ten mały gry­zoń czmy­cha przed nami, zni­ka­jąc w swo­ich kil­ku­ki­lo­me­tro­wych tu­ne­lach.
Go­lec pia­skowy, bo o nim mowa, by­naj­mniej nie jest ulu­bień­cem na­ukow­ców z uwagi na swoją apa­ry­cję. Wy­obraź so­bie szczura z naj­gor­szego kosz­maru i czy­taj da­lej… Go­lec jest nie­mal łysy, a jego skóra – ró­żowa i po­marsz­czona i wy­stają z niej po­je­dyn­cze dłu­gie włosy. Wy­dłu­żone zęby gry­zo­nia, po­trzebne mu do ko­pa­nia, znaj­dują się na ze­wnątrz jamy gę­bo­wej, zaś jego le­dwo dzia­ła­jące oczy to tylko ma­leń­kie czarne kropki.
Jed­nak po­mimo swo­jego od­py­cha­ją­cego wy­glądu golce pia­skowe wiodą cał­kiem udane ży­cie to­wa­rzy­skie. Ich wschod­nio­afry­kań­skie pod­ziemne kró­le­stwa są bu­do­wane i utrzy­my­wane przez ko­lo­nie li­czące 20–300 osob­ni­ków, które nie­usta­nie pa­tro­lują swoje tu­nele, wy­pa­tru­jąc wro­gów i je­dze­nia.
Po pracy człon­ko­wie ko­lo­nii prze­sia­dują w kwa­te­rach głów­nych, gdzie znaj­dują się spi­żar­nie, sy­pial­nie, a na­wet to­a­lety. W kwa­te­rach głów­nych re­zy­duje rów­nież naj­bar­dziej wy­jąt­kowy osob­nik w ko­lo­nii – kró­lowa. Wi­dzisz, po­dział pracy w ko­lo­nii gol­ców pia­sko­wych nie wy­gląda jak w ty­po­wym sta­dzie in­nych ssa­ków. Otóż te małe szczury na­leżą do wą­skiej grupy ssa­ków ży­ją­cych w spo­łecz­no­ści eu­so­cjal­nej. Tego ro­dzaju struk­turę spo­łeczną spo­ty­kamy u owa­dów ta­kich jak mrówki czy psz­czoły. W ko­lo­nii gol­ców pia­sko­wych wy­łącz­nie kró­lowa wy­daje po­tom­stwo, na­to­miast po­zo­stałe osob­niki to tym­cza­sowo nie­płodni ro­bot­nicy i żoł­nie­rze obojga płci. Spe­cjalne przy­wi­leje na­leżą się tylko kilku sam­com, wy­bra­nym przez kró­lową na swo­ich ko­chan­ków.
Po­wo­dem, dla któ­rego ba­da­cze pro­ce­sów sta­rze­nia in­te­re­sują się tymi zwie­rzę­tami, jest fakt, że nie pod­le­gają one re­gule mó­wią­cej o ko­re­la­cji mię­dzy roz­mia­rami ciała a dłu­go­ścią ży­cia. Do­ro­słe golce ważą ok. 35 g, czyli nie­wiele wię­cej niż zwy­kła mysz, a mimo to zwie­rzęta te do­ży­wają po­nad 30 lat, pod­czas gdy re­kor­dzi­sta ga­tun­kowy wśród my­szy – ok. 4.
Aby uzmy­sło­wić so­bie zna­cze­nie tego wszyst­kiego, wy­obraź so­bie na­stę­pu­jącą sy­tu­ację. Je­steś na­ukow­cem chcą­cym ba­dać pro­cesy sta­rze­nia się i szu­kasz in­spi­ra­cji. Oczy­wi­sty wy­bór pada na dłu­go­wieczne zwie­rzęta – być może ba­da­jąc je, uda ci się po­znać nie­które ich se­krety. Za­sta­na­wiasz się: zwie­rzęta, które długo żyją… Może wie­lo­ryby? Ra­czej trudno bę­dzie je zmie­ścić w la­bo­ra­to­rium. Sło­nie? Ten sam pro­blem. Trzy­mane w cia­snych klat­kach ptaki? Nie chcesz znę­cać się nad zwie­rzę­tami (poza tym to nie ssaki). A może golce pia­skowe? Dłu­go­wieczne? Ow­szem. Da się je trzy­mać w la­bo­ra­to­rium? Tak. Czy po­dob­nie jak lu­dzie są ssa­kami? Tak. Jak do­tąd, cał­kiem nie­źle. Te­raz trzeba jesz­cze tylko zna­leźć ga­tu­nek po­rów­naw­czy. Naj­le­piej spraw­dzi się ja­kiś krót­ko­wieczny krew­niak. Dys­po­nu­jąc ta­ko­wym, bę­dzie można ba­dać róż­nice mię­dzy zwie­rzę­ciem dłu­go­wiecz­nym a krót­ko­wiecz­nym, szu­ka­jąc czyn­nika od­po­wie­dzial­nego za róż­nicę w dłu­go­ści ich ży­cia. Oka­zuje się, że rów­nież w tym aspek­cie golce pia­skowe są do­sko­na­łym wy­bo­rem. Tak się bo­wiem składa, że dwie naj­czę­ściej ba­dane grupy zwie­rząt la­bo­ra­to­ryj­nych – my­szy i szczury – są z nimi bli­sko spo­krew­nione, a jed­no­cze­śnie żyją od nich znacz­nie kró­cej.
Na­ukowcy z ca­łego świata od­kryli po­ten­cjał gol­ców pia­sko­wych jako obiek­tów ba­daw­czych już dawno temu i przy­glą­dają się im od de­kad. We­dług nich od­róż­nie­nie mło­dego golca od sta­rego jest pra­wie nie­moż­liwe. Można by na to od­po­wie­dzieć, że w przy­padku tych wy­jąt­ko­wych gry­zoni, aby wy­glą­dać młodo, wcale nie po­trzeba wiele – wy­star­czy być bez­wło­sym i po­marsz­czo­nym. Ale bądź co bądź to in­te­re­su­jąca ob­ser­wa­cja, bo nie dość, że te­sty na­ukowe po­ka­zują, iż golce pia­skowe sta­rzeją się po­woli – to jesz­cze mo­żemy zo­ba­czyć to na wła­sne oczy.
Ba­da­cze gol­ców pia­sko­wych twier­dzą po­nadto, że w za­sa­dzie są one od­porne na no­wo­twory, na­wet gdy pró­buje się wy­wo­łać cho­robę sztucz­nie. Wśród ty­sięcy prze­ba­da­nych gol­ców guzy miało tylko sześć osob­ni­ków. To nie­zwy­kłe, zwłasz­cza jak na zwie­rzę tak ma­łego roz­miaru. Dla po­rów­na­nia, ślady no­wo­two­rów można wy­kryć po­śmiert­nie u 70% wszyst­kich my­szy la­bo­ra­to­ryj­nych. Zresztą to cał­kiem nor­malne, że 20–50% przed­sta­wi­cieli każ­dego ga­tunku, w tym na­szego wła­snego, prę­dzej czy póź­niej za­pada na ja­kąś cho­robę on­ko­lo­giczną. W wielu kra­jach roz­wi­nię­tych no­wo­twory wy­prze­dziły na­wet cho­roby układu krą­że­nia jako naj­częst­sza przy­czyna zgonu. Mimo to jed­nak ten nie­wielki, nie­zbyt uro­dziwy i mało znany gry­zoń z Afryki Wschod­niej ja­kimś cu­dem zna­lazł spo­sób na unik­nię­cie tego fa­tum. To do­prawdy nie­zwy­kłe stwo­rze­nie, a w do­datku od­grywa ono jedną z głów­nych ról w na­szej opo­wie­ści o sta­rze­niu się.

 
Wesprzyj nas