Czy nierówności społeczne mogą być korzystne? Dlaczego nie należy bać się technologicznych monopolistów? Jak to możliwe, że wolny rynek uczy nas hojności?


Johan Norberg, szwedzki historyk idei, w ebooku „Manifest kapitalistyczny” przedstawia argumenty, które wskazują, że globalny kapitalizm może przyczynić się do bogacenia społeczeństw, ochrony środowiska naturalnego i wzmocnienia międzyludzkiej solidarności. Dowiedzmy się zatem, jak wolny rynek może zmienić świat na lepsze.

Johan Norberg broni globalnego, wolnorynkowego kapitalizmu przed krytykami – i tymi z lewicy, i z prawicy. Argumentuje, że – na przekór ich tezom – system ten przyczynia się do bogacenia się społeczeństw, umożliwia nam dbanie o środowisko naturalne i jego skuteczną ochronę, a nawet umacnia międzyludzką solidarność i czyni nas szczęśliwszymi.

Norberg uważa, że „kapitalizm” to nazwa wyjątkowo niefortunna i niesprawiedliwa – bo sednem tego systemu nie jest kapitał, lecz oddanie kontroli nad gospodarką w ręce miliardów niezależnych konsumentów, przedsiębiorców i pracowników oraz pozwolenie im na samodzielne decydowanie o własnym losie.

„Gospodarka rynkowa – twierdzi – polega przede wszystkim na współpracy i wymianie. Chodzi w niej o to, aby razem z innymi zrobić coś, czego nie bylibyśmy w stanie zrobić sami”.

A są to zarówno rzeczy trywialne i błahe – choćby zaparzenie filiżanki kawy – jak i najdonioślejsze: czynienie świata miejscem lepszym dla nas wszystkich.

Johan Norberg
Manifest kapitalistyczny
Jak wolny rynek uratuje świat
Przekład: Urszula Ruzik-Kulińska
Wydawnictwo Wielka Litera
Premiera: 24 kwietnia 2024
 
 


Przed­mowa

CO SIĘ STAŁO Z RE­AGA­NEM I THAT­CHER?

Obec­nie nikt już nie opo­wiada się zde­cy­do­wa­nie za glo­ba­li­za­cją, może z wy­jąt­kiem Jo­hana Nor­berga.
Po Ti­dholm, szwedz­kie ra­dio pu­bliczne, 29 maja 2020 r.

 
Dwa­dzie­ścia lat temu na­pi­sa­łem książkę w obro­nie glo­bal­nego ka­pi­ta­li­zmu. Ni­gdy nie są­dzi­łem, że to zro­bię. Ka­pi­ta­lizm, my­śla­łem so­bie, to sys­tem chci­wych mo­no­po­li­stów i po­tęż­nych wła­ści­cieli. Lecz po­tem za­czą­łem ba­dać ten świat i zda­łem so­bie sprawę, że to w naj­mniej uryn­ko­wio­nych spo­łe­czeń­stwach elity były naj­sil­niej chro­nione przed wolną wolą oby­wa­teli i dys­po­no­wały naj­więk­szą wła­dzą. Pa­ra­dok­sal­nie to wła­śnie ka­pi­ta­lizm – po­przez wolne rynki i do­bro­wolne umowy oparte na idei wła­sno­ści pry­wat­nej – za­gro­ził moż­nym. Za ka­pi­ta­li­zmem prze­ma­wia nie za­ło­że­nie, że ka­pi­ta­li­ści za­wsze za­cho­wują się wła­ści­wie – gdyby tak było, mo­gli­by­śmy bez obaw po­wie­rzyć im mo­no­pol wła­dzy – lecz do­strze­że­nie, że lu­dzie czę­sto nie za­cho­wują się wła­ści­wie, do­póki się ich do tego nie zmusi, a wol­ność wy­boru i kon­ku­ren­cja zmu­szają ka­pi­ta­li­stów do po­dej­mo­wa­nia wła­ści­wych dzia­łań.
Marks i En­gels w za­sa­dzie mieli ra­cję, gdy w in­nym ma­ni­fe­ście – ko­mu­ni­stycz­nym z 1848 roku – stwier­dzili, że wolne rynki w krót­kim cza­sie przy­nio­sły więk­szy do­bro­byt i stwo­rzyły wię­cej tech­no­lo­gicz­nych in­no­wa­cji niż wszyst­kie po­przed­nie po­ko­le­nia ra­zem wzięte, a nie­ustan­nie roz­wi­ja­jący się trans­port i ro­snąca do­stęp­ność dóbr, ty­powe dla wol­nych ryn­ków, kru­szyły struk­tury feu­dalne i prze­ła­my­wały na­cjo­na­li­styczną cia­snotę umy­słów. Marks i En­gels znacz­nie le­piej niż współ­cze­śni so­cja­li­ści uświa­do­mili so­bie, że wolny ry­nek jest po­tężną, po­stę­pową siłą. Nie­stety, nie mieli wy­star­cza­jąco dia­lek­tycz­nie uspo­so­bio­nych umy­słów, aby za­ra­zem zro­zu­mieć, że ko­mu­nizm to re­ak­cyjna siła, która sprze­ci­wia się po­stę­powi i uwstecz­nia spo­łe­czeń­stwa, wio­dąc je z po­wro­tem ku cze­muś w ro­dzaju ze­lek­try­fi­ko­wa­nego feu­da­li­zmu.
Pół­tora wieku póź­niej wolny ry­nek umoż­li­wił jesz­cze więk­szej gru­pie lu­dzi uwol­nie­nie się od pa­nów i mo­no­poli. Roz­wój ryn­ków dał im moż­li­wość wy­boru, mo­gli się tar­go­wać albo – po raz pierw­szy w dzie­jach – od­ma­wiać. Nie­skrę­po­wany han­del, za­pew­nia­jąc tań­sze do­bra, nowe tech­no­lo­gie i do­stęp do kon­su­men­tów w in­nych kra­jach, wy­do­był mi­liony lu­dzi z ot­chłani głodu i biedy.
A jed­nak na prze­ło­mie ty­siąc­leci ka­pi­ta­lizm za­częto wście­kle ata­ko­wać. Mię­dzy­na­ro­dowy ruch an­ty­ka­pi­ta­li­styczny do­ma­gał się, aby silne rządy zwięk­szyły kon­trolę nad go­spo­darką i la­wi­nowo wpro­wa­dzały cła, re­gu­la­cje prawne oraz po­datki. Or­ga­ni­zo­wano ma­sowe ma­ni­fe­sta­cje prze­ciw­ni­ków ne­go­cja­cji pro­wa­dzo­nych w ra­mach Świa­to­wej Or­ga­ni­za­cji Han­dlu, ma­ją­cych na celu więk­sze otwar­cie ryn­ków. Wolny han­del, in­we­sty­cje za­gra­niczne i mię­dzy­na­ro­dowe kor­po­ra­cje oskar­żano o czy­nie­nie bied­nych jesz­cze bied­niej­szymi. Fran­cu­ski le­wi­cowy ruch pro­tek­cjo­ni­styczny AT­TAC szybko zdo­by­wał zwo­len­ni­ków w ca­łej Eu­ro­pie. Po­strze­ga­łem ich jako siłę re­ak­cyjną, chcącą po­zba­wić biedne spo­łe­czeń­stwa wol­no­ści, którą te do­piero za­czy­nały się cie­szyć.
Ar­gu­menty prze­ma­wia­jące prze­ciwko temu ru­chowi ze­bra­łem w opu­bli­ko­wa­nej w 2001 roku książce Spór o glo­ba­li­za­cję[1*]. Był to ma­ni­fest kla­sycz­nego li­be­ra­li­zmu. Wy­ja­śnia­łem dla­czego, aby świat sta­wał się bar­dziej spra­wie­dliwy, wpływy ka­pi­ta­li­zmu na­leży zwięk­szać, a nie zmniej­szać. Wy­czu­cie chwili to klucz do suk­cesu, więc książka zo­stała mię­dzy­na­ro­do­wym be­st­sel­le­rem i prze­tłu­ma­czono ją na po­nad 25 ję­zy­ków, mię­dzy in­nymi na arab­ski, per­ski, tu­recki, chiń­ski i mon­gol­ski.
W końcu de­bata o glo­ba­li­za­cji ob­rała inny kie­ru­nek. Zwo­len­nicy otwar­tej go­spo­darki za­częli od­pa­ro­wy­wać ciosy. Kry­ty­kami czę­sto kie­ro­wało szczere obu­rze­nie na świa­tową biedę i nie­spra­wie­dli­wość. Dla­tego my, zwo­len­nicy wol­nego han­dlu, mo­gli­śmy na tym wspól­nym grun­cie po­ka­zać – za po­mocą me­ry­to­rycz­nych wy­ja­śnień i kla­row­nych da­nych sta­ty­stycz­nych – że aby móc zwal­czać biedę i głód, ko­nieczna jest więk­sza li­be­ra­li­za­cja ryn­ków. Im wię­cej dys­ku­to­wa­li­śmy, tym bar­dziej opo­nenci wy­da­wali się prze­ko­nani, że za­leż­no­ści nie były tak pro­ste, jak pier­wot­nie za­kła­dali, a część in­ter­lo­ku­to­rów na­wet zmie­niła po­glądy. Ko­ja­rzyli glo­ba­li­za­cję ze sta­tus quo, z Unią Eu­ro­pej­ską, Ban­kiem Świa­to­wym oraz Mię­dzy­na­ro­do­wym Fun­du­szem Wa­lu­to­wym, i byli za­sko­czeni, że nas, czyli ich opo­nen­tów, rów­nież nie sa­tys­fak­cjo­no­wała obecna nie­spra­wie­dli­wość i że także do­ma­gamy się ra­dy­kal­nych roz­wią­zań. De­batę szybko zdo­mi­no­wał po­gląd, że aby roz­wi­jać się go­spo­dar­czo i spo­łecz­nie, biedne kraje po­trze­bują wię­cej han­dlu, in­we­sty­cji i przed­się­bior­czo­ści. Jak ujął to se­kre­tarz ge­ne­ralny ONZ Kofi An­nan, pro­ble­mem jest nie­do­syt glo­ba­li­za­cji, a nie jej nad­miar.
Or­ga­ni­za­cja AT­TAC szybko stra­ciła po­pu­lar­ność i urok, po czym zni­kła. W opu­bli­ko­wa­nym w dzien­niku „Gu­ar­dian” ar­ty­kule bry­tyj­ski an­ty­ka­pi­ta­li­sta Geo­rge Mon­biot prze­pro­sił za wspie­ra­nie pro­tek­cjo­ni­zmu: „My­li­łem się w kwe­stii han­dlu”. Przy­znał też, że bez Świa­to­wej Or­ga­ni­za­cji Han­dlu świat byłby znacz­nie bar­dziej nie­spra­wie­dliwy. Nie­wiele póź­niej bry­tyj­ska or­ga­ni­za­cja hu­ma­ni­tarna Oxfam, zwy­kle skła­nia­jąca się ku le­wi­co­wym po­glą­dom i kry­ty­ku­jąca wolne rynki, roz­po­częła za­kro­joną na sze­roką skalę kam­pa­nię prze­ciwko pro­tek­cjo­ni­zmowi Unii Eu­ro­pej­skiej w dzie­dzi­nie rol­nic­twa.
Bono, opo­wia­da­jący się prze­ciwko świa­to­wym nie­rów­no­ściom ir­landzki mu­zyk roc­kowy i ak­ty­wi­sta, wy­znał: „[…] w ostat­nich la­tach w związku z moją pracą w Afryce do­zna­łem olśnie­nia w kwe­stii han­dlu. To cał­ko­wi­cie zmie­niło moje na­sta­wie­nie”[1]. Gdy prze­ma­wiał na Uni­wer­sy­te­cie Geo­r­ge­town, do­dał: „Za­równo tu, jak i wszę­dzie in­dziej na świe­cie walka z ubó­stwem, nie­sie­nie wspar­cia i do­star­cza­nie po­mocy z za­gra­nicy działa jak opa­tru­nek, a wolna przed­się­bior­czość to lek. Przed­się­bior­czość to naj­pew­niej­sza droga roz­woju”. Prze­miana za­sko­czyła nie tylko jego fa­nów, ale i sa­mego mu­zyka, który pod­su­mo­wał: „Gwiazda rocka wy­znaje ka­pi­ta­lizm. Cza­sami sam nie mogę uwie­rzyć, gdy słu­cham tego, co mó­wię”[2].
Ta zmiana po­staw to bez wąt­pie­nia nie tylko moja za­sługa. Wielu in­nych rów­nież wal­czyło o nią dniami i no­cami, a na roz­wój sy­tu­acji miało wpływ mnó­stwo czyn­ni­ków, jak choćby zwy­kła ob­ser­wa­cja, że glo­ba­li­za­cja po pro­stu się spraw­dziła. W kra­jach, które włą­czały się w go­spo­darkę świa­tową, po­ziom biedy spa­dał szyb­ciej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Nie­mniej or­ga­ni­za­cja Oxfam za­prze­czyła pu­blicz­nie, ja­koby jej nowe sta­no­wi­sko było efek­tem na­wró­ce­nia wsku­tek gło­szo­nych przeze mnie prawd, a Bono z pew­no­ścią słu­chał mnie rza­dziej niż ja U2.
Głosy na­wo­łu­jące do za­koń­cze­nia ery glo­ba­li­za­cji uci­chły, ale nie mo­żemy do­dać: „i żyli długo i szczę­śli­wie”. Dwu­dzie­sto­le­cie, które na­de­szło po opu­bli­ko­wa­niu mo­jej książki, za­fun­do­wało pla­ne­cie praw­dziwą jazdę bez trzy­manki. W la­tach 2008–2009 do­świad­czy­li­śmy naj­więk­szego współ­cze­snego kry­zysu fi­nan­so­wego, póź­niej groźna pan­de­mia po­za­my­kała całe re­jony świata i za­biła mi­liony lu­dzi, mamy chaos na Bli­skim Wscho­dzie, ataki ter­ro­ry­styczne, kry­zys mi­gra­cyjny, na­pię­cia geo­po­li­tyczne i po­wrót do agre­sji mi­li­tar­nych na wielką skalę – Pu­tin na­je­chał Ukra­inę. W tym sa­mym okre­sie za­czę­li­śmy re­al­nie od­czu­wać ka­ta­stro­falne skutki glo­bal­nego ocie­ple­nia.
Wszystko to ob­na­żyło ludzką bez­bron­ność i po­now­nie wzbu­dziło po­dej­rze­nia wo­bec otwar­tej go­spo­darki świa­to­wej. Zro­dziło tę­sk­notę za sil­nymi ludźmi i sta­now­czymi rzą­dami, które chro­ni­łyby nas przed nie­bez­pie­czeń­stwami tego świata. Ne­go­cja­cje Świa­to­wej Or­ga­ni­za­cji Han­dlu utknęły w mar­twym punk­cie, Stany Zjed­no­czone pod­wa­żyły me­cha­nizm roz­strzy­ga­nia spo­rów, a po kry­zy­sie fi­nan­so­wym udział han­dlu w PKB po raz pierw­szy od II wojny świa­to­wej prze­stał ro­snąć. Glo­balną wolną go­spo­darkę do­tknęła sta­gna­cja, a fala dą­żeń do de­mo­kra­ty­za­cji ustro­jów zo­stała po­wstrzy­mana przez opór au­to­kra­tów.
W Chi­nach trzy­dzie­sto­letni pro­ces re­form wy­ha­mo­wał i apa­rat pań­stwa za­czął od­zy­ski­wać utra­cone ob­szary wpły­wów. Na Za­cho­dzie znów po­ja­wiły się głosy, że glo­ba­li­za­cja po­szła za da­leko i że przed­się­bior­stwa na­leży kon­tro­lo­wać. Tam, gdzie wcze­śniej pod­czas mię­dzy­na­ro­do­wych szczy­tów mó­wiono o otwie­ra­niu się, de­re­gu­la­cji i li­be­ra­li­za­cji (na­wet je­śli nie za­wsze prze­kła­dało się to na dzia­ła­nia), ję­zyk stra­cił ostre za­bar­wie­nie, a w miej­sce pro­gra­mów kon­kret­nych re­form po­ja­wiły się mętne ha­sła, ta­kie jak in­klu­zja, zrów­no­wa­żony roz­wój czy stra­te­giczna au­to­no­mia. I „part­ner­stwo” mię­dzy tym a owym.
Nie­wiele póź­niej do­szło do szcze­gól­nego zwrotu w spo­so­bie my­śle­nia. Po upadku le­wi­co­wej ofen­sywy na glo­ba­li­za­cję ataki za­częła przy­pusz­czać pra­wica. Zwal­cza­nie pro­tek­cjo­ni­zmu przy­po­mina walkę z cho­ro­bami skóry, jak to ujął ame­ry­kań­ski eko­no­mi­sta Paul Sa­mu­el­son: gdy po­ra­dzisz so­bie z cho­robą w jed­nym miej­scu, na­gle po­ja­wia się w in­nym. Nowe po­ko­le­nie kon­ser­wa­tyw­nych po­li­ty­ków brzmi zdu­mie­wa­jąco po­dob­nie do or­ga­ni­za­cji AT­TAC z 2001 roku: świat jest nie­bez­pieczny, nikt już nad ni­czym nie pa­nuje, a wolny han­del nisz­czy lo­kalne tra­dy­cje i do­bre miej­sca pracy. Pre­zy­dent Sta­nów Zjed­no­czo­nych Do­nald Trump stwier­dził na­wet, że „glo­ba­li­sta” to osoba, która „tak na­prawdę wcale nie trosz­czy się o nasz kraj”.
Cho­ciaż szybki po­stęp w bied­nych kra­jach po­ka­zał Za­cho­dowi, że glo­ba­li­za­cja przy­nosi ko­rzy­ści, to wciąż wy­zna­jemy mit, ja­koby go­spo­darka była grą o su­mie ze­ro­wej, czyli zysk jed­nych za­wsze ozna­cza stratę dru­gich. Wielu do­szło więc do wnio­sku, że skoro biedne kraje zy­skują, to my w bo­ga­tych kra­jach je­ste­śmy te­raz tymi, któ­rzy tracą. Me­cha­nizm po­strze­ga­nia świata nie zmie­nił się, tylko ina­czej przy­pi­sa­li­śmy role. Dwa­dzie­ścia lat temu wolny han­del był uwa­żany za zło, po­nie­waż to my wy­zy­ski­wa­li­śmy ich, a obec­nie jest uzna­wany za zło, po­nie­waż to oni wy­zy­skują nas. Dwa­dzie­ścia lat temu ka­pi­ta­lizm był zły, gdyż po­dobno spra­wiał, że biedni jesz­cze bar­dziej ubo­żeli. Te­raz jest zły, po­nie­waż spra­wia, że biedni się bo­gacą.
Z po­czątku, kiedy przed­sta­wia­łem ar­gu­menty prze­ma­wia­jące za ryn­kiem, han­dlem i imi­gra­cją, czę­sto ata­ko­wano mnie, twier­dząc, że na­leżę do „sza­lo­nej pra­wicy”. Kiedy dziś po­daję te same ar­gu­menty, cza­sem oskarża się mnie, że je­stem „na­wró­co­nym le­wa­kiem”. To nie ja się zmie­ni­łem. Pra­wi­cowi na­cjo­na­li­ści nie ofe­rują w pro­gra­mie go­spo­dar­czym wiele poza żą­da­niem za­trzy­ma­nia świata, aby mo­gli z niego wy­siąść (a przy tym wy­rzu­cić imi­gran­tów), więc ich wście­kłe ataki na glo­ba­li­za­cję spo­wo­do­wały po­wsta­nie no­wego frontu tam, gdzie tra­dy­cyj­nie pa­no­wał kla­syczny le­wi­cowy pro­gram rzą­do­wego in­ter­wen­cjo­ni­zmu. Aby za­pew­nić nam fał­szywe po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, rządy utrud­niają han­del, mi­gra­cję i bu­dow­nic­two, co zde­cy­do­wa­nie spo­wal­nia wzrost, krzyw­dząc wła­śnie tych lu­dzi, któ­rych po­li­tycy rze­komo chro­nią.
Współ­cze­śnie do­mi­nu­jąca nar­ra­cja o glo­bal­nym ka­pi­ta­li­zmie – po­dzie­lana przez pra­wi­co­wych i le­wi­co­wych po­pu­li­stów, a w ła­god­niej­szej for­mie rów­nież przez znaczną część po­li­tycz­nego i go­spo­dar­czego es­ta­bli­sh­mentu – nie prze­czy, że ostat­nich dwa­dzie­ścia lat bylo epoką do­bro­bytu, lecz zwraca uwagę na to, że jego owoce tra­fiły w zde­cy­do­wa­nie za mało rąk, a poza tym były to ręce nie­wła­ści­wych osób. Twier­dzi, że glo­bal­nym zwy­cięzcą są Chiny, które prze­jęły pro­duk­cję na­szych fa­bryk i za­brały nam pracę – że jest to groźny wy­grany, który krad­nie na­sze tech­no­lo­gie i pod­mi­no­wuje bez­pie­czeń­stwo na­ro­dowe. To z ko­lei spra­wia, że co­raz czę­ściej go­spo­darkę świa­tową trak­tuje się jako geo­po­li­tyczną grę, w któ­rej zwy­cięzca bie­rze wszystko, więc – we­dług nie­któ­rych – mu­simy wpro­wa­dzić w han­dlu ogra­ni­cze­nia i po­now­nie zna­cjo­na­li­zo­wać łań­cu­chy war­to­ści[2*].
Zgod­nie z tą nar­ra­cją na Za­cho­dzie roz­wój przy­niósł ko­rzy­ści głów­nie bo­ga­tym, pod­czas gdy płace ogółu spo­łe­czeń­stwa od dzie­się­cio­leci utrzy­mują się na sta­łym po­zio­mie. Nie­rów­no­ści zde­cy­do­wa­nie ro­sną, a pra­cow­nicy stali się no­wym pre­ka­ria­tem, który musi to wszystko ja­koś cią­gnąć, nie­pewny przy­szło­ści i roz­draż­niony. Fa­bryki po­za­my­kano, a klasę ro­bot­ni­czą znisz­czono, cza­sem na­wet do­słow­nie, fi­zycz­nie, co po­ka­zuje zja­wi­sko „śmierci z roz­pa­czy” (okre­śle­niu temu przyj­rzymy się w roz­dziale trze­cim). Na rynku znów po­ja­wiły się mo­no­pole, głów­nie w wą­skim kręgu nie­ty­kal­nych gi­gan­tów tech­no­lo­gicz­nych, które wkra­czają w co­raz to nowe ob­szary i wy­pie­rają sym­pa­tyczne firmy ro­dzinne.
Już to po­wo­duje, że sy­tu­acja wy­gląda bar­dzo źle, a jesz­cze na­wet nie do­tknę­li­śmy te­matu wpływu glo­bal­nego ocie­ple­nia na pla­netę. Mówi się nam więc, że aby prze­ciw­dzia­łać ne­ga­tyw­nym zmia­nom, trzeba na­tych­miast przy­wró­cić silny rząd, od­zy­skać kon­trolę, re­dy­stry­bu­ować za­soby i dzięki oświe­co­nej po­li­tyce prze­my­sło­wej prze­kie­ro­wać te za­soby do wska­za­nych prze­my­słów pań­stwo­wych oraz do sek­tora zie­lo­nych tech­no­lo­gii.
De­bata wy­glą­dała w ten spo­sób już przed pan­de­mią. A kiedy nowy ko­ro­na­wi­rus za­czął pu­sto­szyć pla­netę, po­dej­rze­nia wo­bec świata ze­wnętrz­nego i wol­nego han­dlu eks­plo­do­wały z pełną mocą. Rządy za­my­kały gra­nice państw i do­ma­gały się od­two­rze­nia kra­jo­wych łań­cu­chów do­staw. „Nie chcę mó­wić, że je­ste­śmy na zwy­cię­skiej ostat­niej pro­stej – twier­dził en­tu­zja­stycz­nie se­kre­tarz han­dlu w rzą­dzie Trumpa – lecz ta­kimi dzia­ła­niami przy­spie­szymy po­wrót sta­no­wisk pracy do Ame­ryki Pół­noc­nej”. Z ko­lei fe­lie­to­nistka biz­ne­sowa „Fi­nan­cial Ti­mesa” Rana Fo­ro­ohar wy­ra­ziła opi­nię, że „glo­ba­li­za­cja w ta­kiej for­mie, w ja­kiej zna­li­śmy ją przez ostat­nie czter­dzie­ści lat, za­wio­dła”.
Tym­cza­sem rządy po­sta­no­wiły ra­to­wać go­spo­darki, przy­dzie­la­jąc sub­wen­cje – naj­pierw sek­to­rowi fi­nan­so­wemu, a po­tem już wszyst­kim, jak le­ciało. Lu­dzie szybko przy­wy­kli do idei, że zy­ski na­leżą do osób pry­wat­nych, za to ro­snące straty mają być po­kry­wane przez po­dat­ni­ków lub banki cen­tralne. A gdy bra­kuje pie­nię­dzy, po pro­stu trzeba je do­dru­ko­wać, kiedy to zaś wy­woła in­fla­cję, po­trzebna jest ko­lejna tran­sza sub­wen­cji, żeby skom­pen­so­wać wzrost cen. I tak da­lej. Pre­mierka Szwe­cji Mag­da­lena An­ders­son stwier­dziła na­wet, że pan­de­mia osta­tecz­nie „za­koń­czyła neo­li­be­ralną erę, za­in­au­gu­ro­waną przez That­cher i Re­agana”.
Ta­kie słowa pa­dają obec­nie nie tylko z ust so­cjal­de­mo­kra­tów. Pra­wi­cowi po­pu­li­ści, dzien­ni­ka­rze i eko­no­mi­ści rów­nież twier­dzą, że „skoń­czyła się era Re­agana/That­cher”. Tę dwójkę przy­wód­ców czę­sto uznaje się za sym­bole li­be­ra­li­za­cji go­spo­darki z po­czątku lat 80. XX wieku i nie­stety ja też mam wra­że­nie, że ich era się skoń­czyła.
Do­radca Do­nalda Trumpa Ste­phen Mo­ore oświad­czył, że re­pu­bli­ka­nie nie są już par­tią Re­agana, lecz Trumpa – i to się zga­dza. Wy­star­czy spoj­rzeć na par­tyjną agi­ta­cję prze­ciwko wol­nemu han­dlowi, imi­gra­cji czy fir­mom tech­no­lo­gicz­nym, że nie wspo­mnę o kłam­stwach i oszu­stwach wy­bor­czych (Re­agan na­zwał kie­dyś po­ko­jowe prze­ka­zy­wa­nie wła­dzy „ma­gią” wol­nego świata). To­rysi – dawna par­tia That­cher – po­rzu­cili jed­no­lity ry­nek eu­ro­pej­ski (w któ­rego two­rze­niu nie­gdyś ode­grali klu­czową rolę), po­dob­nie zresztą jak wiele in­nych fun­da­men­tal­nych za­ło­żeń go­spo­dar­czych. Ba­wią się w bar­dziej ak­tywną po­li­tykę prze­my­słową i slo­gany w ro­dzaju Buy Bri­tish (Ku­puj to, co bry­tyj­skie) – pro­mu­jąc nową po­stawę, którą Bo­ris John­son (mi­mo­wol­nie pu­blicz­nie) stre­ścił krótko: „pie­przyć biz­nes”[3*].
Jego prze­lotna na­stęp­czyni Liz Truss, która wsła­wiła się stwier­dze­niem, że im­port sera na dużą skalę to „hańba”, pró­bo­wała na­śla­do­wać Że­la­zną Damę, ale bar­dziej na­wią­zu­jąc do jej sta­now­czo­ści niż do po­li­tyki. Wy­stą­piła prze­ciwko „kon­sen­su­sowi skarbu pań­stwa i eko­no­mi­stów z «Fi­nan­cial Ti­mesa», wy­cho­dzą­cych z za­ło­że­nia, że bu­dżet po­wi­nien być zrów­no­wa­żony”, i za­fun­do­wała so­bie szyb­kie odej­ście ze sta­no­wi­ska pre­mierki, pró­bu­jąc wpro­wa­dzić gi­gan­tyczny, nie­ma­jący po­kry­cia w bu­dże­cie, pa­kiet do­ta­cji na ener­gię oraz ob­niżki po­dat­ków, któ­rych rynki nie za­mie­rzały fi­nan­so­wać.
Idee Re­agana i That­cher nie ode­szły jed­nak kom­plet­nie w nie­pa­mięć – zo­ba­czymy to szcze­gól­nie wy­raź­nie, je­śli obiek­tyw­nie spoj­rzymy, skąd wieje wiatr. Gdy mó­wimy, że za­ni­kły, trak­tu­jemy epokę tych po­li­ty­ków jako swego ro­dzaju ide­olo­giczne od­stęp­stwo, okres, w któ­rym dzicy teo­re­tycy i ra­dy­ka­ło­wie po­cią­gnęli po­li­ty­ków w kie­runku do­gma­tycz­nego neo­li­be­ra­li­zmu, a te­raz wresz­cie – są­dzimy – można po­wró­cić do zdro­wego, in­ter­wen­cjo­ni­stycz­nego spo­sobu my­śle­nia. W tam­tych re­for­mach zaś wcale nie o to cho­dziło. Choć li­be­ralni eko­no­mi­ści za­in­spi­ro­wali wiele zmian, łą­czo­nych z na­zwi­skami Re­agana i That­cher, to ich epoka ni­gdy nie była ide­olo­gicz­nym eks­pe­ry­men­tem, lecz prag­ma­tyczną próbą po­ra­dze­nia so­bie z na­tu­ral­nym upad­kiem do­tych­cza­so­wych po­glą­dów na za­leż­ność po­mię­dzy in­fla­cją a re­gu­la­cjami, wpro­wa­dza­nych w ży­cie przez roz­ra­sta­jące się rządy.
Świad­czy o tym mię­dzy in­nymi spo­strze­że­nie, że „era Re­agana/That­cher” roz­po­częła się przed Re­aga­nem i That­cher. Wła­ści­wie za­ini­cjo­wali ją ich po­li­tyczni opo­nenci. To de­mo­krata Jimmy Car­ter, po­przed­nik Re­agana, już w 1978 roku, w orę­dziu o sta­nie pań­stwa za­de­kla­ro­wał: „Krok po kroku wy­ci­namy gąszcz zby­tecz­nych prze­pi­sów fe­de­ral­nych, za po­mocą któ­rych rząd zbyt czę­sto in­ter­we­niuje w na­sze pry­watne ży­cie i pry­watny biz­nes”[3]. To ad­mi­ni­stra­cja Car­tera prze­pro­wa­dziła de­re­gu­la­cję lot­nic­twa, ko­lei, trans­portu ko­ło­wego i ener­ge­tyki (a także pro­duk­cji rze­mieśl­ni­czego piwa! Przed jego erą nie na­pił­byś się sa­mu­ela adamsa). I to rów­nież Car­ter mia­no­wał na pre­zesa Re­zerwy Fe­de­ral­nej Paula Volc­kera, który w paź­dzier­niku 1979 roku wy­po­wie­dział wojnę in­fla­cji.
W 1976 roku w Wiel­kiej Bry­ta­nii Ja­mes Cal­la­ghan, la­bu­rzy­sta i po­przed­nik That­cher, wy­ja­śniał człon­kom swej par­tii, że choć do tej pory wie­rzyli w to, iż re­ce­sję można zwal­czyć dzięki więk­szym wy­dat­kom i wyż­szej in­fla­cji, to tak nie jest: „Mó­wię wam te­raz zu­peł­nie szcze­rze, że ta­kiej moż­li­wo­ści już nie ma”, a o ile kie­dy­kol­wiek ist­niała, to gwa­ran­to­wała „wstrzyk­nię­cie w obieg go­spo­darki więk­szej dawki in­fla­cji, a to w ko­lej­nym kroku skut­kuje wyż­szym po­zio­mem bez­ro­bo­cia”[4]. Za walkę ze związ­kami za­wo­do­wymi i de­cy­zję, aby za­mknąć 115 de­fi­cy­to­wych, nisz­czą­cych śro­do­wi­sko ko­palń wę­gla, jedni That­cher po­dzi­wiali, inni nie­na­wi­dzili – lecz czy wiesz, że Ja­mes Cal­la­ghan i Ha­rold Wil­son, dwaj po­przedni pre­mie­rzy z ra­mie­nia la­bu­rzy­stów, za­mknęli łącz­nie aż 257 ko­palń wę­gla[5]?
To nie li­ber­ta­riań­scy ide­olo­dzy prze­pro­wa­dzali w la­tach 70., 80. i 90. XX wieku wiel­kie li­be­ra­li­za­cje. To par­tie so­cja­li­styczne roz­po­częły pro­cesy „od­so­cja­li­stycz­nia­nia” go­spo­da­rek In­dii, Au­stra­lii i No­wej Ze­lan­dii. To par­tie pro­tek­cjo­ni­styczne otwie­rały go­spo­darki Bra­zy­lii i Mek­syku. W Chi­nach, Wiet­na­mie i Chile na­to­miast wol­no­ści go­spo­dar­cze wpro­wa­dzali dyk­ta­to­rzy, któ­rych serca – jak­kol­wiek pa­trzeć – nie biły dla li­be­ral­nych war­to­ści. W więk­szo­ści przy­pad­ków były to par­tie i osoby, które z ogromną przy­jem­no­ścią da­lej kon­tro­lo­wa­łyby lud­ność i go­spo­darkę. Jed­nak idea ak­tyw­nej roli pań­stwa skry­wała iry­tu­jący pro­blem, przed któ­rym nie da­wało się uciec – pro­blem, który, wy­wo­dzący się z so­cjal­de­mo­kra­tów, szwedzki mi­ni­ster fi­nan­sów Kjell-Olof Feldt (ma­rzący, by urze­czy­wist­nić w swoim kraju de­mo­kra­tyczny so­cja­lizm) pod­su­mo­wał: „Mó­wiąc wprost, oka­zało się, że to po pro­stu nie­wy­ko­nalne”.
I o to wła­śnie cho­dzi. Sama idea brzmi nie­zwy­kle ku­sząco. Gdy ktoś obie­cuje ci cały świat, sub­wen­cje i dar­mowe rze­czy, za­wsze zdo­bę­dzie po­klask. Lecz to po pro­stu nie działa. Wciąż nie. Nie ma cze­goś ta­kiego jak dar­mowe lun­che, a do­bra na­leży wy­two­rzyć, za­nim bę­dzie można je roz­dy­stry­bu­ować. Wcze­śniej czy póź­niej pie­nią­dze in­nych lu­dzi się skoń­czą, jak stwier­dziła That­cher, a je­śli wów­czas je do­dru­ku­jesz, to do­ce­lowo zruj­nu­jesz wa­lutę. I – jak się prze­ko­nała Liz Truss – wcze­śniej czy póź­niej skoń­czą ci się rów­nież cy­taty z That­cher, je­śli bro­nisz bu­dżetu, w któ­rym ma być wszystko dla wszyst­kich, po­nie­waż to się po pro­stu nie ze­pnie. Kre­dyty się pię­trzą, in­fla­cja ro­śnie, a ty za­czy­nasz się za­sta­na­wiać, skąd na­prawdę bie­rze się do­bro­byt.
Nie po­wstrzyma to no­wych po­ko­leń po­li­ty­ków przed po­wta­rza­niem tych sa­mych błę­dów. Gdy blakną wspo­mnie­nia o daw­nych fia­skach, lu­dzi ogar­nia silne pra­gnie­nie, by spró­bo­wać jesz­cze raz. W ob­li­czu ki­pią­cej wro­go­ści wo­bec cu­dzo­ziem­ców i przed­się­biorstw pra­gnie­nie to prze­ja­wia się w for­mie ir­ra­cjo­nal­nych prób sto­so­wa­nia pro­tek­cjo­ni­zmu, od­gór­nego ste­ro­wa­nia prze­my­słem, two­rzo­nych na ko­la­nie prze­pi­sów i kon­fi­ska­cyj­nych po­dat­ków. Du­szą one wzrost go­spo­dar­czy i krzyw­dzą naj­bar­dziej bez­bron­nych. Za­gra­żają glo­bal­nej go­spo­darce, mimo że to ona oka­zuje się naj­pew­niej­szą na­dzieją na po­stęp ludz­ko­ści.
Tak, mamy za sobą dwa­dzie­ścia strasz­nych, peł­nych wstrzą­sów i wo­jen lat, a także pan­de­mię. A jed­nak w kon­tek­ście ludz­kiego do­bro­stanu było to naj­lep­sze dwa­dzie­ścia lat w dzie­jach. Skala skraj­nego ubó­stwa zma­lała o 70 pro­cent. To ozna­cza, że od chwili, gdy na­pi­sa­łem swoją pierw­szą książkę w obro­nie glo­bal­nego ka­pi­ta­li­zmu, każ­dego dnia do­sta­jemy po­nad 138 ty­sięcy ar­gu­men­tów prze­ma­wia­ją­cych za tą ideą. Bo wła­śnie tyle osób każ­dego dnia wy­do­by­wało się ze skraj­nej biedy w ciągu ostat­nich dwóch de­kad: 138 ty­sięcy męż­czyzn, ko­biet i dzieci. Każ­dego dnia. Po­mimo wszyst­kich wstrzą­sów i prze­szkód rów­nież w cza­sie pan­de­mii. O taki po­stęp warto wal­czyć i za­chę­cać do ini­cjo­wa­nia go w ko­lej­nych miej­scach.
Dla­tego wła­śnie mu­simy znów od­ro­bić lek­cje i przy­po­mnieć so­bie ar­gu­menty prze­ma­wia­jące prze­ciwko po­wro­towi do daw­nych roz­wią­zań. Przy­naj­mniej raz na dwa­dzie­ścia lat po­trze­bu­jemy ma­ni­fe­stu ka­pi­ta­li­stycz­nego, który opo­wiada się za wol­no­ścią go­spo­dar­czą, od­no­sząc się do pro­ble­mów i kon­flik­tów obec­nej epoki. I wła­śnie dla­tego na­pi­sa­łem tę książkę. Z tych wszyst­kich i z jesz­cze jed­nego po­wodu – w mi­nio­nej de­ka­dzie kwe­stie go­spo­dar­cze prze­stały być prio­ry­te­tem. Ow­szem, wciąż o nich de­ba­to­wano, lecz ze­szły na dal­szy plan. Coś in­nego zdo­mi­no­wało serca, umy­sły i twe­ety. Kiedy zimna wojna, kon­flikt po­mię­dzy ka­pi­ta­li­zmem a ko­mu­ni­zmem do­biegł końca, wielu uznało, że po­li­tyka go­spo­dar­cza może prze­stać zaj­mo­wać się ide­ami i że wolno spro­wa­dzić ją do py­ta­nia o to, która par­tia ma wła­ściwy ze­staw umie­jęt­no­ści i naj­le­piej ra­dzi so­bie z ad­mi­ni­stra­cją. W miej­sce sta­rań o wol­ność i wo­jen klas po­ja­wiły się wojny kul­tu­rowe. I tak, jak daw­niej py­ta­li­śmy, do­kąd zmie­rzamy, na­gle za­czę­li­śmy py­tać sa­mych sie­bie, kim je­ste­śmy – i kto do nas nie pa­suje. Za­równo eta­ty­styczna le­wica, jak i na­cjo­na­li­styczna pra­wica an­ga­żo­wały się w swo­iste czystki, pró­bu­jąc wy­eli­mi­no­wać wszystko, co nie przy­staje do ich wi­zji upo­rząd­ko­wa­nego, bez­piecz­nego świata. Gra­nice zo­staną za­mknięte, po­mniki oba­lone, pro­te­sty za­ka­zane, a „prze­bu­dzone” firmy z po­wro­tem pójdą spać[4*].
Wojna kul­tur jest grą o su­mie ze­ro­wej, w któ­rej wszyst­kim na­leży na­rzu­cić jedną ho­mo­ge­niczną toż­sa­mość. Ka­pi­ta­lizm dla od­miany jest grą o su­mie do­dat­niej, która two­rzy roz­wi­ja­jące się, dy­na­miczne spo­łe­czeń­stwa, a tym sa­mym umoż­li­wia wszyst­kim gru­pom ży­cie w zgo­dzie z wła­sną toż­sa­mo­ścią, re­ali­zo­wa­nie swo­ich wi­zji i pro­jek­tów. Za­miast ha­seł „Zwy­cię­stwo lub śmierć!” czy też „Mil­cze­nie to prze­moc!” li­be­ralni ka­pi­ta­li­ści pro­po­nują „Żyj i po­zwól żyć in­nym – tylko nie się­gaj mi do kie­szeni i nie łam mi nogi”.
Ni­niej­sza książka jest próbą od­wró­ce­nia uwagi od wojny kul­tu­ro­wej i za­chętą do po­now­nego za­ję­cia się spra­wami de­cy­du­ją­cymi o na­szej przy­szło­ści.
Dla­czego „ka­pi­ta­lizm”? Nie­stety, słowa po­tra­fią wpro­wa­dzać w błąd. Wol­no­ryn­kowy ka­pi­ta­lizm tak na­prawdę nie do­ty­czy kwe­stii ka­pi­tału, lecz od­da­nia kon­troli nad zło­żoną go­spo­darką w ręce mi­liar­dów nie­za­leż­nych kon­su­men­tów, przed­się­bior­ców i pra­cow­ni­ków oraz po­zwo­le­nia im na sa­mo­dzielne de­cy­do­wa­nie, co po­pra­wia ja­kość ich ży­cia. Za­tem bez­tro­skie mó­wie­nie o „przej­mo­wa­niu kon­troli nad ka­pi­ta­li­zmem” ozna­cza wła­ści­wie, że rządy przej­mują kon­trolę nad oby­wa­te­lami.
A to już brzmi cał­kiem ina­czej, prawda? De­ir­dre McC­lo­skey, jedna z mo­ich in­te­lek­tu­al­nych ido­lek, na­rzeka, że wy­raz ka­pi­ta­lizm spra­wia mylne wra­że­nie, ja­koby cho­dziło w nim o rządy ka­pi­tału, a nie o wol­ność wy­boru lu­dzi w kwe­stiach go­spo­dar­czych, choć to wła­śnie tak na­prawdę ozna­cza wolny ry­nek: „Ka­pi­ta­lizm to błąd na­ukowy za­warty w jed­nym wy­ra­zie, okrop­nie my­lące okre­śle­nie, ukute przez na­szych wro­gów i nie­stety wciąż sto­so­wane przez na­szych sko­ło­wa­nych przy­ja­ciół”[6]. Dla­czego więc i ja sto­suję ten ter­min? Po­nie­waż nie­za­leż­nie od tego, co o nim są­dzę, i bez względu na to, ja­kim wy­ra­zem wo­lał­bym okre­ślać sys­tem pry­wat­nej wła­sno­ści i wol­nych ryn­ków, to słowo zo­stało nie­ro­ze­rwal­nie z nim zwią­zane i je­śli zwo­len­nicy ka­pi­ta­li­zmu nie wy­peł­nią go zna­cze­niem, to zro­bią to jego prze­ciw­nicy.
Na ko­lej­nych stro­nach ja­sno wy­każę, że go­spo­darka ryn­kowa nie po­lega na kon­ku­ren­cji i ry­wa­li­za­cji, lecz przede wszyst­kim na współ­pracy i wy­mia­nie. Cho­dzi w niej o to, aby ra­zem z in­nymi zro­bić coś, czego nie by­li­by­śmy w sta­nie zro­bić sami. Książka ta nie wy­ło­niła się z mo­jego mó­zgu jak Atena z głowy Zeusa, go­towa, w świe­cą­cej zbroi. Jest re­zul­ta­tem dzia­łań lu­dzi, któ­rych po­zna­łem, efek­tem prze­czy­ta­nych przeze mnie ksią­żek, pracy ba­da­czy, dzięki któ­rym po­sze­rza­łem wie­dzę, i roz­mów z opo­nen­tami, któ­rzy po­mo­gli mi po­pra­wić błędy. Ta książka jest owo­cem wy­sił­ków nie­zwy­kłej liczby osób, po­dob­nie jak każdy inny pro­dukt i usługa na rynku, na­wet je­śli za za­warte w niej błędy – co oczy­wi­ste – od­po­wie­dzial­ność po­no­szę tylko ja.
W tym du­chu współ­pracy i so­li­dar­no­ści chciał­bym po­dzię­ko­wać Mat­tia­sowi Bengts­so­nowi, An­dre­asowi Birro, Chri­stia­nowi Sand­strömowi, Fre­dri­kowi Se­ger­feld­towi, Pa­tri­kowi Ströme­rowi, Mat­tia­sowi Svens­so­nowi oraz Da­nie­lowi Wal­den­strömowi – za po­my­sły, in­spi­ra­cję i dane. Je­stem głę­boko wdzięczny Ca­spia­nowi Reh­bin­de­rowi za uży­teczne ko­men­ta­rze i su­ge­stie, za­równo co do formy, jak i tre­ści. Dzię­kuję rów­nież Ben­ja­mi­nowi Do­usie oraz An­dre­asowi Jo­hans­so­nowi He­inö za ich rolę w po­wsta­wa­niu tej książki, agen­towi li­te­rac­kiemu An­drew Gor­do­nowi, za nie­złomne orę­dow­nic­two mo­jej pracy, re­dak­to­rowi z wy­daw­nic­twa Atlan­tic, Ja­me­sowi Ni­gh­tin­gale’owi, za uważną re­dak­cję i war­to­ściowe ko­men­ta­rze, a re­dak­torce ję­zy­ko­wej Char­lotte Atyeo za jej dba­łość o szcze­góły.
Szcze­gól­nie wdzięczny je­stem to­bie, Frido, za twoją mi­łość, cier­pli­wość i od­wagę. Ko­cham ka­pi­ta­lizm, ale cie­bie ko­cham jesz­cze bar­dziej.
Niech moc rynku bę­dzie z wami – za­wsze.
 
Jo­han Nor­berg

 
Wesprzyj nas