Magiczna koreańska powieść o wyjątkowym miejscu, o ludzkich losach i o wielkiej mocy, jaka drzemie w książkach.
Życie jest jak regał z książkami, nigdy nie wiesz, jaka Ci się trafi.
Mieszkająca w Seulu Yujin przez kilka lat była bez reszty pochłonięta tworzeniem start-upu. W wyniku wielu decyzji musiała jednak sprzedać firmę i straciła pracę. Jej życie całkowicie się zmienia, kiedy przypadkiem odwiedza wieś Soyang-ri. Oczarowana tym miejscem postanawia zrezygnować z wielkomiejskiego życia i założyć księgarnię. Wyjątkową księgarnię.
W Soyang-ri Book’s Kitchen można odnaleźć spokój i otrzymać wsparcie, kiedy w życiu dzieje się zbyt wiele. A wszystko oczywiście za sprawą książek.
Czas mija, zmieniają się pory roku, do Soyang-ri Book’s Kitchen przybywają kolejni goście. Każdego sprowadzają inne kłopoty bądź rozterki. I każdy z nich otrzymuje książkę, która ukoi jego duszę i która pomaga w rozwiązaniu problemów.
Kuchnia książek
Przekład: Marta Niewiadomska
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 24 kwietnia 2024
PROLOG
Soyang-ri Book’s Kitchen
O świcie spadł śnieg z deszczem. Biały puch przysiadł na chwilę na gałęziach śliwy, po czym zniknął, pozostawiając po sobie jedynie mokry ślad. Blady blask poranka przywodził na myśl już słońce wiosną; światło padające na gałęzie drzew sprawiało, że cała okolica nabierała lekkości. Wiosenne powietrze przebijało się przez spękaną, stwardniałą twarz zimy.
Dochodziła czternasta. Yujin zajęta była właśnie sprawdzaniem wykończenia kafelkowej podłogi, kiedy nagle podniosła głowę. Otwarła wcześniej na całą szerokość okna, żeby pozbyć się typowego dla nowego budynku zapachu. Wlatywała przez nie teraz z dworu woń, w której kryła się słodycz, ale i coś wyrafinowanego. Śliwa przed budynkiem, która stała do tej pory w ciszy, zaszeleściła lekko swoimi jasnozielonymi liśćmi, jakby chciała się przywitać z Yujin. Gałęzie po zacienionej stronie pełne były pączków wyczekujących dogodnego momentu, by się rozwinąć, a na tych w słońcu drobne, jeszcze mokre kwiaty unosiły ku niebu swoje twarzyczki jak niemowlęta budzące się ze snu.
Dziewczyna podeszła do okien i otworzyła również siatkę na owady. Nowiutka moskitiera, jeszcze bez ani jednego pyłku kurzu, przesunęła się w bok z lekkością. Wiatr wiejący od pobliskiej góry, jakby tylko czekał na przybycie Yujin, rozlał się po podwórzu niczym morska fala. Przyniósł ze sobą delikatny zapach kwiatów. Dziewczyna uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy w życiu nie widziała śliwy z tak bliska. Przyjrzała się przypominającym śnieg kwiatom. Ich białe płatki miały niemalże ten sam kolor co kafelki na podłodze Soyang-ri Book’s Kitchen, którego otwarcie zbliżało się wielkimi krokami. Za drzewem wiatr unosił świeżo wyprane białe prześcieradła oczekujące na przybycie pierwszych gości. Dziewczyna nie była pewna, czy ten słodki, wyrafinowany zapach, który poczuła wcześniej, rzeczywiście był wonią kwiatów śliwy czy może tylko płynem do płukania tkanin. Cokolwiek jednak tak pachniało, to, co niosło ze sobą powietrze, wprawiało ją w wiosenny nastrój, czuła się lekka jak pączki kwiatów na drzewie przed nią.
Yujin obróciła się i świeżym wzrokiem obrzuciła księgarnię z mnóstwem regałów. Większość z sięgających aż po sufit szafek wciąż ziała pustką. Wyglądały teraz jak elementy zaaranżowanego wnętrza z pokazowego domu. Miejsca na książki były lekko oświetlone taśmami lampek LED, które rzucały światło na pustą jeszcze scenę szafek.
„Już niedługo to miejsce wypełni się zapachem książek”, pomyślała.
Jej spojrzenie przyciągnęła przyklejona taśmą do ściany kartka rozmiaru A3. Był to plan budynku, który udało jej się sfinalizować po wielu niekończących się dyskusjach i poprawkach. W niektórych miejscach ołówkiem lub długopisem zaznaczono różne drobiazgi i zanotowano parę uwag. Schemat był już na tyle sfatygowany i wygnieciony, że nie sposób było go nie zauważyć w tak lśniącym nowością i czystością pomieszczeniu. Ostrożnie dotknęła śladów po ołówku. Dalej nie mogła uwierzyć w to, że budynek, który przez długi czas znała tylko z planów i modeli 3D, udało się zbudować naprawdę.
W księgarni Soyang-ri Book’s Kitchen Yujin chciała sprzedawać książki, a także prowadzić różnego rodzaju warsztaty. Klientom oferowała też noclegi typu bookstay – podczas takiego pobytu można było skupić się na czytaniu i po prostu odpocząć. Całość kompleksu składała się z czterech budynków. Trzy z nich stanowiły jednoosobowe piętrowe domki przeznaczone właśnie dla gości. Czwarty obiekt na parterze mieścił księgarnię, a na piętrze Yujin zaplanowała przestrzeń, w której będą mogli mieszkać pracownicy. Pośrodku kompleksu znajdował się oszklony ogród. Budynki stały na czterech jego krańcach, sprawiając, że plan obiektu przypominał literę X.
Gdy stało się w środku księgarni, rozciągający się za oszkloną witryną sklepu krajobraz Soyang-ri przypominał coś, co widywało się na obrazach. Za rosnącą tuż obok śliwą widać było wijący się grzbiet górski. Masywne, delikatnie powykrzywiane pasmo kojarzyło się właścicielce kompleksu z trzepoczącym na wietrze brzegiem spódnicy albo czymś żywcem wyjętym ze snu. Yujin pochodziła z Seulu: jej rzeczywistością były wysokie szklane budynki, sklepy całodobowe, kawiarnie sieciówki, gęsto poprowadzone linie metra i olbrzymie bloki mieszkalne.
– Yujin, chodź sprawdzić, czy wieszamy równo! – dobiegł ją głos Si-u.
– Już idę!
Zasunęła z powrotem moskitierę, schowała do fartucha miarkę, którą trzymała w ręku, i wyszła. Si-u i Hyeongjun wieszali na kawiarence obok budynków Soyang-ri Book’s Kitchen długi na dwa metry baner.
Wielkimi literami napisane na nim było „Soyang-ri Book’s Kitchen – już wkrótce otwarcie! Przyjmujemy rezerwacje od pierwszego kwietnia”, a poniżej znajdował się numer telefonu oraz nazwa konta na Instagramie.
– Na moje oko w porządku. Chwilka, zrobię zdjęcie.
Wyciągnęła z fartucha komórkę i zrobiła szybką fotkę, nie przejmując się nawet złapaniem ostrości. Nie poświęciła temu ani jednej myśli, chciała jedynie się upewnić, że baner wisi równo. Nie mogła jeszcze wiedzieć, ile ciepła i miłości będzie czuła w sercu, kiedy zobaczy to zdjęcie ponownie. Si-u na ekranie uśmiechał się szeroko z grzywką rozwianą na wszystkie strony przez wiatr, a Hyeongjun stał ze swoją najbardziej typową poważną miną.
Si-u był jej młodszym kuzynem, a Hyeongjun pochodził z Soyang-ri. Gdyby miała ich krótko opisać, powiedziałaby, że są jak ogień i woda. Si-u był impulsywny, towarzyski i ekstrawertyczny, a Hyeongjun był dobrodusznym introwertykiem, który cenił sobie niezależność – zajmowali miejsca na dwóch końcach skali. Jej kuzyn wręcz podbiegł, żeby zobaczyć zdjęcie, a drugi chłopak podszedł powolnym krokiem, jakby nigdzie mu się nie spieszyło. Przeszło jej przez głowę, że ktoś, kto byłby ich mieszanką, stałby się osobą idealną.
– Patrz Si-u, lewa strona jest chyba jednak trochę za wysoko.
Jej kuzyn nachylił się nad telefonem i przez dłuższą chwilę przyglądał się zdjęciu.
– Czy ja wiem… – odezwał się w końcu. – Chyba tylko robi takie wrażenie. Ten magazyn, który był tu wcześniej, miał krzywe fundamenty.
– Hyeongjun, co myślisz?
– Na mój gust… jest okej.
– Co nie?
Chłopcy spojrzeli na siebie, jednocześnie się uśmiechnęli i przybili sobie piątkę. W takich momentach przypominali nagle bliźniaków dzielących się jedną duszą.
Yujin prychnęła śmiechem na tę myśl, po czym obejrzała się na Soyang-ri Book’s Kitchen z poskręcanym górskim grzbietem w tle. Cztery nowoczesne budynki górowały nad otoczeniem i wyróżniały się niczym jakieś ważne miejsce w grze. Nie potrafiła określić, gdzie teraz jest, który jest rok, jaki jest dzień tygodnia – te ostatnie dziesięć miesięcy, cała ta podróż, to, co się działo, wydawało jej się snem, z którego zaraz się wybudzi i o wszystkim zapomni.
Gdyby ktoś ją zapytał, czemu uparła się otworzyć księgarnię na wsi, nie znalazłaby dobrej odpowiedzi. Zawsze powtarzała, że emeryturę chciałaby spędzić zakopana w książkach gdzieś w głębi spokojnego lasu, ale nigdy nawet nie przeszło jej przez myśl, że w wieku trzydziestu dwóch lat2 uda jej się otworzyć w Soyang-ri księgarnię i uruchomić bookstay.
Kiedy podjęła decyzję o kupnie ziemi w Soyang-ri, od razu porwał ją wir rzeczy do zrobienia. Yujin musiała zaraz złożyć papiery, by móc założyć firmę, i w pośpiechu sprzedała mieszkanie, żeby mieć pieniądze na całe przedsięwzięcie. Niecierpliwie wyczekiwała decyzji z banku, czy dostanie kredyt z działką pod zastaw, i pozbyła się prawie wszystkich posiadanych przez siebie akcji, żeby opłacić zezwolenia i samą budowę. Poszła na kurs i otrzymała licencję na prowadzenie kawiarni, po czym zapisała się do szkoły dla baristów, chcąc poznać przynajmniej podstawy parzenia kawy. Si-u przedstawił jej architekta, z którym przesiadywała po świt nad planem budynków. Wiele pracy wymagały również selekcja książek, zdobycie produktów promocyjnych takich jak kubki, zeszyty, płócienne torby i podpisanie na to wszystko umów. Bez końca przeglądała też magazyny wnętrzarskie i inspiracje, wybierając nieustannie wszystko, od mebli, przez dekoracje, aż po oświetlenie i sprzęty elektroniczne.
Nad nazwą dumała dwa tygodnie i w końcu wybrała Soyang-ri Book’s Kitchen. Kiedy rozmyślała nad czymś, co dobrze by odzwierciedlało przestrzeń wypełnioną książkami, przyszło jej do głowy, że w książkach można delektować się każdym ze zdań i każdemu, zależnie od preferencji, może ono smakować inaczej. Yujin skupiła się na tym, że chciałaby polecać ludziom książki tak, jak poleca się dania pod czyjś gust, że chciałaby, aby czytelnicy odnajdywali w nich ukojenie, tak jak każdemu od razu poprawia się nastrój, kiedy zje coś dobrego. Dlatego zdecydowała się właśnie na Soyang-ri Book’s Kitchen. Miała nadzieję, że jej księgarnia stanie się miejscem, do którego ludzi przyciągnie przepyszny zapach książek – przestrzenią, w której każdy będzie mógł szczerze spotkać się ze swoimi najskrytszymi uczuciami i odnajdzie pocieszenie. Huragan rzeczy do przygotowania zaczął w końcu powoli zwalniać. Kiedy dziewczyna nareszcie się zatrzymała, odkryła, że stoi już w zupełnie nowym świecie.
Nagle poczuła wielki głód. Na śniadanie zjadła tylko twardego donuta i pół jabłka. Kurier dał wcześniej znać, że przywiezie książki z rana, więc zamierzała zaczekać na niego w księgarni i dopiero potem zjeść obiad, ale czekała tak już od dwóch godzin, a kuriera dalej ani widu, ani słychu. Zdarzało się już, że dostawcy się gubili i spóźniali, bo dokładny adres Soyang-ri Book’s Kitchen nie był jeszcze dostępny w nawigacji. Yujin sprawdziła coś na tablecie i obróciła się do rozmawiających ze sobą chłopaków.
– Słuchajcie, nie wiadomo, kiedy przywiozą te książki. Może pojedziemy teraz do miasta coś zjeść i na zakupy? Hyeongjun, ty możesz od razu zebrać się już do domu, jak pojedziemy do centrum.
1
Babcia i nocne niebo
Kiedy Dain chodziła jeszcze do gimnazjum, spędzanie każdego weekendu na przesłuchaniach do wytwórni muzycznych było wpisane w jej plan tygodnia. W sumie na tym kończyły się jej plany. Od jury słyszała zazwyczaj, że jej umiejętności wokalne są na wysokim poziomie, ale za plecami dziewczyny sędziowie szeptali między sobą, że z twarzy nie nadaje się na piosenkarkę. Prześladowało ją to niczym jej własny cień. Sama też świetnie zdawała sobie z tego sprawę. Za każdym razem, kiedy Dain spoglądała w lustro, widziała swoją okrągłą buzię posmarowaną jedynie kremem przeciwsłonecznym i przypominała sobie wszystkie te olśniewające osoby, które spotykała na przesłuchaniach. Była pewna, że nie miały zrobionych żadnych operacji plastycznych, a ich twarze i tak przypominały lalki. Ich wygląd sprawiał, że kiedy szły ulicą, absolutnie wszyscy się za nimi oglądali, czy to świadomie, czy nie. Gdy była na przesłuchaniach, nie mogła się napatrzyć na ich perfekcję i piękno, zupełnie jakby już byli gwiazdami. Zastanawiała się, czy istnieje może jakaś szkoła, w której uczą, jak zostać takimi celebrytami.
Kiedy Dain udało się w końcu rozpocząć karierę w małej wytwórni jako piosenkarka o pseudonimie Diane, nikt nie zwrócił na nią uwagi. Co roku debiutowały dziesiątki grup, ale przetrwać udawało się tylko co najwyżej dwóm lub trzem z nich, a cała reszta po cichu znikała ze sceny muzycznej. Nazwy ekip, którym nie udało się wybić, zacierały się w pamięci już po kilku miesiącach niczym napisy na dawnych nagrobkach. Wytwórnia, która wydała debiutancką płytę Dain, pierwszy raz wzięła początkującą piosenkarkę pod swoje skrzydła. Zatrudniali u siebie pięć–sześć osób z pewnym doświadczeniem w show-biznesie, ale nie mogła oczekiwać, że będą potrafili zaplanować dla niej akcję marketingową, koncept i inne niezbędne rzeczy tak dobrze, jak robią to największe agencje muzyczne. Czuła się tam trochę jak na spotkaniu kółka zainteresowań w szkole. „A może to?” „A coś takiego?” Tego typu rozmowy ciągnęły się godzinami pod szumną nazwą spotkań koncepcyjnych i w ich wyniku jedyne, o czym zdecydowano jednogłośnie, było to, że „nie powinniśmy promować Dain jako idolki3”. Tylko tego byli pewni.
Były to czas, kiedy całą sceną muzyczną w Korei rządził girlsband Delicious. To one przychodziły do głowy każdemu, gdy padało słowo „idolka”. Wszystkie członkinie grupy miały ciała niczym lalka Barbie. Dziewczyny potrafiły rzucać zarówno uwodzicielskie spojrzenia, jak i być słodkie oraz urocze. Ich uśmiechy miały w sobie magię, która sprawiała, że wszyscy nimi obdarowani czuli szczęście. Dain, patrząc na członkinie Delicious, musiała się zgodzić z tym osądem: „Prawda, żadna ze mnie idolka”. Jeśli jednak świat nie chciał przyjąć jej do grona idolek, to nie miała pomysłu, jak inaczej miałaby samą siebie zdefiniować. Myślała, że może młody wiek mógłby okazać się atutem jako chwyt marketingowy, ale w tamtym czasie i młodsze od niej osoby przygotowywały się już do debiutu. Miała nadzieję na wpadnięcie w kategorię „Buzia niebrzydka, ale co za głos! Prawie jak Mariah Carey!”, nie umiała jednak rozbudzić tego typu zainteresowania. Nie pisała też własnych tekstów ani nie komponowała piosenek, więc nie mogła nawet liczyć na etykietkę „Singer songwriter”.
Ale Dain jako Diane po trzech latach od debiutu zdobyła serca wszystkich. Jej największą bronią okazał się talent do słuchania i rozmawiania. Wszystko zaczęło się od programu radiowego, którego stały gość złapał gumę po drodze do studia, przez co nie zdążył na wieczorną audycję. Dain wybrano na jego zastępstwo i program o dwudziestej drugiej z jej udziałem zgromadził więcej słuchaczy niż jakikolwiek inny w całym tygodniu. Dyrektor produkcji od razu zaprosił ją do stałej współpracy, po czym w ciągu pół roku dostała angaż w jeszcze pięciu innych audycjach.
Opowieści zaproszonych gości nabierały smaku, gdy dodało się do nich ciepłe słowa Dain. Kiedy z radia dobiegał jej lekko ochrypły, choć i czarujący głos, wywiady od razu zaczynały brzmieć jak rozmowa z przyjacielem. Audycje, w których pojawiała się Dain, miały w sobie tyle uroku co czekoladowa muffinka, która może i nie do końca wyszła, ale ktoś włożył w jej przygotowanie całe serce. Jej słowa niosły ukojenie jej gościom, a także dodawały otuchy wszystkim słuchaczom. Dodatkową nieoczekiwaną atrakcją programu okazały się jej piosenki. Nagrania z audycji, podczas których perfekcyjnie wykonuje Hero Mariah Carey, popisując się niezwykle silnym wokalem, albo przygrywa sobie na gitarze, śpiewając pełnym słodyczy głosem Lucky Jasona Mraza, obiegły cały YouTube, stając się prawdziwymi hitami.
Pierwszą piosenką Dain, która trafiła do top dziesięć list przebojów, okazał się Wiosenny dzień. Był to jazzowy akustyczny utwór opowiadający o dorabiającej sobie na kasie w osiedlowym sklepie dziewczynie, która marzyła o tym, aby wraz z nadejściem wiosny pojechać do Maroka. Wyjątkowa barwa głosu Dain idealnie pasowała do tej piosenki. Jako utwór, który nie korzystał z typowych dla k-popu bitów i melodii, a bardziej oscylował gdzieś pomiędzy mainstreamem a klimatami indie, nie spotkał się ze specjalnym zainteresowaniem ze strony słuchaczy w momencie wydania albumu. Ale po tym, jak pewien idol zaśpiewał fragment piosenki w programie rozrywkowym w telewizji, wszystko się zmieniło. Hitem internetu stał się filmik, na którym grupa licealistów tańczy do Wiosennego dnia podczas wycieczki szkolnej, po czym piosenka została wybrana do reklamy telefonów komórkowych i dzięki temu trzy miesiące po premierze album Dain trafił nagle na listy przebojów. Wokalistka dała się potem ponieść fali. Kolejny cyfrowy singiel, zatytułowany Więcej nie trzeba, znalazł się na pierwszym miejscu listy przebojów zaraz po premierze i utrzymywał się na nim przez cały miesiąc. Po tym, jak teledysk zdobył rekordową liczbę wyświetleń na YouTubie, zalano ją propozycjami wystąpienia w spotach reklamowych. Reklamodawcom wystarczyło jedno spojrzenie, aby dostrzec w niewyróżniającej się wyglądem Diane i jej czystym, nieskazitelnym głosie prawdziwy materiał na gwiazdę.
Miała wrażenie, że nagle wzleciała ponad chmury. Jeszcze trzy miesiące temu praktycznie nikt nie słyszał o Diane, a teraz była na językach wszystkich. To, czego się dotknęła, z miejsca stawało się hitem i zalewały ją prośby o gościnne występy na albumach innych wykonawców. Za granicą również przyjęto ją ciepło, a jej piosenki pięły się w notowaniach azjatyckiego iTunes. W oczach swoich fanów, których przybywało w szalonym tempie, stała się jakimś wszechwiedzącym bóstwem.
Ogarnął ją strach. Była dokładnie taka sama jak trzy miesiące temu, ale cały świat nagle traktował ją zupełnie inaczej. Nagle ludzie ekscytowali się tym, jak nieziemsko śpiewa. Ona jednak zachowywała dystans, zastanawiając się, czy jej nieoczekiwana popularność nie pryśnie równie raptownie jak bańka mydlana.
Czas przyspieszył, pędząc niczym szaleńczy bit w tanecznym kawałku. Minęło osiem lat, od kiedy Dain okrzyknięto gwiazdą. W oczach publiki była „uroczą dziewczyną z sąsiedztwa”. Wszyscy wyobrażali sobie, że musi być słodka jak pastelowy makaronik, bo przecież w teledysku w marszczonej sukieneczce w kwiatki tańczyła do piosenki z uroczym uśmiechem na twarzy. Wielu męskich fanów radziło sobie z samotnością w walentynki, oglądając filmiki z jej udziałem. Przez lata utrzymywała się też na pierwszym miejscu w rankingu osób, które były wzorem do naśladowania dla nastolatek.
Ale tak naprawdę Dain od sukienek w kwiatki preferowała monochromatyczne bluzy. W studiu nagraniowym spokojnie zanurzała się w swoim świecie i nic a nic nie przypominała pełnej zapału modelki z reklam suplementów witaminowych. Nawet jako nastolatka nie miała w zwyczaju ekscytować się lalkami czy tortem bożonarodzeniowym4. Wręcz przeciwnie: lubiła błądzić myślami i kontemplować znaczenie życia i śmierci. Oczywiście dla swoich rodziców zawsze była uroczą córeczką, ale ani na co dzień nie zachowywała się czarująco, ani nie była specjalnie rozgadana. Wszystko raczej trzymała głęboko w środku i rzadko okazywała emocje. Zawsze za to dbała o ludzi wokół siebie i bez słowa opiekowała się innymi.
Może to właśnie z tego powodu występując w reklamach i programach rozrywkowych, coraz częściej czuła się, jakby wszystkich oszukiwała. Bała się, że miłość i zainteresowanie jej fanów mogą w jednej chwili obrócić się w pretensje i wytykanie palcami.
Czwartek był jej pierwszym dniem wolnym od dawna. Dain zamierzała spać do późna, ale obudziła się w środku nocy, wciąż wyczerpana. Od trzeciej nad ranem przewracała się tylko z boku na bok i jedynie co jakiś czas udało jej się lekko przysnąć. W ogóle nie czuła się wypoczęta.
We śnie najpierw biegła w szpilkach przez wąski i długi korytarz, spóźniona na swoje wystąpienie w programie na żywo w radiu. Potem nagle miejsce akcji zmieniło się i teraz patrzyła na prowadzącego talk-show. Opowiadała mu o czymś entuzjastycznie, jednak na twarzach publiczności w studiu pojawiał się coraz większy grymas niezadowolenia, który zamienił się w obojętność. Dain czuła, jak coraz szybciej narasta w niej panika, lecz z całych sił starała się kontynuować wywiad. Na ekranie zobaczyła zbliżenie na swoją twarz.
Wystraszona, obudziła się. Ostatnia scena ze snu zaczęła od razu rozpływać się w jej pamięci niczym dym. Na wpół obudzona przeszła do salonu i przeczesując palcami bałagan na głowie, włączyła telewizor. Na ekranie zobaczyła siebie: w nieskazitelnym makijażu i z szerokim uśmiechem przeznaczonym dla wszelakich talk-show opowiadała o czymś radośnie. Dain sama była zaskoczona, widząc, jak ujmującą, schludną i czarującą osobą jest Diane z teledysku pokazanego na zakończenie programu.
Poczuła się nagle jak wydmuszka w porównaniu do siebie z telewizora. Nie wiedziała, co ma z tym zrobić. Kariera piosenkarki była jej marzeniem od dziecka, ale nie dlatego, że chciała, aby wszyscy ją uwielbiali. Zaoferowała ludziom swój styl muzyczny i własny sposób rozmawiania i myślała, że została przez nich przyjęta taka, jak jest, choć się myliła. W którymś momencie stała się cennym produktem kształtowanym przez opinię publiczności.
Kiedy tej nocy leżała w łóżku, nagle zaczęła słyszeć walenie własnego serca. Najpierw brzmiało jak stukot powoli zbliżającego się pociągu, po czym zrobiło się tak głośne, jakby ten pociąg właśnie przejeżdżał tuż nad jej głową. Zaczęła hiperwentylować. Zdawało jej się, że w ciemności coś powoli zaciskało palce na jej gardle. Czuła, jak jej oddech staje się coraz słabszy i płytszy.
Nagle znalazła się we śnie, w którym była zwierzątkiem w szklanej klatce. Przez szkło oglądali ją ludzie. Dain stała się najpierw małpką, która rozśmieszała dzieci, po czym zamieniła się w pingwina cesarskiego i dreptała sobie, kołysząc się z boku na bok, a młodzi pracownicy korporacji rozpływali się w zachwytach. Potem zamieniła się w najpopularniejszą w całym zoo pandę i uśmiechała się do wszystkich szeroko, tłumiąc w sobie to, jak naprawdę się czuje. W szklanej klatce można było oglądać Dain z każdej strony, tak samo jak można ją było śledzić na żywo w social mediach. Widzowie mieli możliwość wybierać jej ubranka, kolor futerka i akcesoria, jakby to wszystko była jakaś gra. Jej szok, smutek, gniew i samotność nie miały w tym wszystkim większego znaczenia.
Tęskniła za babcią. Jej babcia – w przeciwieństwie do Dain – była źródłem niekończącego się optymizmu. W obliczu trudnej lub irytującej sytuacji wybierała się na spacer zaznać trochę słońca, a kiedy wracała, cały ciężar zdążył już spaść z jej barków i potrafiła zacząć dzień na nowo. Próżno było szukać u babci ogromnych emocji, które porywają ludzi jak fala wielkości domu. Zawsze sprawiała wrażenie, jakby cały czas tylko płynęła sobie leniwie łódką przez spokojne jezioro.
Dla Dain babcine ręce były niczym rozgrzany piecyk. Kiedy odwiedzała babcię po tygodniu bezsenności, ta zawsze witała ją ciepłym uśmiechem i głaskała uspokajająco po brzuchu. Nie trzeba było o nic pytać.
Babcia prawie w ogóle nie słuchała jej piosenek. W momencie kiedy wnuczka zaczęła zdobywać już jaką taką popularność, jej szumy uszne tak się pogorszyły, że praktycznie przestała słuchać radia i oglądać telewizję. Szczerze mówiąc, Dain to odpowiadało. Coraz więcej otaczających ją osób tylko wyrokowało tonem znawcy, jak to jej nowa piosenka nie jest aż taka wspaniała albo że któryś kawałek jest słabszy niż na jej poprzednim albumie. Dla babci Dain była po prostu jej wnuczką i zawsze użyczała jej swoich kolan jako poduszki. Dain lubiła jej szorstkie, choć i pełne delikatności dłonie.
Dotyk babci sprawiał, że od razu zasypiała. Wiatr krążący pod wystającym dachem hanoka5, apetycznie pachnący obiad, szczekający gdzieś w oddali pies, głęboka pomarańczowa barwa zachodzącego słońca, wszystko to wspierało ją w tym, aby zasnęła. Optymistyczna, pozytywna energia babci też zawsze jej się udzielała. Dain potrafiła przespać u niej nawet dziesięć godzin niemęczona żadnymi snami. Kiedy się budziła, wybierała się z babcią na spacer po okolicy. Kupowały owoce sprzedawane w skrzynkach obok drogi, a w dni targowe wybierały wspólnie na straganach luźne spodnie w babcinym stylu. Na ryneczku kupowały zupę z ryżem na wynos, zrywały sałatę i papryczki z przydomowego ogródka babci, nabierały po łyżce pasty chili i pasty sojowej z wielkich fermentujących słojów na podwórzu, dodawały odrobinę oleju sezamowego i zmielonego sezamu, wszystko to mieszały i zasiadały do posiłku.
Do Soyang-ri przywiodła ją impulsywna decyzja. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że babci już tam nie ma. Trzy lata temu trafiła do domu opieki, a w zeszłym roku rozstała się ze światem. Cztery ponadstupięćdziesięcioletnie hanoki, które posiadała, zostały sprzedane już dawno temu. Częściowo po to, aby opłacić rachunki ze szpitala, a częściowo dlatego, że utrzymanie domów w dobrym stanie kosztowało zdecydowanie za dużo. Słyszała, że przeniesiono je dwa lata temu na niedaleką działkę, z której rozpościerał się przepiękny widok, i służyły teraz za hotel. Mama powiedziała jej przez telefon, że na starym miejscu ostał się jedynie magazyn, który był idealną kryjówką Dain, gdy w dzieciństwie bawiła się w chowanego.
Magazyn był kwintesencją chaosu. Poza jednym małym drewnianym okienkiem pod samym dachem nie było w nim źródeł światła. Nawet kiedy w środku dnia ostre słońce dawało się we znaki, wewnątrz było relatywnie ciemno. Gdy bawiła się z innymi dziećmi w chowanego, ukrycie się w wielkiej szafie, wykończonej macicą perłową i ustawioną za stertą starych książek i worków na ryż, w dziewięciu na dziesięć przypadków dawało jej pewność, że nikt nie znajdzie jej kryjówki aż do samego końca. Nawet jeżeli szukający przyszedł sprawdzić magazyn, po jednym kroku zaraz się z niego wycofywał, obawiając się pająków lub robaków czających się za łopatami, pierścieniami nosowymi dla bydła z czasów, kiedy jeszcze hodowali krowy, kamieniami młyńskimi, stertami bliżej nieokreślonych papierów, wielkimi ramami na obrazy i zbierającymi kurz przyrządami do ćwiczeń.
Soyang-ri Book’s Kitchen – już wkrótce otwarcie!
Przyjmujemy rezerwacje od pierwszego kwietnia
Dain z konsternacją wpatrywała się w baner. Poniżej dopisane było jeszcze: „Kuchnia książek wypełnionych zdaniami, które przyniosą ci pocieszenie i ukojenie. Bookstay & księgarnia, dla tych, którzy chcą czytać, pisać i dzielić się tym z innymi”. Baner kołysał się na wietrze, ale Dain tak bardzo zatopiła się w myślach, że w ogóle nie czuła podmuchów.
Westchnęła. Gdyby wiedziała o tym wszystkim nieco wcześniej, wykupiłaby działkę babci. Mogłaby z niej korzystać jako z domku letniskowego albo tu pracować. Ale jej ojciec nie chciał, żeby trzymała się kurczowo śladów po babci. Wolał, aby zapamiętała jej miłość, ale by nie musiała mierzyć się ze wszystkimi innymi uczuciami związanymi z jej odejściem.
W maju zeszłego roku do Korei przylecieli dwaj bracia ojca wraz ze swoimi rodzinami – jedni mieszkali w Ameryce, a drudzy prowadzili pensjonat w Hiszpanii. Zjechała się też reszta z ósemki rodzeństwa i wszyscy, na co dzień zajęci osobnym życiem, zdecydowali się sprzedać działkę po babci i po przekazaniu jej nowemu właścicielowi podzielić się spadkiem. Ponieważ ci, którzy żyją, muszą żyć dalej. Tata był świadom problemów Dain z bezsennością, ale nie zauważał jej ataków paniki. Miał nadzieję, że jego córka teraz będzie mogła starannie zapakować wszystkie swoje wspomnienia po babci do pudełeczka i schować je w którejś z szuflad serca. Dain to rozumiała, dlatego nie gniewała się na niego, kiedy powiedział jej, że sprzedali działkę.
Chciała jedynie jeszcze raz odwiedzić to miejsce, w którym wciąż czuć było oddech babci. W cieniu gór śliwa, przebijając się przez ciemność smutnej zimy, z nową energią wypuszczała pączki, które – ściśnięte jeden obok drugiego – wypełniały całe gałęzie, lecz jeszcze się nie rozwinęły. Przypominały dziewczynkę, która ma coś do powiedzenia, ale z całych sił powstrzymuje przed wyrzuceniem z siebie wszystkiego.
Kiedy Dain miała dziewięć lat, bez przerwy opowiadała babci, jak to marzy o zostaniu piosenkarką. Gdy już się wygadała, babcia z szerokim uśmiechem mówiła tylko, żeby wyszły do sklepu po pączki na podwieczorek. Może babcia też miała wiele rzeczy, które chciała jej opowiedzieć…?
Wąska ścieżka, którą chodziły z babcią na rynek, trzymając się za ręce, nic się nie zmieniła, nie zmieniły się też nic a nic góry przypominające pofalowaną krawędź spódnicy. Obce były tylko budynki.
Zimny wiatr szumiał, jakby też niepewny, jak ma postąpić wobec nieznanych mu zabudowań i wiszącej na nich reklamy. Nie było już hanoków kryjących w sobie tyle starych historii. Przed sobą widziała cztery nowoczesne kwadratowe budynki. Miały dachy z drewna i duże tarasy.
Z boku obok tych czterech piętrowych domków zobaczyła kawiarenkę; nie mogła mieć więcej niż pięć–sześć metrów kwadratowych. Dach miał ciemnobrązowy kolor, ale ściany były ze szkła, więc bez problemu można było zajrzeć do środka: w środku stały ekspres do kawy, paczki ziaren, filiżanki do espresso, tace i inne sprzęty. Musiała to być jedna z tych kawiarenek, gdzie napoje można wziąć tylko na wynos. Plac, na którym babcia miała kiedyś swój przydomowy warzywnik, zamieniono w ogród. Kwiatki w donicach ustawiono w prostej linii, a pośrodku znajdowało się tipi. Całość przypominała tło sesji zdjęciowej do magazynu. Nie można było odmówić tej przestrzeni dopracowania i bijącego od niej ciepła, ale jakoś nie docierało ono do serca Dain.
Nagły podmuch wiatru przyniósł ze sobą wiosenne słońce i słodki zapach. Rozejrzała się, zastanawiając się, co tak pachnie, i zauważyła śliwę, której gałęzie sięgały w stronę kawiarenki. To było to samo drzewo, które tak kochała kiedyś jej babcia. Gałęzie kołysały się lekko na wietrze, jakby witały się z Dain. Nogi poniosły ją bezwiednie w kierunku śliwy.
Kawiarenka była podobnej wysokości co drzewo. Kamień, z którego zbudowano podstawę budynku, wyglądał dziwnie znajomo. Kiedy dokładniej mu się przyjrzała, zauważyła, że jedynie ta część kawiarni była stara i wytarta przez czas. Musieli użyć kamienia, który pierwotnie wykorzystano w magazynie. Wtedy do niej dotarło – to był właśnie ten magazyn, który kiedyś stał obok śliwy! Został przerobiony na tę oszkloną kawiarenkę. W strukturze starego budynku nic się nie zmieniło, ale odświeżenie go szkłem tchnęło w niego nowe życie i nadało mu współczesny wygląd. Patrząc na starty do gładkości kamień u podstawy budynku, nagle nabrała ochoty, by albo się rozpłakać, albo uśmiechać się jak głupia.
Dain nie przepadała za wiosną. Na całym świecie rozkwitały wtedy kwiaty, olśniewały pięknem, oślepiały blaskiem, każąc zapominać o ciemnej i samotnej zimie, tak mroźnej, tak podobnej śmierci. Wiosną zawsze mówiło się o nowych nadziejach, o wyzwaniach, których chce się podjąć, o nowym początku. Ale co, jeśli wiosna rozwija swoje kwiaty tylko dlatego, że nie ma innego wyboru? Może tak naprawdę wciąż jeszcze rozpamiętuje głęboką ciemność minionych dni? Może tylko próbuje solennie wypełnić swoje obowiązki jako wiosna? Z trudem i jękiem usiłuje na swój sposób odegrać tę rolę, nawet jeśli przyjdzie jej potem ponownie stracić swoje piękno.
A jednak był tu dalej. Może już w nieco innej formie, ale wciąż w serdecznym uścisku gałęzi śliwy. Wytarte kamienie na podbudówce trwały w swojej ciszy i rozpamiętywały wydarzenia z przeszłości. Piosenkarka powstrzymywała łzy. Miała wrażenie, że za moment, tak jak kiedyś, przyjdzie babcia, żeby się z nią przywitać. Nagle przypomniała sobie jej słowa:
– Ta śliwa jest jak małe dziecko, które najmocniej wyczekuje nadejścia wiosny. Wygląda jej niecierpliwie i wystarczy tylko, że wypatrzy ją gdzieś hen, daleko za wzgórzami, a już zachwycona rozwija swoje pączki. To dlatego potem, gdy nadejdą ostatnie przymrozki i znowu napada śniegu, jej mokre kwiaty prezentują się tak smutno. Ale wiesz co, to dlatego twoja babcia bardzo lubi tę śliwę. Jak ją widzę, to zaczynam tak samo wyczekiwać wiosny. Mówi się, że właśnie to drzewo jako pierwsze wyczuwa, że powoli zbliża się koniec zimy. I potem z tą dziecięcą ekscytacją chwyta się tego przebłysku wiosny, rozwijając kwiaty i zupełnie nie przejmując się tym, że jeszcze może zmarznąć.
– Och, pani Seo Jin-a, dobrze myślę? – zapytała Yujin, odstawiając wielki karton, który właśnie niosła z zaplecza.
Z okazji otwarcia bookstayu pisarka Seo Jin-a miała spędzić u nich dwa dni i potem podzielić się swoją opinią. Była to jedna z planowanych akcji promocyjnych. Pisarka dała Yujin znać, że przyjedzie dziś koło siedemnastej, dlatego też kiedy właścicielka księgarni zobaczyła zatopioną w myślach kobietę stojącą przed nowo otwartą kawiarnią, była pewna, że to właśnie ich gościni, której udało się dotrzeć wcześniej, niż zapowiedziała.
– A, nie, nie, ja tak tylko przechodziłam… – odpowiedziała kobieta, obracając się do Yujin.
Właścicielka księgarni mimowolnie utkwiła w niej swój wzrok. Skądś znała tę twarz. Przyglądała jej się uważnie, jakby w zwolnionym tempie. Od ponad pięciu lat praktycznie nie oglądała telewizji, ale widząc jej gładką twarz i cerę tak białą, że przywodziła na myśl promienie zimowego słońca, a także prosty pikowany płaszcz, który leżał na kobiecie jak na modelce, miała wrażenie, że to musi być ktoś sławny. Si-u, który szedł zaraz za nią z kolejnym pudłem, zatrzymał się jak wryty.
– Diane! Skąd tutaj… Jak w ogóle… Ale jak to! – Chłopak nie potrafił sklecić zdania i jak najszybciej odstawił pudło na ziemię. Zatkał sobie usta rękami i zaczął kręcić głową, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Widząc jego reakcję, nieznajoma się uśmiechnęła. Yujin miała wrażenie, że musiała się już wielokrotnie z czymś takim spotkać.
Dain była w sumie nieco pod wrażeniem, że dziewczyna z pudłem, która spytała, czy jest pisarką, nie rozpoznała jej od razu. Może to właśnie ona kupiła ziemię po babci Dain? Na tę myśl zalała ją fala ulgi. Kształt ust dziewczyny kojarzył się jej z inteligentnymi osobami, a w oczach pobłyskiwała dobroć. Miała poczucie, że kobieta musi być cicha i bystra. Babcia od razu by ją polubiła.
Dain w końcu otrząsnęła się z ciemności, która przylgnęła do jej stóp. Uśmiechnęła się ponownie, ale nie był to uśmiech, który pokazałaby na czerwonym dywanie podczas rozdania nagród muzycznych albo w trakcie nagrań do reklamy kosmetyków. Ten uśmiech bardziej przypominał westchnienie ulgi.
– Czyli wcześniej mieszkała tu pani babcia? Kto by się spodziewał!
– Tak, kiedyś nawet wspięłam się na ten hebanowiec, tam, z tyłu na podwórzu, i potem z niego spadłam. Innym razem, gdy jesienią wybrałam się wraz z siostrą w góry, żeby pozbierać kasztany, tak mi się spodobały te świeżo wyciągnięte z łupin, że obierałam je prawie do rana, choć cała pokłułam się kolcami. Albo kiedyś, jak próbowałam złapać motyla, wpadłam do ogródka z warzywami i utknęłam w krowich plackach, których było tam pełno.
Dain z radością wspominała czas spędzony w domu babci, a Yujin słuchała, czując się tak, jakby zaglądała z boku w jej dzieciństwo. Piosenkarka jako dzieciak od sukienek wolała ogrodniczki, nie bała się wspinać na drzewa, a wpadnięcie w warzywnik stanowiło wyłącznie powód do śmiechu.
– Naprawdę mam wrażenie, jakbym przyjechała do babci. Jakoś ta atmosfera tutaj sprawia, że w ogóle nie czuję skrępowania.
– Też to widzę, pani Diane. Wygląda pani raczej na podekscytowaną – zaśmiała się.
– Dain, a nie Diane. Wolałabym być tu nazywana moim prawdziwym imieniem. Nawet podczas wywiadów czy pisząc pamiętnik, rzadko mam okazję tak przyjrzeć się swojej przeszłości. Ale dzisiaj, będąc tutaj, wracają do mnie od razu wszystkie wspomnienia z pobytów u babci. Czuję się tak, jakbym znowu wędrowała po okolicy jako mała dziewczynka.
Z kubków w cienkie szare paski unosił się intensywny zapach americano. Pomiędzy nimi leżały cynamonowe gofry i orzechowa babka z popularnego w okolicy lokalu. Ich słodka woń mieszała się z aromatem kawy, delikatnie się dopełniając. Dain upiła łyk i się rozejrzała. Jej wzrok spoczął na widocznej za oknem śliwie.
– Pamiętam to drzewo. Babcia bardzo je kochała. Kiedy siedziała na podłodze w otwartym salonie, podcinając końcówki papryczek czy obierając fasolę, zawsze widziałam za nią w tle to drzewo. To właśnie ona mi powiedziała, że ono jako pierwsze rozkwita na wiosnę… – Piosenkarka podeszła do szyby. Rozemocjonowana, przyjrzała się jednej z wypełnionych pączkami gałęzi. Yujin podeszła, stanęła obok i otworzyła okno.
– Nawet mi przez myśl nie przeszło, żeby coś z tym drzewem zrobić. Musi być naprawdę stare, jest w nim takie piękno, taki wdzięk! Wcześniej znajdował się tutaj wolnostojący magazyn, prawda? Zostawiliśmy z niego podbudówkę i na niej ustawiliśmy kawiarenkę.
– Tak, poznaję ten kamień u podstawy. Jak tylko go zauważyłam, zalała mnie prawdziwa fala emocji. Kiedy za młodu bawiłam się w chowanego, bardzo często się tam ukrywałam – wspominała ciepło Dain. Na twarzy Yujin automatycznie pojawił się uśmiech.