ŚWIAT pulsuje setkami ludzkich historii. Żeby zrozumieć ludzkość, trzeba poznać jej bohaterów i bohaterki.


Biografia ludzkości w jednej, mistrzowskiej narracji.

„Świat. Historia rodzinna. Tom 1” – kolejna znakomita książka wielokrotnie nagradzanego historyka Simona Sebaga Montefiore – to szalona podróż przez tysiąclecia, opisująca wielkie dynastie i krwawe intrygi, walkę o władzę i sukcesję, tragiczne romanse oraz czułą miłość rodzica do dziecka.

Od pojawienia się Homo erectus w Afryce Wschodniej po Stany Zjednoczone Trumpów i Chiny Xi Jinpinga.

900 tysięcy lat temu pięcioosobowa rodzina spaceruje plażą na wybrzeżu wschodniej Anglii.

Ślady, które pozostawi, staną się inspiracją do napisania najbardziej epickiej historii świata – prawdziwie globalnej, obejmującej wszystkie epoki i kontynenty, jak również najintymniejszej, bo skupiającej się na podstawowej komórce każdego społeczeństwa: rodzinie.

***

Bestseller „New York Timesa”.

Simon Sebag Montefiore
Świat. Historia rodzinna. Tom 1
Przekład: Maciej Antosiewicz
Wydawnictwo Znak
Premiera: 27 marca 2024
 
 


PRZEDMOWA I PODZIĘKOWANIA
Tę historię świata napisałem w groźnych czasach pandemii i rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Można podejść do tego zadania na milion sposobów; setki historyków, poczynając od czasów starożytnych, robiło to na swój sposób, na większości uniwersytetów są dzisiaj specjaliści od historii świata i każdego roku ukazują się dziesiątki tego rodzaju prac, w tym wiele znakomitych, a ja starałem się przeczytać je wszystkie. Żadna książka nie jest łatwa do napisania, a historia świata szczególnie. „Słowa i pomysły wylewają mi się z głowy – napisał Ibn Chaldun, układając swoją historię świata – jak śmietana do maselnicy”. Podczas pisania tej książki było dużo śmietany i dużo ubijania.
Zawsze chciałem napisać osobistą, osadzoną w wymiarze ludzkim historię taką jak ta, pod niektórymi względami nowatorską, pod innymi tradycyjną w podejściu, będącą owocem całego życia badań i podróży. Szczęśliwie mog­łem odwiedzić wiele miejsc obecnych w tej opowieści, być świadkiem wojen i przewrotów, które stanowią jej część, i przeprowadzić rozmowy z wieloma postaciami, które odegrały ważną rolę na scenie światowej.
Kiedy miałem jedenaście lat, mój ojciec, troskliwy doktor medycyny, dał mi skróconą wersję bardzo obecnie niemodnej pracy Arnolda Toynbeego pod tytułem Studium historii. „Może pewnego dnia – powiedział – napiszesz coś takiego”, a ja spędziłem długie godziny na czytaniu opowieści o miejscach i czasach, o których nie uczono w mojej angielskiej szkole, gdzie lekcje historii zdominowali Tudorowie i naziści.
Niniejsza książka dała mi największą satysfakcję w całym moim pisarskim życiu i stanowiła najbardziej śmiałe wyzwanie. Ale wycierpiałem znacznie mniej niż wielu innych historyków. Ibn Chaldun widział śmierć swoich rodziców, których pochłonęła zaraza. Sir Walter Raleigh pisał swoją Historię świata, czekając na egzekucję, a taka sytuacja z pewnością nie pozostała bez wpływu na jego punkt widzenia. Ale został ścięty, zanim skończył (cóż za nieznośna myśl). Historia ma szczególną, niemal mistyczną moc kształtowania (a jeśli się ją wypacza, zniekształcania) teraźniejszości: dlatego pisanie historii jest ważnym i szlachetnym – ale niebezpiecznym – przedsięwzięciem. Sima Qian, chiński autor historii świata (ur. ok. 145 roku p.n.e.), został oskarżony o zniesławienie cesarza i dano mu do wyboru egzekucję lub los pałacowego eunucha. Wybrał kastrację, aby móc dokończyć swoje dzieło: „zanim ukończyłem pierwszy ręko­pis, spotkało mnie to nieszczęście […]. Gdyby trafił w ręce ludzi, którzy go docenią, dotarł do wiosek i wielkich miast, to choćbym doznał tysiąca okaleczeń, czegóż miałbym żałować?”. Każdy historyk, każdy pisarz podziela to marzenie. Sima Qian był obecny w moich myślach podczas pisania…
Spośród żyjących historyków wielu wybitnych, znakomitych uczonych przeczytało, oceniło i poprawiło całą książkę lub jej część. Na szczególne podziękowania zasługują: Dominic Lieven, profesor historii międzynarodowej, LSE; Peter Frankopan, profesor historii globalnej, Oksford; Olivette Otele, profesor dziedzictwa i pamięci o niewolnictwie, SOAS; Thomas Levenson, profesor historii nauki, MIT; sir Simon Schama, profesor historii i historii sztuki, Columbia University; David Abulafia, profesor nadzwyczajny historii śródziemnomorskiej, Cambridge University; Abigaile Green, profesor współczesnej historii europejskiej, Oksford; Tom Holland, dzięki któremu wiem, jak prawidłowo używać słów „judejski” i „żydowski”.
Doktor Henry Kissinger, amerykański sekretarz stanu 1973–1977, przeczytał część dotyczącą swoich czasów; o powstaniu Internetu miałem zaszczyt rozmawiać z sir Timem Bernersem-Lee i Rosemary Berners-Lee. Dziękuję Benowi Okriemu.
Dziękuję następującym osobom za pomoc przy tych konkretnych tematach:
Afryka: Luke Pepera.
Ameryki: (USA) Annette Gordon-Reed, profesor amerykańskiej historii prawa, Harvard University; Andrew Preston, profesor historii amerykańskiej, Cambridge University; (Mezoameryka/Ameryka Południowa), Matthew Restall, profesor historii kolonialnej Ameryki Łacińskiej, Penn State College of Liberal Arts; (Brazylia), Lilia Schwarcz, profesor antropologii, Uniwersytet São Paulo.
Chiny: (wczesne) Michael Nylan, profesor, Wydział Studiów Wschodnioazjatyckich, Berkeley University; (od dynastii Qin) Mark C. Elliott, profesor historii chińskiej i azjatyckiej, Harvard University.
Genetyka/DNA: doktor Adam Rutherford.
Grecy: Roderick Beaton, profesor współczesnej historii greckiej i bizantyńskiej, King’s College, Londyn; Armand D’Angour, profesor klasyki, Oksford.
Indie/Azja Południowa: Tirthankar Roy, profesor historii gospodarczej, LSE; dr Tripurdaman Singh, Institute of Commonwealth Studies, School of Advanced Studies, London University; William Dalrymple; dr Sushma Jansari, kustoszka, South Asia Collections, British Museum; dr Imma Ramos, kustoszka, South Asia Collections, British Museum; dr Katherine Schofield, wykładowczyni na Wydziale Południowoazjatyckiej Muzyki – Historii, King’s College, Londyn; Davinder Toor, kolekcjoner sztuki indyjskiej.
Iran: Lloyd Llewellyn-Jones, profesor historii starożytnej, Cardiff University.
Japonia: doktor Christopher Harding, wykładowca na Wydziale Historii Azjatyckiej, Edinburgh University.
Ukraina: Serhii Plokhy, profesor historii ukraińskiej, Harvard University.
Dziękuję następującym osobom za pomoc przy tematach wymienionych chronologicznie:
Prehistoria: profesor Chris Springer, ewolucja człowieka, Natural History Museum; (Sumer/Mezopotamia) Augusta McMahon, profesor archeologii mezopotamskiej, Cambridge; dr John MacGinnis, Wydział Bliskiego Wschodu, British Museum.
Starożytny Egipt: Salima Ikram, profesor egiptologii, American University, Kair; Yasmine El Rashidi.
Starożytny Rzym: Greg Wolf, Ronald J. Mellor, wydział historii starożytnej, University of California.
Jedwabne szlaki: Peter Frankopan.
Bizancjum: Jonathan Harris, profesor historii Bizancjum, University of London; Peter Frankopan.
Wikingowie: Neil Price, profesor archeologii, uniwersytet w Uppsali.
Ruś Kijowska/Księstwo Moskiewskie: doktor Sergei Bogatyrev, profesor nadzwyczajny, University College London (autor zapowiadanej książki o pamięci rodzinnej na Rusi Kijowskiej).
Średniowieczna Europa/Normanowie: Robert Bartlett, profesor nadzwyczajny, St. Andrews University.
Mongołowie: Timothy May, profesor historii eurazjatyckiej, University of North Georgia.
Inkowie i Aztekowie: Matthew Restall, profesor historii kolonialnej Ameryki Łacińskiej, Penn State College of Liberal Arts.
Etiopia: dr Mai Musié, która po doktoracie prowadzi badania nad zagadnieniem rasy i etniczności w starożytnym świecie grecko-rzymskim, Oxford University; dr Verena Krebs, Ruhr-University Bochum; dr Adam Simmons, Nottingham Trent University; dr Bar Kribus, Uniwersytet Hebrajski, Jerozolima.
Khmerowie/Kambodża: Ashley Thompson, profesor na Wydziale Sztuki Azji Południowo-Wschodniej, SOAS.
Portugalia/imperium portugalskie: Malyn Newitt, profesor historii, King’s College London; Zoltán Biedermann, profesor historii nowożytnej, SELCS, University College London.
Hiszpania/imperium hiszpańskie: dr Fernando Cervantes, University of Bristol.
Siedemnastowieczna Anglia: Ronald Hutton, profesor historii, University of Bristol.
Brazylia: Lilia Schwarcz.
Hawaje: Nicholas Thomas, profesor antropologii społecznej, Cambridge.
Francja: Robert Gildea, profesor historii nowożytnej, Worcester College, Oksford.
Santo-Domingo/Haiti: dr Sudhir Hazareesingh, Balliol College, Oksford; John D. Garrigus, profesor historii, University of Texas, Arlington.
Niderlandy/imperium holenderskie: David Onnekink, profesor historii, uniwersytet w Utrechcie.
Niemcy: Katja Hoyer.
Zimna wojna: Sergey Radchenko, profesor, Johns Hopkins School of Advanced International Studies.
Doktor N. Zaki przetłumaczył teksty arabskie. Keith Goldsmith przeczytał fragmenty amerykańskie. Jago Cooper, Kate Jarvis i Olly Boles pomagali mi przy najwcześniejszych częściach. Jonathan Foreman poświęcił wiele godzin na rozmowy o historii świata.

Życie kształtują wielcy nauczyciele i inspirujący mentorzy: dziękuję świętej pamięci profesor Isabel de Madariadze, która nauczyła mnie, jak pisać o historii przy okazji mojej pierwszej książki, Katarzyna Wielka i Potiomkin; Jeremy’emu Lemmonowi, świętej pamięci Stuartowi Parsonsonowi, Howardowi Shawowi i Hugh Thompsonowi.
Na podziękowania zasługują także osoby, które mnie wspierały: doktor Marcus Harbord za zdrowie; Rino Eramo z Cafe Rino i Ted „Longshot” Longden z The Yard za podnoszące ciśnienie cortado; Carl van Heerden i Dominique Felix za rozmowy o spartańskim wychowaniu; Akshaya Wadhwani za high-tech. Dziękuję drogim przyjaciołom Samancie Heyworth, Robertowi Hartmanowi, Aliai Forte, Tamarze Magaram; Marie-Claude Bourrely i Eloise Goldstein za pomoc przy Wybrzeżu Kości Słoniowej.
Dziękuję swoim wydawcom w Hachette, Davidowi Shelleyowi, Maddy Price, Elizabeth Allen; heroicznej Jo Withford i błyskotliwemu Peterowi Jamesowi, królowi redaktorów; mej dawnej wydawczyni Bei Hemming; w Stanach Zjednoczonych świętej pamięci Sonny’emu Metha, Reaganowi Arthurowi i Edwardowi Kastenmeierowi z Knopf; i moim wspaniałym agentom, Georginie Capel, Rachel Conway, Irene Baldoni, Simonowi Shapsowi.
Dedykuję tę książkę moim zmarłym rodzicom, Stephenowi i April. Dziękuję swojej żonie Sancie, córce Lilochce i synowi Sashy, którzy znosili trzy lata mojego hermetycznego odcięcia od świata z humorem, miłością i tolerancją: „Jeden za wszystkich i wszyscy za jednego”.
Simon Sebag Montefiore, Londyn

NOTA
Jest to praca syntetyczna, efekt wieloletniego czytania, oparta na źródłach podstawowych wszędzie tam, gdzie to było możliwe.
Nazwy mają znaczenie: „istotę rzeczy – zasugerował Konfucjusz – należy określać zgodnie z nazwą, którą się do niej odnosi”. W historiografii tradycyjnie dodaje się grecki sufiks do nazw dynastii wschodnich, dlatego potomkowie Czyngis-chana to Czyngisydzi. Używam określenia „judejski” zamiennie z „żydowski”, wychodząc z założenia, że Judejczycy stali się Żydami w stuleciu po powstaniu Bar Kochby. W czasach osmańskich używam raczej nazw tureckich niż arabskich: Mehmed Ali zamiast Muhammad Ali, chociaż może się to nie spodobać Egipcjanom. W przypadku władców chińskich używam albo imion (Liu Che), albo pośmiertnych tytułów (cesarz Wu albo Wudi); dla dynastii Ming i Qing używam imion z epoki (cesarz Kangxi, później Kangxi).
Jeśli chodzi o kontekst geograficzny, podaję współczesne nazwy państw, choć może to być mylące: Królestwo Dahomeju leżało w dzisiejszej Republice Beninu (nie w Republice Dahomeju); Królestwo Beninu znajdowało się w Nigerii (nie w Republice Beninu).
Chrononimy historii świata są wielkie jak świat: epoka kamienna, ciemne wieki, renesans i mnóstwo rewolucji; wiele z nich wydaje się obecnie redukcjonistycznych, staromodnych i stereotypowych. Ale praca historyka polega na klasyfikowaniu, a niektóre z tych nazw są stereotypami, ponieważ są w znacznym stopniu prawdziwe.
Przepraszam za wszystkie nieścisłości.

WPROWADZENIE

Kiedy nadszedł odpływ, pojawiły się odciski stóp. Odciski stóp rodziny idącej brzegiem morza w pobliżu miejsca, gdzie dzisiaj znajduje się mała wioska Happis­burgh we wschodniej Anglii. Pięć par odcisków, prawdopodobnie mężczyzny i czworga dzieci, datowanych na okres pomiędzy 950 tysięcy a 850 tysięcy lat temu. Odkryte w 2013 roku, są to najstarsze odciski stóp całej rodziny, jakie kiedykolwiek odnaleziono. Nie są pierwsze: jeszcze starsze odciski zostały odkryte w Afryce, gdzie zaczyna się historia człowieka. Ale są to najstarsze ślady rodziny. I stanowią one inspirację dla tej właśnie historii świata.
Napisano już wiele historii świata, ale ta przyjmuje nowe podejście, wykorzystując opowieści o rodzinach w toku dziejów, aby zapewnić inną, świeżą perspektywę. Przemawia ona do mnie, ponieważ oferuje sposób na połączenie wielkich wydarzeń z jednostkowym dramatem ludzkim, od pierwszych hominidów do dzisiaj, od ociosanego kamienia do iPhone’a i drona. Historia świata to lekarstwo na trudne czasy: jej zaletą jest to, że zapewnia poczucie perspektywy, wadą zaś to, że stwarza zbyt wielki dystans. Historia świata dotyczy często tematów, a nie ludzi. Biografia dotyczy ludzi, a nie tematów.
Rodzina pozostaje podstawową jednostką ludzkiej egzystencji – nawet w epoce sztucznej inteligencji i gwiezdnych wojen. Splotłem tę opowieść w jedną całość, przedstawiając dzieje wielu rodzin na różnych kontynentach i w różnych epokach, wykorzystując je, aby ukazać niepowstrzymany bieg historii człowieka. Jest to biografia wielu ludzi, a nie jednej osoby. Nawet jeśli owe rodziny mają zasięg globalny, ich dramaty są osobiste – narodziny, śmierć, małżeństwo, miłość, nienawiść; wznoszą się, upadają, znowu się wznoszą, migrują, powracają. W dramacie każdej rodziny jest wiele aktów. To właśnie miał na myśli Samuel Johnson, kiedy powiedział, że każde królestwo jest rodziną, a każda rodzina – małym królestwem.
W odróżnieniu od wielu historii, na których się wychowałem, jest to prawdziwa historia świata, nie skupia się bowiem w nadmiernym stopniu na Wielkiej Brytanii i Europie, lecz poświęca Azji, Afryce i Amerykom uwagę, na jaką zasługują. Nacisk położony na rodzinę pozwala też przyjrzeć się dokładniej życiu kobiet i dzieci, traktowanych lekceważąco w książkach, które czytałem w dzieciństwie. Ich role – podobnie jak kształt samej rodziny – zmieniają się wraz z upływem czasu. Moim celem jest pokazać, jak te ciemiączka historii zrastają się w jedną całość.
Słowo „rodzina” ma aurę przytulności i miłości, ale w prawdziwym życiu rodziny mogą być oczywiście pajęczynami walki i okrucieństwa. Wiele rodzin, których losy śledzę, to potężne rody, w których czułość i ciepło, troski i miłość są nasycone i zniekształcone szczególną i nieubłaganą dynamiką polityki. W potężnych rodzinach zagrożenie bierze się z bliskości. „Nieszczęście – ostrzegał swojego monarchę Han Fei Tzu w II wieku p.n.e. w Chinach – przyjdzie do ciebie od tych, których kochasz”.
„Historia jest czymś, co tworzą nieliczni – napisał Yuval Noah Harari – podczas gdy wszyscy pozostali orzą pola i noszą wiadra z wodą”. Wiele rodzin, które wybrałem, sprawuje władzę, ale w innych znajdziemy niewolników, lekarzy, malarzy, powieściopisarzy, katów, generałów, historyków, kapłanów, szarlatanów, naukowców, magnatów przemysłowych, przestępców… i kochanków. Nawet kilku bogów.
Niektóre będą znane, inne nie: mamy tu dynastie Mali, Ming, Medyceuszy i Mutapa, Dahomeju, Omanu, Afganistanu, Kambodży, Brazylii i Iranu, Haiti, Hawajów i Habsburgów, dokumentujemy czyny Czyngis-chana, Sundżaty Keity, cesarzowej Wu, Ewuarego Wielkiego, Iwana Groźnego, Kim Dzong Una, Itzcoatla, Andrew Jacksona, króla Henryka z Haiti, Ganga Zumby, kajzera Wilhelma, Indiry Gandhi, Sobhuzy, Pachachuti Inki i Hitlera obok Kenyatty, Castro, Asadów i Trumpów, Kleopatry, de Gaulle’a, Chomeiniego, Gorbaczowa, Marii Antoniny, Jeffersona, Nadira, Mao, Obamy; Mozarta, Balzaka i Michała Anioła; Cezarów, Mogołów, Saudów, Rooseveltów, Rothschildów, Rockefellerów, Osmanów.
Groza współistnieje z sielskością. Jest wielu kochających ojców i matek, lecz także Ptolemeusz VIII „Tłuścioch”, który ćwiartuje swojego syna i wysyła części ciała matce dziecka; Nadir Szah i cesarzowa Irena, którzy oślepiają swoich synów; królowa Izabela, która torturuje swoją córkę; Karol Wielki, który przypuszczalnie sypia ze swoimi; potężna osmańska matka Kösem, która rozkazuje udusić swojego syna i sama z kolei zostaje uduszona przez wnuka; potężna Katarzyna Medycejska, która organizuje rzeź podczas wesela swojej córki, uwiedzionej, a może nawet zgwałconej wcześniej za jej zgodą przez jej synów; Neron, który sypia ze swoją matką, a później ją morduje. Czaka zabija swoją matkę, a później wykorzystuje to jako pretekst do dokonania rzezi. Saddam Husajn szczuje swoich synów na zięciów. Zabijanie braci jest powszechne – nawet dzisiaj: Kim Dzong Un zamordował niedawno swojego brata w bardzo nowoczesny sposób, wykorzystując telewizyjne reality show jako scenerię i środek paralityczno-drgawkowy VX jako truciznę.
Obserwujemy również tragedie nastoletnich córek, wysyłanych przez nieczułych rodziców, aby poślubiły obcych ludzi w dalekich krajach, gdzie później umierają w połogu: czasem ich małżeństwa umacniały więzi pomiędzy państwami; znacznie częściej ich cierpienia na niewiele się zdawały, ponieważ interesy państwa przeważały nad koligacjami rodzinnymi. Śledzimy też losy niewolnic – takich jak Kösem – które rosły w potęgę, aby rządzić imperiami; oto Sally Hemings, oddana w niewolę przyrodnia siostra zmarłej żony Thomasa Jeffersona, rodząca potajemnie dzieci prezydenta; Razijja z Sułtanatu Delhijskiego, która rządzi jako suwerenna władczyni, lecz zostaje zniszczona z powodu romansu z afrykańskim generałem; w Al-Andalus córka kalifa, Wallada, zostaje poetką i libertynką. Śledzimy losy wybranych rodzin podczas epidemii, wojen, powodzi i okresów świetności, dokumentujemy drogę kobiet ze wsi do tronu, do fabryki i do premierostwa, od katastrofy wysokiej śmiertelności matek i prawnej bezsilności do prawa wyborczego, aborcji i antykoncepcji; oraz drogę dzieci od niszczycielskiej śmiertelności niemowląt poprzez pracę w fabrykach do współczesnego kultu dzieciństwa.
Jest to historia, która skupia się na jednostkach, rodzinach i koteriach. Jest wiele sposobów podejścia do historii w tak szerokim aspekcie. Ale ja jestem historykiem władzy, a geopolityka jest motorem historii świata. Przez większą część zawodowego życia pisałem o władcach rosyjskich i jest to ten rodzaj his­torii, którą zawsze lubiłem czytać – obejmuje namiętności i furie, królestwo wyobraźni i zmysłów, a także treść codziennego życia, nieobecnego w naukach ekonomicznych i politycznych. Istotą tego ludzkiego zwornika jest sposób opowiadania globalnej historii, który przedstawia wpływ przemian politycznych, gospodarczych i technicznych, ukazując, jak zmieniały się również same rodziny. Niniejsza książka to kolejny etap w długiej walce pomiędzy strukturą a sprawczością, bezosobowymi siłami a ludzkim charakterem. Jednak te dwa elementy niekoniecznie wzajemnie się wykluczają. „Ludzie tworzą własną his­torię – napisał Marks – ale nie tworzą jej tak, jak im się podoba, w wybranych przez siebie warunkach, lecz w warunkach już istniejących, danych i przeniesionych z przeszłości”.
Jakże często przedstawia się historię jako ciąg oderwanych wydarzeń, rewolucji i paradygmatów, doświadczanych przez zręcznie skategoryzowanych, wąsko identyfikowanych ludzi. Ale życie prawdziwych rodzin ujawnia coś innego – niepowtarzalnych, pojedynczych ludzi, żyjących, śmiejących się, kochających na przestrzeni dekad i stuleci w wielowarstwowym, mieszanym, kalejdoskopowym świecie, który wymyka się kategoriom i wyznacznikom czasów późniejszych.
Rodziny i postacie, które tutaj przedstawiam, są wyjątkowe – ale mówią również wiele o swoich czasach i miejscach. Dzięki temu możemy się przyglądać, jak powstawały królestwa i państwa, jak rozwijały się wzajemne związki pomiędzy ludźmi i jak różne społeczeństwa wchłaniały obcych przybyszów i stapiały się z innymi społeczeństwami. Mam nadzieję, że w tym wielopłaszczyznowym dramacie jednoczesna, pomieszana, a mimo to jednolita narracja pozwala uchwycić coś z bałaganiarskiej nieprzewidywalności i przypadkowości prawdziwego życia w czasie rzeczywistym, z poczucia, że w różnych miejscach i na różnych orbitach dzieje się bardzo wiele, z chaosu i zamętu oszałamiającej, spazmatycznej, brawurowej szarży kawaleryjskiej, często równie absurdalnej, jak okrutnej, zawsze pełnej przyprawiających o zawrót głowy niespodzianek, niewiarygodnych osobowości i dziwnych zdarzeń, których nikt nie mógł przewidzieć. Dlatego właśnie większość skutecznych przywódców to wizjonerzy, niedoścignieni stratedzy, lecz także improwizatorzy, oportuniści, wytwory zamieszania i szczęśliwego przypadku. „Nawet najsprytniejszy ze sprytnych – przyznał Bismarck – błądzi jak dziecko w ciemnościach”. Historia tworzy się na skutek wzajemnego oddziaływania idei, instytucji i geopolityki. Kiedy występują one w pomyślnej zbieżności, zachodzą wielkie zmiany. Ale nawet wówczas to jednostki rzucają kości…
Śledzimy zarówno rodziny wewnętrzne, jak i szersze rodziny panujące, często rozrastające się w klany i plemiona. Rodzina wewnętrzna jest dla nas wszystkich rzeczywistością w kategoriach biologii, a dla wielu z nas w kategoriach opieki rodzicielskiej, choćby wadliwej; szersze dynastie są konstruktami, które posługują się zaufaniem i rodowodem jak spoiwem do zachowania władzy, utrzymania zamożności, dzielenia niebezpieczeństw. Mimo to wszyscy instynktownie rozumiemy oba te pojęcia: pod wieloma względami wszyscy jesteśmy członkami dynastii, a niniejsza historia rodzinna jest kroniką nas wszystkich. Różnica polega tylko na tym, że rodziny panujące dysponują większymi środkami i więcej ryzykują.
W Europie i w Stanach Zjednoczonych mamy skłonność do myślenia o rodzinie jako małej komórce, która w epoce indywidualizmu, polityki masowej, industrializacji i wysokiej technologii nie ma już znaczenia politycznego – i że nie potrzebujemy już rodzin tak jak dawniej. Jest w tym trochę prawdy i w późniejszych stuleciach rodzina nabiera innego aspektu, zwłaszcza na Zachodzie. Kiedy nie ma już potężnych rodzin, nadal posługuję się jednostkami i wzajemnymi powiązaniami, aby utkać złożoną narrację, okazuje się jednak, że w naszym indywidualistycznym, racjonalnym rzekomo świecie dynastie ewoluowały, ale nie zanikały. Przeciwnie.
Podczas amerykańskiej wojny o niepodległość Tom Paine utrzymywał: „Dziedziczny monarcha to pojęcie tak samo absurdalne jak dziedziczny lekarz”, chociaż wówczas zawód lekarza, co dotyczyło też innych wolnych zawodów, często był dziedziczny.
W dzisiejszych liberalnych demokracjach szczycimy się czystą, racjonalną polityką bez klanów, pokrewieństw i powiązań. Z pewnością rodzina liczy się znacznie mniej. Ale w działalności politycznej jednostka i patronat mają nie mniejsze znaczenie niż sama polityka. Współczesne państwa, nawet liberalne demokracje w Ameryce Północnej i w Europie, są bardziej złożone i mniej racjonalne, niż lubimy udawać: nad oficjalnymi instytucjami przeważają często nieformalne powiązania i osobiste dwory, które obejmują rodzinę: w demokracjach i półdemokracjach wystarczy tylko pomyśleć o Kennedych i Bushach, Kenyattach i Khamach, Nehru, Bhutto i Szarifach, Lee i Marcolach, demodynastiach, które stanowią gwarancję i ciągłość, ale muszą być wybierane (i nie mogą też być niewybrane). Badania prowadzone dzisiaj w Stanach Zjednoczonych, Indiach i Japonii wykazują, że dynastie narodowe są powielane lokalnie na szczeblu kongresowym i stanowym. Ponadto w Afryce i w Azji pojawia się coraz więcej dziedzicznych władców, którzy – za fasadą instytucji republikańskich – są faktycznie monarchami.
„Pokrewieństwo i rodzina pozostają siłą, z którą należy się liczyć – napisał Jeroen Duindam, nestor historyków dynastycznych. – Spersonalizowane i trwałe formy przywództwa w polityce i w biznesie mają skłonność do nabierania cech półdynastycznych nawet we współczesnym świecie”.
Książka o takim rozmachu podejmuje wiele wątków: jednym z nich jest kształtowanie narodów wskutek migracji. Obserwujemy rodziny osiadłe, ale obserwujemy też rodziny w ruchu lub formowane przez ruch: wielkie masowe przemieszczenia rodzin – migracje i podboje – które stworzyły każdą rasę i każdy naród.
Nie można pisać o dynastii bez religii: władcy i dynastie rządzili jako uświęceni monarchowie, wykonawcy, a czasem personifikacje woli bożej, i to przekonanie, w powiązaniu z rodziną, sprawiało, że dziedziczna sukcesja wydawała się czymś oczywistym, odzwierciedleniem naturalnej organizacji społeczeństwa poprzez rodowód. Po 1789 roku uświęcona dynastia ewoluowała, aby dostosować się do nowych narodowych i ludowych paradygmatów, a po 1848 roku – do polityki masowej. Tradycyjna religia – dzwony i kadzidła – nie jest dzisiaj już wszechobecna, chociaż tak zwane społeczeństwa świeckie są tak samo religijne jak w czasach naszych przodków, a nasze ortodoksje tak samo skostniałe i absurdalne jak dawne religie. Tematem nadrzędnym jest zatem ludzka potrzeba religijności i soteriologii, zapewniająca każdej jednostce, rodzinie i narodowi poczucie słusznej misji, która nadaje znaczenie i kształt życiu. „Ten, kto wie, dlaczego żyje – powiedział Nietzsche – nie troszczy się o to, jak żyje”.
Chociaż w różnych czasach rodzina miała różny kształt, a władza zawsze podlega ciągłym zmianom, istnieje zjawisko przeciwne, z którym jest powiązana i któremu niniejsza książka poświęca dużo uwagi: niewolnictwo. Za sprawą niewolników domowych niewolnictwo było nieodłącznym elementem rodziny od początku, lecz nie była to rodzina zniewolonych, tylko ich właściciela. Niewolnictwo rozbijało rodziny; było instytucją antyrodzinną. Rodziny niewolnicze, które istniały – w rzymskich domach lub muzułmańskich haremach albo takie jak rodzina Sally Hemings i Jeffersona w niewolniczej Ameryce – opierały się na przymusie bez możliwości wyboru, a często na jawnym gwałcie. Jest to jeden z wątków tej historii: dla wielu rodzina może być przywilejem.
Niniejsza książka została napisana w czasie ekscytujących i mocno spóźnionych przemian w pisaniu historii, które zostały tutaj odzwierciedlone: nacisku położonego na ludy Azji i Afryki; wzajemnego powiązania systemów politycznych, języków i kultur; skupienia na roli kobiet i różnorodności rasowej. Ale historia stała się krzesiwem, jej siła moralna natychmiast zapaliła pochodnie wiedzy i ogni­ska ignorancji. Wystarczy tylko spojrzeć na grzęzawisko X (dawniej Twittera) i Facebooka, wsłuchać się w bełkot uprzedzeń i teorii spiskowych, aby zobaczyć, że dzięki cyfrowym zniekształceniom historia stała się jeszcze bardziej rozszczepialna. Po części nauka, po części literatura, po części mistycyzm, po części etyka, historia zawsze była ważna, ponieważ przeszłość, czy to w pozłacanym splendorze, czy w heroicznym cierpieniu, choćby wyobrażonym, ma prawomocność i autentyczność, a nawet świętość, która jest wbudowana w nas – i często wyrażana w opowieściach o rodzinach i narodach. Może ona poruszać tłumy, tworzyć narody, uzasadniać okrucieństwo i heroizm, tyranię i wolność z milczącą siłą tysiąca armii. Dlatego jej najważniejszym zadaniem jest poszukiwanie prawdy. Wszystkie ideologie, religie i imperia próbowały zapanować nad uświęconą przeszłością, aby uprawomocnić to, co robią obecnie. Dzisiaj, zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie, istnieje mnóstwo prób przekształcenia historii w ideologię.
Stara dziecinna historia z podziałem na „dobrych” i „złych” znowu jest w modzie, chociaż z innymi „dobrymi” i „złymi”. Ale, jak podkreślił James Baldwin: „Nigdy nie da się wykorzystać zmyślonej przeszłości; pęka ona i kruszy się pod naporem życia jak glina w porze suszy”. Najlepszą wskazówką jest używanie mętnego żargonu. Jak napisał Foucault, ideologiczny żargon jest oznaką represyjnej ideologii: „ma on skłonność do wywierania na inne dyskursy swego rodzaju nacisku i egzekwowania władzy przymusu”; ponieważ żargon ukrywa brak pokrycia w faktach, zastrasza inaczej myślących i pozwala zwolennikom obnosić się ze swoją cnotliwą konwencjonalnością. „Co się kryje – pytał Fou­cault, bardzo często trafnie – w tym dążeniu do prawdy, w dążeniu do wyrażenia tego «prawdziwego» dyskursu, jeśli nie pożądanie i władza?” Baldwin ostrzegał: „Nikt nie jest bardziej niebezpieczny niż ten, kto wyobraża sobie, że ma czyste serce, jako że jego czystość, z definicji, jest niepodważalna”. Ideologiczne wersje historii rzadko potrafią przetrwać kontakt z nieporządkiem, głębią i złożonością prawdziwego życia: „Jednostka nie stoi przeciw władzy – zauważył Foucault – ale jest jednym z jej podstawowych efektów i w takim stopniu, w jakim jest jej efektem, jest jednocześnie jej trybem”.
Z konieczności kładzie się wielki nacisk na ciemną stronę historii – wojnę, zbrodnię, przemoc i ucisk – ponieważ istnieją one realnie i są motorami przemian. Historia jest „rzeźniczym stołem – napisał Hegel – na którym składa się w ofierze szczęście ludzi”. Wojna jest zawsze katalizatorem: „Miecz mówi więcej prawdy niż książki, jego ostrze oddziela mądrość od próżności – napisał w IX wieku arabski poeta Abu Tammam. – Wiedzę znajduje się w blasku włóczni”. A każda armia, napisał Trocki, „jest kopią społeczeństwa i cierpi na te same choroby, zwykle z wysoką gorączką”. Imperia – twory o scentralizowanej władzy, ogromnej powierzchni, rozpiętości geograficznej i zróżnicowanej ludności – są wszechobecne w wielu formach; stepowe imperia koczowniczych jeźdźców, które przez tysiąclecia zagrażały społecznościom osiadłym, bardzo się różnią od transoceanicznych imperiów europejskich, które dominowały na świecie od 1500 do 1960 roku. Niektóre były dziełem jednego zdobywcy lub wizji, ale większość została podbita i była rządzona doraźnie, przypadkowo i wieloplanowo. Dzisiaj światowymi rywalami są „imperialne narody” – kierowane przez Chiny, Amerykę, Rosję – które łączą spoistość narodową i rozległość ze straszliwą, często kontynentalną masą. W Moskwie imperialiści, umocnieni przez nowy ultranacjonalizm, panują nad największym światowym imperium narodowym – z tragicznymi rezultatami. Turniej geopolityki – to, co papież Juliusz II nazwał „światową grą” – jest nieubłagany, sukces zawsze tymczasowy, a koszty w wymiarze ludzkim zawsze zbyt wysokie.
Wiele zbrodni zostało zapomnianych i zatajonych i muszą zostać w pełni opisane. Pisząc tę książkę, starałem się przedstawić wielowątkową historię, która pokazuje ludzi i ich twory jako skomplikowane, niedoskonałe, inspirujące istności, którymi są. Najlepszym lekarstwem na zbrodnie przeszłości jest rzucenie na nie światła, a ponieważ owe zbrodnie są poza zasięgiem wymiaru sprawiedliwości, to naświetlenie będzie najprawdziwszym odkupieniem, jedy­nym, które się liczy. Niniejsza książka ma rzucić takie światło: osiągnięcia i zbrodnie zostały odnotowane, kimkolwiek byli sprawcy. Próbuję opowiedzieć historię tylu zamordowanych, zniewolonych lub represjonowanych niewinnych ludzi, ilu tylko się da: liczą się wszyscy albo nie liczy się nikt.
Dzisiaj mamy do dyspozycji nowe ekscytujące metody naukowe – datowanie metodą radiowęglową, DNA, glottochronologię – które pozwalają nam dowiedzieć się więcej o przeszłości i zarejestrować szkody, jakie ludzie wyrządzają ziemi przez globalne ocieplenie i zatrucie środowiska. Ale nawet z tymi nowymi narzędziami historia nadal jest zasadniczo opowieścią o ludziach. Podczas swojej ostatniej podróży przed napisaniem tej książki odwiedziłem Egipt: kiedy zobaczyłem żywe twarze z portretów trumiennych w Fajum, pomyślałem, że ci ludzie z pierwszego stulecia wyglądali zupełnie tak jak my. Oni i ich rodziny rzeczywiście dzielili z nami wiele cech wspólnych, ale różnice też są ogromne. W naszym życiu często prawie nie rozumiemy ludzi, których dobrze znamy. Pierwsza reguła historii polega na tym, by sobie uświadomić, jak mało wiemy o ludziach z przeszłości, o tym, jak myśleli, jak funkcjonowały ich rodziny.
Trudno jest unikać teleologii, pisać historię tak, jakby jej rezultat nie był od dawna znany. Historycy są złymi prorokami, ale potrafią przepowiadać przyszłość, kiedy wiedzą już, co się wydarzyło. Ale historycy są często nie tyle kronikarzami przeszłości czy wizjonerami przyszłości, ile po prostu zwierciadłami własnej teraźniejszości. Jedynym sposobem na zrozumienie przeszłości jest odrzucenie teraźniejszości: nasze zadanie polega na szukaniu faktów, aby dokumentować życie wcześniejszych pokoleń – na górze i na dole i tak szeroko jak świat – wykorzystując wszystko, co wiemy.
Historyk świata, napisał Al-Masudi w Bagdadzie w X wieku, jest jak „człowiek, który znalazłszy perły różnych rodzajów i kolorów, łączy je w naszyjnik i sporządza ozdobę, której jej posiadacz będzie troskliwie strzegł”. Właśnie tego rodzaju historię chcę napisać.
Rodzinne odciski stóp na plaży w Happisburgh zostały szybko zniszczone przez fale – ale powstały setki tysięcy lat przed początkiem tego, co nazywamy historią.

AKT PIERWSZY
ŚWIATOWA POPULACJA

70 000 p.n.e.: 150 tysięcy
10 000 lat p.n.e.: 4 miliony
5000 lat p.n.e.: 5 milionów
2000 lat p.n.e.: 27 milionów
1000 lat p.n.e.: 50 milionów

DOMY SARGONA I AHMOSEGO: ZIGGURATY I PIRAMIDY

POETKA, KSIĘŻNICZKA, OFIARA, MŚCICIELKA: ENHEDUANNA

Cztery tysiące lat temu, kiedy Enheduanna była u szczytu wielkości, łupieżca, który najechał imperium, zaatakował jej miasto, uprowadził ją i prawdopodobnie zgwałcił. Nie tylko przeżyła, ale powróciła do władzy… i doszła do siebie, pisząc o swoich przeżyciach. Enheduanna była pierwszą kobietą, której słowa możemy usłyszeć, pierwszą osobą piszącą znaną z imienia, pierwszą ofiarą przemocy seksualnej, która opisała swoje doświadczenia, i żeńską przedstawicielką pierwszej dynastii, której poszczególnych członków znamy. Była tak uprzywilejowana, jak to tylko możliwe około 2200 roku p.n.e. – księżniczka imperium akadyjskiego (na terenie dzisiejszego Iraku), arcykapłanka boga księżyca i ulubiona córka pierwszego zdobywcy, o którym wiemy: Sargona. Jak jednak w każdym imperium, wszystko opierało się na władzy i przemocy – i kiedy imperium się zachwiało, to ona, kobieta, doświadczyła tego upadku w formie przemocy seksualnej.
Miała prawdopodobnie trzydzieści kilka lat, jako długoletnia arcykapłanka boga księżyca Nanny (albo Sina) nabrała doświadczenia politycznego i była arystokratką z miasta Ur, wciąż dostatecznie młodą, aby rodzić dzieci. Wychowana na dworze swojego ojca Sargona, króla Czterech Stron Świata, od Morza Śródziemnego po Zatokę Perską, córka jego ulubionej żony Taszlultum, żarliwie wierzyła w swojego boskiego patrona, ale cieszyła się też luksusami królewskiego pochodzenia: pojawia się na medalionie ubrana w drapowaną szatę i płaszcz, z wysoko zaplecionymi włosami, odprawiająca rytuał w swojej świątyni. Miała liczną świtę – o czym świadczą pieczęcie „Addy, zarządcy dóbr Enheduanny” i „skryby Sagadu” – lecz moda i uczesanie też były ważne: jedna z pieczęci głosi „Ilum Palilis, fryzjer Enheduanny, dziecka Sargona”. W kompleksie świątynnym włosy Enheduanny układał Ilum Palilis – pierwszy znany z imienia spec od mody w dziejach – podczas gdy ona dyktowała skrybie Sagadu rozporządzenia dotyczące swoich posiadłości, stad świątynnych oraz swoje wiersze. Jej hymny wysławiają boga – „kiedy przemawia, drżą niebiosa” – oraz oczywiście ojca, „mojego króla”. Jakiś czas jednak po jego śmierci, kiedy jego synowie i wnukowie próbowali utrzymać całość imperium, najeźdźca albo buntownik znany jako Lugal-Ane dokonał zamachu i jakimś sposobem pojmał samą księżniczkę-kapłankę-poetkę. Dzięki temu zyskał prestiż Sargona Wielkiego; gdyby został ojcem jej dziecka, mógłby założyć dynastię uszlachetnioną krwią Sargona. Enheduanna wiedziała, co ją czeka: „O, boże księżyca Sinie, czy ów Lugal jest moim przeznaczeniem? – napisała. – Powiedz niebiosom, aby mnie od tego wybawiły!”. Wygląda na to, że została zgwałcona przez tego parweniusza: „Ten człowiek splugawił zwyczaje ustanowione przez święte niebiosa… Narzucając się, jakby był równy, ośmielił się zbliżyć do mnie w żądzy”. Wspominała to emocjonalnie, jak zrobiłaby to każda kobieta: „wilgotna dłoń legła na moich miodowych ustach”. I usunął ją z jej ukochanej świątyni: „Kiedy Lugal się wywyższył, wygnał mnie ze świątyni, wyleciałam przez okno jak jaskółka”.
Miała jednak szczęście: imperium przeszło do kontrataku. Jej brat lub bratanek przepędził Lugala-Anego i odzyskał imperium akadyjskie, uwalniając Enheduannę i przywracając ją do godności arcykapłanki. Jak wyraziła swój ból i uczciła ocalenie? Zrobiła to, co robią pisarze: pisała. I napisała z dumą: „Jestem Enheduanna, pozwólcie, abym do was przemówiła! Moje modły, moje łzy płyną jak słodki trunek. Podążyłam w stronę cienia. Okrył mnie w wirującym kurzu”.
Dokładna data i okoliczności tego zdarzenia nie są znane, ale wiemy, że kapłanka istniała, i znamy jej słowa: jej przetrwanie jako kobiety, nie mówiąc już o jej dokonaniach jako poetki i władczyni, reprezentuje doświadczenia kobiet w całej historii. Władczyni, autorka, ofiara – swoje ocalenie świętuje w niezapomniany sposób pod postacią bogini „w królewskiej szacie… jadącej zaprzęgiem lwów”, rozbijającej „nieprzyjaciół w proch” – jest to niezwykły wizerunek i głos, zdumiewająco współczesny, a zarazem bardzo w duchu dwudziestego trzeciego stulecia przed naszą erą.
Enheduanna żyła dawno temu, ale w jej czasach ludzka rodzina była już bardzo stara. Zaczęło się to prawdopodobnie w Afryce. Nie wiemy dokładnie, jak ewoluowali ludzie, i pewnie nigdy się nie dowiemy. Wiemy tylko, że wszyscy ludzie byli pierwotnie Afrykańczykami, że wychowywanie dzieci wymagało zespołów nazywanych rodzinami i że historia ludzkości od początków do XXI wieku naszej ery jest niebywale ekscytującym i złożonym dramatem. Historycy od dawna zastanawiają się, kiedy zaczyna się historia1. Łatwo wskazywać na odciski stóp, ociosane narzędzia, kruszące się mury i fragmenty kości, ale dla celów tej książki historia zaczyna się tam, gdzie wojna, zdobywanie pożywienia i sztuka pisania łączą się, aby umożliwić silnej jednostce, zwykle mężczyźnie takiemu jak Sargon, czasem jednak kobiecie takiej jak Enheduanna, przejęcie władzy i przekazanie jej później swoim dzieciom.
Od siedmiu do dziesięciu milionów lat temu, kiedy nasza planeta, licząca już sobie od czterech do pięciu miliardów lat, znajdowała się w okowach epok lodowcowych, które cofały się i powracały, hominidy nieznanego jak dotąd gatunku oddzieliły się od szympansów. Około dwóch milionów lat temu we wschodniej Afryce pojawiło się stworzenie, które chodziło w postawie wyprostowanej na dwóch nogach. Był to Homo erectus, który przetrwał następne dwa miliony lat – najdłuższy okres w historii człowieka – i żył ze zbieractwa i polowania. Niedługo potem część tych stworzeń wyemigrowała z Afryki do Europy i Azji, gdzie zróżnicowany klimat pozwolił im rozwinąć się w odrębne gałęzie, którym naukowcy nadają łacińskie nazwy takie jak antecessor, neanderthalensis i heidelbergensis od miejsc, gdzie odkryto ich kości. Badania DNA sugerują, że większość miała ciemną skórę i ciemne oczy. Te istoty posługiwały się już kamiennymi siekierami. Około 500 tysięcy lat temu, od Afryki Południowej po Chiny, polowały na wielkie zwierzęta i prawdopodobnie używały ognia do gotowania; od samego początku istnieją też świadectwa zarówno troski, jak i przemocy: niektórzy zniedołężniali osobnicy dożywali słusznego wieku, co sugeruje jakąś formę opieki społecznej, ale też czaszki znalezione w jaskini w północnej Hiszpanii noszą ślady obrażeń zadanych 430 tysięcy lat temu – są to pierwsze potwierdzone morderstwa. Około 300 tysięcy lat temu hominidy zaczęły rozpalać ognie poza swoimi domostwami, zmieniając po raz pierwszy krajobraz, a także używały drewnianych włóczni i pułapek, aby polować na wielkie zwierzęta.
Mózgi hominidów powiększyły się prawie trzykrotnie, co wymagało znacznie bogatszego pożywienia. Kobietom trudniej było rodzić wielkogłowe dzieci: wąskość kobiecej miednicy – kompromis pomiędzy formą niezbędną do chodzenia w postawie wyprostowanej a potrzebną do rodzenia dzieci – sprawiała, że poród był niebezpieczny zarówno dla matki, jak i dla dziecka, a to zagrożenie przyczyniło się do ukształtowania rodziny w toku dziejów. Domyślamy się, że do wychowywania dzieci potrzebna była grupa spokrewnionych osób i, jeśli założenie jest słuszne, te małe społeczności połączone więzami krwi stały się definiującą komórką w historii ludzkości, rodziną, której potrzebujemy nawet dzisiaj, kiedy panujemy nad planetą, dominujemy nad innymi gatunkami i tworzymy nowe, zadziwiające technologie. Antropolodzy lubią sobie wyobrażać, że te rodziny miały określone rozmiary, że mężczyźni wykonywali jedno zadanie, a kobiety inne, lecz są to jedynie domysły.
Najprawdopodobniej występowała mozaika wielu gatunków hominidów o różnym wyglądzie, współistniejących, czasem odizolowanych od siebie, czasem krzyżujących się, czasem walczących. Około 120 tysięcy lat temu, kiedy na Ziemi zapanował cieplejszy okres (tak ciepły, że hipopotamy pławiły się w Tamizie), w Afryce pojawili się współcześni ludzie – Homo sapiens, człowiek myślący. Sześćdziesiąt tysięcy lat później niektórzy z tych ludzi wyemigrowali do Azji (na Europę przyszła kolej później), gdzie napotkali inne gatunki hominidów w swojej drodze na wschód. Powody ich wędrówek są nieznane, najprawdopodobniej wchodziło tu w grę połączenie potrzeby zdobycia pożywienia i ziemi ze zmianami klimatycznymi i środowiskowymi, wybuchami epidemii, rytuałami religijnymi i umiłowaniem przygody. Przepływając łodziami wody o szerokości nawet 160 kilometrów, w okresie od 65 tysięcy do 35 tysięcy lat temu dotarli do Indonezji, Australii i Filipin. Później wyruszyli na Pacyfik, opanowując wyspę za wyspą.
Homo sapiens współistniał z innymi gatunkami hominidów: w ciągu 100 tysięcy lat walczył z jednymi neandertalczykami i zakładał rodziny z innymi. Dzisiejsi Europejczycy, Chińczycy i rdzenni Amerykanie mają w swoim DNA dwa procent genów neandertalskich, natomiast niektórzy rdzenni Australijczycy, Melanezyjczycy i Filipińczycy dodatkowe sześć procent genów odziedziczonych po tajemniczej, starożytnej azjatyckiej populacji zidentyfikowanej po raz pierwszy na podstawie skamieniałości i DNA z Jaskini Denisowa na Syberii. Ten wzór migracji, osadnictwa i podboju – masowy ruch istniejących rodzin i pokolenia nowych poprzez rywalizację (czasem morderczą), wychowanie i łączenie się – to odwieczny taniec ludzkiej kreacji i destrukcji: zaczął się wcześnie, powtarzał się ustawicznie w historii i trwa do dzisiaj. Ludzie, którzy się wyłonili, byli prawie tacy sami – smukłe twarze, kuliste czaszki, małe nosy, biologicznie niemal identyczni. A mimo to najdrobniejsze różnice uzasadniały stulecia konfliktu, ucisku i rasizmu.
Około 40 tysięcy lat temu Homo sapiens wyparł, wymordował lub wchłonął inne hominidy i zmiótł z powierzchni ziemi wiele dużych zwierząt. Na długo przed tym ludzie wykształcili struny głosowe, które pozwalały im mówić, i mózgi, które zapoczątkowały chęć i możliwość opowiadania historii. W jakiś sposób zamiłowanie do wygód, potrzeba bezpieczeństwa, instynkt wychowywania dzieci i może nawet przyjemność płynąca z towarzystwa skłaniały ludzi do osiedlania się w skupiskach rodzin. Żyli z łowiectwa i zbieractwa, oddając cześć duchom natury, wyrażając swoje wierzenia poprzez malowidła w jaskiniach – najwcześniejsze w Indonezji i Australii powstały ponad 40 tysięcy lat temu – rzeźbiąc figurki kobiet o zaokrąglonych kształtach i mężczyzn z głowami lwów oraz rytualnie grzebiąc niektórych zmarłych w grobach z klejnotami i paciorkami. Wytwarzali pierwsze tkaniny, które zastąpiły skóry zwierzęce jako odzież; łuki i strzały usprawniały polowanie; psy były tresowane do celów myśliwskich, a później udomawiane. Owi myśliwi-zbieracze byli wysocy i sprawni fizycznie, mieli mocne zęby, niezepsute od zboża i cukru. Przez całą jednak historię o losie jednostki decydowała geografia i czas: niektórzy opływali w dostatki, inni wiedli nędzne życie w lodowatych tundrach.
Szesnaście tysięcy lat temu klimat zaczął się ocieplać, zlodowacenie ustąpiło, na niektórych obszarach trawy i rośliny wraz ze stadami jeleni i bawołów występowały w większej obfitości. Niektóre grupy myśliwych-zbieraczy przeszły przez lodowy most pomiędzy Azją i Alaską i wkroczyły do Ameryk, gdzie widzimy ślad najeżonej niebezpieczeństwami egzystencji sprzed 13 tysięcy lat w postaci zachowanych w Nowym Meksyku odcisków stóp kobiety, która niosła dziecko, czasami kładła je na ziemi i znowu podnosiła, tropiona przez tygrysy szablozębne. Wracała już sama. Tygrysy mogły pożreć dziecko.
Ludzie zaczęli wznosić pierwsze drewniane, a później kamienne budowle: w Rosji i na Ukrainie, blisko czoła lodowca, stawiali drewniane ogrodzenia, ozdobione niekiedy siekaczami i kośćmi mamutów, prawdopodobnie po to, aby uczcić łowy. Niektórych zmarłych grzebali w wymyślnych grobach, wielu z fizycznymi deformacjami, być może uznawanych za świętych. Ludzie z dorzecza Amazonki używali ochry, by malować świat mastodontów, gigantycznych leniwców i koni; w Australii przedstawiali wielkouchy i diugonie. W Japonii wytwarzali ceramikę; w Chinach wypalali swoją ceramikę, by mogli gotować nad ogniem. Byli to już w pełni ukształtowani ludzie, nie małpy. Ich rodziny, podobnie jak nasze, odprawiały zapewne wspólne rytuały i dzieliły się wiedzą, żywiąc nienawiść do swoich bliskich krewniaków i odległych rywali. Ulegamy pokusie, by zgodnie z naszym myśleniem życzeniowym uznać, że – przykładowo – kobiety mogły mieć wielką władzę, lecz w rzeczywistości praktycznie nic o nich nie wiemy.
Topnienie lodowca przybrało większe tempo 11,7 tysiąca lat temu; wyznaczyło to początek ciepłej ery, która trwa do dzisiaj, a podnoszące się wody odcięły Amerykę i Australię od Azji, Brytanię zaś od kontynentalnej Europy. Na Ziemi żyły wówczas zapewne 4 miliony ludzi. Kiedy większa część lodowca stopniała, około 9000 lat p.n.e., nieliczni szczęśliwcy odkryli, że żyją na obszarach, gdzie mogą hodować zwierzęta i rośliny. Jednak około 8000 lat p.n.e. na skutek polowań i karczowania lasów wielkie ssaki – mamuty, mastodonty, rdzenne konie w Ameryce – znalazły się na skraju wyginięcia. Przez kilka tysiącleci ludzie nadal żyli według pór roku, polując na zwierzynę w jednej porze, zbierając trawy i owoce w innej. Ale jeszcze przed upowszechnieniem się w pełni zorganizowanego rolnictwa ludzie na całym świecie – od Japonii po Finlandię i Ameryki – wznosili monumentalne budowle, które miały charakter zarówno sakralny, jak i społeczny. Świątynie pełniły funkcję kalendarzy powiązanych z ciałami niebieskimi i ludzie prawdopodobnie gromadzili się tam, aby świętować udane żniwa, po czym wracali do życia łowiecko-zbierackiego. W południowo-wschodniej Turcji, w Göbekli Tepe, myśliwi-zbieracze, którzy jeszcze nie uprawiali ziemi, lecz mieli wspólne rytuały religijne, wznieśli budowle wyglądające jak świątynie, kolumny zwieńczone rzeźbami lisów, węży i skorpionów. Nieopodal, w Kara­han Tepe, zbudowali inną monumentalną świątynię ozdobioną rzeźbami ludzi – z małym pomieszczeniem, gdzie stało jedenaście kamiennych fallusów. Od około 9500 roku p.n.e. świątynie wybudowane 4500 lat przed Stone­henge były wykorzystywane przez ponad 1500 lat.
Ludzie zaczęli osiedlać się w wioskach – jedną z najwcześniejszych było zapewne Jerycho w Kanaanie (Palestyna) – zanim jeszcze rolnictwo stało się ich głównym źródłem pożywienia: nadal zbierali i polowali. Wbrew tradycyjnemu wyobrażeniu o „rewolucji” nie było żadnej raptownej zmiany: wielu ludzi zajmowało się jednocześnie rolnictwem, polowaniem, łowieniem ryb i zbieractwem. Chociaż udomowienie roślin zajmuje zaledwie od 30 do 200 lat, od początków wysiewania zbóż do pełnego rolnictwa minęło 3000 lat (czyli tyle co od czasów faraonów do dziś), i kolejne 3000 lat, zanim ukształtowały się prawdziwe państwa – podczas gdy w większości innych części świata takie państwa nigdy nie powstały.
Początkowo miało to taki skutek, że dieta większości ludzi pogorszyła się, a nie poprawiła. Hodowcy roślin byli niżsi, słabsi, bardziej anemiczni, mieli słabsze zęby. Kobiety pracowały razem z mężczyznami, wykształcając silne ramiona – wraz ze zdeformowanymi kolanami i zagiętymi palcami u nóg – od pracy na roli i mielenia ziarna. Przed rolnictwem może i żyło się lepiej, ale rolnictwo się przyjmowało, ponieważ zapewniało wyżywienie całej wspólnocie. Rywalizacja była zajadła; rolnicze wioski odpierały napady grup myśliwych, którzy pożądali ich zapasów żywności. Z nieznanych powodów świątynie w Göbekli Tepe i Karahan Tepe zostały zasypane i zakopane. W Jerychu tysiąc mieszkańców zbudowało pierwszy mur, aby się bronić. Pod domami grzebali swoich zmarłych, a czasem, po oddzieleniu ciała od kości, modelowali twarze z gipsu i umieszczali kamienie w oczodołach – te czaszkowe portrety, rozpowszechnione na obszarze od Izraela po Irak, stanowią kolejne potwierdzenie, że ludzie znali koncepcję istot nadprzyrodzonych oraz magicznych i rozumieli różnicę pomiędzy ciałem a duchem.
Poczynając od około 7500 roku p.n.e. wieśniacy z Çatalhöyük (środkowa Turcja) – gdzie mieszkało ponad 5000 ludzi – żyli z uprawy zbóż i hodowli owiec, zaczęli też wykuwać użyteczne narzędzia z miedzi. W pobliżu Ar-Rakki w Syrii mieszkańcy Tell Sabi Abjad budowali spichlerze na swoje zapasy żywności i używali glinianych tabliczek do ich inwentaryzowania. Najstarsza zachowana tkanina, znaleziona w Çayönü (Turcja), jest datowana na 7000 lat p.n.e. Bezpieczne w otoczonych murami osiedlach kobiety miały więcej dzieci, które można było odstawić od piersi i karmić owsianką, ale pięćdziesiąt procent z nich umierało młodo, ponieważ żyły w bezpośredniej bliskości ludzi i zwierząt, co narażało je na choroby: wówczas, podobnie jak dzisiaj, epidemie były oznakami sukcesu, a nie porażki gatunku. Aby jednak wytwarzać więcej żywności, potrzebnych było więcej osiedli: od 10 000 do 5000 roku p.n.e. światowa populacja wzrosła nieznacznie z 4 do 5 milionów. Przez większą część historii – następne osiem i pół tysiąclecia – przeciętna długość życia wynosiła około trzydziestu lat.
Niewielkie miasta powstawały w Iraku, Egipcie i Chinach, a później w Paki­stanie i Indiach, gdzie żyzne nadrzeczne gleby wraz z ulepszonymi rasami udomowionych zwierząt dały tym czterem regionom bodziec do wykształcenia wyrafinowanych społeczności, co zapewniło im przewagę nad Europą i Afryką na wiele tysiącleci.
Na całym świecie ludzie zaczęli wznosić megalityczne budowle kamienne, często w kręgach: około 7000 roku p.n.e. Nubijczycy – nie Egipcjanie, lecz subsaharyjscy Afrykańczycy – przeciągnęli z daleka ogromne kamienie i ustawili je w Nabta Playa w kręgach powiązanych z obserwacją gwiazd. Rozpoczął się handel pierwszymi towarami i artykułami luksusowymi: od Iranu po Serbię wydobywano i obrabiano miedź, złoto i srebro; lapis-lazuli wykorzystywano do pogrzebów; a w dolinie Jangcy Chińczycy zaczęli wytwarzać jedwab.
Na Malcie, w Niemczech, Finlandii, a później w Anglii wspólnoty przenosiły na duże odległości gigantyczne kamienie, aby wznosić budowle, które były – przypuszczalnie – świątyniami do śledzenia biegu słońca, przewidywania deszczu, składania ofiar z ludzi i świętowania płodności. Wiara splatała się z władzą i rodziną: zarówno mężczyźni, jak i kobiety polowali i uprawiali ziemię, ale kobiety prawdopodobnie wychowywały też dzieci i tkały płótno: najstarszą bawełnę znaleziono w dolinie Jordanu. W Afryce, gdzie rodziny sporządzały odzież z rafii i kory, klanami mogły rządzić kobiety, a władza była przekazywana w linii żeńskiej2. W Eurazji wartość kobiecych umiejętności zaczęto wyceniać: ojcowie wyznaczali cenę za narzeczoną przyszłym mężom, którzy, jeśli byli dostatecznie potężni, mogli utrzymywać kilka kobiet i chronić ich dzieci. Pierwotnie rodziny honorowały zarówno linię męską, jak i żeńską, aby jednak uniknąć sporów o ziemię lub zboże, w pewnym momencie zaczęły faworyzować linię męską, chociaż genetycznie wszyscy potomkowie byli identyczni – ta tradycja nadal utrzymuje się w wielu miejscach w epoce iphone’ów. Mimo to nawet w Mezopotamii kobiety mogły dojść do władzy.

1 Archeolodzy nie mają takich problemów: wyznaczają początek historii jako moment, kiedy wynalezione zostaje pismo.

2 W Andach w 7000 roku p.n.e. nastoletnia wojowniczka została pochowana z włócznią; wśród dwudziestu siedmiu pochowanych myśliwych, których groby z tego okresu odkryto w Ameryce Południowej, było jedenaście kobiet. Kobiety mogły przewodzić i walczyć, jak również karmić i wychowywać dzieci, lub pochówki mogły mieć po prostu charakter rytualny.

 
Wesprzyj nas