W książce „Winda Schindlera” Darko Cvijetić w nietypowy dla powieści bliski poezji sposób opowiada o dramacie, który rozegrał się w Bośni i Hercegowinie.


Wojna na Bałkanach pogrzebała świat, jaki do tej pory znaliśmy, co symbolicznie autor przedstawia na przykładzie losów mieszkańców dwóch sąsiadujących ze sobą wieżowców w Prijedorze, mieście, które nazywa „dziurą w świecie znaną ze zbrodniarzy wojennych, obozów i malarzy”.

Na początku historii Darko Cvijetić cofa się do lat 70. XX wieku, pokazuje życie robotników, ich wspólnie przeżywane radości i smutki, po to, by jeszcze dobitniej podkreślić tragedię sąsiadów, którzy podczas wojny stanęli po dwóch stronach konfliktu.

Nagle ze znajomych, przyjaciół, a nawet członków rodziny stali się wrogami, strzelali do siebie, zamykali się w obozach jenieckich, a później uczestniczyli w wymianach ciał poległych, rozpoznając się na zdjęciach z dzieciństwa.

Cvijetić nie tylko reprezentuje sumienie czasu i miejsca, ale także nie boi się zapłacić ceny odkupienia zarówno za ofiary, jak i zbrodniarzy.

Darko Cvijetić
Winda Schindlera
Przekład: Dorota Jovanka Ćirlić
Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Premiera: 24 kwietnia 2024
 
 

PRO­LOG

 
Go­be­lin ze ściany w Mi­chi­gan szep­tał do­brym sta­rusz­kom:
„Jesz­cze chwila, moja droga, a bę­dziesz moją osiem­dzie­siątą ósmą różą,
tą odro­biną krwi,
która zo­staje po uni­ce­stwie­niu”.
„Tak, mia­łem szczę­ście
I nie zgi­ną­łem za oj­czy­znę!”, krzyk­nął.

 
Tyle że…
Ona nie miała tego szczę­ścia, zgi­nęła za mnie,
Szimo śmiał się i ma­chał z cię­ża­rówki.

 
Rok póź­niej
wy­mie­nią go za mar­twego,
pod Drva­rem, w dzie­więć­dzie­sią­tym
szó­stym.

ROZ­DZIAŁ 1

Który nie opo­wie­dział ca­łej hi­sto­rii

 
1.

W lu­dzi, któ­rzy za­bi­jali, wkrada się wil­goć, jak do po­koju, do któ­rego nikt nie puka.
Herby na wi­nach, stosy łap oszczę­dzo­nych, bo nie cho­dziły i nie zo­sta­wiały śla­dów. Wszystko za­wil­głe.
Ten, który stwa­rza, musi też być tym, który zbawi, który od­kupi wszystko, co zo­stało stwo­rzone.
Nie dość zro­bić, co uczy­nione, trzeba to jesz­cze zba­wić.

 
Na końcu Ham­leta zja­wia się For­tyn­bras.
Ale on jest chłop­cem, go­ło­wą­sem, który tasz­czy za­wi­niątko z oło­wia­nymi żoł­nie­rzy­kami.
Ho­racy pod­cho­dzi do niego i przy­kuca.
Trzeba opo­wie­dzieć hi­sto­rię, ale pły­nem mó­zgo­wym w waw­rzy­nie czaszki rzą­dzi od­pływ.
On mil­czy.
Nad­ciąga wil­goć, by złusz­czyć ścianę.

 
2.

Jego skrzy­dła za­trze­po­tały.
Póki ma choć tro­chę krwi w bu­tach.
Spo­koj­nie na nią pa­trzy.
Dama jest naj­wy­raź­niej pi­jana.
Za­mó­wiła skrzy­dełka je­le­nia.
Kel­ner się jed­nak na chwilę za­trzy­mał… „Tego nie mamy”.

 
3.

Każdy szy­nel po­rzu­cił mo­jego ojca.
Cie­pło ziemi, roz­grzane rę­ka­wice ogrod­nika.
Troja pełna jest po­rzu­co­nych ko­ni­ków cyr­ko­wych.

 
W szu­fla­dzie przy łóżku znaj­duję no­tat­nik taty z roz­pi­ską me­czów te­ni­so­wych, które ro­ze­grał Djo­ko­vić.
Bre­ton po­wie­dział: Późno tra­fi­łeś do tej opo­wie­ści.

 
4.

W fil­mie Mi­shimy Pa­trio­tyzm przed sep­puku (ry­tu­al­nym ha­ra­kiri) po­rucz­nik Shinji i jego młoda żona Re­iko ko­chają się.
Otrzy­mała od niego zgodę, na wła­sną prośbę, by się za­biła za­raz po nim.

 
Za­płod­niona.
Ni­gdy nie­roz­szy­fro­wane her­ba­rium.
Sa­mu­raj­ską sza­blą wy­pra­so­wana wil­gotna po­ściel.

 
5.

W Day­ton zo­stał tej nocy pod­pi­sany po­kój.
My ni­czego nie wie­dzie­li­śmy.
Nie po­in­for­mo­wano nas.
Rano tamci wy­szli z oko­pów, cie­sząc się, krzy­cząc, strze­la­jąc w po­wie­trze.
Spoj­rze­li­śmy na sie­bie za­ła­mani.

 
Z lo­do­wa­tym spo­ko­jem wy­ce­lo­wa­łem.
Sko­si­łem naj­we­sel­szego.
Wła­śnie jego.
Każ­dej nocy prze­cho­dzi przez płot do mo­jego ogrodu.
I śpiewa, jak on śpiewa, Boże drogi, jak­bym w niego nie tra­fił.

ROZ­DZIAŁ 2

 
Kiedy za­częły się prze­pro­wadzki do Czer­wo­nego Wie­żowca, w Pri­je­do­rze, wcze­sną wio­sną 1975 roku, cała chmara dzieci ha­sała na łące mię­dzy dwoma bu­dyn­kami ko­palni, mię­dzy dwoma dra­pa­czami chmur. Dzieci le­piły czte­ro­me­tro­wego bał­wana z brud­nych resz­tek śniegu.
Pięć lat póź­niej, po śmierci Tita, pró­bo­wali zro­bić go z kar­tonu (imi­ta­cję Mar­szałka, któ­rego wi­dzieli pod­czas wy­cieczki do Kum­ro­vca) i wszy­scy bez wy­jątku do­stali la­nie od ro­dzi­ców. Tito był skle­cony z kar­to­nów, wiatr szybko go po­rwał i Mar­sza­łek spadł do ogrodu Ta­iba, tuż obok dra­pa­cza chmur.
Taib, wy­da­wa­łoby się, od lat żył sam i był stary. Cha­łupy z ogro­dem za nic nie chciał sprze­dać. Na­tych­miast obok domu wy­bu­do­wali mu wie­żo­wiec i go­towi byli za­pła­cić, żeby tylko się wy­pro­wa­dził i po­zwo­lił zbu­rzyć swoją cha­łupkę, ale Taib nie chciał na­wet o tym sły­szeć. Dziew­czynkę, jego có­reczkę, roz­je­chał au­tem naj­bliż­szy są­siad Ham­dija Kur­to­vić, wła­ści­ciel warsz­tatu sa­mo­cho­do­wego na­prze­ciwko domku Ta­iba. Nie z pre­me­dy­ta­cją, dzie­sięć me­trów da­lej.
Tak więc Taib nie po­zwo­lił zbu­rzyć domku i nie zgo­dził się odejść z miej­sca śmierci swo­jego dziecka. Z Ham­dią nie roz­ma­wiał, cho­ciaż Ham­dija kilka razy pod­cho­dził pod drzwi. Nie otwo­rzył mu.
I wszy­scy ża­ło­wali tego nie­szczę­snego, sku­lo­nego w so­bie Ta­iba. Jego żona umarła z żalu za dziec­kiem i Taib sam, z tą cha­łupą i ja­błonką od frontu, po­grą­żył się w sa­mot­no­ści jak w męt­nej wo­dzie. Przez cały dzień pra­co­wał w ogródku i stam­tąd pa­trzył, jak ro­śnie syn Ham­dii Kur­to­vi­cia.
Tito z kar­tonu z wolna roz­pa­dał się pod ja­błonką Ta­iba.
I to wtedy, przed wojną, Amira, syna Ham­dii, w wieku dwu­dzie­stu ośmiu lat do­padł atak serca, na środku baru.
Nie wiem, czy Taib nie po­my­ślał so­bie: Ham­dio Kur­to­vi­ciu, te­raz je­ste­śmy kwita. Le­piej późno niż wcale.
W pierw­szych dniach wojny wpa­dli któ­rejś nocy za­ma­sko­wani po­za­fron­towi ban­dyci. Udu­sili Ham­dię Kur­to­vi­cia i jego żonę, okra­dli warsz­tat sa­mo­cho­dowy. Ta­iba na­wet nie tknęli, a prze­cież był na­prze­ciwko, po dru­giej stro­nie ulicy, cho­ciaż trudno by­łoby po­wie­dzieć, że nie wie­dzieli, iż w środku jest praw­dziwy Bosz­niak – pew­nie my­śleli, że sie­dzi tam po pro­stu ja­kiś nędzny Bosz­niak, któ­rego nie warto na­wet za­bić.
Taib stał za fi­ranką. Dy­go­tał. My­ślał. My­ślał, że trzeba się po­kło­nić, ale nie wie­dział jak, za­po­mniał, do Boga nie zwra­cał się od śmierci dziecka.
„Za­bili ich, za­bili”, po­wta­rzał w du­chu.
Zna­leźli go po dzie­się­ciu dniach.
Był sku­lony, wy­da­wało się, że pró­bo­wał się po­kło­nić, ale padł na głowę mar­twy, jakby wzbra­niał się przed bi­ciem po­kło­nów, i tak już zo­stał. Taib nie do­wie­dział się więc, że Ham­dię Kur­to­vi­cia i jego żonę za­bił po­li­cjant za­mie­szany kie­dyś w śledz­two do­ty­czące roz­je­cha­nej przez auto dziew­czynki.
Zo­stała tylko ob­umarła ja­błonka.
Do­brze ska­dro­wane, obej­mu­jące ją uję­cie po­de­rwa­łoby też kar­to­no­wego Tita, gni­ją­cego tuż obok.
A może on da­lej pod­trzy­muje Czer­wony Wie­żo­wiec, żeby nie zwa­lił się do ogrodu Ta­iba, co to te­raz za obej­ście − bez domu, bez dzieci, pu­ste.

 
Wesprzyj nas