Książka „Siła empatii” uczy, jak odczytywać myśli i emocje innych ludzi, a przez to nie tylko zrozumieć inne kultury, lecz także spojrzeć na własne otoczenie z nowej perspektywy.


Nie wiesz, jak się zachować na spotkaniu z przedstawicielami zagranicznej firmy? Chcesz zrozumieć fenomen ekonomiczny Doliny Krzemowej? A może oglądasz obrady sejmu i zastanawiasz się, czy za chaotycznymi wystąpieniami niektórych polityków kryje się starannie przemyślana strategia?

Jeśli chcesz się nauczyć, jak ważna jest empatia w biznesie i w codziennym życiu, książka Gillian Tett jest właśnie dla Ciebie.

W czasach, gdy świat biznesu zdominowany jest przez technologię i analizę danych, Gillian Tett wzywa do zmiany sposobu myślenia – na antropologiczny (skupiony na człowieku). Po co? Aby lepiej odczytywać zachowania klientów, rynków i organizacji, a także stawić czoła wyzwaniom, z jakimi mierzy się społeczeństwo.

Książka „Siła empatii” uczy, jak odczytywać myśli i emocje innych ludzi, a przez to nie tylko zrozumieć inne kultury, lecz także spojrzeć na własne otoczenie z nowej perspektywy. Pokazuje, jak ta prosta, a zarazem rewolucyjna strategia przysłużyła się firmom takim jak Intel, Nestlé, General Motors, Procter & Gamble, Mars, Danica czy wielu innym oraz jak można ją wykorzystać na co dzień zarówno w życiu, jak i w biznesie.

Gillian Tett
Siła empatii. Biznes i życie w wielokulturowym świecie
Przekład: Paweł Szadkowski
Wydawnictwo Copernicus Center Press
Premiera: 20 marca 2024
 
 


WPRO­WA­DZE­NIE

„AI”, JA­KIEJ NIE ZNAMY

(CZYLI AN­TRO­PO­LO­GICZNA IN­TE­LI­GEN­CJA)

„Ostat­nia rzecz, z ja­kiej ryba zda so­bie sprawę,
to że jest oto­czona wodą”.
Ralph Lin­ton[1]

Był maj 1992 roku. Sie­dzia­łam w ob­skur­nym po­koju w ho­telu pa­mię­ta­ją­cym czasy Związku Ra­dziec­kiego. Zza okna do­cho­dziły od­głosy strza­łów. Po dru­giej stro­nie po­miesz­cze­nia, na łóżku okry­tym wstręt­nym ko­cem, przy­siadł Mar­cus War­ren, bry­tyj­ski dzien­ni­karz. Od kilku go­dzin by­li­śmy tam ra­zem uwię­zieni, pod­czas gdy na uli­cach Du­szanbe, sto­licy Ta­dży­ki­stanu, to­czyły się walki. Nie mie­li­śmy po­ję­cia, ile po­chło­nęły już ofiar.
– Co ro­bi­łaś wcze­śniej w Ta­dży­ki­sta­nie? – spy­tał mnie Mar­cus, gdy w na­pię­ciu wsłu­chi­wa­li­śmy się w od­głosy walk. Jesz­cze w ze­szłym roku ten gó­rzy­sty kraj, są­sia­du­jący z Afga­ni­sta­nem, ja­wił się jako nie­roz­łączna, spo­kojna część Związku Ra­dziec­kiego. Do czasu aż w sierp­niu 1991 roku re­żim so­wiecki ru­nął w gruzy. Roz­pad im­pe­rium otwo­rzył Ta­dży­ki­sta­nowi drogę do nie­pod­le­gło­ści, co z ko­lei do­pro­wa­dziło do wojny do­mo­wej. Mar­cus i ja by­li­śmy re­por­te­rami: on pra­co­wał dla „Da­ily Te­le­graph”, ja dla „Fi­nan­cial Ti­mes”.
Moja ka­riera roz­wi­jała się jed­nak w nie­ty­powy spo­sób. Za­nim do­łą­czy­łam do „Fi­nan­cial Ti­mes”, pro­wa­dzi­łam w Ta­dży­ki­sta­nie ba­da­nia do mo­jego dok­to­ratu z an­tro­po­lo­gii, tej czę­sto igno­ro­wa­nej (nie­kiedy na­wet wy­szy­dza­nej) ga­łęzi nauk spo­łecz­nych, sku­pia­ją­cej się na ba­da­niu kul­tury i spo­łe­czeń­stwa. Wzo­rem wcze­śniej­szych po­ko­leń an­tro­po­lo­gów chcia­łam pro­wa­dzić ba­da­nia te­re­nowe i za­nu­rzy­łam się w ży­ciu po­ło­żo­nej wy­soko w gó­rach wio­ski, ja­kieś trzy go­dziny jazdy au­to­bu­sem od Du­szanbe. Za­miesz­ka­łam z jedną z tam­tej­szych ro­dzin. Chcia­łam przy­jąć rolę „swo­jego-ob­cego” ob­ser­wa­tora (ang. in­si­der-out­si­der), aby przyj­rzeć się z bli­ska miesz­kań­com so­wiec­kiej pro­win­cji, zba­dać ich „kul­turę”, ro­zu­mianą jako ry­tu­ały, war­to­ści, wzorce spo­łeczne oraz kody se­mio­tyczne. In­te­re­so­wały mnie od­po­wie­dzi na na­stę­pu­jące py­ta­nia: Do czego mieli za­ufa­nie? W jaki spo­sób de­fi­nio­wali ro­dzinę? Co ozna­czał dla nich „is­lam”? Jaki mieli sto­su­nek do ko­mu­ni­zmu? Co miało war­tość eko­no­miczną? Jak or­ga­ni­zo­wali swoją prze­strzeń? In­nymi słowy: co ozna­czało być czło­wie­kiem w so­wiec­kim Ta­dży­ki­sta­nie?
– Czym się do­kład­nie zaj­mo­wa­łaś? – spy­tał Mar­cus.
– Ob­rzę­dami we­sel­nymi – od­par­łam.
– Ob­rzę­dami we­sel­nymi! – za­grzmiał ochry­płym ze zmę­cze­nia gło­sem. – Po co to w ogóle ba­dać?
Jego py­ta­nie sta­no­wiło jed­nak tylko za­słonę dla znacz­nie po­waż­niej­szego pro­blemu: po co kto­kol­wiek miałby je­chać do gó­rzy­stego kraju, tak ob­cego dla lu­dzi Za­chodu, za­nu­rzyć się w tej ob­cej kul­tu­rze i ją ba­dać? Nie dzi­wiła mnie jego re­ak­cja. Jak sama wy­zna­łam póź­niej w swoim dok­to­ra­cie: „W sy­tu­acji, gdy na uli­cach Du­szanbe umie­rają lu­dzie, ba­da­nie ob­rzę­dów we­sel­nych było dość eks­cen­trycz­nym po­my­słem – je­śli wręcz kom­plet­nie nie­po­trzeb­nym”[2].
Cel, jaki przy­świeca tej książce, jest bar­dzo pro­sty: ma udzie­lić od­po­wie­dzi na py­ta­nie Mar­cusa i po­ka­zać, że idee pły­nące z dys­cy­pliny na­uko­wej, która – jak wiele osób (nie­słusz­nie) są­dzi – zaj­muje się ba­da­niem wy­łącz­nie „eg­zo­tycz­nych” kul­tur, mogą mieć zna­cze­nie w dzi­siej­szym świe­cie. A to z tego po­wodu, że an­tro­po­lo­gia za­pew­nia ramy in­te­lek­tu­alne po­zwa­la­jące za­glą­dać w różne za­kątki, do­strzec rze­czy oczy­wi­ste, choć nie­zau­wa­żalne, roz­bu­dzić em­pa­tię wo­bec dru­giego czło­wieka i po­dejść do pro­ble­mów od in­nej strony. Taki ogląd świata bę­dzie nam pil­nie po­trzebny w ob­li­czu wy­zwań rzu­ca­nych przez zmiany kli­ma­tyczne, pan­de­mie, ra­sizm, odu­rza­jące me­dia spo­łecz­no­ściowe, sztuczną in­te­li­gen­cję, kry­zys fi­nan­sowy oraz kon­flikty po­li­tyczne. Prze­ko­na­łam się o tym w toku swo­jej ka­riery: po tym, jak wy­je­cha­łam z Ta­dży­ki­stanu, roz­po­czę­łam pracę jako dzien­ni­karka i wy­ko­rzy­sta­łam swoją zna­jo­mość an­tro­po­lo­gii do prze­wi­dze­nia i zro­zu­mie­nia kry­zysu fi­nan­so­wego z 2008 roku, zwy­cię­stwa Do­nalda Trumpa, pan­de­mii z 2020 roku, roz­woju idei od­po­wie­dzial­nego in­we­sto­wa­nia oraz go­spo­darki eko­no­micz­nej. Książka ta tłu­ma­czy rów­nież, w jaki spo­sób an­tro­po­lo­gia służy (i to nie od dziś) dy­rek­to­rom firm, in­we­sto­rom, de­cy­den­tom po­li­tycz­nym, eko­no­mi­stom, lu­dziom z branży IT, fi­nan­si­stom, le­ka­rzom, praw­ni­kom oraz księ­go­wym (se­rio, wszyst­kim). Idee te będą rów­nie uży­teczne dla pra­cow­nika ma­ga­zynu Ama­zona, jak i dla lu­dzi za­miesz­ku­ją­cych lasy Ama­zo­nii.
Dla­czego? Wiele na­rzę­dzi, które dziś sto­su­jemy do po­ru­sza­nia się po świe­cie, po pro­stu prze­staje dzia­łać. W ostat­nich la­tach by­li­śmy świad­kami błęd­nych pro­gnoz go­spo­dar­czych, myl­nych son­daży po­li­tycz­nych, ka­ta­stro­fal­nych mo­deli eko­no­micz­nych, no­wych nie­bez­piecz­nych tech­no­lo­gii oraz my­lą­cych ba­dań kon­su­menc­kich. Pro­blemy te nie wy­ni­kają z tego, że na­sze na­rzę­dzia są nie­od­po­wied­nie czy bez­u­ży­teczne. Tak nie jest. Są one mia­no­wi­cie nie­kom­pletne, po­zba­wione związku z kul­turą i kon­tek­stem, stwo­rzone na pod­sta­wie za­wę­żo­nego spoj­rze­nia i w prze­świad­cze­niu, że świat można za­mknąć w zgrab­nych ra­mach lub opi­sać zwię­złym ze­sta­wem pa­ra­me­trów. Taka stra­te­gia może za­dzia­łać, gdy sy­tu­acja glo­balna jest na tyle spo­kojna, że prze­szłość na­dal służy za do­bry dro­go­wskaz dla przy­szło­ści. Na nie­wiele się jed­nak zda w świe­cie cią­głych zmian, czy też – jak to okre­ślają eks­perci woj­skowi na Za­cho­dzie – w świe­cie, który ce­chują pa­ra­me­try „VUCA”: nie­sta­bil­ność, nie­pew­ność, zło­żo­ność i nie­jed­no­znacz­ność (ang. vo­la­ti­lity, un­cer­ta­inity, com­ple­xity, am­bi­gu­ity). By­naj­mniej też nie przyda się w ta­kim, w któ­rym przy­cho­dzi nam mie­rzyć się z „czar­nymi ła­bę­dziami” (by przy­wo­łać ter­min ukuty przez Na­ssima Ni­cho­lasa Ta­leba), „ra­dy­kalną nie­pew­no­ścią” (we­dług teo­rii Me­rvyna Kinga i Johna Kaya) czy „nie­zba­daną” przy­szło­ścią (jak okre­śla to Mar­ga­ret Hef­fer­nan)[3].
In­nymi słowy, próba po­ru­sza­nia się w świe­cie XXI wieku z wy­ko­rzy­sta­niem wy­łącz­nie na­rzę­dzi z XX wieku, ta­kich jak sztywne mo­dele eko­no­miczne, przy­po­mina cho­dze­nie po gę­stym le­sie nocą z kom­pa­sem i spo­glą­da­nie je­dy­nie na igłę. Może i twój kom­pas to wy­śmie­nite na­rzę­dzie i fak­tycz­nie po­wie ci, do­kąd masz zmie­rzać, ale je­śli sku­pisz się wy­łącz­nie na jego igle, szybko mo­żesz wpaść na drzewo. Za­wę­żone spoj­rze­nie jest nie­zwy­kle groźne. Czego nam po­trzeba, to – sze­ro­kiego spoj­rze­nia. I tu z po­mocą przy­cho­dzi an­tro­po­lo­gia, ze swoim na­rzę­dziem, które na­zy­wam „okiem an­tro­po­loga”.

 
Ni­niej­sza książka sta­nowi sze­roki zbiór pro­po­zy­cji umoż­li­wia­ją­cych przy­swo­je­nie so­bie an­tro­po­lo­gicz­nego oka – po­przez moje wła­sne do­świad­cze­nia, jak i do­świad­cze­nia in­nych lu­dzi szu­kamy od­po­wie­dzi na na­stę­pu­jące py­ta­nia: Po co nam w ogóle biura? Dla­czego in­we­sto­rzy błęd­nie od­czy­tują ry­zyko? Na co zwra­cają uwagę współ­cze­śni kon­su­menci? Czego po­winna na­uczyć eko­no­mi­stów sprawa Cam­bridge Ana­ly­tica? Co na­pę­dza zie­lone fi­nanse? Jak rządy mogą wpro­wa­dzać pro­gramy in­we­sty­cyjne na wzór ustawy Bu­ild Back Bet­ter? W jaki spo­sób kul­tura i kom­pu­tery od­dzia­łują na sie­bie? Za­nim jed­nak za­głę­bimy się w szcze­góły, mu­simy za­po­znać się z trzema klu­czo­wymi dla an­tro­po­loga spo­so­bami my­śle­nia, które le­gły u pod­staw tej książki. Po pierw­sze, w cza­sach glo­bal­nego prze­pływu in­for­ma­cji pil­nie po­trze­bu­jemy wy­kształ­cić w so­bie em­pa­tię wo­bec in­nych oraz zro­zu­mie­nie dla róż­no­rod­no­ści. An­tro­po­lo­dzy mają w tej dzie­dzi­nie duże do­świad­cze­nie, jako że ce­lem ca­łej dys­cy­pliny od sa­mego po­czątku było po­dró­żo­wa­nie w od­le­głe miej­sca i ba­da­nie „eg­zo­tycz­nych” lu­dów. Od razu przy­wo­dzi to na myśl wy­czyny In­diany Jo­nesa. Ale taka ety­kietka jest my­ląca[4]. „Eg­zo­tyka” bo­wiem dla każ­dego ozna­cza coś in­nego i każda kul­tura może ja­wić się jako obca w oczach in­nej, zaś w zglo­ba­li­zo­wa­nym świe­cie nie można po­zwo­lić so­bie na igno­ro­wa­nie cze­goś tylko dla­tego, że wy­daje się obce (lub przy­pi­nać in­nym kul­tu­rom łatki „za­du­pia”, jak uczy­nił to były pre­zy­dent USA Do­nald Trump). Łą­czące nas prze­pływy fi­nan­sów, han­del, po­dróże, ko­mu­ni­ka­cja two­rzą świat, w któ­rym bły­ska­wicz­nie roz­no­szą się nie tylko cho­roby, ale i pie­niądz, idee oraz trendy. Jed­nak na­sze ro­zu­mie­nie in­nych nie roz­wija się rów­nie szybko, co kon­takty mię­dzy nami. Wiąże się to z ry­zy­kiem, ale też utratą ogrom­nych moż­li­wo­ści. (W roz­dziale trze­cim prze­ko­namy się, że gdyby po­li­tycy z Za­chodu chcieli na­uczyć się cze­goś od „ob­cych” państw w Afryce Za­chod­niej i Azji, mo­gliby unik­nąć nisz­czy­ciel­skich skut­ków pan­de­mii CO­VID-19).
Po dru­gie, zgod­nie z klu­czo­wym za­ło­że­niem an­tro­po­lo­gii wy­słu­chi­wa­nie czy­ichś po­glą­dów, bez względu na to, jak „obce” nam się ja­wią, nie tylko uczy nas tak po­trzeb­nej dziś em­pa­tii, ale też uła­twia nam po­strze­ga­nie sa­mych sie­bie. Jak za­uwa­żył nie­gdyś an­tro­po­log Ralph Lin­ton, ryba jako ostat­nia do­strze­głaby wo­kół sie­bie wodę; lu­dzi ła­twiej zro­zu­mieć, je­śli ze­sta­wimy ich z in­nymi. Czy jak ujął to inny an­tro­po­log, Ho­race Mi­ner: „An­tro­po­lo­gia jako je­dyna spo­śród nauk dąży do uka­za­nia tego, co obce, jako zna­jo­mego, a tego, co zna­jome, jako ob­cego”[5]. Cho­dzi o to, aby­śmy zro­zu­mieli jedno i dru­gie.
I po trze­cie, sto­so­wa­nie kon­cep­cji swój-obcy umoż­li­wia nam do­strze­że­nie mar­twych punk­tów za­równo w nas sa­mych, jak i u in­nych. An­tro­po­lo­dzy przy­po­mi­nają nieco psy­chia­trów, tyle że na swo­jej ko­zetce sa­dzają nie po­je­dyn­czą osobę, ale grupy lu­dzi, szu­ka­jąc w nich uprze­dzeń, za­ło­żeń oraz map men­tal­nych, które wspól­nie dzie­dzi­czą. Po­słu­gu­jąc się inną me­ta­forą, można też stwier­dzić, że an­tro­po­log prze­świe­tla spo­łe­czeń­stwo, aby do­strzec tylko czę­ściowo wi­doczne wzorce, z któ­rych ist­nie­nia nie do końca zda­jemy so­bie sprawę. Po­zwala to zro­zu­mieć, że na­wet je­śli je­ste­śmy prze­ko­nani, że to przy­czyna „x” od­po­wiada za dane wy­da­rze­nie, to tak na­prawdę mo­gła to być przy­czyna „y”.

 
Weźmy przy­kład ze świata ubez­pie­czeń. W la­tach trzy­dzie­stych XX wieku za­rząd firmy ubez­pie­cze­nio­wej Hart­ford Fire In­su­rance Com­pany z Con­nec­ti­cut za­uwa­żył, że w ma­ga­zy­nach, w któ­rych skła­do­wano beczki z ropą, nie­ustan­nie do­cho­dzi do eks­plo­zji. Nikt nie wie­dział dla­czego. Firma zle­ciła zba­da­nie sprawy Ben­ja­mi­nowi Whor­fowi, in­ży­nie­rowi bez­pie­czeń­stwa po­ża­ro­wego. Whorf był za­wo­do­wym che­mi­kiem, ale pro­wa­dził rów­nież ba­da­nia z za­kresu an­tro­po­lo­gii i ję­zy­ko­znaw­stwa na Uni­wer­sy­te­cie Yale, w któ­rych sku­piał się na rdzen­nych spo­łecz­no­ściach Hopi z Ame­ryki Pół­noc­nej. Do otrzy­ma­nego zle­ce­nia pod­szedł za­tem z per­spek­tywy an­tro­po­loga: ob­ser­wo­wał pra­cow­ni­ków ma­ga­zynu, ich dzia­ła­nia oraz słowa, pró­bu­jąc po­jąć wszystko bez uprzed­nich za­ło­żeń. Szcze­gól­nie in­te­re­so­wało go, jak kul­tu­rowe za­ło­że­nia od­bi­jają się w ję­zyku, a tu róż­nice mo­gły być spore. Weźmy na przy­kład pory roku. W ję­zyki an­giel­skim „pora roku” (se­ason) to rze­czow­nik de­fi­nio­wany przez ka­len­darz astro­no­miczny („lato roz­po­czyna się 20 czerwca”). Z ko­lei za­równo w ję­zyku, jak i w ro­zu­mie­niu świata Hopi „lato” to przy­słó­wek, o któ­rego uży­ciu de­cy­duje upał, a nie data w ka­len­da­rzu (dziś jest „la­tem”)[1*]. Żadne z tych po­dejść nie jest ani lep­sze, ani gor­sze – są po pro­stu od­mienne. Lu­dziom trudno jed­nak zro­zu­mieć tę róż­nicę, do­póki nie ze­sta­wią ze sobą tych po­jęć. Jak za­uwa­żył Whorf: „Za­wsze za­kła­damy, że ana­lizy ję­zy­kowe pro­wa­dzone przez na­szą spo­łecz­ność le­piej od­dają rze­czy­wi­stość”[6].
Dzięki za­sto­so­wa­niu tej per­spek­tywy udało się roz­wią­zać za­gadkę be­czek z ropą naf­tową. Whorf za­uwa­żył, że ro­bot­nicy za­cho­wy­wali ostroż­ność, gdy prze­no­sili beczkę z na­pi­sem „pełna”. Bez­tro­sko jed­nak od­pa­lali pa­pie­rosy w po­miesz­cze­niach, w któ­rych skła­do­wano beczki ozna­czone jako „pu­ste”. Po­wód? W ję­zyku an­giel­skim słowo „pu­sty” (empty) można ro­zu­mieć też jako „nic”, „nic szcze­gól­nego”: coś, co jest nudne, nie­cie­kawe i nie­trudno to prze­oczyć. Jed­nak „pu­ste” beczki po ro­pie w rze­czy­wi­sto­ści były wy­peł­nione ła­two­pal­nymi opa­rami. Whorf na­ka­zał za­tem kie­row­ni­kom ma­ga­zy­nów, aby wy­ja­śnili pra­cow­ni­kom, jak nie­bez­pieczne są „pu­ste” beczki – i eks­plo­zje ustały[7]. Na­uka sa­mo­dziel­nie nie była w sta­nie roz­wi­kłać tej za­gadki. Jed­nak ana­liza kul­tu­rowa – we­spół z na­uką – już tak. Ta sama za­sada (czyli spo­glą­da­nie okiem an­tro­po­loga, aby do­strzec to, co nam umyka) bę­dzie rów­nie uży­teczna w roz­wią­zy­wa­niu za­gad­ko­wych pro­ble­mów po­ja­wia­ją­cych się na gieł­dzie we współ­cze­snym sys­te­mie ban­ko­wym, w pro­wa­dzo­nych przez kor­po­ra­cje fu­zjach czy to­wa­rzy­szą­cych pan­de­mii.
A to dla­tego, że „naj­mniej pod­wa­żane za­ło­że­nia to czę­sto te naj­bar­dziej wąt­pliwe”[8], jak zwykł po­wta­rzać dzie­więt­na­sto­wieczny le­karz i an­tro­po­log Paul Broca. Zby­wa­nie idei, któ­rych zna­cze­nie bie­rzemy za pew­nik – czy to do­ty­czą­cych ję­zyka, ob­sza­rów, lu­dzi, przed­mio­tów, czy rze­komo uni­wer­sal­nych kon­cep­cji jak „czas”[9] – pro­wa­dzi do bar­dzo groź­nych błę­dów.
Niech za ko­lejny przy­kład po­służy nam za­rost. Wio­sną 2020 roku, gdy roz­po­czy­nały się re­stryk­cje zwią­zane z pan­de­mią CO­VID-19, za­uwa­ży­łam pod­czas wi­de­okon­fe­ren­cji, że wielu do­tych­czas sta­ran­nie ogo­lo­nych Ame­ry­ka­nów i Eu­ro­pej­czy­ków za­częło po­ja­wiać się na nich z buj­nym za­ro­stem. Na py­ta­nie, skąd ta zmiana, od­po­wia­dali, że to „brak czasu na go­le­nie” lub „nie ma po­trzeby, skoro i tak nie cho­dzi się do biura”. Nie miało to jed­nak sensu: pod­czas lock­downu wielu męż­czyzn miało wię­cej wol­nego czasu i mo­ty­wa­cji, aby po­ka­zać wyj­ściową „twarz” (pod­czas roz­mów na Zoo­mie wi­dać cię w okrop­nym zbli­że­niu). Pół stu­le­cia wcze­śniej pra­cu­jący w Afryce an­tro­po­log Vic­tor Tur­ner ukuł ter­min znany jako „li­mi­nal­ność” (ang. li­mi­na­lity), który po­zwala wy­ja­śnić eks­plo­zję mę­skich za­ro­stów. Zgod­nie z jego teo­rią więk­szość kul­tur wy­ko­rzy­stuje ry­tu­ały i sym­bole do pod­kre­śle­nia mo­men­tów przej­ścia, czy to zwią­za­nych z ka­len­da­rzem (na przy­kład nowy rok), z cy­klem ży­cia (wej­ście w do­ro­słość), czy istot­nych z punktu wi­dze­nia spo­łecz­no­ści (uzy­ska­nie nie­pod­le­gło­ści)[10]. Są to tak zwane fazy li­mi­nalne, od ła­ciń­skiego słowa li­men ozna­cza­ją­cego „próg”. Punkt wspólny sta­nowi od­wró­ce­nie zwy­cza­jo­wego po­rządku sym­bo­licz­nego, ro­zu­mia­nego jako prze­ci­wień­stwo „nor­mal­no­ści”, ce­lem pod­kre­śle­nia mo­mentu przej­ścia. Gdy za­tem nie­gdyś nie­na­gan­nie ogo­leni męż­czyźni za­częli w trak­cie pan­de­mii CO­VID-19 za­pusz­czać brody, był to praw­do­po­dob­nie je­den z ta­kich li­mi­nal­nych sym­boli. Jako że dla wielu pra­cow­ni­ków no­sze­nie bród nie było czymś „nor­mal­nym”, za­pusz­cza­nie ich ozna­czało, że po­strze­gali lock­down jako coś nie­nor­mal­nego – a przede wszyst­kim jako mo­ment przej­ścia.
Czy ci bro­daci fi­nan­si­ści, księ­gowi, praw­nicy i inni w taki wła­śnie spo­sób tłu­ma­czyli swój za­rost? Naj­czę­ściej nie. Sym­bole i ry­tu­ały mają wielką siłę wła­śnie dla­tego, że od­zwier­cie­dlają i umac­niają wzorce kul­tu­rowe, o któ­rych ist­nie­niu zwy­kle nie mamy po­ję­cia. Gdyby jed­nak sze­fo­wie kor­po­ra­cji i po­li­tycy przy­swo­ili so­bie kon­cep­cję li­mi­nal­no­ści, może uda­łoby im się do­dać otu­chy swym prze­ra­żo­nym oby­wa­te­lom oraz pra­cow­ni­kom. Nikt nie ma ochoty po­zo­sta­wać za­wie­szo­nym w pu­stce czy nie­koń­czą­cym się lock­dow­nie. Ale już przed­sta­wie­nie tego jako li­mi­nal­nego mo­mentu przej­ścia, no­wego do­świad­cze­nia czy po­ten­cjal­nej od­nowy mo­głoby pod­nieść lu­dzi na du­chu. Nie­zro­zu­mie­nie siły, jaką niosą ze sobą sym­bole, to za­prze­pasz­cze­nie po­ten­cjal­nej szansy. Od­nosi się to także do na­kazu no­sze­nia ma­se­czek.
Spójrzmy na nieco groź­niej­szy przy­kład – do­ty­czy on na­le­żą­cej do Go­ogle’a spółki Jig­saw. W ostat­nich la­tach jej pra­cow­nicy bo­ry­kali się z roz­prze­strze­nia­niem się w in­ter­ne­cie teo­rii spi­sko­wych. Nie­które z nich są nie­groźne, jak teo­ria pła­skiej Ziemi (tak, ma swo­ich wy­znaw­ców). Inne są jed­nak nie­bez­pieczne, jak teo­ria o „eks­ter­mi­na­cji bia­łej rasy” (zgod­nie z którą rasy inne niż biała dążą do wy­eli­mi­no­wa­nia bia­łego spo­łe­czeń­stwa) czy za­po­cząt­ko­wana w 2016 roku teo­ria „Piz­za­gate” (któ­rej zwo­len­nicy utrzy­my­wali, że ubie­ga­jąca się o fo­tel pre­zy­dencki Hil­lary Clin­ton była za­mie­szana w wy­ko­rzy­sty­wa­nie nie­let­nich w sa­ta­ni­stycz­nym klu­bie zlo­ka­li­zo­wa­nym w jed­nej z wa­szyng­toń­skich piz­ze­rii)[11].
Kie­row­nic­two Go­ogle’a za­re­ago­wało za po­mocą naj­le­piej zna­nych so­bie środ­ków: tech­no­lo­gii. Wy­ko­rzy­stano wiel­kie zbiory da­nych (big data) do wy­śle­dze­nia ścieżki roz­cho­dze­nia się teo­rii spi­sko­wych; zmie­niono al­go­rytmy wy­szu­ki­warki, aby zwięk­szyć po­zy­cjo­no­wa­nie stron za­wie­ra­ją­cych spraw­dzone in­for­ma­cje; ozna­czono po­dej­rzane tre­ści i cał­ko­wi­cie usu­nęto te nie­bez­pieczne. A mimo to teo­rie roz­prze­strze­niały się, nio­sąc tra­giczne kon­se­kwen­cje (pod ko­niec 2016 roku do wspo­mnia­nej piz­ze­rii wtar­gnął uzbro­jony męż­czy­zna). W 2018 roku sze­fo­stwo Jig­saw po­sta­no­wiło za­tem prze­pro­wa­dzić eks­pe­ry­ment. Ba­da­cze zwarli sze­regi z et­no­gra­fami[2*] z firmy kon­sul­tin­go­wej ReD As­so­cia­tes i zor­ga­ni­zo­wali spo­tka­nia z kil­ku­dzie­się­cioma bry­tyj­skimi i ame­ry­kań­skimi gło­si­cie­lami teo­rii, od Mon­tany w Sta­nach Zjed­no­czo­nych po Man­che­ster w Wiel­kiej Bry­ta­nii[12]. Szybko oka­zało się, że nie­które za­ło­że­nia, ja­kimi kie­ro­wało się sze­fo­stwo Go­ogle’a, były błędne. Po pierw­sze, lu­dzie gło­szący te teo­rie nie przy­po­mi­nali kre­atur, jak to so­bie wy­obra­żały uczone elity. Gdy oka­zało im się em­pa­tię, od­no­sili się do roz­mówcy po przy­ja­ciel­sku, na­wet je­śli ten głę­boko nie zga­dzał się z ich po­glą­dami. Po dru­gie, lu­dzie z branży tech­no­lo­gicz­nej nie ro­zu­mieli, co jest naj­waż­niej­sze dla zwo­len­ni­ków teo­rii. W Do­li­nie Krze­mo­wej pa­nuje prze­świad­cze­nie, że in­for­ma­cja po­dana na schlud­nej i pro­fe­sjo­nal­nie za­pro­jek­to­wa­nej stro­nie jest bar­dziej wia­ry­godna od opu­bli­ko­wa­nej na ama­tor­skim por­talu, gdyż taki jest spo­sób my­śle­nia lu­dzi ze świata tech­no­lo­gii. Jed­nak zwo­len­nicy teo­rii spi­sko­wych ufają wy­łącz­nie ta­kim nie­chluj­nym stro­nom, po­nie­waż wy­cho­dzą z za­ło­że­nia, że „in­te­li­gentne” wi­tryny zo­stały stwo­rzone po­przez znie­na­wi­dzone przez nich elity. To spo­strze­że­nie ma ogromne zna­cze­nie w walce z teo­riami spi­sko­wymi. Ba­da­cze z Jig­saw wy­szli także z za­ło­że­nia, że klu­czowe zna­cze­nie bę­dzie miało po­gru­po­wa­nie róż­nych teo­rii we­dług tego, jak są nie­bez­pieczne (pła­sko­ziemcy nie­ko­niecz­nie sta­no­wią ta­kie samo za­gro­że­nie, co zwo­len­nicy teo­rii o eks­ter­mi­na­cji bia­łej rasy). Tym­cza­sem oso­bi­ste spo­tka­nia z ich twór­cami po­ka­zały, że ważna jest nie tyle „treść” teo­rii, ile ra­czej to, jak bar­dzo ktoś dał się wcią­gnąć do kró­li­czej nory i jak sil­nie iden­ty­fi­ko­wał się z sze­rzo­nymi tam in­for­ma­cjami i spo­łecz­no­ścią. „Li­nię po­działu na­leży prze­pro­wa­dzić ra­czej mię­dzy ro­dza­jami gło­si­cieli teo­rii, a nie mię­dzy sa­mymi teo­riami”[13], do­no­sili ba­da­cze.
Do­strze­żono coś jesz­cze: żad­nej z tych klu­czo­wych ob­ser­wa­cji nie uda­łoby się po­czy­nić wy­łącz­nie za po­mocą kom­pu­te­rów. Big data jest w sta­nie wy­ja­śnić, co się dzieje. Ale nie po­trafi już od­po­wie­dzieć – dla­czego. Ko­re­la­cja nie ozna­cza, że wy­stę­puje zwią­zek przy­czy­nowy. Tak samo psy­cho­lo­gia po­trafi wy­ja­śnić, dla­czego jedna osoba wie­rzy w teo­rie spi­skowe, ale nie ozna­cza to od razu, że jest w sta­nie po­ka­zać, w jaki spo­sób teo­rie te de­fi­niują toż­sa­mość ca­łej grupy. (Pod tym wzglę­dem hi­sto­rie roz­po­wszech­niane przez QA­non przy­po­mi­nają rolę, jaką we wcze­śniej­szych stu­le­ciach peł­niły po­da­nia lu­dowe[14]). Nie­kiedy nic nie jest w sta­nie za­stą­pić spo­tka­nia z czło­wie­kiem twa­rzą w twarz, wy­słu­cha­nia go bez uprze­dzeń, zro­zu­mie­nia kon­tek­stu, a przede wszyst­kim – w rów­nym stop­niu tego, o czym nam nie mówi, jak i tego, co bez­po­śred­nio nam prze­ka­zuje. In­nymi słowy – jak ujęła to pra­cu­jąca dla No­kii an­tro­po­lożka Tri­cia Wang – big data po­trze­buje „gę­stych” da­nych, do­głęb­nych ob­ser­wa­cji wy­ła­nia­ją­cych się z „gę­stego opisu” (ang. thick de­scrip­tion) kul­tury (by po­słu­żyć się ter­mi­nem za­pro­po­no­wa­nym przez an­tro­po­loga Clif­forda Ge­ertza[15]).
Czy oto od­kry­li­śmy na­rzę­dzie, które ni­czym za do­tknię­ciem ma­gicz­nej różdżki roz­bije teo­rie spi­skowe? Nie­stety nie. Walka z nimi nie­ustan­nie trwa (po­dob­nie jak kry­tyka firm tech­no­lo­gicz­nych). Jed­nak dzięki po­czy­nio­nym ob­ser­wa­cjom kie­row­nic­two Go­ogle’a zy­skało istotną prze­wagę: spo­sób na do­strze­że­nie, a na­stęp­nie wy­eli­mi­no­wa­nie nie­któ­rych błę­dów. Smuci na­to­miast fakt, że taka prak­tyka na­leży do rzad­ko­ści. Nic za­tem dziw­nego, że Jack Dor­sey, współ­za­ło­ży­ciel Twit­tera, wy­znał, że gdyby mógł wy­my­ślić me­dia spo­łecz­no­ściowe na nowo, to w pierw­szej ko­lej­no­ści oprócz in­for­ma­ty­ków za­trud­niłby spe­cja­li­stów nauk spo­łecz­nych. Może wów­czas nasz cy­frowy kra­jo­braz XXI wieku pre­zen­to­wałby się nieco ina­czej. I le­piej[16].

 
Ni­niej­sza książka dzieli się na trzy czę­ści, re­pre­zen­tu­jące trzy wspo­mniane wcze­śniej za­sady: ko­niecz­ność uczy­nie­nia rze­czy ob­cych zna­jo­mymi, rze­czy zna­jo­mych – ob­cymi oraz wsłu­chi­wa­nia się w to, o czym spo­łe­czeń­stwo nie chce mó­wić. Taka kon­struk­cja to już jed­nak mój po­mysł: opo­wiem o tym, czego się na­uczy­łam, gdy ba­da­łam to, co „obce”, w Ta­dży­ki­sta­nie (roz­dział pierw­szy); w jaki spo­sób wy­ko­rzy­sta­łam te wnio­ski do ba­da­nia tego, co „swoje”, w świe­cie lon­dyń­skiego City oraz w pracy w „Fi­nan­cial Ti­mes” (roz­dział czwarty); a także w jaki spo­sób do­strze­głam spo­łecz­nie prze­mil­czane te­maty na Wall Street, w Wa­szyng­to­nie oraz w Do­li­nie Krze­mo­wej (roz­działy siódmy, ósmy i dzie­siąty). Przyj­rzę się jed­nak rów­nież spo­so­bom, w ja­kie an­tro­po­lo­gia przy­słu­żyła się fir­mom ta­kim jak In­tel, Ne­stlé, Ge­ne­ral Mo­tors, Proc­ter & Gam­ble, Mars, Da­nica i wielu in­nym, a także temu, jak można wy­ko­rzy­stać an­tro­po­lo­gię w kształ­to­wa­niu po­li­tyki walki z pan­de­mią, mo­delu eko­no­micz­nego Do­liny Krze­mo­wej, roz­woju cy­fro­wej twór­czo­ści oraz w po­li­tyce zrów­no­wa­żo­nego roz­woju. Je­śli szu­kasz wy­łącz­nie prak­tycz­nych wska­zó­wek do roz­wią­zy­wa­nia współ­cze­snych pro­ble­mów, przejdź od razu do póź­niej­szych roz­dzia­łów, te wcze­śniej­sze jed­nak uka­zują, skąd się wzięły te in­te­lek­tu­alne na­rzę­dzia.
Na ko­niec trzy uwagi. Po pierw­sze, książka ta nie ro­ści so­bie pre­ten­sji, aby oko an­tro­po­loga za­stą­piło inne in­te­lek­tu­alne na­rzę­dzia, ale ma sta­no­wić je­dy­nie ich uzu­peł­nie­nie. Tak jak szczypta soli do­dana do po­trawy łą­czy skład­niki i wzmac­nia smak, tak samo do­mieszka an­tro­po­lo­gii do ta­kich dzie­dzin jak eko­no­mia, data science, prawo czy me­dy­cyna po­zwala uzy­skać po­głę­bioną ana­lizę. Łą­cze­nie nauk spo­łecz­nych z in­for­ma­tyką po­winno być dzi­siaj prio­ry­te­tem. Po dru­gie, nie za­mie­rzam też uda­wać, że wszyst­kie po­my­sły wy­wo­dzą się wy­łącz­nie z an­tro­po­lo­gii. Część po­cho­dzi z ba­dań do­świad­czeń użyt­kow­ni­ków (ang. user-expe­rience re­se­arch), psy­cho­lo­gii spo­łecz­nej, ję­zy­ko­znaw­stwa, geo­gra­fii, fi­lo­zo­fii, bio­lo­gii śro­do­wi­sko­wej czy nauk o za­cho­wa­niu. I bar­dzo do­brze: gra­nice mię­dzy dys­cy­pli­nami na­uko­wymi są sztuczne i na­dają uni­wer­sy­te­tom ple­mienny cha­rak­ter[3*]. XXI wiek wy­maga, aby­śmy wy­zna­czyli je na nowo. Nie­za­leż­nie od tego, jak na­zwiemy oko an­tro­po­loga, jest ono nam po­trzebne.
I po trze­cie, moim ce­lem nie było spi­sa­nie pa­mięt­nika. Wspo­mnie­nia, które po­słu­żyły mi do bu­dowy nar­ra­cji, mają swój kon­kretny, me­to­do­lo­giczny cel: tak jak an­tro­po­lo­gii nie opi­suje po­je­dyn­cza teo­ria, jest to bo­wiem ra­czej spo­sób pa­trze­nia na świat, tak naj­lep­szym spo­so­bem re­ali­za­cji tego za­miaru bę­dzie po pro­stu opo­wieść o tym, czym an­tro­po­lo­dzy się zaj­mują. Mam na­dzieję, że moja opo­wieść rzuci na to nieco świa­tła, dzięki po­szu­ki­wa­niom od­po­wie­dzi na trzy py­ta­nia: Ja­kim cu­dem ba­da­nie ob­rzę­dów we­sel­nych Ta­dży­ków mia­łoby skło­nić ko­goś do za­sta­no­wie­nia się nad współ­cze­snymi ryn­kami fi­nan­so­wymi, tech­no­lo­gią oraz po­li­tyką? Dla­czego ba­da­nia an­tro­po­lo­giczne są ważne dla in­nych za­wo­dów? Dla­czego w świe­cie zmie­nia­nym przez sztuczną in­te­li­gen­cję po­trze­bu­jemy no­wej „AI” – „an­tro­po­lo­gicz­nej in­te­li­gen­cji”? Ostat­nie py­ta­nie sta­nowi wę­złowy pro­blem ca­łej książki.

 
Wesprzyj nas